
Szanowna Pani
Shannon
Ambrose
wraz z osobą towarzyszącą
Mamy zaszczyt zaprosić na Zlot
Uzdolnionych,
który odbędzie się 5 maja o godzinie 21:00
w Sali konferencyjnej Hotelu Hilton.
Mile widziane stroje wieczorowe.
– Zostaw tę
kartkę – zniecierpliwił się Cammy. Wyciągnął rękę, ale Shannon
zabrała zaproszenie poza zasięg jego rąk. Westchnął, ale nie próbował się
z nią kłócić. – Nie, serio. Złożysz ją i rozłożysz jeszcze kilka
razy, a nie będziemy mieli co zbierać…
– Mam to gdzieś
– wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Atmosfera
była tak gęsta, że z powodzeniem dałoby się ją kroić nożem.
Utrzymywała się przez całą drogę do domu Cullenów, kiedy po prostu
podjęli najsensowniejszą z możliwych decyzji, zapakowali Shannon do samochodu
i w pośpiechu się ewakuowali.
Beatrycze
wciąż miała do siebie pretensje o to, że zbyt późno zorientowała się,
że listonosz zachowywał się podejrzanie. Może gdyby zwróciła uwagę na jego twarz,
jakikolwiek szczegół w wyglądzie albo samochód, mieliby jakiś punkt
zaczepienia, ale w tej sytuacji pozostawało działać po omacku.
Co prawda Shannon nie miała pretensji, twierdząc, że sama również nie poświęciła
mężczyźnie większej uwagi, ale wampirzyca i tak czuła się z tym
źle.
Ostatecznie
rozsiedli się w gabinecie Carlisle’a, czekając na powrót… Cóż, w zasadzie
kogokolwiek. Było coś kojącego w obecności książek i starych zdjęć,
przez co Beatrycze mogła przynajmniej udawać, że panują nad sytuacją. Och,
poza tym potrzebowała miejsca z działającym komputerem, choć ostatecznie
to Cammy skupił się na przetrząsaniu Internetu.
Pomijając
imienne zaproszenie, na kopercie nie znaleźli zbyt wiele szczegółów –
jedynie adres hotelu, dodany na osobnej, oficjalnej wizytówce. Sam budynek
i tak był wystarczająco popularny, by po tygodniach spędzonych w Seattle
nawet Beatrycze zdążyła o nim usłyszeć. Do zlotu i tak miał się
nie przydać, zresztą dla wampirzycy jedna kwestia pozostawała aż nazbyt
oczywista: Shannon zdecydowanie nie mogła się tam pojawić.
Nie
potrzebowała wiele, by rozpoznać nazwę, która tak poruszyła
dziewczynę. Projekt Beta brzmiał aż nazbyt znajomo. Nie mogłaby zapomnieć
o ośrodku, który omal nie doprowadził do grobu Jocelyne i… Cóż,
w zasadzie wszystkich wokół. Po tym, jak budynek został dosłownie
zrównany z ziemią przez demona, łatwo było zapomnieć o sprawie. Tak przynajmniej
sądzili Shannon i Cammy, wyjaśniając, że wszyscy zainteresowanie stracili
życie.
Najwyraźniej
sprawy miały się zupełnie inaczej.
Na
zaproszeniu znaleźli coś jeszcze, ledwo dostrzegalnego na pierwszy rzut
oka: niewielki, tłoczony symbol w samym rogu. Kształt przypominał szeroko otwarte
oko, otoczonego czymś na kształt poświaty. Trycze była gotowa przysiąc, że
już widziała coś takiego, choć zarazem w samym kształcie widziała coś
dziwnego, czego nie potrafiła określić. Właśnie dlatego pozwoliła
Cameronowi przetrząsać Internet, podczas gdy sama zdecydowała się zajrzeć
do kilku zgromadzonych przez syna książek.
Nie
zawiodła się. Carlisle może i miał dość powodów, by zwątpić w dotychczasową
wiarę, wyraźnie zafascynowany Selene, ale wciąż posiadał w bibliotece
kilka pozycji, które z miejsca ją zainteresowały.
– Mam –
oznajmiła z satysfakcją, wracając do pozostałej dwójki. Cammy
rozsiadł się w fotelu, skupiony na laptopie. Shannon przysiadła
na krawędzi blatu, niemalże nad chłopakiem wisząc i wciąż
obracając w dłoniach zaproszenie. – Ten symbol to „oko
opatrzności”, ale… Hm, coś mi tu nie gra – przyznała, układając książkę
tak, by również mogli zapoznać się z jej zawartością.
Shannon
pochyliła się tak bardzo, że końcówki wiśniowych włosów niemalże
dotknęły strony. Niechętnie odsunęła się, kiedy Cameron szturchnął ją w ramię,
próbując cokolwiek zobaczyć.
– O ja pierdolę
– wyrwało się dziewczynie.
Wampir
poruszył się niespokojnie.
– Co…?
Wyprostowała się
tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by go znokautowała. W porę
odsunął się, korzystając z nadnaturalnego refleksu.
– Jednak
jehowi – oznajmiła grobowym tonem. – Albo nawet gorzej. To nie symbol
iluminatów?
– Jakbym
jeszcze coś widział… – mruknął, ostatecznie obchodząc biurko, by przyjrzeć się
książce od innej strony. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa
zmarszczka. – Niby tak. Ale na zaproszeniu jest po prostu oko.
Beatrycze
nie chciała zastanawiać się nad tym, o czym dyskutowali. Zareagowała
dopiero przy ostatnich słowach, kiedy dotarło do niej, że chłopak miał
rację.
– Tak sądziłam,
że coś je różni. Z drugiej strony to oko…
– … zgadza się
z tym, co znalazłem ja – wyjaśnił, ponownie sięgając po laptopa.
Odwrócił
komputer tak, by mogły spojrzeć na ekran. Beatrycze drgnęła, kiedy
znajome już oko – tym razem w złotej wersji – spojrzało na nią wprost
z wyświetlacza. O wiele bardziej zgadzało się z tym, które
znaleźli na zaproszeniu: szeroko otwarte i otoczone czymś, co
ostatecznie okazało się świetlistą poświatą. Bez śladu trójkąta, ale i
tak inspiracja okazała się aż nazbyt oczywista.
– Chwila… –
Shannon z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Mają stronę internetową? –
zapytała z powątpiewaniem.
– Nieźle,
nie? – mruknął Cammy, pospiesznie wracając do biurka. – Pomijając ten religijny
klimacik, wygląda normalnie. Mówiłaś, że jak opisywali ci ten projekt?
– Dość…
bezpośrednio. – Przez twarz dziewczyny przemknął cień. – Nie widziałam
strony. Do głowy mi nie przyszło, żeby szukać, ale…
– A Joce
dostała wersję, która dużo bardzie zgadza się z tym tutaj – przerwał
chłopak, kiwając głową w stronę ekranu. – Zaburzenia snu, samoświadomość i te
sprawy. Możliwe, że u ciebie po prostu nie mieli wątpliwości.
Zresztą nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek rozpisywał się w sieci
o projekcie skupiającym istoty nadnaturalne… No, nie tak po prostu.
Przysłuchiwała
im się w ciszy, po prostu bezradnie spoglądając to na jedno,
to na drugie. Chciała wierzyć, że to, o czym rozmawiali,
brzmiało sensownie, a jednak wcale nie była tego taka pewna. Jeśli
coś z tego faktycznie pozostawało oczywiste, to jedna, co najmniej
niepokojąca rzecz.
– To było
coś więcej niż ten jednorazowy projekt, prawda? – wtrąciła, zadając
pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy.
Cammy
rzucił jej ponure spojrzenie. Tyle wystarczyło, by zaczęła
podejrzewać jaka będzie odpowiedź.
– Jeśli
wierzyć temu, co widzę na tej stronie – oznajmił grobowym tonem – to najwyraźniej
prowadzą go już dobrych pięć lat. Swoją drogą… – Skupił się na ekranie,
wydając się czegoś szukać. Kilka razy kliknął w coś, nim
ponownie się odezwał. – Tak, tu nie ma słowa o jakichkolwiek…
komplikacjach. Jedynie mała wzmianka o pożarze, w którym nikomu nic się
nie stało.
Shannon
parsknęła w pozbawiony wesołości sposób.
– Mnie to
tam średnio wyglądało na pożar…
– Wracając
do tematu, skoro dostałaś zaproszenie, nie zdziwię się, jeśli takie
samo powędruje do Joce. To, że żadna z was tam nie pójdzie, jest
oczywiste, ale… – Cammy ponownie się zawahał. – Nie masz kontaktu z nikim
więcej, prawda?
– Jasne, że
nie. Wątpię, by którekolwiek z nas chciało do tego wracać.
Po tym, co się
wydarzyło, to wydawało się najlepszym rozwiązaniem – po prostu
zapomnieć i nie wracać do przeszłości. Z drugiej strony, Beatrycze
szczerze wątpiła, by dalsze działanie podobnego projektu w ogóle
powinno mieć miejsce. Skoro do tego wszystkiego byli uczestnicy nie mieli
co liczyć na szybkie zapomnienie…
Niespokojnie
powiodła wzrokiem dookoła. Shannon i Cameron milczeli, nachyleniu ku sobie
i skupieni na komputerze. I bez większego skupienia mogła
wychwycić ich zdenerwowanie. Nie dziwiło jej to. Chciała się
na coś przydać, ale w głowie miała pustkę, nie wyobrażając
sobie, co mogliby zrobić w tej sytuacji. Zgłoszenie na policję nie wchodziło
w grę, zresztą co mieliby powiedzieć? Że projekt mógł okazać się niebezpieczny,
jeśli grupka ludzi znów zacznie eksperymentować na uzdolnionych? To ani trochę
nie brzmiało dobrze.
Joce i Shannon
są bezpieczne, ale…
Tyle że
wcale nie była taka pewna. Jeśli czegoś nauczyli się o ludziach
przez ostatnie miesiące, to na pewno tego, że nie należało ich ignorować.
Kątem oka
zauważyła, że w którymś momencie Cammy jak gdyby nigdy nic przykrył dłoń
siedzącej u jego boku dziewczyny swoją własną. Shannon drgnęła, ale nie odsunęła
się, ostatecznie decydując się wziąć go za rękę.
Tak po prostu,
niczym milczące porozumienie.
Beatrycze
odwróciła się, by ukryć uśmiech.
Chociaż
tyle. Co prawda nie sądziła, żeby bliskość tej dwójki magicznie wszystko
rozwiązała, ale nie zamierzała protestować. Gdyby do tego wszystkiego
mieli jakikolwiek plan…
Wyczuła
czyjąś obecność na ułamek sekundy przed tym, jak drzwi do gabinetu się
otworzyły. Carlisle zajrzał do środka, pytająco unosząc brwi na widok
niespodziewanych gości.
– To nie tak,
że źle was widzieć, ale… mogę wiedzieć, co tu robicie? – zapytał,
przystając w progu.
Wciąż
siedząca na biurku Shannon westchnęła przeciągle.
– Pewnie
pan nam nie uwierzy, ale – oznajmiła, nim ktokolwiek zdążył zareagować
– właśnie prowadzimy badania teologiczne.
Sprawy okazały się mieć
gorzej, niż początkowo zakładała. Co prawda przynajmniej chwilowo nie brzmiały
aż tak źle jak wściekły tłum na weselu Alessi czy ewentualne
zamieszanie w świecie bogini, ale jednak. Zwłaszcza gdy po kilku
kolejnych dyskusjach okazało się, że Projekt Beta od samego początku miał
jakieś powiązanie z łowcami.
– Tyle przynajmniej
powiedziała nam Joce. Za dużo nie rozmawialiśmy o łowcach i…
Cóż, sami rozumiecie – wyjaśnił pokrótce Edward. – Nie było potrzeby.
– Wiesz…
Nigdy tak naprawdę nie zakończyli działalności – zauważył przytomnie
Jasper. – Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, chociaż to raczej pytanie do Liz
– dodał, ale bez większego przekonania.
Beatrycze
szczerze wątpiła, żeby to okazało się takim dobrym pomysłem. Reszta
najwyraźniej też miała wątpliwości, przynajmniej na razie ograniczając się
do własnego grona. Pomijając Carlisle’a, do domu zdążyli wrócić Esme,
Edward i Bella. Jasper pojawił się krótko później, podobno na życzenie
Alice, która wciąż miała coś do zrobienia w klubie. Na dłuższą
metę to, że wampirzyca wiedziała, że dzieje się coś ważnego, ani trochę
Trycze nie zdziwiło.
Nie miała
pojęcia, czy to wpływ manipulującego emocjami wampira, ale atmosfera
mimo wszystko wydawała się luźniejsza niż wcześniej. Co prawda Shannon
wciąż wyglądała, jakby siedziała jak na szpilkach, ale przynajmniej
spokojnie odpowiadała na pytania, brzmiąc przy tym na bardziej
poirytowaną niż cokolwiek innego.
– Tak naprawdę
zawsze możemy to zignorować. Nie wybierasz się tam, prawda? –
zasugerowała po chwili zastanowienia Bella. – No i Joce…
– Jasne, że
żadna z nich tam nie idzie – podchwycił natychmiast Edward.
Shannon potrząsnęła
głową.
– Mają mój adres,
dane i byli na tyle bezczelni, by przesłać zaproszenie. Nawet jeśli
tam nie pójdę, to nie jest zamknięty rozdział – rzuciła bez przekonania,
podrywając się na równe nogi. Zaczęła niespokojnie krążyć, dłużej
niezdolna usiedzieć w miejscu. – Projekt działa pięć lat. Przez tyle czasu
nikt nie zareagował, więc…
– Czujesz się
odpowiedzialna? Shannon… – rzucił łagodnym tonem Carlisle. Natychmiast
przeniosła na niego wzrok. – Nie sądzę, żebyśmy mogli za wiele
zrobić. Również szczerze wątpię, by zdecydowali się na coś niewłaściwego
w środku miasta, na dodatek w znanym hotelu – dodał, ale to ani trochę
dziewczyny nie uspokoiło.
Beatrycze
również nie. Mimowolnie spięła się, nie będąc w stanie ot tak przyjąć
do wiadomości zapewnień syna.
– Tak tylko przypomnę
ostatni hotel, w którym zaszyli się łowcy – mruknął Cammy, dosłownie
wyjmując jej te słowa z ust.
Cisza,
która zapadła po tym stwierdzeniu, okazała się bardziej wymowna niż
cokolwiek innego. Kolejny raz wampirzycę uderzyła bezradność. Jasne,
zignorowanie tematu wydawał się wygodne, ale mimo wszystko…
– Upewnię
się, czy u Joce wszystko w porządku. Jedziesz ze mną, Bello? –
zadecydował w końcu Edward, pospiesznie zwracając się do żony. –
Mamy jeszcze kilka dni. Po prostu nie podejmujcie żadnych decyzji bez konsultacji,
a będzie dobrze – dodał, siląc się na blady uśmiech.
Była gotowa
przysiąc, że te słowa skierował przede wszystkim do niej i Camerona.
Ledwo powstrzymała się od prychnięcia. Okej, ostatnim razem skończyli
we Włoszech, ale to nie tak, że teraz zamierzała działać impulsywnie za każdym
razem…!
Chyba.
Odprowadziła
wampira wzrokiem, kiedy wraz z żoną zniknął w przedpokoju. Zerknęła
na pozostałych, ale nikt nie wyglądał na chętnego, by podzielić się
jakimś pomysłem. I bez tego Beatrycze podejrzewała, co chodziło
wszystkim po głowach. W zasadzie sama pomyślała o tym już w chwili,
w której stało się jasne, że projekt sam z siebie się nie skończy.
Kto wie, może za jakiś czas jego skutki miały okazać się równie
opłakane, co i biegające po mieście istoty pokroju Cassandry czy Ryana!
Na to nie mogli pozwolić, ale ryzykowanie Shannon nie wchodziło
w grę.
I właśnie
to sprawiało, że trwali w martwym punkcie. Żadne rozwiązanie nie wydawało się
dość dobre, a zbyt impulsywne rozwiązanie mogło przynieść opłakane skutki.
– Jest
późno… Chcesz zostać u nas na noc? – To Esme jako pierwsza
zdecydowała się przerwać przeciągającą się ciszę. – Wciąż mamy wolną
sypialnię.
– Raczej
wrócę do domu. Mamy kilka dni, tak jak mówił Edward. – Dziewczyna wzruszył
ramionami. – Złapię taksówkę. Albo zadzwonię po…
– Nie żartuj.
Odwiozę cię – zaoferował natychmiast Cameron.
Nie
zaprotestowała. Beatrycze mogła wręcz przysiąc, że tylko na to czekała,
tak jak i możliwość zostania chłopakiem sam na sam. Tym razem
wyszli sami, nie prosząc kogokolwiek o towarzystwo. Jak dobrze pójdzie,
to Cammy nie wróci na noc, pomyślała i choć ta jedna
rzecz pozwoliła jej się uspokoić. W całym tym zamieszaniu
przynajmniej ta dwójka mogła w końcu ustalić, co było między nimi.
Esme
westchnęła, po czym z niepewnym uśmiechem zwróciła się ku
Beatrycze.
– A ty?
– To zależy
– przyznała, sięgając po telefon. – Lawrence’owi się nie spieszy.
Nawet nie dzwonił sprawdzić, czy wciąż tu jestem, a to spore
ustępstwo jak na niego – mruknęła, dla pewności zerkając na wyświetlacz.
Zero
nieodebranych połączeń. Jedynie krótki SMS sprzed ponad godzin, którego
nie zauważyła, a który poinformował ją, że potrzebował jeszcze trochę
czasu, by coś załatwić. Beatrycze z niedowierzaniem potrząsnęła głową,
niepewna czy to już ten moment, w którym powinna zacząć się
martwić, czy może jeszcze nie.
– Coś nie tak?
– zmartwił się Carlisle, nagle materializując się u jej boku. –
Nic nie sugeruję, ale…
– Dobre
pytanie – przyznała, wchodząc mu w słowo. – L. nie planował nic
głupiego. O ile się nie mylę, miał spróbować pogadać z Sage’em.
– Dalej się
o niego martwicie?
Wzruszyła
ramionami.
– Jest coś,
o czym nie mówi. Z drugiej strony, to jego sprawy,
więc… – Westchnęła. Mimo wszystko wciąż się martwiła. Sage był
przyjacielem, wręcz rodziną, a skoro tak… Miała prawo się nim
przejmować, prawda? – Nie protestował, kiedy poprosiłam, by dotrzymał
towarzystwa Leanie, kiedy jechaliśmy do Miasta Nocy. Ale i tak wiem
swoje. Mało się do nas odzywa, więc Lawrence zdecydował się
zająć tym osobiście.
– Nie wiem,
czy to dobry pomysł – przyznał z rezerwą Carlisle.
Och, tu mogła się
z nim zgodzić. Nie sądziła, by L. prowokujący Sage’a… Ba!
Właściwie kogokolwiek! Tak czy siak, wątpiła, by to przyniosło
coś dobrego. Nie żeby zakładała, że jeden zrobi drugiemu krzywdę, ale mogła
sobie wyobrazić przynajmniej jeden scenariusz, w jakim miała potoczyć się
ta rozmowa.
Kiedy
ostatnim razem Sage stracił cierpliwość, w niezwykle uprzejmy sposób zdecydował się
przyjaciela znokautować. Nie żeby na wampirze mogło zrobić to wrażenie,
ale…
– Zostanę –
zadecydowała, pospiesznie zmieniając temat, by zająć czymś myśli.
Spojrzała na Esme, obdarowując wampirzycę promiennym uśmiechem. – Będzie
wiedział, gdzie mnie szukać.
– Świetnie.
Potrzebujesz czegoś?
Potrząsnęła
głową. Odkąd przestały ograniczać ją jakiekolwiek ludzkie potrzeby, przebywanie
z wampirami stało się dużo prostsze.
– Co
najwyżej dobrego towarzystwa – wyjaśniła z bladym uśmiechem.
O więcej
nie musiała prosić. Co prawda czasami wciąż czuła się dziwnie z tym,
że nie musiała sypiać, ale taki stan na dłuższą metę miał więcej
korzyści niż wad. Ostatecznie skończyła z bliskimi w salonie,
decydując się przyjąć wyzwanie Jaspera, kiedy ten tak po prostu
zaproponował grę w szachy. Po kilku pierwszych porażkach przyswoiła
zasady wystarczająco, by rozgrywka nie skończyła się w kilku
ruchach. Z drugiej strony, może to wampir odpuścił, litując się
i decydując dać swojej niedoświadczonej przeciwniczce fory.
Wieczór przyniósł
spokój i chociaż chwilowe rozluźnienie. To było miłe, słuchać rozmów,
myśleć nad ustawieniem figur i udawać, że nic szczególnego nie miało
miejsca. Co prawda wciąż zadręczała się Shannon, w duchu przeklinając
wampirzy umysł, który był w stanie analizować zbyt wiele kwestii
jednocześnie, ale mogła to znieść. Jak długo wszystko pozostawało pod choćby
względną kontrolą, łatwo mogła udawać, że zmartwienia są bezpodstawne.
Ignorowanie
tematu okazało się tym łatwiejsze, kiedy w domu pojawiło się więcej
osób. Rosalie i Emmett niemalże natychmiast zniknęli na górze, kłócąc się
o jakiś związany z zakupami drobiazg. Beatrycze nie chciała
wnikać, zwłaszcza gdy usłyszała linię obrony wampira. „To wcale nie tak,
że różowy jakoś szczególnie cię pogrubia, ale…”.
O
bogini…
Alice
pojawiła się wkrótce po tym, radośnie szczebiocąc i bynajmniej
nie sprawiającej wrażenie urażonej tym, że mąż nie wrócił do niej
do klubu. W zamian przystanęła przy fotelu Jaspera, z zaciekawieniem
obserwując rozgrywkę i od czasu do czasu dyskretnie dając
Beatrycze do zrozumienia, co powinna zrobić. Mocniej zaciśnięte usta czy nieznaczne
skinięcie, kiedy miała już podjąć decyzję o ruchu może i nie były
uczciwe, ale na pewno urozmaicały rozrywkę. I, o bogini, mogła się
założyć, że Jasper doskonale o tych zagraniach wiedział, ale z sobie
tylko znanych powodów nie skomentował ich nawet słowem.
Przymierzali się
właśnie to skomplikowania gry przez dodanie zasad, które Jazz i Emmett
wymyślili osobiście – i które zakładały wykorzystanie kilku planszy – kiedy
do domu wrócił Cameron. Co więcej, nie był sam, choć tym razem nie towarzyszyła
mu Shannon.
– Mamy plan
– oznajmił od progu towarzyszący bratu Aldero.
Wydawał się
podekscytowany. Wyraźnie z siebie zadowolony, jak gdyby nigdy nic rozsiadł się
w fotelu, z zaciekawieniem spoglądając na wszystkich wokół i czekając
na reakcję. To, że bliźniak wtajemniczył Ala w sytuację, było aż
nazbyt oczywiste.
Aldero i jakikolwiek
plan za to zabrzmiały o wiele mniej optymistycznie.
– On ma
plan – poprawił pospiesznie Cameron, w poddańczym geście unosząc dłonie. –
Całkiem niezły… I cholernie głupi zarazem.
– Dzięki. Pochwaliłeś
mnie i obraziłeś w jednym zdaniu – obruszył się Al, ale nie wyglądał
urażonego.
– Chyba nie rozumiem
– przyznała, zwracając się do obu nieśmiertelnych.
Skupiła się
na twarzy Camerona, próbując cokolwiek z niej wyczytać. Przyjaźnili
się. I przynajmniej trochę go poznała, a jednak kiedy przyszło co do czego,
nie potrafiła określić, czy chłopak był bardziej przejęty, zażenowany
czy może jednak zmartwiony.
– Gdzie
jest to zaproszenie, które dostała Shannon? – zapytał wprost Aldero.
Powiodła
wzrokiem po salonie. Zauważyła, że Cullenowie wymienili wymowne
spojrzenia. Ostatecznie to Carlisle zdecydował się przynieść kopertę,
którą w całym zamieszaniu Shannon musiała zostawić na biurku.
Al obrzucił
kartkę krótkim spojrzeniem. Jego oczy zabłysły.
– Z osobą
towarzyszącą… Świetnie.
– To dalej
głupie – wtrącił Cammy, jako jedyny świadom, co takiego chodziło jego bratu
po głowie.
– Gdybyście
nam jeszcze wyjaśnili, co…? – zaczął Carlisle, ale nie miał okazji, żeby
dokończyć.
–
Zaproszenie jest dla dwóch osób. Na okaziciela, bo wątpię, by ktoś sprawdzał
dokumenty gości. A nawet jeśli… – Wampir uśmiechnął się, wysuwając kły.
Nie musiał kończyć. To, co potrafił zdziałać w przypadku ludzkich
umysłów, pozostawało aż nazbyt oczywiste. – Nie zaszkodzi tam pójść i się
rozejrzeć.
Beatrycze drgnęła.
Carlisle również nie wyglądał na przekonanego.
– Wątpię,
by to było rozsądne – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. –
Zabranie tam Shannon też nie wchodzi w grę – dodał, stanowczo
ucinając temat.
Tyle że to również
nie zraziło Aldero. Wciąż ściskając w dłoni kopertę, ponownie skupił
wzrok na treści.
– Jasne, że
nie wezmę Shannon. Ani Joce, żebyśmy mieli jasność – obruszył się. –
Ale dzwoniłem już do Eleny, wiec…
– Mojej
córki tym bardziej nie zabierzesz.
Al wywrócił
oczami.
– Nie patrz
tak na mnie, dziadku. Jej też nie planuję – zapewnił pospiesznie.
– Za to uzbrojona demonica tuż inna bajka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz