31 lipca 2019

Trzysta czterdzieści trzy

Beatrycze
Wrażenie było takie, jakby świat nagle zwolnił. Tkwiła w miejscu, spazmatyczny chwytając oddech, choć ten nie był jej potrzebny do normalnego funkcjonowania. Nie poruszyła się ani nie odważył obejrzeć, zbytnio przerażona tym, co by zobaczyła, gdyby się na to zdecydowała.
Kogo by zobaczyła. Zupełnie jakby zwłoka mogła cokolwiek zmienić.
– Och, Beatrycze… Dlaczego uciekałaś? Nie tęskniłaś za mną? 
Ucisk w gardle przybrał na sile w odpowiedzi na brzmienie tego głosu. Przez moment miała ochotę odwrócić się, nabrać powietrza i w twarz wykrzyczeć tej istocie, żeby przestała. To, co robiła, było okrutne, zwłaszcza gdy brzmiała w ten sposób – i to na domiar złego tak, jakby naprawdę miała do niej żal.
Cudze palce mocniej zacisnęły się na jej ramionach. Beatrycze nawet nie drgnęła, podświadomie wyczekując tego, co przecież prędzej czy później musiało nadejść. Dopadł ją, czyż nie? Z konkretnego powodu. Mogła tylko zgadywać, co zamierzał zrobić, kiedy już zrezygnuje z prób dręczenia jej.
Podświadomie wciąż wyczekiwała bólu. Pamiętała przerażenie Miry, kiedy ta pojawiła się w domu Cullenów, cała umazana krwią Huntera. Powinna się spodziewać, że i ją Łowca (o ironii!) po prostu rozerwie na kawałeczki? W tym świecie tyle miało wystarczyć, czy po wszystkim miał być jednak zmuszony pozbierać wszystkie odłamki, żeby je spalić? Nie wyobrażała sobie tego – nie, kiedy wyglądał tak – ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
Przeciągająca się cisza doprowadzała Beatrycze do szału. W zasadzie spokój okazał się gorszy niż cokolwiek innego, łącznie w momentem, w którym ją prowokował. Słuchanie jego głosu nie było proste, ale i tak wydawało się lepsze od tego.
Tyle że Łowca z uporem milczący, najwyraźniej na coś czekając. Cisza dzwoniła jej w uszach, ale on nie zamierzał jej przerwać. Stał tuż za nią, trzymając dłonie na ramionach swojej zdobyczy i… 
Odwróciła się. Nie chciała, ale czuła, że nie miała innego wyboru. Nie powstrzymał jej ani nie zaatakował, kiedy stanęła z nim twarzą w twarz, dobrze wierząc, że i tak nie byłaby w stanie z nim walczyć. Mógłby nawet spróbować wyrwać już i tak martwe serce z jej piersi, a ona i tak by go nie powstrzymała.
Powinna być gotowa na to, co – albo raczej Powinna być gotowa na to, co – albo raczej kogo zobaczy – ale i tak gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk, choć i on nie zrobił na Łowcy wrażenia. Ta istota wciąż się uśmiechałam, tak niewinnie i promiennie, jakby wcale nie toczyli śmiertelnej gry, która właśnie dobiegła końca, prowadząc tylko do jednego.
Beatrycze nieznacznie pokręciła głową. Tak naprawdę wolałaby stanąć twarzą w twarz z kimkolwiek innym, nawet Lawrence'em. Ba! Wolałaby nawet, by okazało się, że to jednak Leana. Ktokolwiek, byleby nie…
Jocelyne uśmiechnęła się w ujmujący, niewinny wręcz sposób. Wydawała się spokojna, może pomijając błysk, którego Beatrycze dopatrzyła się w jej oczach – jakże znajomych, intensywnie niebieskich. Pozornie nic nie wskazywało na to, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Dziewczyna po prostu stała, uśmiechała się i z uporem wpatrywała wprost w zastygłą w bezruchu Trycze.
– Och, malutka… 
Beatrycze zamilkła, ledwo tylko ucisk w gardle przybrał na sile. Wypowiedzenie choćby i tych kilku słów okazało się trudniejsze, niż mógłby podejrzewać. Stała, słuchała i chciała zrozumieć, ale nie była w stanie.
Dopiero potem zaczęła dostrzegać pozornie pozbawione znaczenia, ale jednak istotne drobiazgi. Już wcześniej zwróciła uwagę na kawałek kryształu, który zwisał z szyi dziewczyny, ale w biegu nawet nie próbowała mu się przyglądać. Teraz widziała, że kamień lśnił subtelnym, mlecznobiałym blaskiem, rozpraszając ciemność. To dzięki temu Beatrycze tym wyraźniej mogła przyjrzeć się bladej twarzy Joce – temu łagodnemu uśmiechowi i spojrzeniu, które… okazało się puste.
Dłonie Beatrycze drgnęły, więc zacisnęła je w pięści, nie chcąc zrobić czegoś głupiego. Miała ochotę doskoczyć do dziewczyny, wziąć ją w ramiona, a najlepiej zerwać zwisający z jej szyi łańcuszek, ale nie była w stanie się ruszyć. Gdyby ją… Och, nie. Gdyby sprowokowała Łowcę, sprawy mogłyby przybrać naprawdę zły obrót, a na to nie mogła pozwolić.
Mimo wszystko wiedziała dość, by wiedzieć, że kryształ nie wróżył niczego dobrego – i to zwłaszcza w rękach telepatki. Projekt Beta mówił sam za siebie. Przynajmniej Beatrycze wiedziała, że kryształ w rękach Jocelyne mógł okazać się nie tyle niebezpieczny, co przede wszystkim zdolny skrzywdzić Joce. Ta myśl ją przerażała, jasno dając do zrozumienia, że powinna coś zrobić. Sęk w tym, że nie miała pojęcia jak.
– Boisz się. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Uśmiech nawet na moment nie zniknął z ust Łowcy. – I słusznie, chociaż trochę na to za późno.
Wzdrygnęła się w odpowiedzi na te słowa. Przynajmniej już nie czuła się tak, jakby zwracała się do niej parodia Jocelyne, ale to, że poszczególne stwierdzenia włożono w usta dziewczyny, mimo wszystko wydało się Beatrycze nienaturalne. Wolałaby rozmawiać z Łowcą w jego normalnej formie, o ile w ogóle taką posiadał.
Wciąż o tym myślała, gdy jej uwagę przykuło coś jeszcze. Nie zauważyła tego wcześniej, ale im dłużej przypatrywała się Jocelyne, tym więcej szczegółów wychwytywały jej wyostrzone zmysły. W pewnym momencie dostrzegła zarys postaci, która majaczyła gdzieś za dziewczyną. To był zaledwie ginący w mroku cień, ale Beatrycze i tak była gotowa przysiąc, że go widziała. Czaił się gdzieś za Joce, podążając za nią krok za krokiem. Nie odstępował jej nawet na moment, w zasadzie wydając się przenikać niczego nieświadomą pół-wampirzycę. Był tam przez cały czas, być może związany z ciałem, a może przede wszystkim z kryształem. Tak naprawdę Beatrycze mogła jedynie zgadywać, na czym to połączenie polegało i czy w ogóle dało się je przerwać.
– To moje idealne naczynie – oznajmił Łowca, jakby czytając jej w myślach. – Doskonalsze niż ktokolwiek inny.
– To dziecko – zaoponowała natychmiast Beatrycze. – To tylko… – zaczęła raz jeszcze, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Jakie to ma znaczenie? Znalazłem naczynie – nie dawał za wygraną demon. Cóż, sądziła, że to był właśnie demon. – Na początku nie chciała mnie wpuścić. Dopiero potem znalazłem lukę.
Beatrycze skrzywiła się na te słowa. Jak długo to trwało? Kiedy w ogóle do tego doszło i ile było w tym winy? Mimowolnie pomyślała o tym jednym razie, gdy poprosiła Joce o przysługę. Wtedy dziewczynie udało się dotrzeć aż do tego miejsca, chociaż sama Jocelyne niewiele zapamiętała z tego incydentu. Wtedy też pierwszy raz usłyszeli o wypuszczeniu Łowcy…
Opętał ją? Próbowała sobie przypomnieć jakiekolwiek oznaki, że coś mogłoby być nie tak, ale w głowie miała pustkę. Joce zawsze była cicha i jakby wyobcowana, zwłaszcza że zamartwiała się o najbliższych. Nikogo już nie dziwiły ani złe sny, ani to, że mogłaby długie godziny przesiadywać w samotności. Jej dar sprzyjał dziwnym zachowaniom i zamykaniu się w sobie, ale nawet ta świadomość nie sprawiła, by wampirzyca poczuła się jakkolwiek lepiej. Niezależnie od okoliczności, to była jej wina.
– Nekromantka lśni dla tych, którzy jej potrzebują. Ja potrzebowałem.
Dłonie Łowcy mocniej zacisnęły się na jej ramionach. Znajdował się na wyciągnięcie ręki, chociaż wciąż powstrzymywał się od ataku. Miała wrażenie, że wciąż się z nią bawił, tym bardziej że pogoń dobiegła końca. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie mu uciec. Tak naprawdę wiedział o tym od samego początku, zaś obecność Jocelyne jedynie wszystko bardziej komplikowała. Beatrycze mogłaby uciekać, ale zostawienie dziewczyny samej sobie po prostu nie wchodziło w grę. Nie, skoro była Joce coś winna.
Jakby tego było mało, z łatwością mogła zrozumieć Łowcę. Och, doskonale rozumiała wzmianki o lśnieniu, zwłaszcza że sama tego doświadczyła. Mała przyciągała ją właściwie od urodzenia. Była niczym wskazująca właściwy kierunek latarnia, choć sama Jocelyne do tej pory wydawała się nie zdawać sobie sprawy z tego, jakimi tak naprawdę dysponowała zdolnościami. Gdyby było inaczej, może potrafiłaby się obronić.
Dla Beatrycze nie miało znaczenia, że już nie była duchem. Robiła wszystko, by zapewnić Joce bezpieczeństwo zanim ta przywróciła ją do życia. Teraz, gdy była materialna, tym bardziej pragnęła swoją małą nekromantkę chronić, a jednak gdy przyszło co do czego, okazała się bezradna.
– Ma w sobie dużo smutku, wiesz? Łatwo manipulować tymi, których paraliżuje strach… Chociaż i tak musiałem trochę poczekać. – Na ustach Joce znów pojawił się ten nienaturalnie niewinny, słodki uśmiech. – Z Leaną było prościej. Ona niszczyła się sama.
Nie chciała zastanawiać się nad znaczeniem wzmianek o siostrze. Wystarczyło, że każde kolejne słowo Łowcy bardziej wytrącało ją z równowagi, podsycając wyrzuty sumienia. Oczywiście, że Jocelyne miała w sobie dużo smutku. Jak inaczej miała się czuć, skoro nie miała pewności, co działo się z jej rodzicami, a siostra cudem wywinęła się wilkołakowi? To był zaledwie wierzchołek góry lodowej problemów, które mieli. Nawet to, co wydarzyło się w kostnicy, musiało być dla dziewczyny traumą. Beatrycze do tej pory pamiętała każde wypowiedziane drżącym głosem słowo, które padło podczas tamtej rozmowy – teraz tak bardzo odległej i jakby mało znaczącej…
Powinna była wiedzieć. Powinna była coś zrobić.
Zamknęła oczy.Wyrzuty sumienia przybrały na sile, ale wampirzyca nie zwróciła na to uwagi. Nawet jeśli Łowca – jak przystało na demona – żywił się negatywnymi emocjami, nie zamierzała mu ich odbierać. Zresztą jak miałaby zatrzymać coś, nad czym po prostu nie dało się zapanować?
– Proszę…
– Hm?
Poderwała głowę. Zaczynała mieć dość bierności, przez krótką chwilę mając ochotę wręcz zażądać, żeby po prostu ją zabił. Jeśli istniał tylko po to, co go powstrzymywało? Z drugiej strony, jeśli wcześniej chciał doprowadzić ją do szału, świetnie się za to zabierał. Wykorzystanie Joce do dręczenia innych wydawało się idealnym posunięciem, przynajmniej w przypadku Beatrycze.
Poczuła się dziwnie, gdy ich spojrzenia znów się spotkały. Wpatrywała się w te znajome, niebieskie oczy, próbując doszukać się w nich czegokolwiek, co podpowiedziałoby jej, co robić. Szukała Joce, choć szczerze wątpiła, żeby zdołała do niej dotrzeć. Nie chciała wiedzieć, co to oznaczało i jaka w takim razie istniała szansa na to, że Łowca ot tak wyparł duszę dziewczyny, zastępując ją swoją. Odrzucała od siebie taką możliwość, sugerując się tym, że cień wciąż trzymał się tuż a nią, ale mimo wszystko…
– Zostaw ją. O więcej nie proszę – wyszeptała, starannie akcentując każde kolejne słowo.– Zrób co musisz, ale nie jej rękoma. Na litość Boską, weź choćby mnie, ale…
Nie dokończyła. Tak naprawdę nie musiała, całą sobą wierząc, że jej intencje były aż nadto oczywiste. Joce nigdy nie powinna się tu znaleźć. Nie powinna zostać wplątana w coś, co nawet jej nie dotyczyło. Kiedy Beatrycze pierwszy raz zwróciła się do małej Licavoli o pomoc, do głowy by jej nie przyszło, że wciągała ją w coś takiego. Gdyby wiedziała…
– Trochę za późno na przeprosiny.
Mogła spodziewać się takiej reakcji, ale i tak ją zmroziło. Otworzyła usta, gotowa choćby i zacząć błagać, ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Stała jak sparaliżowana, świadoma wyłącznie coraz bardziej nieprzyjemnego, charakterystycznego pieczenia pod powiekami.
Właśnie wtedy coś poruszyło się w ciemnościach. Była pewna, że to cień i zarazem dowód na to, że Łowca ostatecznie podjął decyzję, ale szybko przekonała się, że to nie tak.
Ciało Jocelyne nagle spięło się, a potem dziewczyna błyskawicznie okręciła się wokół własnej osi, błyskawicznie zwracając ku komuś, kto zaszedł ją od tyłu.
Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Ariadna pojawiła się znikąd. Początkowo Beatrycze nawet nie rozpoznała matki, świadoma wyłącznie obecności drugiego cienia, który dołączył do niej i Łowcy w korytarzu. Zauważyła jeszcze, że kobieta zamachnęła się czymś, co trzymała w rękach, w zdecydowanie niedelikatny sposób uderzając dziewczynę w głowę. Joce – czy też raczej coś, co ją kontrolowało – aż zatoczyła się na ścianę; powietrze jak na zawołanie wypełnił słodki zapach krwi.
– Na co czekasz? Biegnij, uparta dziewucho!
Nie dała sobie czasu na wątpliwości. Raz jeszcze spojrzała najpierw na matkę, a potem na pośpiesznie podnoszącą się z ziemi, próbującą uchwycić pion telepatkę. Aż wzdrygnęła się, kiedy dziewczyna na oślep wyciągnęła przed siebie rękę, zdecydowanym ruchem wytrącając Adrianie z rąk jej prowizoryczną broń. Coś z brzdękiem upadło na posadzkę, lądując gdzieś poza zasięgiem wzroku Beatrycze.
Tylko tyle potrzebowała, by ostatecznie puściły jej nerwy. Bez zastanowienia doskoczyła do matki i – wcześniej chwyciwszy ją za rękę – pociągnęła kobietę w głąb korytarza.
Pobiegły obie.
Claire
Siedzenie w ciszy doprowadzało ją do szału. W milczeniu obserwowała siedzącą na ziemi Claudię, podczas gdy ta z uwagą studiowała diagramy, które dała im staruszka ze sklepu. Claire zdążyła zauważyć dziwne, wypełniane cyframi tabelki i te w pierwszym odruchu skojarzyły jej się z macierzami, ale nie sądziła, by akurat po to udały się aż na drugi kraniec Seattle. Może gdy była z ojcem, byłby w tym jakiś ukryty sens, ale nie sądziła, by ciotce chodziło akurat o to. No i zdecydowanie nie szukałyby matematycznych zapisków w takim sklepie.
Sytuacja wciąż była napięta. Claudia słowem nie skomentowała ani słów staruszki, ani własnego zachowania, kiedy to w pośpiechu wypadła na ulicę. Tak naprawdę wampirzyca nie odezwała się od chwili, w której Claire i Oliver dołączyli do niej z naręczem rzeczy, których najwyraźniej potrzebowała. Po prostu zgarnęła papiery i – wcześniej również im nie poświęcając większej uwagi – ruszyła w drogę powrotną, zmuszając swoich towarzyszy do biegu, jeśli chcieli dotrzymać jej kroku.
Najbardziej zadziwiające okazało się to, że najwyraźniej wciąż planowała pomóc. Claire obawiała się, że kobieta nagle oznajmi, że wraca do siebie i że wszyscy mają dać jej spokój, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian Claudia zaprowadziła ich wprost do domu Licavolich, usiadła w pobliżu tej dziwnej, pokrytej symbolami bariery i… Cóż, czytała. Przeglądała, kreśliła i nawet nie trudziła się, by komukolwiek wyjaśniać, co takiego zamierzała zrobić.
Claire raz po raz nerwowo spoglądała to na skupioną twarz wampirzycy, to znów na Olivera. Po cichu liczyła na choćby najmniej znacząca wskazówkę czy notatkę od chłopaka, ale ten wydawał się równie zdezorientowany, co i ona. Oczywiście miała ochotę wypytać samą Claudię, ale rozsądek podpowiadał jej, że to nie należałoby do najrozsądniejszych posunięć. Cóż, nie kiedy kobieta wyglądała na zdenerwowaną i zdeterminowaną zarazem. Jakby tego było mało, jej zachowanie znów skojarzyło się Claire z ojcem, ale zdecydowała się tego nie komentować. Inna sprawa, że ojciec raczej nie rozszarpałby jej, gdyby poprosiłaby o wyjaśnienia. W jej przypadku zwykle wciąż miał dość cierpliwości, by jedna udzielić jakichkolwiek tłumaczeń, nieważne jak wymijających.
Z wolna przesunęła się bliżej, próbując wysilić wzrok na tyle, by dostrzec kształt kolejnych linii, które kreśliła Claudia. Bała się podejść zbyt blisko, by przypadkiem wampirzycy nie rozproszyć, ale mimo wszystko…
– Chodź bliżej, jeśli już tak bardzo cię to interesuje. Przynajmniej wiesz, co robię?
Claire zawahała się, mimowolnie wzdrygając, kiedy podchwyciła rubinowe tęczówki wampirzycy. W pierwszym odruchu momentalnie zapragnęła się wycofać, ale ostatecznie z wolna zrobiła krok naprzód, jednak decydując się pokonać dzielącą ją od kobiety odległość. Zawahała się, kiedy Claudia tak po prostu wyprostowała się, przerywając pracę, ale i tego nie zdecydował się skomentować. Po prostu stanęła obok, w napięciu czekając na rozwój wypadków.
Claudia westchnęła, wymownie wywracając oczami.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyś sądziła,że zaraz was zagryzę. Ty też – dodała wampirzyca, na krótką chwile przenosząc wzrok na Olivera. – Nic mi nie jest, okej? I nie, nie chcę rozmawiać o… Nieważne. – Wampirzyca nerwowo zacisnęła usta w wąską linijkę. Paznokciem znacząco postukała w aktualnie studiowaną kartkę. – Wieki nie czytałam sigili, ale najwyraźniej wciąż pamiętam. Widzisz… Najkrócej rzecz ujmując, ktoś zaszyfrował tu imię.
– Imię.
Nie mogłam powstrzymać się od powtórzenia tego jednego słowa. Jakby tego było mało, nic nie była w stanie poradzić na pobrzmiewające w jej tonie rozczarowanie. To miał być jakiś szyfr? Tyle zachodu po to, by odczytać… jedno słowo?
– Sigile mają więcej zastosowań, ale to nie pora na wykłady. Swoją drogą, nie podoba mi się twój ton, moja droga. Imiona, skoro już jesteśmy przy temacie, mają wielką moc… Nie, mówię poważnie – zniecierpliwiła się Claudia, widząc, że Claire otwiera usta. – Tak jak i krew. Wciąż stosuje się ją w obrzędach, prawda?
– No tak, ale…
– To imię jest ważne. Coś się wydostało, chociaż teraz trudno mi określić co i dlaczego. Wiem jedynie, że te znaki określają imię. – Claudia potrząsnęła głową. – Teraz ważniejsza kwestia. To, co się tutaj dzieje… Mogłabym pomóc ci przejść przez tę barierę, ale bogini mi świadkiem, że nie mam pojęcia, co się wtedy stanie.
Claire nie odpowiedziała, zdolna co najwyżej spoglądać na wpatrzoną w nią wampirzycę. Po wyrazie twarzy Claudii trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślała. Och, w zasadzie ona sama nie miała pewności, co w tej sytuacji czuć albo odpowiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim i tak pozostawało to, że choć dobrze wiedziała, wokół czego wciąż krążyły wyjaśnienia ciotki, nie potrafiła ot tak przyjąć ich do wiadomości.
Magia. Słodka bogini, nie, zdecydowanie nie zamierzała zacząć określać tego w ten sposób. Musiało być jakieś inne, bliższe znanym jej terminom wyjaśnienie – choćby bezpieczna, znajoma telepatia.
– Posłuchaj mnie uważnie, dobrze? – To Claudia jako pierwsza zdecydowała się przerwać przeciągającą się ciszę. – Rób, co tylko chcesz, ale weź pod uwagę to, że właśnie tracimy czas. Jeśli chcesz, żebym cokolwiek dla ciebie zrobiła, deklaruj się szybko. Cokolwiek się tam dzieje, nie jest normalne i tego się trzymajmy. Możesz albo tu ze mną posiedzieć i poczekać, albo…
– Nie wyobrażam sobie czekania –  przyznała zgodnie z prawdą. – Ale wciąż nie wiem, co miałabym zrobić. Wrócę do domu i…?
–  Twoja dusza wróci do domu – poprawiła ze spokojem Claudia, spoglądając Claire prosto w oczy. – Słyszałaś może o kroplach astralnych?
Tyle wystarczyło, by dookoła znów zapanowała cisza. Claire zesztywniała, wzdrygając się co najmniej tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Zrozumiała, a przynajmniej tak jej się wydawało, ale…
–  Nie jestem telepatką – obruszyła się. – Nie przejęłam zdolności mamy. Ja… A nawet jeśli, wiem, że nie robi się tego ot tak. Niektórzy próbują wiekami i… – zaczęła, myślami momentalnie uciekając do Isabeau, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Dla telepatów to faktycznie musi być spory problem. A niby są tacy wyjątkowi… – Claudia wywróciła oczami. Na jej ustach pojawił się równie gorzki, co i zaskakująco szczery sposób. – To pewnie najgłupsza rzecz, jaką robię od dawna, ale… Tak czy nie? Ufasz mi albo dajmy sobie spokój, a ja wracam domu. Już i tak za dużo zrobiłam jak na jeden wieczór.
Nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Chwilę jeszcze patrzyła na siedzącą na ziemi wampirzycę, bezskutecznie próbując zebrać myśli. Choć na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, kiedy przyszło co do czego, nie była w stanie sklecić żadnego sensownego. Och, powiedzenie czegokolwiek okazało się wyzwaniem!
Zdecydowała się dopiero w chwili, w której Claudia tak po prostu poderwała się na równe nogi, naprawdę wyglądając na chętną, żeby ot tak odejść.
– C-czekaj! – jęknęła i tyle wystarczyło, by wampirzycę zatrzymać. Ich spojrzenia ponownie się spotkały – błękitne oczy z jakże różnymi, intensywnie niebieskimi. – Powiedz mi, co mam robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa