4 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia trzy

Elena
To nie jest prawdziwe. Nie jest prawdziwe… Nie jest… prawdziwe…
Kolejne słowa odbijały się echem w jej umęczonym umyśle. Powracały raz po raz, choć z każdym kolejnym cyklem wydawały się cichsze, mniej znaczące i bardziej odległe. Zanikały, wymykając się Elenie jak i wspomnienie wszystkiego, co dotychczas działo się wokół niej.
Cokolwiek by się jednak nie działo, nie mogła zapomnieć najważniejszego: paraliżującego, rozrywającego jej ciało bólu. On również był niczym echo czegoś, czego doświadczyła już wcześniej, choć nie od razu zrozumiała, co jej przypominał. Dopiero gdy zapragnęła instynktownie chwycić się za pierś – dokładnie w miejscu, w którym znajdowało się serce – w końcu zrozumiała.
Tak czuła się podczas bożonarodzeniowego balu, kiedy Isobel zakończyła jej żywot na oczach osób, które pozostawały dla Eleny najważniejsze.
Oddychała szybko i płytko, walcząc o każdy oddech. Mętlik w jej umyśle z wolna ustąpił miejsca wspomnieniom, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Gdy te uderzyły z nią całą mocą, zmuszając do przypomnienia tego, co wydarzyło się zaledwie chwilę wcześniej, zdołała jedynie ze zdławionym jękiem poderwać się do pozycji siedzącej, z trudem powstrzymując próbujący wyrwać się z głębi jej piersi krzyk. Wystarczyło, że w pamięci wciąż miała inny, bardziej rozdzierający i tak bolesny, że momentalnie zapragnęła się popłakać.
Mama. Pamiętała, że mama krzyczała – i to nie po raz pierwszy.
Pamiętała…
Elena jęknęła, w pośpiechu przyciskając obie dłonie do twarzy. Ręce zadrżały jej niekontrolowanie, gdy w panice zaczęła badać skórę opuszkami palców. Sen… Po prostu śniłam, pomyślała w oszołomieniu, ale tak naprawdę wiedziała, że rzeczywistość była inna. Nie wątpiła, że spotkanie z Ciemnością faktycznie doszło do skutku. Ten taniec, jego propozycja i… Rafael.
To i wszystko, co nastąpiło chwilę później.
Samo wspominanie tego bolało. Słowa Ciemności wróciły – zwielokrotnione i tak wyraźne, jakby rozbrzmiewały na nowo, dodatkowo odbijając się echem w jej umyśle. Znów przycisnęła dłonie do twarzy, pocierając przede wszystkim oczy. Ani trochę nie uspokoiło jej to, że wszystko wydawało się być w porządku – że poczucie, jakby coś czaiło się pod jej skórką i ten dziwny, przejmujący ból…
To nie jest prawdziwe.
Ale dla niej było, przynajmniej przez tę nieznośną, ciągnącą się w nieskończoność chwilę, kiedy jej ciało dosłownie rozpadało się na kawałeczki. Umierała, jednak to w niczym nie przypominało tej krótkiej chwili, w której to Isobel wyrwała serce z jej piersi. Tym razem Elena czuła się tak, jakby została pogrzebana żywcem. Dusiła się i powoli rozpadała, niezdolna pozbyć się tego wrażenia nawet mimo kolejnych kojących słów mamy. Nie potrafiła tego ani opanować, ani tym bardziej zacząć działać, gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Bez znaczenia okazało się również to, że chciała ulec pragnieniom Ciemności – zrobić cokolwiek, byleby to zakończyć i zapewnić najbliższym bezpieczeństwo.
Wciąż wirowało jej w głowie, coraz bardziej i bardziej, w miarę jak emocje zaczynały wymykać jej się spod kontroli. Poczuła wilgoć na policzkach, ale tym razem to nie była krew, ale łzy, które popłynęły z najzupełniej normalnych oczu. Miała przynajmniej nadzieję, że wyglądała tak jak zawsze, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. Wciąż drżącymi dłońmi przeczesała włosy palcami, ale nawet odkrycie, że również loki wydawały się takie jak zawsze ani trochę Eleny nie uspokoiło.
Ze świtem wypuściła powietrze. Więc również on miał za kogoś takiego? Zapatrzoną w siebie panienkę, która owijała przypadkowych facetów wokół palca i dbała wyłącznie o swoje wdzięki? Jakby w tym wszystkim miała cierpieć najbardziej z powodu utraty włosów albo tego, że jej skóra…
Wzdrygnęła się, dla pewności jednak decydując spojrzeć na swoje dłonie. Przez chwilę siedziała i – oddychając przy tym tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton – wpatrywała w rozprostowane ramiona. Dopiero po chwili zaczęła się uspokajać, choć zapanowanie nad wciąż roztrzęsionym ciałem okazało się trudniejsze, niż początkowo sądziła. Odcięcie się od wspomnień i próba uznania ich na co najwyżej nic nieznaczący koszmar, stanowiła wyzwanie, które ostatecznie po prostu Elenę przerosło.
Nie mogłaby wyobrazić sobie czegoś takiego. Nie na co dzień gniła żywcem, naprawdę czując się tak, jakby coś pożerało ją od środka. Ten ból był prawdziwy, choć zarazem tak abstrakcyjny, że w którymś momencie jej umysł odmówił dalszego przetwarzania bodźców. Dużo prościej było udawać, że nic się nie stało, ale…
Och, no i ogień. Pamiętała płomienie, które…
Wystarczy.
Z jękiem poderwała się na równe nogi. Zatoczyła się, z trudem chwytając równowagę pomimo tego, że napięte do granic możliwości mięśnie wydawały się ciągnąć ją ku dołowi. Oddychając szybko i płytko, bezradnie rozejrzała się dookoła, początkowo świadoma wyłącznie napierającej ze wszystkich stron ciemności. Przez moment znów poczuła się tak jak w chwili przebudzenia w lustrzanej sali, kiedy jeszcze mogła udawać, że w grę wchodził kolejny, pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia koszmar.
Tyle że to miejsce nie przypominało wypełnionego lustrami, przestronnego pomieszczenia, które widziała wcześniej. Elena zawahała się, bardzo niepewnie ruszając przed siebie. Ostrożnie stawiała kolejne kroki, czujnie lustrując wzrokiem napierający ze wszystkich stron mrok. Choć na pierwszy rzut oka czerń wydawała się nieprzenikniona, kiedy skupiła się na podsuwanych przez zmysły bodźcach, zaczęła dostrzegać zarys wypełniających przestrzeń obiektów. Już samo brzmienie kolejno stawianych przez nią kroków okazało się istotne, niosąc się echem, co dało jej przynajmniej szczątkowy pogląd na rozmiary sali, w której się znajdowała. Przynajmniej zakładała, że miała do czynienia z zamkniętym miejscem, być może podziemiami, o czym mogła świadczyć chociażby kamienne, stabilne podłoże.
Dopiero wtedy zwróciła uwagę na panujący dookoła chłód. Zimno już od jakiegoś czasu przestało dawać jej się we znaki, ale wciąż potrafiła je rozpoznać. Machinalnie objęła się ramionami, energicznie je pocierając, zupełnie jakby chciała się rozgrzać. Tak naprawdę jedyny chłód, którego doświadczała, musiał mieć swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu – lodowaty ziąb, niosący ze sobą wyłącznie lęk i wątpliwości. Gdzie była? Co stało się z pozostałymi i dlaczego w takim razie…?
Cichy szelest wyrwał ją z zamyślenia. Elena drgnęła, z wrażenia omal nie potykając się o własne nogi. Zesztywniała, prostując się niczym struna i przybierając pozycję z pogranicza kogoś gotowego zarówno do ataki, jak i natychmiastowej ucieczki. Nasłuchiwała, choć w tamtej chwili była w stanie wychwycić wyłącznie swój własny oddech i bicie trzepoczącego w piersi serca.
To i ledwo rozpoznawalne kroki.
– Kto…? – wyrwało jej się. Skrzywiła się w odpowiedzi na brzmienie własnego głosu – zbyt piskliwego i zdradzającego czyste przerażenie. Natychmiast przełknęła, nieudolnie próbując nad sobą zapanować. – Kto tam jest?! Ostrzegam, że…
– Elena?
Zamilkła, czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Tyle wystarczyło, by zrezygnowała z szukania groźby, która nie zabrzmiałaby żałośnie, zwłaszcza w jej przypadku. W końcu co tak naprawdę mogłaby zrobić? Spróbować kogoś podrapać czy liczyć na to, że przy odrobinie szczęścia podpije komuś oko albo znokautuje ciosem w krocze? Tym razem nie miała do czynienia z podpitym, równie tępym co i zazwyczaj Brianem, którego ot tak mogłaby spacyfikować.
A potem rozpoznała rozbrzmiewający w mroku głos i to wystarczyło, by kamień spadł jej z serca.
Rzuciła się przed siebie bez zastanowienia, błyskawicznie pokonując odległość dzieląca ją od osoby, której sylwetkę zdołała wypatrzeć w mroku. Nie chcąc nawet brać pod uwagę, że wszystko mogłoby być zaledwie kolejną sztuczką Ciemności, bezceremonialnie zarzuciła ramiona na szyję swojego równie zaskoczonego towarzysza, ledwo tylko ten znalazł się w zasięgu jej rąk. Poczuła, że ugiął się pod jej ciężarem, ale prawie natychmiast otrząsnął się na tyle, by odwzajemnić uścisk.
– Och, Al… Aldero! – jęknęła, z trudem łapiąc oddech. – Nic ci nie jest? Nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłam.
Wyrzucała z siebie kolejne słowa, z każdym kolejnym czując się coraz bardziej wytrącona z równowagi. Mniej więcej wtedy coś ostatecznie w niej pękło, a Elena po prostu wybuchła niepochamowanym płaczem, wtulając się w tors wciąż milczącego kuzyna. Palce wczepiła w materiał jego koszuli, próbując trzymać się jak najbliżej i upewnić, że był prawdziwy. To, że przynajmniej on jeden mógłby okazać się cały i zdrowy, miało w sobie coś pocieszającego, choć zarazem nie uspokoiło jej całkowicie.
Nie doczekała się odpowiedzi, choć z równym powodzeniem mogła jej nie usłyszeć. Płakała, bezskutecznie próbując zdobyć się na sklecenie jakiegokolwiek sensownego zdania. Szukała słów, które w tej sytuacji zabrzmiałyby dobrze, ale wszystko jej się mieszało, ostatecznie zlewając się w pozbawiony logiki, całkowicie niezrozumiały potok niepowiązanych ze sobą słów. Właśnie to sprawiło, że się poddała, już tylko tkwiąc w uścisku kuzyna i pozwalając, żeby ten tulił ją do siebie, jedynie od czasu do czasu przesuwając dłonią po jej plecach. Cisza doprowadzała ją do szału, ale na dłuższą metę wydawała się właściwa, zresztą teraz, gdy już nie była sama, Elenie łatwiej było ją znosić.
– Już dobrze? – usłyszała tuż przy uchu. Głos Aldero brzmiał dziwnie, pozbawiony jakichkolwiek emocji i zwyczajowej energii, ale uznała to za w pełni naturalne. Najważniejsze było, że w ogóle się pojawił. – Hej, kuzyneczko…
Prawie udało jej się uśmiechnąć, kiedy zwrócił się do niej w ten sposób. Co prawda podejrzewała, że wyszedł jej z tego raczej grymas, aniżeli cokolwiek innego, ale pocieszała się myślą, że i tak nie miał być w stanie tego zauważyć.
– Nie – wymamrotała, w końcu zdobywając się na jakąkolwiek odpowiedź. – Zdecydowanie nic nie jest dobrze.
Oczekiwała odpowiedzi – złośliwego komentarza czy zaczepki, która byłaby nieudolną próbą poprawienia jej nastroju – ale odpowiedziała jej cisza. Aldero jedynie westchnął przeciągle, po czym odsunął ją na długość wyciągniętych ramion. W mroku dostrzegła wyłącznie ledwo zauważalny błysk jego oczu – w tamtej chwili zbyt poważnych i jakby nierzeczywisty. Co jak co, ale panujący nad emocjami, przesadnie milczący Aldero nigdy nie wróżył niczego dobrego.
– Jesteś tutaj sama? – zapytał w końcu. Krótkie, rzeczowe pytania były raczej czymś, co spodziewałaby się usłyszeć od Damiena. – Przynajmniej nic ci nie jest? – drążył, a jego dłoń na ułamek sekundy musnęła jej wciąż wilgotny od łez policzek.
– Nie wiem. Nawet nie mam pojęcia, gdzie jest tutaj. – Urwała, po czym wymownie powiodła wzrokiem dookoła. – Nie chcesz wiedzieć, co właśnie przeżyłam – rzuciła wymijająco.
– To nie zabrzmiało szczególnie pocieszająco.
Elena prychnęła.
– Nie miało – przyznała zgodnie z prawdą. W tamtej chwili zdecydowanie nie zamierzała wdawać się w szczegóły, zwłaszcza że myślenie o ostatnich wydarzeniach nie wzbudzało w niej niczego prócz czystego przerażenia. – Ja nie… Och, nie mówmy o tym na razie, dobrze? Wiesz w ogóle, co się dzieje? Ciemność… – Zamilkła, żeby złapać oddech. Coś po raz kolejny przewróciło jej się w żołądku. – Musimy się stąd wydostać.
– W tym absolutnie się z tobą zgadzam.
Z ulgą przyjęła fakt, że przynajmniej nie próbował naciskać na wyjaśnienia. Tak naprawdę przez większość czasu próbowała nie myśleć, w zamian skupiając się na priorytetach. Tak zrobiłby Rafael – skoncentrował się na tym, co najważniejsze, a resztą zamartwiał później. Prawda była zresztą taka, że nie miała pojęcia, co i w jaki sposób miałaby wytłumaczyć Aldero. Słodka bogini, streszczenie całej tej kolacji i…
Znów się wzdrygnęła, z trudem powstrzymując narastające mdłości. Palce nerwowo zacisnęła na ramieniu kuzyna, ale nawet to nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej.
– Lepiej mi powiedz, co działo się z tobą. Zniknąłeś i nie dawałeś znaku życia – zarzuciła mu, nie kryjąc niepokoju. – Aldero…
– Przejmujesz się? – rzucił zaczepnym tonem. To bardziej brzmiało jak coś, co mógłby powiedzieć, gdyby nie pobrzmiewająca w jego głosie nuta goryczy.
– Żartujesz sobie? Odchodziliśmy od zmysłów! – jęknęła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – I ja, i moja mama… Wszyscy. Twój brat coś wiedział, prawda? Jestem pewna, że Cammy coś przemilczał.
Nie od razu doczekała się odpowiedzi. Tym razem Aldero milczał zdecydowanie zbyt długo, by uznała to za naturalne. Ta przeciągająca się cisza jedynie sprawiała, że Elena czuła się coraz bardziej nieswojo.
– Nie. Mój brat wiedział równie wiele, co i wy wszyscy – powiedział w końcu. – Ja i Cameron naprawdę nie padniemy trupem, jeśli chwile pobędziemy z daleka od siebie.
– Ale…
– Mieliśmy poszukać wyjścia. Pośpiesz się, kuzyneczko.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez chwilę sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Sama też nie powiedziałaś mu wszystkiego, upomniała się w duchu, ale nawet ten argument nie wydał się Elenie wystarczający. Okej, miała swoje powody, żeby nie rozwodzić się nad tym, co się wydarzyło. Sytuacja sama w sobie wydawała się zbyt absurdalna, przerażająca i… po prostu niewłaściwa, by ot tak zdobyła się na rozmawianie o tym. To wszystko…
Tyle że Aldero również tutaj był. Ze świstem wypuściła powietrze, w tamtej chwili naprawdę czując się jak egoistka, kiedy z całą mocą dotarło do niej, że kuzyn mógł kierować się dokładnie tymi samymi emocjami, co i ona. Skoro ją przerażała Ciemność, dlaczego on nie miałby odczuwać strachu? Tak naprawdę mogła tylko zgadywać, co wydarzyło się, kiedy wampir pozostawał poza zasięgiem kogokolwiek.
Chwila wahała się nad przeprosinami, ale ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej będzie zostawić poważne rozmowy na później. To, że Aldero bez słowa pociągnął ją w ciemność, jedynie utwierdziło Elenę w przekonaniu, że nie chciał rozmawiać. Cisza może i była frustrująca, ale i tak wydawała się lepsza od wzajemnego zmuszania się do wyznań, które byłyby trudne dla nich oboje. Już samo to, że tutaj byli, wydawało się wystarczająco ironiczne – to, że wyjechał, by trzymać się od niej z daleka, a finalnie…
– Gdzie jesteśmy? – wypaliła, próbując uciec od niechcianych myśli. Jej głos zabrzmiał nienaturalnie w panującej ciszy. – Niczego tu nie widzę.
– Trochę to dziwne, skoro zdaniem twojego lubego jesteś Światłem – mruknął w odpowiedzi Aldero.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo w tym samym momencie nieprzenikniony dotychczas mrok w końcu się rozproszył. Wzdrygnęła się, gdy na wysokości jej oczu pojawiła się lśniąca, emitująca przyjemnie ciepłe, złociste światło kula. Elena zamrugała nieco nieprzytomnie, w pierwszej chwili oślepiona nagłą jasnością. Zmrużyła oczy, dopiero po chwili oswajając się z blaskiem na tyle, by rozpoznać w niej coś, co było ni mniej, ni więcej, ale zasługą Aldero – czystą, skumulowaną mocą, którą najwyraźniej potrafił zwizualizować każdy wprawiony telepata.
W chwili, w której spojrzenia jej i kuzyna w końcu się spotkały, pierwszy raz od dłuższego czasu zauważyła, żeby się uśmiechał – w nieco wymuszony, ale jednak szczery sposób.
 Voilà!
W normalnym wypadku jedynie wywróciłaby oczami. Ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian spoglądając na Aldero w wymowny, nieco tylko zbyt przenikliwy sposób.
W końcu miała okazję mu się przyjrzeć, właściwie pierwszy raz od kilku dni. Być może wszystko sprowadzało się do oświetlenia, ale w bladym blasku mocy, wampir wydał jej się bledszy niż zazwyczaj. Ciemne włosy wyglądały na bardziej zmierzwione niż zazwyczaj, oczom brakowało blasku, a sam Aldero wyglądał tak, jakby nagle postarzał się o co najmniej dekadę. Wyglądał na zmęczonego, a przy tym bardzo, bardzo zmartwionego – jak ktoś, kto w zdecydowanie zbyt krótkim czasie doświadczył więcej, niż mógłby sobie tego życzyć.
Elena z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wyciągnęła rękę, by odgarnąć niesforny kosmyk z jego czoła. Wciąż wodziła wzrokiem po bladej twarzy, próbując doszukać się tych bardziej chłopięcych rysów albo niedbałego uśmiechu, który tak dobrze znała. Czegokolwiek, co skojarzyłaby ze swoim Aldero.
– Dobrze się czujesz? – zapytała cicho. Speszona spojrzeniem, które jej rzucił, chciała zabrać rękę, ale zrezygnowała, gdy palce wampira zacisnęły się wokół jej nadgarstka. – Wyglądasz… dziwnie.
– Najwyraźniej już po wschodzie – odparł wymijająco. – Tak mi się wydaje, ale wyjątkowo nie mam pewności. Najwyraźniej mój wewnętrzny zegar nawala – dodał, ale Elenie zdecydowanie nie było w tamtej chwili do śmiechu.
– Al… – zaczęła i zaraz urwała, widząc, że momentalnie spoważniał.
– Nie musisz się martwić. No i mamy ważniejsze rzeczy do roboty, tak? – zauważył, luzując uścisk wokół jej dłoni.
Poczuła się dziwnie, kiedy w pośpiechu zwiększył dzielący ich dystans. Serce wciąż tłukło jej się w piersi, kiedy obserwowała jak ruszył przed siebie, przy okazji zabierając ze sobą lśniącą, wciąż unoszącą się w powietrzu kulę mocy. Dopiero perspektywa znalezienia się z powrotem w ciemnościach sprawiła, że Elena otrząsnęła się na tyle, by popędzić za nim.
Nie miała siły, by zastanawiać się nad zachowaniem kuzyna. Nie zwróciła większej uwagi na przeciągające się milczenie i to, że tak naprawdę o nic nie pytał – ani o resztę rodziny, ani o szczegóły tego, w jaki sposób wylądowała w tym dziwnym miejscu. Z jednej strony była za to wdzięczna, wciąż woląc unikać rozmowy, ale coś w tej przeciągającej się ciszy wciąż dawało się Elenie we znaki.
Światło zmieniało wiele i przekonała się o tym, gdy w końcu zdecydowała się zwrócić uwagę na szczegóły dotychczas pogrążonego w mroku pomieszczenia. Kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła, że podłoga w tym miejscu w istocie miała w sobie coś, co kojarzyło się z podziemiami. Pogrzebanie żywcem…, pomyślała mimochodem i to wystarczyło, by znów poczuła się nieswojo, chcąc nie chcąc myśląc o Ciemności.
W pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując znaleźć cokolwiek, na czym mogłaby skupić wzrok. Jej spojrzenie momentalnie wylądowało na czymś aż nazbyt charakterystycznym, przez co aż zwątpiła w to, dlaczego nie zauważyła tego wcześniej. Och, trudno było ominąć drewniane ławy, zwłaszcza że te tworzyły cały rząd, stojąc jedna przed drugą i właściwie ciągnąc się w nieskończoność. Nie miała pewności, zwłaszcza że przez anemiczny blask nie była w stanie dostrzec wszystkich szczegółów i krańców pomieszczenia.
– Czy to… kościół? – wyrwało jej się.
Dlaczego mieliby znaleźć się akurat tu? Z jednej strony wydawało jej się to niedorzeczne, ale z drugiej – zwłaszcza gdy przypominała sobie wystrój sali, w której ugościła wszystkich Ciemność…
– Albo świątynia – podsunął bez większego zainteresowania Aldero. – Ale skoro tak, gdzieś powinno być wyjście, prawda? Zwrócone są w tę stronę – dodał, skinieniem głowy wskazując ciemność przed sobą – więc może powinniśmy zawrócić albo…
Cokolwiek mówił, przestała go słuchać. Coś innego przykuło jej uwagę, skutecznie odciągając od słów kuzyna. To był zaledwie mały szczegół, który początkowo uznała za cień albo mało znaczącą skazę na ziemi, ale i tak nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Im dłużej zaś wpatrywała się w dziwna, ciemną smugę, tym pewniejsza była, że w grę wchodziło coś innego – i o wiele bardziej niepokojącego.
– Co to jest? – zapytała, bezceremonialnie wchodząc Aldero w słowo.
Tyle że tak naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi. Wiedziała, w gruncie rzeczy podejrzewając od chwili, w której dostrzegła ślad po raz pierwszy.
Krew. W takich warunkach mogła co prawda uchodzić za atrament, ale Elena jakoś nie wątpiła, że na podłodze dostrzegła właśnie krew.
– Co…? – Aldero urwał, w końcu pojmując, że nie zamierzała go słuchać. – Eleno, czekaj. Nie idź tam, bo…
Ale ona już ruszyła przed siebie, wciąż uważnie przypatrując ziemi. Kuzyn momentalnie podążył za nią, wraz z wciąż towarzyszącą im kulą mocy, dzięki czemu w ciemnościach zdołała dostrzec więcej szczegółów – kolejne krwawe ślady, a ostatecznie…
Jakiś kształt. Coś czerniło się na posadzce; nieregularny, ale znajomy kształt, który…
Zatrzymała się gwałtownie. Niewiele brakowało, by wciąż znajdujący się tuż za jej plecami wampir na nią wpadł, ale w porę udało mu się wyhamować. Poczuła wyłącznie jego dłonie, kiedy te bez ostrzeżenia zacisnęły się na jej barkach – w bezwiedny, niekontrolowany sposób.
– Och… Och, nie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa