
Isabeau
Coś spłynęło po jej policzkach
– ciepłego i słonego – jednak nie od razu utożsamiła to z płaczem.
Dlaczego miałaby sobie na to pozwolić? Okazywać emocje, skoro śniła, wciąż
robiąc wszystko, byleby znaleźć sposób na wyrwanie się z tego szaleństwa.
Cokolwiek się działo i kimkolwiek była istota, która znajdowała się tuż za
jej plecami…
Ale właśnie
wtedy Isabeau naszły wątpliwości. Towarzyszyły jej od chwili, w której pierwszy
raz usłyszała jego głos, gdy trwała w niekończącym się koszmarze, walcząc z nim
w sposób tak sugestywny, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby powstrzymać
się od skojarzenia faktów. Te nasuwały się samoistnie, podsuwając wampirzycy
najróżniejsze możliwe scenariusze. W końcu sposób, w jaki
wypowiedziała jego imię, pozwalając mu rozbrzmieć, zupełnie jakby w ten
sposób miała szansę uczynić go prawdziwym. Och, jakby cokolwiek z tego, co
działo się wokół niej, miało się takie stać.
Czuła, że
jej dotykał. Ciepła dłoń wciąż spoczywały na jej ciele, podczas gdy druga
pewnie dzierżyła floret, którym z równym powodzeniem mógłby przebić ją na
wylot. Och, byłby dość silny, zresztą Isabeau doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
jak niebezpiecznym mógł okazać się narzędziem. Widziała dość, żeby nie mieć co
do tego wątpliwości; przypominała sobie o tym za każdym razem, gdy
wspominała brata.
„Czy
pamiętasz?”… O to właśnie chodziło w napisie, który dostrzegła na lustrze…?
Wciąż drżała,
niezdolna zdobyć się na jakikolwiek ruch. Tkwiła w jego uścisku,
oszołomiona i na przegranej pozycji, choć tak naprawdę wcale nie miała wrażenia,
że wciąż walczyli. Nawet jeśli, poddała mu się w chwili, w której
upuściła broń, pozwalając włóczni upaść na ziemię. Wciąż gdzieś tam leżała,
łagodnie połyskując u jej stóp, ale zarazem zbyt daleko, by Beau mogła po
nią sięgnąć. Tak naprawdę wcale nie chciała tego robić.
– Powtórz –
rozbrzmiało tuż przy jej uchu. – Moje imię… Wciąż masz czelność je wymawiać –
dodał i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła roześmiać się w pozbawiony
wesołości, niedowierzający sposób.
– Czelność?
– powtórzyła, nie kryjąc wątpliwości.
Nie
doczekała się odpowiedzi. Zesztywniała, czując kolejne muśnięcie floretu – tym
razem na biodrze. Nic nie wskazywało na to, żeby Drake tak po prostu zamierzał
ją zabić, ale i tak było coś niepokojącego w obecności metalu. Czuła
chłód broni nawet przez ubranie, zwłaszcza że na sobie wciąż miała białą,
letnią sukienkę.
To nie jest prawdziwe. To tylko sen,
pomyślała po raz wtóry. Zaczęła powtarzać te słowa niczym mantrę, choć
niedorzecznym wydawało się, że w ogóle musiała przekonywać się do czegoś,
co od samego początku powinno być oczywiste.
– Skoro to
takie proste, podnieś broń – ponaglił głos za jej plecami. – Zawsze
walczyliśmy, prawda? Przypomnij mi, co w tobie takiego wyjątkowego,
Isabeau Licavoli!
Chciała zaprotestować,
szczególnie w tamtej chwili mając dość powodów, by odesłać go do diabła.
Owszem, walczyli – spierali się ze sobą o wiele częściej niż powinni.
Uczyniła go swoim wrogiem w chwili, w której najbardziej jej
potrzebował, ale…
Och, w tym
wszystkim od samego początku chodziło o coś więcej. To nie była zwykła,
napędzana nienawiścią wojna, choć chwilami wciąż nie docierało do niej, jak
cienka potrafiła być granica między czystą miłością a czymś niszczycielskim,
napędzanym gniewem i nieporozumieniami. „Odejdź, a staniesz mi się
obca” – powiedział jej kiedyś, ale choć brzmiał przy tym poważnie, z perspektywy
czasu wiedziała, że Drake nigdy nie potrafiłby w pełni jej przekreślić.
Cóż, ze wzajemnością jakby nie patrzeć. Pod tym względem odpychanie jej szło mu
równie nieudolnie, co i jej uciekanie przed przeszłością, która prędzej
czy później i tak zdołała ich dogonić.
Stała się
jego Ledą, tak jak zawsze tego pragną, choć we Florencji nie miał prawa wiedzieć,
że jego słowa okażą się czymś więcej, niż tylko kolejną próbą wytrącenia jej z równowagi.
– Moja Leda
– oznajmił, dosłownie cedząc każde kolejne słowo – wbiła mi nóż w plecy…
Bierz to i walcz!
Zachwiała
się, kiedy ją popchnął, zdecydowanym ruchem posyłając zaskoczoną Isabeau na
ziemię. W porę zdołała zareagować na tyle, by bez większego problemu poderwać
się ponownie na równe nogi. Jej spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na porzuconej
włóczni, ale nawet przez myśl nie przeszło jej, że miałaby po nią sięgnąć.
Wyprostowała
się, dysząc ciężko i trzęsąc tak bardzo, że utrzymanie w pionie
okazało się prawdziwym wyzwaniem. W końcu na niego spojrzała, choć
wytrzymanie spojrzenia tych przenikliwych, ciemnych oczu…
Czarne. Jego oczy były czarne.
Z jakiegoś
powodu to wydało jej się istotne. Teraz pamiętała ten szczegół doskonale, tak
jak i wszystko inne, co dotyczyło stojącego przed nią mężczyzny. Czarne
włosy, zdecydowane spojrzenie i rysy twarzy, które przypominała sobie za
każdym razem, gdy spoglądała na Aldero… To i szelmowski uśmiech, który równie
często ją zachwycał, co i sprawiał, że miała ochotę sprawić, żeby zniknął,
najlepiej z pomocą pięści. To był Drake, którego znała, a jednak…
Coś było
nie tak – czy to w nim, czy w sposobie, w jaki na nią patrzył.
Jego dotyk wydawał się obcy, kolejne słowa brzmiały jak zaledwie parodia tego,
co powiedziałby jej, gdyby faktycznie mogli się spotkać. Spojrzała na leżącą u jej
stop włócznię, ale i tym razem nie zdecydowała się po nią sięgnąć, choćby
tylko i jemu na złość. Już kiedyś to zrobiła. Drugi raz nie zamierzała popełnić
tego błędu.
– Żartujesz
sobie? – obruszył się. Isabeau odskoczyła w popłochu, kiedy zamierzył się,
zmuszając ją do konieczności ucieczki przed floretem. Cios nie był na tyle
szybki, by uwierzyła, że chciał ją trafić – jeszcze nie – ale i tak przez moment
poczuła się tak, jakby próbował ją spoliczkować. – Podnieś to i walcz. Nie
udawaj świętej, skoro już i tak masz moją krew na rękach.
– Nigdy byś
mi czegoś takiego nie powiedział – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Dopiero gdy
pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, dotarło do niej, co było najbardziej
absurdalne w tej całej sytuacji. Nie chodziło o samą perspektywę
walki z Drake’em czy to, że ten jednak mógłby próbować ją zabić. W zasadzie
w ich przypadku to nie było niczym nowym; kto jak kto, ale Isabeau
doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ich relacja zmieniała się tak wiele
razy, że zaprzeczanie temu, iż mogliby dążyć do odebrania sobie życia, nie
wchodziło w grę – i to zwłaszcza po tym, jak ostatecznie zginął z jej
ręki.
Uśmiechnęła
się przez łzy w szczery, choć pozbawiony oznak wesołości sposób. Stanęła
tuż przed nim, bezradnie rozkładając ręce – wciąż puste, pomimo tego że broń,
którą jej oferował, znajdowała się tuż przed nią. Jeszcze przez ułamek sekundy
miała wrażenie, że skórę na dłoniach znaczyło coś lepkiego i przypominającego
krew, ale dziwne uczucie zniknęło w chwili, w której zdecydowała się
ponownie odezwać.
– To ten
cały Łowca, przed którym mnie ostrzegano? – zapytała wprost, tym razem niemalże
wyzywającym tonem. – Uważasz, że to takie proste? Bezczelnie przybrać jego
postać i poczekać, aż zjedzą mnie moje własne wyrzuty sumienia? – drążyła,
chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Parsknęła śmiechem, potrząsając z niedowierzaniem
głową i wciąż uważnie obserwując poczytania stojącego przed nią mężczyzny.
– Przypomnieć mi, że własnoręcznie zakończyłam żywot mojej pierwszej miłości, jest
wszystkim, na co cię stać?
Tym razem
jej głos zabrzmiał niemalże łagodnie, pomimo tego że jakaś cząstka Beau miała
ochotę krzyczeć. Na swój sposób pragnęła temu ulec – pochwycić włócznie i wbić
mu ją prosto w serce, pozwalając żeby srebro zrobiło swoje. Mogła przysiąc,
że właśnie tego oczekiwał, prowokując ją do kroku, który jedynie pociągnąłby ją
dalej w szaleństwo, ale nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji.
Wystarczyło, że w przeszłości zdecydowanie zbyt wiele razy wspominała
moment na klifie, w którym niejako zmieniło się wszystko… Na swój sposób
na lepsze, choć zarazem było w tym tyle palącej goryczy, że Isabeau wciąż
nie była pewna, jakim cudem udawało jej się uśmiechać.
Liczyła się
z tym, że w którymś momencie mogła zniekształcić rzeczywistość. Umysł
miał to do siebie, że lubił odrzucać to, co go przytłaczało na rzecz czegoś zupełnie
innego, często łagodniejszego, choć niezgodnego z prawdą. Możliwe, że
nieświadomie pragnęła wybaczenia, szukając zrozumienia i ukojenia w tym,
co zaszło między nią a Drake’em, ale mimo wszystko…
Większego pieprzenia niż to teraz, nie
słyszałem od dawna. Zwłaszcza w twoim wykonaniu, księżniczko.
Przez
moment poczuła się tak, jakby poraził ją prąd. Zesztywniała, nagle jeszcze
bardziej zdezorientowana mentalnym głosem, który ot tak rozbrzmiał w jej
umyśle. Z obawą spojrzała na istotę, którą miała przed sobą, ale z jakiegoś
powodu była gotowa przysiąc, że iluzja (albo Łowca czy cholera wie jak powinna
go nazywać) nie miał żadnego związku z tym, co działo się w jej
głowie.
Usłyszała
śmiech – znajomy i na swój sposób urażony. Owijał się wokół niej, dodając
jej w tym wszystkim pewności, choć nie sądziła, że cokolwiek mogłoby
wprawić ją w taki stan.
Moja Leda dobrze wie, że nigdy bym jej nie
obwiniał.
Oddech jeszcze
bardziej jej przyśpieszył; ciało zadrżało, nie tyle z zimna, co przez
nadmiar emocji, które wróciły ze zdwojoną siłą, nie mając żadnego związku z tym,
czego obawiała się wcześniej. Przez chwilę koncentrowała się wyłącznie na
rozbrzmiewających w jej głowie słowach i wrażeniu, że ktoś stał tuż
za nią – po stokroć prawdziwszy niż trzymający w ręce floret mężczyzna.
Wyraźnie poczuła cudzy dotyk, kiedy znajome dłonie niemalże z czułością przesunęły
się wzdłuż jej boków, na ułamek sekundy lądując na biodrach.
Może
oszalała. Może wciąż śniła, szukając ratunku we własnych pragnieniach i wspomnieniach
czegoś, co nie było prawdziwe. Możliwości było wiele, a jednak…
„Moja Leda
dobrze wie, że nigdy bym jej nie obwiniał”.
To było
niczym impuls, któremu poddała się bez chwila wahania. Skoczyła do przodu,
błyskawicznie chwytając srebrna włócznię w chwili, w której majacząca
przed nią postać Drake’a znów zdecydowała się w nią wycelować. Tym razem
atak był o wiele bardziej zdecydowany, wręcz desperacki, ale zdołała go
odeprzeć, w pośpiechu blokując cięcie. Usłyszała metaliczny zgrzyt, kiedy
bronie znów skrzyżowały się ze sobą, ale nie zwróciła na dźwięk większej uwagi.
Spróbowała naprzeć na przeciwnika całym ciałem, zmuszając go do wycofania się –
co prawda zaledwie o krok, ale tyle musiało wystarczyć.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym śmiertelny taniec rozpoczął się na nowo.
Przez krótką chwilę poczuła się tak, jakby cofnęła się w czasie, kiedy to
po raz któryś z kolei partnerowała Aldero podczas jego treningów. Cięcie,
pchnięcie, cięcie… Nigdy nie była w tym dobra, ale przy bracie nauczyła się
dość, by wprawnie unikać ciosów. Co prawda różnica polegała na tym, że bliźniak
nigdy nie miał w planach jej zranić, ale to nie miało znaczenia.
Odnalezienie rytmu, który byłby odpowiedni, przyszło Beau zaskakująco łatwo i tak
naturalnie, jakby wcześniej przez długie godziny ćwiczyła jakiś dopracowany
układ.
Sęk w tym,
że Isabeau Licavoli nigdy nie grała zgodnie z góry narzuconymi regułami.
Gotowa przysiąc, że gdzieś w jej głowie znów rozbrzmiał znajomy śmiech, po
raz ostatni zablokowała przeciwnika, nim zdecydowała się przerwać trwający już
zdecydowanie zbyt długo pojedynek. Odskoczyła, w następnej sekundzie błyskawicznie
wybijając się, by z wprawą przeskoczyć nad przymierzającym się do kolejnego
ataku nieśmiertelnym i wylądować tuż za jego plecami.
Ręce
zadrżały jej tylko nieznacznie, gdy – walcząc z paraliżującym wręcz,
niepokojącym uczuciem déjà vu –
jednym, wprawnym ruchem zagłębiła srebro w ciele przeciwnika.
– Idź do diabła
– wycedziła, spoglądając mu prosto w oczy.
Te czarne,
znajome tęczówki, które jednak nie miały w sobie ani krztyny ciepła, która
zachowała się w jej pamięci. Musiałaby oszaleć, żeby w pełni uwierzyć,
że naprawdę miała przed sobą Drake’a. On z pewnością tak nie był, chociaż i tak
coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle, gdy zauważyła pełen
samozadowolenia uśmiech, który wykrzywił jego wargi.
W chwili, w której
jej przeciwnik zachwiał się, by – z włócznią wciąż przeszywającą go na
wylot – po prostu rozpłynąć się w ciemnościach, nogi ostatecznie odmówiły
Isabeau posłuszeństwa. Z jękiem opadła na kolana, drżąca i wytrącona z równowagi
bardziej niż do tej pory. Zanim zdążyła zastanowić się na tym, co robiła,
wybuchła niepochamowanym płaczem, samą siebie zaskakując gwałtownością szlochu,
który wyrwał się z jej gardła.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. W oszołomieniu spojrzała na swoje ręce –
tym razem czyste, bez choćby śladu krwi, choć to w tamtej chwili było
najmniej istotne. Nie, skoro znów to zrobiła. W głowie miała wyłącznie
pustkę, nagle nie potrafiąc stwierdzić, czy postąpiła słusznie. Szept, który towarzyszył
jej do tej pory, ot tak ucichły, pozostawiając ją samą, zdezorientowaną i…
– Jestem
ostatnią osobą, która mogłaby mieć do ciebie o cokolwiek pretensje,
Isabeau Licavoli.
Jej oczy
rozszerzyły się gwałtownie. Wyprostowała się niczym struna, momentalnie
przestając płakać, zwłaszcza gdy poczuła zaciskające się na jej ramionach
dłonie. Natychmiast zapragnęła się odwrócić, ale nim zdążyła to zrobić,
wyraźnie poczuła opór ze strony osoby, która znajdowała się tuż za nią.
– Ja…
– Nie rób
tego – wszedł jej w słowo. Jego głos brzmiał spokojnie, kojącą i tak
znajomo… – Nie warto. Po prostu… zrób dla mnie choć tyle, co księżniczko?
Jedynie
zadrżała w odpowiedzi. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, płytki i urywany,
w miarę jak próbowała powstrzymać szloch. Myśl o tym, że był tuż za
nią, podczas gdy ona nie mogła go zobaczyć…
To mogła
być kolejna sztuczka. Żałosna, nic nieznacząca próba igrania na jej emocjach,
która mogła doprowadzić dosłownie do wszystkiego. W tym miejscu już
niczego nie mogła być pewna, zmuszona raz po raz przypominać sobie, że przecież
wszystko było niczym sen. Koszmar na jawie, z którego musiała się
wydostać.
– To prawda
– usłyszała tuż przy uchu. – I właśnie dlatego nie mogłem pozwolić, by ktoś
psuł mi opinię, hm?
– Sam
zrobiłeś to wystarczająco skutecznie przed śmiercią – wymamrotała, zanim zdążyła
ugryźć się w język.
Roześmiał się
– tak po prostu, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie, nie zaś o czymś…
o wiele istotniejszym. Chociaż Isabeau nie chciała o tym myśleć, coś w jego
zachowaniu momentalnie skojarzyło jej się z tymi ostatnimi chwilami, kiedy
życie dosłownie wymykało mu się między palcami, a jednak wciąż miał dość
siły, by chcieć z nią rozmawiać. I, cholera, naprawdę doprowadzał ją tym
do szału.
– A ja
sądziłem, że akurat wtedy w końcu zyskałem w twoich oczach. – Westchnął
przeciągle, jakby z rozżaleniem. Poczuła, że przesunął się, jak gdyby
nigdy nic układając brodę na jej ramieniu. Kiedy jeszcze wyraźniej poczuła
zarówno jego obecność, jak i ciepły oddech, z trudem zmusiła się do
spokojnego siedzenia. Pragnęła się obejrzeć, ale… – Nie sądziłem, że jeszcze
kiedykolwiek ujrzę cię w bieli.
Spuściła wzrok.
No, tak… Biała, letnia sukienka. Wciąż miała ją na sobie, dla odmiany czystą i nieskażoną
choćby plamą krwi, choć to przecież i tak nie zmieniało najważniejszego.
– Już od
dawna nie jestem niewinna.
– Tak jak i ja.
Ale nie ma w tym niczego złego… Zresztą ta historia znalazła już swój
epilog – zauważył ze spokojem. Zacisnęła powieki, czując cisnące się do oczu
łzy. Nie chciała płakać, ale to było trudne, zwłaszcza że nagle zwątpiła w to,
czy oby na pewno wszystko było tylko wytworem jej zmanipulowanego umysłu. Ten
Drake wydawał się prawdziwszy niż cokolwiek innego, chociaż nie mogła go
zobaczyć. – Ale przyznaj, że coś nam jednak wyszło, moja Ledo – rzucił
zaczepnym tonem.
Nie
wierzyła, że w tym wszystkim był w stanie znaleźć sposób na to, by
zacząć żartować. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, bliska tego, żeby na niego
warknąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian zesztywniała, wytrącona
z równowagi muśnięciem na brzuchu – lekkim, ale za to bardziej wymownym
niż cokolwiek innego.
– Do tego
też nigdy się nie nadawałam – powiedziała w końcu, choć wypowiedzenie
kolejnych słów przychodziło jej z trudem. – Powinnam, ale… Och, nigdy nie
byłam dobrą matką, Drake.
– Ja za to
jestem martwym ojcem. Chcesz się policytować, które z nas wypada gorzej?
– Jesteś
niemożliwy! – zniecierpliwiła się. Chciała dodać coś jeszcze, ale muśnięcie
ciepłych warg, które poczuła na karku, skutecznie wytrąciło ją z równowagi.
– Zresztą nie o to chodzi! Ja…
– Ty
ruszyłaś dalej, u boku faceta, który jest w miarę dobry tylko
dlatego, że mnie już przy tobie nie ma. Wystarczająco uczciwe.
– Nie
proszę o przyzwolenie.
Jedynie prychnął
w odpowiedzi.
– Może. Ale
to moje nazwisko koniec końców noszą nasze dzieci – zauważył przytomnie.
Poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy wypowiedział te słowa na głos. – I imię…
Nie tak zachowuje się ktoś, kto chce zapomnieć.
Nigdy nie pragnęłam zapomnienia…
Chciała
wypowiedzieć te słowa na głos, ale ucisk w gardle skutecznie ją przed tym
powstrzymał. Zresztą tak naprawdę wcale nie musiała, gotowa przysiąc, że Drake
doskonale o tym wiedział.
Czasami
rozumiał ją lepiej niż ona sama siebie.
Zacisnęła powieki,
chociaż zdążyła się przekonać, że ten sposób był bezskuteczny, jeśli chodziło o próby
uspokojenia się. Wciąż drżała, bliższa tego, żeby jednak się popłakać, aniżeli…
zrobić cokolwiek. Było tak wiele rzeczy, które pragnęła mu powiedzieć –
nieważne: prawdziwemu czy nie – a jednak kiedy przyszło co do czego, nic
nie wydawało się właściwe. W głowie miała wyłącznie pustkę, ta zaś z każdą
kolejną sekundą bardziej i bardziej dawała się jej we znaki.
Mimo
wszystko cisza na swój sposób wydawała się właściwa. To i jego dotyk, gdy
jakby od niechcenia przesuwał dłońmi po jej odsłoniętych ramionach i plecach.
Czuła, że muskał biegnące wzdłuż kręgosłupa blizny – każde poszarpane cięcie,
które nosiła na ciele przez wszystkie te lata. Te same, które pozostały jej po
tym jak uratował ją, kiedy Tylor…
– Nigdy cię
nie podziękowałam – uświadomiła sobie pod wpływem impulsu. – Ani nie przeprosiłam.
Zwłaszcza po tym jak… Uciekłam przez tyle czasu, podczas gdy ty…
– Uważaj,
bo zaraz zaczniesz usprawiedliwiać szaleńca – żachnął się, kolejny raz
decydując jej się przerwać. – Nie jesteś niewinna. Ja też nie. Tego się
trzymajmy.
– Ale…
– Nie
otwieraj oczu.
Polecenie
zaskoczyło ją na tyle, by jednak zamilkła. Chociaż nie od razu pojęła jego
intencje, poddała się jego dłoniom, gdy z największą ostrożnością odwrócił
ją w swoją stronę. Serce podeszło jej aż do gardła, a ciało znów zaczęło
drżeć, gdy z całą mocą spróbowała zmusić obolałe mięśnie do współpracy – w tym
tego, co nagle okazało się największym możliwym wyzwaniem. Nie sądziła, że to
akurat pozostawienie zamkniętych oczu takie będzie, ale gdy przyszło co do
czego musiała niemalże siłą zaciskać powieki.
Tym razem
oddech musnął bezpośrednio jej policzek. Chwilę później poczuła, że Drake ujął
jej twarz w obie dłonie, delikatnie ją unosząc.
– Przestań
zadręczać się czymś, na co nie masz wpływu. Po co to wszystko, skoro sama
dobrze wiesz, że nie mam do ciebie żalu? – zapytał, ale nie czekał na
odpowiedź. – Zrobiłaś to, co musiałaś. Prawda jest taka, że straciłem cię już
dawno temu, Isabeau… Ale wiesz co? Wszystko, co zrobiliśmy, było tego warte –
oznajmił z naciskiem. – Moja miłość do ciebie tym bardziej.
– Miłość do
mnie cię zabiła – zaoponowała, ale Drake nie wydawał się szczególnie przejęty
tym odkryciem.
– Miłość do
ciebie była wszystkim, co we mnie pozostało… Całym moim zdrowym rozsądkiem –
uciął stanowczo. – Bądź taka dobra i nie opowiadaj więcej głupot, jasne?
Żyj, Isabeau. Żyj, moja wybranko bogini, bo oboje wiemy, że radzisz sobie
świetnie.
Zaraz po
tym – nie dając jej okazji na protesty – po prostu ją pocałował. To było gwałtowne,
pełne tęsknoty i pragnień, które na krótką chwilę przysłoniły wszystko
inne. Odwzajemniła się, czując się przy tym tak, jakby od ostatniego razu
minęło zaledwie kilka godzin, nie zaś blisko wiek. Całowała go tak po prostu,
bez cienia strachu czy wątpliwości.
Po raz ostatni.
To wcale nie tak, że każda nutka Colourful Mind mnie boli, zresztą tak jak i cały ten rozdział. Nie tak, że zegarek pokazuje zbyt późną (wczesną?) godzinę, a ja jestem bliska tego, żeby ostatecznie się poryczeć… I nie tak, że właśnie publikuję coś, o czym nie sądziłam, że w ogóle się tu kiedyś pojawi. Wcale a wcale.
OdpowiedzUsuńZ dedykacją dla mojej Gabi – przede wszystkim jako spóźniony prezent urodzinowy, ale wiesz, dlaczego z tym zwlekałam, sis. I mam wielką nadzieję, że warto było poczekać, a to chociaż trochę wynagradza te wszystkie prośby i groźby, które padły od zakończenia „Północy”.
;___________________________________________;
OdpowiedzUsuńOkej. A więc tak, I'm not crying, you are.
OdpowiedzUsuńPostanowiłam wpaść niemal dwa miesiące po opublikowaniu rozdziału, bo czemu nie? Chyba mogę? W każdym razie wzięło mnie na to, gdy cxuywlam podziękowania z tej księgi i... No jestem. Cześć.
Nie wiem, kiedy ostatni raz czytałam regularnie LITT i teraz to nie ma najmniejszego znaczenia, ale całkiem miło jest znów się zaczytać w tej historii. Zwłaszcza, że jest tu Beau, jest Drake i brakuje mi pudełka chusteczek, które pewnie wykorzystam. *podciąga koc pod nos*
Zapomniałam już, jak ja Beau lubię. Naprawdę, szczerze darzę ja sympatia. Wizerunek Niny, z pazurem. Czego w niej nie lubić? I cieszę się, że wciąż żyje i mam nadzieję, że tak pozostanie. ;))
AAAAAAA
Zdjęcie Jensena!!!!! Ok, miało być poważnie, a ja tu fangirluję - Nie moja wina, że go kocham. Sorki. O Boże, poproszę, aby Drake wrócił na stałe. :( Czytam i jestem jednocześnie szczęśliwa, ale też i smutna. Pewnie wiesz o co mi chodzi. Po prostu... eh, nie umiem dziś ładnie się wypowiadać, ale wiem, że rozumiesz. <3
Ogólnie to nie wiem o co chodzi, Ale mi się podoba. XD Także, przyjemna była perspektywa Dimitra, ale ja idę dalej, bo inaczej jednak umrę, jeśli tego nie przeczytam. ^_^
No i chuj. *wybacz*
Beksa ze mnie chyba największa na świecie. Wyje na wszystkim, nie sądziłam, że będę płakać tutaj. Ogólnie to trochę brakuje mi już słów na ten rozdział. Poza tym, że siedzę i wyje, więc no ten... ._. Heh. ☹☹☹☹ Ale dziękuję, za dedykację pod takim rozdziałem z moja ulubiona dwójka, która może i szczęśliwego zakończenia nie ma, ale za to takie momenty... och, dla nich można zabić. <3 Nie spodziewałam się pocałunku, a jest. Idę sobie dalej płakać, a Tobie jeszcze raz dziękuję. ❤
☹❤☹❤☹❤☹❤☹❤☹❤
Gabbie❤💙❤💙