
Nie wierzyła, że to robi.
Prawda była taka, że w pierwszej chwili miała ochotę roześmiać się Aldero
w twarz. A potem najlepiej dokończyć to, co zaczęli jeszcze w apartamentowcu,
kiedy rozważała wbicie mu kołka w serce, zasztyletowanie albo od razu
wykopanie przez barierkę, tak dla jasności przekazu. Jakaś jej cząstka
naprawdę miała ochotę to zrobić.
Później
doszła do wniosku, że sam wieczór może okazać się interesująco.
Perspektywa wejścia między ludzi i urządzenia małego zamieszania brzmiała
kusząco. Co prawda Miriam niekoniecznie miała ochotę na takie towarzystwo,
ale z drugiej strony…
Och, no
i był jeszcze jej brat. I oczywiście Elena.
Z dwojga
złego wolała udawać, że miała wybór. Już i tak zdecydowanie zbyt często
ratowała im wszystkim tyłki. Jeśli mogła się przy okazji rozerwać, nie miała
nic przeciwko.
Rozczesała
włosy, pozwalając, by miękko opadły na ramiona. Chwilę zastanawiała
się, czy nie powinna ich upiąć, ale w ostatniej chwili z tego
zrezygnowała. Nie, koki i wymyślne fryzury nie były dla niej. W zasadzie
wątpiła, by ktokolwiek zwracał uwagę akurat na ten aspekt jej wyglądu,
zwłaszcza jeśli chodziło o płeć przeciwną. Jeśli czegoś nauczyła się
o ludziach, to zdecydowanie tego, że pod wieloma względami
zachowywali się niewiele lepiej od zwierząt.
Krytycznie
zmierzyła własne odbicie wzrokiem, ostatecznie dochodząc do wniosku, że
wyglądała znośnie. W podkreślającej sylwetkę, czarnej sukience – o wiele
skromniejszej niż te, które czasami zwykła nosić – prezentowała się wystarczająco
dobrze, ale nie wyzywająco. Nie przeszkadzało jej to, zwłaszcza
że demoniczna aura miała zrobić swoje. Co prawda dziwnie czuła się bez skrzydeł,
ale nie sądziła, by prowokowanie łowców na sam start okazało się
dobrym pomysłem.
Bez pośpiechu
wyślizgnęła się z łazienki. Nie potrzebowała niczego więcej, nie trudząc się
ani makijażem, ani dodatkowymi ozdobami. Kiedy żyło się tyle
czasu i brało się udział w niezliczonych uroczystościach, takie
drobiazgi przestawały mieć znaczenie.
Świetnie,
przeszło jej przez myśl, ledwo uprzytomniła sobie, że apartament
opustoszał. Elena i Rafael zniknęli, co w normalnym wypadku byłoby
kobiecie na rękę. Ba! Mogłaby nawet znieść obecność kręcącego się gdzieś
po mieszkaniu, chwilowo nie próbującego niczego niszczyć Mgiełka. Do tego
wszystkiego zdążyła przywyknąć, wręcz z premedytacją starając się unikać
gruchającą ze sobą parkę. Patrzenie na Rafę i jego wybrankę było tak cudownie
urocze, że aż przyprawiało ją o mdłości.
Ale wciąż musiała
znosić obecność Aldero. Czuła go wyraźnie w salonie, a kiedy zajrzała
do pokoju, przekonała się, że rozsiadł na sofie, jakby od niechcenia
spoglądając w stronę tarasu. Gdyby się postarała, mogłaby zajść go od tyłu
i przetrącić mu kark, tak na powitanie. I tak nic by mu się
nie stało, ale przynajmniej miałaby satysfakcję.
Mira zacisnęła
usta. W następnej sekundzie niechętnie schowała dumę do kieszeni i przestąpiła
naprzód, specjalnie stukając wysokimi obcasami o posadzkę. Tak dla
bezpieczeństwa, jeśli mieli gdziekolwiek się ruszyć.
Natychmiast się
odwrócił. Zauważyła, że jego oczy rozszerzyły się nieznacznie.
Przynajmniej miał na tyle taktu, by odwrócić wzrok, ale i tak wyczuła,
że dokładnie zlustrował całą jej sylwetkę.
Powstrzymała się
przed wywróceniem oczami. Mogła się tego spodziewać.
– No, co? –
westchnęła, wspierając dłonie na biodrach.
Poderwał się
na równe nogi. To, że się zmieszał, było dla niej równie jasne, co i fakt,
że nagle przyspieszył mu puls.
– N-nic –
mruknął, choć jego ton sugerował zupełnie coś innego. – Po prostu…
wyglądasz… Hm.
Brwi Miry
powędrowały ku górze.
– Jak?
Wcale nie miała
pewności, czy chce poznać odpowiedź. Napięcie, które wytworzyło się między
nimi całe tygodnie wcześniej, wciąż nie zniknęło. Jakby tego było mało, w pamięci
miała rozmowę, którą odbyli, kiedy tak po prostu przyszedł, by porozmawiać.
Przeprosiny.
I pocałunek…
Kolejny
cholerny pocałunek, który nie powinien mieć miejsca. Jakby w ogóle
kiedykolwiek przejmowała się tym, co właściwie!
Ale z nim
było inaczej.
– Normalnie
– usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, na powrót skupiając wzrok na wampirze.
– Zadziwiająco… normalnie.
Parsknęła. Spodziewała
się, że to głupi żart, z którego zaraz się wycofa, ale nic
podobnego nie miało miejsca. Aldero po prostu tam stał, w eleganckiej
koszuli i przerzuconej przez ramię marynarce, opowiadając… takie rzeczy.
I, cholera, wydawał się przy tym tak cudownie niewinny i szczery,
że nie mogła tego zignorować.
Chwilę
jeszcze mierzyła go wzrokiem, analizując to, co powiedział. W następnej
sekundzie nie wytrzymała, wybuchając niemalże serdecznym śmiechem.
– Rany –
westchnęła, przyciskając dłoń do ust. – Teraz to dopiero mnie
skomplementowałeś… Wyglądam normalnie – powtórzyła, nie przestając się
uśmiechać.
– Schowałaś
skrzydła. I masz na sobie całkiem niezłą kieckę, więc…
Znów
zachichotała.
–
Sugerujesz mi właśnie, że to dla mnie niecodzienne, że nie wyglądam
jak kurtyzana? – zapytała, podejrzliwie mrużąc oczy.
Drgnął.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, momentalnie jeszcze bardziej
zmieszany. Przygryzła wargę, by powstrzymać uśmiech, aż nazbyt świadoma,
że postępowała co najmniej nieuczciwe. Jasne, że wytrąciła go z równowagi.
Czasami manipulowanie facetami było aż nazbyt proste.
– Oczywiście,
że nie – powiedział w końcu. – Ej… To jedno z tych podchwytliwych
babskich pytań, jak te z serii „Czy ten kolor mnie pogrubia”?
– A pogrubia?
Warknął, odsłaniając
kły.
– Możesz
przestać? – Potrząsnął głową. – Próbuję cię skomplementować – dodał, ale to jedynie
bardziej ją rozbawiło.
– Próbuj
dalej – rzuciła, bez pośpiechu przechodząc przez salon, by zabrać
wcześniej przygotowaną torebkę. Pomijając telefon, była pusta. Miriam nie potrzebowała się
wysilać, by w razie potrzeby dobyć broni. – Zbieramy się?
– Mamy jeszcze
chwilę – stwierdził, zerkając na zegarek. – To niedaleko.
– Szybciej
byłoby, gdybym poleciała – westchnęła, wznosząc oczy ku górze.
Poruszanie się
bez skrzydeł zdecydowanie jej nie odpowiadało. Zbyt mocno przywykła
do ich obecności i tego, że większość czasu po prostu kryła się
przed wzrokiem ludzi. Jasne, nie miała najmniejszego problemu z udawaniem
człowieka, ale ani trochę tego nie lubiła. Wciąż nie pojmowała
jak w ogóle doszło do tego, że istoty mroku zaczęły ukrywać się przed
ludźmi.
Z drugiej
strony, coś w słowach Aldero dało jej do myślenia. Mogła się
nad nim pastwić, wciąż wściekał… Och, w zasadzie za wszystko! A jednak
niezależnie od emocji, które w niej rozbudzał, coś w jego staraniach
i sposobnie, w jaki na nią patrzył, sprawiało kobiecie
przyjemność.
– Mogę
spróbować jeszcze raz? – zapytał Al, skutecznie wprawiając Mirę z konsternację.
– Spróbować
co?
– Powiedzieć
coś miłego – wyjaśnił, nie kryjąc rozdrażnienia. Zaraz po tym
pospiesznie wziął się w garść i dodał: – Wyglądasz jak
dziewczyna Bonda. Może być?
Uśmiechnęła
się. Tym razem o wiele mniej złośliwie, dobrze wiedząc, że sobie żartował –
nie tyle przy samym komplemencie, co zdecydowanie doborze słów.
Odwróciła się,
by ukryć to, że jednak był w stanie poprawić jej humor.
– Jakbym
jeszcze miała swojego Bonda… – westchnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– A teraz chodź. Jeszcze dobrze stąd nie wyszliśmy, a ty już
gadasz jak po kilku głębszych.
Skwitował te
słowa parsknięciem. Kiedy dyskretnie się na niego obejrzała, przekonała
się, że się uśmiechnął.
Mira nie rozumiała ludzi.
Naprawdę nie pojmowała, co takiego śmiertelnicy widzieli w połowie
miejsc, które określali mianem „renomowanych”. Hotel Hilton – choć popularny i podobno
oblegany – nie zrobił na niej większego wrażenia. Rozświetlony, pokaźnych
rozmiarów budynek może i robił wrażenie na pierwszy rzut oka, ale dla
niej niczym nie różnił się od połowy miejsc, które miała okazję
zaobserwować w Seattle. Zbyt jasny, zbyt głośny, zbyt nowoczesny – ani trochę
nieatrakcyjny z perspektywy kogoś, kto liczył sobie kilka wieków.
Czasami
tęskniła za spokojem i większymi możliwościami. Za swobodą, z jaką
mogła poruszać się po mieście, nie ukrywając tego, kim naprawdę
była. Stojąc pośród zmierzającego w swoje strony tłumu, Miriam czuła się
niemalże jak zmuszona do gry kukiełka. Uśmiechała się niewinnie,
krocząc u boku Aldero, ale to nawet w połowie nie oddawało
jej faktycznego nastroju.
Przemknęli
przez recepcję, nie poświęcając większej uwagi obecnym tam ludziom.
Nie miała pojęcia, czy to zasługa wampira, czy może normą było,
że niektórzy goście sami wiedzieli, gdzie powinni się udać. Nie wnikała.
Po prostu wsiadła do windy, jakby od niechcenia opierając się
plecami o ścianę i czekając, aż ta zatrzyma się na odpowiednim
piętrze.
– Masz
zaproszenie? – zapytała pod wpływem impulsu.
Wyprostował
się. Nerwowym gestem sięgnął do kieszeni marynarki. Miriam wywróciła
oczami, ale zanim zdążyła radośnie obwieścić mu, że był idiotą, Aldero
pomachał jej przed nosem znajomą już kopertą.
– Żartuję –
obruszył się. – Nawet w tym nie możesz mi zaufać?
– Hm… –
Postukała palcem o podbródek. Spoglądając mu prosto w oczy,
przekrzywiła głowę. – Nie. Nie bardzo.
Nawet jeśli
miał w planach odpowiedzieć, nie miał po temu okazji. Winda
zatrzymała się, krótkim sygnałem dźwiękowym obwieszczając, że dotarli do celu.
Miriam wysiadła jako pierwsza, nie czekając na asystę i bez chwili
wahania kierując się w głąb korytarza.
Łatwo
zorientowała się, dokąd iść. Salę konferencyjną dało się zauważyć z daleka,
nie tylko dzięki zgromadzonym przy wejściu ludziom. Ktoś ustawił
przed wejściem szyld powitalny, ale nie zwróciła na niego uwagi.
Bardziej zainteresował ją symbol otoczonego poświatą oka i złote litery,
układające się w hasło: Zlot Uzdolnionych.
Bardzo
subtelnie, zadrwiła w myślach. Z drugiej strony, mogła się tego
spodziewać. Przez wieki widziała sporo, zresztą ludzie nie różnili się
od siebie aż tak bardzo, jak mogłoby się im wydawać. Kiedy żyło się
wiecznie, pewne kwestie stawały się dużo jaśniejsze. Tak jak i zjawiska,
które swobodnie obserwowała przez cały ten czas. Wszystkie religie,
zgromadzenia naukowe, sekty… Chwilami miała wrażenie, że działały tak samo.
Zwłaszcza te, które z jakiegoś powodu nie rozpadały się po kilku
pierwszych spotkaniach.
Wciąż mogła
tylko zgadywać, czego oczekiwali ci ludzie, ale obserwując
otoczkę spotkania, nie mogła pozbyć się wrażenia, że zapowiadało się
wyjątkowo nudno. Widok ważniaków w garniturach, perspektywa klepania po plecach
i nagradzania za własne, rzekomo świetne pomysły, nie wróżyły
niczego dobrego. Na pewno nie niebezpiecznego, chociaż…
No
dobra. A co z uczestnikami?
Tylko tego
była ciekawa. Ten element nie pasował, choć za wszelką cenę
usiłowała go zrozumieć. Gdyby to miało okazać się spotkaniem inauguracyjnym,
wszystko stałoby się jasne. Ludzie bywali prości. Trochę przepychu, ładne
słówka i kilka niepokrytych obietnic wystarczyłoby, żeby namieszać im w głowie.
To i ich własny strach, co zresztą działo się przez cały ten czas.
W końcu co innego kierowało takimi osobami jak Shannon czy Jocelyne,
kiedy zgodziły się wziąć udział w projekcie, nie zadając
zbędnych pytań?
Ale teraz już
wiedziały. Wszyscy wiedzieli. Kto mógł okazać się na tyle szalony, by oczekiwać
pojawienia się gości…?
To wcale
nie tak, że właśnie przyszliśmy, pomyślała, kątem oka spoglądając na Aldero.
Podchwycił jej spojrzenie i przyspieszył kroku, jak gdyby nigdy nic
ujmując Mirę pod ramie. Pozwoliła mu na to, decydując się zostawić
wątpliwości na później. W końcu po to tutaj byli. Ona z kolei
miała rolę do odegrania.
Razem
podeszli do wejścia. Ubrana w elegancką, czerwoną suknię blondynka
(Farbowana. Mira była tego pewna równie mocno, co i własnego sztucznego
uśmiechu) skinęła im głową i poprosiła o zaproszenie. Aldero pospiesznie
wyciągnął kopertę.
– Ambrose… –
odczytała kobieta, przenosząc wzrok na listę gości. Przesunęła wzrokiem po spisie.
Wciąż się uśmiechała, ale między jej brwiami pojawiła się pionowa
zmarszczka. – Shannon, tak? Mogłabym prosić o…?
Urwała. Coś
zmieniło się w wyrazie jej twarzy, kiedy spojrzała w ciemne
oczy Aldero. Mira nie wyczuła telepatii, szybko orientując się, że w grę
musiała wchodzić czysta perswazja.
Nie pewny
uśmiech pojawił się na twarzy kobiety. Zamrugała, jakby nagle wyrwana
ze snu.
– O czym
to ja…? A, tak. Zapraszam.
Wampir
nawet się nie zawahał. Przestąpił naprzód, stanowczo ciągnąc Miriam
za rękę. W normalnym wypadku zdzieliłaby go za to po głowie,
ale coś w jego zachowaniu dało jej do myślenia. Pospiesznie
wyrównała krok, zajmując miejsce u jego boku. Odczekała, aż znajdą się
wystarczająco daleko od kobiety przy wejściu, by się odezwać.
– Co jest? –
szepnęła, uważnie wodząc wzrokiem dookoła.
Gości nie było
wielu, ale i tak uniosła brwi na ich widok. Kobiety i mężczyźni
w różnym wieku, swobodnie dyskutujący ze sobą w parach bądź większych
grupach. Niektórzy rozsiedli się przy starannie zastawionych, czteroosobowych
stolikach, inni krążyli po skromnej, choć przyjemnej dla oka sali. Sądząc
po wystroju, Mira była skłonna spodziewać się uroczystego bankietu
albo spotkania integracyjnego jakiejś niewielkiej firmy.
Z głośników
leciała muzyka, wystarczająco cicho, by nie przeszkadzać w rozmowach.
Wydzielono nawet niewielką przestrzeń, by tańczyć, choć na to zdecydowało się
raptem kilka osób. Demonica uniosła brwi, mimowolnie zastanawiając się nad tym,
czy jakimś cudem czegoś nie pomylili. Przynajmniej na razie ani trochę
nie czuła się jak na prywatnej imprezie hobbistycznych łowców
wampirów, chociaż kto ich tam wiedział. Kolejne pokolenia i tak jawiły
jej się jako coraz głupsze.
Zdążyła
podejść do przygotowanego pod ścianą stołu szwedzkiego, nim Aldero w końcu
zdecydował się odpowiedzieć na pytanie.
– Coś tu
nie gra – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. – Tamta kobieta wiedziała,
jak powinna wyglądać Shannon, chociaż nigdy nie widziała jej na oczy.
– Mhm…
Mira wzruszyła
ramionami. Ignorując karcące spojrzenie swojego towarzysza, ujęła kieliszek szampana.
Przynajmniej o to zadbali, choć gdyby miała wybierać, wolałaby coś o wiele
mocniejszego.
– Serio
zamierzasz się upić? – zapytał z niedowierzaniem Aldero. Skrzyżował
ramiona na piersi, wyraźnie poirytowany. – Słuchałaś w ogóle, co
powiedziałem?
– Trudno,
żebym tego nie robiła. A wracając do pytania… – Potrząsnęła
kieliszkiem, przypatrując się jak złocisty trunek zmienia kształt zależnie
od nachylenia. – Masz słabą głowę, jeśli uważasz, że zaszkodzą mi bąbelki –
stwierdziła, unosząc naczynie do ust.
Zauważyła,
że się skrzywił. Nie powstrzymała uśmiechu, nie tylko dlatego,
że udało jej się trafić w sedno. Aż za dobrze pamiętała tamtą
jedną, przeklętą noc, kiedy to poszła z nim do łóżka. Po pijaku,
bez zobowiązań i wtedy wcale nie zadręczając się tym, że
mogłaby być czyimkolwiek zamiennikiem. Wtedy mogła po prostu rozkoszować się
jego bólem, mogąc choć trochę poprawić sobie nastrój w całym tym
szaleństwie. Na tyle, na ile było to możliwe, skoro słaniała się
na nogach po walce z Hunterem.
„Odpowiedni
moment, niewłaściwa kobieta”. Te słowa wciąż ją prześladowały.
W pośpiechu
pociągnęła łyk. Alkohol okazał się rozczarowująco słaby, ale i tak wydawał się
lepsze niż nic. Skoro już zgodziła się tutaj przyjść, zamierzała korzystać
na tyle, na ile miało się to okazać możliwe.
– Jak sobie
chcesz. Nie będę cię odprowadzał do apartamentowca – mruknął Aldero,
wznosząc oczy ku górze.
– O ile
pamiętam, ostatnim razem to ja prowadziłam ciebie.
– Nie wierzę,
że to mówię, ale… Ech, możemy się skupić? – rzucił bez większego
przekonania. – Co sądzisz?
– Że mógłby
mieć więcej procent – odparła zgodnie z prawdą, spoglądając na w połowie
opróżniony już kieliszek.
– Mira! –
syknął.
Zgromiła go
wzrokiem. Dla pewności rozejrzała się, chcąc upewnić się, czy nikt przypadkiem się
im nie przysłuchuje.
Odstawiła
niedopitego szampana na bok. Bezceremonialnie przesunęła się bliżej,
niemalże zmuszając wampira do tego, by wycofał się pod ścianę.
Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy nachyliła się na tyle,
by móc szeptać mu wprost do ucha.
– Na razie
szkodzisz nam bardziej niż ja. Nie mów do mnie po imieniu, jeśli
nie chcesz stąd wylecieć – szepnęła, uśmiechając się przy tym w przesadnie
słodki, wymuszony sposób. Skinął głową, jakby dopiero w tamtej chwili
dotarło do niego, że pozwolił sobie na zbyt wiele. – Świetnie. A teraz
po prostu wyluzuj i daj mi się zabawić. Jeśli coś będzie nie tak,
poradzimy sobie. Po to mnie zabrałeś, tak?
Nie
wyglądał na przekonanego, ale przynajmniej nie zaprotestował.
Była za to wdzięczna, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jak
ironiczne okazało się to, że na wszystkie możliwe osoby, akurat
Aldero Devile próbował udawać tego rozsądnego. Nie dziwiło jej, że zaangażował się
aż do tego stopnia – w końcu chodziło o bezpieczeństwo jego przyjaciółki
i kuzynki – ale i tak ją zaskoczył. Na swój sposób
pozytywnie, bo zdecydowanie nie sprawiał wrażenia odpowiedzialnej osoby.
Odpowiedzialna
osoba nie pcha się w paszczę lwa z demonem u boku,
poprawiła się w myślach. Jakoś nie wątpiła, że wampir zdawał
sobie z tego sprawę. Z tego, że kilku uzbrojonych śmiertelników stanowiło
o wiele mniejsze zagrożenie niż ona, tym bardziej.
Wróciła do popijania
szampana, jednocześnie dyskretnie wodząc wzrokiem po sali. Dookoła wciąż
panował spokój. Słuchała muzyki, jakby od niechcenia kołysząc się i obracając
w dłoni kieliszek. Mimo wszystko myślami wraz po raz uciekała do sytuacji
z wejścia i tego, co powiedział jej Aldero. Mogła udawać, że go
nie słucha i że wcale nie interesuje ją to, jak poważnie
prezentowała się sytuacja, ale instynkt wciąż robił swoje.
Doświadczenie zaś pozwoliło Mirze z czystym sumieniem stwierdzić, że
coś zdecydowanie tutaj nie grało.
Mogła
znaleźć wiele wyjaśnień na to, dlaczego blondynka przy wejściu znała
wygląd gości… A przynajmniej Shannon. Na dłuższą metę nie było
to problemem, ale w istocie wydało się Mirze niepokojące.
Jasne, w grę mogły wchodzić kamery, akta osobowe albo cokolwiek
innego, ale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Cokolwiek za tym
stało, ci ludzie wiedzieli za dużo.
Nieodpowiednie
informacje w jeszcze mniej odpowiednich rękach mogły okazać się zgubne.
Wciąż o tym
myślała, kiedy coś innego przykuło jej uwagę. Wyprostowała się, w ostatniej
chwili powstrzymując od rozejrzenia się dookoła. Musiała zachowywać się
naturalnie, przynajmniej przez jakiś czas. Zbyt otwarte węszenie po sali
nie brzmiało jak dobry pomysł, a jednak…
W powietrzu
coś było. Coś, co jakimś cudem wcześniej umknęło jej uwadze. Początkowo
pomyślała nawet, że właśnie wyczuwa któregoś ze swoich pobratymców, ale prawie
natychmiast odsunęła od siebie tę myśl. Nie, nie tak. Chodziło o coś
o wiele bardziej subtelnego, a przy tym innego niż dzieciaki podobne
do tych, które z trudem przeżyły eksperymenty łowców. Czuła, że
powinna rozpoznać tę dziwną aurę, ale w głowie miała pustkę.
Ale
przecież ją znała. To było coś…
Uniosła
brwi. Zrozumienie pojawiło się nagle, a gdyby nie świadomość, że
Licavoli i Cullenowie prędzej zaprosiliby Isobel na herbatkę niż
pozwolili na to, by ich najmłodsza dziecina pojawiła się w tym
miejscu, zaczęłaby wypatrywać bytności Jocelyne.
I to jest
dopiero ciekawe…
Tyle że w tłumie
gości nie dostrzegła niczego podejrzanego. Musiała rozejrzę się dokładniej,
ale nie miała pojęcia w jaki sposób. Niepotrzebne zwracanie uwagi nie wchodziło
w grę, ale…
– Aldero – szepnęła,
pospiesznie zwracając się w jego stronę.
Zauważyła,
że zdążył się trochę rozluźnić. Rozpiął marynarkę, dzięki czemu wydał jej się
o wiele mniej oficjalny i we właściwy dla siebie sposób roztrzepany.
Również sięgnął po szampana, choć w przeciwieństwie do niej nie spieszył się
z dopiciem swojej porcji. Tak może było lepiej, zwłaszcza że już
miała okazję przekonać się, co dzieje się z nim po pijaku.
Szybkim
krokiem pokonała dzieląca ich odległość. Spojrzał na nią w roztargnieniu,
kiedy tak po prostu chwyciła go za rękę. Zrobił wręcz taki ruch,
jakby chciał się odsunąć, być może w obawie przed tym, że mogłaby
chcieć mu przyłożyć.
Chciała.
Oczywiście, że tak, ale… to mogło zaczekać.
– Chodź
zatańczyć – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Spojrzał na nią
tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Mira wydęła usta, czując na sobie
jego ciemne, błyszczące oczy. Znów wpatrywał się w nią tak dziwnie,
tak jak w apartamencie, kiedy tak dziwnie zareagował na to,
że mogłaby wyglądać normalnie.
Czekała na…
cokolwiek. Zwłaszcza wątpliwości albo głupie pytanie, ale…
– Jak sobie życzysz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz