7 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia pięć

Elena

– Nie rozumiem…
Urwała, kiedy uścisk na ramionach się zacieśnił. Nie miało znaczenia, że Aldero sprawiał jej ból, trzymając w sposób, który nie wróżył niczego dobrego. To, że coś było nie tak, wydawało się oczywiste od samego początku – już od chwili jego zniknięcia, a zwłaszcza teraz, gdy zobaczyła go tak bladego, dziwnie milczącego i…
Ostatecznie to te lśniące, czerwone oczy zmieniły wszystko.
To oraz kolejne słowa, których za żadne skarby nie potrafiła zrozumieć.
– Nie chciałem. Wierz mi, że nie chciałem – wyrzucił z siebie na wydechu, nie odrywając wzroku od oszołomionej Eleny. – Ja… Ale ty cały czas się bawiłaś.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Chciała zaprotestować albo raz jeszcze powtórzyć, że go nie rozumiała, ale coś w jego spojrzeniu utwierdziło ją w przekonaniu, że rozsądniej byłoby milczeć. Tak naprawdę nie miało znaczenia, co by mu powiedziała. Prowokowanie go, kiedy był w takim stanie, wydawało się prostą drogą do grobu,
Jak Lilly…
Coś ścisnęło ją w gardle. Nie chciała w to uwierzyć, ale nie mogła pozbyć się niepokojącego wrażenia, że właśnie tak było. Słodka bogini, byli razem. To byłoby logiczne – fakt, że spotkali się, kiedy Aldero zdecydował się wrócić do Miasta Nocy. Problem polegał na tym, że nigdy tam nie dotarł.
– Al…
Co miała mu powiedzieć? Pustka w głowie dawała jej się we znaki, bardziej niepokojąca od wymownej ciszy. Elena poczuła się trochę tak, jakby stąpała po lodzie i to na tyle cienkim, że to, iż miał zarwać się pod jej ciężarem, było zaledwie kwestią czasu. Wszystko sprowadzało się do tego, że tak naprawdę nie wiedziała, w którym momencie miało jej przyjść popełnić błąd.
Wiele słyszała o nowych wampirach. Trudno było wychowywać się w Mieście Nocy i nie wnikać w szczegóły tego gatunku, zwłaszcza że ten po części wchodził do jej rodziny. Nie wnikała w biologię i szczegóły, ale rozumiała Syndrom Agresji na tyle, na ile było to możliwe. Wiedziała, co wiązało się z piciem krwi kogoś takiego, przynajmniej dla kogoś, kto był pół-wampirem. Co jak co, ale przed tym rodzina musiała ją przestrzec, nawet jeśli nie widzieli powodu, by wspomnieć o wielu innych, równie istotnych kwestiach – jak choćby tym, że po świecie mogły chodzić demony albo spragniona zemsty, śmiertelnie niebezpieczna wampira królowa.
Tak czy siak, wiele razy słyszała, że nowe wampiry potrafiły być bardziej nieprzewidywalne od tych, które widywała na co dzień. Sęk w tym, że nigdy nie znalazła powodu, by zacząć się obawiać – nie tych, których widywała regularnie. I to łącznie z Rufusem, choć naukowiec okazyjnie zwracał się do niej w taki sposób, jakby faktycznie miał ochotę rozerwać jej gardło.
Ale nie Aldero. Nie jej kuzyn, który…
Drgnęła, ale nie ruszyła się z miejsca. Jego uścisk skutecznie utrzymał ją w miejscu, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko spoglądać w te jarzące się w niepokojący, zwiastujący wyłącznie mordercze zamiary sposób. Zauważyła, że rozchylił usta, wysuwając dwa ostro zakończone kły. Jakoś nie wątpiła, że idealnie wpasowałyby się w rany, które zdążyła zauważyć na martwym ciele leżącej tuż obok Lilianne.
– Krzywdzisz mnie – wyszeptała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie. Pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, choć nie sądziła, że będzie w stanie się na to zdobyć.
Przez chwile była gotowa przysiąc, że jego spojrzenie stało się bardziej przytomne. To były zaledwie ułamki sekund – przebłysk normalności, który sprawił, że gniew ustąpił miejsca czemuś innemu: czystemu przerażeniu.
A potem czerwień wróciła, zaś Aldero roześmiał się w pozbawiony wesołości, przeszywający sposób.
– Ja cię krzywdę? – powtórzył z niedowierzaniem. Tych kilka słów wystarczyło, żeby do Eleny dotarło, że popełniła błąd. – Ja… krzywdę… ciebie?
– Posłuchaj…
Nic nie wskazywało na to, by miał taki zamiar. Zanim zdążyła się zastanowić, Aldero jednym zdecydowanym ruchem odrzucił ją do siebie, posyłając kilka dobrych metrów dalej. Nie miała nawet okazji przywołać skrzydeł, by załagodzić upadek albo zareagować w jakikolwiek inny sposób. Z impetem wpadła na drewniane ławy, a siła uderzenia roztrzaskała je na drobne kawałki. Elena zaległa w samym środku tego zamieszania, w oszołomieniu spoglądając w – jak przynajmniej sądziła – sufit. O ile ta dziwna kapliczka w ogóle go posiadała.
Na moment pociemniało jej przed oczami. Ledwo dostrzegała słaby blask świetlistej kuli, która towarzyszyła Aldero. Choć w normalnym wypadku poczułaby ulgę, gdyby światło zaczęło się zbliżać, w tamtej chwili odkrycie, że jasność przybrała na sile, wzbudziło w niej wyłącznie silniejszą panikę.
– Dlaczego…? Czemu to takie skomplikowane, co? – usłyszała. Tym razem głos kuzyna doszedł do niej jakby z oddali. – Nie powinienem, ale… Wyjaśnisz mi jak można kogoś kochać i zarazem tak bardzo nienawidzić?
Zabolało, chociaż nie była pewna co bardziej – jego słowa czy całe jej ciało, kiedy spróbowała się poruszyć. Krzywiąc się w odpowiedzi na pulsowanie obolałych mięśni, z trudem przetoczyła się na bok. Powstrzymała jęk, gdy przy próbie podniesienia się dosłownie sparaliżował ją ból. Drżącymi palcami zaczęła badać bok, ostatecznie natrafiając na kawałek drewna – pokaźnych rozmiarów odłamek ławki, na który nadziała się przy upadku. Nerwowo zacisnęła palce na części, która wystawała z rany nad prawym biodrem, ale zabrakło jej odwagi, by tak po prostu wyszarpnąć zalegający w ranie kawałek.
Och, nie… Nie, nie, nie…
Ledwo czuła zapach własnej krwi. Była za to świadoma, że ta oblepiała jej palce i powoli wsiąkała w już i tak przesyconą krwią Lilianne sukienkę. W ciemnościach nie powinna być w stanie dostrzec ciemnych plam na czarnym materiale, ale kiedy dla pewności spróbowała ocenić własne obrażenia, w oszołomieniu dostrzegła, że… lśniła. Tylko nieznacznie, ale jednak.
Zacisnęła usta. Wciąż byli w tym dziwnym, nierzeczywistym świecie – odmiennym od tego, który znała i bardziej przypominającym Przedsionek. Kiedy pierwszy raz spotkała się z Andreasem, oberwała od jednego z przebywających tam demonów. Wówczas jej krew również lśniła, a skoro tak…
– Och, Eleno…
Serce podeszło jej aż do gardła. Nerwowo spojrzała w kierunku, z którego dochodził ją głos Aldero, ale nie była w stanie go dostrzec. Wtedy też uprzytomniła sobie, że blask mocy zgasł – tak po prostu, pogrążając wszystko wokół w nieprzeniknionych ciemnościach. W tym wszystkim zaś była ona, wciąż krwawiąca i lśniąca, niczym idealny cel dla drapieżcy, który – jak nagle sobie uprzytomniła – w przeciwieństwie do niej odnajdował się w mroku idealnie.
Już nie słyszała jego kroków. Z powodzeniem mógł być tuż obok albo za jej plecami – gdziekolwiek, a jednak nie byłaby w  stanie go zauważyć.
Uciekać… Musiała uciekać.
Zacisnęła zęby, po czym jednak szarpnęła za wystający z rany odłamek. Aż zachłysnęła się powietrzem w odpowiedzi na ból, ale nie dała sobie czasu na zwijanie się na podłodze z tego powodu. Prawie natychmiast poczuła mrowienie w miejscu, z którego sączyła się krew. Z niejaką ulgą uprzytomniła sobie, że teraz, gdy cięcie było czyste, ciało w końcu mogło zacząć się regenerować.
Z trudem podniosła się na nogi. Zatoczyła się, ale nie pozwoliła sobie na upadek, natychmiast prostując niczym struna. Niespokojnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo, nasłuchując jakichkolwiek oznak zagrożenia, ale dookoła panowała wyłącznie nieprzenikniona cisza. Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony oddech i tłukące się w piersi serce, zdradziecko wskazujące miejsce, w którym się znajdowała.
To twoja wina.
Ta myśl nie dawała jej spokoju. Nieważne na ile prawdziwe były słowa Aldero. Tak naprawdę już wcześniej doszła do wniosku, że wszystko tak czy siak sprowadzało się właśnie do niej oraz tego, w co wciągnęła najbliższych. Gdyby po prostu chodziło o klątwę, potrafiłaby to znieść. Och, nawet propozycja, którą złożyła jej Ciemność, nie wydawała się taka zła, skoro w ten sposób mogła odciąć najbliższych od szaleństwa, które nawet nie powinno ich dotyczyć. Gdyby nie Rafael…
W tym wszystkim był jeszcze Aldero, chociaż naiwnie wierzyła, że już od dawna mieli wszystko uporządkowane. Chciała wierzyć, że kilka przypadkowych rozmów i uśmiechów wystarczyło, żeby ich relacja wróciła do normy. Co prawda dostrzegała, że wampir wciąż patrzył na nią inaczej niż powinien, ale póki się starał, mogła przynajmniej udawać, że nie działo się nic wartego uwagi. W jakiś pokrętny sposób wciąż go potrzebowała, nie potrafiąc zdobyć się na coś, na co ostatecznie zdecydował się on sam – na ucięcie czegoś, co od dłuższego czasu było toksyczne dla nich oboje. Nie miała pojęcia, czy potrafiłaby zdobyć się na coś podobnego, gdyby to ona musiała zadecydować.
Jakkolwiek by nie było, przez myśl jej nie przeszło, że w grę mogłaby wchodzić nienawiść. To brzmiało nienaturalnie – wyobrażenie sobie, że akurat Aldero miałby darzyć ją tak ogromną niechęcią. Jak marny żart brzmiało to, że to przed nim musiałaby uciekać i drżeć w ciemnościach, świadoma wyłącznie jednej rzeczy: tego, że pragnął ją zabić.
Nie zrobiłby tego. Nie, gdyby to on podejmował decyzję.
Aż tak daleko się posunąłeś?, pomyślała w oszołomieniu. Nie miała pojęcia, czy Ciemność wciąż słuchała – gdziekolwiek miałaby się znajdować – ale jakoś nie wątpiła, kto był za całe to szaleństwo odpowiedzialny. Wykorzystujesz miłość przeciwko nam?
Ucisk w gardle przybrał na sile. Wciąż miała ochotę zwymiotować, ale jednocześnie nie było niczego, co mogłaby z siebie wyrzucić. Popędziła przed siebie, starając się stawiać stopy jak najostrożniej, by nie robić zbędnego hałasu. Wciąż nasłuchiwała, chociaż skupienie się na bodźcach, które podsuwały jej wyostrzone zmysły, okazało się problematyczne. Nie mogła się skoncentrować, skoro zarazem jej myśli wirowały, podsuwając coraz to nowe, bardziej i bardziej gorzkie wnioski.
Och, tak, to była jej wina. Gdyby Aldero nie miał do niej żalu, ojciec Rafaela nie znalazłby niczego, co zdołałby wykorzystać przeciwko niemu.
Miłość, najdroższa, to niszczycielskie uczucie. I bardzo, bardzo niepraktyczne.
Z trudem powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo, gdy w jej umyśle rozbrzmiały te słowa. Spróbowała się ich uchwycić, ale cudza myśl zniknęła równie nagle, co się pojawiła. Miała rację, kiedy podejrzewała, że Ciemność wciąż słucha, ale choć zdawała sobie sprawę z obecności tej istoty, ta wydawała się być gdzieś poza jej zasięgiem. To było niczym przedstawienie, które obserwował, napawając się kolejnymi złymi rzeczami, do których udało mu się doprowadzić.
Przez ułamek sekundy czuła wyłącznie gniew. Wydawał się rozrywać jej ciało od środka, stopniowo narastając i sprawiając, że miała wielką ochotę krzyczeć z frustracji. Dlaczego? W imię czego, skoro żadne z nich niczym nie zawiniło? Skoro pragnął jej z powodu klątwy, czemu tak po prostu nie zabrał tego, co do niego należało, kiedy umarła po raz pierwszy…?
– Eleno.
Głos Aldero rozbrzmiał tuż za jej plecami. W oszołomieniu nie wychwyciła ruchu, sama niepewna, kiedy kuzyn znalazł się przy niej. Choć chwilę wcześniej czuła się bliska tego, by roznieść gołymi rękami pierwszą osobę, która znalazłaby się wystarczająco blisko, uczucie to zniknęło w momencie, w którym cudze ramiona owinęły się wokół niej. W zamian powrócił strach – przejmujący i oszołamiający; wrażenie było takie, jakby ktoś wstrzyknął jej do krwiobiegu lodowatą wodę.
Zamarła, czekając na jakikolwiek gwałtowny ruch z jego strony. Czekała aż ją odepchnie albo od razu spróbuje zabić – zrobi cokolwiek, skoro tak bardzo jej nienawidził. Na swój sposób miał do tego prawo, choć przecież tak bardzo tego nie chciała. Gdyby miała jakikolwiek wpływ na targające nim uczucia, natychmiast spróbowałaby coś zmienić. Problem jednak polegał na tym, że w grę nigdy nie wchodził urok, którym dysponowała. Sam Aldero irytował się, gdy sugerowała, że jego uczucie nie było szczere, a skoro tak…
Przepraszam, pomyślała. To jedno słowo nie chciało przejść jej przez usta, wątpiła zresztą, by miało jakiekolwiek znaczenie. Nie w tej sytuacji.
Z trudem powstrzymała kolejne dreszcze, gdy poczuła ciepły, przyśpieszony oddech na karku. Jego usta znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko odsłoniętej szyi; niemalże czuła muśnięcie gotowych do przebicia skóry, wysuniętych kłów. W napięci czekała tylko na moment, w którym zdecydowałby się na ostateczny ruch – na to, by ot tak rozerwać jej gardło.
Nie zrobił tego.
Elenie wyrwał się zdławiony jęk, gdy wargi wampira musnęły jej szyję. To był delikatny, niezwykle subtelny pocałunek, ale coś w sposobie, w jaki Aldero ją trzymał, sprawiało, że miała ochotę go odepchnąć. Skuliła się, kiedy jego dłoń wylądowała na jej biodrze – dokładnie na wciąż przesiąkniętym krwią miejscu, w którym dopiero co znajdowała się rana. Cięcie zdążyło się zasklepić, ale dopiero co zaleczona skóra wciąż pozostawała wrażliwa.
– Jakim cudem tak to skomplikowaliśmy? – usłyszała tuż przy uchu. Jego głos brzmiał dziwnie, chrapliwy i tak cichy, że ledwo była w stanie rozróżnić poszczególne słowa. – Gdybym powiedział ci wcześniej… – dodał, ale prawie natychmiast urwał, wzdychając przy tym przeciągle.
– Wybacz, że nigdy tego nie dostrzegłam – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Roześmiał się – w krótki, obojętny sposób. Przypominało to raczej coś z pogranicza warknięcia i jęku, aniżeli coś, co mogłaby uznać za przejaw radości.
– A co by to zmieniło, kuzyneczko?
Nie odpowiedziała, nie ufając sobie na tyle, by choćby próbować. W zamian – poruszając się trochę jak w transie i zważając na każdy ruch – spróbowała odwrócić się na tyle, by móc na niego spojrzeć. Drgnął, przez moment wyglądając na chętnego, by ją powstrzymać, ale ostatecznie jej na to pozwolił.
Okręciła się w jego ramionach, stając z nim twarzą w twarz. Mimo obaw jednak zdecydowała się na to, by zajrzeć Aldero w oczy. Zwykle ciemne tęczówki wciąż jarzyły się niepokojącą czerwienią, ale próbowała o tym nie myśleć.
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie mam pojęcia, co by było, gdybym nie spotkała Rafaela, ale… Ale – powtórzyła z naciskiem – zawsze byłeś i będziesz dla mnie ważny.
Przez jego twarz przemknął cień. Nic nie zmieniło się w spojrzeniu, którym ją obdarowywał – przenikliwym i całkowicie obojętnym, czym skutecznie przyprawiał Elenę o dreszcze. Z wysuniętymi kłami i tymi oczami wyglądał jak bliski wybuchu szaleniec.
W chwili, w której wyciągnął dłonie ku jej twarzy, pomyślała, że popełniła błąd. Podświadomie wyczekiwała momentu, w którym jednak zdecydowałby się przetrącić jej kark albo zacząć dusić, zwłaszcza gdy jego dłonie znalazły się zdecydowanie zbyt blisko odsłoniętego gardła. Wcale nie poczuła się lepiej z myślą, że przynajmniej nie był w stanie aż tak łatwo spróbować jej ukąsić.
– Spójrz tylko na siebie. – Aldero uśmiechnął się w pozbawiony wesołości, wyraźnie wymuszony sposób. – Stoisz przede mną i dosłownie wyglądasz jak anioł – mruknął, znaczącym gestem muskając dłonią jej skrzydła – a ja zamiast ukojenia, czuję się tak, jakbyś za moment miała wyrwać mi serce. Znowu.
Westchnął, po czym bezceremonialnie przygarnął ją do siebie. Zesztywniała, kiedy tak po prostu wtulił twarz w jej pierś, zamierając w jej uścisku. Bała się poruszyć, bezradnie przyjmując każdy kolejny gest z jego strony. Znów poczuła ciepły oddech na skórze; muśnięcie warg, których tak naprawdę nie powinna poznać. Było w tym coś desperackiego, zresztą jak i w jego słowach czy kolejnych gestach. Dotykał ją, całował i trzymał w sposób, który okazał się równie tęskny, co i niewłaściwy.
Zamknęła oczy. Z wahaniem przeczesała ciemne włosy kuzyna palcami, przez moment czując się tak, jakby trzymała w ramionach dziecko – zagubione we własnych emocjach i pragnieniach, niepewne decyzji, którą powinno podjąć, niedoświadczone dziecko. W tamtej chwili zamiast strachu czy niechęci czuła wyłącznie żal, powoli zaczynając mieć do siebie pretensje o własną bezradność. Powinna coś zrobić, ale…
Och, na to było już za późno.
– Pragnęłaś czegoś tak bardzo, że to aż boli, Eleno? – odezwał się ponownie, ale tym razem jego głos zabrzmiał dziwnie sennie, zupełnie jakby dochodził gdzieś z daleka.
Zachwiał się, a może to ona zaczynała mieć problem z utrzymaniem równowagi – nie miała pewności, to zresztą wydawało się najmniej ważne. Kiedy nie doczekała się protestu, ostrożnie osunęła się na kolana, pociągając Aldero za sobą. Zalegli na posadzce, ona wciąż w jego ramionach. Raz po raz przeczesywała włosy kuzyna palcami, tuląc go do siebie i kołysząc, zupełnie jakby kilka prostych gestów miało sprawić, że nagle wszystko wróci do normy.
Och, pragnęłam… Żebyś wiedział, że pragnęłam…
Zacisnęła usta. Nie wyobrażała sobie, żeby dobrze zareagował, gdyby nagle zaczęła opowiadać o Rafaelu. Jak miałaby mu wytłumaczyć to, o czym już opowiadała Liz? Że szukała? Że odkąd tylko sięgała pamięcią, próbowała odnaleźć coś, czego nawet nie potrafiła nazwać – a co ostatecznie znalazła u boku żyjącego całe eony demona?
Ale przecież to nie było wszystko.
Pragnęła zrozumienia, którego nie byliby w stanie jej dać zapatrzeni w jej urodę mężczyźni. Pragnęła, żeby ktoś dostrzegł w niej Elenę – taką, jaką była, a nie jaką udawała, instynktownie podporządkowując się zasadom, które wpajała jej Rosalie. Już nawet nie miała o to do siostry pretensji, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej dostrzegając, że wykorzystywała naukę Rosę, żeby uciekać. Tak było wygodniej, mniej wymagająco. Zachowywała się jak egoistka, bo dzięki temu nie musiała ryzykować, że ktokolwiek ją zranić.
Teraz to już nie miało znaczenia. Wiele zmieniło się w ciągu zaledwie kilku miesięcy i to z Eleną na czele.
To, że ostatecznie wylądowała w świecie zmanipulowanym przez Ciemność, marząc już tylko o tym, by ochronić tych, których kochała, mówiło samo za siebie.
– Dawałeś mi więcej niż zasługiwałam, prawda? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać. To nagle wydało jej się równie oczywiste, co i oddychanie. – Zawsze.
– Zawsze – powtórzył cicho.
Poczuła pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliła łzom popłynąć. Na wypłakiwanie sobie oczu miała mieć czas później o ile w ogóle. Teraz potrzebowała planu, ale układanie go w takich warunkach i przy chwiejnym, wciąż mogącym z łatwością ją zabić wampirze, nie należało do najprostszych zadań.
Wsparła się na dłoni, drugą ręką wciąż obejmując Aldero. Tulił się do niej kurczowo, skutecznie ograniczając kolejne ruchy i całkiem pozbawiając Elenę szans na ucieczkę. Wydawał się spokojny, ale dziewczyna nie wątpiła, że wszystko było zaledwie kwestią czasu. Gdyby tylko spróbowała zbyt gwałtownie się poruszyć albo Ciemność stwierdziła, że dalsze trwanie w impasie nie wchodziło w grę…
Właśnie wtedy palcami natrafiła na coś, czego początkowo nie rozpoznała, ale i tak sprawiło, że serce zabiło jej szybciej. W ciemnościach niewiele mogła dostrzec, zwłaszcza że towarzyszący Aldero blask zgasł już jakiś czas temu, ale wystarczająco wyraźnie, by wyciągnąć wnioski.
Coś leżało na posadzce, na dodatek na tyle blisko, że mogła to chwycić. Coś podłużnego, o dość charakterystycznej fakturze i ostrym końcu…
Biodro zapiekło ją na samą myśl. Fragmenty ławek, które roztrzaskała, kiedy kuzyn cisnął nią przez salę, potrafiły być niebezpieczne. Zdążyła się o tym przekonać i to w sposób wystarczająco skuteczny, by wyobrazić sobie, jak łatwo mogłaby wykorzystać jeden z kawałków drewna jako broń.
Drewno i wampiry. Wnioski nasuwały się same.
Dłoń zadrżała jej, ale tylko nieznacznie. Z wolna chwyciła porzucony na posadzce kawałek, nerwowo zaciskając palce na szerszej części. Palcami drugiej ręki raz po raz przeczesywała włosy Aldero, próbując zrobić wszystko, by zachowywać się naturalnie. Och, jakby w tej sytuacji coś podobnego w ogóle wchodziło w grę!
– Coś wymyślę – oznajmiła z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Miała wrażenie, że próbowała przekonać przede wszystkim samą siebie. – Zobaczysz, że ja… – Potrząsnęła głową. – Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam.
Nie czekała na reakcję. W zamian po prostu zaatakowała – błyskawicznie, nie dając sobie czasu na choćby cień wahania.
W chwili, w której bezwładne ciało osunęło się w jej ramionach, Elena jednak pozwoliła sobie na łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa