
Beatrycze
Wrażenie było takie, jakby
świat nagle zwolnił. Tkwiła w miejscu, spazmatyczny chwytając oddech, choć
ten nie był jej potrzebny do normalnego funkcjonowania. Nie poruszyła się ani
nie odważył obejrzeć, zbytnio przerażona tym, co by zobaczyła, gdyby się na to
zdecydowała.
Kogo by
zobaczyła. Zupełnie jakby zwłoka mogła cokolwiek zmienić.
– Och,
Beatrycze… Dlaczego uciekałaś? Nie tęskniłaś za mną?
Ucisk w gardle
przybrał na sile w odpowiedzi na brzmienie tego głosu. Przez moment miała
ochotę odwrócić się, nabrać powietrza i w twarz wykrzyczeć tej
istocie, żeby przestała. To, co robiła, było okrutne, zwłaszcza gdy brzmiała w ten
sposób – i to na domiar złego tak, jakby naprawdę miała do niej żal.
Cudze palce
mocniej zacisnęły się na jej ramionach. Beatrycze nawet nie drgnęła,
podświadomie wyczekując tego, co przecież prędzej czy później musiało nadejść.
Dopadł ją, czyż nie? Z konkretnego powodu. Mogła tylko zgadywać, co
zamierzał zrobić, kiedy już zrezygnuje z prób dręczenia jej.
Podświadomie
wciąż wyczekiwała bólu. Pamiętała przerażenie Miry, kiedy ta pojawiła się w domu
Cullenów, cała umazana krwią Huntera. Powinna się spodziewać, że i ją
Łowca (o ironii!) po prostu rozerwie na kawałeczki? W tym świecie tyle
miało wystarczyć, czy po wszystkim miał być jednak zmuszony pozbierać wszystkie
odłamki, żeby je spalić? Nie wyobrażała sobie tego – nie, kiedy wyglądał tak –
ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
Przeciągająca
się cisza doprowadzała Beatrycze do szału. W zasadzie spokój okazał się
gorszy niż cokolwiek innego, łącznie w momentem, w którym ją
prowokował. Słuchanie jego głosu nie było proste, ale i tak wydawało się
lepsze od tego.
Tyle że
Łowca z uporem milczący, najwyraźniej na coś czekając. Cisza dzwoniła jej w uszach,
ale on nie zamierzał jej przerwać. Stał tuż za nią, trzymając dłonie na
ramionach swojej zdobyczy i…
Odwróciła
się. Nie chciała, ale czuła, że nie miała innego wyboru. Nie powstrzymał jej
ani nie zaatakował, kiedy stanęła z nim twarzą w twarz, dobrze
wierząc, że i tak nie byłaby w stanie z nim walczyć. Mógłby
nawet spróbować wyrwać już i tak martwe serce z jej piersi, a ona
i tak by go nie powstrzymała.
Powinna być
gotowa na to, co – albo raczej Powinna być gotowa na to, co – albo raczej kogo
zobaczy – ale i tak gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Wyrwał jej się
cichy, zdławiony jęk, choć i on nie zrobił na Łowcy wrażenia. Ta istota
wciąż się uśmiechałam, tak niewinnie i promiennie, jakby wcale nie toczyli
śmiertelnej gry, która właśnie dobiegła końca, prowadząc tylko do jednego.
Beatrycze
nieznacznie pokręciła głową. Tak naprawdę wolałaby stanąć twarzą w twarz z kimkolwiek
innym, nawet Lawrence'em. Ba! Wolałaby nawet, by okazało się, że to jednak
Leana. Ktokolwiek, byleby nie…
Jocelyne
uśmiechnęła się w ujmujący, niewinny wręcz sposób. Wydawała się spokojna,
może pomijając błysk, którego Beatrycze dopatrzyła się w jej oczach –
jakże znajomych, intensywnie niebieskich. Pozornie nic nie wskazywało na to, że
cokolwiek mogłoby być nie tak. Dziewczyna po prostu stała, uśmiechała się i z uporem
wpatrywała wprost w zastygłą w bezruchu Trycze.
– Och,
malutka…
Beatrycze
zamilkła, ledwo tylko ucisk w gardle przybrał na sile. Wypowiedzenie
choćby i tych kilku słów okazało się trudniejsze, niż mógłby podejrzewać.
Stała, słuchała i chciała zrozumieć, ale nie była w stanie.
Dopiero
potem zaczęła dostrzegać pozornie pozbawione znaczenia, ale jednak istotne
drobiazgi. Już wcześniej zwróciła uwagę na kawałek kryształu, który zwisał z szyi
dziewczyny, ale w biegu nawet nie próbowała mu się przyglądać. Teraz
widziała, że kamień lśnił subtelnym, mlecznobiałym blaskiem, rozpraszając
ciemność. To dzięki temu Beatrycze tym wyraźniej mogła przyjrzeć się bladej
twarzy Joce – temu łagodnemu uśmiechowi i spojrzeniu, które… okazało się
puste.
Dłonie
Beatrycze drgnęły, więc zacisnęła je w pięści, nie chcąc zrobić czegoś
głupiego. Miała ochotę doskoczyć do dziewczyny, wziąć ją w ramiona, a najlepiej
zerwać zwisający z jej szyi łańcuszek, ale nie była w stanie się
ruszyć. Gdyby ją… Och, nie. Gdyby sprowokowała Łowcę, sprawy mogłyby przybrać
naprawdę zły obrót, a na to nie mogła pozwolić.
Mimo
wszystko wiedziała dość, by wiedzieć, że kryształ nie wróżył niczego dobrego – i to
zwłaszcza w rękach telepatki. Projekt Beta mówił sam za siebie.
Przynajmniej Beatrycze wiedziała, że kryształ w rękach Jocelyne mógł
okazać się nie tyle niebezpieczny, co przede wszystkim zdolny skrzywdzić Joce.
Ta myśl ją przerażała, jasno dając do zrozumienia, że powinna coś zrobić. Sęk w tym,
że nie miała pojęcia jak.
– Boisz
się. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Uśmiech nawet na moment nie zniknął z ust
Łowcy. – I słusznie, chociaż trochę na to za późno.
Wzdrygnęła
się w odpowiedzi na te słowa. Przynajmniej już nie czuła się tak, jakby zwracała
się do niej parodia Jocelyne, ale to, że poszczególne stwierdzenia włożono w usta
dziewczyny, mimo wszystko wydało się Beatrycze nienaturalne. Wolałaby rozmawiać
z Łowcą w jego normalnej formie, o ile w ogóle taką
posiadał.
Wciąż o tym
myślała, gdy jej uwagę przykuło coś jeszcze. Nie zauważyła tego wcześniej, ale
im dłużej przypatrywała się Jocelyne, tym więcej szczegółów wychwytywały jej
wyostrzone zmysły. W pewnym momencie dostrzegła zarys postaci, która
majaczyła gdzieś za dziewczyną. To był zaledwie ginący w mroku cień, ale
Beatrycze i tak była gotowa przysiąc, że go widziała. Czaił się gdzieś za
Joce, podążając za nią krok za krokiem. Nie odstępował jej nawet na moment, w zasadzie
wydając się przenikać niczego nieświadomą pół-wampirzycę. Był tam przez cały
czas, być może związany z ciałem, a może przede wszystkim z kryształem.
Tak naprawdę Beatrycze mogła jedynie zgadywać, na czym to połączenie polegało i czy
w ogóle dało się je przerwać.
– To moje
idealne naczynie – oznajmił Łowca, jakby czytając jej w myślach. –
Doskonalsze niż ktokolwiek inny.
– To
dziecko – zaoponowała natychmiast Beatrycze. – To tylko… – zaczęła raz jeszcze,
ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Jakie to
ma znaczenie? Znalazłem naczynie – nie dawał za wygraną demon. Cóż, sądziła, że
to był właśnie demon. – Na początku nie chciała mnie wpuścić. Dopiero potem
znalazłem lukę.
Beatrycze
skrzywiła się na te słowa. Jak długo to trwało? Kiedy w ogóle do tego
doszło i ile było w tym winy? Mimowolnie pomyślała o tym jednym
razie, gdy poprosiła Joce o przysługę. Wtedy dziewczynie udało się dotrzeć
aż do tego miejsca, chociaż sama Jocelyne niewiele zapamiętała z tego
incydentu. Wtedy też pierwszy raz usłyszeli o wypuszczeniu Łowcy…
Opętał ją?
Próbowała sobie przypomnieć jakiekolwiek oznaki, że coś mogłoby być nie tak,
ale w głowie miała pustkę. Joce zawsze była cicha i jakby wyobcowana,
zwłaszcza że zamartwiała się o najbliższych. Nikogo już nie dziwiły ani
złe sny, ani to, że mogłaby długie godziny przesiadywać w samotności. Jej
dar sprzyjał dziwnym zachowaniom i zamykaniu się w sobie, ale nawet
ta świadomość nie sprawiła, by wampirzyca poczuła się jakkolwiek lepiej.
Niezależnie od okoliczności, to była jej wina.
–
Nekromantka lśni dla tych, którzy jej potrzebują. Ja potrzebowałem.
Dłonie
Łowcy mocniej zacisnęły się na jej ramionach. Znajdował się na wyciągnięcie
ręki, chociaż wciąż powstrzymywał się od ataku. Miała wrażenie, że wciąż się z nią
bawił, tym bardziej że pogoń dobiegła końca. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie
mu uciec. Tak naprawdę wiedział o tym od samego początku, zaś obecność
Jocelyne jedynie wszystko bardziej komplikowała. Beatrycze mogłaby uciekać, ale
zostawienie dziewczyny samej sobie po prostu nie wchodziło w grę. Nie,
skoro była Joce coś winna.
Jakby tego
było mało, z łatwością mogła zrozumieć Łowcę. Och, doskonale rozumiała
wzmianki o lśnieniu, zwłaszcza że sama tego doświadczyła. Mała przyciągała
ją właściwie od urodzenia. Była niczym wskazująca właściwy kierunek latarnia,
choć sama Jocelyne do tej pory wydawała się nie zdawać sobie sprawy z tego,
jakimi tak naprawdę dysponowała zdolnościami. Gdyby było inaczej, może
potrafiłaby się obronić.
Dla
Beatrycze nie miało znaczenia, że już nie była duchem. Robiła wszystko, by
zapewnić Joce bezpieczeństwo zanim ta przywróciła ją do życia. Teraz, gdy była
materialna, tym bardziej pragnęła swoją małą nekromantkę chronić, a jednak
gdy przyszło co do czego, okazała się bezradna.
– Ma w sobie
dużo smutku, wiesz? Łatwo manipulować tymi, których paraliżuje strach… Chociaż i tak
musiałem trochę poczekać. – Na ustach Joce znów pojawił się ten nienaturalnie
niewinny, słodki uśmiech. – Z Leaną było prościej. Ona niszczyła się sama.
Nie chciała
zastanawiać się nad znaczeniem wzmianek o siostrze. Wystarczyło, że każde
kolejne słowo Łowcy bardziej wytrącało ją z równowagi, podsycając wyrzuty
sumienia. Oczywiście, że Jocelyne miała w sobie dużo smutku. Jak inaczej
miała się czuć, skoro nie miała pewności, co działo się z jej rodzicami, a siostra
cudem wywinęła się wilkołakowi? To był zaledwie wierzchołek góry lodowej
problemów, które mieli. Nawet to, co wydarzyło się w kostnicy, musiało być
dla dziewczyny traumą. Beatrycze do tej pory pamiętała każde wypowiedziane
drżącym głosem słowo, które padło podczas tamtej rozmowy – teraz tak bardzo
odległej i jakby mało znaczącej…
Powinna
była wiedzieć. Powinna była coś zrobić.
Zamknęła
oczy.Wyrzuty sumienia przybrały na sile, ale wampirzyca nie zwróciła na to
uwagi. Nawet jeśli Łowca – jak przystało na demona – żywił się negatywnymi
emocjami, nie zamierzała mu ich odbierać. Zresztą jak miałaby zatrzymać coś,
nad czym po prostu nie dało się zapanować?
– Proszę…
– Hm?
Poderwała
głowę. Zaczynała mieć dość bierności, przez krótką chwilę mając ochotę wręcz
zażądać, żeby po prostu ją zabił. Jeśli istniał tylko po to, co go
powstrzymywało? Z drugiej strony, jeśli wcześniej chciał doprowadzić ją do
szału, świetnie się za to zabierał. Wykorzystanie Joce do dręczenia innych
wydawało się idealnym posunięciem, przynajmniej w przypadku Beatrycze.
Poczuła się
dziwnie, gdy ich spojrzenia znów się spotkały. Wpatrywała się w te
znajome, niebieskie oczy, próbując doszukać się w nich czegokolwiek, co
podpowiedziałoby jej, co robić. Szukała Joce, choć szczerze wątpiła, żeby
zdołała do niej dotrzeć. Nie chciała wiedzieć, co to oznaczało i jaka w takim
razie istniała szansa na to, że Łowca ot tak wyparł duszę dziewczyny,
zastępując ją swoją. Odrzucała od siebie taką możliwość, sugerując się tym, że
cień wciąż trzymał się tuż a nią, ale mimo wszystko…
– Zostaw
ją. O więcej nie proszę – wyszeptała, starannie akcentując każde kolejne
słowo.– Zrób co musisz, ale nie jej rękoma. Na litość Boską, weź choćby mnie,
ale…
Nie
dokończyła. Tak naprawdę nie musiała, całą sobą wierząc, że jej intencje były
aż nadto oczywiste. Joce nigdy nie powinna się tu znaleźć. Nie powinna zostać
wplątana w coś, co nawet jej nie dotyczyło. Kiedy Beatrycze pierwszy raz
zwróciła się do małej Licavoli o pomoc, do głowy by jej nie przyszło, że
wciągała ją w coś takiego. Gdyby wiedziała…
– Trochę za
późno na przeprosiny.
Mogła
spodziewać się takiej reakcji, ale i tak ją zmroziło. Otworzyła usta,
gotowa choćby i zacząć błagać, ale ostatecznie nie wydobył się z nich
żaden dźwięk. Stała jak sparaliżowana, świadoma wyłącznie coraz bardziej nieprzyjemnego,
charakterystycznego pieczenia pod powiekami.
Właśnie
wtedy coś poruszyło się w ciemnościach. Była pewna, że to cień i zarazem
dowód na to, że Łowca ostatecznie podjął decyzję, ale szybko przekonała się, że
to nie tak.
Ciało
Jocelyne nagle spięło się, a potem dziewczyna błyskawicznie okręciła się
wokół własnej osi, błyskawicznie zwracając ku komuś, kto zaszedł ją od tyłu.
Zaraz po
tym wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Ariadna
pojawiła się znikąd. Początkowo Beatrycze nawet nie rozpoznała matki, świadoma
wyłącznie obecności drugiego cienia, który dołączył do niej i Łowcy w korytarzu.
Zauważyła jeszcze, że kobieta zamachnęła się czymś, co trzymała w rękach, w zdecydowanie
niedelikatny sposób uderzając dziewczynę w głowę. Joce – czy też raczej
coś, co ją kontrolowało – aż zatoczyła się na ścianę; powietrze jak na
zawołanie wypełnił słodki zapach krwi.
– Na co
czekasz? Biegnij, uparta dziewucho!
Nie dała
sobie czasu na wątpliwości. Raz jeszcze spojrzała najpierw na matkę, a potem
na pośpiesznie podnoszącą się z ziemi, próbującą uchwycić pion telepatkę.
Aż wzdrygnęła się, kiedy dziewczyna na oślep wyciągnęła przed siebie rękę,
zdecydowanym ruchem wytrącając Adrianie z rąk jej prowizoryczną broń. Coś z brzdękiem
upadło na posadzkę, lądując gdzieś poza zasięgiem wzroku Beatrycze.
Tylko tyle
potrzebowała, by ostatecznie puściły jej nerwy. Bez zastanowienia doskoczyła do
matki i – wcześniej chwyciwszy ją za rękę – pociągnęła kobietę w głąb
korytarza.
Pobiegły obie.

Claire
Siedzenie w ciszy
doprowadzało ją do szału. W milczeniu obserwowała siedzącą na ziemi
Claudię, podczas gdy ta z uwagą studiowała diagramy, które dała im
staruszka ze sklepu. Claire zdążyła zauważyć dziwne, wypełniane cyframi tabelki
i te w pierwszym odruchu skojarzyły jej się z macierzami, ale
nie sądziła, by akurat po to udały się aż na drugi kraniec Seattle. Może gdy
była z ojcem, byłby w tym jakiś ukryty sens, ale nie sądziła, by
ciotce chodziło akurat o to. No i zdecydowanie nie szukałyby
matematycznych zapisków w takim sklepie.
Sytuacja
wciąż była napięta. Claudia słowem nie skomentowała ani słów staruszki, ani
własnego zachowania, kiedy to w pośpiechu wypadła na ulicę. Tak naprawdę
wampirzyca nie odezwała się od chwili, w której Claire i Oliver
dołączyli do niej z naręczem rzeczy, których najwyraźniej potrzebowała. Po
prostu zgarnęła papiery i – wcześniej również im nie poświęcając większej
uwagi – ruszyła w drogę powrotną, zmuszając swoich towarzyszy do biegu,
jeśli chcieli dotrzymać jej kroku.
Najbardziej
zadziwiające okazało się to, że najwyraźniej wciąż planowała pomóc. Claire
obawiała się, że kobieta nagle oznajmi, że wraca do siebie i że wszyscy
mają dać jej spokój, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian Claudia
zaprowadziła ich wprost do domu Licavolich, usiadła w pobliżu tej dziwnej,
pokrytej symbolami bariery i… Cóż, czytała. Przeglądała, kreśliła i nawet
nie trudziła się, by komukolwiek wyjaśniać, co takiego zamierzała zrobić.
Claire raz
po raz nerwowo spoglądała to na skupioną twarz wampirzycy, to znów na Olivera.
Po cichu liczyła na choćby najmniej znacząca wskazówkę czy notatkę od chłopaka,
ale ten wydawał się równie zdezorientowany, co i ona. Oczywiście miała
ochotę wypytać samą Claudię, ale rozsądek podpowiadał jej, że to nie należałoby
do najrozsądniejszych posunięć. Cóż, nie kiedy kobieta wyglądała na
zdenerwowaną i zdeterminowaną zarazem. Jakby tego było mało, jej
zachowanie znów skojarzyło się Claire z ojcem, ale zdecydowała się tego
nie komentować. Inna sprawa, że ojciec raczej nie rozszarpałby jej, gdyby
poprosiłaby o wyjaśnienia. W jej przypadku zwykle wciąż miał dość
cierpliwości, by jedna udzielić jakichkolwiek tłumaczeń, nieważne jak
wymijających.
Z wolna
przesunęła się bliżej, próbując wysilić wzrok na tyle, by dostrzec kształt
kolejnych linii, które kreśliła Claudia. Bała się podejść zbyt blisko, by
przypadkiem wampirzycy nie rozproszyć, ale mimo wszystko…
– Chodź
bliżej, jeśli już tak bardzo cię to interesuje. Przynajmniej wiesz, co robię?
Claire
zawahała się, mimowolnie wzdrygając, kiedy podchwyciła rubinowe tęczówki
wampirzycy. W pierwszym odruchu momentalnie zapragnęła się wycofać, ale
ostatecznie z wolna zrobiła krok naprzód, jednak decydując się pokonać
dzielącą ją od kobiety odległość. Zawahała się, kiedy Claudia tak po prostu
wyprostowała się, przerywając pracę, ale i tego nie zdecydował się
skomentować. Po prostu stanęła obok, w napięciu czekając na rozwój
wypadków.
Claudia
westchnęła, wymownie wywracając oczami.
– Nie patrz
na mnie tak, jakbyś sądziła,że zaraz was zagryzę. Ty też – dodała wampirzyca,
na krótką chwile przenosząc wzrok na Olivera. – Nic mi nie jest, okej? I nie,
nie chcę rozmawiać o… Nieważne. – Wampirzyca nerwowo zacisnęła usta w wąską
linijkę. Paznokciem znacząco postukała w aktualnie studiowaną kartkę. –
Wieki nie czytałam sigili, ale najwyraźniej wciąż pamiętam. Widzisz… Najkrócej
rzecz ujmując, ktoś zaszyfrował tu imię.
– Imię.
Nie mogłam
powstrzymać się od powtórzenia tego jednego słowa. Jakby tego było mało, nic
nie była w stanie poradzić na pobrzmiewające w jej tonie rozczarowanie.
To miał być jakiś szyfr? Tyle zachodu po to, by odczytać… jedno słowo?
– Sigile
mają więcej zastosowań, ale to nie pora na wykłady. Swoją drogą, nie podoba mi
się twój ton, moja droga. Imiona, skoro już jesteśmy przy temacie, mają wielką
moc… Nie, mówię poważnie – zniecierpliwiła się Claudia, widząc, że Claire
otwiera usta. – Tak jak i krew. Wciąż stosuje się ją w obrzędach,
prawda?
– No tak,
ale…
– To imię
jest ważne. Coś się wydostało, chociaż teraz trudno mi określić co i dlaczego.
Wiem jedynie, że te znaki określają imię. – Claudia potrząsnęła głową. – Teraz
ważniejsza kwestia. To, co się tutaj dzieje… Mogłabym pomóc ci przejść przez tę
barierę, ale bogini mi świadkiem, że nie mam pojęcia, co się wtedy stanie.
Claire nie
odpowiedziała, zdolna co najwyżej spoglądać na wpatrzoną w nią wampirzycę.
Po wyrazie twarzy Claudii trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie
myślała. Och, w zasadzie ona sama nie miała pewności, co w tej
sytuacji czuć albo odpowiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim i tak
pozostawało to, że choć dobrze wiedziała, wokół czego wciąż krążyły wyjaśnienia
ciotki, nie potrafiła ot tak przyjąć ich do wiadomości.
Magia.
Słodka bogini, nie, zdecydowanie nie zamierzała zacząć określać tego w ten
sposób. Musiało być jakieś inne, bliższe znanym jej terminom wyjaśnienie –
choćby bezpieczna, znajoma telepatia.
– Posłuchaj
mnie uważnie, dobrze? – To Claudia jako pierwsza zdecydowała się przerwać
przeciągającą się ciszę. – Rób, co tylko chcesz, ale weź pod uwagę to, że
właśnie tracimy czas. Jeśli chcesz, żebym cokolwiek dla ciebie zrobiła,
deklaruj się szybko. Cokolwiek się tam dzieje, nie jest normalne i tego
się trzymajmy. Możesz albo tu ze mną posiedzieć i poczekać, albo…
– Nie
wyobrażam sobie czekania – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale wciąż
nie wiem, co miałabym zrobić. Wrócę do domu i…?
–
Twoja dusza wróci do domu – poprawiła ze spokojem Claudia, spoglądając Claire
prosto w oczy. – Słyszałaś może o kroplach astralnych?
Tyle
wystarczyło, by dookoła znów zapanowała cisza. Claire zesztywniała, wzdrygając
się co najmniej tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Zrozumiała, a przynajmniej
tak jej się wydawało, ale…
– Nie
jestem telepatką – obruszyła się. – Nie przejęłam zdolności mamy. Ja… A nawet
jeśli, wiem, że nie robi się tego ot tak. Niektórzy próbują wiekami i… –
zaczęła, myślami momentalnie uciekając do Isabeau, ale nie miała okazji, żeby
dokończyć.
– Dla
telepatów to faktycznie musi być spory problem. A niby są tacy wyjątkowi…
– Claudia wywróciła oczami. Na jej ustach pojawił się równie gorzki, co i zaskakująco
szczery sposób. – To pewnie najgłupsza rzecz, jaką robię od dawna, ale… Tak czy
nie? Ufasz mi albo dajmy sobie spokój, a ja wracam domu. Już i tak za
dużo zrobiłam jak na jeden wieczór.
Nie była w stanie
wykrztusić z siebie słowa. Chwilę jeszcze patrzyła na siedzącą na ziemi
wampirzycę, bezskutecznie próbując zebrać myśli. Choć na usta cisnęły jej się
dziesiątki pytań, kiedy przyszło co do czego, nie była w stanie sklecić
żadnego sensownego. Och, powiedzenie czegokolwiek okazało się wyzwaniem!
Zdecydowała
się dopiero w chwili, w której Claudia tak po prostu poderwała się na
równe nogi, naprawdę wyglądając na chętną, żeby ot tak odejść.
– C-czekaj!
– jęknęła i tyle wystarczyło, by wampirzycę zatrzymać. Ich spojrzenia
ponownie się spotkały – błękitne oczy z jakże różnymi, intensywnie
niebieskimi. – Powiedz mi, co mam robić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz