8 grudnia 2021

Sto osiemnaście

Miriam

Stała w kałuży krwi. W milczeniu wodziła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, czy przypadkiem czegoś nie przeoczyła. Albo raczej kogoś. Cisza miała w sobie coś niepokojącego, zwłaszcza po niedawnym zamieszaniu, ale dla Miry jawiła się jak najpiękniejsza muzyka.

W zamyśleniu spojrzała na swoje pokrwawione dłonie. Ostrza zniknęły, gdy tylko zdecydowała się odprawić Piekielny Ogień. Z ulga pomyślała, że materializowanie go w tym świecie w istocie przychodziło jej coraz łatwiej. Dobrze. W jakimś stopniu obawiała się, co może się stać, odkąd międzyświaty stanęły na głowie wraz z powrotem Selene.

Czegokolwiek nie myślałaby o bogini, zdecydowanie nie było jej w wypełnionej krwi, strachem i śmiercią sali. Miriam złożyła skrzydła, po czym otarła dłonie o skrawki tego, co zostało z jej sukienki. Przynajmniej materiał wciąż zakrywał wystarczająco, by nie czuła się z tym dziwnie, nie wspominając o tym, że w pobliżu i tak nie było już kogokolwiek, kto mógłby na nią patrzeć, ale…

Och, wciąż musiała znaleźć Aldero.

Przestąpiła naprzód, stukając obcasami o posadzkę. Spojrzała na nieruchome ciała, nieznacznie potrząsając przy tym głową. Czegoś takiego dawno nie widziała. Oczywiście, panujący tłum nie był jej obcy, ale ludzie, którzy do tego wszystkiego zaczęliby się nawzajem zabijać? To już wydawało się podejrzane. Nie miało znaczenia, że niektórzy z nich dysponowali dodatkowymi zdolnościami, skoro te nie zmieniały najważniejszego: wciąż byli śmiertelni. Mira nie wyczuła żadnej innej nadnaturalnej istoty, pomijając ją i Aldero. Co w takim razie właśnie się wydarzyło?

Krążąc pośród ciał, szukała czegokolwiek, co podpowiedziałoby jej, jak brzmiała poprawna odpowiedź. Jeszcze podczas walki szukała prawidłowości, ale to również okazało się stratą czasu. Gdyby to uzdolnieni rzucili się do ataku, mogłaby to zrozumieć. Ten cały Emanuel zaczynał brzmieć na fanatyka, a tacy łatwo manipulowali innymi. Równie jasne stałoby się dla niej, gdyby to ludzie zaatakowali tych, którzy się wyróżniali. Taki scenariusz akurat był stary jak świat i jak najbardziej pasował do łowców.

Tyle że nie tym razem. Ludzie krzyczeli, panikowali i zabijali siebie nawzajem, jakby kierowani jakaś nieznaną siłą. Sęk w tym, że gdyby w grę wchodziła telepatia albo coś równie uroczego, Mira momentalnie by to zauważyła.

Sama niewiele przyczyniła się do skutków rzezi. Zabiła raptem kilka osób, by nie oberwać, gdy uwaga niektórych skupiła się akurat na niej. Nawet nie czuła przyjemności z zabijania, mając raczej wrażenie, że właśnie spełniała jakiś smutny obowiązek. Zanim się obejrzała, dookoła panowała głucha cisza, a powietrze przesycał ciężki odór śmierci.

Nie sądziła, by tak po prostu powybijali siebie nawzajem. Stało się coś innego, ale nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić co i kiedy. Gdyby nie była skupiona na walce…

Bez pośpiechu podeszła do jednego z ciał. Kopniakiem obróciła bezwładną kobietę z brzucha na plecy, by móc przyjrzeć się twarzy zmarłej. Jasne włosy częściowo przysłoniły policzki, ale Mira i tak zarejestrowała dość, by dało jej to do myślenia.

Nie zdziwiły ją ani szeroko otwarte oczy, ani rozchylone usta – jakby do krzyku, który nigdy nie opuścił gardła. Równie naturalne okazało się bijące od martwego oblicza przerażenie, ale… to w żaden sposób nie wyjaśniało śladów krwi, które demonica zauważyła w pobliżu uszu, oczu i nosa.

Zaciekawiona, w pośpiechu sprawdziła kilka innych ciał. Pomijając rany, które ludzie pozadawali sobie nawzajem – czy to w samoobronie, czy przypadkiem, próbując uciec – wszyscy wyglądali, jakby w którymś momencie zaczęli płakać krwią.

– A to ciekawe – wymruczała, podnosząc się z klęczka.

Równie ciekawe okazało się to, że nikt nie wyszedł z sali. Och, tego jednego Mira była pewna. Pomijając Aldero i Emanuela, żaden ze śmiertelników nie zdołał uciec. Aż za dobrze widziała, jak w pewnym momencie wszyscy kotłowali się tuż obok wyjścia, z jakiegoś powodu całkowicie ignorując szeroko otwarte drzwi.

Miriam czuła, że ominęło ją coś istotnego. Nie miała tylko pewności, czy to dobrze.

Westchnęła. Okej, nie tak wyobrażała sobie ten wieczór. Liczyła na rozrywkę, ale zdecydowanie nie taką. Jeśli syn kapłanki częściej zamierzał zabierać ją w takie miejsca, może nawet miała wybaczyć mu… pewne nieporozumienia. Czysto teoretycznie, oczywiście.

To wcale nie tak, że całkiem dobrze bawiła się, kiedy tańczyli. Chciała po prostu się rozejrzeć, nie wyglądając przy tym zbyt podejrzanie. Dużo prościej mogła śledzić wzrokiem otoczenie, kiedy wirowali w rytm muzyki, zachowując jak para zakochanych nastolatków. Fakt, że w pewnym momencie zapomniała o misji i poddała się obejmującemu ją wampirowi, absolutnie nic nie oznaczał.

A przynajmniej to Mira zamierzała powtarzać sobie przez resztę wieczora.

Potrząsnęła głową. Cokolwiek planowała, już nie miało znaczenia. Sprawy przybrały co najmniej nieoczekiwany obrót i tego zamierzała się trzymać.

Zresztą, dopowiedziała w myślach, wypadałoby znaleźć tego kretyna. Tak dla pewności.

Ruszyła ku wyjściu, nerwowo poprawiając resztki sukienki. Nie ukryła skrzydeł, ale złożyła je na plecach, by jak najmniej rzucały się w oczy. Przed wyjściem na korytarz pokusiła się jeszcze o zabranie czarnej marynarki od jednego z obecnych na zlocie gości. Jemu już i tak nie miała się przydać.

Wątpliwości wróciły, ledwo tylko znalazła się na korytarzu. Potrzebowała chwili, by pojąć, skąd się brały, choć okazało się to kolejną kwestia, która nie miała dla niej sensu. Nie czuła krwi. Może pomijając tą, którą była pokryta, ale to okazało się niczym w porównaniu z odorem śmierci, który powinien jej towarzyszyć. Nie miała pojęcia, skąd to się brało, tak jak i nie rozumiała, co powstrzymało tych wszystkich ludzi przed rozpierzchnięciem się po hotelu.

Trudno. Mogła poszukać odpowiedzi później albo najlepiej zrzucić całą odpowiedzialność na brata i jego cudowną rodzinę. Nie przypomniała sobie, by ktokolwiek prosił ją, by prócz udawania Shannon bawiła się w detektywa.

Przestała o tym myśleć w chwili, w której wychwyciła znajomy zapach. Natychmiast podążyła tropem Aldero, przy okazji dochodząc do wniosku, że stłumiony zapach krwi miał jednak swoje plusy. Wątpiła, by ktokolwiek ucieszył się z widoku umazanej posoką, półnagiej kobiety, spacerującej korytarzami hotelu Hilton.

Uśmiechnęła się pod nosem. Tysiąc lat wcześniej zrobiłaby to bez chwili wahania.

 

Trop zaprowadził ją na siódme piętro. Jeszcze przed wejściem do pokoju, w którym urywał się zapach Aldero, Miriam zaczęła podejrzewać, że coś poszło nie tak. Głucha cisza, która powitała ją już od progu, zdawała się mówić sama za siebie.

Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Uniosła brwi na widok wybitego okna i wciąż obecnych śladów krwi. Przez chwilę miała ochotę głośno zakląć i zapytać, co się stało, ale wtedy jej uwagę przykuło coś innego.

– Kurwa… Naprawdę? – jęknęła, wywracając oczami. Natychmiast dopadła do nieruchomego ciała, z niedowierzaniem spoglądając to na bladą twarz Aldero, to znów na wystający z jego piersi kołek. Pięknie. – Ktoś wyjątkowo cię nie lubi – oceniła, nie dbając o to, że w takim stanie nie mógł jej usłyszeć.

Rozejrzała się po pokoju, chcąc upewnić się, że nikt nagle nie rzuci się na nią od tyłu. Z ulgą oceniła, że pokój wyglądał na opustoszały. Czuła krew Emanuela, mieszającą się z zapachem tej, która należała do Aldero. Pomijając tych dwóch, nie zauważyła nikogo więcej, choć przez moment była gotowa przysiąc, że znów wychwyciła tę dziwną obecność – jakby kogoś, kto w pierwszej chwili skojarzył jej się z Jocelyne. Ostatecznie odrzuciła od siebie tę myśl, nie mając dla niej uzasadnienia. Z równym powodzeniem mogła coś pomylić, w pamięci wciąż mając zamieszanie z sali konferencyjnej.

Szarpnięciem wyrwała kołek z piersi wampira. Usłyszała, że gwałtownie zassał powietrze; z gardła wyrwał mu się jęk – czy to za sprawą bólu, czy może jednak zaskoczenia. Dla pewności zerknęła na bełt, chcąc upewnić się, czy ten nie okaże się srebrny. Wtedy najpewniej nie miałaby co liczyć na to, że wampir się obudzi, o jakichkolwiek wyjaśnieniach nie wspominając.

Rozluźniła się. Tylko nieznacznie, jakimś cudem będąc w stanie wysilić na blady uśmiech.

– Bądź taki dobry i przestań kończyć w ten sposób – rzuciła przesadnie słodkim tonem, obracając w palcach kołek.

Aldero spojrzał na nią w roztargnieniu. Natychmiast poderwał się do siadu, krzywiąc nieznacznie, gdy wciąż nie do końca zasklepiona rana na piersi dała o sobie znać.

– M-mira…?

– No… Do matki boskiej mi daleko – sarknęła, podnosząc się z klęczka. – Nie odlecisz teraz, prawda? – dodała, rzucając mu pełne zwątpienia spojrzenie.

Mogła sobie wyobrazić, że dźgnięcie kołkiem nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń na świecie. Nie żeby sprawdzała, ale wystarczająco dobrze pamiętała moment, w którym oberwała od Huntera. Co prawda nie sparaliżowało jej aż tak, by straciła przytomność, ale wciąż mogła sobie wyobrazić, jak ciężko skupić się po czymś takim. Zwłaszcza jeśli niejako się umarło, nawet jeśli tylko na chwilę.

Zmierzyła Aldero wzrokiem, próbując sprawiać wrażenie obojętnej. Podejrzewała, że musiał oberwać chwilę wcześniej; tyle przynajmniej wywnioskowała po świeżych śladach krwi. Miała nadzieję, że dzięki temu szybciej dojdzie do siebie, tym bardziej że potrzebowała go w jednym kawałku.

Cholera. Już drugi raz składała go do kupy po tym, jak komuś podpadł. Co prawda sytuacja nie była aż tak poważna jak podczas spotkania z ojcem, kiedy wampir dodatkowo zaczął obwiniać się o wszystko – od Eleny, przez dziewczynę, którą nieświadomie zabił – ale i tak nie mieli na to czasu. Nie podobało jej się to, co właśnie się działo.

– No, co? – zniecierpliwiła się, porażona przeciągającą się ciszą.

Kiedy ponownie spojrzała na Devile’a, przekonała się, że ten nie pozostawał jej dłużny. Wciąż siedział na podłodze, spoglądając na nią z wyraźnym zaskoczeniem. Uniosła brwi. Z opóźnieniem dotarło do niej, że wciąż wyglądała… dość osobliwie – w poniszczonej sukience i pośpiesznie narzuconą na ramiona marynarką.

Zacisnęła usta. Pospiesznie poprawiła okrycie, dla pewności krzyżując ramiona na piersiach. Zwróciła się do wampira plecami, z uporem go ignorując i próbując skupić się na zamieszaniu w pokoju.

– Wyskoczył – padła odpowiedź na niezadane pytanie.

Choć nie sądziła, że cokolwiek jeszcze zdoła wytrącić ją z równowagi, Aldero jakimś cudem się udało. Tak naprawdę nie musiał dodawać niczego więcej, tym jednym słowem komplikując sprawy jeszcze bardziej.

– Że co? – Podeszła bliżej, by przyjrzeć się oknu. W istocie nie wyglądało na wybite z zewnątrz, a jednak… – Co tu się stało?

– Dobre pytanie, nie? Ten gość po prostu… Ugh – wyrwało się Aldero. Wyczuła ruch, kiedy ten jednak zdecydował się podnieść. Przez chwilę miała ochotę podejść i mu pomóc, ale ostatecznie nie ruszyła się z miejsca. – Po prostu – podjął, starannie dobierając słowa – wyskoczył przez okno. Nawet nie wiem kiedy.

– To się nazywa efektowne zakończenie projektu – wymamrotała.

Jakby tego było mało, wyjaśnienia Aldero w jakiś pokrętny sposób zgadzały się ze wszystkim, co sama widziała. Skoro ludzie mogli mordować się nawzajem, a potem paść trupem, również założyciel mógł stwierdzić, że najwyższa pora pójść w ich ślady. Co prawda w sali nie wydawał się aż tak szalony, ale również sam zlot nie zapowiadała krwawej jatki.

Wciąż zamyślona, obejrzała się na Aldero. Zdołał dźwignąć się z podłogi i stanąć na nogi, z niewielką tylko pomocą stojącego w pobliżu fotela. Oparł się o mebel plecami, całkiem dobrze udając kogoś, kto wcale nie został zaszlachtowany. Gdyby nie plama czerwieni na koszuli, Mira może nawet pokusiłaby się o stwierdzenie, że mimo zmęczonego wyrazu twarzy i zmierzwionych włosów, wyglądał naprawdę nieźle.

Właśnie…

– Okej, facet wyskoczył przez okno. Powiedzmy, że to rozumiem, zwłaszcza że poszedłeś za nim.

– Aleś ty zabawna… – obruszył się.

Puściła jego słowa mimo uszu. W tamtej chwili interesowało ją coś zupełnie innego.

– Skup się. Skoro on się zabił – podjęła, niecierpliwym ruchem machając w stronę okna – to co z tobą? Dźgnął cię i wyskoczył, czy może…?

– Nie on mnie dźgnął – przerwał natychmiast Aldero.

Tyle wystarczyło, żeby zamilkła. Wątpliwości wróciły i to ze zdwojoną siłą, mimo że tymi słowami potwierdził jej wcześniejsze przypuszczenia.

Ktoś tu był. Ktoś, kto jako jedyny ocalał, ale…

– Zbierajmy się stąd – zdecydowała, raptownie poważniejąc. Skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. – Hm… Wszystko gra?

Uśmiechnął się na te słowa – w wyraźnie wymuszony sposób, odsłaniając przy tym wydłużone kły.

– Czuję się, jakby ktoś przebił mnie kołkiem. Jest świetnie.

Wywróciła oczami.

– Przypadkowy człowiek przebił cię kołkiem. Ręcznie robionym – uściśliła, ciskając w jego stronę kawałkiem drewna. – Nie dziękuj.

– Jesteś cholernie miła.

– Zapewne bardzo cię tym zaskoczyłam – zadrwiła, przemykając tuż obok. Chciała odejść, ale powstrzymała ją dłoń, która nagle zacisnęła się wokół jej nadgarstka. – Co…?

Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy podchwyciła jego spojrzenie. Wciąż wyglądał marnie, blady i umazany krwią. A jednak w ciemnych oczach doszukała się czegoś… wyjątkowo pewnego, równie intensywnego, co i wtedy, gdy tańczyli. Och, widziała to już w apartamentowcu, kiedy pierwszy raz spojrzał na nią tak dziwnie, twierdząc, że wyglądała wyjątkowo normalnie.

Nie poluzował uścisku nawet wtedy, gdy wymownie zerknęła na jego dłoń. W zamian przesunął się bliżej, nagle skracając dzielący ich dystans.

– Mira…

Nie dodał niczego więcej. Może nie wiedział, co powiedzieć… Albo nie chciał. Nie miała pojęcia. Tego wieczoru nie była pewna absolutnie niczego.

Nie ruszyła się z miejsca. W normalnym wypadku oswobodziłaby się albo od razu porządnie mu przyłożyła, ale tym razem mogła się powstrzymać. Och, oczywiście tylko dlatego, że już i tak dostał po tyłku. Kopanie leżącego było poniżej jej standardów.

Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy. Z zaciekawieniem przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na wampira pod innym kątem miało pomóc jej w wyciągnięciu dodatkowych wniosków. Nie zadziałało, ale przynajmniej mogła udawać, że robiła… cokolwiek.

Cholera. Powinni stąd wyjść. Mira czuła, że to zaledwie kwestia czasu, aż ktoś zauważy stos ciał w sali konferencyjnej albo przyjdzie tutaj. Mogła się założyć, że na dole już zapanowało zamieszanie. W końcu w mieście tak zaludnionym jak Seattle, nie dało się przegapić samobójcy, na dodatek rzucającego się z piętra obleganego hotelu. Gdyby do tego wszystkiego ktoś zauważył dwójkę umazanych krwią nieśmiertelnych, mieliby problem, by wszystko odkręcić.

Powinni, ale…

Nie odezwała się nawet słowem, również wtedy, gdy Aldero nagle nachylił się ku niej. Zesztywniała, kiedy tak po prostu położył obie dłonie na jej biodrach. Przez moment poczuła się niemalże jak wtedy, gdy tańczyli, choć sytuacja zdecydowanie nie sprzyjała takim zagrywkom.

– Jak mocno oberwałeś? – wymamrotała, ale nawet żart nie zabrzmiał tak, jak powinien.

Spojrzenie mimowolnie skierowała na jego pierś. Rana zdążyła się zasklepić, ale i tak wyciągnęła rękę, palcami muskając krwawą plamę na koszuli. Kiedy nabrała pewności, że nie wyczuwa świeżej posoki, przeniosła rękę wyżej.

Samą siebie zaskoczyła, instynktownie układając dłoń na twarzy wampira.

Zacisnęła usta. Widziała jego wyostrzone kły, wciąż obecne i zdradzające głód. Mogła się tego spodziewać po tym, jak oberwał. Regeneracja miała swoją cenę, ale…

– Bierz. Byle szybko – zadecydowała, nim zdążyła ugryźć się w język.

Otworzył i zaraz zamknął usta. Wpatrywał się w nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, coraz bardziej speszona.

Co w ogóle przyszło jej do głowy? Na co dzień nie dzieliła się krwią. Szlag, niezmiennie wywracała oczami, kiedy Rafael zaczął regularnie karmić Elenę. Demony nie były do tego przeznaczone, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie zamierzała zostać pożywką dla wampira. Dlaczego w takim razie…?

Musimy stąd spadać. Tylko tyle, upomniała się w myślach. Potrzebowała go w całości, zdecydowanie nie zamierzając znosić Aldero po schodach, gdyby zaszła taka potrzeba. Jeśli musiał się posilić, by być w stanie się ewakuować…

Ale on nie ruszył się z miejsca. Wciąż trzymał ją blisko, a tym bardziej nie wsunął kłów, jednak nic nie wskazywało, by zamierzał zanurzyć je w nadstawionym nadgarstku.

Miriam zaklęła w duchu, coraz bardziej poirytowana.

– Co?! – warknęła, nie kryjąc rozdrażnienia. – Potrzebujesz specjalnego zaproszenia czy słomki?

– Czemu…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.

– Zadaj jeszcze jedno głupie pytanie, a kołek wróci na swoje miejsce.

Powinna to zrobić. Osobiście go dobić, zostawić w tym cholernym pokoju i odejść. W końcu zrobiła swoje, prawda? Resztą mogło zając się szanowne towarzystwo, któremu i tak nie była niczemu winna. Tak na pewno byłoby dużo prościej, niż gdyby miała dalej męczyć się z Aldero Devile i mętlikiem w głowie.

To była jego wina. Od dawien dawna, odkąd jakimś cudem sprawił, że poczuła się dotknięta. Zdecydowanie nie powinna, tym bardziej że wampir nie byłby pierwszym przelotnym kochankiem, jakiego miała, ale…

Dlaczego w ogóle się przejmowała? Dlaczego perspektywa tego, że miałaby być po prostu pocieszycielką, tak bardzo ją zraniła…?

„Serduszko mojej Miry drgnęło” – rozbrzmiało ponownie w jej głowie.

Ojciec trafił w sedno. I naprawdę zaczynała go za to nienawidzić.

Przestała o tym myśleć, kiedy wampir w końcu wziął się w garść. Musiała powstrzymać instynktowne pragnienie urwania mu głowy, gdy bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie. Chwilę później para kłów zatopiła się w jej nadgarstku, co okazało się zdecydowanie mniej bolesne niż wtedy, gdy Rafael siłą zmusił ją, by użyczyła mu krwi. Co prawda wyczuła w ruchach Aldero coś gwałtownego, gdy instynkt przejął nad nim kontrolę, ale uznała to za właściwe. Gdyby naprawdę stracił kontrolę, szybko by się zorientowała.

Coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy, ledwo tylko spróbował demonicznej krwi. Na moment zawahał się, ale prawie natychmiast wrócił do picia. Mira musiała powstrzymać uśmiech, dobrze wiedząc, skąd brały się jego wątpliwości. Instynkt robił swoje, zresztą z perspektywy większości nieśmiertelnych demony zdecydowanie nie pasowały do kategorii jakiejkolwiek ofiary. Wręcz przeciwnie – zwykle to one stały po stronie drapieżcy.

Sytuacja nie wydawała się ani trochę normalna. Nie dla niej, nie dla Aldero, a jednak… Mira z zaskoczeniem przekonała się, że nie ma nic przeciwko. Czuła się dobrze. Kiedy w końcu pozwoliła sobie na to, by się rozluźnić, wyraźnie wyczuła, że wampir jednak miał kontrolę – i że robił wszystko, byleby jej nie skrzywdzić.

Dzięki, usłyszała jego mentalny głos.

Wzruszyła ramionami. Odczekała jeszcze kilka sekund, nim zmusiła się do tego, żeby wyrwać ramię. Natychmiast poluzował uścisk.

– Chodźmy stąd w końcu – powtórzyła i tym razem nie doczekała się protestów.

Wyszła jako pierwsza, ale nie skierowała się do windy. Ostatecznie zdecydowała się na drzwi ewakuacyjne, zwłaszcza że te znajdowały się dogodnie blisko nieszczęsnego pokoju. Razem wypadli na klatkę, niezauważeni przez kogokolwiek, co przyjęła z ulgą. Wystarczyło, że w hotelu i tak miało rozpętać się zamieszanie.

Aldero milczała, ale to było jej na rękę. Miała dziesiątki pytań, jednak szczerze wątpiła, by zdołał odpowiedzieć na którekolwiek z nich. Cokolwiek się stało, swoje źródło miało zupełnie gdzie indziej.

– Schowaj te skrzydła – upomniał wampir, gdy mieli już wychodzić na ulicę.

Wywróciła oczami, ale usłuchała. Mocniej opatuliła się marynarką, choć wątpiła, by ta ratowała jej wygląd. Nie, skoro również lepiła się od krwi.

Mamy przejebane.

Zadziwia mnie twój entuzjazm, siostro, usłyszała w odpowiedzi i to wystarczyło, by z wrażenia omal nie wpadła na ścianę.

Rafael. Wyczuła go wyraźnie, a chwilę później hotel i korytarz ewakuacyjny zniknęły, kiedy wraz z Aldero wylądowali w Przedsionku.

Cóż, przynajmniej problem z wyjściem na zewnątrz mieli z głowy. Teoretycznie.

– Aldero – rzuciła przesadnie słodkim tonem, zwracając się do wampira. – Czy jest coś, o czym zapomniałeś mi powiedzieć?

– Ehm… Mamy kawalerię. Chyba.

Odetchnęła. Co prawda Przedsionek nie rozwiązywał najważniejszego problemu, ale na początek musiało wystarczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa