2 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia jeden

Isabeau
Jeśli to naprawdę był sen, nie chciała się budzić. Trwała w uścisku znajomych ramion, choć przez moment mogąc skoncentrować się na pocałunku, za który oddałaby wszystko. To było znajome i tak prawdziwe, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby uznać tego gestu za wytwór wyobraźni. Nawet jeśli, pragnęła udawać, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Nie była pewna, jak długo trwali w takim stanie – ona z zamkniętymi oczami, choć tak bardzo chciała je otworzyć. Czas tak naprawdę nie miał żadnego znaczenia, równie dobrze mogąc przestać istnieć. Biorąc pod uwagę wszystko, co działo się od chwili, w której wylądowali w tym dziwnym miejscu, taka możliwość wydawała się aż nadto prawdopodobna. Czemu nie? Skoro rzeczywistość wydawała się rządzić własnymi prawami, również ta kwestia mogła podlegać tym zmianom.
– Nie powinienem, ale… Wydostań się stąd, co? Nakop komu trzeba i po prostu stąd wyjdź – usłyszała tuż przy uchu, między kolejnymi pocałunkami, kiedy została zmuszona do tego, żeby złapać oddech. – Nie wierzę, że ja muszę ci o tym powiedzieć, ale… nie wolno ci wątpić. Nigdy więcej.
– Nie rozumiem…
Jedynie się roześmiał. Jego dłoń z czułością przesunęła się po policzku Isabeau.
– Ależ tak – oznajmił z przekonaniem. – Wiara zawsze była dla ciebie wszystkim, księżniczko. Otrząśnij się i nie opowiadaj głupot.
– Moja wiara… – zaczęła w przypływie frustracji, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Szukają cię. Twój… hm, mąż – rzucił z rozbawieniem Drake – w szczególności. Normalnie chętnie bym się podroczył, ale to zły moment.
– Czekaj! – zaoponowała, momentalnie orientując się, odkąd to wszystko zmierzało.
– Sprawdź pokój brata. To taka dobra rada ode mnie.
Właśnie wtedy popełniła błąd i otworzyła oczy. Zaraz po tym zamarła, jękiem kwitując to, co odkryła, gdy w oszołomieniu rozejrzała się dookoła. Pustka zniknęła, co może i było pocieszające, ale Isabeau wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nie, skoro byłą sama – bez choćby śladu bytności kogoś, w kogo faktycznie mogłaby się wtulić.
Siedziała na podłodze sypialni, którą momentalnie rozpoznała jako swoją własną. Cóż, przynajmniej kiedyś nią była, jeszcze przed przenosinami do Niebiańskiej Rezydencji, kiedy oficjalnie zdecydowała się zamieszkać z Dimitrem. Siedziała na podłodze, trzęsąc się i wciąż wspominając dotyk dotychczas obejmujących ją ramion. Choć nic nie wskazywało na to, by w pokoju znajdował się ktokolwiek jeszcze, Isabeau wciąż czuła ciepło cudzego ciało – zaledwie wspomnienie, które w którym czasie umknęło z jej umysłu, ale jednak.
Poruszając się trochę jak w transie, spojrzała na swoje dłonie – czyste, bez śladu krwi. Już nie miała na sobie białej sukienki, o porzuconej na ziemi srebrnej włóczni nie wspominając. Wszystko to po prostu zniknęło, przypominając sen albo wytwór wyobraźni – zbyt ulotny i nieprawdziwy, by mógł się urzeczywistnić. Isabeau z westchnieniem ukryła twarz w dłoniach, przy okazji odkrywając, że jednak zostało jej coś, co mogła uznać za jak najbardziej prawdziwe. Łzy, które spływały po jej policzkach, bez wątpienia takie były.
Przynajmniej pamiętała. Jego twarz, zapach, dotyk… I oczy – te cudowne, czarne oczy, które w równym stopniu ją niepokoiły, co i przez jaki czas stanowiły wszystko, czego mogłaby zapragnąć.
Prawdziwy czy nie, wciąż potrafił wytrącić ją z równowagi. To, że dał jej do myślenia, również nie pozostawiało wątpliwości. No jasne, żyj… Jakby to było takie proste, prychnęła w duchu, ale ucisk w piersi z jakiegoś powodu zelżał, pozwalając jej swobodnie odetchnąć. W jakiś pokrętny sposób naprawdę poczuła się lepiej, choć zarazem wciąż towarzyszył jej tak niewyobrażalny, skutecznie przysłaniający wszystko inne smutek…
Ze świstem wypuściła powietrze. Potrzebowała dłuższej chwili, by uspokoić się na tyle, żeby ścieranie kolejny łez zaczęło mieć sens.
„Moja wybranko bogini”… Czy w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, jak niefortunnie brzmiał ten dobór słów po tym, co powiedziała Alessi? Z drugiej strony, jak go znała, zrobił to specjalnie, nawet jeśli Drake Devile był ostatnią osobę, którą podejrzewałaby o dobre rady w kwestii wiary. Nie docierało do niej, że po tym wszystkim usłyszała takie słowa akurat od niego – i że to okazały się znaczyć dla niej więcej, niż cokolwiek innego.
Wcale nie czuła się jak jakakolwiek wybranka. Jak dobra matka czy ktoś, kto miał szansę walczyć, również nie, a jednak…
– Isabeau!?
Głos Layli sprowadził ją na ziemię. Nie była pewna, co podziałało na nią w większym stopniu – to, że siostra w ogóle ją nawoływała, czy może fakt, że wampirzyca brzmiała na zaniepokojoną. Pamiętała, że dopiero co sama pędziła za Dimitrem, zaniepokojona właśnie tym, że Laylę mogłoby spotkać coś niedobrego. Choć od tego momentu mogła minąć co najwyżej godzina, Isabeau czuła się, jakby w rzeczywistości w grę wchodziły całe wieki.
Zmuszenie zesztywniałego ciała do współpracy okazało się wyzwaniem. Poruszając się trochę jak w transie, bez pośpiechu dźwignęła się na nogi i w pełni ludzkim krokiem ruszyła ku drzwiom. Mimo obaw nie napotkała oporu, kiedy nacisnęła klamkę i ostrożnie wychyliła się na korytarz.
– Tutaj jestem – oznajmiła ze spokojem, nawet nie trudząc się podnoszeniem głosu.
Reakcja była natychmiastowa. Layla dosłownie zmaterializowała się tuż przed nią, w następnej sekundzie niemalże zwalając Beau z nóg. Wampirzyca w porę odzyskała równowagę, bez słowa otaczając siostrę ramionami. Przyszło jej to równie naturalnie jak i oddychanie, chociaż z doświadczenia wiedziała, że zapanowanie nad rozemocjonowaną Laylą bywało problematyczne.
– Gdzie ty byłaś? Co się stało? – wyrzuciła z siebie na wydechu dziewczyna. – Szukamy cię dobry kwadrans. Myślałam…
– Cały czas tutaj – odparła ze spokojem. Czyż nie tak właśnie było? Nie tak, skoro to wszystko… przypominało sen? – Nic mi nie jest, Lay.
Nie była zaskoczona tym, że siostra nie wyglądała na przekonaną. Nawet słowem nie odezwała się, kiedy Layla wyprostowała się niczym struna, odsuwając na tyle, by móc chwycić Beau za ramiona i z uwagą zmierzyć ją wzrokiem. Błękitne oczy rozszerzyły się nieznacznie w geście niedowierzania.
– Żartujesz sobie? – obruszyła się, nie odrywając wzroku od Isabeau. – Nie słyszałaś jak cię wołam? Czy nie…? O bogini, czy ty płaczesz?! – wypaliła, a Isabeau zamrugała nieprzytomnie, po czym wierzchem dłoni raz jeszcze otarła policzki.
Chciała odpowiedzieć, ale w głowie miała wyłącznie pustkę. Nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby komukolwiek wyjaśnić to, co zobaczyła, wszystko zresztą wydawało się zbyt intymne i nierzeczywiste – jak nie do końca dobry sen, który za wszelką cenę pragnęła zachować dla siebie. To było coś, czego mimo najszczerszych chęci nie potrafiła uporządkować na tyle, by zabrzmiało jakkolwiek sensownie. Och, tak naprawdę wcale nie chciała zrozumieć.
Niemalże z ulga przyjęła pojawienie się pozostałych. Właściwie nie zwróciła uwagi na Gabriela i Rufusa, w zamian bezceremonialnie oswobadzając się z uścisku siostry po to, by bez przeszkód wpaść w ramiona Dimitra. Doskoczyła do niego tak szybko, że nie miał szans w żaden sposób zareagować na jej widok. Tak naprawdę wcale nie musiał, bo to, że był zaniepokojony, okazało się aż nazbyt oczywiste. Zorientowanie się, że go zmartwiła, było zaledwie kwestią chwili.
– Już dobrze – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Musiałam… Musiałam chwilę pobyć sama. Niepotrzebnie się przejmowaliście – stwierdziła, odchylając się w ramionach męża na tyle, by mój ująć jego twarz w obie dłonie.
Tak jak zrobił to Drake, kiedy jeszcze czuła go u swojego boku. W zamyślenia pogładziła policzki Dimitra kciukami, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy to właściwe. Nie czuła wyrzutów sumienia ani wątpliwości, które mogłyby jej towarzyszyć, gdyby faktycznie zrobiła coś niewłaściwego. Te pocałunki… Były niczym sen – odległe, nierzeczywiste, ale bardzo piękne.
Zresztą prawda była taka, że już dawno podjęła decyzję. Znajdowała się we właściwych ramionach, chociaż jej serce do pewnego stopnia wciąż należało do kogoś innego. To było egoistyczne, zdawała sobie z tego sprawę, ale równie dobrze pojmowała, że Dimitr już dawno zaakceptował taki stan rzeczy. Kochał ją nawet wtedy, gdy miał wątpliwości co do tego, czy naprawdę mogłaby należeć do niego.
Ale przecież należała.
– Beau, co…?
Jedynie pokręciła głową. Dimitr natychmiast zamilkł, spoglądając na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy.
– Chyba znalazłam wyjście – oznajmiła jak gdyby nigdy nic. – Albo przejście dalej, ale to chyba lepsze niż tkwienie tutaj. Przynajmniej podejrzewam, gdzie powinniśmy iść – dodała i chciała ruszyć się z miejsca, ale lodowate dłonie, które wylądowały na jej ramionach, skutecznie ją przed tym powstrzymały.
– I tyle? – zapytał z niedowierzaniem Dimitr. – Co się stało? Wyglądasz… – zaczął, ale prawie natychmiast urwał, niezdolny znaleźć odpowiednich słów.
– Och… – Jedynie uśmiechnęła się w blady, nieco roztargniony sposób. – To nic takiego. Później ci powiem.
– Isabeau…
– Bogini mi świadkiem, że czuję się znakomicie – ucięła i tych kilka słów wystarczyło, by dookoła zapanowała wymowna cisza.
Uścisk Dimitra zelżał, choć nie na tyle, żeby zdołała wyswobodzić się z jego uścisku. Bez słowa chwyciła męża za rękę, aż nazbyt świadoma, że wciąż uważnie śledził każdy jej ruch. Spoglądał na nią równie przenikliwie, co i wtedy, gdy szlochała w jego ramionach, prosząc, by od niej nie odchodził. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić niczego konkretnego, ale to nie miało znaczenia.
Kto jak kto, ale on rozumiał – może tylko do pewnego stopnia, ale jednak. Sama wzmianka o bogini była czymś, co w ostatnim czasie mało kiedy padało z jej ust, choć kiedyś przychodziło jej tak naturalnie.
Ty i te twoje złote rady, Drake…
Zacisnęła usta. Z jakiegoś powodu nie potrafiła zmusić się do żałowania tego, że w ogóle próbowała. To wciąż niczego nie zmieniało, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że za słowami, które wypowiedział (albo i nie?), kryło się coś więcej. Nie miała jeszcze pewności, co oznaczały, ale była gotowa przysiąc, że zbliżało się coś wielkiego, co miało szansę odmienić wszystko.
Sis – doszedł ją ostrożny, wyraźnie spięty głos Gabriela. Spojrzała na niego w roztargnieniu, przy okazji odkrywając, że on również ją obserwował. Jedynie Rufus wydawał się obojętny, ale w tym wszystkim opinia akurat tego wampira i tak obchodziła ją najmniej. – Jesteś pewna, że wszystko gra?
– Gdyby wszystko grało, bylibyśmy w domu – zauważyła przytomnie. – Idziecie? Jak na tę chwilę wszyscy żyją, więc… Hm, tego się trzymajmy, co? – zaproponowała niemalże pogodnym tonem.
Zaraz po tym po prostu odwróciła się i ruszyła w głąb korytarza, ciągnąc za sobą wciąż spiętego, wpatrzonego w nią Dimitra.
Elena
Oddychała szybko i płytko. Jak urzeczona wpatrywała się w lśniące, wyprane z jakichkolwiek emocji oczy – całkowicie czarne, bezkresne i jakby ją pochłaniające. Jego słowa odbijały się echem w umyśle Eleny, skutecznie przyprawiając ją o zawroty głowy. Prawda była taka, że słuchała, ale nie wierzyła, przez moment czując się tak, jakby mówił do niej w obcym języku.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Poczuła się tak, jakby świat nagle zwolnił albo całkiem się zatrzymał. Przez moment była ona, Ciemność i propozycja, która oszołomiła ją bardziej niż cokolwiek innego.
Zachwiała się, bliska tego, żeby stracić równowagę. Kiedy na domiar złego zauważyła, że kąciki ust nieśmiertelnego drgnęły i uniosły się ku górze, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze zdenerwowania.
Wiedział. Od samego początku zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie miała wyboru. Ciągnął tę grę tylko po to, by doprowadzić do zakończenia, które umyślił sobie na samym początku… Bo w końcu zawsze dostawał dokładnie to, czego sobie zażyczył, prawda?
– Obiecujesz… – zaczęła słabym głosem.
W rzeczywistości wcale nie chciała odpowiedzi. Jakoś nie wątpiła, że faktycznie zamierzał dotrzymać słowa, tym bardziej że zdążyła poznać Rafaela. Pod niektórymi względami byli do siebie podobni, a Elena wierzyła, że również kwestię honoru demon wyniósł właśnie od ojca. Co prawda Ciemność nie brzmiała jak ktoś, kto byłby zdolny powstrzymać się od kłamstwa, ale z jakiegoś powodu w pełni mu ufała. W tej sytuacji nie miał powodów, żeby ją zwodzić.
– Twoje zwątpienie mnie rani, najdroższa – stwierdził niemalże urażonym tonem. – Ale to również wybaczę, zwłaszcza że rozumiem troskę… Chociaż to wy, kobiety, macie w zwyczaju mieszać nam w głowach i zostawiać z niczym.
Coś w tym wyznaniu sprawiło, że poczuła się jeszcze dziwniej. Skrzywiła się, z jakiegoś powodu zraniona bardziej niż powinna, jakby niewystarczające do tego było to, co usłyszała wcześniej. Zadrżała, przy okazji odkrywając, że wciąż tkwiła wyprostowana niczym struna, nerwowo zaciskając palce. Jakby tego było mało, przez cały ten czas wpatrywała się w Ciemność, przypatrując się tej istocie tak długo, aż pieczenie oczu stało się nie do zniesienia, a obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami.
Nie, tak naprawdę wcale nie potrzebowała odpowiedzi i zapewnień. Po prostu chciała kupić sobie choć chwilę czasu, nawet jeśli to nie prowadziło do niczego dobrego. Jakie znaczenie miało czy dałaby mu odpowiedź od razu, czy po pięciu minutach? I tak ją znał, jej słowo zaś było co najwyżej zbędną formalnością.
Wzięła kilka niepewnych, drżących oddechów. Ciemność nie próbowała naciskać, ale Elena była gotowa przysiąc, że zbyt długa zwłoka również nie wchodziła w grę. Moment, w którym zacząłby się niecierpliwić, był zaledwie kwestią czasu.
Mieszać w głowach i zostawiać z niczym, powtórzyła w myślach i to wystarczyło, by poczuła się jeszcze gorzej. Nie miała pewności, czy taki był zamysł Ciemności, ale coś w tej niewinnej uwadze sprawiło jej niemalże fizyczny ból. Czyż nie to miała właśnie zrobić? Co prawda zgodnie z tym, do czego sprowadzała się umowa, nikt nie miał niczego zapamiętać – a więc również cierpieć – ale to tak naprawdę niczego nie zmieniało. Odchodziła bez pożegnania, słowa wyjaśnienia i…
Perspektywa tego, że tak po prostu miałaby przestać istnieć w pamięciach tych, którzy ją kochali, była przerażająca… I zarazem tak bardzo, bardzo abstrakcyjna.
– Pożegnania bywają bolesne. Próbuję tłumaczyć to od wieków tobie i tobie podobnym – oznajmiła Ciemność, rzucając Elenie udręczone spojrzenie. – Nie popełniał błędów Beatrycze. Trzymała się swojej przeszłości tak długo i zobacz, co jej z tego przyszło.
– Zapomną mnie…
– Tak jak ty ich – zapewnił, w pośpiechu ujmując ją za obie dłonie. – To więcej, niż podarowałem którejkolwiek z was. Obustronne ukojenie, o którym niektórzy mogliby tylko pomarzyć.
Potrząsnęła głową. Pragnęła uwierzyć w jego słowa i wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu, ale szybko przekonała się, że to nie było możliwe. Tak naprawdę miała ochotę wybuchnąć płaczem, odepchnąć go albo… zrobić cokolwiek innego. Wszystko wydawało się lepsze od posłusznego przystania na coś, co wciąż było dla niej nie do pojęcia.
Jakaś jej cząstka mimo wszystko chciała się pożegnać. Pragnęła jeszcze raz ucałować mamę, znaleźć się w kojących objęciach ojca albo…
Wystarczy.
To było niczym smagnięcie bicza – gwałtowne i bolesne, choć sprowadzało się do zaledwie jednego słowa. Głos Rafaela rozbrzmiał w jej głowie, skutecznie wytrącając z równowagi. Znów się zachwiała, zataczając w tył i omal nie lądując na podłodze. W ostatniej chwili zdołała utrzymać się w pionie, przy okazji zauważając, że Ciemność drgnęła, a jego twarz wykrzywił grymas.
Właśnie wtedy świat przyśpieszył, zupełnie jakby ktoś przeszedł z pauzy do ponownego odtwarzania. Usłyszała huk, a jej spojrzenie momentalnie powędrowało ku zastawionemu stołowi, skąd dobiegał hałas. Rafael nawet się nie skrzywił, obojętnie spoglądając na zastawę, którą tak po prostu strącił z blatu, kiedy rozłożył skrzydła, błyskawicznie przemykając tuż nad dzielącą go od parkietu przeszkodą.
Elena zdążyła w oszołomieniu pomyśleć wyłącznie tyle, że był piękny. Choć do tej pory trzymał się w cieniu, kiedy w końcu postanowił się wtrącić, uprzytomniła sobie, że również z niego ten dziwny świat wyciągał prawdziwą naturę. On również lśnił, chociaż w sposób całkowicie odmienny od tego, który dostrzegła w sobie. W jakiś pokrętny sposób współgrał z napierającym ze wszystkich stron mrokiem – nie tak idealnie i niepokojąco jak jego ojciec, ale jednak.
Poza tym był zły. Jedno spojrzenie w zazwyczaj przypominające bezchmurne niebo oczy wystarczyło, by Elena rozróżniła targające nim emocje.
Zwłaszcza furię.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Zamrugała, nie od razu przyjmując do świadomości to, że Rafael przez cały czas kontrolował sytuację. Dotarło do niej, że słyszał wszystko; każde słowo, choć była gotowa przysiąc, że również na niego podziałały sztuczki Ciemności.
– Zastanawiałem się, jak daleko to zajdzie – oznajmił cicho, nie odrywając wzroku od ojca. Bez pośpiechu pokonał dzieląca ich odległość, jednak tempo nie uczyniło go ani odrobinę bardziej ludzkim. Było w nim coś, co sprawiło, że Elena momentalnie zapragnęła zejść mu z oczu, nawet jeśli dobrze wiedziała, że targające demonem emocje, nie były skierowane przeciwko niej. – Przez moment myślałem… – Przez twarz Rafaela przemknął cień. Potrząsnął głową, jakby próbując opędzić się od jakiejś niechcianej myśli. – Dlaczego?
– Nigdy nie zadawałeś mi takich pytań – padło w odpowiedzi. Ciemność zwróciła się ku synowi, uważnie mierząc demona wzrokiem. – Kiedyś nie przyszłoby ci to do głowy.
Była pewna, że Rafael się zawahał – tylko na moment, znów sprawiając wrażenie spiętego i chętnego, żeby się wycofać. Nie zrobił tego, w zamian decydując się podejść jeszcze bliżej.
– Kiedyś nie miałem powodów, by je zadawać – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Elena drgnęła. Czuła, że powinna coś zrobić, ale w głowie miała wyłącznie pustkę. Pragnęła zainterweniować – zrobić cokolwiek, zanim sprawy przybrałyby nieodpowiedni obrót – ale nie była w stanie się ruszyć. Mogła co najwyżej stać i patrzeć, wręcz przytłoczona obecnością dwóch równie niebezpiecznych, oddanych mrokowi istot.
W Rafaelu było coś, czego nie rozumiała, choć dostrzegała to już wcześniej. Jego ton, błysk w oczach czy sposób, w jaki napinał mięśnie… To były szczegóły, ale wydały jej się nader istotne i zarazem znajome. Zwłaszcza gniew, który od niego bił, nie dawał jej spokoju. To oraz gorycz, która na krótką chwilę skutecznie przysłoniła wszystko inne.
– I to się zmieniło przez dziewczynę, która od samego początku miała należeć do mnie? – rozbrzmiał ponownie opanowany, rozbawiony wręcz głos Ciemności. – Zatrważające.
Kpił sobie, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Elena. Wciąż drżała, kiedy Rafael zrobił kolejny krok naprzód, drastycznie skracając dzielący go od ojca dystans. Krążyli niczym dwa drapieżniki, które właśnie upatrzyły wspólną ofiarę. Problem polegał na tym, że zdecydowanie nie zamierzały się nią ze sobą podzielić.
– Dla tej dziewczyny – wyszeptał Rafael – oddałem więcej niż dla kogokolwiek innego. Nie obchodzi mnie, czy będę musiał posunąć się dalej – dodał i – jakoś nie miała co do tego wątpliwości – w tych słowach kryła się groźba.
Odpowiedział mu śmiech – beztroski, niemalże serdeczny, to jednak sprawiło, że Elena poczuła się jeszcze gorzej. Już go słyszała. I, cholera, jak do tej pory nie kryło się za nim nic dobrego.
– Więc mi wyjaśnij… Tylko tyle. Powiedz mi coś, co wyda mi się bardziej interesujące niż propozycja, którą złożyłem naszej uroczej Światłości – zarządziła Ciemność, starannie wypowiadając kolejne słowa. – Bo widzisz, Rafaelu… Problem jest taki, że gdyby nie ja, nigdy byś jej nie ochronił. Umarła, pamiętasz? Od tygodni powinna gnić w ziemi, tak jak przykazała matka natura.
Coś przewróciło jej się w żołądku w odpowiedzi na te słowa. Rozbrzmiewały nie tylko w sali, ale i w jej umyśle, z jakiegoś powodu dręcząc o wiele bardziej niż powinny. Chociaż nie niosły ze sobą niczego, czego nie wiedziałaby wcześniej, Elena poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył.
Ciemność tymczasem mówiła dalej, wręcz napawając się każdym kolejnym słowem.
– Każde światło gaśnie, prędzej czy później… Tak jak i promienne piękno, które tak zawróciło ci w głowie. – Jego ciemne oczy na powrót spoczęło na Elenie. – Tak jak i ona.
W chwili, w której usłyszała krzyk Esme, pojęła, że coś było nie tak.

1 komentarz:









After We Fall
stories by Nessa