
Elena
– Nie rozumiem…
Urwała,
kiedy uścisk na ramionach się zacieśnił. Nie miało znaczenia, że Aldero
sprawiał jej ból, trzymając w sposób, który nie wróżył niczego dobrego.
To, że coś było nie tak, wydawało się oczywiste od samego początku – już od chwili
jego zniknięcia, a zwłaszcza teraz, gdy zobaczyła go tak bladego, dziwnie
milczącego i…
Ostatecznie
to te lśniące, czerwone oczy zmieniły wszystko.
To oraz
kolejne słowa, których za żadne skarby nie potrafiła zrozumieć.
– Nie
chciałem. Wierz mi, że nie chciałem – wyrzucił z siebie na wydechu, nie
odrywając wzroku od oszołomionej Eleny. – Ja… Ale ty cały czas się bawiłaś.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Chciała zaprotestować albo raz jeszcze powtórzyć, że go nie
rozumiała, ale coś w jego spojrzeniu utwierdziło ją w przekonaniu, że
rozsądniej byłoby milczeć. Tak naprawdę nie miało znaczenia, co by mu
powiedziała. Prowokowanie go, kiedy był w takim stanie, wydawało się
prostą drogą do grobu,
Jak Lilly…
Coś
ścisnęło ją w gardle. Nie chciała w to uwierzyć, ale nie mogła pozbyć
się niepokojącego wrażenia, że właśnie tak było. Słodka bogini, byli razem. To
byłoby logiczne – fakt, że spotkali się, kiedy Aldero zdecydował się wrócić do
Miasta Nocy. Problem polegał na tym, że nigdy tam nie dotarł.
– Al…
Co miała mu
powiedzieć? Pustka w głowie dawała jej się we znaki, bardziej niepokojąca
od wymownej ciszy. Elena poczuła się trochę tak, jakby stąpała po lodzie i to
na tyle cienkim, że to, iż miał zarwać się pod jej ciężarem, było zaledwie
kwestią czasu. Wszystko sprowadzało się do tego, że tak naprawdę nie wiedziała,
w którym momencie miało jej przyjść popełnić błąd.
Wiele
słyszała o nowych wampirach. Trudno było wychowywać się w Mieście
Nocy i nie wnikać w szczegóły tego gatunku, zwłaszcza że ten po
części wchodził do jej rodziny. Nie wnikała w biologię i szczegóły,
ale rozumiała Syndrom Agresji na tyle, na ile było to możliwe. Wiedziała, co
wiązało się z piciem krwi kogoś takiego, przynajmniej dla kogoś, kto był
pół-wampirem. Co jak co, ale przed tym rodzina musiała ją przestrzec, nawet
jeśli nie widzieli powodu, by wspomnieć o wielu innych, równie istotnych
kwestiach – jak choćby tym, że po świecie mogły chodzić demony albo spragniona
zemsty, śmiertelnie niebezpieczna wampira królowa.
Tak czy
siak, wiele razy słyszała, że nowe wampiry potrafiły być bardziej
nieprzewidywalne od tych, które widywała na co dzień. Sęk w tym, że nigdy
nie znalazła powodu, by zacząć się obawiać – nie tych, których widywała
regularnie. I to łącznie z Rufusem, choć naukowiec okazyjnie zwracał
się do niej w taki sposób, jakby faktycznie miał ochotę rozerwać jej
gardło.
Ale nie
Aldero. Nie jej kuzyn, który…
Drgnęła,
ale nie ruszyła się z miejsca. Jego uścisk skutecznie utrzymał ją w miejscu,
nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko spoglądać w te jarzące się w niepokojący,
zwiastujący wyłącznie mordercze zamiary sposób. Zauważyła, że rozchylił usta,
wysuwając dwa ostro zakończone kły. Jakoś nie wątpiła, że idealnie wpasowałyby
się w rany, które zdążyła zauważyć na martwym ciele leżącej tuż obok
Lilianne.
–
Krzywdzisz mnie – wyszeptała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie.
Pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, choć nie sądziła, że będzie w stanie się
na to zdobyć.
Przez
chwile była gotowa przysiąc, że jego spojrzenie stało się bardziej przytomne.
To były zaledwie ułamki sekund – przebłysk normalności, który sprawił, że gniew
ustąpił miejsca czemuś innemu: czystemu przerażeniu.
A potem
czerwień wróciła, zaś Aldero roześmiał się w pozbawiony wesołości,
przeszywający sposób.
– Ja cię
krzywdę? – powtórzył z niedowierzaniem. Tych kilka słów wystarczyło, żeby
do Eleny dotarło, że popełniła błąd. – Ja… krzywdę… ciebie?
–
Posłuchaj…
Nic nie
wskazywało na to, by miał taki zamiar. Zanim zdążyła się zastanowić, Aldero
jednym zdecydowanym ruchem odrzucił ją do siebie, posyłając kilka dobrych
metrów dalej. Nie miała nawet okazji przywołać skrzydeł, by załagodzić upadek
albo zareagować w jakikolwiek inny sposób. Z impetem wpadła na
drewniane ławy, a siła uderzenia roztrzaskała je na drobne kawałki. Elena
zaległa w samym środku tego zamieszania, w oszołomieniu spoglądając w –
jak przynajmniej sądziła – sufit. O ile ta dziwna kapliczka w ogóle
go posiadała.
Na moment
pociemniało jej przed oczami. Ledwo dostrzegała słaby blask świetlistej kuli,
która towarzyszyła Aldero. Choć w normalnym wypadku poczułaby ulgę, gdyby
światło zaczęło się zbliżać, w tamtej chwili odkrycie, że jasność
przybrała na sile, wzbudziło w niej wyłącznie silniejszą panikę.
–
Dlaczego…? Czemu to takie skomplikowane, co? – usłyszała. Tym razem głos kuzyna
doszedł do niej jakby z oddali. – Nie powinienem, ale… Wyjaśnisz mi jak
można kogoś kochać i zarazem tak bardzo nienawidzić?
Zabolało,
chociaż nie była pewna co bardziej – jego słowa czy całe jej ciało, kiedy
spróbowała się poruszyć. Krzywiąc się w odpowiedzi na pulsowanie obolałych
mięśni, z trudem przetoczyła się na bok. Powstrzymała jęk, gdy przy próbie
podniesienia się dosłownie sparaliżował ją ból. Drżącymi palcami zaczęła badać
bok, ostatecznie natrafiając na kawałek drewna – pokaźnych rozmiarów odłamek
ławki, na który nadziała się przy upadku. Nerwowo zacisnęła palce na części,
która wystawała z rany nad prawym biodrem, ale zabrakło jej odwagi, by tak
po prostu wyszarpnąć zalegający w ranie kawałek.
Och, nie… Nie, nie, nie…
Ledwo czuła
zapach własnej krwi. Była za to świadoma, że ta oblepiała jej palce i powoli
wsiąkała w już i tak przesyconą krwią Lilianne sukienkę. W ciemnościach
nie powinna być w stanie dostrzec ciemnych plam na czarnym materiale, ale
kiedy dla pewności spróbowała ocenić własne obrażenia, w oszołomieniu
dostrzegła, że… lśniła. Tylko nieznacznie, ale jednak.
Zacisnęła
usta. Wciąż byli w tym dziwnym, nierzeczywistym świecie – odmiennym od
tego, który znała i bardziej przypominającym Przedsionek. Kiedy pierwszy
raz spotkała się z Andreasem, oberwała od jednego z przebywających
tam demonów. Wówczas jej krew również lśniła, a skoro tak…
– Och,
Eleno…
Serce
podeszło jej aż do gardła. Nerwowo spojrzała w kierunku, z którego
dochodził ją głos Aldero, ale nie była w stanie go dostrzec. Wtedy też
uprzytomniła sobie, że blask mocy zgasł – tak po prostu, pogrążając wszystko
wokół w nieprzeniknionych ciemnościach. W tym wszystkim zaś była ona,
wciąż krwawiąca i lśniąca, niczym idealny cel dla drapieżcy, który – jak
nagle sobie uprzytomniła – w przeciwieństwie do niej odnajdował się w mroku
idealnie.
Już nie
słyszała jego kroków. Z powodzeniem mógł być tuż obok albo za jej plecami
– gdziekolwiek, a jednak nie byłaby w stanie go zauważyć.
Uciekać…
Musiała uciekać.
Zacisnęła
zęby, po czym jednak szarpnęła za wystający z rany odłamek. Aż zachłysnęła
się powietrzem w odpowiedzi na ból, ale nie dała sobie czasu na zwijanie
się na podłodze z tego powodu. Prawie natychmiast poczuła mrowienie w miejscu,
z którego sączyła się krew. Z niejaką ulgą uprzytomniła sobie, że
teraz, gdy cięcie było czyste, ciało w końcu mogło zacząć się regenerować.
Z trudem
podniosła się na nogi. Zatoczyła się, ale nie pozwoliła sobie na upadek,
natychmiast prostując niczym struna. Niespokojnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
nasłuchując jakichkolwiek oznak zagrożenia, ale dookoła panowała wyłącznie
nieprzenikniona cisza. Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony oddech i tłukące
się w piersi serce, zdradziecko wskazujące miejsce, w którym się
znajdowała.
To twoja wina.
Ta myśl nie
dawała jej spokoju. Nieważne na ile prawdziwe były słowa Aldero. Tak naprawdę
już wcześniej doszła do wniosku, że wszystko tak czy siak sprowadzało się
właśnie do niej oraz tego, w co wciągnęła najbliższych. Gdyby po prostu
chodziło o klątwę, potrafiłaby to znieść. Och, nawet propozycja, którą
złożyła jej Ciemność, nie wydawała się taka zła, skoro w ten sposób mogła
odciąć najbliższych od szaleństwa, które nawet nie powinno ich dotyczyć. Gdyby
nie Rafael…
W tym
wszystkim był jeszcze Aldero, chociaż naiwnie wierzyła, że już od dawna mieli
wszystko uporządkowane. Chciała wierzyć, że kilka przypadkowych rozmów i uśmiechów
wystarczyło, żeby ich relacja wróciła do normy. Co prawda dostrzegała, że
wampir wciąż patrzył na nią inaczej niż powinien, ale póki się starał, mogła
przynajmniej udawać, że nie działo się nic wartego uwagi. W jakiś pokrętny
sposób wciąż go potrzebowała, nie potrafiąc zdobyć się na coś, na co
ostatecznie zdecydował się on sam – na ucięcie czegoś, co od dłuższego czasu
było toksyczne dla nich oboje. Nie miała pojęcia, czy potrafiłaby zdobyć się na
coś podobnego, gdyby to ona musiała zadecydować.
Jakkolwiek
by nie było, przez myśl jej nie przeszło, że w grę mogłaby wchodzić
nienawiść. To brzmiało nienaturalnie – wyobrażenie sobie, że akurat Aldero
miałby darzyć ją tak ogromną niechęcią. Jak marny żart brzmiało to, że to przed
nim musiałaby uciekać i drżeć w ciemnościach, świadoma wyłącznie
jednej rzeczy: tego, że pragnął ją zabić.
Nie
zrobiłby tego. Nie, gdyby to on podejmował decyzję.
Aż tak daleko się posunąłeś?, pomyślała w oszołomieniu.
Nie miała pojęcia, czy Ciemność wciąż słuchała – gdziekolwiek miałaby się
znajdować – ale jakoś nie wątpiła, kto był za całe to szaleństwo
odpowiedzialny. Wykorzystujesz miłość
przeciwko nam?
Ucisk w gardle
przybrał na sile. Wciąż miała ochotę zwymiotować, ale jednocześnie nie było
niczego, co mogłaby z siebie wyrzucić. Popędziła przed siebie, starając
się stawiać stopy jak najostrożniej, by nie robić zbędnego hałasu. Wciąż
nasłuchiwała, chociaż skupienie się na bodźcach, które podsuwały jej wyostrzone
zmysły, okazało się problematyczne. Nie mogła się skoncentrować, skoro zarazem
jej myśli wirowały, podsuwając coraz to nowe, bardziej i bardziej gorzkie
wnioski.
Och, tak,
to była jej wina. Gdyby Aldero nie miał do niej żalu, ojciec Rafaela nie
znalazłby niczego, co zdołałby wykorzystać przeciwko niemu.
Miłość, najdroższa, to niszczycielskie
uczucie. I bardzo, bardzo niepraktyczne.
Z trudem
powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo, gdy w jej umyśle
rozbrzmiały te słowa. Spróbowała się ich uchwycić, ale cudza myśl zniknęła
równie nagle, co się pojawiła. Miała rację, kiedy podejrzewała, że Ciemność
wciąż słucha, ale choć zdawała sobie sprawę z obecności tej istoty, ta
wydawała się być gdzieś poza jej zasięgiem. To było niczym przedstawienie,
które obserwował, napawając się kolejnymi złymi rzeczami, do których udało mu
się doprowadzić.
Przez
ułamek sekundy czuła wyłącznie gniew. Wydawał się rozrywać jej ciało od środka,
stopniowo narastając i sprawiając, że miała wielką ochotę krzyczeć z frustracji.
Dlaczego? W imię czego, skoro żadne z nich niczym nie zawiniło? Skoro
pragnął jej z powodu klątwy, czemu tak po prostu nie zabrał tego, co do
niego należało, kiedy umarła po raz pierwszy…?
– Eleno.
Głos Aldero
rozbrzmiał tuż za jej plecami. W oszołomieniu nie wychwyciła ruchu, sama
niepewna, kiedy kuzyn znalazł się przy niej. Choć chwilę wcześniej czuła się
bliska tego, by roznieść gołymi rękami pierwszą osobę, która znalazłaby się
wystarczająco blisko, uczucie to zniknęło w momencie, w którym cudze
ramiona owinęły się wokół niej. W zamian powrócił strach – przejmujący i oszołamiający;
wrażenie było takie, jakby ktoś wstrzyknął jej do krwiobiegu lodowatą wodę.
Zamarła, czekając
na jakikolwiek gwałtowny ruch z jego strony. Czekała aż ją odepchnie albo
od razu spróbuje zabić – zrobi cokolwiek, skoro tak bardzo jej nienawidził. Na
swój sposób miał do tego prawo, choć przecież tak bardzo tego nie chciała.
Gdyby miała jakikolwiek wpływ na targające nim uczucia, natychmiast spróbowałaby
coś zmienić. Problem jednak polegał na tym, że w grę nigdy nie wchodził
urok, którym dysponowała. Sam Aldero irytował się, gdy sugerowała, że jego
uczucie nie było szczere, a skoro tak…
Przepraszam, pomyślała. To jedno słowo
nie chciało przejść jej przez usta, wątpiła zresztą, by miało jakiekolwiek
znaczenie. Nie w tej sytuacji.
Z trudem
powstrzymała kolejne dreszcze, gdy poczuła ciepły, przyśpieszony oddech na
karku. Jego usta znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko odsłoniętej szyi;
niemalże czuła muśnięcie gotowych do przebicia skóry, wysuniętych kłów. W napięci
czekała tylko na moment, w którym zdecydowałby się na ostateczny ruch – na
to, by ot tak rozerwać jej gardło.
Nie zrobił
tego.
Elenie
wyrwał się zdławiony jęk, gdy wargi wampira musnęły jej szyję. To był
delikatny, niezwykle subtelny pocałunek, ale coś w sposobie, w jaki
Aldero ją trzymał, sprawiało, że miała ochotę go odepchnąć. Skuliła się, kiedy
jego dłoń wylądowała na jej biodrze – dokładnie na wciąż przesiąkniętym krwią
miejscu, w którym dopiero co znajdowała się rana. Cięcie zdążyło się
zasklepić, ale dopiero co zaleczona skóra wciąż pozostawała wrażliwa.
– Jakim cudem
tak to skomplikowaliśmy? – usłyszała tuż przy uchu. Jego głos brzmiał dziwnie,
chrapliwy i tak cichy, że ledwo była w stanie rozróżnić poszczególne
słowa. – Gdybym powiedział ci wcześniej… – dodał, ale prawie natychmiast urwał,
wzdychając przy tym przeciągle.
– Wybacz,
że nigdy tego nie dostrzegłam – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Roześmiał
się – w krótki, obojętny sposób. Przypominało to raczej coś z pogranicza
warknięcia i jęku, aniżeli coś, co mogłaby uznać za przejaw radości.
– A co
by to zmieniło, kuzyneczko?
Nie
odpowiedziała, nie ufając sobie na tyle, by choćby próbować. W zamian –
poruszając się trochę jak w transie i zważając na każdy ruch –
spróbowała odwrócić się na tyle, by móc na niego spojrzeć. Drgnął, przez moment
wyglądając na chętnego, by ją powstrzymać, ale ostatecznie jej na to pozwolił.
Okręciła
się w jego ramionach, stając z nim twarzą w twarz. Mimo obaw
jednak zdecydowała się na to, by zajrzeć Aldero w oczy. Zwykle ciemne
tęczówki wciąż jarzyły się niepokojącą czerwienią, ale próbowała o tym nie
myśleć.
– Nie wiem –
przyznała zgodnie z prawdą. – Nie mam pojęcia, co by było, gdybym nie
spotkała Rafaela, ale… Ale – powtórzyła z naciskiem – zawsze byłeś i będziesz
dla mnie ważny.
Przez jego
twarz przemknął cień. Nic nie zmieniło się w spojrzeniu, którym ją obdarowywał
– przenikliwym i całkowicie obojętnym, czym skutecznie przyprawiał Elenę o dreszcze.
Z wysuniętymi kłami i tymi oczami wyglądał jak bliski wybuchu
szaleniec.
W chwili, w której
wyciągnął dłonie ku jej twarzy, pomyślała, że popełniła błąd. Podświadomie
wyczekiwała momentu, w którym jednak zdecydowałby się przetrącić jej kark
albo zacząć dusić, zwłaszcza gdy jego dłonie znalazły się zdecydowanie zbyt
blisko odsłoniętego gardła. Wcale nie poczuła się lepiej z myślą, że
przynajmniej nie był w stanie aż tak łatwo spróbować jej ukąsić.
– Spójrz
tylko na siebie. – Aldero uśmiechnął się w pozbawiony wesołości, wyraźnie
wymuszony sposób. – Stoisz przede mną i dosłownie wyglądasz jak anioł –
mruknął, znaczącym gestem muskając dłonią jej skrzydła – a ja zamiast
ukojenia, czuję się tak, jakbyś za moment miała wyrwać mi serce. Znowu.
Westchnął,
po czym bezceremonialnie przygarnął ją do siebie. Zesztywniała, kiedy tak po
prostu wtulił twarz w jej pierś, zamierając w jej uścisku. Bała się
poruszyć, bezradnie przyjmując każdy kolejny gest z jego strony. Znów
poczuła ciepły oddech na skórze; muśnięcie warg, których tak naprawdę nie
powinna poznać. Było w tym coś desperackiego, zresztą jak i w jego
słowach czy kolejnych gestach. Dotykał ją, całował i trzymał w sposób,
który okazał się równie tęskny, co i niewłaściwy.
Zamknęła
oczy. Z wahaniem przeczesała ciemne włosy kuzyna palcami, przez moment
czując się tak, jakby trzymała w ramionach dziecko – zagubione we własnych
emocjach i pragnieniach, niepewne decyzji, którą powinno podjąć,
niedoświadczone dziecko. W tamtej chwili zamiast strachu czy niechęci
czuła wyłącznie żal, powoli zaczynając mieć do siebie pretensje o własną
bezradność. Powinna coś zrobić, ale…
Och, na to
było już za późno.
– Pragnęłaś
czegoś tak bardzo, że to aż boli, Eleno? – odezwał się ponownie, ale tym razem jego
głos zabrzmiał dziwnie sennie, zupełnie jakby dochodził gdzieś z daleka.
Zachwiał
się, a może to ona zaczynała mieć problem z utrzymaniem równowagi –
nie miała pewności, to zresztą wydawało się najmniej ważne. Kiedy nie doczekała
się protestu, ostrożnie osunęła się na kolana, pociągając Aldero za sobą.
Zalegli na posadzce, ona wciąż w jego ramionach. Raz po raz przeczesywała włosy
kuzyna palcami, tuląc go do siebie i kołysząc, zupełnie jakby kilka
prostych gestów miało sprawić, że nagle wszystko wróci do normy.
Och, pragnęłam… Żebyś wiedział, że pragnęłam…
Zacisnęła
usta. Nie wyobrażała sobie, żeby dobrze zareagował, gdyby nagle zaczęła
opowiadać o Rafaelu. Jak miałaby mu wytłumaczyć to, o czym już
opowiadała Liz? Że szukała? Że odkąd tylko sięgała pamięcią, próbowała odnaleźć
coś, czego nawet nie potrafiła nazwać – a co ostatecznie znalazła u boku
żyjącego całe eony demona?
Ale
przecież to nie było wszystko.
Pragnęła
zrozumienia, którego nie byliby w stanie jej dać zapatrzeni w jej urodę
mężczyźni. Pragnęła, żeby ktoś dostrzegł w niej Elenę – taką, jaką była, a nie
jaką udawała, instynktownie podporządkowując się zasadom, które wpajała jej
Rosalie. Już nawet nie miała o to do siostry pretensji, wyraźniej niż
kiedykolwiek wcześniej dostrzegając, że wykorzystywała naukę Rosę, żeby
uciekać. Tak było wygodniej, mniej wymagająco. Zachowywała się jak egoistka, bo
dzięki temu nie musiała ryzykować, że ktokolwiek ją zranić.
Teraz to
już nie miało znaczenia. Wiele zmieniło się w ciągu zaledwie kilku miesięcy
i to z Eleną na czele.
To, że ostatecznie
wylądowała w świecie zmanipulowanym przez Ciemność, marząc już tylko o tym,
by ochronić tych, których kochała, mówiło samo za siebie.
– Dawałeś mi
więcej niż zasługiwałam, prawda? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać. To
nagle wydało jej się równie oczywiste, co i oddychanie. – Zawsze.
– Zawsze –
powtórzył cicho.
Poczuła
pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliła łzom popłynąć. Na wypłakiwanie sobie
oczu miała mieć czas później o ile w ogóle. Teraz potrzebowała planu,
ale układanie go w takich warunkach i przy chwiejnym, wciąż mogącym z łatwością
ją zabić wampirze, nie należało do najprostszych zadań.
Wsparła się
na dłoni, drugą ręką wciąż obejmując Aldero. Tulił się do niej kurczowo,
skutecznie ograniczając kolejne ruchy i całkiem pozbawiając Elenę szans na
ucieczkę. Wydawał się spokojny, ale dziewczyna nie wątpiła, że wszystko było
zaledwie kwestią czasu. Gdyby tylko spróbowała zbyt gwałtownie się poruszyć
albo Ciemność stwierdziła, że dalsze trwanie w impasie nie wchodziło w grę…
Właśnie wtedy
palcami natrafiła na coś, czego początkowo nie rozpoznała, ale i tak sprawiło,
że serce zabiło jej szybciej. W ciemnościach niewiele mogła dostrzec,
zwłaszcza że towarzyszący Aldero blask zgasł już jakiś czas temu, ale
wystarczająco wyraźnie, by wyciągnąć wnioski.
Coś leżało
na posadzce, na dodatek na tyle blisko, że mogła to chwycić. Coś podłużnego, o dość
charakterystycznej fakturze i ostrym końcu…
Biodro zapiekło
ją na samą myśl. Fragmenty ławek, które roztrzaskała, kiedy kuzyn cisnął nią
przez salę, potrafiły być niebezpieczne. Zdążyła się o tym przekonać i to
w sposób wystarczająco skuteczny, by wyobrazić sobie, jak łatwo mogłaby
wykorzystać jeden z kawałków drewna jako broń.
Drewno i wampiry.
Wnioski nasuwały się same.
Dłoń
zadrżała jej, ale tylko nieznacznie. Z wolna chwyciła porzucony na
posadzce kawałek, nerwowo zaciskając palce na szerszej części. Palcami drugiej
ręki raz po raz przeczesywała włosy Aldero, próbując zrobić wszystko, by
zachowywać się naturalnie. Och, jakby w tej sytuacji coś podobnego w ogóle
wchodziło w grę!
– Coś
wymyślę – oznajmiła z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Miała
wrażenie, że próbowała przekonać przede wszystkim samą siebie. – Zobaczysz, że
ja… – Potrząsnęła głową. – Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam.
Nie czekała
na reakcję. W zamian po prostu zaatakowała – błyskawicznie, nie dając
sobie czasu na choćby cień wahania.
W chwili, w której
bezwładne ciało osunęło się w jej ramionach, Elena jednak pozwoliła sobie
na łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz