7 grudnia 2021

Sto siedemnaście

Aldero

Ktoś krzyknął. Potem kolejna osoba, skutecznie zagłuszając bulgoczący dźwięk, który wyrwał się z piersi pierwszej ofiary. Bezwładne ciało zaległo na posadzce, błyskawicznie wykrwawiając się przez ranę na gardle. Jedno, zdecydowane cięcie – tylko tyle wystarczyło, by śmierć zebrała żniwo.

Mężczyzna, który dopiero co ściskał w dłoni nóż, w roztargnieniu spojrzał na swoje pokrwawione dłonie. Coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Wydawał się zaskoczony, wręcz skonsternowany tym, co zrobił. Aldero stał wystarczająco blisko, by dostrzec szok w jego oczach – najpewniej dokładnie taki sam jak ten, którego doświadczył osobiście, kiedy Ciemność zabawiła się jego emocjami, popychając do zabicia Lilianne. Czy gdy do tego doszło, okazał się równie wyrachowany i…?

Rusz się!

Mentalny głos Miry skutecznie go otrzeźwił. Obejrzał się na miejsce, w którym dopiero co się znajdowała, ale demonica już zdążyła się przemieścić. Podchwycił skrawek jej sukienki, kiedy wpadła w tłum, bynajmniej nie po to, by jak najszybciej dostać się do wyjścia.

Nie miał czasu na zadawanie pytań. Szybko stało się jasne, że kobieta, której poderżnięto gardło, nie będzie jedyną ofiarą. Kiedy wybuchło zamieszanie, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ktoś kogoś popchnął, ktoś potknął się i wylądował na podłodze. Ludzie pozostawali aż nadto prości, zwłaszcza gdy w grę wchodziły pierwotne emocje – ze strachem na czele. Aldero niemalże spodziewał się ataku wampirów, łatwo mogąc wyobrazić sobie rzeź, którą mógłby zorganizować jeden nieśmiertelny. Problem jednak polegał na tym, że to śmiertelnicy zwrócili się przeciwko sobie.

Odsunął się, by zejść z drogi mężczyźnie, który bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skoczył w jego stronę. Jedynie uniósł brwi, gdy zauważył, że ten rzucił się na niego z gołymi rękoma. Tak przynajmniej pomyślał w pierwszej chwili, póki nie dostrzegł łagodnej poświaty po wewnętrznej stronie dłoni nieznajomego. W pierwszej chwili pomyślał nawet, że ma przed sobą telepatę, ale szybko uświadomił sobie pomyłkę. W grę nie wchodziła energia, ale… ogień.

Zareagował instynktownie, w pośpiechu dopadając do przeciwnika. Walka z człowiekiem, nawet uzdolnionym, okazała się dziecinnie prosta. Skrzywił się, słysząc charakterystyczne chrupniecie, kiedy tak po prostu przetrącił mężczyźnie kark, nie dając mu choćby cienia szansy na to, by jednak zaatakować.

Niech to szlag…

Wolał nie ryzykować. Nie w miejscu, w którym zebrano osoby podobne do Shannon. Jeśli do tego wszystkiego puściliby wolno kogoś o zdolnościach zbliżonych do Layli, skutki mogłyby okazać się opłakane.

Zostawił ciało na posadzce, w pośpiechu ruszając w głąb ogarniętej chaosem sali. Nie przejmując się tym, czy ktoś zwróci na niego uwagę, pozwolił sobie na wampirze tempo, by łatwiej uniknąć kolejnych walk. Jak długo ludzie dookoła po prostu panikowali, zmierzając każde w swoją stronę, mógł przynajmniej udawać, że wszystko w porządku.

– Mira?! – zaryzykował, wciąż niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.

Dostrzegł ją w samym środku zamieszania. Tyle wystarczyło, by zastygł w bezruchu, przez moment czując się tak, jakby wpadł na jakąś niewidzialna ścianę. Miał dziesiątki pytań, ale te zeszły gdzieś na dalszy plan, kiedy zauważył Miriam – i to w całej okazałości.

Ona również zrezygnowała z udawania. Stała na samym środku sali, otoczona cieniami i z rozłożonymi, intensywnie czarnymi skrzydłami. Tę Miriam pamiętał aż za dobrze, z łatwością mogąc wyobrazić ją sobie jako jeden z cieni, który uwolnił się w dzień powrotu Isobel. Pamiętał zamieszanie i chaos, które demony rozpętały w Mieście Nocy, podążając za krwią i pragnieniem zabijania. To i moment, w którym ulice spłynęły krwią tych, którzy w porę się nie ukryli albo pozostawali dla nowo przybyłych co najwyżej pożywieniem.

Innymi słowy: Mira wpadła w szał. Dosłownie. Dostrzegł to zarówno w jej spojrzeniu, jak i uśmiechu, w który wykrzywiła usta. Już nie wyglądała niewinnie i uroczo. Nie z nożami, które tak po prostu zmaterializowała w dłoniach.

Zawahał się. Powinien ją powstrzymać. Zdecydowanie tak, ale…

Niemalże całkowicie czarne oczy bezceremonialnie zwróciły się w jego stronę. Drgnął, gotów się wycofać, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca.

– Leć za tamtym gościem – ponagliła i wtedy nabrał pewności, że zdołała go rozpoznać. Cokolwiek się działo, ona nie była tego częścią. – Aldero, do diabła!

– Ale…

– Idź za Emanuelem.

To go otrzeźwiło. W zamieszaniu zdążył prawie zapomnieć o Hale’u, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że to przecież od niego wszystko się zaczęło. Ta przemowa… Wiedział? Czy to rozumiał, mówiąc o końcu? To wciąż nie miało sensu – nie w popularnym, pełnym innych cudownie nieświadomych ludzi hotelu – ale nad tym nie chciał się zastanawiać. Nie teraz.

Nigdzie nie zauważył mężczyzny. Nie dostrzegł go w tłumie panikujących ludzi, a tym bardziej pośród zalegających na posadzce ciał. Próbował wychwycić skrawek myśli albo przynajmniej zapach, który naprowadziłby go na właściwy trop, ale w mieszaninie bodźców okazało się to niemożliwe. Starając się nie zastanawiać nad tym, co planowała Mira, popędził ku wyjścia. Jeśli gość to zaplanował, a teraz nie było go w sali, ewakuacja wydawała się jedynym możliwym wyjściem.

Drzwi były otwarte, ale z jakiegoś powodu nikt nie wybiegł na korytarz. Obserwując miotający się tłum, Aldero ogarnęło dziwne wrażenie, że żaden ze śmiertelników nie widział wyjścia. Kilka osób przystanęło tuż obok, kręcąc się bez celu i spoglądając wszędzie, ale nie na drzwi. To zdecydowanie nie było normalne, ale z braku innych rozwiązań pozostało mu dziwne zjawisko zignorować.

Nic ani nikt nie powstrzymało go, kiedy wypadł na korytarz. Na moment zamarł, z zaskoczeniem wodząc wzrokiem na dookoła. Wrażenie było takie, jakby nagle znalazł się w cudownej bańce ciszy. Zamieszanie, zapach krwi, krzyki… Wszystko to zniknęło, kiedy opuścił pomieszczenie. Zupełnie jakby korytarz i piekło w sali konferencyjnej działo się w dwóch całkowicie różnych światach.

Mira…?, pomyślał z obawą.

Nie otrzymał odpowiedzi. Myśl po prostu rozpierzchła się po okolicy, nie będąc w stanie znaleźć żadnego odbiorcy.

Świetnie.

Wyjął telefon, do samego końca spodziewając się braku zasięgu. W końcu to działo się w większości horrorów, nie? Skoro już miał okazję podziwiać panikujący, wybijający się tłum, również to wydawało się prawdopodobne. Tym bardziej zaskoczył go widok czterech kresek i niemalże całkowicie pełnej baterii.

Raz jeszcze zerknął na SMS od matki. Przez chwilę miał ochotę odpisać Isabeau, a najlepiej poprosić ją, by czasami podrzucała dokładniejsze instrukcje do swoich cudownych przeczuć. Co prawda zdawkowa wiadomość wciąż brzmiała lepiej od nieuniknionej wizji, ale mimo wszystko…

No dobra. Gdzie podział się ten gość?

Natychmiast wziął się w garść. Zapachy przybyłych na uroczystości wciąż go rozpraszały, mieszając się ze sobą, choć nie w tak intensywny sposób, jak w sali. Kiedy spróbował skupić się na podsuwanych przez zmysły bodźcach, zdołał wychwycić jeszcze jeden – również ludzki, ale o wiele bardziej świeży, jakby ktoś dopiero co przechodził korytarzem wprost do windy. Niczego więcej nie potrzebował, by ruszyć tym tropem.

Poprawił marynarkę, wygładzając ją nerwowymi ruchami. W tamtej chwili błogosławił fakt, że na czarnym materiale ślady czerwieni nie były aż tak widoczne. Miał dziwne wrażenie, że krew kobiety, której poderżnięto gardło, dotarła aż do niego. Zdecydowanie wolał nie sprawdzać, jak zareagowaliby ludzie, gdyby przypadkiem napatoczył się na kogoś, wyglądając przy tym jak rasowy seryjny morderca.

Trop urywał się przy windzie. W pierwszym odruchu chciał przywołać maszynę przyciskiem, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, wcześniej zerkając na numer piętra, wyświetlający się na wyświetlaczu.

Siódemka. Może być, o ile faktycznie oznaczała szczęście.

Wcisnął przycisk. W oczekiwaniu na windę wybrał numer Eleny, choć sam nie był pewien, co tak naprawdę zamierzał jej powiedzieć. Nie tego się spodziewał, układając plan.

Dziewczyna odebrała prawie natychmiast.

– Już po? – zapytała zamiast powitania.

Brzmiała na rozluźnioną i to na swój sposób go uspokoiło. Gdyby mama albo Claire miały jakieś złe wieści, nie skończyłoby się na jednej krótkiej wiadomości.

– Zależy o co pytasz – mruknął, nie mogąc się powstrzymać. Mógł tylko zgadywać, co pod jego nieobecność wyrabiała Mira. – Twoja druga połówka gdzieś tam jest?

– Nawet cię słyszy – wtrącił Rafael, tym samym utwierdzając go w przekonaniu, że Elena ustawiła tryb głośnomówiący.

Wywrócił oczami. Wciąż nie lubił tego demona, nawet jeśli osiągnęli swoistą równowagę, już nie próbując rozerwać się na kawałeczki przy każdej możliwej okazji. Proszenie go o pomoc wcale nie było Aldero na rękę, ale w tej sytuacji to wydawało się najsensowniejsze.

Wślizgnął się do windy, w pośpiechu wciskając odpowiednie piętro. Oparł się plecami o ścianę, bezskutecznie próbując się rozluźnić. Choć przyciskał telefon do ucha, całą uwagę poświęcał dźwiękom, które mogłyby nadejść z zewnątrz.

– Aldero? – ponagliła Elena.

– Jestem, jestem… Po prostu… – Potrząsnął głową. – Nie wiem, jak to ująć, ale sprawy… trochę się skomplikowały.

– Co tam się dzieje? – zniecierpliwił się demon.

Al wyjątkowo nie miał mu tego za złe.

– Jak ostatnio widziałem twoją siostrę, wymachiwała nożami gdzieś w środku rozwścieczonego tłumu. Coś tu jest cholernie nie tak – oznajmił z rozbrajającą szczerością – więc jeśli macie ochotę, możecie przyjechać. Ewentualne wsparcie się przyda.

– Zaraz… Co znaczy, że Mira wymachiwała nożami w rozwścieczonym tłumie!? – zaoponowała Elena.

W tym samym momencie ciszę przerwał dzwonek, a drzwi widny w końcu się rozsunęły. Aldero natychmiast się wyprostował, wypatrując potencjalnego niebezpieczeństwa. Co prawda wciąż miał wrażenie, że chaos ograniczał się do zaledwie małej salki dwa piętra niżej, ale to wcale go nie uspokoiło. Z dwojga złego wolał komitet powitalny, który na wstępie dałby mu do zrozumienia, czego powinien się spodziewać.

Gdzieś jakby z oddali doszło go nawoływanie kuzynki, ale z premedytacją ją zignorował. Przed rozłączeniem się rzucił jeszcze na pożegnanie:

– Pamiętasz adres, nie? Będę wdzięczny. A teraz muszę lecieć.

Nie czekał, aż zacznie protestować. Z zadręczającą się Eleną na głośnomówiącym i tak nie miałby szans, by dowiedzieć się czegokolwiek praktycznego.

Korytarz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jeden rzut oka wystarczył, by Aldero zorientował się, że w pozostałych częściach budynku ludzie pozostawali cudownie nieświadomi masakry, która rozgrywała się gdzieś na wyciągniecie ręki. Z jednej strony był za to wdzięczny, z drugiej – taki stan rzeczy go martwił. Albo raczej to, co musiało się za nim kryć.

Okej, więc ktoś zdecydował się posprzątać wszystko, co tyczyło się Projektu Beta. Na tyle, na ile było to możliwe, skoro część gości jednak nie pofatygowała się na uroczystości. Nie chciał wiedzieć, co to oznaczało do Jocelyne i Shannon, skoro chcąc nie chcąc wciąż były w to szaleństwo wplątane. Co prawda zbiorowy mord pod przykrywką rzekomego zlotu brzmiał jak marny i – przede wszystkim! – szalony plan, ale to wydawało się niczym w porównaniu do ostatecznego efektu.

Czemu? I jak? Te dwa pytania nie dawały mu spokoju. Rzekomy założyciel mógł odpowiedzieć na oba, ale najpierw Aldero w ogóle musiał go odszukać.

Mijał kolejne pozamykane pokoje, żadnemu nie poświęcając większej uwagi. Przystanął na chwilę, kiedy drzwi po jego prawej się uchyliły, jednak prawie natychmiast ruszył dalej, podchwyciwszy zaciekawione spojrzenie pokojówki. Dziewczyna odprowadziła go spojrzeniem, zanim ruszyła w swoją stronę, by zając się obowiązkami.

Może się pomylił. To, że winda zatrzymała się na siódmym piętrze, jeszcze o niczym nie świadczyło…

Gdzieś w jego kieszeni zawibrował telefon. Wyłączył go, bez sprawdzania wiedząc, że to Elena. Bardziej się przydasz, jeśli jednak przyjedziesz, kuzyneczko, westchnął w duchu, choć jej reakcja ani trochę go nie dziwiła. Sam nie zachowałby się o wiele lepiej, gdyby okazało się, że plany aż tak się skomplikowały. Och, no i może nie powinien wspominać o Mirze, ale…

Tyle że to już nie miało znaczenia.

Zamierzał się wycofać, ale wtedy dotarł do niego przytłumiony, chociaż znajomy zapach. Wyprostował się niczym struna, zaalarmowany. W tłumie trudno było wyodrębnić zapach Hale’a, a jednak kiedy przyszło co do czego, Aldero mógł przysiąc, że ten znajdował się gdzieś w pobliżu. Natychmiast się przemieścił, niemalże materializując na końcu korytarza. Jeden rzut oka na drzwi wystarczył, by zorientować się, że te nie były domknięte. Ustąpiły bez trudu, wpuszczając go do zacienianego pokoju.

Zapach krwi stał się wyraźniejszy. Zaraz po tym wampir wychwycił również przyspieszone bicie serca i nierówny oddech. Wślizgnął się do środka, starając się nie robić hałasu i z największą ostrożnością stawiając kolejne kroki. Wyściełający podłogę dywan skutecznie tłumił kroki, ułatwiając bezszelestne poruszanie.

Pokój nie mógł równać się z apartamentem, który zajęli Elena i Rafael, ale również okazał się spory. To też okazało się sprzyjające, pozwalając Aldero zachować względną swobodę. Wampirza natura dała o sobie znać, z łatwością współgrając z panującym dookoła mrokiem. Co prawda nie był w stanie ukryć się z taką łatwością, jak robił tego brat, ale musiało wystarczyć. Jak długo miał do czynienia z człowiekiem, mógł założyć, że przewaga leżała po jego stronie.

Gdzieś w głębi pokoju doszedł go znajomy, rozgorączkowany głos.

– Zrobiłem to. Naprawdę zrobiłem – wyszeptał Emanuel. – Nie przyszedłeś. Dlaczego…?

– Nie zamierzam zostać owieczką prowadzoną na rzeź – zaoponował ktoś.

Aldero zawahał się. Drugi głos również należał do mężczyzny, ale nie rozpoznawał go. Chciał zakraść się wyżej i przynajmniej zajrzeć do głównej części pokoju, ale nie ruszył się z miejsca. Nie znał układu pomieszczenia. Gdyby zauważyli go zbyt wcześnie, sprawy mogłyby się skomplikować.

Nie chciał ich zabijać. No, nie od razu, bo jakaś nie sądził, żeby dali mu inny wybór. Jeśli jednak do tego czasu mógł dowiedzieć się czegoś praktycznego…

– Wiesz, że bym ci tego nie zrobił. Jesteś moją wielką radością – oznajmił z przekonaniem Hale. – Twoje zdolności są niesamowite. No i przyszedłeś tutaj, prawda? Myślałem… – Mężczyzna wyraźnie się zawahał. – Skąd wiedziałeś.

Odpowiedział mu śmiech. Przyjazny, choć pozbawiony wesołości.

– Mam swoje źródła – padła wymijająca odpowiedź.

Cokolwiek to znaczyło, najwyraźniej nie zaskoczyło Emanuela. Tyle przynajmniej wywnioskował Aldero po ciszy, która nagle zapadła w pokoju. Przez chwilę nasłuchiwał, licząc na to, że mężczyźni znów zaczną rozmawiać, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Mimowolnie skrzywił się, nie kryjąc rozczarowania.

Przestąpił krok naprzód. Jeden, a później kolejny, w końcu znajdując pozycję, którą mógł uznać za dogodną. Co prawda widział zaledwie dwie sylwetki, ale to wydawało się lepsze niż nic.

Hale stał zwrócony do niego, chociaż (Aldero miał taką nadzieję) nie mógł go zauważyć. Całą uwagę poświęcał swojemu rozmówcy, znacznie szczuplejszemu i młodszemu. Tyle przynajmniej zdążył wywnioskować wampir, spoglądając na plecy drugiego z mężczyzn. Tego się nie obawiał, przynajmniej tak długo, jak ten stał zwrócony do niego tyłem.

Dar. Nie zapominaj o darze, upomniał się. Mógł tylko zgadywać, co potrafił uzdolniony. Sądząc po słowach założyciela projektu, scenariusz prezentował się dość marnie. Może gdyby przynajmniej wiedział, czego się spodziewać, wszystko stałoby się choć odrobinę normalniejsze, ale na to wyraźnie się nie zapowiadało.

Jakby na zawołanie Hale wyrwał z siebie zdławiony jęk. Coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Nagle wyprostował się, spinając i zaczynając niespokojnie krążyć. Drugi z mężczyzn obserwował to ze spokojem, wciąż stojąc na swoim miejscu. Jedynie skrzyżował ramiona na piersi, jakby nagle wątpiąc w to, co powinien z nimi zrobić.

– Skoro mowa o moich źródłach, to również one podpowiadają mi, że zaraz wszystko się skończy. I nie wszystko poszło zgodnie z planem, który mieliście – oznajmił cicho nieznajomy. – Ale koniec końców wszyscy nie żyją. Chyba o to chodziło?

– Chociaż tyle – westchnął Emanuel.

Wciąż krążył. Wcale nie wyglądał na kogoś, komu ulżyło, o ile to w ogóle wchodziło w grę. Aldero wciąż niewiele rozumiał, a rozmowa tej dwójki niczego nie ułatwiało.

Wszyscy nie żyją, powtórzył, przez moment niepewny czy śmiać się, czy może jednak płakać. Co takiego wyprawiała Mira? W pamięci wciąż miał zarówno jej spojrzenie, jak i czarne skrzydła i zaostrzone noże. Och, po masakrze, którą zorganizował w Volterze Rafael, chyba mógł sobie to wyobrazić, ale…

– Jestem przerażony, wiesz? Pierwszy raz od dawna – przyznał cicho nieznajomy, nagle podejmując temat. – I zarazem naprawdę zadziwia mnie kierunek, w którym to idzie. Ta moc… jest piękna. Przerażająca, ale jednak przepiękna.

– Cast… – zaczął Hale, ale nie było dane mu dokończyć.

Znów jęknął. Skrzywił się, chwytając za głowę i w końcu przestając krążyć. Przez chwilę tkwił w bezruchu, oddychając ciężko i spoglądając na swoje dłonie. Stał plecami do okna, dzięki czemu Aldero tym wyraźniej widział jego sylwetkę. Nie musiał podchodzić bliżej, by zorientować się, że coś zdecydowanie było nie tak.

Czekał, w duchu odliczając kolejne sekundy. Próbował stwierdzić, czy cokolwiek z tego, co się działo, miało jakiś związek z drugim mężczyzną, ale nie był w stanie. Gdyby przynajmniej wiedział, co ten potrafi… Skupił się na podsuwanych przez zmysły bodźcach, usiłując wychwycić cokolwiek, co świadczyłoby o nadnaturalnym podchodzeniu uzdolnionego, ale nic podobnego nie wyczuwał. Zdecydowanie w grę wchodził człowiek.

Żadnych nadnaturalnych eksperymentów pokroju Ryana czy Cassandry. Ani śladu wampirów, wilkołaków czy demonów. Po prostu ludzie, a jednak…

Wszelakie myśli uleciały z jego głowy w chwili, w której usłyszał wrzask. Wszystko potoczyło się równie gwałtownie i nagle, co i na sali, kiedy pierwszy z uczestników zlotu tak po prostu zdecydował się zabić. Al spiął się, niemalże spodziewając, że Hale w jakimś dzikim szale rzuci się na swojego rozmówcę, ale nic podobnego nie miało miejsce.

Brzdęk tłuczonego szkła zaskoczył go bardziej niż cokolwiek innego. Poczuł krew i chłód wieczornego powietrza, które nagle wdarło się do pokoju. Nie od razu dotarło do niego, że w miejscu, w którym dopiero co było okno, teraz ziała otoczona resztkami szyby dziura.

– Co do kurwy…? – wyrwało mu się, zanim zdążył ugryźć się w język.

Czy on właśnie…?

Przesunął się, chcąc widzieć lepiej. Zamrugał, wciąż czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Dla pewności rozejrzał się po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegł Emanuela. Choć dopiero co sam był świadkiem krwawej jatki, myśl o tym, że na dobry koniec dnia sprawca całego zamieszania, mógłby tak po prostu rzucić się przez zamknięte okno, wydała mu się co najmniej niedorzeczna.

Samobójstwo. Dlaczego ten gość miałby…?

Przemknął przez pokój, już nie dbając o to, czy ktoś go zauważy. Niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła, ale pokój wyglądał na opustoszały. Spojrzał w kierunku wybitej szyby, na pierwszy rzut oka widząc, że miał rację. Nigdzie nie widział odłamków szkła, o ciele nie wspominając. Mógł za to przysiąc, że na pozostałych w ramie kawałkach szyby zauważył świeżą krew, a skoro tak…

Rozwiązanie było tylko jedno. I ani trochę mu się nie podobało.

Zaklął w duchu. Zmęczenie uderzyło go z równie wielką mocą, co i frustracja. Nie sądził, by akurat tego oczekiwała Mira, kiedy wysyłała go w ślad za tym człowiekiem. Szlag! Nawet nie wiedział, w jaki sposób opisać komukolwiek to, co się wydarzyło. Jakby tego było mało…

Coś poruszyło się za jego plecami. Wychwycił ruch, zwłaszcza że intruz nawet nie próbował kryć swojej obecności. Z całą mocą dotarło do niego, że drugi mężczyzna najwyraźniej nie wyszedł, nim jednak zdążył zdecydować, co powinien ze śmiertelnikiem zrobić, po raz kolejny wszystko poszło nie tak.

Ból go zaskoczył. To i nagły ucisk w piersi, choć ten drugi poczuł dopiero pod dłuższej chwili. Zachwiał się, z opóźnieniem zwracając uwagę na wbity prosto w pierś kawałek drewna. Zdołał jedynie zacisnąć wokół niego palce, nim mięśnie zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa.

– Co do…?

Nie dokończył. Nie mając nawet okazji przyjrzeć się twarzy przeciwnika, ciężko osunął się na kolana.

Zaraz po tym wszystko wokół pochłonęła ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa