3 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia dwa

Rafael
Emocje zmieniały wszystko. Sądził, że zdążył oswoić się z tą myślą, a jednak tkwiąc w tej ogromnej sali i spoglądając wprost w nieludzką, niepokojącą twarz ojca zrozumiał, że nie był nawet bliski takiego stanu. Poznanie Eleny przyniosło ze sobą więcej konsekwencji, niż mógłby przypuszczać. Sprawiło, że w którym czasie zmieniło się więcej, aniżeli przez całe, liczące sobie całe tysiąclecia życie.
Gdyby rok wcześniej ktoś powiedział mu, że zostanie wrogiem Ciemności, roześmiałby mu się w twarz. W gruncie rzeczy do Rafaela wciąż nie dochodziło, że właśnie przeciwstawił się ojcu. Do samego końca liczył na coś, o czym dobrze wiedział, że było niczym pogoń za cudem – kolejnym, bo już samo to, że pozwolił omotać się na wpół ludzkiej istocie, wydawało się niedorzeczne. Nie zmieniało to jednak faktu, że Elena obudziła w nim coś, o istnienie czego nawet się nie podejrzewał. Teraz z kolei był gotów zrobić wszystko, byleby zapewnić tej dziewczynie bezpieczeństwo.
W tym wszystkim już od dawna nie chodziło o rozkazy. O tym również wiedział, a jednak…
A potem wylądował w tej sali, całym sobą czując, że zabrnęli do punku, z którego nie było powrotu. Spoglądał na Elenę – przerażoną, a jednak wciąż pełną blasku, bliską zgodzenia się na coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć… Widział ją, słuchał i jakoś nie wątpił, że byłaby skłonna wplątać się w układ, który nie przyniósłby niczego dobrego. Rafael dobrze wiedział, jaki czarujący potrafił być jego ojciec. Ciemność wabiła, bez większego wysiłku owijając sobie wokół palca każdego, kto znalazł się na jej drodze. Kto jak kto, ale zwłaszcza służące tej istocie demony wiedziało, co oznaczała choćby próba sprzeciwienia się właśnie tej istocie. Ojciec prędzej czy później zawsze dostawał to, czego chciał  – od tej zasady nie było żadnych wyjątków.
Teraz z kolei chciał Eleny. I chociaż dawny Rafael zgodziłby się na to bez zbędnych pytań i cienia wątpliwości, tym razem nie mógł spokojnie siedzieć i czekać. Nie, skoro tutaj już od dawna nie chodziło o przypadkową dziewczynę, którą chronił tylko po to, żeby umarła w odpowiednim momencie.
Raz po raz nerwowo zaciskał dłonie w pięści. Momentalnie poczuł opór ze strony zdrowego rozsądku – tej skupionej na przeżyciu, zdyscyplinowanej cząstki siebie, która nakazywała mu się cofnąć i nie prowokować Ciemności. Mimo obaw podszedł bliżej, podświadomie wyczekując ataku… Czegokolwiek, do czego przecież prędzej czy później musiało dojść. Ojciec nie tolerował nieposłuszeństwa i zdążył to już udowodnić, tak po prostu nasyłając Łowcę na niczego nieświadomego Huntera.
W tamtej chwili do demona dotarło, że nieformalny konflikt, w którym trwali od chwili, w której zadeklarował się Elenie, nigdy tak naprawdę nie był brany przez Ciemność na poważnie. Czego oczekiwał? Ta kolacja przypominała farsę, prowadzącą do z góry zaplanowanego zakończenia. Wszystko było grą, do której dostosowywali się przez tyle czasu. Zwłaszcza on czekał na cios, który nie nadchodził, naprzemiennie to miotając się, to znów nabierając nadziei na pogodzenie priorytetów z wolą ojca. Jakaś jego cząstka do samego końca wierzyła, że może mogli się porozumieć, jakkolwiek miałoby do tego dojść. Słowa, które padły podczas spotkania, niejako podtrzymywały tę wiarę – aż do momentu, w którym prawdziwe intencje wyszły na jaw, a do Rafaela dotarło, że tak naprawdę nie miał na co liczyć.
To musiało skończyć się tu i teraz.
Gdzieś w tym wszystkim wyczuwał przerażenie Miry, ale emocje siostry zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez coś zupełnie innego. Gniew był znajomy, pozostając w gruncie rzeczy jedynym, co Rafa od zawsze rozumiał. A w tamtej chwili był zły, choć określenie to nawet w połowie nie oddawało stanu, w jaki wprawiły go słowa ojca. Każde kolejne jedynie pogarszało sytuację, rozbudzając w demonie coś, nad czym nawet nie próbował zapanować. Już w chwili, w której znaleźli się w tym miejscu, wyraźnie czuł jak znajome uczucie narasta gdzieś w jego piersi – coraz bardziej i bardziej, już tylko czekając na to, żeby znaleźć ujście.
– Elena jest… – zaczął, ale zebranie myśli przychodziło mu z trudem. W gruncie rzeczy wątpił w to, że jakiekolwiek jego słowa sprawią, że Ciemność zdecyduje się wycofać.
Nie miał nawet okazji, żeby dokończyć myśl. Krzyk matki dziewczyny miał w sobie coś bolesnego, choć był zaledwie echem rozpaczliwego wrzasku, który wyrwał się z piersi dziewczyny w chwili, w której Isobel wyrwała Elenie serce. Mimo wszystko Rafael i tak zesztywniał, prostując się niczym struna i czując tak, jakby nagle wpadł na niewidzialną ścianę. Tylko tyle wystarczyło, żeby wytrącić go z równowagi, a jego spojrzenie powędrowało wprost ku żonie.
Dostrzegł ją w momencie, w którym z jękiem ukryła twarz w dłoniach. Zgięła się wpół, zupełnie jakby ktoś nagle uderzył ją w brzuch, gwałtownie zasysając przy tym powietrze.
Jedynie Ciemność stała niewzruszona, ani trochę niezaskoczona tym, co się działo. Chociaż spojrzenie czarnych, wypranych z jakichkolwiek emocji oczu, skoncentrowane było na Rafaelu, demon nie wątpił, że uwaga ojca skupiała się właśnie na Elenie.
– Ile czasu minęło? Już dawno byłoby po pogrzebie… A nieśmiertelność kończy się tam, gdy żniwo zbiera śmierć – podjął ze spokojem nieśmiertelny. – Zastanawialiście się, jakby to było? Ciało rozkłada się naprawdę szybko… Chociaż może najpierw to robaki dobrałyby się do tych przepięknych niebieskich oczu, Eleno? – rzucił jakby od niechcenia, ale to wystarczyło.
Wrzask, który nagle wyrwał się z głębi jej piersi, był nawet bardziej imponujący niż ten, który wyrwał Rafaela ze snu, gdy w małej, opustoszałej kapliczce zobaczyła pająka. Nigdy wcześniej nie słyszał czegoś takiego – przerażonego i pełnego bólu zarazem. Zauważył, że w panice przycisnęła obie dłonie do twarzy, pocierając oczy. Chociaż zaciskała powieki, a przez jej palce niewiele mógł zauważyć, był gotów przysiąc, że dostrzegł coś… tylko nieznaczny ruch, ale…
Zacisnął zęby. Chciał warknąć – jakkolwiek się sprzeciwić – ale głos uwiązł mu gdzieś w gardle, zmuszając do milczenia.
– Elena!
Nie miał pewności, które z rodziców dopadło do dziewczyny jako pierwsze. To i tak nie miało znaczenie, skoro w tym wszystkim interesowała go wyłącznie ona.
To nie jest prawdziwe, oznajmił, próbując przeniknąć do jej umysłu. Napotkał wyraźny opór, który uprzytomnił mu, że wszystko tak czy siak sprowadzało się do ojca, ale nie zamierzał się wycofać. Skup się na mnie, lilan. To nie jest prawdziwe, rozumiesz?
Odpowiedziała mu cisza. To i jej szloch, który sam w sobie był dość jasną odpowiedzią na to, czy w ogóle była w stanie go usłyszeć.
– Albo włosy… Masz takie piękne włosy, Eleno – podjęła niemalże radośnie Ciemność. Brzmiał przy tym tak, jakby właśnie dyskutowali o czymś tak nieznaczącym, jak pogoda na zewnątrz.
Tym razem Rafael chcąc nie chcąc zdecydował się na to patrzeć. Nie mógł się powstrzymać, zwłaszcza że wciąż próbował przeniknąć umysł dziewczyny, przy okazji odbierając o wiele więcej, niż mógłby sobie tego życzyć. Zauważył, że tuliła się do Esme, chociaż nie był pewien, w którym momencie matce udało się do niej dopaść i wziąć córkę w ramiona. Liczyło się, że obie klęczały na posadzce, Elena drżąca i wyraźnie przerażona. Obejmująca ją wampirzyca wyglądała niewiele lepiej, co jednak nie powstrzymało jej przed wyrzucaniem z siebie kolejnych kojących, ledwo słyszalnych słów – frazesów, które może i nie zmieniały niczego, ale bez wątpienia miały znaczenie.
Mówiła, jednocześnie raz po raz przesuwając dłońmi po plecach Eleny. W którymś momencie przeczesała palcami jej długie, lśniące loki, a te… po prostu zostały w jej uścisku. Wychodziły garściami, pozbawione blasku, matowe i martwe.
To nie jest prawdziwe…
Jednak z każdą kolejną sekundą również Rafael zaczynał w to wątpić.
Widział, że oczy Esme rozszerzyły się w geście niedowierzania. Chociaż w przypadku wampira nie powinno być to możliwe, jakimś cudem jeszcze bardziej pobladła. Przez moment wyglądała na bliską, żeby znów zacząć krzyczeć, ale powstrzymała się, w zamian bardziej stanowczo przygarniając córkę do siebie – o wiele ostrożniej, jakby próbując udawać, że nic wartego nie miało miejsca. Że śliczne loki, za które dziewczyna zazwyczaj byłaby w stanie zabić, wciąż tam były.
Sama Elena nawet tego nie zauważyła. Wciąż dociskała dłonie do oczu, a gdzieś spomiędzy jej palców wypłynęły stróżki krwi. W całej sali słychać było jej nienaturalnie przyśpieszony, urywany oddech.
– Natura bywa bardzo okrutna. A piękno przemija, tak jak już powiedziałem. – Ojciec uśmiechnął się w niemalże pobłażliwy sposób, bynajmniej nie wzruszony. – Gdyby nie ja… Cóż, teraz pewnie nie zostałoby z niej nic. Co najwyżej kości.
Tego było za dużo. Rafael drgnął, tym razem skutecznie wytrącony z równowagi, nawet mimo paraliżującego strachu, który ogarnął go w momencie, w którym dotarło do niego, do czego mógłby posunąć się ojciec. Tym razem nie chciał patrzeć. Zdławiony jęk, który wyrwał się Esme, jedynie utwierdził go w przekonaniu, że pomyśleli o tym samym. Że Ciemność naprawdę mogłaby spróbować…
– Przestań w tej chwili! – rozbrzmiało w sali.
Tyle że głos nie należał do niego, nawet jeśli zagniewany, na swój sposób zdesperowany protest był czymś, na co mógłby się zdobyć. Dostrzegł błysk zaciekawienia w oczach ojca, kiedy ten jak gdyby nigdy nic obrócił się, by spojrzeć na osobę, która odważyła się mu przerwać. Uśmiechnął się i Rafael pojął, że nieśmiertelny tak naprawdę na to czekał – z tym, że nie do końca spodziewał się, że osobą, którą jako pierwszą poniosą emocje, okaże się Carlisle.
Skupiony na Elenie i tulącej dziewczynę do siebie Esme, prawie zapomniał o ojcu dziewczyny. Co prawda nie wątpił, że wampir przez cały ten czas trwał gdzieś przy córce i żonie, jednak dopiero w tamtej chwili dał znać o swojej obecności. Nagle zmaterializował się pomiędzy dwiema kobietami a Ciemnością, spoglądając na tę drugą z równie wielką dozą obaw, co i… stopniowo narastającego gniewu. To był ten sam rodzaj goryczy, który Rafael pamiętał z Volterry, kiedy to mężczyzna okazał się na tyle zdesperowany, by wręcz żądać od demona tego, by trzymał się z daleka od ciała córki. Teraz w ten sam sposób zwracał się do Ciemności, choć to nie miało prawa przynieść niczego dobrego.
Sęk w tym, że ojciec nie wyglądał na jakkolwiek przejętego. Lekko przekrzywił głowę, jakby od niechcenia mierząc wzrokiem potencjalnego przeciwnika. Uśmiechał się, nie sprawiając przy tym wrażenia ani rozeźlonego, ani jakkolwiek zaniepokojonego. Gdyby Rafael miał zgadywać, powiedziałby raczej, że Ciemność po prostu się nudziła.
– Och, bardzo przepraszam – zreflektował się ze spokojem ojciec i przez moment to faktycznie zabrzmiało tak, jakby było mu przykro. – To zgodnie z twoją wiarą grzebie się zmarłych, czyż nie? Ale wtedy zabraliście ją do Miasta Nocy. Zgodnie ze starymi wierzeniami, czasem po prostu ich palimy.
– Mira! – wyrwało się Rafaelowi.
Tylko na tyle miał czas – na ten jeden, niesprecyzowany rozkaz. To było niczym impuls, któremu poddał się, kierowany całymi wiekami doświadczenia. Pozostawało mu mieć tylko nadzieję, że siostra zrozumie, zwłaszcza że polecenie okazało się jednym z najmniej samolubnych, na jakie zdecydował się w ostatnim czasie.
Wszystko trwało zaledwie ułamki sekund. Tyle wystarczyło, by kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Miriam zrozumiała, reagując tak błyskawicznie, że Rafael ledwo mógł za nią nadążyć. Nagle po prostu znalazła się za Esme, bezceremonialnie odciągając niczego niespodziewającą się wampirzycę od Eleny. Zaskoczyła ją do tego stopnia, że kobieta nawet nie próbowała się wyrywać, zdobywając się na to dopiero w chwili, w której demonica już postawiła ją do pionu. Miriam kolejny raz zareagowała w porę, stanowczo chwytając kobietę w pasie na ułamek sekundy przed tym, jak ta ze szlochem spróbowała oswobodzić się z jej uścisku.
Właśnie wtedy pojawiły się płomienie – jasne i śmiertelnie niebezpieczne. Nie tyle otoczyły, co dosłownie pochłonęły wciąż klęczącą na posadzce Elenę. Ogień strzelił ku górze przy akompaniamencie rozdzierającego krzyku, który jednak nie wyrwał się z gardła dziewczyny. W tym wszystkimi Rafael słyszał wyłącznie Esme – szlochającą, krzyczącą i walczącą z Mirą, chociaż pogrążona w żałobie kobieta nie miała najmniejszych szans z doświadczona demonicą.
Rafael tkwił na samym środku sali, zdolny po prostu patrzeć. To nie jest prawdziwe, pomyślał po raz wtóry, ale ta myśl zaginęła gdzieś w ogólnym zamieszaniu, które wywiązało się nagle. Chciał się otrząsnąć, ale i tak bezmyślnie patrzył się w tylko jedno miejsce – wprost w płomienie, które pochłonęły drobną postać. W tym wszystkim błogosławił fakt, że Elena nie krzyczała – nawet nie jęknęła, tak po prostu znikając, jakby nigdy nie istniała.
Był tylko ogień. Gorący, pochłaniający wszystko i tak hipnotyzujący…
Dopiero wtedy do niego dotarło. Wrażenie było takie, jakby ktoś zwolnił jakaś dźwignię; wcisnął przycisk, który odpowiadał za czucie. Jeśli do tej pory wszystko przypominało sen, w chwili, w której do tego doszło, Rafael doświadczył niemalże bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Emocje uderzyły potężną falą, przysłaniając wszystko wokół równie skutecznie, co i pochłaniający Elenę ogień. Przez ułamek sekundy poczuł się tak, jakby znów był na sali tronowej, patrząc jak wampira królowa jednym ruchem niweczy wszystkie starania, które podejmowali przez długie tygodnie. Aż za dobrze pamiętał zapach jej krwi, osuwające się na posadzkę ciało i moment, w którym coś zgasło w tych pięknych, pięknych niebieskich oczach.
To, że ona zgasła.
Teraz przeżywał to po raz kolejny, choć tym razem przypominało sen – odległy koszmar, w którym poszczególne bodźce nie miały znaczenia. Patrzył, ale to działo się jakby poza nim. Było niczym wspomnienie, które tak bardzo chciał wyrzucić z pamięci – pełne cieni i mało znaczących szczegółów, które odrzucił od siebie w chwili, w której wpadł w szał. Gniew miał w sobie coś kojącego, a Rafael niewiele zapamiętał z tego, co działo się później. Zachował jedynie ponurą satysfakcję, która towarzyszyła mu, gdy w furii miotał się po całym pomieszczeniu, pozwalając, by płomienie pochłaniały kolejne istnienia, przy okazji znacznie uszczuplając liczebność strażników. Prawda była taka, że tamtego wieczora czuł się zdolny zrównać z ziemia nawet całe miasto, gdyby zaszła taka potrzeba.
Jednak tym razem wszystko sprowadzało się właśnie do ognia. Było w tym coś ironicznego – w widoku powoli dogasających płomieni, które nie pozostawiły po sobie absolutnie niczego…
Tylko popiół.
Nic nieznaczący pył znaczył dotychczas nieskazitelnie czystą posadzkę…
– Elena… Elena!
Zawodzenie Esme doprowadzało go do szału. Dochodziło jakby z oddali, będąc niczym echo tego, co kojarzyło mu się z najgorszym z możliwych dni. Tyle że to nie było prawdziwe, prawda? Świat nie był na tyle okrutny, by serwować komukolwiek piekło dwa razy z rzędu, na dodatek w tak krótkim odstępie czasu. Na wrota piekielne, nie po to pokusił się o rozbicie duszy, by teraz znowu ją stracić!
Powtórne patrzenie jak istnienie kogoś, kto znaczył dla niego wszystko, obraca się w pył, po prostu nie wchodziło w grę.
Patrzenie na to, jak ona po raz kolejny gaśnie…
– I to wszystko – doszedł go opanowany głos ojca. – Tylko pył. Z prochu powstałeś…
To nie jest…
Ale to już nie miało znaczenia.
Właśnie wtedy ostatecznie stracił cierpliwość. Dotychczas tłumione emocje uderzyły z całą mocą, a Rafaela już nie obchodziło, czy wszystko faktycznie było tylko iluzją albo otwartą prowokacją. Rzucił się przed siebie, rozkładając skrzydła i bez chwili zastanowienia doskakując do ojca. Gdzieś jakby z oddali usłyszał protest Miry, ale nawet jeśli obawy siostry były słuszne, dla Rafy nie miały już żadnego znaczenia. To, że najpewniej prosił się o śmierć, tym bardziej.
Odcięcie się od zbędnych emocji przyszło mu łatwiej, aniżeli mógłby podejrzewać. Odnalezienie równowagi, którą odebrała mu Elenę, okazało się nagle dziecinnie proste. W ułamku sekundy liczył się już tylko napędzający go gniew – to i nic ponadto. Wszelakie irytujące, rozpraszające bodźce zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez coś, co przecież tak dobrze znał. Nie bez powodu był najwierniejszym ojca. Nie bez powodu stał najwyżej w hierarchii, całe tysiąclecia utrzymując pozycję, o której inni mogli co najwyżej pomarzyć.
W tym świecie wszystko było prostsze. Mając wrażenie, że od ostatniego razu, gdy przyszło mu walczyć w takich warunkach, minęła zaledwie krótka chwila, wyciągnął przed siebie rękę. Zacisnął palce i uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy w dłoni zaciążyła mu dopiero co zmaterializowana broń. Elenie przychodziło to z trudem, ale dla serafina przywołanie tego, czego potrzebował, było niczym dziecinną igraszką. Lata w otoczeniu śmiertelników niczego nie zmieniły; nie pozbawiły go wprawy nie tylko przy materializowaniu rzeczy, ale przede wszystkim zastosowania ich w walce.
Zamierzył się, bez większego wysiłku przecinając powietrze pokaźnych rozmiarów, lśniącym mieczem. Miriam mogła ograniczać się do sztyletów, ale Rafael nigdy nie lubował się w półśrodkach. Zaatakował błyskawicznie, z ponurą satysfakcją przyjmując fakt, że ojciec musiał się wycofać, by w ogóle mieć szanse uniknąć ciosu. W czarnych oczach Ciemności demon choć przez moment doszukał się wahania – zaledwie przez ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Zaskoczył go, a to…
A potem wargi Ciemności kolejny wykrzywił ten jakże znajomy, pobłażliwy uśmiech.
– Och, Rafaelu…
Żadne inne ostrzeżenie nie padło. Nie dostrzegł nawet ruchu, który świadczyłby o tym, że ojciec zamierzał się bronić albo kontratakować. Ostrze samoistnie wyślizgnęło mu się z dłoni, kiedy bliżej nieokreślona siła odrzuciła go niemalże na drugi kraniec pomieszczenia. Zdążył jedynie rozłożyć skrzydła, by zamortyzować upadek, zanim boleśnie wylądował na plecach – na tej cholernej, gładkiej posadzce, pokrytej przez prochy Eleny.
Zesztywniał na samą myśl. Natychmiast spróbował się podnieść, ale zdołał zaledwie unieść się na łokciach, zanim powstrzymało go ostrze napierającej na jego gardło broni. Ojciec stał tuż nad nim, spoglądając nań w niemalże pobłażliwy sposób i dzierżąc w dłoni miecz, którym dopiero co zamierzył się na niego Rafael.
– Myślałem, że dałem wystarczająco wyraźną lekcję twojej siostrze. Stosowanie moich własnych sztuczek przeciwko mnie – oznajmił, wzdychając przeciągle – to najgłupsze posunięcie, na jakie mogłeś się zdobyć. – Ciemność z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Po moim najwierniejszym – dodał, nie szczędząc sobie złośliwości – spodziewałem się o wiele więcej.
Rafael nie był w stanie odpowiedzieć. Wciąż tkwił na posadzce, w ciszy wpatrując się w ojca i próbując ignorować wymierzone w niego ostrze. Uświadomił sobie, że drży, jednak nie ze strachu, ale nadmiaru emocji. Gniew zniekształcał wszystko, nakazując mu zapomnieć o zdrowym rozsądku i zaryzykować dalszą walkę. Mógł spróbować pochwycić ostrze, przy odrobinie szczęścia być może mając szanse wytrącić je z rąk Ciemności i…
Ale przecież wiedział, że to prowadziło donikąd. Był na przegranej pozycji i to nie tylko dlatego, że ojciec nawet nie próbował walczyć uczciwie. Tak naprawdę od samego początku nie mieli z nim żadnych szans.
I gniew… Przecież wiedział, że gniew tak naprawdę nie miał przynieść niczego dobrego.
Raz jeszcze spojrzał wprost w czarne oczy Ciemności, zanim tak po prostu opadł na posadzkę. Ze świstem wypuścił powietrze, przez krótką chwilę czując się tak, jakby uszło z niego całe napięcie. Zduszenie w sobie pragnienia, by przy pierwszej okazji rozszarpać gardło nachylonego nad nim mężczyzny, o kazało się o wiele łatwiejsze, niż początkowo się obawiał.
– Oboje wiemy, kim naprawdę jesteś i co dla ciebie ważne. – Ciemność uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób. – Twoje światło było warte dokładnie tyle, co ten proch. Piękne ciało i kobiece wdzięki zawsze prędzej czy później okazują się nic niewarte.
Ale Rafael jedynie się uśmiechnąć. Z wolna zamknął oczy, chociaż nie sądził, że w ogóle będzie do tego zdolny.
– Elena…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa