Coś musiało być na rzeczy.
Oczywiście, że tak, bo nie wyobrażał sobie, by Mira w innym
wypadku poprosiła go o taniec. Zaufanie jakiemukolwiek demonowi nie wchodziło
w grę, zwłaszcza jeśli ten do tego wszystkiego pozostawał
urażoną kobietą… A może zwłaszcza wtedy.
Sam nie był
pewien, czego spodziewać się w tej sytuacji. Tak naprawdę do samego
końca nie miał pewności, czy Miriam przystanie na jego propozycję.
Aldero nie mógł pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę ratowała go
aprobata Rafaela, choć przyznawał to niechętnie. Cholera, po wszystkim,
co się wydarzyło, wciąż nie darzyli się sympatią, a jednak…
czasami okazywał się praktyczny. Tylko tyle.
To nie tak,
że chciał Mirę do czegokolwiek zmuszać. Chodziło o Shannon, Joce i możliwe
zamieszanie. Jasne, że w tej sytuacji powinni sprawdzić, co się dzieje.
Dostanie się na zlot było pierwszym, co przyszło mu do głowy,
kiedy Shanny i Cammy wyjaśnili mu, co się dzieje. Ani trochę nie planował
rozwiązywania swoich prywatnych problemów, zwłaszcza że zrozumiał przekaz Miry
już za pierwszym razem, kiedy prawie go zasztyletowała. To, że później się
całowali, nie miało najmniejszego znaczenia.
Nie miało,
ale…
Przekomarzanie się
było miłe. Może doszukiwał się w zachowaniu Miriam więcej niż
powinien, ale naprawdę nie czuł, by traktowała go jak
śmiertelnego wroga. Podobne rozmowy z powodzeniem mógłby prowadzić z Alessią,
gdyby akurat wyprowadził ją z równowagi. Przez to potyczki słowne,
które prowadzili z demonicą przez większość czasu, wydały mu się najzupełniej
naturalne. Jak długo nie próbowała urwać mu głowy przy świadkach, mógł
chyba założyć, że trwali w swego rodzaju porozumieniu.
Próbował skupić się
na priorytetach, ale jego towarzyszka ani trochę mu tego nie ułatwiała.
Oczywiście, byłby naiwny, gdyby wątpił w jej możliwości, ale i tak dręczyły
go wątpliwości. Z miejscem, w którym się znaleźli, coś było nie tak.
Co do tego nie miał możliwości. Nie chodził tylko o to,
co powiedział Mirze na temat kobiety, która sprawdzała zaproszenia. Tyle
dobrego, że bez problemu mógł namieszać jej w głowie, ale najważniejsza
kwestia pozostawała niezmienna: śmiertelniczka wiedziała. Jeśli ona zdawała
sobie sprawę z tego, jak powinna wyglądać Shannon, nie mogli
wykluczyć, że ktoś jeszcze się zorientuje.
A potem Mira
nagle zdecydowała, że powinni zatańczyć. I, cholera, nie miał pojęcia, co
o tym sądzić.
Nie zaprotestował,
kiedy to ona zaczęła się wyrywać, by przejąć kontrolę. Chwyciła
go za ręce, jak gdyby nigdy nic uśmiechając się i kołysząc w rytm
muzyki. Nawet w pełni ludzkiej formie miała w sobie coś
nadnaturalnego; rodzaj aury, której nikt o zdrowych zmysłach nie potrafiłby
zignorować. Nie chodziło tylko o naturalne piękno, które
niezmiennie wyróżniało istoty nieśmiertelne. W przypadku tej kobiety
Aldero ujęło coś zupełnie innego.
Nie sadził,
że akurat ona mogłaby wyglądać… po prostu normalnie. Może nie niewinnie,
bo to pojęcie zdecydowanie nie pasowało do wyrazistej urody Miry,
ale wciąż… Bez skrzydeł, w podkreślającej sylwetkę sukience, wyglądała
zadziwiająco normalnie. Ciemne włosy na moment przysłoniły jej twarz,
kiedy potrząsnęła głową. Al nie miał pewności, czy to kwestia
oświetlenia, czy może czegoś innego, ale był gotów przysiąc, że na policzki
Miriam wstąpiły rumieńce. I – dobra bogini – z nimi jednak zaczynała
wyglądać niemalże uroczo.
Urwałaby
mi głowę, gdyby wiedziała.
Z jakiegoś
powodu nie potrafił się tym przejąć.
W tamtej
chwili błogosławił fakt, że nie zabrali nikogo ze sobą. Co prawda
wiedział, że Cameron i Elena czekali w gotowości na ewentualny
telefon, ale to pozostawało sprawą drugorzędną. Przyjście tylko we
dwójkę wydawało się ryzykowne, ale Mira wyśmiała sugestię dodatkowego
towarzystwa. Mógł to zrozumieć, aż nazbyt świadom, że w porównaniu do garstki
śmiertelników, ta kobieta pozostawała największym zagrożeniem w promieniu
kilkunastu kilometrów. Gdzieś w głowie paliła mu się czerwona lampka,
przypominająca, że łowcy już raz udowodnili, że nie należało ich ignorować,
ale stanowczo odrzucił od siebie te myśli.
Raz jeszcze
zmierzył Mirę wzrokiem. Ruchy miała lekkie, pełne harmonii, a przy tym na swój
sposób… pociągające. Co więcej, patrzyła na niego, uśmiechając się przy
tym w niemalże pobłażliwy sposób. Jeśli miała jakiś plan, nie okazywała
tego. Ona po prostu tańczyła, krążąc wokół w niego w dość
jednoznaczny sposób.
Weź się
w garść, nakazał sobie stanowczo. Otrząsnął się na tyle, by jednak
spróbować przejąć kontrolę nad sytuacją. Szlag, przecież wiedział, jak
obchodzić się z dziewczyną. Co prawda niekoniecznie taką, która w przypadku
niezadowolenia z powodzeniem mogła go wypatroszyć, ale nad tym
wolał się nie zastanawiać.
Uniosła
brwi, kiedy chwycił ją za rękę, bezceremonialnie przyciągając do siebie.
Mógł tylko zgadywać, czy to zaskoczenie, czy może chciała
wylądować w jego ramionach. Nie odsunęła się, ale też nie do końca
poddała, kiedy spróbował przejąć kontrolę nad tańcem.
Była inna
niż Elena. O wiele mniej delikatna, choć i kuzynki nie mógł
określić mianem słabej.
Taniec z Miriam
przypominał walkę – gwałtowny, z wyraźnie wytyczonymi granicami i zasadami,
które dopiero próbował poznać.
Niekoniecznie
po tu tutaj przyszliśmy, upomniał się w duchu. Z drugiej
strony, skoro sala wydawała się przystosowana do tańca, dlaczego
mieliby z tego nie skorzystać? Co prawda poczuł na sobie kilka
zaciekawionych spojrzeń, ale żadne nie wydało mu się niewłaściwe
albo podejrzanie. Nie wychwycił myśli czy emocje, które
wydawałyby się sugerować, że coś jest nie tak.
Odprężył
się. Tylko nieznacznie, ale wystarczająco, by całą uwagę
poświęcić Miriam. Pamiętał spokój, z jakim sączyła szampana, przez moment naprawdę
sprawiając wrażenie kogoś, kto przyjął zaproszenie tylko po to, by dobrze się
bawić. Zachowywała się naturalnie, co na dłuższą metę wydawało się
właściwe.
W tym
rzecz, usłyszał w głowie jej mentalny głos. Drgnął, zaskoczony
łatwością, z jaką przeniknęła jego umysł. Chcę się rozejrzeć.
Z
jakiegoś konkretnego powodu?
Nie
odpowiedziała. Nagle znalazła się niebezpiecznie wręcz blisko,
bezceremonialnie zarzucając mu ramiona na szyję. Zesztywniał, porażony bliskością
jej ciała i tego, jak bardzo ludzka się wydawała. Słyszał
spokojny oddech i bijące w piersi Miriam serce. Długie włosy otarły się
o jego policzek.
Zaraz się
przekonamy, wyjaśniła z opóźnieniem.
Nie
odsunęła się. Objął ją, zanim zastanowił się, co w ogóle robi. Kiedy nie wyczuł
protestu, ostrożnie przesunął dłońmi po jej plecach, nim ostatecznie
ulokował je na biodrach. Wolał nie sprawdzać, co zrobiłaby, gdyby
przypadkiem zawędrował zbyt nisko.
Ruchy Miry
zwolniły. Nawet nie miał pewności, czy za sprawą zmieniającej się
muzyki, czy tak po prostu. W tamtej chwili nie potrafił
nawet stwierdzić, jaka piosenka właśnie rozbrzmiewała w sali. Nie mógł
skupić się na niczym innym, prócz bliskości wtulonej w niego
kobiety.
Mira?,
zaryzykował. Nie zraził go brak reakcji, bo jakoś nie wątpił, że i
tak go słuchała. Chcę o coś zapytać…
To pytaj.
Nie bronię ci, niemalże warknęła.
Aldero
wywrócił oczami. Okej, to już zabrzmiało w sposób, którego mógł się
po niej spodziewać. Natychmiast wykreślił z listy pytanie, które jako
pierwsze przyszło mu do głowy: o to, czy wciąż się na niego
złościła. Ta jedna kwestia wydawała się aż nazbyt jasna w tej
sytuacji.
Czemu się
zgodziłaś?, zapytał w zamian.
Wyczuł, że
drgnęła. Tylko raz, prawie natychmiast odzyskując rezon i jak gdyby
nigdy nic wciąż kołysząc się w swoim rytmie, ale ta chwila
nieuwagi wystarczyła. Aldero milczał, czekając na rozwój wypadków. Z tym,
że najpewniej nie dostanie odpowiedzi, zdążył się pogodzić, ale mimo
wszystko…
Szlag,
czasami zrozumienie kobiet naprawdę wykraczało poza jego zdolności
pojmowania.
Ostatecznie
nie powiedział niczego. Ona również, ale to wydawało się właściwe.
Póki trwała w jego objęciach, pozwalając, by taniec trwał w najlepsze,
mógł przynajmniej udawać, że wszystko w porządku. Prawda była taka, że nie śmiał
oczekiwać niczego więcej, przynajmniej na razie. Miał wrażenie, że obecna
sytuacja – swoisty impas, w którym oboje się znaleźli – przynajmniej
na razie pozostawała szczytem możliwości, które mieli.
Miał jej do powiedzenia
dużo więcej. Próbował już ostatnim razem, aż nazbyt świadom tego, jak
niepotrzebnie wszystko się skomplikowało. Zranił ją. Oczywiście, że tak,
choć jeszcze kilka miesięcy wcześniej było to dla niego nie do pomyślenia.
Cóż, nie w przypadku kogoś takiego jak Miriam. Wszystko wydawało się
o wiele prostsze, kiedy mógł wierzyć, że demony i uczucia nie szły
ze sobą w parze. Sęk w tym, że Mira okazała się inna, o przykładzie
Rafaela i Eleny nie wspominając.
Kiedy żal minął,
a Al w końcu oswoił się z myślą, że najmłodsza z Cullenów
nigdy nie miała stać się dla niego kimś więcej poza przybrana
kuzynką, wszystko inne nabrało kształtu. Również to, że w objęciach wcale
nie trzymał niebezpiecznej nieśmiertelnej, ale przede wszystkim
kobietę. I to na dodatek taką, która mogła zarzucić mu bardzo wiele.
Och, a potem
wciąż należały jej się podziękowania. Nie tylko za to, że tutaj
przyszła, choć przecież wcale nie musiała. Nie chciał zastanawiać się,
co tak naprawdę kryło się za działaniem Miry. Liczyło się, że
jednak nie zepchnęła go ze schodów, kiedy przedstawił swój plan, nie wspominając
już o tym, że to właśnie ona postawiła go na nogi, gdy błądzili
przez przejęte przez Ciemność światy. To ona potrafiła nim potrząsnąć, nie pozwalając
obwiniać się o wszystko, co zrobił Lilly i Elenie. Pod wieloma
względami wciąż się z nią nie zgadzał, ale nie mógł
zaprzeczyć, że pewność siebie, z jaką wypowiadała kolejne argumenty, miała
w sobie coś kojącego.
Lubił mieć
ją blisko. Lubił, kiedy walczyli – czy to słownie, czy w bardziej…
praktyczny sposób. A już na pewno lubił, kiedy całowali się bez opamiętania,
jakby nic innego nie miało znaczenia.
Powoli
uniósł głowę. Zareagował instynktownie, ostrożnie odchylając Mirę w swoich
ramionach. Spojrzała na niego dziwnie, jakby w roztargnieniu. Mógł
tylko zgadywać, jak wyglądał wyraz jego twarzy, zwłaszcza gdy
nachylił się w jej stronę i…
– Czy mogę
prosić państwa o uwagę?
Skrzywił
się, słysząc wzmocniony przez zestaw nagłaśniający męski głos. Muzyka urwała
się, a w sali jak na zawołanie zapanował spokój. Aldero zaklął w duchu,
niechętnie pozwalając, by Miriam się odsunęła. Było mu gorąco,
bynajmniej nie przez panującą w zapełnionym pokoju duchotę.
Demonica doszła
do siebie dużo szybciej od niego. Po prostu wyprostowała się,
odrzucając na plecy ciemne włosy i zwracając ku miejscu, które
najwyraźniej miało pełnić funkcję sceny. Na krótką chwile zrobiło się
zamieszanie, kiedy goście podeszli bliżej. Wszystko wróciło do normy,
jakby nic szczególnego nie miało miejsca – zwłaszcza między nim a Mirą.
– Pospiesz się
– doszedł go jej zniecierpliwiony głos. Tym razem nie trudziła się
mentalnym nawoływaniem.
Natychmiast
ruszył się z miejsca. Przepchnęła się aż na sam przód,
nawet nie musząc się wysilać, by zająć miejsce w pierwszym
rzędzie. W krótkim czasie wokół sceny utworzyło się niewielkie
półkole. Dopiero wtedy Aldero udało się określić, ile osób tak naprawdę
zdecydowało się pojawić. Na pierwszy rzut oka musiało być około
czterdziestu, co samo w sobie wydało mu się niepokojące. Nigdzie nie widział
dzieciaka, z którym Shannon i Joce trzymały się, kiedy jeszcze brały
udział w projekcie, a który miał na imię… Och, Jeremi? To chyba
był Jeremi…
Nie rozpoznał
twarzy żadnego z zebranych. Nikt nie zachowywał się podejrzanie,
a tym bardziej nie rzucił na niego i Mirę, by oznajmić,
że nie powinno ich tutaj być. Gdyby przypadkiem zbłądził do sali
konferencyjnej, uwierzyłby, że to zwykłe spotkanie – czy to jakiejś
małej firmy, czy faktycznych uczestników projektu, za którym nie kryło się
nic szczególnego. Cóż, na pewno nie łowcy, z sobie tylko znanych
powodów próbujący zebrać informację o uzdolnionych śmiertelnikach.
Co
sądzisz?, pomyślał, próbując zwrócić uwagę Miry, ale nie doczekał się
odpowiedzi. Zauważył jedynie, że nieznacznie potrząsnęła głową.
Zacisnął
usta. Wbił wzrok w mężczyznę, który wcześniej przerwał luźne oczekiwanie,
skupiając wokół siebie towarzystwo. Jego również nie rozpoznał, choć
w dzień poprzedzający zlot starannie wypytał Shannon. Pozwoliła mu nawet
zlustrować swój umysł, udostępniając większość wspomnień z pobytu ośrodku.
Gdyby zauważył chociaż jedną osobę, która brała udział w Projekcie Beta
sprzed kilku miesięcy, natychmiast by się zorientował.
A jednak facet
z mikrofonem okazał się obcy. Co prawda wyglądał na starszego od większości
uczestników, ale nie wyróżniał się niczym więcej. Mógł mieć najwyżej pięćdziesiąt
lat, choć również co do tego Al nie miał pewności. Gdyby przyszło mu
opisać to, co widzi, z czystym sumieniem stwierdziłby, że właśnie trafił
na potencjalnego kandydata do roli świętego Mikołaja. Okrągła
sylwetka, posiwiałe włosy i gesty zarost sprawiały, że twarz nieznajomego
wyglądała poważnie i niezwykle sympatycznie zarazem.
– Skoro
jesteśmy już w komplecie, bardzo dziękuję wszystkim za tak liczne
przybycie. Widzę kilka znajomych twarzy – oznajmił mężczyzna, decydując się
przerwać przeciągającą się ciszę. Uśmiechnął się blado. Wzrokiem z uwagą
powiódł po tłumie. – Pierwszy skład może mnie pamiętać, chociaż od naszego
ostatniego spotkania minęło dobrych kilka lat. Pozwólcie w takim razie, że się
przedstawię, żeby rozwiać wszelakie wątpliwości. Nazywam się Emanuel Hale
i byłem koordynatorem pierwszej edycji Projektu Beta.
Ktoś
zaklaskał. Większość poszła jego śladem i dookoła na powrót
zapanowało zamieszanie. Aldero obserwował w ciszy, dla pewności raz po raz
spoglądając na Mirę. Stała zamyślona, z założonymi ramionami. Miał
wrażenie, że myślami była gdzieś daleko, bynajmniej nie skoncentrowana na przemowie.
Wampir
zawahał się. Czy Cammy albo Beatrycze wspominali coś o założycielu?
Wieść o tym, że przypadek Joce i Shannon nie był odosobniony,
nie zaskoczyła go. Zdążył nawet zerknąć na stronę projektu, ale i
tam nie znalazł niczego wyjątkowego. Na pewno nie informacji o tym,
czym faktycznie zajmowała się grupa, reklamująca się jako ratunek dla
osób z zaburzeniami snu.
Zdecydowanie
zapamiętałby imię takie jak Emanuel. Nazwisko nie wzbudziło w Aldero żadnych
emocji, zwłaszcza że równie dobrze mogło okazać się fałszywe. O ile się
nie mylił, krewni Renesmee również posługiwali się nim w podrobionych
papierach.
– Dziękuję.
Skoro już jesteśmy przy wspominkach, pozwolę sobie wspomnieć, że pierwsza
edycja projektu okazała się swoistym sukcesem. Kilka cudownych osób, które
mamy obecnie w naszym składzie, okazało się prawdziwym przełomem. Moi
drodzy… – Mężczyzna urwał. Na jego ustach ponownie pojawił się uśmiech.
– Kiedy zaczynałem pracę nad Projektem Beta, do głowy nie przyszło
mi, co przyjdzie nam odkryć. Wciąż tak niewiele wiemy o ludzkich
umysłach i możliwościach… Od lat specjalizuje się w zaburzeniach
snów, ale spotkanie z wami pozwoliło mi zrozumieć o wiele więcej.
I wierzcie mi, że już zawsze będę wam za to wdzięczny.
Tym razem
Aldero słuchał wywodu z większą uwagą. Bezwiednie nachylił się do przodu,
nieznacznie unosząc brwi.
A to ciekawe.
Miał przez to rozumieć, że pierwotnie faktycznie chodziło o zaburzenia
snu? Możliwe, że to miało sens. Tyle przynajmniej zdołał wywnioskować ze
słów Hale’a, próbując nadążyć za tokiem rozumowania mężczyzny.
Jocelyne
początkowo też wątpiła w siebie i we własne zmysły. Wątpił, by w innym
wypadku zdecydowała się na wyjazd do ośrodka, który miał szansę
pozwolić jej zrozumieć pewne kwestie. Przypadek Shannon był inny, ale słuchając
oryginalnej historii i porównując ją z wersją na stronie
internetowej, Al momentalnie zauważył zbieżności. Jeśli założyć, że Emanuel
mówił prawdę, a wszystko zmieniło się podczas pierwszego projektu…
– … móc
podziękować tym, którzy zajęli się rozwojem projektu w późniejszych
latach. Niestety, części z nich już z nami nie ma – usłyszał i te
słowa wystarczyły, by sprowadzić go na ziemię. Oho…, westchnął
w duchu. Mimowolnie się spiął, aż nazbyt dobrze wiedząc, co stało się
ostatnim razem. Tamtego wieczora widział dość. – Nie chciałbym, by ten wieczór
zamienił się w stypę, ale sądzę, że wydarzenia sprzed kilku
miesięcy zasłużyły na stosowne uhonorowanie. Niektórzy z was pewnie
słyszeli o finale ostatniej edycji projektu. Podczas pożaru zginęło nie tylko kilku
doskonałych specjalistów, w tym również mój następca, Ronald Waydell.
Ofiarami padli również nasi podopieczni, młodzi, uzdolnieni ludzie, tacy jak wy i…
– Urwał. Z niedowierzaniem potrząsnął głową. – To strata, z którą
wciąż się nie pogodziliśmy. Zaniedbanie, którego jeszcze długo sobie
nie wybaczę – dodał i zabrzmiał przy tym tak, jakby faktycznie było
mu przykro.
Gdyby
ten twój zastępca nie upadł na głowę, może nawet bym
uwierzył, że chcieliście dobrze, przeszło mu przez myśl. Wątpił, bo Joce
choć po części podzielała żale zawarte w wywodzie tego mężczyzny. Ktoś,
kto igrał z demonami, a tym bardziej próbował jednego z nich
uwięzić, nie pasował do obrazu zbawcy.
Cokolwiek
poszło nie tak ostatnim razem, nie pozwalało mu uwierzyć w dobre
intencje tych ludzi. Nawet jeśli, wciąż pozostawali niebezpieczni. Ktoś, kto
próbował mieszać się w świat nieśmiertelnych, nie mógł skończyć
dobrze.
Musieli to ukrócić.
Jeszcze nie wiedział jak, po cichu licząc na jakieś cudowne
wnioski Miry, ale mimo wszystko…
– Pamiętam
moją pierwszą grupę i zderzenie z czymś, co mógłbym określić mianem…
prawdziwego daru. Nie tego spodziewałem się, zaczynając ten projekt.
I wierzę, że również nie tego oczekiwaliście wy, szukając pomocy –
podjął Hale. Powiódł wzrokiem po zebranych, jakby szukając aprobaty. –
Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jaki przełom odkryjemy. Tak wielu
z was, waszych historii, niezrozumienia… Ale wtedy zrozumiałem, że to coś,
nad czym chciałbym pracować. Wykluczenie to najgorsze, co może
spotkać człowieka.
Kątem oka
zauważył jak Mira wywraca oczami. Słuchając coraz bardziej ckliwej przemowy,
sam zaczynał mieć na to ochotę.
To nie wyjaśniało
tego, co tutaj robili. Nie wyjaśniało niczego, ale…
– Mógłbym
mnożyć przykłady, ale prawda jest taka, że każde z was nim jest. Każde
z naszych podopiecznych. Wyjątkowi, mniej lub bardziej uzdolnieni…
Nie muszę tłumaczyć, jakie to niesie ze sobą konsekwencje. Co to oznacza.
– Mężczyzna nie przestawał się uśmiechać. Brzmiał jak dumny ojciec,
który po długim czasie widzi wszystkie swoje dzieci. – Chciałbym
powiedzieć, że to dopiero początek, a ostatnie komplikacje są
przeszkodą, którą udało nam się pokonać. Projekt Beta jest
przedsięwzięciem, któremu oddałem całemu siebie, ale… – ciągnął, raptownie
poważniejąc – obawiam się, że to nie będzie możliwe. Wszystko ma swój
początek i koniec. To, co przyniósł Projekt Beta, również właśnie znalazło
swój kres.
Aldero
zamrugał, co najmniej zaskoczony. I tyle? Problem miał rozwiązać się sam?
Wszystko sprowadzało się do uroczystego zakończenia, na które
nie mieli szansy, kiedy po ośrodku zaczął szaleć krwiożerczy demon?
To się
nazywa mieć więcej szczęścia niż rozumu…
Zerknął na Mirę,
by przekonać się, że ta wcale nie wyglądała na uszczęśliwioną.
Wręcz przeciwnie – wyczuł bijące od niej napięcie tak wyraźnie, jakby
należało do niego samego. Coś było nie tak, choć wciąż nie miał
pewności, czego powinien się spodziewać. I, bogini mu świadkiem, chyba
wcale nie chciał się tego dowiedzieć.
Gdzieś w kieszeni
poczuł wibrowanie telefonu. Wyjął komórkę, by dyskretnie spojrzeć na telefon.
Mama rzadko
kontaktowała się z nim i Cameronem w losowych momentach, a jednak
to właśnie SMS od niej pojawił się na ekranie.
Mam złe przeczucia.
Cokolwiek właśnie robisz,
uważaj na siebie.
Cholera…
A potem
gdzieś za plecami usłyszał kobiecy wrzask. Powietrze momentalnie wypełnił
znajomy, aż nazbyt charakterystyczny zapach. Poczuł samoistnie wysuwające się
kły, kiedy te tak po prostu zareagowały na kuszącą słodycz.
Krew.
Natychmiast się
odwrócił – akurat w chwili, w której nieznajoma kobieta ciężko osunęła się
na kolana, trzymając za wciąż krwawiące gardło. Nóż wyślizgnął się
z dłoni stojącego tuż za nią mężczyzny.
– Cum
deo*, moje dzieci – usłyszał jeszcze głos Emanuela.
Potem dookoła rozpętało się piekło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz