
Elena
Patrzyła, ale nie dowierzała.
Całym jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz – jeden, a potem kolejne, w miarę
jak zaczęło do niej docierać, co tak naprawdę widziała. W jednej chwili
okazało się, że nikły blask mocy był o wiele silniejszy, niż początkowo
sądziła. W końcu jak inaczej miała wytłumaczyć to, że z taką
łatwością dopatrzyła się całej masy szczegółów, o których tak naprawdę
wolałaby jak najszybciej zapomnieć?
Poplątane
jasne włosy, blada cera, pusty wzrok… Wodziła spojrzeniem po leżącym na
posadzce ciałem, ostatecznie skupiając się przede wszystkim na twarzy. Nie miała
w przeszłości zbyt wielkiego kontaktu z martwą kobietą na ziemi, ale
przecież doskonale ją znała. Słodka bogini, wszyscy w Mieście Nocy
doskonale znali Lilly Glass!
– Elena…
Coś w głosie
Aldero ją otrzeźwiło. Zamrugała w nieco nieprzytomny, wciąż oszołomiony
sposób, na krótką chwilę jednak decydując się spojrzeć na kuzyna. Po wyrazie
jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał czy czuł, a może
to po prostu ona przez nadmiar emocji nie potrafiła zmusić się do
interpretowania czegoś więcej ponad własne odczucia. Jakkolwiek by nie było,
najważniejsza kwestia pozostawała bez zmian.
Poruszyła
się samoistnie, zanim do umysłu dotarły jakiekolwiek bodźce, które
podpowiedziałyby jej, co robić. Z jękiem osunęła się na kolana,
błyskawicznie dopadając do Lilianne, choć wcale nie chciała tego robić. Ręce
wciąż jej drżały, kiedy ułożyła je na twarzy wampirzycy, próbując zdziałać…
cokolwiek. Poczuła się co najmniej nieswojo, gdy głowa kobiety bezwładnie
przetoczyła się z boku na bok. Puste spojrzenie martwych oczu spoczęło
wprost na Elenie, przy okazji sprawiając, że serce dziewczyny omal nie
wyskoczyło jej z piersi.
– Nie… Nie,
nie, nie… – wyrwało jej się po raz wtóry, zupełnie jakby zaprzeczenie mogło
cokolwiek zmienić.
W głowie
miała wyłącznie pustkę. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie coś, co miałoby
szansę przydać jej się akurat w tej chwili. Cholera, była córką lekarza! Zwłaszcza
po wyjęciu kawałka szyby z pleców pewnego uciążliwego demona, powinna wiedzieć,
co robić. Sprawdzić oddech czy może od razu zacząć reanimację? Tyle że ręce
trzęsły jej się tak bardzo, że zwątpiła w to, czy osiągnęłaby cokolwiek,
prócz zalania się łzami i pogruchotania Lilly kości.
Próbując
zapanować nad własnym, zagłuszającym wszystko inne oddechem, z wolna
pochyliła się na tyle, by spróbować wychwycić jakiekolwiek oznaki życia –
choćby nikłe bicie serca, walkę o oddech… Cokolwiek. Nerwowym gestem
odgarnęła włosy, obojętna na to, że końcówkami musnęła umazaną krwią ziemię. To
nie było ważne. To, że właściwie klęczała w kałuży krwi, a ta powoli
wsiąkała w tę cholerną, ofiarowaną przez Ciemność suknię, tym bardziej nie
było ważne.
Dopiero gdy
spróbowała się pochylić i przyszło jej to bez większych przeszkód, zauważyła,
że skrzydła zniknęły. Poczuła się co najmniej nieswojo, ale nie próbowała ich
przywoływać. Po pewności siebie, która towarzyszyła jej, gdy wcześniej
prowadziła bliskich korytarzami, wręcz emanując światłem, o którym mówili
wszyscy wokół, nie pozostał nawet ślad. W takim wypadku przywoływanie
anielskich skrzydeł wydawało się niewłaściwe.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Napierała ze wszystkich stron, bijąc również od
bezwładnego ciała Lilianne. Elena dobrze rozumiała, co to oznaczało, ale i tak
nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Raz jeszcze wyciągnęła ręce, tym razem próbując
ułożyć ciało tak, by zaległo na plecach, chociaż i w ten sposób nie
była w stanie niczego zmienić. Osiągnęła jedynie tyle, że głowa wampirzycy
kolejny raz zmieniła pozycję, odsłaniając pokrytą siniakami, poznaczoną śladami
ugryzień szyję.
– O bogini
– jęknęła, jak urzeczona wpatrując się w nieco poszarpane, ale aż nazbyt
charakterystyczne rany. – Co się stało? Musimy się stąd wydostać, Al.
Nie
doczekała się odpowiedzi. Wzdrygnęła się, ogarnięta irracjonalnym wrażeniem, że
jakimś cudem została sama, ale kiedy w panice poderwała głowę, przekonała
się, że kuzyn wciąż stał tuż za nią. Och, jasne, że tam był. W końcu w powietrzu
wciąż unosiła się znajoma kula światła, rozpraszając mrok i pozwalając
Elenie dostrzec cokolwiek.
Aldero
milczał, po prostu się w nią wpatrując – tak uważnie, że Elena poczuła się
nieswojo. Wciąż wydawał jej się blady, niespokojny i jakby nierzeczywisty.
W jego spojrzeniu doszukała się czegoś, co sprawiło, że serce zabiło jej
szybciej, naprzemiennie to przyśpieszając, to znów zwalniając. Coś było nie
tak, ale…
– Al? –
zaniepokoiła się. Na moment zapomniała, że właśnie klęczała nad ciałem martwej
dziewczyny. – Aldero, wszystko w porządku?
Chciała wstać,
ale zarazem nie potrafiła się do tego zmusić. Ostatecznie zastygła w bezruchu,
niespokojnie spoglądając na kuzyna. Jego obecność powinna ją uspokoić, zresztą
jak i to, że wyglądał na całego, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nie,
skoro całą sobą czuła, że wydarzyło się coś niedobrego.
Och, oczywiście, że tak. Lilly jest…
Przełknęła z trudem.
Cisza zaczynała doprowadzać ją do szału.
– Nie wiem,
co tutaj się dzieje, ale nie podoba mi się to. Musimy znaleźć wyjście – zaczęła,
ostrożnie dobierając słowa. Robiła wszystko, by zabrzmieć jak najbardziej rzeczowo,
przynajmniej ten jeden raz. – Ale ona… Nie chcę jej tutaj zostawiać – dodała pod
wpływem impulsu.
Jej spojrzenie
na powrót spoczęło na Lilianne – na jej bladej twarzy, rozrzuconych włosach i sinej
szyi. Przez moment nie była oderwać wzroku, wpatrując się w obrażenia
wampirzycy tak długo, aż obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Kiedy i jak
do tego doszło? To w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, skoro
najważniejsze było jedno: ta kobieta zdecydowanie na to nie zasłużyła. Dobra
bogini, nie była w to zamieszana! Nawet się nie znały, może pomijając kilka
przysług, które nieśmiertelna oddała jej bliskim. Jej obecność w Seattle
również była przypadkowa, a jednak…
Tak mi przykro. Tak bardzo, bardzo mi
przykro…
Elena
zamrugała, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. Znów była bliska
płaczu, świadoma wyłącznie narastającego w jej piersi uścisku. Kolejny raz
coś przewróciło jej się w żołądku, chociaż – szczęśliwie bądź nie – nie miała
czym wymiotować. W tamtej chwili zaczęła błogosławić, że nie pokusiła się o próbę
udobruchania Ciemności tym, by jednak spróbować coś zjeść, choć tak bardzo
zależało mu na tym, żeby uskutecznić kolację.
Teraz nawet
to wydawało się odległe. W którymś momencie groteskowe, ale mimo wszystko
dość spokojne spotkanie, zamieniło się w piekło. Jakby tego było mało,
wciąż nie miała pewności, czego od niej chciał i dlaczego ostatecznie
znalazła się tutaj. Tak naprawdę wcale nie chciała tego wiedzieć, odrzucając od
siebie niechcianą myśl z równie wielkim uporem, co i unikała wyobrażania
sobie tego, co w tym czasie musiało dziać się z pozostałymi. Wtedy
musiałaby przyjąć do wiadomości nawet najgorszy scenariusz, a to…
Nie, zdecydowanie
nie chciała tego robić.
Gdzieś za
plecami wyczuła ruch, ale nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi. Choć czekała na
reakcję Aldero, próbowała dać mu czas – choć odrobinę, zwłaszcza że
najwyraźniej tego potrzebował. Może ten jeden raz to ona musiała być silna, zamiast
czekać na pomoc ze strony kogokolwiek innego. Kuzyn zwykle robił wszystko, żeby
ją chronić, nawet gdy zasłużyła sobie na to, by porządnie nią potrząsnął, a potem
zostawił samą sobie. Jego też wplątała w coś, w co nie powinna i do
czego tak naprawdę nie miała prawa. To, że po tym wszystkim wciąż się starał, wydawało
się co najmniej niewłaściwe.
Raniła go.
Wiedziała o tym już wcześniej, ale w szczególności od chwili, w której
wyjechał, okazało się to oczywiste. Problem polegał na tym, że niezależnie od
tego, co próbowała zrobić, nie potrafiła uporządkować ich relacji na tyle, by
ta nabrała sensu. Wciąż była niezdrowa, zbyt poplątania i… po prostu bolesna – i to
nawet wtedy, gdy kuzyn zapewniał ją, że wszystko było w porządku.
Wszyscy
wiedzieli, że to kłamstwo. Łącznie z Ciemnością, chociaż nie o tym chciała
myśleć. Z drugiej strony słowa, które wypowiedział do Miry…
To była jej
wina.
Wszystkie
złe rzeczy, które spotykały tych, których kochała, prędzej czy później
sprowadzały się właśnie do Eleny Cullen.
Weź się w garść…, warknęła na
siebie w duchu, ale nawet to nie zabrzmiało pewnie. Od wypłakiwania sobie
oczu nikt nigdy jeszcze niczego nie osiągnął, ale z drugiej strony…
Wyjście.
Teraz musieli znaleźć wyjście.
Udało jej
się zmusić ciało do współpracy na tyle, by z trudem dźwignąć się na nogi.
Niewiele brakowało, żeby znów wylądowała na ziemi, kiedy zaplątała się w tren
zbyt długiej, nasiąkniętej krwią sukienki. Od słodyczy unoszącego się w powietrzu
zapachu krwi (Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć…?) kręciło jej się w głowie,
ale z uporem odrzucała od siebie te bodźce. Broniła się przed nimi równie
zacięcie, co i przed myślami, które mogły co najwyżej doprowadzić do tego,
by rozdzierająco szlochała u boku bezwładnego ciała.
– Musimy
stąd iść – oznajmiła cicho, starannie dobierając słowa. Dłonie w nerwowym
geście zacisnęła w pięści, nie mogąc opanować się na tyle, by zdobyć się
na nieokazywanie emocji. – Musimy…
Nie
pozwolił jej dokończyć. Co prawda nie przerwał jej słownie, ale momentalnie
zamilkła, kiedy nagle przemieścił się, bezceremonialnie chwytając ją za
ramiona. Jęknęła, kiedy zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę,
nie pozostawiając Elenie innego wyboru, jak tylko spojrzeć mu w oczy.
Zamarła w chwili,
w której dotarło do niej, że zazwyczaj po prostu ciemne tęczówki
błyszczały niezdrowym, czerwonym blaskiem. Wiedziała, co to oznaczało, ale…
– Aldero…
Głos uwiązł
jej w gardle. W jakimś stopniu milczenie wydawało się rozsądniejszym
posunięciem, ale Elena tak naprawdę wątpiła, czy w tej sytuacji istniało
jakiekolwiek dobre wyjście. „Ucieczka przed drapieżnikiem zwykle prowokuje go
do ataku” – przypomniała sobie zasadę, którą zasłyszała od Licavolich, ale w tamtej
chwili te słowa brzmiały zbyt pusto i mało znacząco. Bo, cholera, żadna z reguł
nie mówiła, co zrobić w momencie, w którym przeciwnikowi już udało
się ofiarę dopaść.
Jeśli do
tej pory jej kuzyn wyglądał źle, w tamtej chwili jego stan prezentował się
jeszcze gorzej. Był blady, roztrzęsiony i w niczym nie przypominał
tego uroczego, czasem zbyt złośliwego chłopaka, u którego boku czasami się
kładła – czy to żeby się podrażnić, czy znów posłuchać jak brzdękał na gitarze.
Od momentu, w którym czuli się przy sobie swobodnie, a on zachowywał
się jak jej najlepszy przyjaciel, minęło tyle czasu…
Teraz z kolei
patrzył na nią w sposób, który nie wróżył niczego dobrego. Jak szaleniec, na
którego drodze właśnie pojawił się ktoś, kto wzbudzał w tym najgorsze możliwe
myśli. Czuła, że jego palce z silą zaciskają się na jej ramionach, ale
nawet ból i wrażenie, że wampir z powodzeniem mógłby pogruchotać jej kości,
nie sprawiły, by zdołała oderwać wzrok od jego twarzy. Spoglądała mu w oczy
i coś w tym spojrzeniu – widoku nieludzkich, lśniących czerwienią tęczówek
– również ją samą doprowadzało do szaleństwa.
– Dlaczego? – wychrypiał i coś w brzmieniu jego
głosu przyprawiło Elenę o dreszcze. Przypominał dziki charkot, zbyt
nieludzki, by miał prawo wydobyć się z gardła choćby po części ludzkiej
istoty. – Czemu mnie do tego zmusiłaś, kuzyneczko…?

Aldero
Miał wrażenie, że śni. To
byłoby dziwne, skoro dobrze znał ten nierzeczywisty, podlegający kontroli umysł
świat, ale jednak. Nie był w panowaniu nad nim tak dobry jak Alessia,
zresztą jego lepsiejsza kuzynka
pewnie obraziłaby się na samą sugestię tego, że ktokolwiek byłby w stanie
panować nad snami lepiej niż jedyna właściwa Pani Snów, ale mimo wszystko… powinien
wiedzieć, prawda? A tym bardziej rozumieć i zdołać cokolwiek
zdziałać.
Sęk w tym,
że w tym wypadku powinności w najmniejszym stopniu nie szły w parze
ze stanem faktycznym. W efekcie Aldero czuł się tak, jakby przez całe dni,
miesiące a może nawet lata błądził w mroku, trwając w niekończącym
się śnie. W zasadzie czas równie dobrze mógłby przestać płynąć, a on
nie zwróciłby na to uwagi. Od pewnego momentu po prostu błądził, nie potrafiąc
wskazać momentu, w którym rzeczywistość przestała mieć jakiekolwiek
znaczenie.
Elena była w tym
wszystkim najjaśniejszym punktem. Była niczym błysk światła w ciemnościach,
jakkolwiek ironiczne by się to nie wydawało w odniesieniu akurat do tej
dziewczyny. Od zawsze przyciągała go niczym żarówka ćmę, sprawiając, że krążył
wokół niej, próbując zrobić wszystko, by trzymać się blisko jakże upragnionego
blasku, ale przy okazji się nie sparzyć. Cóż, z tym drugim wychodziło
naprawdę średnio.
Nie
powinien jej kochać. Przez jakiś czas może nawet mu to wychodziło, ale…
A potem te
uczucia wróciły i zrozumiał, że przez cały ten czas oszukiwał samego
siebie. Ona jego również, na każdym kroku oferując coś, co od samego początku
nie mało racji bytu.
To z jej
winy błądził, będąc niczym lunatyk, który nie potrafił znaleźć sposobu na
przebudzenie. Mógł domyślić się, że moment, w którym do niego przyszła,
był zaledwie kolejną sztuczką – obietnicą bez jakiekolwiek pokrycia. Jej ciało
było niczym zwodnicza pokusa, uśmiech ociekał fałszem, a spojrzenie lśniących,
błękitnych oczu wcale nie było takie niewinne, jak początkowo sądził. Mógł tylko
zgadywać, jak długo owijała go sobie wokół palca, za jego plecami śmiejąc się z tego,
że jak ostatni idiota robił wszystko, czego tylko zapragnęła.
Zaatakowała
Ryana i potrzebowała kogoś, kto by po nią przyjechał? Nie ma problemu!
Aldero już pędził do samochodu, a potem przez całe miasto, gotów choćby i do
rana krążyć po okolicy, byleby jego kochana kuzynka zdołała się uspokoić.
Chciała po prostu się wygadać? Proszę bardzo, był! Zaczęła spotykać się z demonem,
który bez chwili wahania wymordowałby wszystkich wokół, gdyby zaszła taka
potrzeba? Trudno. I tym razem Aldero mógł schować dumę do kieszeni, a potem
trzymać gębę na kłódkę, skoro właśnie tego oczekiwała Elena.
Nie
powiedział niczego, kiedy jasnym stało się, że nie znaczył dla niej niczego.
Tak naprawdę przemilczał moment, w którym po powrocie zza grobu nie okazała
choćby krztyny zainteresowania tym, że odchodził z jej powodu od zmysłów.
Że się martwił, że wciąż był i chciał dla niej jak najlepiej… A on
przyjmował to ze spokojem, nawet wtedy, gdy miał wielką ochotę odmówić ponownej
pomocy i po prostu odesłać Elenę do diabła. To byłoby uczciwe, prawda? Tak
powinien postąpić.
Cóż innego,
skoro widziała go tylko wtedy, gdy potrzebowała naiwnego debila, który w najgorszym
wypadku byłby na tyle dobry, żeby otworzyć sobie dla niej żyły…?
Nie, to nie
tak. To przecież nie było tak…
Miłość ogłupia.
Ta myśl
wracała od czasu do czasu, za każdym razem ucinając wszelakie wątpliwości. Tym
argumentem był w stanie obalić wszystkie inne, zwłaszcza te, które do tej
pory sprawiały, że z uporem wracał do punktu wyjścia – wprost do Eleny, starając
się o coś, co od samego początku nie miało racji bytu. Ich relacja popsuła
się już dawno temu. Była niewłaściwa, popsuta i bolesna, przez co nie
potrafił się od niej uwolnić. Sądził, że wyjazd cokolwiek zmieni, ale teraz…
Teraz był
tutaj. Zagubiony w ciemnościach, z poczuciem, że przejrzał na oczy
zdecydowanie zbyt późno. Ucieczka nie miała niczego zmienić.
Nie, skoro
wciąż potrzebował Eleny.
Czuł, że to
niezdrowe uzależnienie. Coś, co wymknęło się spod kontroli już jakiś czas temu,
nie dając mu najmniejszych szans na wycofanie się. Ta dziewczyna zagnieździła
się w jego umyśle, niczym jakiś podstępny nowotwór – coś niszczycielskiego,
czego nie dało się ot tak pozbyć. Mógł albo pozwolić, by ostatecznie go
zniszczyła, albo spróbować po raz ostatni zawalczyć o… Cóż, o nią.
O jego Elenę.
Nigdy
wcześniej nie czuł się aż do tego stopnia wytrącony z równowagi. Miotał
się, naprzemiennie to pragnąc jej nienawidzić, to znów gotów zrobić wszystko,
by była obok. Tym bardziej ucieszył się, kiedy nagle wyjawiła się z ciemności
– uśmiechnięta, naprawdę ucieszona jego widokiem. Na początku się zawahał, ale
potem poczuł jej ciało tuż przy swoim i zrozumiał, że coś się zmieniło. W chwili,
w której przygarnął ją do siebie, był już tego całkowicie pewien.
Kiedy chwilę
po tym Elena tak po prostu – zachowując się przy tym tak, jakby wcześniej
robiła to wielokrotnie – wpiła się wargami w jego usta, a on wplótł palce
w jej jasne, przyjemnie miękkie włosy, wszelakie obawy zniknęły. Nie chciał
zastanawiać się, co tak naprawdę się zmieniło – dlatego przyszła akurat teraz, w takich
dziwnych warunkach. Wystarczyło, że w końcu zrozumiała.
– Chodź –
usłyszał tuż przy uchu i to wystarczyło.
Nie musiała
mówić niczego więcej. W tym jednym słowie doszukał się więcej, niż mogłoby
się wydawać. Zawierało się w nim wszystko – wszelakie pragnienia, które
nagle zaczęli dzielić, a które narastały w nim w zasadzie od
zawsze. Chciał trzymać ją w ramionach, wymieniać kolejne pocałunki i w końcu
mieć poczucie, że była tutaj dla niego. Nie chciał patrzeć na nią jak na
kuzynkę, zwłaszcza że nigdy nie byli spokrewnieni. Przyzwyczajenia i relacje,
które obowiązywały Licavolich i Cullenów od zawsze były skomplikowane, ale
przecież nie musiały ich dotyczyć. Był Devile, prawda? A będąc razem nie
robiliby niczego złego.
Och, nie
zamierzał popełniać błędów ojca. Drake zawalczył zbyt późno, kiedy już rozpadło
się wszystko, o co mógł chcieć zawalczyć. Zaprzepaścił coś, co mógł
uratować, ale… Aldero przecież nie był nim. To, że nosił jego imię, nie
znaczyło jeszcze, że miał skończyć w równie beznadziejny, tragiczny
sposób.
Bliskość
Eleny mogła to potwierdzać.
Całowali
się i to było dobre, inne niż w przypadku Miry, o wiele bardziej
idealne. Nie tyle zły moment, co niewłaściwa
kobieta. Demonica miała rację, choć przyznanie się do tego wcale nie było
takie proste. Jakkolwiek by jednak nie było, wszystko to, co zaszło między nim a Miriam,
stanowiło zaledwie niemy krzyk rozpaczy w tęsknocie za czymś, czego nie
mógł mieć.
Aż do tego
momentu. Dopiero z Eleną wszystko było takie, jakie od samego początku powinno.
Aldero, nie!
Zacisnął
powieki, po czym energicznie potrząsnął głową. Bardziej stanowczo wtulił się w Elenę,
pragnąc mieć ją tak blisko siebie, jak tylko było to możliwe.
Bo w końcu…
dlaczego nie? Była tutaj, cała dla niego – tak po prostu, dokładnie jak sobie
wymarzył. Nie miało znaczenia jak do tego doszło, gdzie byli i co musieli
zrobić. W końcu miał swoją przecudowną Elenę i tylko to się dla niego
liczyło.
Przestań…
Tyle że to
też nie miało znaczenia. Powstrzymywanie się, kiedy i ona tego chciała,
nie wchodziło w grę. Zbyt długo czekał, by pozwolić, żeby cokolwiek
zakłóciło to, co działo się między nimi. Kolejne pocałunki…
Chciał ją
mieć. Chciał spróbować jak smakowała – tej słodkiej, płynącej w jej żyłach
krwi, której wszyscy wokół wydawali się pragnąć. Tyle przynajmniej
wywnioskował, kiedy myślał o demonie. Rafael na pewno miał ten przywilej, a skoro
teraz przyszła do niego…
Wymiana
krwi była ważna. On już wielokrotnie podzielił się z nią swoją.
Nie wyczuł
protestu, kiedy wysunął kły i wgryzł się w jej odsłoniętą szyję.
Przynajmniej początkowo, kiedy tulił do siebie Elenę, łapczywie pijąc i rozkoszując
się jakże słodkim, ciepłym płynem, który zalał jego usta. Podobało mu się to,
zresztą tak jak i jej. Utrata krwi, którą oddawało się dobrowolnie, zawsze
była przyjemna.
A potem coś
się zmieniło, zupełnie jakby ktoś przełączył się kanał w telewizorze. Wspomnienie
umknęło z jego umysłu, a on znów stał w ciemnościach,
rozszerzonymi oczyma wpatrując w plecy klęczącej na podłodze kuzynki.
Eleny
nachylonej nad martwym, poznaczonym śladami ugryzień ciałem Lilianne Glass.
Wtedy sobie
przypomniał.
Już pamiętał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz