30 lipca 2019

Trzysta czterdzieści dwa

Beatrycze

Pędziła przed siebie, z trudem powstrzymując przed ciągłym oglądaniem przez ramię. Czuła, że gdyby sobie na to pozwoliła, popełniłaby błąd. Już i tak czuła się roztrzęsiona, w myślach naprzemiennie odtwarzając to słowa przerażonej Cassandry, to znów swoje własne – je i moment, w którym doskoczyła do Carlisle’a, przez moment czując się tak, jakby żegnała. Ale hej, tym razem przynajmniej mogła chociaż tyle, prawda?
Wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Droga do domu nagle wydała jej się o wiele krótsza, niż zapamiętała przez te wszystkie wieki. Pokaźnych rozmiarów, utrzymana w jasnych barwach rezydencja dosłownie wyrosła tuż przed Beatrycze, górując nad nią i przyprawiając kobietę o dreszcze. Na moment przystanęła, w milczeniu wodząc wzrokiem po białej, zdobionej złocistymi wzorami elewacji. Coś ścisnęło ją w gardle choć nie od razu pojęła dlaczego. Dopiero po chwili zrozumiała, że wszystko sprowadzało się do wyglądu domu – tego, że zdobiące go, subtelne symbole i kwiatowe motywy, zanikały. Nie miała pojęcia, co to oznaczało, ale nie podobało jej się to.
– Beatrycze!
Zdążyła przywykać do tego, że wszyscy wokół w oszołomieniu reagowali na jej imię. Nawet się nie obejrzała, niecierpliwym machnięciem ręki wskazując kolejnym krewnym kierunek, z którego przybyła.
– Biegnijcie nad jezioro! – ponagliła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Część już tam jest. Zabierzcie ze sobą resztę i biegnijcie nad jezioro!
– Ale…
Nie miała czasu, żeby wdawać się w dyskusję. W duchu modląc się o to, by krewne ją posłuchały, znów rzuciła się do biegu. Gdzieś za plecami usłyszała czyjś zdławiony okrzyk, kiedy ot tak zdecydowała się na wampirze tempo, ale i nad tym nie próbowała się zastanawiać. Nie poczuła nawet ulgi dzięki świadomości, że była w stanie poruszać się aż tak błyskawicznie. Przecież tak naprawdę wszystko sprowadzało się do kaprysów Ciemności, więc sytuacja w każdej chwili mogła ulec zmianie.
To wszystko tylko po to, żebyś ot tak zniszczył ten świat?
Nie otrzymała odpowiedzi, choć podświadomie na nią liczyła. Tym razem nie doczekała się ani cudzych myśli, ani bezpośredniego szeptu w głowie. Choć w chwili, w której wkroczyła do przedsionka, instynktownie kierując się w stronę lustrzanej sali, poczuła się trochę tak, jakby kroczyła już wcześniej przeznaczoną jej ścieżką, wcale nie czuła, by to Ciemność wskazywała jej drogę. Gdziekolwiek był, najwyraźniej ją ignorował.
Znów przystanęła, nasłuchując, choć dookoła panowała wyłącznie nieprzenikniona cisza. Oddychała szybko i płytko, bezskutecznie starając się rozróżnić podsuwane przez wyostrzone zmysły bodźce. Wyczuwała obecność innych kobiet, ale nie widziała żadnej w zasięgu wzroku. Pozostawało jej mieć nadzieję, że wszystkie wydostały się na zewnątrz i przy odrobinie szczęścia miały dotrzeć właśnie nad jezioro. Myśl o tym, że miałyby napatoczyć się na demony, była tą, której Beatrycze za żadne skarby nie chciała do siebie dopuścić.
Dotychczasowy bieg z wolna przeszedł do energicznego, ale w pełni ludzkiego marszu. Choć poruszała się znajomymi korytarzami, wciąż czuła się tak, jakby stąpała po kruchym lodzie. Szła przed siebie, nagle przytłoczona rozmiarami miejsca, które tak dobrze znała. W tym wszystkim czuła się tak, jakby znany jej świat w każdej chwili mógł się rozpaść i pociągnąć wszystkich uwięzionych w nim prosto w nicość.
Aż za dobrze pamiętała, co znaczyło trwać w pustce. Wszechogarniająca ciemność i to, że mogła krzyczeć do woli, a i tak nie byłby w stanie jej usłyszeć… Gdyby nie Joce, już dawno by oszalała, choć być może tak byłoby lepiej. Jeśli by nie wróciła albo przynajmniej poradziła sobie z zadaniem, które wyznaczyła jej Ciemność…
Och, Ophelio…
Nie chciała o tym myśleć. Miała zadanie i na nim musiała się skupić – i to zwłaszcza teraz, kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo właściwie wszystkich. Pozostawało jej mieć tylko nadzieję, że przynajmniej pozostali byli bezpieczni. Błogosławiła fakt, że nigdzie nie widziała Lawrence’a. Skoro koniec końców spotkała wyłącznie tych, którzy byli z nią spokrewnieni, może przynajmniej L. nic nie groziło.
To było pocieszające. Nawet jeśli boleśnie przypominało jej, że nie potrafiła ochronić syna i wnuczki.
W pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Zdanie się na instynkt okazało się prostsze niż przypuszczała, tak jak i odcięcie się od bodźców, które niepotrzebnie ją rozpraszały. Przez chwilę była w stanie co najwyżej biec – krok za krokiem, bez zastanawiania nad kierunkiem. Przecież wiedziała, gdzie znajdowała się lustrzana sala. Musiała tylko do niej dostrzec, a później…
Och, później co? Skąd w ogóle brała się pewność, że Gaja albo Adriana w cudowny sposób rozwiążą wszelakie problemy?
Potrząsnęła głową. Nad tym też wolała się nie zastanawiać.
Nie była pewna, jak długo błądziła korytarzami. Cisza dzwoniła jej w uszach, drażniąc już i tak przesadnie wrażliwe zmysły. W którymś momencie Beatrycze nawet pomyślała, że Ciemność znów z nią igrała, specjalnie wszystko komplikując. Gdyby znów zdecydował się ją zmylić, równie dobrze mogłaby godzinami tkwić w miejscu, bez szans na dotarcie do celu. Tak naprawdę mogła w tamtej chwili stać i czekać, aż sam Łowca spróbuje ją dopaść albo…
A potem w końcu dostrzegła znajome drzwi.
Gdyby była człowiekiem, w tamtej chwili serce jak nic próbowałoby wyrwać jej się z piersi. Beatrycze zawahała się, w milczeniu wpatrując w dwuskrzydłowe drzwi, nagle zaczynając wątpić w to, czy powinna je otwierać. To miejsce zawsze na swój sposób ją przerażało. Pokaźnych rozmiarów sala, w której tłoczyły się, by przywitać kogoś, kogo w rzeczywistości powinny nienawidzić. Pomieszczenie, które wizualnie wydawało się większe niż w rzeczywistości, skoro wypełniały je lustra, co samo w sobie okazywało się niezręczne. Patrzenie na własne, spoglądające ze wszystkich stron odbicia, zdecydowanie nie należało do miłych doświadczeń.
– Mój panie, proszę…
Zesztywniała, kiedy z wnętrza sali doszedł ją drżący, wręcz błagalny głos. Należał do kobiety, poza tym doskonale go znała. Gaja przemawiała łagodnie, wyraźnie próbując panować nad emocjami, ale przychodziło jej to z wyraźnym trudem.
Nie otrzymała odpowiedzi. Beatrycze nasłuchiwała, reagując dopiero w chwili, w której doszedł ją cichy, zdławiony jęk krewnej. Tyle wystarczyło, by przymusić wampirzycę do podjęcia decyzji. Natychmiast naparła na drzwi, bez zastanowienia wślizgując się do środka.
Jej wzrok momentalnie skupił się na Gai. Ze swoimi jasnymi włosami i bladą cerą wręcz lśniła w mroku, skulona pod jednym z luster. W milczeniu wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą, czy też raczej konkretną postać, choć to drugie dotarło do Beatrycze dopiero po dłuższej chwili. Zrozumiała w momencie, w którym dostrzegła Ciemność – zwróconego do nich plecami i jakby odległego.
Pierwszy raz widziała go w takiej postaci. Kiedy do nich przychodził, spoglądanie w jego twarz było niczym wyzwanie, zwłaszcza że niezmiennie kojarzył się Trycze z koniecznością patrzenia w słońce. Miała wrażenie, że każda z nich dostrzegała w nim kogoś innego – najbardziej atrakcyjną, onieśmielająca wersję. Jej chwilami przypominał Lawrence’a, ale nie tym razem.
Ten mężczyzna onieśmielał. Ciemnowłosy, wysoki i milczący. Jakby tego było mało, wydawał się drżeć, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Przez nadmiar emocji? Miał w sobie coś, co sprawiło, że zapragnęła trzymać się od niego z daleka, ale…
– Wyjdźcie obie. Natychmiast.
Wzdrygnęła się. Głos Ciemności ją zaskoczył, tak jak i pobrzmiewająca w nim gniewna nuta. Tyle wystarczyło, by zapragnęła odwrócić się i uciec z wrzaskiem, byleby przypadkiem mu nie podpaść. Wyczuwanie jego mentalnej obecności było jednym, ale perspektywa stanięcia z tą istotą twarzą w twarz, kiedy był w takim nastroju…
Gaja drgnęła, po czym spojrzała wprost na Beatrycze. Jej błękitne oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy w końcu zauważyła krewną, ale nie odważyła się odezwać. Na moment obie spojrzały sobie w oczy, a Trycze nieznacznie skinęła głową. „Jezioro” – powiedziała bezgłośnie i choć nie miała pewności, czy kobieta ją zrozumiała, kamień spadł jej z serca, kiedy Gaja posłusznie wycofała się ku drzwiom.
Sama nie ruszyła się z  miejsca. Stała tam, z uporem spoglądając w plecy Ciemności, choć instynkt podpowiadał jej, że nie powinna tego robić. Rozsądniej byłoby usłuchać, ale…
– Moja radości, czego nie zrozumiałaś? – W głosie nieśmiertelnego nie było nawet cienia czułości, z którą czasem zdarzało się do nich zwracać. Beatrycze z zaskoczeniem pomyślała, że wyczuwała przede wszystkim frustrację i… gorycz. – Wyjdź. Dla własnego dobra.
Nie tego się spodziewała. Prędzej podejrzewałaby, że Ciemność przy pierwszej okazji spróbuje osobiście ją zabić albo ukarać. Gdyby chodziło o którąkolwiek inną z jej krewnych, wydawanie poleceń miałoby sens, ale w tej sytuacji to po prostu nie miało sensu.
Choć wiedziała, że aż prosiła się o nieszczęście, nie ruszyła się z miejsca.
– Dlaczego? – zapytała wprost. W zasadzie bardziej wyszeptała to słowo niż wypowiedziała na głos, ale to nie miało znaczenia. Była pewna, że doskonale ją słyszał. – Niszczysz ten świat, prawda? Iluzja znika.
Pomyślała o słowach Any i nagłym ataku histerii Cassandry. Nie wątpiła, że wszystkie przypominały sobie to, o czym w teorii powinny wiedzieć od samego początku. Umarły, choć dopiero teraz docierało do nic, co tak naprawdę to oznaczało.
– Sama widzisz, że robiłem dla was wszystko… Dawałem wam wszystko. – Na krótką chwilę w sali znów zapanowała cisza. – Dawałem spokój, który odrzuciłaś.
– Uwięzienie w złotej klatce nigdy nie było tym, czego którakolwiek z nas pragnęła.
Jedynie parsknął w odpowiedzi. To był obojętny, pozbawiony wesołości śmiech, który kolejny raz przyprawił Beatrycze o dreszcze. Znów zapragnęła się wycofać, ale nie była w stanie się ruszyć.
Mężczyzna wciąż na nią nie patrzył. Była w stanie dostrzec jego twarz wyłącznie dzięki lustrzanym odbiciom. Ciemne oczy i ta przejmująca, przyprawiająca o zawroty głowy obojętność…
A potem dotychczas spokojne oblicze wykrzywił grymas.
– Czy jest cokolwiek, czym można was zadowolić? Na wrota piekielne! – Poruszył się, ale wciąż nie patrzył na Beatrycze. – Mógłbym adorować, stawać na głowie i zapewnić wszystko, ale i tak… To jest wasza wdzięczność? – Znów zaśmiał się w gorzki sposób. – Ależ oczywiście, że tak. Wszystkie jesteście podobne.
Teraz już nie wątpiła, że w jego tonie pobrzmiewała gorycz. Ten nagły wybuch ją zaskoczył, tak jak i kolejne pretensje. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej oszołomiona. Naprawdę przez ten cały czas wierzył, że powinny być mu wdzięczne? Że zabierając je i traktując jak kolekcję zasłużył na to, by którakolwiek z nich mu podziękowała?
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Jaki był cel tej całej klątwy? Czy naprawdę tak bardzo kochał Ophelię? To brzmiało niedorzecznie, ale inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć. Skoro po całym tym czasie wciąż miał żal do pierwszej z nich…
– JAK DŁUGO JESZCZE ZAMIERZASZ MNIE IGNOROWAĆ?!
Wrzask Ciemności ją ogłuszył, sprawiając, że aż zgięła się wpół, chwytając za głowę, by osłonić uszy. W tym samym momencie otaczające ją lustra pękły z trzaskiem, zasnuwając posadzę tysiącami drobnych odłamków. Skuliła się, tkwiąc w samym środku powstałego bałaganu. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, ale ten wydawał się ginąć w rozbrzmiewającym w całej sali, nienaturalnie głośnym i urywanym oddechu Ciemności.
Bardziej wyczuła niż zauważyła ruch. Właśnie wtedy mężczyzna zwrócił się w jej stronę, choć bynajmniej nie patrzył na nią. Mimo wszystko Beatrycze i tak poczuła czyste przerażenie, gdy dostrzegła obłęd w jego oczach. To już nie był po prostu gniew, ale coś więcej. Może nawet rozpacz, chociaż to było ostatnim, o co podejrzewałaby tę istotę. Jakby tego było mało, jego wybuch nie wyglądał jak coś, co mogłoby być skierowane przeciwko niej, ale…
Nie dała sobie czasu na zastanawianie nad tym. Wystarczyła chwila, by Beatrycze ostatecznie puściły nerwy. Nie doczekała się protestów, kiedy instynktownie rzuciła się do ucieczki, nagle gotowa zrobić wszystko, byleby zniknąć Ciemności z oczu. Wypadła z powrotem na korytarz, potykając się o własne nogi, choć przy wampirzej kondycji nie powinno być to możliwe. Trzęsła się cała, przez dłuższą chwilę bez zastanowienia pędząc przed siebie – jak najdalej, byleby tylko znaleźć się gdzieś, gdzie nie sięgnąłby jej gniew nieśmiertelnego.
Zdążyła przebiec zaledwie kilka metrów, gdy instynkt podpowiedział jej, że nie była sama. Niepokój pojawił się nagle, jakimś cudem silniejszy niż do tej pory. Beatrycze przyśpieszyła, gwałtownie weszła w kolejny zakręt, a potem…
Aż zatoczyła się, gdy z impetem na kogoś wpadła. W porę przytrzymała się ściany, w pośpiechu robiąc krok w tył, by zdołać utrzymać się w pionie. Poruszając się trochę jak w transie, błyskawicznie poderwała głowę, by spojrzeć wprost w dobrze jej znane, choć w tamtej chwili zaskakująco wręcz obce oczy.
– Nie…
W pośpiechu cofnęła się o kolejny krok. A potem jeszcze jeden, kiedy kontrolę nad nią przejęło ciało. Umysł przetwarzał fakty z opóźnieniem, zwłaszcza że wnioski, które momentalnie nasunęły jej się na myśl, okazały się zbyt irracjonalne, by ot tak je przyjęła.
– Beatrycze. – Na ustach stojącej przed nią postaci pojawił się ujmujący, niewinny uśmiech. –  Jesteś tutaj… Nie chcesz mnie przytulić?
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył. Rozszerzonymi oczyma mierzyła stojącą przed nią postać, wciąż mając wrażenie, że w rzeczywistości widziała ją po raz pierwszy. Ta twarz, te oczy i sposób, w jaki rozłożyła ramiona… Beatrycze patrzyła, ale nie dowierzała, zwłaszcza gdy do głowy przyszło jej jedyne możliwe wyjaśnienie.
– Ty… – zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.
– Och, zorientowałaś się. – Postać westchnęła przeciągle, jakby nagle rozczarowana. – No dalej, powiedz to. Możesz nazwać mnie po imieniu.
Nie zrobiła tego. To jedno słowo nie chciało przejść jej przez usta, tak jak utożsamienie tej istoty z osobą, za którą Beatrycze bez wahania oddałaby życie. To po prostu nie wchodziło w grę, ale…
Och, jej krewne się myliły. To nie Leana była Łowcą.
– Możesz uciekać – usłyszała, choć te słowa doszły do niej jakby z oddali. – Tobie akurat mogę na to pozwolić.
Rzuciła się do biegu jeszcze zanim wypowiedziane słowa rozbrzmiały do końca. Nie sprawdzała czy ruszył za nią, ale jakoś nie miała co do tego wątpliwości. Chichot, który rozbrzmiał tuż za jej plecami, wydawał się wystarczająco wymowną wskazówką.
Miała wrażenie, że jednak śni – koszmar na jawie, dokładnie tak jak zapowiadano. Jej myśli wirowały, niezdolne skupić się na tym, co najważniejsze. Przed oczami wciąż miała znajomą twarz – to oraz zwisający na szyi Łowcy kryształ – ale choć osobiście miała okazję przyjrzeć się tej istocie, nie dowierzała. To po prostu nie miało sensu.
Myśl, że miałaby z nim walczyć, kiedy był w takiej formie, tym bardziej nie wchodziła w grę.
Ophelio, pomocy!
Tyle że również w pomoc od dawna nieobecnej, jawiącej się niczym odległe wspomnienie krewnej, Beatrycze już dawno przestała wierzyć.
Nie miało znaczenia, że poruszała się w pełni wampirzym tempem. Wiedziała, że ją dogoni i to bez najmniejszego chociażby problemu. I bez oglądania się była pewna, że Łowca znajdował się tuż za nią. Nie musiał dawać oznak swojej obecności, by utwierdzić ją w tym przekonaniu. Postać, którą przybrał, mówiła sama za siebie.
Niebijące od długich tygodni serce podeszło jej aż do gardła, gdy istota za nią zaczęła śpiewać.
Skręciła w kolejny korytarz, w pierwszym odruchu kierując się wprost ku wyjściu. Chciała wydostać się na zewnątrz, wrócić nad jezioro, a potem…
Tyle że przecież nie mogła.
Zmieniła kierunek tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. Zaprowadzenie Łowcy wprost do miejsca, w którym próbowała zgromadzić najbliższe sobie osoby, brzmiało jak czyste szaleństwo. Nie mogła stąd wyjść, w zamian będąc w stanie co najwyżej spróbować zyskać na czasie i zwodzić tę istotę tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
Wraz z kolejnym skrętem, dla pewności jednak obejrzała się przez ramię. Nie dostrzegła za sobą nikogo, ale i tak przyśpieszyła, nie chcąc zastanawiać się, co tak naprawdę oznaczała zwłoka. Och, musiałaby być naiwna, żeby odpuścić.
Przez chwilę wahała się, dokąd powinna się udać. Do głowy przyszło jej, by zaprowadzić do na piętro, ale prawie natychmiast Beatrycze odrzuciła od siebie taką możliwość. Istniała zbyt wielka szansa na to, że któraś z pozostałych kobiet wciąż ukrywała się w sypialniach. Beatrycze potrzebowała innego, o wiele bardziej odludnego miejsca, najlepiej takiego, w którym szansa spotkania kogokolwiek graniczyła z cudem.
Rozciągające się pod domem piwnice były pierwszym, co przyszło jej do głowy – i to zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że wejście znajdowało się stosunkowo blisko.
Błyskawicznie zbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz. Otoczyła ją ciemność, ale ta nie zrobiła na Beatrycze żadnego wrażenia. Wyostrzone zmysły robiły swoje, pozwalając jej zobaczyć każdy, nawet najmniej znaczący szczegół – i to nawet teraz, kiedy tak bardzo się spieszyła, świadoma przede wszystkim tego, że musiała uciekać.
Wiedziała, że był gdzieś za nią. Kroczył spokojnie, bez pośpiechu, nucąc coś pod nosem. To jedynie sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej przerażona, zwłaszcza że przecież doskonale znała ten głos. Znów igrał ze zmysłami, przybierając postać ostatniej osoby, którą mogłaby o to podejrzewać.
Ale czy to nie oczywiste?
Czy nie powinna wiedzieć od samego początku…?
Nawet jeśli, to już nie miało znaczenia. W tamtej chwili liczyły się wyłącznie bieg oraz świadomość, że gdyby przyszło jej walczyć, nie zrobiłaby tego. W życiu nie podniosłaby ręki na kogoś, kogo kochała.
Wstrzymała oddech, zwłaszcza że ten był jej całkowicie zbędny do normalnego funkcjonowania. Próbowała stawiać stopy jak najostrożniej, zważając na każdy kolejny krok i gwałtowniejszy ruch. Usiłowała poruszać się jak najciszej, w duchu modląc o to, by odpuścił; może gdyby pomyślał, że uciekła, miałaby szansę się stąd wydostać i poszukać pozostałych.
Z tym, że kroki wciąż się zbliżały, bez pośpiechu podążając tuż za nią. Chciała wierzyć, że miała przewagę, skoro znała te korytarze, ale to byłoby jak próba okłamywania samej siebie. Zabawa dobiegła końca, więc teraz mogła co najwyżej próbować przeciągać to, co nieuniknione.
Skręciła, po czym gwałtownie zatrzymała się, opierając plecami o ścianę. Nasłuchiwała, wciąż wstrzymując oddech i błogosławiąc fakt, że jej serce nie wydawało najcichszego nawet dźwięku. Za to doskonale słyszała jego, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nie przyśpieszył. To było prawie jak policzek – dowód tego, że był tak pewien sukcesu, że już nie dbał o pogoń. Przecież wiedział, że i tak ją dopadnie.
– Raz, dwa, trzy…
Łagodny szept. I śmiech – jakże znajomy, a przy tym obcy. Zacisnęła dłonie w pięści, wzdrygając się w odpowiedzi na brzmienie tego głosu.
Bawił się z nią.
– … w ciszy słyszę łzy – ciągnął, po czym zamilkł, pozwalając, by kolejne słowa wystarczająco wyraźnie rozbrzmiały w mroku. Miała wrażenie, że głos dochodził zewsząd, co z miejsca skojarzyło jej się z telepatią. – Cztery, pięć, sześć…
Wyprostowała się niczym struna, rozdarta między tkwieniem w miejscu a ponownym rzuceniem się do ucieczki. Może jednak istniała szansa, że by jej nie zauważył. Może gdyby była wystarczająco cicho…
Kroki ucichły. Nagle trwała w absolutnej ciszy, napinając mięśnie i podświadomie czekając na atak. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że już nie miała pojęcia, gdzie znajdował się jej przeciwnik. Nie czuła go, nie słyszała, on zaś z równym powodzeniem mógł znajdować się gdzieś na wyciągnięcie ręki.
Mógł stać tuż obok niej, a nawet by o tym nie wiedziała.
Ta myśl ją przeraziła. Nagle też zrozumiała, dlaczego nikt nie był w stanie się przed nim obronić. Co z tego, że dysponowali wyostrzonymi zmysłami i darami, skoro te koniec końców okazywały się bezużyteczne?
Gdzieś jakby z oddali doszedł ją dziwny szelest. Słyszała bicie serca? A może jednak wyczuła ruch? Czy to możliwe, żeby akurat teraz popełnił błąd…?
Ledwo powstrzymując jęk, instynktowni ruszyła w przeciwnym kierunku. Skręciła, gotowa rzucić się biegiem w głąb kolejnego korytarza, w duchu modląc się o to, by zdołała dobiec do innego wyjścia.
Nie zdążyła.
Poczuła nacisk obcych dłoni na barkach. Ciepłe ramiona otoczyły ją, a obcy oddech musnął policzek, kiedy łowca nachylił się na tyle blisko, by bez przeszkód szeptać jej wprost do ucha.
– Znalazłem cię.

1 komentarz:









After We Fall
stories by Nessa