Ktoś krzyknął. Potem kolejna
osoba, skutecznie zagłuszając bulgoczący dźwięk, który wyrwał się z piersi
pierwszej ofiary. Bezwładne ciało zaległo na posadzce, błyskawicznie wykrwawiając się
przez ranę na gardle. Jedno, zdecydowane cięcie – tylko tyle
wystarczyło, by śmierć zebrała żniwo.
Mężczyzna,
który dopiero co ściskał w dłoni nóż, w roztargnieniu spojrzał na swoje
pokrwawione dłonie. Coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy.
Wydawał się zaskoczony, wręcz skonsternowany tym, co zrobił. Aldero stał
wystarczająco blisko, by dostrzec szok w jego oczach – najpewniej
dokładnie taki sam jak ten, którego doświadczył osobiście, kiedy Ciemność
zabawiła się jego emocjami, popychając do zabicia Lilianne. Czy gdy
do tego doszło, okazał się równie wyrachowany i…?
Rusz
się!
Mentalny
głos Miry skutecznie go otrzeźwił. Obejrzał się na miejsce, w którym
dopiero co się znajdowała, ale demonica już zdążyła się przemieścić.
Podchwycił skrawek jej sukienki, kiedy wpadła w tłum, bynajmniej nie po to,
by jak najszybciej dostać się do wyjścia.
Nie miał
czasu na zadawanie pytań. Szybko stało się jasne, że kobieta, której
poderżnięto gardło, nie będzie jedyną ofiarą. Kiedy wybuchło zamieszanie,
wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ktoś kogoś popchnął, ktoś potknął się
i wylądował na podłodze. Ludzie pozostawali aż nadto prości, zwłaszcza
gdy w grę wchodziły pierwotne emocje – ze strachem na czele. Aldero
niemalże spodziewał się ataku wampirów, łatwo mogąc wyobrazić sobie rzeź,
którą mógłby zorganizować jeden nieśmiertelny. Problem jednak polegał na tym,
że to śmiertelnicy zwrócili się przeciwko sobie.
Odsunął się,
by zejść z drogi mężczyźnie, który bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
skoczył w jego stronę. Jedynie uniósł brwi, gdy zauważył, że ten rzucił się
na niego z gołymi rękoma. Tak przynajmniej pomyślał w pierwszej
chwili, póki nie dostrzegł łagodnej poświaty po wewnętrznej stronie dłoni
nieznajomego. W pierwszej chwili pomyślał nawet, że ma przed sobą
telepatę, ale szybko uświadomił sobie pomyłkę. W grę nie wchodziła
energia, ale… ogień.
Zareagował
instynktownie, w pośpiechu dopadając do przeciwnika. Walka z człowiekiem,
nawet uzdolnionym, okazała się dziecinnie prosta. Skrzywił się, słysząc
charakterystyczne chrupniecie, kiedy tak po prostu przetrącił mężczyźnie
kark, nie dając mu choćby cienia szansy na to, by jednak
zaatakować.
Niech to szlag…
Wolał nie ryzykować.
Nie w miejscu, w którym zebrano osoby podobne do Shannon.
Jeśli do tego wszystkiego puściliby wolno kogoś o zdolnościach
zbliżonych do Layli, skutki mogłyby okazać się opłakane.
Zostawił
ciało na posadzce, w pośpiechu ruszając w głąb ogarniętej
chaosem sali. Nie przejmując się tym, czy ktoś zwróci na niego
uwagę, pozwolił sobie na wampirze tempo, by łatwiej uniknąć kolejnych
walk. Jak długo ludzie dookoła po prostu panikowali, zmierzając każde w swoją
stronę, mógł przynajmniej udawać, że wszystko w porządku.
– Mira?! –
zaryzykował, wciąż niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
Dostrzegł
ją w samym środku zamieszania. Tyle wystarczyło, by zastygł w bezruchu,
przez moment czując się tak, jakby wpadł na jakąś niewidzialna
ścianę. Miał dziesiątki pytań, ale te zeszły gdzieś na dalszy plan,
kiedy zauważył Miriam – i to w całej okazałości.
Ona również
zrezygnowała z udawania. Stała na samym środku sali, otoczona cieniami
i z rozłożonymi, intensywnie czarnymi skrzydłami. Tę Miriam pamiętał
aż za dobrze, z łatwością mogąc wyobrazić ją sobie jako jeden z cieni,
który uwolnił się w dzień powrotu Isobel. Pamiętał zamieszanie i chaos,
które demony rozpętały w Mieście Nocy, podążając za krwią i pragnieniem
zabijania. To i moment, w którym ulice spłynęły krwią tych,
którzy w porę się nie ukryli albo pozostawali dla nowo
przybyłych co najwyżej pożywieniem.
Innymi
słowy: Mira wpadła w szał. Dosłownie. Dostrzegł to zarówno w jej spojrzeniu,
jak i uśmiechu, w który wykrzywiła usta. Już nie wyglądała
niewinnie i uroczo. Nie z nożami, które tak po prostu
zmaterializowała w dłoniach.
Zawahał
się. Powinien ją powstrzymać. Zdecydowanie tak, ale…
Niemalże całkowicie
czarne oczy bezceremonialnie zwróciły się w jego stronę. Drgnął,
gotów się wycofać, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca.
– Leć za tamtym
gościem – ponagliła i wtedy nabrał pewności, że zdołała go rozpoznać. Cokolwiek się
działo, ona nie była tego częścią. – Aldero, do diabła!
– Ale…
– Idź za Emanuelem.
To go otrzeźwiło.
W zamieszaniu zdążył prawie zapomnieć o Hale’u, z opóźnieniem
uprzytomniając sobie, że to przecież od niego wszystko się zaczęło.
Ta przemowa… Wiedział? Czy to rozumiał, mówiąc o końcu? To wciąż
nie miało sensu – nie w popularnym, pełnym innych cudownie
nieświadomych ludzi hotelu – ale nad tym nie chciał się zastanawiać.
Nie teraz.
Nigdzie nie zauważył
mężczyzny. Nie dostrzegł go w tłumie panikujących ludzi, a tym
bardziej pośród zalegających na posadzce ciał. Próbował wychwycić skrawek myśli
albo przynajmniej zapach, który naprowadziłby go na właściwy trop,
ale w mieszaninie bodźców okazało się to niemożliwe. Starając się
nie zastanawiać nad tym, co planowała Mira, popędził ku wyjścia. Jeśli
gość to zaplanował, a teraz nie było go w sali, ewakuacja
wydawała się jedynym możliwym wyjściem.
Drzwi były
otwarte, ale z jakiegoś powodu nikt nie wybiegł na korytarz.
Obserwując miotający się tłum, Aldero ogarnęło dziwne wrażenie, że żaden
ze śmiertelników nie widział wyjścia. Kilka osób przystanęło tuż obok,
kręcąc się bez celu i spoglądając wszędzie, ale nie na drzwi.
To zdecydowanie nie było normalne, ale z braku innych
rozwiązań pozostało mu dziwne zjawisko zignorować.
Nic ani nikt
nie powstrzymało go, kiedy wypadł na korytarz. Na moment zamarł,
z zaskoczeniem wodząc wzrokiem na dookoła. Wrażenie było takie, jakby
nagle znalazł się w cudownej bańce ciszy. Zamieszanie, zapach krwi,
krzyki… Wszystko to zniknęło, kiedy opuścił pomieszczenie. Zupełnie jakby
korytarz i piekło w sali konferencyjnej działo się w dwóch całkowicie
różnych światach.
Mira…?,
pomyślał z obawą.
Nie
otrzymał odpowiedzi. Myśl po prostu rozpierzchła się po okolicy,
nie będąc w stanie znaleźć żadnego odbiorcy.
Świetnie.
Wyjął
telefon, do samego końca spodziewając się braku zasięgu. W końcu
to działo się w większości horrorów, nie? Skoro już miał okazję
podziwiać panikujący, wybijający się tłum, również to wydawało się
prawdopodobne. Tym bardziej zaskoczył go widok czterech kresek i niemalże
całkowicie pełnej baterii.
Raz jeszcze
zerknął na SMS od matki. Przez chwilę miał ochotę odpisać Isabeau, a najlepiej
poprosić ją, by czasami podrzucała dokładniejsze instrukcje do swoich
cudownych przeczuć. Co prawda zdawkowa wiadomość wciąż brzmiała lepiej od nieuniknionej
wizji, ale mimo wszystko…
No dobra.
Gdzie podział się ten gość?
Natychmiast
wziął się w garść. Zapachy przybyłych na uroczystości wciąż go
rozpraszały, mieszając się ze sobą, choć nie w tak intensywny
sposób, jak w sali. Kiedy spróbował skupić się na podsuwanych
przez zmysły bodźcach, zdołał wychwycić jeszcze jeden – również ludzki, ale o wiele
bardziej świeży, jakby ktoś dopiero co przechodził korytarzem wprost do windy.
Niczego więcej nie potrzebował, by ruszyć tym tropem.
Poprawił
marynarkę, wygładzając ją nerwowymi ruchami. W tamtej chwili błogosławił
fakt, że na czarnym materiale ślady czerwieni nie były aż tak widoczne.
Miał dziwne wrażenie, że krew kobiety, której poderżnięto gardło, dotarła aż do niego.
Zdecydowanie wolał nie sprawdzać, jak zareagowaliby ludzie, gdyby przypadkiem
napatoczył się na kogoś, wyglądając przy tym jak rasowy seryjny
morderca.
Trop urywał się
przy windzie. W pierwszym odruchu chciał przywołać maszynę przyciskiem,
ale w ostatniej chwili się powstrzymał, wcześniej zerkając na numer
piętra, wyświetlający się na wyświetlaczu.
Siódemka. Może
być, o ile faktycznie oznaczała szczęście.
Wcisnął
przycisk. W oczekiwaniu na windę wybrał numer Eleny, choć sam nie był
pewien, co tak naprawdę zamierzał jej powiedzieć. Nie tego się
spodziewał, układając plan.
Dziewczyna
odebrała prawie natychmiast.
– Już po? –
zapytała zamiast powitania.
Brzmiała na rozluźnioną
i to na swój sposób go uspokoiło. Gdyby mama albo Claire miały
jakieś złe wieści, nie skończyłoby się na jednej krótkiej
wiadomości.
– Zależy o co
pytasz – mruknął, nie mogąc się powstrzymać. Mógł tylko zgadywać,
co pod jego nieobecność wyrabiała Mira. – Twoja druga połówka gdzieś tam jest?
– Nawet cię
słyszy – wtrącił Rafael, tym samym utwierdzając go w przekonaniu, że Elena
ustawiła tryb głośnomówiący.
Wywrócił
oczami. Wciąż nie lubił tego demona, nawet jeśli osiągnęli swoistą
równowagę, już nie próbując rozerwać się na kawałeczki przy
każdej możliwej okazji. Proszenie go o pomoc wcale nie było Aldero na rękę,
ale w tej sytuacji to wydawało się najsensowniejsze.
Wślizgnął się
do windy, w pośpiechu wciskając odpowiednie piętro. Oparł się plecami
o ścianę, bezskutecznie próbując się rozluźnić. Choć przyciskał
telefon do ucha, całą uwagę poświęcał dźwiękom, które mogłyby nadejść z zewnątrz.
– Aldero? –
ponagliła Elena.
– Jestem,
jestem… Po prostu… – Potrząsnął głową. – Nie wiem, jak to ująć,
ale sprawy… trochę się skomplikowały.
– Co tam się
dzieje? – zniecierpliwił się demon.
Al wyjątkowo
nie miał mu tego za złe.
– Jak
ostatnio widziałem twoją siostrę, wymachiwała nożami gdzieś w środku
rozwścieczonego tłumu. Coś tu jest cholernie nie tak – oznajmił z rozbrajającą
szczerością – więc jeśli macie ochotę, możecie przyjechać. Ewentualne
wsparcie się przyda.
– Zaraz… Co
znaczy, że Mira wymachiwała nożami w rozwścieczonym tłumie!? – zaoponowała
Elena.
W tym samym
momencie ciszę przerwał dzwonek, a drzwi widny w końcu się rozsunęły.
Aldero natychmiast się wyprostował, wypatrując potencjalnego
niebezpieczeństwa. Co prawda wciąż miał wrażenie, że chaos ograniczał się do zaledwie
małej salki dwa piętra niżej, ale to wcale go nie uspokoiło. Z dwojga
złego wolał komitet powitalny, który na wstępie dałby mu do zrozumienia,
czego powinien się spodziewać.
Gdzieś
jakby z oddali doszło go nawoływanie kuzynki, ale z premedytacją
ją zignorował. Przed rozłączeniem się rzucił jeszcze na pożegnanie:
– Pamiętasz
adres, nie? Będę wdzięczny. A teraz muszę lecieć.
Nie czekał,
aż zacznie protestować. Z zadręczającą się Eleną na głośnomówiącym
i tak nie miałby szans, by dowiedzieć się czegokolwiek
praktycznego.
Korytarz
nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jeden rzut oka wystarczył, by Aldero
zorientował się, że w pozostałych częściach budynku ludzie pozostawali cudownie
nieświadomi masakry, która rozgrywała się gdzieś na wyciągniecie ręki.
Z jednej strony był za to wdzięczny, z drugiej – taki stan
rzeczy go martwił. Albo raczej to, co musiało się za nim kryć.
Okej, więc ktoś
zdecydował się posprzątać wszystko, co tyczyło się Projektu Beta. Na tyle,
na ile było to możliwe, skoro część gości jednak nie pofatygowała się
na uroczystości. Nie chciał wiedzieć, co to oznaczało do Jocelyne
i Shannon, skoro chcąc nie chcąc wciąż były w to szaleństwo
wplątane. Co prawda zbiorowy mord pod przykrywką rzekomego zlotu brzmiał
jak marny i – przede wszystkim! – szalony plan, ale to wydawało się
niczym w porównaniu do ostatecznego efektu.
Czemu? I jak?
Te dwa pytania nie dawały mu spokoju. Rzekomy założyciel mógł odpowiedzieć
na oba, ale najpierw Aldero w ogóle musiał go odszukać.
Mijał
kolejne pozamykane pokoje, żadnemu nie poświęcając większej uwagi. Przystanął
na chwilę, kiedy drzwi po jego prawej się uchyliły, jednak prawie
natychmiast ruszył dalej, podchwyciwszy zaciekawione spojrzenie pokojówki.
Dziewczyna odprowadziła go spojrzeniem, zanim ruszyła w swoją stronę, by zając się
obowiązkami.
Może się
pomylił. To, że winda zatrzymała się na siódmym piętrze, jeszcze o niczym
nie świadczyło…
Gdzieś w
jego kieszeni zawibrował telefon. Wyłączył go, bez sprawdzania
wiedząc, że to Elena. Bardziej się przydasz, jeśli jednak
przyjedziesz, kuzyneczko, westchnął w duchu, choć jej reakcja ani trochę
go nie dziwiła. Sam nie zachowałby się o wiele lepiej,
gdyby okazało się, że plany aż tak się skomplikowały. Och, no i może
nie powinien wspominać o Mirze, ale…
Tyle że to już
nie miało znaczenia.
Zamierzał się
wycofać, ale wtedy dotarł do niego przytłumiony, chociaż znajomy
zapach. Wyprostował się niczym struna, zaalarmowany. W tłumie trudno było
wyodrębnić zapach Hale’a, a jednak kiedy przyszło co do czego, Aldero
mógł przysiąc, że ten znajdował się gdzieś w pobliżu.
Natychmiast się przemieścił, niemalże materializując na końcu
korytarza. Jeden rzut oka na drzwi wystarczył, by zorientować się, że
te nie były domknięte. Ustąpiły bez trudu, wpuszczając go do zacienianego
pokoju.
Zapach krwi
stał się wyraźniejszy. Zaraz po tym wampir wychwycił również przyspieszone
bicie serca i nierówny oddech. Wślizgnął się do środka, starając się
nie robić hałasu i z największą ostrożnością stawiając kolejne
kroki. Wyściełający podłogę dywan skutecznie tłumił kroki, ułatwiając
bezszelestne poruszanie.
Pokój nie mógł
równać się z apartamentem, który zajęli Elena i Rafael, ale również
okazał się spory. To też okazało się sprzyjające, pozwalając
Aldero zachować względną swobodę. Wampirza natura dała o sobie znać, z łatwością
współgrając z panującym dookoła mrokiem. Co prawda nie był w stanie
ukryć się z taką łatwością, jak robił tego brat, ale musiało
wystarczyć. Jak długo miał do czynienia z człowiekiem, mógł założyć,
że przewaga leżała po jego stronie.
Gdzieś w głębi
pokoju doszedł go znajomy, rozgorączkowany głos.
– Zrobiłem
to. Naprawdę zrobiłem – wyszeptał Emanuel. – Nie przyszedłeś. Dlaczego…?
– Nie zamierzam
zostać owieczką prowadzoną na rzeź – zaoponował ktoś.
Aldero
zawahał się. Drugi głos również należał do mężczyzny, ale nie rozpoznawał
go. Chciał zakraść się wyżej i przynajmniej zajrzeć do głównej
części pokoju, ale nie ruszył się z miejsca. Nie znał
układu pomieszczenia. Gdyby zauważyli go zbyt wcześnie, sprawy mogłyby się
skomplikować.
Nie chciał
ich zabijać. No, nie od razu, bo jakaś nie sądził, żeby dali
mu inny wybór. Jeśli jednak do tego czasu mógł dowiedzieć się czegoś
praktycznego…
– Wiesz, że
bym ci tego nie zrobił. Jesteś moją wielką radością – oznajmił z przekonaniem
Hale. – Twoje zdolności są niesamowite. No i przyszedłeś tutaj, prawda?
Myślałem… – Mężczyzna wyraźnie się zawahał. – Skąd wiedziałeś.
Odpowiedział
mu śmiech. Przyjazny, choć pozbawiony wesołości.
– Mam swoje
źródła – padła wymijająca odpowiedź.
Cokolwiek
to znaczyło, najwyraźniej nie zaskoczyło Emanuela. Tyle przynajmniej
wywnioskował Aldero po ciszy, która nagle zapadła w pokoju. Przez
chwilę nasłuchiwał, licząc na to, że mężczyźni znów zaczną rozmawiać, ale odpowiedziała
mu głucha cisza. Mimowolnie skrzywił się, nie kryjąc rozczarowania.
Przestąpił
krok naprzód. Jeden, a później kolejny, w końcu znajdując pozycję,
którą mógł uznać za dogodną. Co prawda widział zaledwie dwie sylwetki, ale
to wydawało się lepsze niż nic.
Hale stał
zwrócony do niego, chociaż (Aldero miał taką nadzieję) nie mógł go
zauważyć. Całą uwagę poświęcał swojemu rozmówcy, znacznie szczuplejszemu i młodszemu.
Tyle przynajmniej zdążył wywnioskować wampir, spoglądając na plecy
drugiego z mężczyzn. Tego się nie obawiał, przynajmniej tak długo,
jak ten stał zwrócony do niego tyłem.
Dar. Nie zapominaj
o darze, upomniał się. Mógł tylko zgadywać, co potrafił
uzdolniony. Sądząc po słowach założyciela projektu, scenariusz prezentował się
dość marnie. Może gdyby przynajmniej wiedział, czego się spodziewać, wszystko
stałoby się choć odrobinę normalniejsze, ale na to wyraźnie się
nie zapowiadało.
Jakby na zawołanie
Hale wyrwał z siebie zdławiony jęk. Coś zmieniło się w wyrazie
jego twarzy. Nagle wyprostował się, spinając i zaczynając
niespokojnie krążyć. Drugi z mężczyzn obserwował to ze spokojem, wciąż
stojąc na swoim miejscu. Jedynie skrzyżował ramiona na piersi, jakby
nagle wątpiąc w to, co powinien z nimi zrobić.
– Skoro
mowa o moich źródłach, to również one podpowiadają mi, że zaraz
wszystko się skończy. I nie wszystko poszło zgodnie z planem,
który mieliście – oznajmił cicho nieznajomy. – Ale koniec końców wszyscy
nie żyją. Chyba o to chodziło?
– Chociaż
tyle – westchnął Emanuel.
Wciąż krążył.
Wcale nie wyglądał na kogoś, komu ulżyło, o ile to w ogóle
wchodziło w grę. Aldero wciąż niewiele rozumiał, a rozmowa tej dwójki
niczego nie ułatwiało.
Wszyscy
nie żyją, powtórzył, przez moment niepewny czy śmiać się, czy może
jednak płakać. Co takiego wyprawiała Mira? W pamięci wciąż miał zarówno
jej spojrzenie, jak i czarne skrzydła i zaostrzone noże. Och, po masakrze,
którą zorganizował w Volterze Rafael, chyba mógł sobie to wyobrazić,
ale…
– Jestem przerażony,
wiesz? Pierwszy raz od dawna – przyznał cicho nieznajomy, nagle podejmując
temat. – I zarazem naprawdę zadziwia mnie kierunek, w którym to idzie.
Ta moc… jest piękna. Przerażająca, ale jednak przepiękna.
– Cast… –
zaczął Hale, ale nie było dane mu dokończyć.
Znów jęknął.
Skrzywił się, chwytając za głowę i w końcu przestając krążyć.
Przez chwilę tkwił w bezruchu, oddychając ciężko i spoglądając na swoje
dłonie. Stał plecami do okna, dzięki czemu Aldero tym wyraźniej widział
jego sylwetkę. Nie musiał podchodzić bliżej, by zorientować się,
że coś zdecydowanie było nie tak.
Czekał, w duchu
odliczając kolejne sekundy. Próbował stwierdzić, czy cokolwiek z tego,
co się działo, miało jakiś związek z drugim mężczyzną, ale nie był
w stanie. Gdyby przynajmniej wiedział, co ten potrafi… Skupił się
na podsuwanych przez zmysły bodźcach, usiłując wychwycić cokolwiek, co
świadczyłoby o nadnaturalnym podchodzeniu uzdolnionego, ale nic
podobnego nie wyczuwał. Zdecydowanie w grę wchodził człowiek.
Żadnych
nadnaturalnych eksperymentów pokroju Ryana czy Cassandry. Ani śladu
wampirów, wilkołaków czy demonów. Po prostu ludzie, a jednak…
Wszelakie
myśli uleciały z jego głowy w chwili, w której usłyszał wrzask. Wszystko
potoczyło się równie gwałtownie i nagle, co i na sali, kiedy
pierwszy z uczestników zlotu tak po prostu zdecydował się zabić.
Al spiął się, niemalże spodziewając, że Hale w jakimś dzikim szale rzuci się
na swojego rozmówcę, ale nic podobnego nie miało miejsce.
Brzdęk
tłuczonego szkła zaskoczył go bardziej niż cokolwiek innego. Poczuł krew i chłód
wieczornego powietrza, które nagle wdarło się do pokoju. Nie od razu
dotarło do niego, że w miejscu, w którym dopiero co było okno,
teraz ziała otoczona resztkami szyby dziura.
– Co do kurwy…?
– wyrwało mu się, zanim zdążył ugryźć się w język.
Czy on
właśnie…?
Przesunął
się, chcąc widzieć lepiej. Zamrugał, wciąż czując się tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Dla pewności rozejrzał się
po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegł Emanuela. Choć dopiero co
sam był świadkiem krwawej jatki, myśl o tym, że na dobry koniec dnia sprawca
całego zamieszania, mógłby tak po prostu rzucić się przez
zamknięte okno, wydała mu się co najmniej niedorzeczna.
Samobójstwo.
Dlaczego ten gość miałby…?
Przemknął
przez pokój, już nie dbając o to, czy ktoś go zauważy.
Niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła, ale pokój wyglądał na opustoszały.
Spojrzał w kierunku wybitej szyby, na pierwszy rzut oka widząc, że
miał rację. Nigdzie nie widział odłamków szkła, o ciele nie wspominając.
Mógł za to przysiąc, że na pozostałych w ramie kawałkach szyby
zauważył świeżą krew, a skoro tak…
Rozwiązanie
było tylko jedno. I ani trochę mu się nie podobało.
Zaklął w duchu.
Zmęczenie uderzyło go z równie wielką mocą, co i frustracja. Nie sądził,
by akurat tego oczekiwała Mira, kiedy wysyłała go w ślad za tym
człowiekiem. Szlag! Nawet nie wiedział, w jaki sposób opisać
komukolwiek to, co się wydarzyło. Jakby tego było mało…
Coś poruszyło się
za jego plecami. Wychwycił ruch, zwłaszcza że intruz nawet nie próbował
kryć swojej obecności. Z całą mocą dotarło do niego, że drugi
mężczyzna najwyraźniej nie wyszedł, nim jednak zdążył zdecydować, co powinien
ze śmiertelnikiem zrobić, po raz kolejny wszystko poszło nie tak.
Ból go
zaskoczył. To i nagły ucisk w piersi, choć ten drugi poczuł
dopiero pod dłuższej chwili. Zachwiał się, z opóźnieniem zwracając uwagę
na wbity prosto w pierś kawałek drewna. Zdołał jedynie zacisnąć wokół
niego palce, nim mięśnie zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa.
– Co do…?
Nie
dokończył. Nie mając nawet okazji przyjrzeć się twarzy przeciwnika, ciężko
osunął się na kolana.
Zaraz po tym wszystko wokół pochłonęła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz