5 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia cztery

Elena
Patrzyła, ale nie dowierzała. Całym jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz – jeden, a potem kolejne, w miarę jak zaczęło do niej docierać, co tak naprawdę widziała. W jednej chwili okazało się, że nikły blask mocy był o wiele silniejszy, niż początkowo sądziła. W końcu jak inaczej miała wytłumaczyć to, że z taką łatwością dopatrzyła się całej masy szczegółów, o których tak naprawdę wolałaby jak najszybciej zapomnieć?
Poplątane jasne włosy, blada cera, pusty wzrok… Wodziła spojrzeniem po leżącym na posadzce ciałem, ostatecznie skupiając się przede wszystkim na twarzy. Nie miała w przeszłości zbyt wielkiego kontaktu z martwą kobietą na ziemi, ale przecież doskonale ją znała. Słodka bogini, wszyscy w Mieście Nocy doskonale znali Lilly Glass!
– Elena…
Coś w głosie Aldero ją otrzeźwiło. Zamrugała w nieco nieprzytomny, wciąż oszołomiony sposób, na krótką chwilę jednak decydując się spojrzeć na kuzyna. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał czy czuł, a może to po prostu ona przez nadmiar emocji nie potrafiła zmusić się do interpretowania czegoś więcej ponad własne odczucia. Jakkolwiek by nie było, najważniejsza kwestia pozostawała bez zmian.
Poruszyła się samoistnie, zanim do umysłu dotarły jakiekolwiek bodźce, które podpowiedziałyby jej, co robić. Z jękiem osunęła się na kolana, błyskawicznie dopadając do Lilianne, choć wcale nie chciała tego robić. Ręce wciąż jej drżały, kiedy ułożyła je na twarzy wampirzycy, próbując zdziałać… cokolwiek. Poczuła się co najmniej nieswojo, gdy głowa kobiety bezwładnie przetoczyła się z boku na bok. Puste spojrzenie martwych oczu spoczęło wprost na Elenie, przy okazji sprawiając, że serce dziewczyny omal nie wyskoczyło jej z piersi.
– Nie… Nie, nie, nie… – wyrwało jej się po raz wtóry, zupełnie jakby zaprzeczenie mogło cokolwiek zmienić.
W głowie miała wyłącznie pustkę. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie coś, co miałoby szansę przydać jej się akurat w tej chwili. Cholera, była córką lekarza! Zwłaszcza po wyjęciu kawałka szyby z pleców pewnego uciążliwego demona, powinna wiedzieć, co robić. Sprawdzić oddech czy może od razu zacząć reanimację? Tyle że ręce trzęsły jej się tak bardzo, że zwątpiła w to, czy osiągnęłaby cokolwiek, prócz zalania się łzami i pogruchotania Lilly kości.
Próbując zapanować nad własnym, zagłuszającym wszystko inne oddechem, z wolna pochyliła się na tyle, by spróbować wychwycić jakiekolwiek oznaki życia – choćby nikłe bicie serca, walkę o oddech… Cokolwiek. Nerwowym gestem odgarnęła włosy, obojętna na to, że końcówkami musnęła umazaną krwią ziemię. To nie było ważne. To, że właściwie klęczała w kałuży krwi, a ta powoli wsiąkała w tę cholerną, ofiarowaną przez Ciemność suknię, tym bardziej nie było ważne.
Dopiero gdy spróbowała się pochylić i przyszło jej to bez większych przeszkód, zauważyła, że skrzydła zniknęły. Poczuła się co najmniej nieswojo, ale nie próbowała ich przywoływać. Po pewności siebie, która towarzyszyła jej, gdy wcześniej prowadziła bliskich korytarzami, wręcz emanując światłem, o którym mówili wszyscy wokół, nie pozostał nawet ślad. W takim wypadku przywoływanie anielskich skrzydeł wydawało się niewłaściwe.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Napierała ze wszystkich stron, bijąc również od bezwładnego ciała Lilianne. Elena dobrze rozumiała, co to oznaczało, ale i tak nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Raz jeszcze wyciągnęła ręce, tym razem próbując ułożyć ciało tak, by zaległo na plecach, chociaż i w ten sposób nie była w stanie niczego zmienić. Osiągnęła jedynie tyle, że głowa wampirzycy kolejny raz zmieniła pozycję, odsłaniając pokrytą siniakami, poznaczoną śladami ugryzień szyję.
– O bogini – jęknęła, jak urzeczona wpatrując się w nieco poszarpane, ale aż nazbyt charakterystyczne rany. – Co się stało? Musimy się stąd wydostać, Al.
Nie doczekała się odpowiedzi. Wzdrygnęła się, ogarnięta irracjonalnym wrażeniem, że jakimś cudem została sama, ale kiedy w panice poderwała głowę, przekonała się, że kuzyn wciąż stał tuż za nią. Och, jasne, że tam był. W końcu w powietrzu wciąż unosiła się znajoma kula światła, rozpraszając mrok i pozwalając Elenie dostrzec cokolwiek.
Aldero milczał, po prostu się w nią wpatrując – tak uważnie, że Elena poczuła się nieswojo. Wciąż wydawał jej się blady, niespokojny i jakby nierzeczywisty. W jego spojrzeniu doszukała się czegoś, co sprawiło, że serce zabiło jej szybciej, naprzemiennie to przyśpieszając, to znów zwalniając. Coś było nie tak, ale…
– Al? – zaniepokoiła się. Na moment zapomniała, że właśnie klęczała nad ciałem martwej dziewczyny. – Aldero, wszystko w porządku?
Chciała wstać, ale zarazem nie potrafiła się do tego zmusić. Ostatecznie zastygła w bezruchu, niespokojnie spoglądając na kuzyna. Jego obecność powinna ją uspokoić, zresztą jak i to, że wyglądał na całego, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nie, skoro całą sobą czuła, że wydarzyło się coś niedobrego.
Och, oczywiście, że tak. Lilly jest…
Przełknęła z trudem. Cisza zaczynała doprowadzać ją do szału.
– Nie wiem, co tutaj się dzieje, ale nie podoba mi się to. Musimy znaleźć wyjście – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. Robiła wszystko, by zabrzmieć jak najbardziej rzeczowo, przynajmniej ten jeden raz. – Ale ona… Nie chcę jej tutaj zostawiać – dodała pod wpływem impulsu.
Jej spojrzenie na powrót spoczęło na Lilianne – na jej bladej twarzy, rozrzuconych włosach i sinej szyi. Przez moment nie była oderwać wzroku, wpatrując się w obrażenia wampirzycy tak długo, aż obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Kiedy i jak do tego doszło? To w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, skoro najważniejsze było jedno: ta kobieta zdecydowanie na to nie zasłużyła. Dobra bogini, nie była w to zamieszana! Nawet się nie znały, może pomijając kilka przysług, które nieśmiertelna oddała jej bliskim. Jej obecność w Seattle również była przypadkowa, a jednak…
Tak mi przykro. Tak bardzo, bardzo mi przykro…
Elena zamrugała, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. Znów była bliska płaczu, świadoma wyłącznie narastającego w jej piersi uścisku. Kolejny raz coś przewróciło jej się w żołądku, chociaż – szczęśliwie bądź nie – nie miała czym wymiotować. W tamtej chwili zaczęła błogosławić, że nie pokusiła się o próbę udobruchania Ciemności tym, by jednak spróbować coś zjeść, choć tak bardzo zależało mu na tym, żeby uskutecznić kolację.
Teraz nawet to wydawało się odległe. W którymś momencie groteskowe, ale mimo wszystko dość spokojne spotkanie, zamieniło się w piekło. Jakby tego było mało, wciąż nie miała pewności, czego od niej chciał i dlaczego ostatecznie znalazła się tutaj. Tak naprawdę wcale nie chciała tego wiedzieć, odrzucając od siebie niechcianą myśl z równie wielkim uporem, co i unikała wyobrażania sobie tego, co w tym czasie musiało dziać się z pozostałymi. Wtedy musiałaby przyjąć do wiadomości nawet najgorszy scenariusz, a to…
Nie, zdecydowanie nie chciała tego robić.
Gdzieś za plecami wyczuła ruch, ale nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi. Choć czekała na reakcję Aldero, próbowała dać mu czas – choć odrobinę, zwłaszcza że najwyraźniej tego potrzebował. Może ten jeden raz to ona musiała być silna, zamiast czekać na pomoc ze strony kogokolwiek innego. Kuzyn zwykle robił wszystko, żeby ją chronić, nawet gdy zasłużyła sobie na to, by porządnie nią potrząsnął, a potem zostawił samą sobie. Jego też wplątała w coś, w co nie powinna i do czego tak naprawdę nie miała prawa. To, że po tym wszystkim wciąż się starał, wydawało się co najmniej niewłaściwe.
Raniła go. Wiedziała o tym już wcześniej, ale w szczególności od chwili, w której wyjechał, okazało się to oczywiste. Problem polegał na tym, że niezależnie od tego, co próbowała zrobić, nie potrafiła uporządkować ich relacji na tyle, by ta nabrała sensu. Wciąż była niezdrowa, zbyt poplątania i… po prostu bolesna – i to nawet wtedy, gdy kuzyn zapewniał ją, że wszystko było w porządku.
Wszyscy wiedzieli, że to kłamstwo. Łącznie z Ciemnością, chociaż nie o tym chciała myśleć. Z drugiej strony słowa, które wypowiedział do Miry…
To była jej wina.
Wszystkie złe rzeczy, które spotykały tych, których kochała, prędzej czy później sprowadzały się właśnie do Eleny Cullen.
Weź się w garść…, warknęła na siebie w duchu, ale nawet to nie zabrzmiało pewnie. Od wypłakiwania sobie oczu nikt nigdy jeszcze niczego nie osiągnął, ale z drugiej strony…
Wyjście. Teraz musieli znaleźć wyjście.
Udało jej się zmusić ciało do współpracy na tyle, by z trudem dźwignąć się na nogi. Niewiele brakowało, żeby znów wylądowała na ziemi, kiedy zaplątała się w tren zbyt długiej, nasiąkniętej krwią sukienki. Od słodyczy unoszącego się w powietrzu zapachu krwi (Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć…?) kręciło jej się w głowie, ale z uporem odrzucała od siebie te bodźce. Broniła się przed nimi równie zacięcie, co i przed myślami, które mogły co najwyżej doprowadzić do tego, by rozdzierająco szlochała u boku bezwładnego ciała.
– Musimy stąd iść – oznajmiła cicho, starannie dobierając słowa. Dłonie w nerwowym geście zacisnęła w pięści, nie mogąc opanować się na tyle, by zdobyć się na nieokazywanie emocji. – Musimy…
Nie pozwolił jej dokończyć. Co prawda nie przerwał jej słownie, ale momentalnie zamilkła, kiedy nagle przemieścił się, bezceremonialnie chwytając ją za ramiona. Jęknęła, kiedy zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę, nie pozostawiając Elenie innego wyboru, jak tylko spojrzeć mu w oczy.
Zamarła w chwili, w której dotarło do niej, że zazwyczaj po prostu ciemne tęczówki błyszczały niezdrowym, czerwonym blaskiem. Wiedziała, co to oznaczało, ale…
– Aldero…
Głos uwiązł jej w gardle. W jakimś stopniu milczenie wydawało się rozsądniejszym posunięciem, ale Elena tak naprawdę wątpiła, czy w tej sytuacji istniało jakiekolwiek dobre wyjście. „Ucieczka przed drapieżnikiem zwykle prowokuje go do ataku” – przypomniała sobie zasadę, którą zasłyszała od Licavolich, ale w tamtej chwili te słowa brzmiały zbyt pusto i mało znacząco. Bo, cholera, żadna z reguł nie mówiła, co zrobić w momencie, w którym przeciwnikowi już udało się ofiarę dopaść.
Jeśli do tej pory jej kuzyn wyglądał źle, w tamtej chwili jego stan prezentował się jeszcze gorzej. Był blady, roztrzęsiony i w niczym nie przypominał tego uroczego, czasem zbyt złośliwego chłopaka, u którego boku czasami się kładła – czy to żeby się podrażnić, czy znów posłuchać jak brzdękał na gitarze. Od momentu, w którym czuli się przy sobie swobodnie, a on zachowywał się jak jej najlepszy przyjaciel, minęło tyle czasu…
Teraz z kolei patrzył na nią w sposób, który nie wróżył niczego dobrego. Jak szaleniec, na którego drodze właśnie pojawił się ktoś, kto wzbudzał w tym najgorsze możliwe myśli. Czuła, że jego palce z silą zaciskają się na jej ramionach, ale nawet ból i wrażenie, że wampir z powodzeniem mógłby pogruchotać jej kości, nie sprawiły, by zdołała oderwać wzrok od jego twarzy. Spoglądała mu w oczy i coś w tym spojrzeniu – widoku nieludzkich, lśniących czerwienią tęczówek – również ją samą doprowadzało do szaleństwa.
– Dlaczego? – wychrypiał i coś w brzmieniu jego głosu przyprawiło Elenę o dreszcze. Przypominał dziki charkot, zbyt nieludzki, by miał prawo wydobyć się z gardła choćby po części ludzkiej istoty. – Czemu mnie do tego zmusiłaś, kuzyneczko…?
Aldero
Miał wrażenie, że śni. To byłoby dziwne, skoro dobrze znał ten nierzeczywisty, podlegający kontroli umysł świat, ale jednak. Nie był w panowaniu nad nim tak dobry jak Alessia, zresztą jego lepsiejsza kuzynka pewnie obraziłaby się na samą sugestię tego, że ktokolwiek byłby w stanie panować nad snami lepiej niż jedyna właściwa Pani Snów, ale mimo wszystko… powinien wiedzieć, prawda? A tym bardziej rozumieć i zdołać cokolwiek zdziałać.
Sęk w tym, że w tym wypadku powinności w najmniejszym stopniu nie szły w parze ze stanem faktycznym. W efekcie Aldero czuł się tak, jakby przez całe dni, miesiące a może nawet lata błądził w mroku, trwając w niekończącym się śnie. W zasadzie czas równie dobrze mógłby przestać płynąć, a on nie zwróciłby na to uwagi. Od pewnego momentu po prostu błądził, nie potrafiąc wskazać momentu, w którym rzeczywistość przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
Elena była w tym wszystkim najjaśniejszym punktem. Była niczym błysk światła w ciemnościach, jakkolwiek ironiczne by się to nie wydawało w odniesieniu akurat do tej dziewczyny. Od zawsze przyciągała go niczym żarówka ćmę, sprawiając, że krążył wokół niej, próbując zrobić wszystko, by trzymać się blisko jakże upragnionego blasku, ale przy okazji się nie sparzyć. Cóż, z tym drugim wychodziło naprawdę średnio.
Nie powinien jej kochać. Przez jakiś czas może nawet mu to wychodziło, ale…
A potem te uczucia wróciły i zrozumiał, że przez cały ten czas oszukiwał samego siebie. Ona jego również, na każdym kroku oferując coś, co od samego początku nie mało racji bytu.
To z jej winy błądził, będąc niczym lunatyk, który nie potrafił znaleźć sposobu na przebudzenie. Mógł domyślić się, że moment, w którym do niego przyszła, był zaledwie kolejną sztuczką – obietnicą bez jakiekolwiek pokrycia. Jej ciało było niczym zwodnicza pokusa, uśmiech ociekał fałszem, a spojrzenie lśniących, błękitnych oczu wcale nie było takie niewinne, jak początkowo sądził. Mógł tylko zgadywać, jak długo owijała go sobie wokół palca, za jego plecami śmiejąc się z tego, że jak ostatni idiota robił wszystko, czego tylko zapragnęła.
Zaatakowała Ryana i potrzebowała kogoś, kto by po nią przyjechał? Nie ma problemu! Aldero już pędził do samochodu, a potem przez całe miasto, gotów choćby i do rana krążyć po okolicy, byleby jego kochana kuzynka zdołała się uspokoić. Chciała po prostu się wygadać? Proszę bardzo, był! Zaczęła spotykać się z demonem, który bez chwili wahania wymordowałby wszystkich wokół, gdyby zaszła taka potrzeba? Trudno. I tym razem Aldero mógł schować dumę do kieszeni, a potem trzymać gębę na kłódkę, skoro właśnie tego oczekiwała Elena.
Nie powiedział niczego, kiedy jasnym stało się, że nie znaczył dla niej niczego. Tak naprawdę przemilczał moment, w którym po powrocie zza grobu nie okazała choćby krztyny zainteresowania tym, że odchodził z jej powodu od zmysłów. Że się martwił, że wciąż był i chciał dla niej jak najlepiej… A on przyjmował to ze spokojem, nawet wtedy, gdy miał wielką ochotę odmówić ponownej pomocy i po prostu odesłać Elenę do diabła. To byłoby uczciwe, prawda? Tak powinien postąpić.
Cóż innego, skoro widziała go tylko wtedy, gdy potrzebowała naiwnego debila, który w najgorszym wypadku byłby na tyle dobry, żeby otworzyć sobie dla niej żyły…?
Nie, to nie tak. To przecież nie było tak…
Miłość ogłupia.
Ta myśl wracała od czasu do czasu, za każdym razem ucinając wszelakie wątpliwości. Tym argumentem był w stanie obalić wszystkie inne, zwłaszcza te, które do tej pory sprawiały, że z uporem wracał do punktu wyjścia – wprost do Eleny, starając się o coś, co od samego początku nie miało racji bytu. Ich relacja popsuła się już dawno temu. Była niewłaściwa, popsuta i bolesna, przez co nie potrafił się od niej uwolnić. Sądził, że wyjazd cokolwiek zmieni, ale teraz…
Teraz był tutaj. Zagubiony w ciemnościach, z poczuciem, że przejrzał na oczy zdecydowanie zbyt późno. Ucieczka nie miała niczego zmienić.
Nie, skoro wciąż potrzebował Eleny.
Czuł, że to niezdrowe uzależnienie. Coś, co wymknęło się spod kontroli już jakiś czas temu, nie dając mu najmniejszych szans na wycofanie się. Ta dziewczyna zagnieździła się w jego umyśle, niczym jakiś podstępny nowotwór – coś niszczycielskiego, czego nie dało się ot tak pozbyć. Mógł albo pozwolić, by ostatecznie go zniszczyła, albo spróbować po raz ostatni zawalczyć o… Cóż, o nią.
O jego Elenę.
Nigdy wcześniej nie czuł się aż do tego stopnia wytrącony z równowagi. Miotał się, naprzemiennie to pragnąc jej nienawidzić, to znów gotów zrobić wszystko, by była obok. Tym bardziej ucieszył się, kiedy nagle wyjawiła się z ciemności – uśmiechnięta, naprawdę ucieszona jego widokiem. Na początku się zawahał, ale potem poczuł jej ciało tuż przy swoim i zrozumiał, że coś się zmieniło. W chwili, w której przygarnął ją do siebie, był już tego całkowicie pewien.
Kiedy chwilę po tym Elena tak po prostu – zachowując się przy tym tak, jakby wcześniej robiła to wielokrotnie – wpiła się wargami w jego usta, a on wplótł palce w jej jasne, przyjemnie miękkie włosy, wszelakie obawy zniknęły. Nie chciał zastanawiać się, co tak naprawdę się zmieniło – dlatego przyszła akurat teraz, w takich dziwnych warunkach. Wystarczyło, że w końcu zrozumiała.
– Chodź – usłyszał tuż przy uchu i to wystarczyło.
Nie musiała mówić niczego więcej. W tym jednym słowie doszukał się więcej, niż mogłoby się wydawać. Zawierało się w nim wszystko – wszelakie pragnienia, które nagle zaczęli dzielić, a które narastały w nim w zasadzie od zawsze. Chciał trzymać ją w ramionach, wymieniać kolejne pocałunki i w końcu mieć poczucie, że była tutaj dla niego. Nie chciał patrzeć na nią jak na kuzynkę, zwłaszcza że nigdy nie byli spokrewnieni. Przyzwyczajenia i relacje, które obowiązywały Licavolich i Cullenów od zawsze były skomplikowane, ale przecież nie musiały ich dotyczyć. Był Devile, prawda? A będąc razem nie robiliby niczego złego.
Och, nie zamierzał popełniać błędów ojca. Drake zawalczył zbyt późno, kiedy już rozpadło się wszystko, o co mógł chcieć zawalczyć. Zaprzepaścił coś, co mógł uratować, ale… Aldero przecież nie był nim. To, że nosił jego imię, nie znaczyło jeszcze, że miał skończyć w równie beznadziejny, tragiczny sposób.
Bliskość Eleny mogła to potwierdzać.
Całowali się i to było dobre, inne niż w przypadku Miry, o wiele bardziej idealne. Nie tyle zły moment, co niewłaściwa kobieta. Demonica miała rację, choć przyznanie się do tego wcale nie było takie proste. Jakkolwiek by jednak nie było, wszystko to, co zaszło między nim a Miriam, stanowiło zaledwie niemy krzyk rozpaczy w tęsknocie za czymś, czego nie mógł mieć.
Aż do tego momentu. Dopiero z Eleną wszystko było takie, jakie od samego początku powinno.
Aldero, nie!
Zacisnął powieki, po czym energicznie potrząsnął głową. Bardziej stanowczo wtulił się w Elenę, pragnąc mieć ją tak blisko siebie, jak tylko było to możliwe.
Bo w końcu… dlaczego nie? Była tutaj, cała dla niego – tak po prostu, dokładnie jak sobie wymarzył. Nie miało znaczenia jak do tego doszło, gdzie byli i co musieli zrobić. W końcu miał swoją przecudowną Elenę i tylko to się dla niego liczyło.
Przestań…
Tyle że to też nie miało znaczenia. Powstrzymywanie się, kiedy i ona tego chciała, nie wchodziło w grę. Zbyt długo czekał, by pozwolić, żeby cokolwiek zakłóciło to, co działo się między nimi. Kolejne pocałunki…
Chciał ją mieć. Chciał spróbować jak smakowała – tej słodkiej, płynącej w jej żyłach krwi, której wszyscy wokół wydawali się pragnąć. Tyle przynajmniej wywnioskował, kiedy myślał o demonie. Rafael na pewno miał ten przywilej, a skoro teraz przyszła do niego…
Wymiana krwi była ważna. On już wielokrotnie podzielił się z nią swoją.
Nie wyczuł protestu, kiedy wysunął kły i wgryzł się w jej odsłoniętą szyję. Przynajmniej początkowo, kiedy tulił do siebie Elenę, łapczywie pijąc i rozkoszując się jakże słodkim, ciepłym płynem, który zalał jego usta. Podobało mu się to, zresztą tak jak i jej. Utrata krwi, którą oddawało się dobrowolnie, zawsze była przyjemna.
A potem coś się zmieniło, zupełnie jakby ktoś przełączył się kanał w telewizorze. Wspomnienie umknęło z jego umysłu, a on znów stał w ciemnościach, rozszerzonymi oczyma wpatrując w plecy klęczącej na podłodze kuzynki.
Eleny nachylonej nad martwym, poznaczonym śladami ugryzień ciałem Lilianne Glass.
Wtedy sobie przypomniał.
Już pamiętał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa