1 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia

Isabeau

Coś spłynęło po jej policzkach – ciepłego i słonego – jednak nie od razu utożsamiła to z płaczem. Dlaczego miałaby sobie na to pozwolić? Okazywać emocje, skoro śniła, wciąż robiąc wszystko, byleby znaleźć sposób na wyrwanie się z tego szaleństwa. Cokolwiek się działo i kimkolwiek była istota, która znajdowała się tuż za jej plecami…
Ale właśnie wtedy Isabeau naszły wątpliwości. Towarzyszyły jej od chwili, w której pierwszy raz usłyszała jego głos, gdy trwała w niekończącym się koszmarze, walcząc z nim w sposób tak sugestywny, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby powstrzymać się od skojarzenia faktów. Te nasuwały się samoistnie, podsuwając wampirzycy najróżniejsze możliwe scenariusze. W końcu sposób, w jaki wypowiedziała jego imię, pozwalając mu rozbrzmieć, zupełnie jakby w ten sposób miała szansę uczynić go prawdziwym. Och, jakby cokolwiek z tego, co działo się wokół niej, miało się takie stać.
Czuła, że jej dotykał. Ciepła dłoń wciąż spoczywały na jej ciele, podczas gdy druga pewnie dzierżyła floret, którym z równym powodzeniem mógłby przebić ją na wylot. Och, byłby dość silny, zresztą Isabeau doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznym mógł okazać się narzędziem. Widziała dość, żeby nie mieć co do tego wątpliwości; przypominała sobie o tym za każdym razem, gdy wspominała brata.
„Czy pamiętasz?”… O to właśnie chodziło w napisie, który dostrzegła na lustrze…?
Wciąż drżała, niezdolna zdobyć się na jakikolwiek ruch. Tkwiła w jego uścisku, oszołomiona i na przegranej pozycji, choć tak naprawdę wcale nie miała wrażenia, że wciąż walczyli. Nawet jeśli, poddała mu się w chwili, w której upuściła broń, pozwalając włóczni upaść na ziemię. Wciąż gdzieś tam leżała, łagodnie połyskując u jej stóp, ale zarazem zbyt daleko, by Beau mogła po nią sięgnąć. Tak naprawdę wcale nie chciała tego robić.
– Powtórz – rozbrzmiało tuż przy jej uchu. – Moje imię… Wciąż masz czelność je wymawiać – dodał i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła roześmiać się w pozbawiony wesołości, niedowierzający sposób.
– Czelność? – powtórzyła, nie kryjąc wątpliwości.
Nie doczekała się odpowiedzi. Zesztywniała, czując kolejne muśnięcie floretu – tym razem na biodrze. Nic nie wskazywało na to, żeby Drake tak po prostu zamierzał ją zabić, ale i tak było coś niepokojącego w obecności metalu. Czuła chłód broni nawet przez ubranie, zwłaszcza że na sobie wciąż miała białą, letnią sukienkę.
To nie jest prawdziwe. To tylko sen, pomyślała po raz wtóry. Zaczęła powtarzać te słowa niczym mantrę, choć niedorzecznym wydawało się, że w ogóle musiała przekonywać się do czegoś, co od samego początku powinno być oczywiste.
– Skoro to takie proste, podnieś broń – ponaglił głos za jej plecami. – Zawsze walczyliśmy, prawda? Przypomnij mi, co w tobie takiego wyjątkowego, Isabeau Licavoli!
Chciała zaprotestować, szczególnie w tamtej chwili mając dość powodów, by odesłać go do diabła. Owszem, walczyli – spierali się ze sobą o wiele częściej niż powinni. Uczyniła go swoim wrogiem w chwili, w której najbardziej jej potrzebował, ale…
Och, w tym wszystkim od samego początku chodziło o coś więcej. To nie była zwykła, napędzana nienawiścią wojna, choć chwilami wciąż nie docierało do niej, jak cienka potrafiła być granica między czystą miłością a czymś niszczycielskim, napędzanym gniewem i nieporozumieniami. „Odejdź, a staniesz mi się obca” – powiedział jej kiedyś, ale choć brzmiał przy tym poważnie, z perspektywy czasu wiedziała, że Drake nigdy nie potrafiłby w pełni jej przekreślić. Cóż, ze wzajemnością jakby nie patrzeć. Pod tym względem odpychanie jej szło mu równie nieudolnie, co i jej uciekanie przed przeszłością, która prędzej czy później i tak zdołała ich dogonić.
Stała się jego Ledą, tak jak zawsze tego pragną, choć we Florencji nie miał prawa wiedzieć, że jego słowa okażą się czymś więcej, niż tylko kolejną próbą wytrącenia jej z równowagi.
– Moja Leda – oznajmił, dosłownie cedząc każde kolejne słowo – wbiła mi nóż w plecy… Bierz to i walcz!
Zachwiała się, kiedy ją popchnął, zdecydowanym ruchem posyłając zaskoczoną Isabeau na ziemię. W porę zdołała zareagować na tyle, by bez większego problemu poderwać się ponownie na równe nogi. Jej spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na porzuconej włóczni, ale nawet przez myśl nie przeszło jej, że miałaby po nią sięgnąć.
Wyprostowała się, dysząc ciężko i trzęsąc tak bardzo, że utrzymanie w pionie okazało się prawdziwym wyzwaniem. W końcu na niego spojrzała, choć wytrzymanie spojrzenia tych przenikliwych, ciemnych oczu…
Czarne. Jego oczy były czarne.
Z jakiegoś powodu to wydało jej się istotne. Teraz pamiętała ten szczegół doskonale, tak jak i wszystko inne, co dotyczyło stojącego przed nią mężczyzny. Czarne włosy, zdecydowane spojrzenie i rysy twarzy, które przypominała sobie za każdym razem, gdy spoglądała na Aldero… To i szelmowski uśmiech, który równie często ją zachwycał, co i sprawiał, że miała ochotę sprawić, żeby zniknął, najlepiej z pomocą pięści. To był Drake, którego znała, a jednak…
Coś było nie tak – czy to w nim, czy w sposobie, w jaki na nią patrzył. Jego dotyk wydawał się obcy, kolejne słowa brzmiały jak zaledwie parodia tego, co powiedziałby jej, gdyby faktycznie mogli się spotkać. Spojrzała na leżącą u jej stop włócznię, ale i tym razem nie zdecydowała się po nią sięgnąć, choćby tylko i jemu na złość. Już kiedyś to zrobiła. Drugi raz nie zamierzała popełnić tego błędu.
– Żartujesz sobie? – obruszył się. Isabeau odskoczyła w popłochu, kiedy zamierzył się, zmuszając ją do konieczności ucieczki przed floretem. Cios nie był na tyle szybki, by uwierzyła, że chciał ją trafić – jeszcze nie – ale i tak przez moment poczuła się tak, jakby próbował ją spoliczkować. – Podnieś to i walcz. Nie udawaj świętej, skoro już i tak masz moją krew na rękach.
– Nigdy byś mi czegoś takiego nie powiedział – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Dopiero gdy pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, dotarło do niej, co było najbardziej absurdalne w tej całej sytuacji. Nie chodziło o samą perspektywę walki z Drake’em czy to, że ten jednak mógłby próbować ją zabić. W zasadzie w ich przypadku to nie było niczym nowym; kto jak kto, ale Isabeau doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ich relacja zmieniała się tak wiele razy, że zaprzeczanie temu, iż mogliby dążyć do odebrania sobie życia, nie wchodziło w grę – i to zwłaszcza po tym, jak ostatecznie zginął z jej ręki.
Uśmiechnęła się przez łzy w szczery, choć pozbawiony oznak wesołości sposób. Stanęła tuż przed nim, bezradnie rozkładając ręce – wciąż puste, pomimo tego że broń, którą jej oferował, znajdowała się tuż przed nią. Jeszcze przez ułamek sekundy miała wrażenie, że skórę na dłoniach znaczyło coś lepkiego i przypominającego krew, ale dziwne uczucie zniknęło w chwili, w której zdecydowała się ponownie odezwać.
– To ten cały Łowca, przed którym mnie ostrzegano? – zapytała wprost, tym razem niemalże wyzywającym tonem. – Uważasz, że to takie proste? Bezczelnie przybrać jego postać i poczekać, aż zjedzą mnie moje własne wyrzuty sumienia? – drążyła, chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Parsknęła śmiechem, potrząsając z niedowierzaniem głową i wciąż uważnie obserwując poczytania stojącego przed nią mężczyzny. – Przypomnieć mi, że własnoręcznie zakończyłam żywot mojej pierwszej miłości, jest wszystkim, na co cię stać?
Tym razem jej głos zabrzmiał niemalże łagodnie, pomimo tego że jakaś cząstka Beau miała ochotę krzyczeć. Na swój sposób pragnęła temu ulec – pochwycić włócznie i wbić mu ją prosto w serce, pozwalając żeby srebro zrobiło swoje. Mogła przysiąc, że właśnie tego oczekiwał, prowokując ją do kroku, który jedynie pociągnąłby ją dalej w szaleństwo, ale nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji. Wystarczyło, że w przeszłości zdecydowanie zbyt wiele razy wspominała moment na klifie, w którym niejako zmieniło się wszystko… Na swój sposób na lepsze, choć zarazem było w tym tyle palącej goryczy, że Isabeau wciąż nie była pewna, jakim cudem udawało jej się uśmiechać.
Liczyła się z tym, że w którymś momencie mogła zniekształcić rzeczywistość. Umysł miał to do siebie, że lubił odrzucać to, co go przytłaczało na rzecz czegoś zupełnie innego, często łagodniejszego, choć niezgodnego z prawdą. Możliwe, że nieświadomie pragnęła wybaczenia, szukając zrozumienia i ukojenia w tym, co zaszło między nią a Drake’em, ale mimo wszystko…
Większego pieprzenia niż to teraz, nie słyszałem od dawna. Zwłaszcza w twoim wykonaniu, księżniczko.
Przez moment poczuła się tak, jakby poraził ją prąd. Zesztywniała, nagle jeszcze bardziej zdezorientowana mentalnym głosem, który ot tak rozbrzmiał w jej umyśle. Z obawą spojrzała na istotę, którą miała przed sobą, ale z jakiegoś powodu była gotowa przysiąc, że iluzja (albo Łowca czy cholera wie jak powinna go nazywać) nie miał żadnego związku z tym, co działo się w jej głowie.
Usłyszała śmiech – znajomy i na swój sposób urażony. Owijał się wokół niej, dodając jej w tym wszystkim pewności, choć nie sądziła, że cokolwiek mogłoby wprawić ją w taki stan.
Moja Leda dobrze wie, że nigdy bym jej nie obwiniał.
Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył; ciało zadrżało, nie tyle z zimna, co przez nadmiar emocji, które wróciły ze zdwojoną siłą, nie mając żadnego związku z tym, czego obawiała się wcześniej. Przez chwilę koncentrowała się wyłącznie na rozbrzmiewających w jej głowie słowach i wrażeniu, że ktoś stał tuż za nią – po stokroć prawdziwszy niż trzymający w ręce floret mężczyzna. Wyraźnie poczuła cudzy dotyk, kiedy znajome dłonie niemalże z czułością przesunęły się wzdłuż jej boków, na ułamek sekundy lądując na biodrach.
Może oszalała. Może wciąż śniła, szukając ratunku we własnych pragnieniach i wspomnieniach czegoś, co nie było prawdziwe. Możliwości było wiele, a jednak…
„Moja Leda dobrze wie, że nigdy bym jej nie obwiniał”.
To było niczym impuls, któremu poddała się bez chwila wahania. Skoczyła do przodu, błyskawicznie chwytając srebrna włócznię w chwili, w której majacząca przed nią postać Drake’a znów zdecydowała się w nią wycelować. Tym razem atak był o wiele bardziej zdecydowany, wręcz desperacki, ale zdołała go odeprzeć, w pośpiechu blokując cięcie. Usłyszała metaliczny zgrzyt, kiedy bronie znów skrzyżowały się ze sobą, ale nie zwróciła na dźwięk większej uwagi. Spróbowała naprzeć na przeciwnika całym ciałem, zmuszając go do wycofania się – co prawda zaledwie o krok, ale tyle musiało wystarczyć.
Nie zarejestrowała momentu, w którym śmiertelny taniec rozpoczął się na nowo. Przez krótką chwilę poczuła się tak, jakby cofnęła się w czasie, kiedy to po raz któryś z kolei partnerowała Aldero podczas jego treningów. Cięcie, pchnięcie, cięcie… Nigdy nie była w tym dobra, ale przy bracie nauczyła się dość, by wprawnie unikać ciosów. Co prawda różnica polegała na tym, że bliźniak nigdy nie miał w planach jej zranić, ale to nie miało znaczenia. Odnalezienie rytmu, który byłby odpowiedni, przyszło Beau zaskakująco łatwo i tak naturalnie, jakby wcześniej przez długie godziny ćwiczyła jakiś dopracowany układ.
Sęk w tym, że Isabeau Licavoli nigdy nie grała zgodnie z góry narzuconymi regułami. Gotowa przysiąc, że gdzieś w jej głowie znów rozbrzmiał znajomy śmiech, po raz ostatni zablokowała przeciwnika, nim zdecydowała się przerwać trwający już zdecydowanie zbyt długo pojedynek. Odskoczyła, w następnej sekundzie błyskawicznie wybijając się, by z wprawą przeskoczyć nad przymierzającym się do kolejnego ataku nieśmiertelnym i wylądować tuż za jego plecami.
Ręce zadrżały jej tylko nieznacznie, gdy – walcząc z paraliżującym wręcz, niepokojącym uczuciem déjà vu – jednym, wprawnym ruchem zagłębiła srebro w ciele przeciwnika.
– Idź do diabła – wycedziła, spoglądając mu prosto w oczy.
Te czarne, znajome tęczówki, które jednak nie miały w sobie ani krztyny ciepła, która zachowała się w jej pamięci. Musiałaby oszaleć, żeby w pełni uwierzyć, że naprawdę miała przed sobą Drake’a. On z pewnością tak nie był, chociaż i tak coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle, gdy zauważyła pełen samozadowolenia uśmiech, który wykrzywił jego wargi.
W chwili, w której jej przeciwnik zachwiał się, by – z włócznią wciąż przeszywającą go na wylot – po prostu rozpłynąć się w ciemnościach, nogi ostatecznie odmówiły Isabeau posłuszeństwa. Z jękiem opadła na kolana, drżąca i wytrącona z równowagi bardziej niż do tej pory. Zanim zdążyła zastanowić się na tym, co robiła, wybuchła niepochamowanym płaczem, samą siebie zaskakując gwałtownością szlochu, który wyrwał się z jej gardła.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. W oszołomieniu spojrzała na swoje ręce – tym razem czyste, bez choćby śladu krwi, choć to w tamtej chwili było najmniej istotne. Nie, skoro znów to zrobiła. W głowie miała wyłącznie pustkę, nagle nie potrafiąc stwierdzić, czy postąpiła słusznie. Szept, który towarzyszył jej do tej pory, ot tak ucichły, pozostawiając ją samą, zdezorientowaną i…
– Jestem ostatnią osobą, która mogłaby mieć do ciebie o cokolwiek pretensje, Isabeau Licavoli.
Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie. Wyprostowała się niczym struna, momentalnie przestając płakać, zwłaszcza gdy poczuła zaciskające się na jej ramionach dłonie. Natychmiast zapragnęła się odwrócić, ale nim zdążyła to zrobić, wyraźnie poczuła opór ze strony osoby, która znajdowała się tuż za nią.
– Ja…
– Nie rób tego – wszedł jej w słowo. Jego głos brzmiał spokojnie, kojącą i tak znajomo… – Nie warto. Po prostu… zrób dla mnie choć tyle, co księżniczko?
Jedynie zadrżała w odpowiedzi. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, płytki i urywany, w miarę jak próbowała powstrzymać szloch. Myśl o tym, że był tuż za nią, podczas gdy ona nie mogła go zobaczyć…
To mogła być kolejna sztuczka. Żałosna, nic nieznacząca próba igrania na jej emocjach, która mogła doprowadzić dosłownie do wszystkiego. W tym miejscu już niczego nie mogła być pewna, zmuszona raz po raz przypominać sobie, że przecież wszystko było niczym sen. Koszmar na jawie, z którego musiała się wydostać.
– To prawda – usłyszała tuż przy uchu. – I właśnie dlatego nie mogłem pozwolić, by ktoś psuł mi opinię, hm?
– Sam zrobiłeś to wystarczająco skutecznie przed śmiercią – wymamrotała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Roześmiał się – tak po prostu, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie, nie zaś o czymś… o wiele istotniejszym. Chociaż Isabeau nie chciała o tym myśleć, coś w jego zachowaniu momentalnie skojarzyło jej się z tymi ostatnimi chwilami, kiedy życie dosłownie wymykało mu się między palcami, a jednak wciąż miał dość siły, by chcieć z nią rozmawiać. I, cholera, naprawdę doprowadzał ją tym do szału.
– A ja sądziłem, że akurat wtedy w końcu zyskałem w twoich oczach. – Westchnął przeciągle, jakby z rozżaleniem. Poczuła, że przesunął się, jak gdyby nigdy nic układając brodę na jej ramieniu. Kiedy jeszcze wyraźniej poczuła zarówno jego obecność, jak i ciepły oddech, z trudem zmusiła się do spokojnego siedzenia. Pragnęła się obejrzeć, ale… – Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek ujrzę cię w bieli.
Spuściła wzrok. No, tak… Biała, letnia sukienka. Wciąż miała ją na sobie, dla odmiany czystą i nieskażoną choćby plamą krwi, choć to przecież i tak nie zmieniało najważniejszego.
– Już od dawna nie jestem niewinna.
– Tak jak i ja. Ale nie ma w tym niczego złego… Zresztą ta historia znalazła już swój epilog – zauważył ze spokojem. Zacisnęła powieki, czując cisnące się do oczu łzy. Nie chciała płakać, ale to było trudne, zwłaszcza że nagle zwątpiła w to, czy oby na pewno wszystko było tylko wytworem jej zmanipulowanego umysłu. Ten Drake wydawał się prawdziwszy niż cokolwiek innego, chociaż nie mogła go zobaczyć. – Ale przyznaj, że coś nam jednak wyszło, moja Ledo – rzucił zaczepnym tonem.
Nie wierzyła, że w tym wszystkim był w stanie znaleźć sposób na to, by zacząć żartować. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, bliska tego, żeby na niego warknąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian zesztywniała, wytrącona z równowagi muśnięciem na brzuchu – lekkim, ale za to bardziej wymownym niż cokolwiek innego.
– Do tego też nigdy się nie nadawałam – powiedziała w końcu, choć wypowiedzenie kolejnych słów przychodziło jej z trudem. – Powinnam, ale… Och, nigdy nie byłam dobrą matką, Drake.
– Ja za to jestem martwym ojcem. Chcesz się policytować, które z nas wypada gorzej?
– Jesteś niemożliwy! – zniecierpliwiła się. Chciała dodać coś jeszcze, ale muśnięcie ciepłych warg, które poczuła na karku, skutecznie wytrąciło ją z równowagi. – Zresztą nie o to chodzi! Ja…
– Ty ruszyłaś dalej, u boku faceta, który jest w miarę dobry tylko dlatego, że mnie już przy tobie nie ma. Wystarczająco uczciwe.
– Nie proszę o przyzwolenie.
Jedynie prychnął w odpowiedzi.
– Może. Ale to moje nazwisko koniec końców noszą nasze dzieci – zauważył przytomnie. Poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy wypowiedział te słowa na głos. – I imię… Nie tak zachowuje się ktoś, kto chce zapomnieć.
Nigdy nie pragnęłam zapomnienia…
Chciała wypowiedzieć te słowa na głos, ale ucisk w gardle skutecznie ją przed tym powstrzymał. Zresztą tak naprawdę wcale nie musiała, gotowa przysiąc, że Drake doskonale o tym wiedział.
Czasami rozumiał ją lepiej niż ona sama siebie.
Zacisnęła powieki, chociaż zdążyła się przekonać, że ten sposób był bezskuteczny, jeśli chodziło o próby uspokojenia się. Wciąż drżała, bliższa tego, żeby jednak się popłakać, aniżeli… zrobić cokolwiek. Było tak wiele rzeczy, które pragnęła mu powiedzieć – nieważne: prawdziwemu czy nie – a jednak kiedy przyszło co do czego, nic nie wydawało się właściwe. W głowie miała wyłącznie pustkę, ta zaś z każdą kolejną sekundą bardziej i bardziej dawała się jej we znaki.
Mimo wszystko cisza na swój sposób wydawała się właściwa. To i jego dotyk, gdy jakby od niechcenia przesuwał dłońmi po jej odsłoniętych ramionach i plecach. Czuła, że muskał biegnące wzdłuż kręgosłupa blizny – każde poszarpane cięcie, które nosiła na ciele przez wszystkie te lata. Te same, które pozostały jej po tym jak uratował ją, kiedy Tylor…
– Nigdy cię nie podziękowałam – uświadomiła sobie pod wpływem impulsu. – Ani nie przeprosiłam. Zwłaszcza po tym jak… Uciekłam przez tyle czasu, podczas gdy ty…
– Uważaj, bo zaraz zaczniesz usprawiedliwiać szaleńca – żachnął się, kolejny raz decydując jej się przerwać. – Nie jesteś niewinna. Ja też nie. Tego się trzymajmy.
– Ale…
– Nie otwieraj oczu.
Polecenie zaskoczyło ją na tyle, by jednak zamilkła. Chociaż nie od razu pojęła jego intencje, poddała się jego dłoniom, gdy z największą ostrożnością odwrócił ją w swoją stronę. Serce podeszło jej aż do gardła, a ciało znów zaczęło drżeć, gdy z całą mocą spróbowała zmusić obolałe mięśnie do współpracy – w tym tego, co nagle okazało się największym możliwym wyzwaniem. Nie sądziła, że to akurat pozostawienie zamkniętych oczu takie będzie, ale gdy przyszło co do czego musiała niemalże siłą zaciskać powieki.
Tym razem oddech musnął bezpośrednio jej policzek. Chwilę później poczuła, że Drake ujął jej twarz w obie dłonie, delikatnie ją unosząc.
– Przestań zadręczać się czymś, na co nie masz wpływu. Po co to wszystko, skoro sama dobrze wiesz, że nie mam do ciebie żalu? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Zrobiłaś to, co musiałaś. Prawda jest taka, że straciłem cię już dawno temu, Isabeau… Ale wiesz co? Wszystko, co zrobiliśmy, było tego warte – oznajmił z naciskiem. – Moja miłość do ciebie tym bardziej.
– Miłość do mnie cię zabiła – zaoponowała, ale Drake nie wydawał się szczególnie przejęty tym odkryciem.
– Miłość do ciebie była wszystkim, co we mnie pozostało… Całym moim zdrowym rozsądkiem – uciął stanowczo. – Bądź taka dobra i nie opowiadaj więcej głupot, jasne? Żyj, Isabeau. Żyj, moja wybranko bogini, bo oboje wiemy, że radzisz sobie świetnie.
Zaraz po tym – nie dając jej okazji na protesty – po prostu ją pocałował. To było gwałtowne, pełne tęsknoty i pragnień, które na krótką chwilę przysłoniły wszystko inne. Odwzajemniła się, czując się przy tym tak, jakby od ostatniego razu minęło zaledwie kilka godzin, nie zaś blisko wiek. Całowała go tak po prostu, bez cienia strachu czy wątpliwości.
Po raz ostatni.

3 komentarze:

  1. To wcale nie tak, że każda nutka Colourful Mind mnie boli, zresztą tak jak i cały ten rozdział. Nie tak, że zegarek pokazuje zbyt późną (wczesną?) godzinę, a ja jestem bliska tego, żeby ostatecznie się poryczeć… I nie tak, że właśnie publikuję coś, o czym nie sądziłam, że w ogóle się tu kiedyś pojawi. Wcale a wcale.

    Z dedykacją dla mojej Gabi – przede wszystkim jako spóźniony prezent urodzinowy, ale wiesz, dlaczego z tym zwlekałam, sis. I mam wielką nadzieję, że warto było poczekać, a to chociaż trochę wynagradza te wszystkie prośby i groźby, które padły od zakończenia „Północy”.

    OdpowiedzUsuń
  2. ;___________________________________________;

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej. A więc tak, I'm not crying, you are.
    Postanowiłam wpaść niemal dwa miesiące po opublikowaniu rozdziału, bo czemu nie? Chyba mogę? W każdym razie wzięło mnie na to, gdy cxuywlam podziękowania z tej księgi i... No jestem. Cześć.
    Nie wiem, kiedy ostatni raz czytałam regularnie LITT i teraz to nie ma najmniejszego znaczenia, ale całkiem miło jest znów się zaczytać w tej historii. Zwłaszcza, że jest tu Beau, jest Drake i brakuje mi pudełka chusteczek, które pewnie wykorzystam. *podciąga koc pod nos*
    Zapomniałam już, jak ja Beau lubię. Naprawdę, szczerze darzę ja sympatia. Wizerunek Niny, z pazurem. Czego w niej nie lubić? I cieszę się, że wciąż żyje i mam nadzieję, że tak pozostanie. ;))
    AAAAAAA
    Zdjęcie Jensena!!!!! Ok, miało być poważnie, a ja tu fangirluję - Nie moja wina, że go kocham. Sorki. O Boże, poproszę, aby Drake wrócił na stałe. :( Czytam i jestem jednocześnie szczęśliwa, ale też i smutna. Pewnie wiesz o co mi chodzi. Po prostu... eh, nie umiem dziś ładnie się wypowiadać, ale wiem, że rozumiesz. <3
    Ogólnie to nie wiem o co chodzi, Ale mi się podoba. XD Także, przyjemna była perspektywa Dimitra, ale ja idę dalej, bo inaczej jednak umrę, jeśli tego nie przeczytam. ^_^
    No i chuj. *wybacz*
    Beksa ze mnie chyba największa na świecie. Wyje na wszystkim, nie sądziłam, że będę płakać tutaj. Ogólnie to trochę brakuje mi już słów na ten rozdział. Poza tym, że siedzę i wyje, więc no ten... ._.  Heh. ☹☹☹☹ Ale dziękuję, za dedykację pod takim rozdziałem z moja ulubiona dwójka, która może i szczęśliwego zakończenia nie ma, ale za to takie momenty... och, dla nich można zabić. <3 Nie spodziewałam się pocałunku, a jest. Idę sobie dalej płakać, a Tobie jeszcze raz dziękuję. ❤
    ☹❤☹❤☹❤☹❤☹❤☹❤

    Gabbie❤💙❤💙

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa