
Stała w kałuży krwi. W milczeniu
wodziła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, czy przypadkiem czegoś nie przeoczyła.
Albo raczej kogoś. Cisza miała w sobie coś niepokojącego, zwłaszcza
po niedawnym zamieszaniu, ale dla Miry jawiła się jak
najpiękniejsza muzyka.
W
zamyśleniu spojrzała na swoje pokrwawione dłonie. Ostrza zniknęły, gdy
tylko zdecydowała się odprawić Piekielny Ogień. Z ulga
pomyślała, że materializowanie go w tym świecie w istocie
przychodziło jej coraz łatwiej. Dobrze. W jakimś stopniu obawiała
się, co może się stać, odkąd międzyświaty stanęły na głowie wraz z powrotem
Selene.
Czegokolwiek
nie myślałaby o bogini, zdecydowanie nie było jej w wypełnionej
krwi, strachem i śmiercią sali. Miriam złożyła skrzydła, po czym otarła
dłonie o skrawki tego, co zostało z jej sukienki. Przynajmniej
materiał wciąż zakrywał wystarczająco, by nie czuła się z tym
dziwnie, nie wspominając o tym, że w pobliżu i tak nie było
już kogokolwiek, kto mógłby na nią patrzeć, ale…
Och, wciąż
musiała znaleźć Aldero.
Przestąpiła
naprzód, stukając obcasami o posadzkę. Spojrzała na nieruchome ciała,
nieznacznie potrząsając przy tym głową. Czegoś takiego dawno nie widziała.
Oczywiście, panujący tłum nie był jej obcy, ale ludzie, którzy
do tego wszystkiego zaczęliby się nawzajem zabijać? To już wydawało się
podejrzane. Nie miało znaczenia, że niektórzy z nich dysponowali
dodatkowymi zdolnościami, skoro te nie zmieniały najważniejszego: wciąż
byli śmiertelni. Mira nie wyczuła żadnej innej nadnaturalnej istoty, pomijając
ją i Aldero. Co w takim razie właśnie się wydarzyło?
Krążąc pośród
ciał, szukała czegokolwiek, co podpowiedziałoby jej, jak brzmiała poprawna
odpowiedź. Jeszcze podczas walki szukała prawidłowości, ale to również
okazało się stratą czasu. Gdyby to uzdolnieni rzucili się do ataku,
mogłaby to zrozumieć. Ten cały Emanuel zaczynał brzmieć na fanatyka,
a tacy łatwo manipulowali innymi. Równie jasne stałoby się dla niej,
gdyby to ludzie zaatakowali tych, którzy się wyróżniali. Taki scenariusz
akurat był stary jak świat i jak najbardziej pasował do łowców.
Tyle że nie tym
razem. Ludzie krzyczeli, panikowali i zabijali siebie nawzajem, jakby
kierowani jakaś nieznaną siłą. Sęk w tym, że gdyby w grę wchodziła
telepatia albo coś równie uroczego, Mira momentalnie by to zauważyła.
Sama
niewiele przyczyniła się do skutków rzezi. Zabiła raptem kilka osób, by nie oberwać,
gdy uwaga niektórych skupiła się akurat na niej. Nawet nie czuła
przyjemności z zabijania, mając raczej wrażenie, że właśnie spełniała jakiś
smutny obowiązek. Zanim się obejrzała, dookoła panowała głucha cisza, a powietrze
przesycał ciężki odór śmierci.
Nie
sądziła, by tak po prostu powybijali siebie nawzajem. Stało się coś
innego, ale nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić co i kiedy. Gdyby
nie była skupiona na walce…
Bez pośpiechu
podeszła do jednego z ciał. Kopniakiem obróciła bezwładną kobietę z brzucha
na plecy, by móc przyjrzeć się twarzy zmarłej. Jasne włosy
częściowo przysłoniły policzki, ale Mira i tak zarejestrowała dość,
by dało jej to do myślenia.
Nie zdziwiły
ją ani szeroko otwarte oczy, ani rozchylone usta – jakby do krzyku,
który nigdy nie opuścił gardła. Równie naturalne okazało się bijące
od martwego oblicza przerażenie, ale… to w żaden sposób nie wyjaśniało
śladów krwi, które demonica zauważyła w pobliżu uszu, oczu i nosa.
Zaciekawiona,
w pośpiechu sprawdziła kilka innych ciał. Pomijając rany, które ludzie pozadawali
sobie nawzajem – czy to w samoobronie, czy przypadkiem, próbując
uciec – wszyscy wyglądali, jakby w którymś momencie zaczęli płakać krwią.
– A to ciekawe
– wymruczała, podnosząc się z klęczka.
Równie ciekawe
okazało się to, że nikt nie wyszedł z sali. Och, tego jednego
Mira była pewna. Pomijając Aldero i Emanuela, żaden ze śmiertelników nie zdołał
uciec. Aż za dobrze widziała, jak w pewnym momencie wszyscy kotłowali się
tuż obok wyjścia, z jakiegoś powodu całkowicie ignorując szeroko otwarte
drzwi.
Miriam
czuła, że ominęło ją coś istotnego. Nie miała tylko pewności, czy to dobrze.
Westchnęła.
Okej, nie tak wyobrażała sobie ten wieczór. Liczyła na rozrywkę,
ale zdecydowanie nie taką. Jeśli syn kapłanki częściej zamierzał
zabierać ją w takie miejsca, może nawet miała wybaczyć mu… pewne nieporozumienia.
Czysto teoretycznie, oczywiście.
To wcale
nie tak, że całkiem dobrze bawiła się, kiedy tańczyli. Chciała po prostu się
rozejrzeć, nie wyglądając przy tym zbyt podejrzanie. Dużo prościej mogła
śledzić wzrokiem otoczenie, kiedy wirowali w rytm muzyki, zachowując jak
para zakochanych nastolatków. Fakt, że w pewnym momencie zapomniała o misji
i poddała się obejmującemu ją wampirowi, absolutnie nic nie oznaczał.
A przynajmniej
to Mira zamierzała powtarzać sobie przez resztę wieczora.
Potrząsnęła
głową. Cokolwiek planowała, już nie miało znaczenia. Sprawy przybrały co
najmniej nieoczekiwany obrót i tego zamierzała się trzymać.
Zresztą,
dopowiedziała w myślach, wypadałoby znaleźć tego kretyna. Tak dla
pewności.
Ruszyła ku
wyjściu, nerwowo poprawiając resztki sukienki. Nie ukryła skrzydeł, ale złożyła
je na plecach, by jak najmniej rzucały się w oczy. Przed
wyjściem na korytarz pokusiła się jeszcze o zabranie czarnej
marynarki od jednego z obecnych na zlocie gości. Jemu już i tak nie miała się
przydać.
Wątpliwości
wróciły, ledwo tylko znalazła się na korytarzu. Potrzebowała
chwili, by pojąć, skąd się brały, choć okazało się to kolejną
kwestia, która nie miała dla niej sensu. Nie czuła krwi. Może pomijając
tą, którą była pokryta, ale to okazało się niczym w porównaniu z odorem
śmierci, który powinien jej towarzyszyć. Nie miała pojęcia, skąd to się
brało, tak jak i nie rozumiała, co powstrzymało tych wszystkich ludzi
przed rozpierzchnięciem się po hotelu.
Trudno. Mogła
poszukać odpowiedzi później albo najlepiej zrzucić całą odpowiedzialność
na brata i jego cudowną rodzinę. Nie przypomniała sobie, by ktokolwiek
prosił ją, by prócz udawania Shannon bawiła się w detektywa.
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której wychwyciła znajomy zapach. Natychmiast
podążyła tropem Aldero, przy okazji dochodząc do wniosku, że stłumiony
zapach krwi miał jednak swoje plusy. Wątpiła, by ktokolwiek ucieszył się
z widoku umazanej posoką, półnagiej kobiety, spacerującej korytarzami
hotelu Hilton.
Uśmiechnęła się
pod nosem. Tysiąc lat wcześniej zrobiłaby to bez chwili wahania.
Trop zaprowadził ją na siódme
piętro. Jeszcze przed wejściem do pokoju, w którym urywał się zapach
Aldero, Miriam zaczęła podejrzewać, że coś poszło nie tak. Głucha cisza,
która powitała ją już od progu, zdawała się mówić sama za siebie.
Zaraz po tym
wszystko potoczyło się bardzo szybko. Uniosła brwi na widok wybitego
okna i wciąż obecnych śladów krwi. Przez chwilę miała ochotę głośno zakląć
i zapytać, co się stało, ale wtedy jej uwagę przykuło coś
innego.
– Kurwa…
Naprawdę? – jęknęła, wywracając oczami. Natychmiast dopadła do nieruchomego
ciała, z niedowierzaniem spoglądając to na bladą twarz Aldero,
to znów na wystający z jego piersi kołek. Pięknie. – Ktoś
wyjątkowo cię nie lubi – oceniła, nie dbając o to, że w takim
stanie nie mógł jej usłyszeć.
Rozejrzała się
po pokoju, chcąc upewnić się, że nikt nagle nie rzuci się na nią
od tyłu. Z ulgą oceniła, że pokój wyglądał na opustoszały. Czuła
krew Emanuela, mieszającą się z zapachem tej, która należała do Aldero.
Pomijając tych dwóch, nie zauważyła nikogo więcej, choć przez moment była
gotowa przysiąc, że znów wychwyciła tę dziwną obecność – jakby kogoś, kto w pierwszej
chwili skojarzył jej się z Jocelyne. Ostatecznie odrzuciła od siebie
tę myśl, nie mając dla niej uzasadnienia. Z równym powodzeniem mogła
coś pomylić, w pamięci wciąż mając zamieszanie z sali konferencyjnej.
Szarpnięciem
wyrwała kołek z piersi wampira. Usłyszała, że gwałtownie zassał powietrze;
z gardła wyrwał mu się jęk – czy to za sprawą bólu, czy może
jednak zaskoczenia. Dla pewności zerknęła na bełt, chcąc upewnić się, czy
ten nie okaże się srebrny. Wtedy najpewniej nie miałaby co
liczyć na to, że wampir się obudzi, o jakichkolwiek
wyjaśnieniach nie wspominając.
Rozluźniła
się. Tylko nieznacznie, jakimś cudem będąc w stanie wysilić na blady
uśmiech.
– Bądź taki dobry
i przestań kończyć w ten sposób – rzuciła przesadnie słodkim tonem,
obracając w palcach kołek.
Aldero
spojrzał na nią w roztargnieniu. Natychmiast poderwał się do siadu,
krzywiąc nieznacznie, gdy wciąż nie do końca zasklepiona rana na piersi
dała o sobie znać.
– M-mira…?
– No… Do matki
boskiej mi daleko – sarknęła, podnosząc się z klęczka. – Nie odlecisz
teraz, prawda? – dodała, rzucając mu pełne zwątpienia spojrzenie.
Mogła sobie
wyobrazić, że dźgnięcie kołkiem nie należało do najprzyjemniejszych
doświadczeń na świecie. Nie żeby sprawdzała, ale wystarczająco dobrze
pamiętała moment, w którym oberwała od Huntera. Co prawda nie sparaliżowało
jej aż tak, by straciła przytomność, ale wciąż mogła sobie
wyobrazić, jak ciężko skupić się po czymś takim. Zwłaszcza jeśli
niejako się umarło, nawet jeśli tylko na chwilę.
Zmierzyła
Aldero wzrokiem, próbując sprawiać wrażenie obojętnej. Podejrzewała, że musiał
oberwać chwilę wcześniej; tyle przynajmniej wywnioskowała po świeżych
śladach krwi. Miała nadzieję, że dzięki temu szybciej dojdzie do siebie,
tym bardziej że potrzebowała go w jednym kawałku.
Cholera. Już
drugi raz składała go do kupy po tym, jak komuś podpadł. Co prawda sytuacja
nie była aż tak poważna jak podczas spotkania z ojcem, kiedy
wampir dodatkowo zaczął obwiniać się o wszystko – od Eleny,
przez dziewczynę, którą nieświadomie zabił – ale i tak nie mieli
na to czasu. Nie podobało jej się to, co właśnie się działo.
– No, co? –
zniecierpliwiła się, porażona przeciągającą się ciszą.
Kiedy ponownie
spojrzała na Devile’a, przekonała się, że ten nie pozostawał jej dłużny.
Wciąż siedział na podłodze, spoglądając na nią z wyraźnym
zaskoczeniem. Uniosła brwi. Z opóźnieniem dotarło do niej, że wciąż
wyglądała… dość osobliwie – w poniszczonej sukience i pośpiesznie
narzuconą na ramiona marynarką.
Zacisnęła
usta. Pospiesznie poprawiła okrycie, dla pewności krzyżując ramiona na piersiach.
Zwróciła się do wampira plecami, z uporem go ignorując i próbując
skupić się na zamieszaniu w pokoju.
– Wyskoczył
– padła odpowiedź na niezadane pytanie.
Choć nie sądziła,
że cokolwiek jeszcze zdoła wytrącić ją z równowagi, Aldero jakimś cudem się
udało. Tak naprawdę nie musiał dodawać niczego więcej, tym jednym
słowem komplikując sprawy jeszcze bardziej.
– Że co? –
Podeszła bliżej, by przyjrzeć się oknu. W istocie nie wyglądało
na wybite z zewnątrz, a jednak… – Co tu się stało?
– Dobre
pytanie, nie? Ten gość po prostu… Ugh – wyrwało się Aldero.
Wyczuła ruch, kiedy ten jednak zdecydował się podnieść. Przez chwilę
miała ochotę podejść i mu pomóc, ale ostatecznie nie ruszyła się
z miejsca. – Po prostu – podjął, starannie dobierając słowa –
wyskoczył przez okno. Nawet nie wiem kiedy.
– To się
nazywa efektowne zakończenie projektu – wymamrotała.
Jakby tego
było mało, wyjaśnienia Aldero w jakiś pokrętny sposób zgadzały się ze
wszystkim, co sama widziała. Skoro ludzie mogli mordować się nawzajem, a potem
paść trupem, również założyciel mógł stwierdzić, że najwyższa pora pójść w ich ślady.
Co prawda w sali nie wydawał się aż tak szalony, ale również
sam zlot nie zapowiadała krwawej jatki.
Wciąż zamyślona,
obejrzała się na Aldero. Zdołał dźwignąć się z podłogi i stanąć
na nogi, z niewielką tylko pomocą stojącego w pobliżu
fotela. Oparł się o mebel plecami, całkiem dobrze udając kogoś, kto
wcale nie został zaszlachtowany. Gdyby nie plama czerwieni na koszuli,
Mira może nawet pokusiłaby się o stwierdzenie, że mimo zmęczonego
wyrazu twarzy i zmierzwionych włosów, wyglądał naprawdę nieźle.
Właśnie…
– Okej,
facet wyskoczył przez okno. Powiedzmy, że to rozumiem, zwłaszcza że
poszedłeś za nim.
– Aleś ty zabawna…
– obruszył się.
Puściła
jego słowa mimo uszu. W tamtej chwili interesowało ją coś zupełnie innego.
– Skup się.
Skoro on się zabił – podjęła, niecierpliwym ruchem machając w stronę
okna – to co z tobą? Dźgnął cię i wyskoczył, czy może…?
– Nie on
mnie dźgnął – przerwał natychmiast Aldero.
Tyle wystarczyło,
żeby zamilkła. Wątpliwości wróciły i to ze zdwojoną siłą, mimo że tymi
słowami potwierdził jej wcześniejsze przypuszczenia.
Ktoś tu był.
Ktoś, kto jako jedyny ocalał, ale…
– Zbierajmy się
stąd – zdecydowała, raptownie poważniejąc. Skinął głową, ale nie ruszył się
z miejsca. – Hm… Wszystko gra?
Uśmiechnął się
na te słowa – w wyraźnie wymuszony sposób, odsłaniając przy tym
wydłużone kły.
– Czuję się,
jakby ktoś przebił mnie kołkiem. Jest świetnie.
Wywróciła
oczami.
–
Przypadkowy człowiek przebił cię kołkiem. Ręcznie robionym – uściśliła,
ciskając w jego stronę kawałkiem drewna. – Nie dziękuj.
– Jesteś
cholernie miła.
– Zapewne bardzo
cię tym zaskoczyłam – zadrwiła, przemykając tuż obok. Chciała odejść, ale powstrzymała
ją dłoń, która nagle zacisnęła się wokół jej nadgarstka. – Co…?
Coś
ścisnęło ją w gardle, kiedy podchwyciła jego spojrzenie. Wciąż
wyglądał marnie, blady i umazany krwią. A jednak w ciemnych
oczach doszukała się czegoś… wyjątkowo pewnego, równie intensywnego, co i wtedy,
gdy tańczyli. Och, widziała to już w apartamentowcu, kiedy pierwszy
raz spojrzał na nią tak dziwnie, twierdząc, że wyglądała wyjątkowo
normalnie.
Nie
poluzował uścisku nawet wtedy, gdy wymownie zerknęła na jego dłoń. W zamian
przesunął się bliżej, nagle skracając dzielący ich dystans.
– Mira…
Nie dodał
niczego więcej. Może nie wiedział, co powiedzieć… Albo nie chciał.
Nie miała pojęcia. Tego wieczoru nie była pewna absolutnie niczego.
Nie ruszyła się
z miejsca. W normalnym wypadku oswobodziłaby się albo od razu
porządnie mu przyłożyła, ale tym razem mogła się powstrzymać. Och, oczywiście
tylko dlatego, że już i tak dostał po tyłku. Kopanie leżącego
było poniżej jej standardów.
Czekała, w duchu
odliczając kolejne sekundy. Z zaciekawieniem przekrzywiła głowę, jakby
spojrzenie na wampira pod innym kątem miało pomóc jej w wyciągnięciu
dodatkowych wniosków. Nie zadziałało, ale przynajmniej mogła udawać,
że robiła… cokolwiek.
Cholera. Powinni
stąd wyjść. Mira czuła, że to zaledwie kwestia czasu, aż ktoś zauważy stos
ciał w sali konferencyjnej albo przyjdzie tutaj. Mogła się założyć,
że na dole już zapanowało zamieszanie. W końcu w mieście tak zaludnionym
jak Seattle, nie dało się przegapić samobójcy, na dodatek
rzucającego się z piętra obleganego hotelu. Gdyby do tego
wszystkiego ktoś zauważył dwójkę umazanych krwią nieśmiertelnych, mieliby
problem, by wszystko odkręcić.
Powinni,
ale…
Nie
odezwała się nawet słowem, również wtedy, gdy Aldero nagle nachylił się
ku niej. Zesztywniała, kiedy tak po prostu położył obie dłonie na jej biodrach.
Przez moment poczuła się niemalże jak wtedy, gdy tańczyli, choć sytuacja
zdecydowanie nie sprzyjała takim zagrywkom.
– Jak mocno
oberwałeś? – wymamrotała, ale nawet żart nie zabrzmiał tak, jak
powinien.
Spojrzenie
mimowolnie skierowała na jego pierś. Rana zdążyła się zasklepić, ale i
tak wyciągnęła rękę, palcami muskając krwawą plamę na koszuli. Kiedy
nabrała pewności, że nie wyczuwa świeżej posoki, przeniosła rękę wyżej.
Samą siebie
zaskoczyła, instynktownie układając dłoń na twarzy wampira.
Zacisnęła
usta. Widziała jego wyostrzone kły, wciąż obecne i zdradzające głód. Mogła się
tego spodziewać po tym, jak oberwał. Regeneracja miała swoją cenę, ale…
– Bierz.
Byle szybko – zadecydowała, nim zdążyła ugryźć się w język.
Otworzył i zaraz
zamknął usta. Wpatrywał się w nią tak, jakby widzieli się po raz
pierwszy. Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, coraz bardziej
speszona.
Co w ogóle
przyszło jej do głowy? Na co dzień nie dzieliła się krwią.
Szlag, niezmiennie wywracała oczami, kiedy Rafael zaczął regularnie karmić
Elenę. Demony nie były do tego przeznaczone, nie wspominając o tym,
że zdecydowanie nie zamierzała zostać pożywką dla wampira. Dlaczego w takim
razie…?
Musimy
stąd spadać. Tylko tyle, upomniała się w myślach.
Potrzebowała go w całości, zdecydowanie nie zamierzając znosić Aldero
po schodach, gdyby zaszła taka potrzeba. Jeśli musiał się posilić, by być
w stanie się ewakuować…
Ale on nie ruszył się
z miejsca. Wciąż trzymał ją blisko, a tym bardziej nie wsunął
kłów, jednak nic nie wskazywało, by zamierzał zanurzyć je w nadstawionym
nadgarstku.
Miriam zaklęła
w duchu, coraz bardziej poirytowana.
– Co?! –
warknęła, nie kryjąc rozdrażnienia. – Potrzebujesz specjalnego zaproszenia
czy słomki?
– Czemu…? –
zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Zadaj
jeszcze jedno głupie pytanie, a kołek wróci na swoje miejsce.
Powinna to zrobić.
Osobiście go dobić, zostawić w tym cholernym pokoju i odejść. W końcu
zrobiła swoje, prawda? Resztą mogło zając się szanowne towarzystwo,
któremu i tak nie była niczemu winna. Tak na pewno byłoby
dużo prościej, niż gdyby miała dalej męczyć się z Aldero Devile i mętlikiem
w głowie.
To była
jego wina. Od dawien dawna, odkąd jakimś cudem sprawił, że poczuła się
dotknięta. Zdecydowanie nie powinna, tym bardziej że wampir nie byłby
pierwszym przelotnym kochankiem, jakiego miała, ale…
Dlaczego w ogóle się
przejmowała? Dlaczego perspektywa tego, że miałaby być po prostu pocieszycielką,
tak bardzo ją zraniła…?
„Serduszko mojej
Miry drgnęło” – rozbrzmiało ponownie w jej głowie.
Ojciec
trafił w sedno. I naprawdę zaczynała go za to nienawidzić.
Przestała o tym
myśleć, kiedy wampir w końcu wziął się w garść. Musiała powstrzymać
instynktowne pragnienie urwania mu głowy, gdy bardziej stanowczo przygarnął ją
do siebie. Chwilę później para kłów zatopiła się w jej nadgarstku,
co okazało się zdecydowanie mniej bolesne niż wtedy, gdy Rafael siłą zmusił
ją, by użyczyła mu krwi. Co prawda wyczuła w ruchach Aldero coś
gwałtownego, gdy instynkt przejął nad nim kontrolę, ale uznała to za właściwe.
Gdyby naprawdę stracił kontrolę, szybko by się zorientowała.
Coś
zmieniło się w wyrazie jego twarzy, ledwo tylko spróbował demonicznej
krwi. Na moment zawahał się, ale prawie natychmiast wrócił do picia.
Mira musiała powstrzymać uśmiech, dobrze wiedząc, skąd brały się jego wątpliwości.
Instynkt robił swoje, zresztą z perspektywy większości nieśmiertelnych
demony zdecydowanie nie pasowały do kategorii jakiejkolwiek ofiary.
Wręcz przeciwnie – zwykle to one stały po stronie drapieżcy.
Sytuacja
nie wydawała się ani trochę normalna. Nie dla niej, nie dla
Aldero, a jednak… Mira z zaskoczeniem przekonała się, że nie ma
nic przeciwko. Czuła się dobrze. Kiedy w końcu pozwoliła sobie na to,
by się rozluźnić, wyraźnie wyczuła, że wampir jednak miał kontrolę – i że
robił wszystko, byleby jej nie skrzywdzić.
Dzięki,
usłyszała jego mentalny głos.
Wzruszyła
ramionami. Odczekała jeszcze kilka sekund, nim zmusiła się do tego,
żeby wyrwać ramię. Natychmiast poluzował uścisk.
– Chodźmy
stąd w końcu – powtórzyła i tym razem nie doczekała się protestów.
Wyszła jako
pierwsza, ale nie skierowała się do windy. Ostatecznie zdecydowała się
na drzwi ewakuacyjne, zwłaszcza że te znajdowały się dogodnie blisko
nieszczęsnego pokoju. Razem wypadli na klatkę, niezauważeni przez
kogokolwiek, co przyjęła z ulgą. Wystarczyło, że w hotelu i tak miało
rozpętać się zamieszanie.
Aldero
milczała, ale to było jej na rękę. Miała dziesiątki pytań, jednak
szczerze wątpiła, by zdołał odpowiedzieć na którekolwiek z nich.
Cokolwiek się stało, swoje źródło miało zupełnie gdzie indziej.
– Schowaj
te skrzydła – upomniał wampir, gdy mieli już wychodzić na ulicę.
Wywróciła oczami,
ale usłuchała. Mocniej opatuliła się marynarką, choć wątpiła, by ta ratowała
jej wygląd. Nie, skoro również lepiła się od krwi.
Mamy
przejebane.
Zadziwia
mnie twój entuzjazm, siostro, usłyszała w odpowiedzi i to wystarczyło,
by z wrażenia omal nie wpadła na ścianę.
Rafael. Wyczuła
go wyraźnie, a chwilę później hotel i korytarz ewakuacyjny zniknęły,
kiedy wraz z Aldero wylądowali w Przedsionku.
Cóż,
przynajmniej problem z wyjściem na zewnątrz mieli z głowy.
Teoretycznie.
– Aldero –
rzuciła przesadnie słodkim tonem, zwracając się do wampira. – Czy jest
coś, o czym zapomniałeś mi powiedzieć?
– Ehm… Mamy
kawalerię. Chyba.
Odetchnęła. Co prawda Przedsionek nie rozwiązywał najważniejszego problemu, ale na początek musiało wystarczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz