
Elena
To nie jest prawdziwe. Nie jest prawdziwe… Nie jest… prawdziwe…
Kolejne słowa
odbijały się echem w jej umęczonym umyśle. Powracały raz po raz, choć z każdym
kolejnym cyklem wydawały się cichsze, mniej znaczące i bardziej odległe.
Zanikały, wymykając się Elenie jak i wspomnienie wszystkiego, co
dotychczas działo się wokół niej.
Cokolwiek
by się jednak nie działo, nie mogła zapomnieć najważniejszego: paraliżującego, rozrywającego
jej ciało bólu. On również był niczym echo czegoś, czego doświadczyła już
wcześniej, choć nie od razu zrozumiała, co jej przypominał. Dopiero gdy
zapragnęła instynktownie chwycić się za pierś – dokładnie w miejscu, w którym
znajdowało się serce – w końcu zrozumiała.
Tak czuła się
podczas bożonarodzeniowego balu, kiedy Isobel zakończyła jej żywot na oczach
osób, które pozostawały dla Eleny najważniejsze.
Oddychała
szybko i płytko, walcząc o każdy oddech. Mętlik w jej umyśle z wolna
ustąpił miejsca wspomnieniom, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Gdy
te uderzyły z nią całą mocą, zmuszając do przypomnienia tego, co wydarzyło
się zaledwie chwilę wcześniej, zdołała jedynie ze zdławionym jękiem poderwać
się do pozycji siedzącej, z trudem powstrzymując próbujący wyrwać się z głębi
jej piersi krzyk. Wystarczyło, że w pamięci wciąż miała inny, bardziej
rozdzierający i tak bolesny, że momentalnie zapragnęła się popłakać.
Mama.
Pamiętała, że mama krzyczała – i to nie po raz pierwszy.
Pamiętała…
Elena jęknęła,
w pośpiechu przyciskając obie dłonie do twarzy. Ręce zadrżały jej
niekontrolowanie, gdy w panice zaczęła badać skórę opuszkami palców. Sen… Po prostu śniłam, pomyślała w oszołomieniu,
ale tak naprawdę wiedziała, że rzeczywistość była inna. Nie wątpiła, że spotkanie
z Ciemnością faktycznie doszło do skutku. Ten taniec, jego propozycja i…
Rafael.
To i wszystko,
co nastąpiło chwilę później.
Samo
wspominanie tego bolało. Słowa Ciemności wróciły – zwielokrotnione i tak
wyraźne, jakby rozbrzmiewały na nowo, dodatkowo odbijając się echem w jej
umyśle. Znów przycisnęła dłonie do twarzy, pocierając przede wszystkim oczy.
Ani trochę nie uspokoiło jej to, że wszystko wydawało się być w porządku –
że poczucie, jakby coś czaiło się pod jej skórką i ten dziwny, przejmujący
ból…
To nie jest prawdziwe.
Ale dla
niej było, przynajmniej przez tę nieznośną, ciągnącą się w nieskończoność
chwilę, kiedy jej ciało dosłownie rozpadało się na kawałeczki. Umierała, jednak
to w niczym nie przypominało tej krótkiej chwili, w której to Isobel wyrwała
serce z jej piersi. Tym razem Elena czuła się tak, jakby została pogrzebana
żywcem. Dusiła się i powoli rozpadała, niezdolna pozbyć się tego wrażenia
nawet mimo kolejnych kojących słów mamy. Nie potrafiła tego ani opanować, ani
tym bardziej zacząć działać, gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Bez
znaczenia okazało się również to, że chciała ulec pragnieniom Ciemności –
zrobić cokolwiek, byleby to zakończyć i zapewnić najbliższym
bezpieczeństwo.
Wciąż wirowało
jej w głowie, coraz bardziej i bardziej, w miarę jak emocje
zaczynały wymykać jej się spod kontroli. Poczuła wilgoć na policzkach, ale tym
razem to nie była krew, ale łzy, które popłynęły z najzupełniej normalnych
oczu. Miała przynajmniej nadzieję, że wyglądała tak jak zawsze, przynajmniej na
tyle, na ile było to możliwe. Wciąż drżącymi dłońmi przeczesała włosy palcami,
ale nawet odkrycie, że również loki wydawały się takie jak zawsze ani trochę
Eleny nie uspokoiło.
Ze świtem
wypuściła powietrze. Więc również on miał za kogoś takiego? Zapatrzoną w siebie
panienkę, która owijała przypadkowych facetów wokół palca i dbała
wyłącznie o swoje wdzięki? Jakby w tym wszystkim miała cierpieć
najbardziej z powodu utraty włosów albo tego, że jej skóra…
Wzdrygnęła
się, dla pewności jednak decydując spojrzeć na swoje dłonie. Przez chwilę siedziała
i – oddychając przy tym tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton –
wpatrywała w rozprostowane ramiona. Dopiero po chwili zaczęła się uspokajać,
choć zapanowanie nad wciąż roztrzęsionym ciałem okazało się trudniejsze, niż
początkowo sądziła. Odcięcie się od wspomnień i próba uznania ich na co
najwyżej nic nieznaczący koszmar, stanowiła wyzwanie, które ostatecznie po
prostu Elenę przerosło.
Nie mogłaby
wyobrazić sobie czegoś takiego. Nie na co dzień gniła żywcem, naprawdę czując
się tak, jakby coś pożerało ją od środka. Ten ból był prawdziwy, choć zarazem
tak abstrakcyjny, że w którymś momencie jej umysł odmówił dalszego przetwarzania
bodźców. Dużo prościej było udawać, że nic się nie stało, ale…
Och, no i ogień.
Pamiętała płomienie, które…
Wystarczy.
Z jękiem
poderwała się na równe nogi. Zatoczyła się, z trudem chwytając równowagę
pomimo tego, że napięte do granic możliwości mięśnie wydawały się ciągnąć ją ku
dołowi. Oddychając szybko i płytko, bezradnie rozejrzała się dookoła,
początkowo świadoma wyłącznie napierającej ze wszystkich stron ciemności. Przez
moment znów poczuła się tak jak w chwili przebudzenia w lustrzanej
sali, kiedy jeszcze mogła udawać, że w grę wchodził kolejny, pozbawiony
jakiegokolwiek znaczenia koszmar.
Tyle że to
miejsce nie przypominało wypełnionego lustrami, przestronnego pomieszczenia,
które widziała wcześniej. Elena zawahała się, bardzo niepewnie ruszając przed
siebie. Ostrożnie stawiała kolejne kroki, czujnie lustrując wzrokiem
napierający ze wszystkich stron mrok. Choć na pierwszy rzut oka czerń wydawała
się nieprzenikniona, kiedy skupiła się na podsuwanych przez zmysły bodźcach, zaczęła
dostrzegać zarys wypełniających przestrzeń obiektów. Już samo brzmienie kolejno
stawianych przez nią kroków okazało się istotne, niosąc się echem, co dało jej
przynajmniej szczątkowy pogląd na rozmiary sali, w której się znajdowała.
Przynajmniej zakładała, że miała do czynienia z zamkniętym miejscem, być
może podziemiami, o czym mogła świadczyć chociażby kamienne, stabilne
podłoże.
Dopiero
wtedy zwróciła uwagę na panujący dookoła chłód. Zimno już od jakiegoś czasu
przestało dawać jej się we znaki, ale wciąż potrafiła je rozpoznać. Machinalnie
objęła się ramionami, energicznie je pocierając, zupełnie jakby chciała się
rozgrzać. Tak naprawdę jedyny chłód, którego doświadczała, musiał mieć swoje
źródło gdzieś w jej wnętrzu – lodowaty ziąb, niosący ze sobą wyłącznie lęk
i wątpliwości. Gdzie była? Co stało się z pozostałymi i dlaczego
w takim razie…?
Cichy
szelest wyrwał ją z zamyślenia. Elena drgnęła, z wrażenia omal nie
potykając się o własne nogi. Zesztywniała, prostując się niczym struna i przybierając
pozycję z pogranicza kogoś gotowego zarówno do ataki, jak i natychmiastowej
ucieczki. Nasłuchiwała, choć w tamtej chwili była w stanie wychwycić
wyłącznie swój własny oddech i bicie trzepoczącego w piersi serca.
To i ledwo
rozpoznawalne kroki.
– Kto…? –
wyrwało jej się. Skrzywiła się w odpowiedzi na brzmienie własnego głosu –
zbyt piskliwego i zdradzającego czyste przerażenie. Natychmiast przełknęła,
nieudolnie próbując nad sobą zapanować. – Kto tam jest?! Ostrzegam, że…
– Elena?
Zamilkła,
czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Tyle
wystarczyło, by zrezygnowała z szukania groźby, która nie zabrzmiałaby żałośnie,
zwłaszcza w jej przypadku. W końcu co tak naprawdę mogłaby zrobić? Spróbować
kogoś podrapać czy liczyć na to, że przy odrobinie szczęścia podpije komuś oko
albo znokautuje ciosem w krocze? Tym razem nie miała do czynienia z podpitym,
równie tępym co i zazwyczaj Brianem, którego ot tak mogłaby spacyfikować.
A potem
rozpoznała rozbrzmiewający w mroku głos i to wystarczyło, by kamień
spadł jej z serca.
Rzuciła się
przed siebie bez zastanowienia, błyskawicznie pokonując odległość dzieląca ją
od osoby, której sylwetkę zdołała wypatrzeć w mroku. Nie chcąc nawet brać
pod uwagę, że wszystko mogłoby być zaledwie kolejną sztuczką Ciemności,
bezceremonialnie zarzuciła ramiona na szyję swojego równie zaskoczonego
towarzysza, ledwo tylko ten znalazł się w zasięgu jej rąk. Poczuła, że
ugiął się pod jej ciężarem, ale prawie natychmiast otrząsnął się na tyle, by odwzajemnić
uścisk.
– Och, Al…
Aldero! – jęknęła, z trudem łapiąc oddech. – Nic ci nie jest? Nawet nie
wiesz jak bardzo się martwiłam.
Wyrzucała z siebie
kolejne słowa, z każdym kolejnym czując się coraz bardziej wytrącona z równowagi.
Mniej więcej wtedy coś ostatecznie w niej pękło, a Elena po prostu
wybuchła niepochamowanym płaczem, wtulając się w tors wciąż milczącego
kuzyna. Palce wczepiła w materiał jego koszuli, próbując trzymać się jak
najbliżej i upewnić, że był prawdziwy. To, że przynajmniej on jeden mógłby
okazać się cały i zdrowy, miało w sobie coś pocieszającego, choć
zarazem nie uspokoiło jej całkowicie.
Nie
doczekała się odpowiedzi, choć z równym powodzeniem mogła jej nie
usłyszeć. Płakała, bezskutecznie próbując zdobyć się na sklecenie
jakiegokolwiek sensownego zdania. Szukała słów, które w tej sytuacji zabrzmiałyby
dobrze, ale wszystko jej się mieszało, ostatecznie zlewając się w pozbawiony
logiki, całkowicie niezrozumiały potok niepowiązanych ze sobą słów. Właśnie to
sprawiło, że się poddała, już tylko tkwiąc w uścisku kuzyna i pozwalając,
żeby ten tulił ją do siebie, jedynie od czasu do czasu przesuwając dłonią po
jej plecach. Cisza doprowadzała ją do szału, ale na dłuższą metę wydawała się
właściwa, zresztą teraz, gdy już nie była sama, Elenie łatwiej było ją znosić.
– Już
dobrze? – usłyszała tuż przy uchu. Głos Aldero brzmiał dziwnie, pozbawiony
jakichkolwiek emocji i zwyczajowej energii, ale uznała to za w pełni
naturalne. Najważniejsze było, że w ogóle się pojawił. – Hej, kuzyneczko…
Prawie udało
jej się uśmiechnąć, kiedy zwrócił się do niej w ten sposób. Co prawda
podejrzewała, że wyszedł jej z tego raczej grymas, aniżeli cokolwiek
innego, ale pocieszała się myślą, że i tak nie miał być w stanie tego
zauważyć.
– Nie –
wymamrotała, w końcu zdobywając się na jakąkolwiek odpowiedź. – Zdecydowanie
nic nie jest dobrze.
Oczekiwała
odpowiedzi – złośliwego komentarza czy zaczepki, która byłaby nieudolną próbą
poprawienia jej nastroju – ale odpowiedziała jej cisza. Aldero jedynie westchnął
przeciągle, po czym odsunął ją na długość wyciągniętych ramion. W mroku
dostrzegła wyłącznie ledwo zauważalny błysk jego oczu – w tamtej chwili
zbyt poważnych i jakby nierzeczywisty. Co jak co, ale panujący nad
emocjami, przesadnie milczący Aldero nigdy nie wróżył niczego dobrego.
– Jesteś
tutaj sama? – zapytał w końcu. Krótkie, rzeczowe pytania były raczej
czymś, co spodziewałaby się usłyszeć od Damiena. – Przynajmniej nic ci nie
jest? – drążył, a jego dłoń na ułamek sekundy musnęła jej wciąż wilgotny
od łez policzek.
– Nie wiem.
Nawet nie mam pojęcia, gdzie jest tutaj. – Urwała, po czym wymownie powiodła
wzrokiem dookoła. – Nie chcesz wiedzieć, co właśnie przeżyłam – rzuciła
wymijająco.
– To nie
zabrzmiało szczególnie pocieszająco.
Elena prychnęła.
– Nie miało
– przyznała zgodnie z prawdą. W tamtej chwili zdecydowanie nie
zamierzała wdawać się w szczegóły, zwłaszcza że myślenie o ostatnich
wydarzeniach nie wzbudzało w niej niczego prócz czystego przerażenia. – Ja
nie… Och, nie mówmy o tym na razie, dobrze? Wiesz w ogóle, co się
dzieje? Ciemność… – Zamilkła, żeby złapać oddech. Coś po raz kolejny przewróciło
jej się w żołądku. – Musimy się stąd wydostać.
– W tym
absolutnie się z tobą zgadzam.
Z ulgą
przyjęła fakt, że przynajmniej nie próbował naciskać na wyjaśnienia. Tak
naprawdę przez większość czasu próbowała nie
myśleć, w zamian skupiając się na priorytetach. Tak zrobiłby Rafael –
skoncentrował się na tym, co najważniejsze, a resztą zamartwiał później.
Prawda była zresztą taka, że nie miała pojęcia, co i w jaki sposób
miałaby wytłumaczyć Aldero. Słodka bogini, streszczenie całej tej kolacji i…
Znów się wzdrygnęła,
z trudem powstrzymując narastające mdłości. Palce nerwowo zacisnęła na ramieniu
kuzyna, ale nawet to nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej.
– Lepiej mi
powiedz, co działo się z tobą. Zniknąłeś i nie dawałeś znaku życia – zarzuciła
mu, nie kryjąc niepokoju. – Aldero…
–
Przejmujesz się? – rzucił zaczepnym tonem. To bardziej brzmiało jak coś, co
mógłby powiedzieć, gdyby nie pobrzmiewająca w jego głosie nuta goryczy.
– Żartujesz
sobie? Odchodziliśmy od zmysłów! – jęknęła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście. – I ja, i moja mama… Wszyscy. Twój brat coś wiedział, prawda?
Jestem pewna, że Cammy coś przemilczał.
Nie od razu
doczekała się odpowiedzi. Tym razem Aldero milczał zdecydowanie zbyt długo, by
uznała to za naturalne. Ta przeciągająca się cisza jedynie sprawiała, że Elena
czuła się coraz bardziej nieswojo.
– Nie. Mój
brat wiedział równie wiele, co i wy wszyscy – powiedział w końcu. –
Ja i Cameron naprawdę nie padniemy trupem, jeśli chwile pobędziemy z daleka
od siebie.
– Ale…
– Mieliśmy
poszukać wyjścia. Pośpiesz się, kuzyneczko.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, przez chwilę sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może
płakać. Sama też nie powiedziałaś mu
wszystkiego, upomniała się w duchu, ale nawet ten argument nie wydał
się Elenie wystarczający. Okej, miała swoje powody, żeby nie rozwodzić się nad
tym, co się wydarzyło. Sytuacja sama w sobie wydawała się zbyt absurdalna,
przerażająca i… po prostu niewłaściwa, by ot tak zdobyła się na rozmawianie o tym.
To wszystko…
Tyle że
Aldero również tutaj był. Ze świstem wypuściła powietrze, w tamtej chwili
naprawdę czując się jak egoistka, kiedy z całą mocą dotarło do niej, że kuzyn
mógł kierować się dokładnie tymi samymi emocjami, co i ona. Skoro ją
przerażała Ciemność, dlaczego on nie miałby odczuwać strachu? Tak naprawdę
mogła tylko zgadywać, co wydarzyło się, kiedy wampir pozostawał poza zasięgiem
kogokolwiek.
Chwila
wahała się nad przeprosinami, ale ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej
będzie zostawić poważne rozmowy na później. To, że Aldero bez słowa pociągnął
ją w ciemność, jedynie utwierdziło Elenę w przekonaniu, że nie chciał
rozmawiać. Cisza może i była frustrująca, ale i tak wydawała się
lepsza od wzajemnego zmuszania się do wyznań, które byłyby trudne dla nich
oboje. Już samo to, że tutaj byli, wydawało się wystarczająco ironiczne – to, że
wyjechał, by trzymać się od niej z daleka, a finalnie…
– Gdzie
jesteśmy? – wypaliła, próbując uciec od niechcianych myśli. Jej głos zabrzmiał
nienaturalnie w panującej ciszy. – Niczego tu nie widzę.
– Trochę to
dziwne, skoro zdaniem twojego lubego jesteś Światłem – mruknął w odpowiedzi
Aldero.
Nie zdążyła
mu odpowiedzieć, bo w tym samym momencie nieprzenikniony dotychczas mrok w końcu
się rozproszył. Wzdrygnęła się, gdy na wysokości jej oczu pojawiła się lśniąca,
emitująca przyjemnie ciepłe, złociste światło kula. Elena zamrugała nieco
nieprzytomnie, w pierwszej chwili oślepiona nagłą jasnością. Zmrużyła
oczy, dopiero po chwili oswajając się z blaskiem na tyle, by rozpoznać w niej
coś, co było ni mniej, ni więcej, ale zasługą Aldero – czystą, skumulowaną mocą,
którą najwyraźniej potrafił zwizualizować każdy wprawiony telepata.
W chwili, w której
spojrzenia jej i kuzyna w końcu się spotkały, pierwszy raz od
dłuższego czasu zauważyła, żeby się uśmiechał – w nieco wymuszony, ale
jednak szczery sposób.
– Voilà!
W normalnym
wypadku jedynie wywróciłaby oczami. Ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian
spoglądając na Aldero w wymowny, nieco tylko zbyt przenikliwy sposób.
W końcu
miała okazję mu się przyjrzeć, właściwie pierwszy raz od kilku dni. Być może
wszystko sprowadzało się do oświetlenia, ale w bladym blasku mocy, wampir
wydał jej się bledszy niż zazwyczaj. Ciemne włosy wyglądały na bardziej
zmierzwione niż zazwyczaj, oczom brakowało blasku, a sam Aldero wyglądał
tak, jakby nagle postarzał się o co najmniej dekadę. Wyglądał na
zmęczonego, a przy tym bardzo, bardzo zmartwionego – jak ktoś, kto w zdecydowanie
zbyt krótkim czasie doświadczył więcej, niż mógłby sobie tego życzyć.
Elena z opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że wyciągnęła rękę, by odgarnąć niesforny kosmyk z jego
czoła. Wciąż wodziła wzrokiem po bladej twarzy, próbując doszukać się tych
bardziej chłopięcych rysów albo niedbałego uśmiechu, który tak dobrze znała.
Czegokolwiek, co skojarzyłaby ze swoim
Aldero.
– Dobrze
się czujesz? – zapytała cicho. Speszona spojrzeniem, które jej rzucił, chciała
zabrać rękę, ale zrezygnowała, gdy palce wampira zacisnęły się wokół jej nadgarstka.
– Wyglądasz… dziwnie.
–
Najwyraźniej już po wschodzie – odparł wymijająco. – Tak mi się wydaje, ale
wyjątkowo nie mam pewności. Najwyraźniej mój wewnętrzny zegar nawala – dodał,
ale Elenie zdecydowanie nie było w tamtej chwili do śmiechu.
– Al… –
zaczęła i zaraz urwała, widząc, że momentalnie spoważniał.
– Nie
musisz się martwić. No i mamy ważniejsze rzeczy do roboty, tak? – zauważył,
luzując uścisk wokół jej dłoni.
Poczuła się
dziwnie, kiedy w pośpiechu zwiększył dzielący ich dystans. Serce wciąż tłukło
jej się w piersi, kiedy obserwowała jak ruszył przed siebie, przy okazji
zabierając ze sobą lśniącą, wciąż unoszącą się w powietrzu kulę mocy.
Dopiero perspektywa znalezienia się z powrotem w ciemnościach
sprawiła, że Elena otrząsnęła się na tyle, by popędzić za nim.
Nie miała
siły, by zastanawiać się nad zachowaniem kuzyna. Nie zwróciła większej uwagi na
przeciągające się milczenie i to, że tak naprawdę o nic nie pytał –
ani o resztę rodziny, ani o szczegóły tego, w jaki sposób
wylądowała w tym dziwnym miejscu. Z jednej strony była za to wdzięczna,
wciąż woląc unikać rozmowy, ale coś w tej przeciągającej się ciszy wciąż
dawało się Elenie we znaki.
Światło
zmieniało wiele i przekonała się o tym, gdy w końcu zdecydowała
się zwrócić uwagę na szczegóły dotychczas pogrążonego w mroku
pomieszczenia. Kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła, że podłoga w tym
miejscu w istocie miała w sobie coś, co kojarzyło się z podziemiami.
Pogrzebanie żywcem…, pomyślała
mimochodem i to wystarczyło, by znów poczuła się nieswojo, chcąc nie chcąc
myśląc o Ciemności.
W pośpiechu
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując znaleźć cokolwiek, na czym mogłaby
skupić wzrok. Jej spojrzenie momentalnie wylądowało na czymś aż nazbyt
charakterystycznym, przez co aż zwątpiła w to, dlaczego nie zauważyła tego
wcześniej. Och, trudno było ominąć drewniane ławy, zwłaszcza że te tworzyły
cały rząd, stojąc jedna przed drugą i właściwie ciągnąc się w nieskończoność.
Nie miała pewności, zwłaszcza że przez anemiczny blask nie była w stanie
dostrzec wszystkich szczegółów i krańców pomieszczenia.
– Czy to…
kościół? – wyrwało jej się.
Dlaczego
mieliby znaleźć się akurat tu? Z jednej strony wydawało jej się to
niedorzeczne, ale z drugiej – zwłaszcza gdy przypominała sobie wystrój
sali, w której ugościła wszystkich Ciemność…
– Albo
świątynia – podsunął bez większego zainteresowania Aldero. – Ale skoro tak,
gdzieś powinno być wyjście, prawda? Zwrócone są w tę stronę – dodał,
skinieniem głowy wskazując ciemność przed sobą – więc może powinniśmy zawrócić
albo…
Cokolwiek
mówił, przestała go słuchać. Coś innego przykuło jej uwagę, skutecznie
odciągając od słów kuzyna. To był zaledwie mały szczegół, który początkowo
uznała za cień albo mało znaczącą skazę na ziemi, ale i tak nie była w stanie
oderwać od niego wzroku. Im dłużej zaś wpatrywała się w dziwna, ciemną
smugę, tym pewniejsza była, że w grę wchodziło coś innego – i o wiele
bardziej niepokojącego.
– Co to jest?
– zapytała, bezceremonialnie wchodząc Aldero w słowo.
Tyle że tak
naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi. Wiedziała, w gruncie rzeczy podejrzewając
od chwili, w której dostrzegła ślad po raz pierwszy.
Krew. W takich
warunkach mogła co prawda uchodzić za atrament, ale Elena jakoś nie wątpiła, że
na podłodze dostrzegła właśnie krew.
– Co…? –
Aldero urwał, w końcu pojmując, że nie zamierzała go słuchać. – Eleno,
czekaj. Nie idź tam, bo…
Ale ona już
ruszyła przed siebie, wciąż uważnie przypatrując ziemi. Kuzyn momentalnie
podążył za nią, wraz z wciąż towarzyszącą im kulą mocy, dzięki czemu w ciemnościach
zdołała dostrzec więcej szczegółów – kolejne krwawe ślady, a ostatecznie…
Jakiś
kształt. Coś czerniło się na posadzce; nieregularny, ale znajomy kształt,
który…
Zatrzymała
się gwałtownie. Niewiele brakowało, by wciąż znajdujący się tuż za jej plecami
wampir na nią wpadł, ale w porę udało mu się wyhamować. Poczuła wyłącznie
jego dłonie, kiedy te bez ostrzeżenia zacisnęły się na jej barkach – w bezwiedny,
niekontrolowany sposób.
– Och… Och,
nie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz