
– Nie rozumiem. Zabij
mnie, ale nie rozumiem – powtórzyła, krzyżując ramiona na piersi.
Kiedy
emocje opadły, poczuła przede wszystkim narastającą irytację. Próbowała wytłumaczyć
bratu, co tak naprawdę wydarzyło się podczas zlotu, ale im dłużej
mówiła, tym wyraźniej czuła, że nie wiedzą niczego. Każde kolejne
stwierdzenie brzmiało bardziej niedorzecznie od poprzedniego, finalnie
dając obraz czegoś, co Mira mogła określić wyłącznie mianem chaosu.
Spojrzała
na Rafaela, ale ten wydawał się być myślami gdzieś daleko. Nie okazywał
żadnych emocji, po prostu słuchając i – och, mogła to wyczuć –
bezczelnie buszując w jej myślach. Co prawda okazał się na tyle
taktowny, by nie sięgać dalej niż powinien, ale i tak zapragnęła
nim potrząsnąć.
–
Absolutnie nic się nie zgadza – przyznał w końcu, ku irytacji
Miry. O, geniuszu!, zadrwiła w duchu, w ostatniej chwili
gryząc się w język. Wątpiła, by Dre zadowolił się krwią w Przedsionku.
– Ale nie powiesz mi, że źle się bawiłaś, siostro – dodał Rafa,
rzucając jej zaciekawione spojrzenie.
–
Miewaliśmy lepsze rozrywki – zauważyła przytomnie.
Wciąż nie czuła się
dobrze. Nie z tym, co się tam stało. Nie, skoro nie rozumiała,
a dookoła panował jakiś dziki szał, którego nawet nie sprowokowała.
Może i mogłaby czerpać z tego przyjemność, gdyby nie najważniejsza
kwestia: to, że równie dobrze ta niezrozumiała siła mogła obrócić się
przeciwko niej.
Z opóźnieniem
uświadomiła sobie taką możliwość. Co prawda nie wyobrażała sobie, żeby jacykolwiek
ludzie zdołali wpłynąć na demona, a jednak…
– Nie chcę
wiedzieć – usłyszała głos Aldero i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Wampir przysiadł na skraju zwykle zajmowanego przez Andreasa biurka, wciąż
próbując dojść do siebie. Wyglądał lepiej, oczywiście na tyle, na ile
było to możliwe w przesiąkniętej krwią koszuli. – Gdzie jest Elena? –
zapytał, zerkając na Rafaela.
Choć
pytanie zabrzmiało normalnie, Mira ledwo powstrzymała grymas. To nie tak,
że chciała być zazdrosna. Nie powinna. Tak naprawdę sama się nad tym
zastanawiała, zwłaszcza że poza bratem nie dostrzegła nikogo więcej, ale mimo
wszystko…
Daj
spokój, warknęła na siebie w duchu.
– W domu.
W zasadzie… Hm, wysłałem ją po Mgiełka – wyjaśnił Rafa, wznosząc oczy
ku górze.
– Po Mgiełka?
– powtórzyła sceptycznie.
Demon
wzruszył ramionami.
– Niech się
na coś przyda. Jeśli dobrze pójdzie, problem krwawej masakry mamy rozwiązany.
Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. Wiedziała, do czego pił, zwłaszcza że sama nie raz
wykorzystywała rodzeństwo, by posprzątać. Tym, którzy zostali pozbawieni
ludzkich form, pewne kwestie przychodziły dużo łatwiej. Cienie lubiły szeptać,
a tym bardziej uwielbiały pojawiać się tam, gdzie mogły cieszyć się
nieograniczonym dostępem do krwi. Co prawda wątpiła, by sam Mgiełek (Niech
szlag trafi Elenę i jej pomysły na imiona!) miał marne szanse, by pozbyć się
kilkudziesięciu ciał, ale gdyby zabrał ze sobą towarzystwo…
Zacisnęła
usta. Okej, to było możliwe. Gdyby wyjątkowo sprzyjało im szczęście, ta dziwna
aura, którą wyczuła w sali konferencyjnej, mogła okazać się wybawieniem.
Jeśli demony zdołałyby uprzątnąć wszystko przed pojawieniem się ludzi, to w istocie
rozwiązałoby większość problemów. Na pewno łatwiej było zostawić obsługę z zagadką
zaginięcia ponad czterdziestu osób, które ot tak rozpłynęły się w powietrzu,
niż ryzykować nagłośnienie sprawy masowego mordu.
Chyba. Mira
wciąż nie była pewna, jak ludzka mentalność działała w tych czasach.
Kiedyś śmiertelnicy zadawali o wiele mniej pytań, zbyt mocno obawiając się
tego, co kryło się w cieniu.
– Dobra.
Powiedzmy, że Mgiełek załatwi sprawę – rzuciła bez przekonania. – Jakby do tego
wszystkiego pozbył się monitoringu, byłoby cudownie. Ale to wciąż nie wszystko.
– Samobójstwa
nie ukryjemy. Zresztą nie ma takiej potrzeby – zauważył demon,
krzyżując ramiona na piersi.
Miał rację.
Tak naprawdę to, co zrobił Hale ich nie dotyczyło. W gruncie
rzeczy dawało o wiele więcej możliwości, bo skoro założyciel podejrzanego
projektu sam pozbawił się życia… Cóż, jak długo policja miała pożywkę, sprawy
nie miały się aż tak źle.
– Mnie nawet
nie było na liście gości. A ty ani trochę nie przypominasz
Shannon – wtrącił Aldero. Brzmiał tak, jakby naprawdę chciał wierzyć w to,
że wszystko mieli pod kontrolą. Mira wyjątkowo nie zamierzała
wyprowadzać go z błędu. – Powiedzmy, że to ma sens.
– Niezwykle
optymistyczny scenariusz. – Rafael potrząsnął głową. – I nie, nie musisz
dziękować. To wcale nie tak, że rzuciliśmy wszystko, by was
ratować.
Przez twarz
wampira przemknął cień. I bez dokładniejszej analizy, Miriam
wiedziała, że Devile’owi słowa Rafy ani trochę nie były na rękę.
Co prawda już nie rzucali się sobie nawzajem do gardeł, ale i
tak nie pałali do siebie sympatią. Najdelikatniej rzecz ujmując.
Tym
bardziej dziwiło ją to, że Aldero w ogóle zdecydował się zadzwonić do Eleny.
Zdążyła poznać go jako zdecydowanie zbyt porywczego, z dziwnym poczuciem
humoru i zbyt mocnym przywiązaniem do kuzynki. To ostatnie uległo
zmianie w ostatnim czasie, chociaż Mira chwilami wciąż miała wrażenie, że relacje
tej dwójki dopiero zmierzały do normalności. O ile w ogóle mogła
oceniać coś, o czym sama nie miała pojęcia.
Ludzie uczucia
pozostawały najgorszym, co mogło spotkać demona. Zdecydowanie.
– Wracając
do tematu – podjął Rafael, raptownie poważniejąc – wróćmy do ostatniej
części. – Wymownie spojrzał na pokrwawioną koszulę Aldero. – Powiedz mi
jeszcze raz kto cię dźgnął?
– Dlaczego
mówisz to z taką satysfakcją w głosie? – wymamrotał wampir.
– Nie mam
pojęcia, o czym do mnie mówisz.
Ale cień
uśmiechu, który na ułamek sekundy pojawił się na twarzy Rafaela,
wydawał się sugerować coś innego.
Mogła tylko zgadywać,
czy Aldero to zauważył. Podejrzewała, że tak, ale przynajmniej
okazał się na tyle rozsądny (albo zmęczony), by schować dumę do kieszeni
i skupić się na ważniejszej kwestii.
– Nie przyjrzałem
mu się zbyt dokładnie – przyznał niechętnie. – To była chwila.
Wcześniej po prostu słuchałem jak rozmawiali, aż do… Cóż, póki ten gość
nie rzucił się przez okno.
– I tyle?
– Rafa nawet nie krył rozczarowania. – Skup się. Wolałbym nie zastanawiać się
nad tym, jak wejść do pokoju, który jak nic wzbudzi sensację, więc…
– Przecież
próbuję – zniecierpliwił się Aldero. – Też nie zwracałbyś na takie
szczegóły uwagi, gdybyś był na moim miejscu. No i… – Nagle urwał.
Wyprostował się na swoim miejscu, gwałtownie podrywając do pionu.
– Zaraz. Może coś takiego było. Nie jestem pewien, ale…
– Do rzeczy.
Puścił
ponaglenia mimo uszu. Miriam również się podniosła, z zaciekawieniem
spoglądając na wampira. Wyglądał na pobudzonego, choć to równie
dobrze mogło okazać się opóźnionym skutkiem jej własnej krwi.
– Cast,
Cast… – wymamrotał, raz po raz powtarzając to jedno słowo. Może
jednak mu odbiło, westchnęła w duchu, ale i tak obserwowała,
czekając na rozwój wypadków. – Tak sobie teraz myślę. Kiedy
rozmawiali, Emanuel brzmiał, jakby chciał zwrócić się do tego
drugiego i… – Znów urwał. – Muszę zobaczyć się z Joce.
Rafael
przechylił głowę. Nawet jeśli brak konkretnej odpowiedzi go rozdrażnił, nie dał
niczego po sobie poznać. Co więcej, wcale nie wyglądał na chętnego,
żeby zaprotestować.
– Nie wiem,
czego chcesz od nekromantki, ale skoro sprawa dotyczy również jej… –
stwierdził bez przekonania. – Chociaż wątpię, by ktokolwiek ucieszył się
z wizyty o tej godzinie. Sprawdzę, co z Elena i wrócimy do tematu
– zadecydował po chwili zastanowienia.
Mira
odetchnęła. Poprawiła wciąż okrywającą ramiona marynarkę, bynajmniej nie dlatego,
że mogłoby zrobić jej się zimno. Potrzebowała prysznica i okazji, by w końcu
pozbyć się resztek sukienki. Siedzenie w Przedsionku w skrawkach
pokrwawionego materiału było ostatnim, na co miała ochotę.
– Świetnie.
Zaklepuję łazienkę – zapowiedziała, odrzucając włosy na plecy. Ruszyła w głąb
korytarza, próbując wyobrazić sobie apartament. – Ach, właśnie… Gdzie w ogóle
podziewa się Dre?
– Sam
chciałbym to wiedzieć – rzucił bez większego zainteresowania Rafael. –
Obija się. Co innego miałby robić?
Skinęła
głową. Tak, to zdecydowanie było podobne do uosobienia lenistwa,
nawet jeśli sam Andreas upierał się, że sprawy miały się zupełnie inaczej.
Zrobiła
kolejny krok, kiedy Aldero jednak zdecydował się ją zatrzymać.
– Ehm,
Mira? – rzucił. Obejrzała się na niego, próbując ukryć irytację. W pamięci
wciąż miała to, co zaszło miedzy nimi zaledwie godzinę wcześniej. – Chyba… mam
pytanie – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– Mało ci przysług
z mojej strony w ostatnim czasie? – żachnęła się.
Potarła
nadgarstki. Ślad po ugryzieniu zniknął, ale i tak nie mogła
zapomnieć, że podzieliła się z wampirem krwią. I, cholera, mogła się
założyć, że Rafael również to wiedział. Takie rzeczy po prostu były
oczywiste.
Pomyśleć,
że akurat ja uznałam, że oszalał, kiedy zrobił to samo dla Eleny…
Przez twarz
Devile’a przemknął cień.
– Nie. Ale gdybyś
powiedziała mi, jak stąd wyjść…
Uniosła
brwi. Och… No, tak. Oczywiście, że materializowanie się między
światami nie było czymś, co większość nieśmiertelnych robiła na co
dzień.
Zaklęła w duchu.
Obejrzała się na Rafaela jedynie po to, żeby odkryć, że ten zdążył się
ewakuować. Znów została z Aldero sama, na dodatek w Przedsionku.
Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwko.
Mogła go tu zostawić.
Tak po prostu, zwłaszcza że zrobiła dla wampira o wiele więcej
niż powinna. Wciąż mieszał jej w głowie, szczególnie gdy widziała
jego bladą twarz czy zmierzwione włosy. Było coś chłopięcego i nieznośnie
ujmującego w sposobie, w jaki się uśmiechał.
Natychmiast
odrzuciła od siebie tę myśli. Zaraz po tym przestąpiła naprzód,
niecierpliwym ruchem wyciągając rękę.
– Chodź. Odstawię cię do domu.

Nie spodziewałam się gości.
Na pewno nie o tej godzinie, a tym bardziej nie w postaci
wyraźnie pobudzonego Aldero. Kiedy do tego wszystkiego zauważyłam, że
wampir wygląda wyjątkowo poważnie, tyle wystarczyło, bym pojęła, że coś było na rzeczy.
– Hej. –
Natychmiast się odsunęłam, by wpuścić go do środka. Rzucił mi
blady uśmiech, ale wyczułam w tym geście coś wymuszonego. – Wszystko
gra? Jest późno, więc…
– Wiem,
wiem. Wybacz, ciociu – zreflektował się, nerwowym gestem przeczesując włosy palcami.
– Mogłem zadzwonić – przyznał.
– Jest
pierwsza w nocy.
Spojrzał na mnie
dziwnie, jakby w roztargnieniu. Przeszliśmy do salonu i dopiero
wtedy zauważyłam, że Al wyglądał dość marnie, zwłaszcza jak na kogoś, kto
w teorii powinien ożyć po zachodzie słońca. Początkowo zrzuciłam to na własne
zmęczenie, ale im dłużej go obserwowałam, tym więcej miałam wątpliwości.
Pod wpływem
impulsu zmieniłam plany, gestem wskazując na kuchnie. Zastaliśmy tam Laylę,
bez pośpiechu popijającą krew ze szklanki. To, że nie spała, ani trochę
mnie nie zaskoczyło.
– O, cześć –
rzuciła pogodnym tonem. Wyglądała na chętną, żeby dodać coś jeszcze, ale zrezygnowała,
kiedy uważniej przyjrzała się Aldero. – Al… Dobrze się czujesz? –
zapytała wprost.
Mimowolnie się
spięłam. Jeśli ona również to zauważyła, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
Wampir
jedynie wzruszył ramionami.
– Jak ktoś,
kto skończył wieczór z kołkiem w piersi – wypalił.
Z wrażenia
omal się nie potknęłam. Przywykłam do poczucia humoru i dziwnych
żartów, na które czasami sobie pozwalał, ale w tamtej chwili nie czułam,
by próbował się naigrywać. Wręcz przeciwnie.
– Że…
– … co?! –
jęknęła w tym samym momencie Layla.
Speszył się,
jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, co powiedział.
Wycofał się, w poddańczym geście unosząc obie ręce ku górze.
– Nic takiego.
Rany, nie patrzcie tak na mnie – westchnął i zaśmiał się
nerwowo. Jeśli to miał być jego sposób na uspokojenie kogokolwiek,
zdecydowanie szło mu marnie. – Nic mi nie jest. I nie po to przyjechałem,
więc…
– Co się
stało? – ponagliła Lay, dosłownie wyjmując mi to pytanie z ust.
Po takim
wstępie sama również nie wierzyłam w jego zapewnienia. Słodka bogini,
musiałabym upaść na głowę, by uwierzyć, że akurat o pierwszej w nocy
wpadł do nas na herbatkę i towarzyską pogawędkę. Zwłaszcza w przypadku
Aldero taki scenariusz nie wróżył niczego dobrego.
Zawahałam
się, przez chwilę bliska sięgnięcia po telefon. Gabriel zniknął,
zabierając ze sobą Ryana. Byłam sceptycznie nastawiona do wspólnego
polowania tej dwójki, zwłaszcza że nie miałam pewności, czego w tym
wypadku powinnam się spodziewać. Po pierwsze, mój mąż równie
dobrze mógł szukać okazji, by zaspokoić ten najbardziej wrażliwy
głód, kolejny raz nie widząc powodu, by „kłopotać” tym mnie. A po drugie,
Ray równie dobrze mógł okazać się jego ofiarą – ot tak w ramach
ostrzeżenia i przyjacielskiej pogawędki na temat Jocelyne.
Raz jeszcze
zmierzyłam Aldero wzrokiem. Nie miałam pewności, co w ostatnim czasie
było z facetami i ich nocnymi wizytami w naszym domu, ale nie podobało
mi się to. Co prawda sprawy z Ryanem ostatecznie skończyły się nieźle
– na tyle, na ile było możliwe. Jakby tego było mało, chłopak wrócił
pod nasz dach, przy okazji zaczynając w bardziej otwarty sposób
okazywać uczucia Joce. Jakaś część mnie cieszyła się z takiego stanu
rzecz, zwłaszcza że wciąż martwiłam się o córkę. Z drugiej
strony… Och, Ryan na pewno był lepszy niż niespokojny duch (i to mimo
całej mojej sympatii do Dallasa), ale nie do końca czułam się
pewnie na myśl zostawienia najmłodszej latorośli z wciąż chwiejna
demoniczną hybrydą, o której wiedzieliśmy tak niewiele.
Słodka
bogini, kogo próbowałam oszukać? Zdecydowanie nie czułam się swobodnie
na myśl o zakochanej Jocelyne. Nie, skoro wydawała się taka
krucha i delikatna, ale…
Potrząsnęłam
głową. Zostawiałam sprawy własnemu biegowi, nawet jeśli to samo w sobie
okazało się wyzwaniem. Chciałam tego czy nie, Jocelyne mimo swojej
ludzkiej natury pozostawała dorosła.
To wcale
nie tak, że byłam młodsza od niej, kiedy stało się… absolutnie
wszystko.
Wątpiłam,
by taki argument miał przekonać Gabriela, ale musiał wystarczyć.
Tak czy inaczej,
Ryan wydawał się stabilny. Wciąż nie wiedzieliśmy, jak w takim
razie sprawy miały się z Cassandrą, o Jaquesie nie wspominając,
ale jak długo żadne z nich nie planowało ponownie uderzyć,
mogliśmy przynajmniej udawać, że sytuacja wróciła do normy. Przynajmniej chwilowo,
ale…
– To… długa
historia – usłyszałam spięty głos Aldero. Jego słowa ani trochę mnie
nie uspokoiły. – Tak naprawdę muszę porozmawiać z Joce.
– Jest
pierwsza w nocy – powtórzyłam, nie odrywając od niego wzroku.
Nie
podobało mi się to. Fakt, że z jakiegoś powodu przyjechał w takim
stanie tylko po to, żeby zobaczyć się z Jocelyne, tym
bardziej nie brzmiał dobrze. Jeśli jednak chodziło o Cassandrę…
– Wiem…
Cholera, wiem – jęknął Al. Z westchnieniem opadł na najbliższe
krzesło. – Miałem przyjechać rano, ale muszę się upewnić. No i pomyślałem,
że spanikujecie mniej, niż gdybym wrócił do domu, więc…
– Chwila.
Pleciesz od rzeczy, wiesz? – zauważyłam, przesuwając się bliżej. –
Zacznij od początku.
Nie
przypominałam sobie, żebym widziała go w takim stanie. Zdenerwowany Aldero
nie należał do codziennych widoków, nie wspominając o tym,
że jego słowa nie brzmiały ani trochę dobrze. Miałam ochotę nim
potrząsnąć, ale powstrzymałam się, próbując skupić na tym, co
podpowiadał mi zdrowy rozsądek. Jeśli faktycznie przyjechał tutaj zaraz po tym,
jak z jakiegoś powodu ktoś rzucił się na niego z kołkiem…
Layla na szczęście
okazała się bardziej przytomna ode mnie. Bez słowa doskoczyła do lodówki,
by wyjąc kolejny woreczek z krwią. Nie pytając o nic,
przelała zawartość do kubka i – darując sobie korzystanie z mikrofali
na rzecz własnych zdolności – pośpiesznie odgrzała zawartość.
– Trzymaj.
Pogadamy za chwilę – zadecydowała, podsuwając siostrzeńcowi zawartość.
Podchwyciłam
jej zaniepokojone spojrzenie. Obie czekałyśmy aż Aldero dojdzie do siebie,
o ile to w ogóle było możliwe. Nawet jeśli miał w planach się
kłócić, głód ostatecznie wygrał. Żadna z nas nie odezwała się nawet
słowem, póki nie nabrałyśmy pewności, że choć trochę udało mu się zapanować
nad nerwami. Co prawda czekanie zdecydowanie nie było mi na rękę,
zwłaszcza po wszystkim, co zdążył powiedzieć, ale nie zamierzałam
naciskać.
Przez
chwilę nasłuchiwałam, chcąc upewnić się, czy Jocelyne wciąż spała. Nie chciałam
jej budzić, ale jeśli faktycznie sprawy miały okazać się wystarczająco
poważne…
– Dzięki. –
Aldero z powątpiewaniem spojrzał wpierw na mnie, a później na zatroskaną
Laylę. – Wystraszyłem was. Niepotrzebnie, ale…
– Jeśli
czujesz się lepiej, równie dobrze możesz nam powiedzieć, co się stało
– zasugerowała wampirzyca, siadając na krześle.
Zajęłam
miejsce u jej boku. W tamtej chwili błogosławiłam to, że nie spała.
Co więcej, w domu nie było Rufusa i to też okazało się sprzyjające.
Jakoś nie wątpiłam, że wampir bardzo szybko straciłby cierpliwość, zdecydowanie
nie zamierzając czekać, aż Al zdoła otrząsnąć się na tyle, by cokolwiek
powiedzieć.
– Chyba
dużo prościej będzie, jeśli po prostu wam pokażę…
Skinęłam
głową, nie zdając sobie sprawy, na co tak naprawdę się godziłam.
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, co
ostatecznie zobaczyłam, kiedy wampir dopuścił mnie do swojego umysłu.
Wszystko sprowadzało się do pospiesznej migawki wspomnień, która co
prawda wystarczyła, by nakreślić sytuację, ale mimo wszystko…
Przytrzymałam się
krawędzi krzesła, by z wrażenia się z niego nie zsunąć.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy uświadomiłam sobie, że sprawy jak najbardziej
miały związek z Jocelyne. Sądziłam, że Projekt Beta był zamkniętym
rozdziałem, o którym wszyscy – z moją córką na czele –
chcieliśmy jak najszybciej zapomnieć, a jednak…
Cóż, teraz
z pewnością tak było.
Nie miałam
czasu, by zastanawiać się nad szczegółami. Aldero szybko przeszedł
ze wspomnienia planu do faktycznej uroczystości. Zaskoczył mnie udział
Miry, ale i tego zdecydowałam się nie komentować. Nie żebym
w ogóle miała okazję, skoro chwilę później uderzyło mnie zamieszanie. Nie pierwszy
raz widziałam umierających ludzi, ale zdecydowanie nie często
zdarzało mi się oglądać panikujący, mordujący się tłum.
Co do…?
Ale to nie było
wszystko. I choć chwile poprzedzające moment, w którym Aldero faktycznie
oberwał prosto w serce, sprowadzały się do kilku zaledwie migawek,
dostrzegłam dość, by wspomnienia wampira wytrąciły mnie z równowagi.
– Słodka
bogini!
Poderwałam
się, gwałtownie zrywając połączenie. Nie zarejestrowałam tego, że stoję, a co
dopiero faktu, że zaczęłam się trząść. Musiałam przytrzymać się stołu,
żeby nie upaść.
Nie,
nie… Nie może być… Nie może…
– Nessie?
Nessie! – pisnęła Layla, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Pomachała
mi dłonią przed twarzą, ale nawet wtedy po prostu ją zignorowałam. –
Hej, co się…?
– To nie ma
sensu… – wyszeptałam bezwiednie.
Aldero
rzucił mi udręczone spojrzenie. W tamtej chwili wyglądał przede wszystkim
na zmęczonego.
– Wiem o tym
– przyznał, nie zdajać sobie sprawy z mętliku, który miałam w głowie.
– Ale dlatego chcę porozmawiać z Joce. Skoro brała udział w tym
projekcie, może ona… – zaczął, ale uciszyłam go machnięciem ręki.
– Nie muszę
jej budzić. Wiem, kto cię zaatakował.
Coś
ścisnęło mnie w gardle, ledwo wypowiedziałam te słowa. Jakaś część mnie wciąż
protestowała, choć przecież widziałam dość. Rozpoznawałam głos ze wspomnień
Aldero. Nawet jeśli nie zdołał dostrzec twarzy drugiego z mężczyzn, wychwycił
dość, bym mogła wyciągnąć wnioski.
Tym razem
to na mnie skupiły się spojrzenia zarówno szwagierki, jak i wyraźnie
zaskoczonego Ala. Potrząsnęłam głową. Wciąż stojąc, zaczęłam niespokojnie
krążyć, choć tym razem nie miało to żadnego związku z tym, że
mogłaby zacząć panikować. Cóż, na pewno nie z powodu, który doskwierał
mi do czasu, aż Layla zabrała mnie do świata snów.
Chodziło o coś
innego. Jakby tego było mało, to wciąż nie miało dla mnie sensu, ale…
– Nessie,
na litość bogini! Nie rób mi tak, bo naprawdę cię uderzę –
zapowiedziała Layla, bezceremonialnie chwytając mnie za ramiona.
Chcąc nie chcąc
zwróciłam się w jej stronę. Przystanęłam, nie chcąc martwić
dziewczyny bardziej, niż było to konieczne.
– Przepraszam – zreflektowałam się. Zaraz po tym zwróciłam się do wciąż wpatrującego się we mnie Aldero. – Ten facet… Znam go. Ma na imię Castiel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz