
Claire
Co ja robię? Co ja, na
litość bogini…?
Powtarzała
te słowa niczym mantrę, siedząc naprzeciwko Claudii. Niespokojnie obserwowała twarz
wampirzycy, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki tego, że ta jednak dobrze bawiła
się kosztem… Cóż, wszystkich. Claire nawet nie miałaby jej tego za złe, jeśli
tylko mogłaby uniknąć myślenia o bardziej niepokojących rzeczach, również
tym, na co właśnie dobrowolnie się zgodziła.
Jakaś jej
cząstka z uporem protestowała, raz po raz podważając prawdziwość dopiero
co odbytych rozmów. To nie powinno mieć racji bytu. Bez znaczenia pozostawało
to, w co dziewczyna wierzyła bądź nie. Słodka bogini, istniały granice, a przynajmniej
tak zawsze jej się wydawało. Jak miałaby ze spokojem podchodzić do czegoś, co
samo w sobie brzmiało jak czyste szaleństwo? Gdyby chodziło wyłącznie o telepatię
i istnienie kropli astralnych, Claire nawet by się nie zawahała, ale skoro
w to wszystko Claudia planowała wciągnąć również ją…
Nie była
telepatką. Nie przejęła mocy, zresztą nie wyobrażała sobie, że miałaby ot tak
spróbować czegoś, czego doświadczeni nieśmiertelni nie mogli osiągnąć nawet po
wiekach starań. Inna sprawa, że właśnie przez podróże poza ciałem wciąż zamartwiali
się o Renesmee. Dziewczynie przychodziło to w naturalny, ale za to
całkowicie niekontrolowany sposób i proszę bardzo! Utknęła gdzieś, gdzie
nikt nie był w stanie jej dosięgnąć, z równym powodzeniem mogąc uchodzić
za martwą!
Claire z wolna
wypuściła powietrze, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie miała pewności, co
niepokoiło ją bardziej – fakt, że zasady, którymi kierował się dotychczas znany
jej świat, znów miały zostać naruszone, czy może raczej to… że Claudia mogłaby
mówić poważnie. Co prawda pół-wampirzyca z uporem wypierała taką możliwość,
ale jakaś jej cząstka mimo wszystko przyjmowała słowa ciotki bez cienia
protestu. Dlaczego nie? To nie byłoby dziwniejsze od istnienia zaświatów czy
zdolności pisania wierszy, które się sprawdzały.
Magia mogła
być równie rzeczywista, co i każdy bardziej przyziemny dar.
Gwałtowny dreszcz
wstrząsnął jej ciałem. Pragnęła zrzucić to na działanie temperatury, zwłaszcza
że chłód mimo wszystko dawał się we znaki tym, którzy dysponowali bardziej
wrażliwymi, niemalże ludzkimi ciałami. Z drugiej strony, nie chodziło
tylko o pogodę – i to nawet mimo panującego na zewnątrz mrozu. Zimno
wydawało się mieć swoje źródło w innym miejscu, gdzieś wewnątrz Claire –
dokładnie tam, gdzie rodził się paraliżujący wręcz strach. To, że nie była w stanie
choćby przewidzieć, co mogło się wydarzyć, niczego nie ułatwiało.
– Jesteś
tak przerażona, że czuję aż tutaj. Jeśli nie chcesz tego robić, po prostu mi
powiedz.
Wzdrygnęła
się w odpowiedzi na te słowa. Poderwała głowę, spoglądając wprost w rubinowe
tęczówki obserwującej ją Claudii. Kobieta wydawała się spokojna, wręcz
obojętna, jakby w rzeczywistości nie zależało jej na tym, jaką decyzje
ostatecznie podjęłaby Claire. Jasne, że nie. Przecież jej to nie dotyczy,
pomyślała mimochodem, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Tak
naprawdę sama nie była pewna, co powinna czuć albo myśleć.
– Sama
dałaś mi do zrozumienia, że nie mam wyboru – zauważyła cicho, uciekając
wzrokiem gdzieś w bok. Wytrzymanie spojrzenia wampirzycy nagle okazało się
swoistym wyzwaniem.
– No, tak… –
Claudia westchnęła przeciągle. – Ale to nie ma znaczenia, skoro najwyraźniej wciąż
mi nie wierzysz.
Nie odpowiedziała,
ale najwyraźniej nie musiała tego robić. Tyle przynajmniej wywnioskowała w faktu,
że zaledwie ułamek sekundy później wampirzyca dosłownie zmaterializowała się u jej
boku. Claire drgnęła, machinalnie odchylając i opierając obiema dłońmi o przemarzniętą
ziemię. Zadarła głowę, co najmniej nieswojo czując z tym, że Claudia mogłaby
stać tuż obok i spoglądać na nią z góry.
Cisza nie
pierwszy raz wydawała się czymś, co z łatwością mogłoby doprowadzić do
szału. Tym większą ulgę Claire poczuła w chwili, w której wampirzyca
jednak zdecydowała się odezwać.
– Musisz
zdać się na mnie. Spróbuj się uspokoić, a wtedy wszystko będzie dobrze –
stwierdziła takim tonem, jakby właśnie rozmawiały o pogodzie.
Claire z trudem
powstrzymała sfrustrowany jęk. Och, zupełnie jakby to było takie proste! Prawda
była taka, że od ostatniej godziny pozostawała jednym wielkim kłębkiem nerwów.
Wycieczka do sklepu i sposób, w jaki opuściła go Claudia, dodatkowo
to potęgowały, choć przy perspektywie zabawy kroplami astralnymi te kwestie i tak
wydawały się mało znaczące.
Mimo
wszystko nie odważyła się odezwać, w zamian ograniczając do sztywnego
skinięcia głową. Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy, zupełnie
jakby w ten sposób mogła się uspokoić. Nie pomogło, ale przynajmniej nie
pokusiła się o zrobienie czegoś, czego później jak nic przyszłoby jej żałować.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że cierpliwość ciotki już i tak była na
wyczerpaniu, a wampirzyca nie zawahałaby się przed ostatecznym umyciem rąk
i natychmiastową ewakuacją pod byle pretekstem.
– Jak wspomniałam,
nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. I tak tracimy czas na głupoty, więc… –
Wampirzyca westchnęła. Przez moment wydała się Claire przede wszystkim
zmęczona, choć w przypadku nieśmiertelnej nie powinno być to możliwe. –
Myśl sobie, co tylko chcesz o tym, o czym już rozmawiałyśmy, ale
jednego raczej nie zanegujesz. Kapłanki wciąż wykorzystują zioła do rytuałów.
Wiele z nich ma mniej lub bardziej specyficzne właściwości.
– Tak,
zielarstwo – zauważyła przytomnie Claire. – Ale ostatnio nie chciałaś słyszeć o medycynie,
więc…
– Dalej nie
chcę słuchać o medycynie. Chodzi mi o coś innego – zniecierpliwiła
się Claudia. – Skupmy się na ziołach. Ta kobieta w sklepie – podjęła, a przez
jej twarz jak na zawołanie przemknął cień – dała nam trochę szałwii. Przyda
się.
– Chcesz
mnie czymś naćpać? – wypaliła pod wpływem impulsu Claire.
Serce jak
na zawołanie zabiło jej szybciej. Tyle wystarczyło, by względny spokój, który udało
jej się zyskać, ostatecznie zniknął. Nagle znów siedziała spięta, ledwo
powstrzymując dreszcze. Jej myśli jak na zawołanie uciekły do jednego, jedynego
razu, kiedy znalazła się pod wpływem środków odurzających. Co prawda niewiele
zapamiętała z tego, co działo się wokół niej, kiedy Brian podrzucił jej
narkotyk na imprezie, ale samego incydentu nie była w stanie ot tak
wyrzucić z pamięci. Och, tym bardziej nie zamierzała ot tak zdecydować się
na powtórkę.
Czy to właśnie
było tą cudowną metodą Claudii? Wszystko miało sprowadzać się do odurzenia
ziołami i…?
– Co? Nie! –
obruszyła się wampirzyca. Parsknęła pozbawionym wesołości, zdradzającym
wyłącznie niedowierzanie śmiechem. – Dziecko, serio? Byłabyś pierwszą, która
odpłynęła od odrobiny szałwii.
– Więc co…?
– Och, na
litość bogini – westchnęła Claudia, wznosząc oczy ku górze. – Biała szałwia
działa kojąco, tak. Ale to nie to, o czym myślisz. W innym wypadku
ludzie pewnie już dawno zaczęliby produkować masowo kadzidełka. – Znów jedynie
potrząsnęła głową. – Białą szałwię w rytuałach stosuje się przede wszystkim
w celach ochronnych. Nie zdajesz sobie sprawy, jak łatwo narazić się na
niebezpieczeństwo, zwłaszcza gdy igra się z magią.
Znów to
słowo… Claire z trudem powstrzymała grymas, robiąc wszystko, by zachować
neutralny wyraz twarzy. Podejrzewała, że wyszło jej to dość marnie, ale nawet
jeśli tak było, Claudia nie skomentowała tego nawet słowem.
Niespokojnie
obserwowała kobietę, kiedy ta nagle zaczęła krążyć. Ujęła woreczek z ziołami,
który Claire zabrała ze sklepu razem z wykresami, których tak bardzo
potrzebowała wampirzyca. Z wprawą poluzowała krępujący go rzemyk, przez
chwilę lustrując wzrokiem jego zawartość.
– Żadne z was
nie ma przy sobie zapałek, prawda?
Claire
potrząsnęła głową, chociaż ciotka nie patrzyła na nią. Wpatrywała się w Olivera,
zwłaszcza że ten – dotychczas wycofany i spokojny – w pośpiechu
doskoczył do Claudii. Coś zabłysło w jego dłoni, którą wyciągnął ku wampirzycy.
Kobieta
znów ograniczyła się do przeciągłego westchnienia.
– Może być.
Chociaż wolałabym zapałki – mruknęła. Dopiero gdy zabrała od Olivera ofiarowany
jej przedmiot, Claire rozpoznała w nim zapalniczkę. – Co ja robię? Tkwię w środku
Seattle i odprawiam rytuały… – dodała, w tamtej chwili zwracając się
przede wszystkim do siebie, ale Claire i tak była w stanie ją usłyszeć.
Och, to
jest nas dwie.
Wciąż nie
dowierzała. Nieważne jak wiele razy Claudia zamierzała nazwać rzeczy po
imieniu, to po prostu nie miało sensu. Co prawda Claire znała zarówno stare
wierzenia, jak i widziała dość uroczystości, które kapłanki odprawiały w Mieście
Nocy, ale przecież za każdym razem chodziło przede wszystkim o symbolikę.
Czego innego miałaby oczekiwać tym razem?
Mimo
wszystko nie odezwała się nawet słowem, nawet gdy powietrze już wypełnił wonny,
zadziwiająco przyjemny zapach spalających się ziół. Dym momentalnie rozszedł
się dookoła, niesiony podmuchami lodowatego wiatru. Claire wzdrygnęła się, nagle
gotowa przysiąc, że temperatura dodatkowo spadła. Natychmiast odrzuciła od
siebie tę myśl, zrzucając wszystko na wyobraźnię i wątpliwości, ale jakaś
jej cząstka wydawała się wiedzieć swoje.
– Chodź,
weź mnie za ręce.
W pierwszym
odruchu bezmyślnie spojrzała na ciotkę. Chwilę wpatrywała się w wyciągnięte
ku niej dłonie, nie od razu decydując się je ująć. Pozwoliła, by Claudia
podciągnęła ją do pionu, stanowczo chwytając za obie ręce. Jej uścisk był
zdecydowany, silny i równie lodowaty, co i otaczające je obie powietrze.
Z trudem
powstrzymywała kolejne dreszcze. Przez moment niespokojnie wodziła wzrokiem dookoła,
ogarnięta dziwnym, coraz trudniejszym do opanowania niepokojem. Jej spojrzenie
uciekło ku pulsującej barierze i zapisanych na niej symbolach. Wtedy też przeszedł
ją kolejny dreszcz, zwłaszcza gdy całą sobą poczuła emanującą od tego zjawiska
energię. To było tak, jakby gdzieś na wyciągnięcie ręki znajdowało się potężne
źródło prądu. Claire podświadomie wolała trzymać się z daleka, nie chcąc
sprawdzać, co stałoby się, gdyby znalazła się zbyt blisko.
Zamknęła
oczy. Wielokrotnie słyszała, że przez swoje zdolności mogła być wrażliwsza na
niektóre zjawiska, ale i tę świadomość przez długi czas od siebie
odsuwała. Chciała wierzyć w przenośnie albo przynajmniej to, że wszystko
miało jakiś głębszy sens – znaczenie, do którego należało dotrzeć. Jak wiersze.
Na pierwszy rzut oka mogły wydawać się niejasne, ale przecież koniec końców
każdy rządził się konkretnymi zasadami, czyż nie?
Sęk w tym,
że im dłużej o tym myślała, tym trudniej było jej zastosować tę samą
analogię do darów. Tym bardziej nie była w stanie do tego dokonać, kiedy w grę
wchodziły tłumaczenia Claudii, ale…
Zapach ziół
ją oszałamiał. Nawet nie zorientowała się, kiedy jej oddech zwolnił, a ona
zaczęła coraz to głębiej zaczerpywać przesyconego wonią szałwii powietrza, to
jednak pozostawało najmniej istotne. Liczyło się, że to robiła, w pewnym
momencie przestając zwracać uwagę na cokolwiek innego. Przez ułamek sekundy
poczuła się dobrze, rozluźniając się na tyle, by przestać drżeć.
– W porządku.
Czujesz więcej niż przyznajesz przed samą sobą – doszedł ją jakby z oddali
spokojny głos Claudii. Kobieta wciąż stała tuż obok, pewnie trzymając bratanicę
za ręce. – Tu jest tyle mocy, że trudno byłoby jej nie wyczuć. Teraz wystarczy
ją wykorzystać.
Łatwo
powiedzieć!
Tę uwagę
również zdecydowała się zachować dla siebie. Mocniej zacisnęła powieki – tak
bardzo, że aż zaczęły drżeć jej mięśnie. Miała ochotę otworzyć oczy, ale
zrezygnowała w chwili, w której dookoła znów rozbrzmiał melodyjny
szept Claudii. Różnica polegała na tym, że kobieta już nie tyle mówiła, co wręcz
nuciła albo przynajmniej rytmicznie wypowiadała kolejne, niezrozumiałe dla
Claire słowa. W pierwszym odruchu dziewczyna pomyślała o języku pierwotnych,
zwłaszcza że podobne sztuczki czasem stosowały kapłanki, ale w tych
słowach – dziwnych, melodyjnych i na swój sposób pięknych – było coś
więcej.
W tamtej
chwili bez znaczenia stało się to, w co chciała albo nie chciała wierzyć.
Jakkolwiek by nie było, bliskość ziół i tych niezrozumiałych,
przypominających dawno zapomnianą inkantację słów, wprawiła ją w dziwny
stan. Claire wciąż próbowała chwytać się resztek zdrowego rozsądku i rzucić
ten stan na atmosferę, ale im dłużej wsłuchiwała się w słowa ciotki, tym
trudniej było jej udawać, że nie działo się nic wartego uwagi.
Chłód
przybrał na sile. Zanim zdążyła choćby zastanowić się, co to oznaczało,
wyraźnie wyczuła zmianę w pogodzie. Już nie tylko czuła przenikliwe zimno,
ale miała wrażenie, że nagle znalazła się w samym środku szalejącego
huraganu. Wiatr szarpał za ubranie, burzył włosy i skutecznie potęgował
kolejne dreszcze. Claire nie ła wątpliwości, że nie było tak wcześniej, a tym
bardziej nie wyobrażała sobie, że pogoda ot tak mogłaby się zmienić – nie w aż
tak gwałtowny sposób.
Pragnienie,
by otworzyć oczy, było coraz silniejsze. Równie intensywny okazał się strach, ostatecznie
osiągając poziom, który odwiódł dziewczynę od tego pomysłu. Trwała w bezruchu,
jakby sparaliżowana, wciąż nerwowo ściskając dłonie Claudii. W duchu
modliła się, by to wszystko ustało, nieważne czy taki stan oznaczałby
niepowodzenie. Pragnęła, by wiatr ucichł i zniknął. By to wszystko…
przestało istnieć – zarówno opary ziół, jak i niecichnące, wciąż
melodyjnie wypowiadane słowa. W którymś momencie szept ciotki zlał się w nieustający,
nieludzki wręcz dźwięk. Wydawał się dochodzić zewsząd, wręcz wypełniając umysł –
jak najczystsza forma telepatii, co podsunęło Claire myśl, że może jednak
wampirzyca nie mówiła jej o wszystkim. Jeśli jednak miałaby do czynienia z kimś,
kto potrafił używać mocy…
Ale podświadomie
czuła, że chodziło o coś innego. Dobra bogini, telepatia akurat nie była jej
obca. Co jak co, ale to Claire zdecydowanie zdołałaby rozpoznać.
Wokół niej
działo się coś innego, ale wciąż nie potrafiła tego nazwać.
Właśnie
wtedy po raz kolejny wszystko się zmieniło. Dotychczas wzburzone powietrze
uspokoiło się, ale bynajmniej to nie sprawiło, że chłód zniknął. Claire wciąż
czuła przenikające ją zimno – nieprzyjemne, przyprawiające o dreszcze i…
jakby nierzeczywiste. Uprzytomniła sobie, że nie tyle chodziło o temperaturę,
ale o energię, którą wyczuła już wcześniej – tę samą, którą wydawała się emanować
otaczająca dom powłoka. Energię, która teraz przenikała również ją, napierając
ze wszystkich stron i…
W pierwszym
odruchu pomyślała, że nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Dopiero
potem uprzytomniła sobie, że przez cały ten czas oszukiwała samą siebie. Och, to
nie było tak. Doświadczyła, choć nie w takim natężeniu.
Przeżywała
coś podobnego za każdym razem, gdy jakaś nieznana siła skupiała się na jej
dłoni, podsuwając słowa, które nie miały żadnego związku z tym, co tak
naprawdę działo się w jej umyśle. To była ta sama energia, która towarzyszyła
jej za każdym razem, gdy w napięciu oczekiwała kolejnego proroctwa.
Ta sama,
która wydawała się emanować od jej własnego odbicia, kiedy…
Gdzieś
jakby z oddali znów doszedł ją głos Claudii. Tym razem pośród
wypowiadanych, obcych jej słów, dziewczyna zdołała wychwycić jedno, które
zabrzmiało bardziej sensownie – takie, w którym rozpoznała ni mniej, ni
więcej, ale imię.
Sigilami
zakodowano czyjeś imię…
Claire
wzdrygnęła się, kiedy zakręciło jej się w głowie. Zachwiała się, próbując
uchwycić pion, ale nie było już niczego, czego mogłaby się uchwycić. Chciała krzyknąć,
ale i to okazało się niemożliwe. Wiedziała za to, że nagle zaczęła spać –
coraz niżej i niżej, wprost w ramiona wszechogarniającej ciemności.
Coś w tym uczuciu wydało jej się znajome, trochę jak zasypianie albo
sposób, w jaki straciła przytomność, kiedy odbicie uchroniło ją przed koniecznością
mierzenia się z Charonem. Przez chwilę nawet miała nadzieję, że kiedy
otworzy oczy, ocknie się tuż obok zwierciadła, by odbyć kolejną dziwną rozmowę z samą
sobą, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Uderzenie było
gwałtowne, ale bezbolesne. W jednej chwili spadała, w następnej zaś
leżała na czymś miękkim, spazmatycznie chwytając oddech. Chłód zniknął wyparty
przez przyjemne ciepło – trochę jak muśnięcie letniego słońca. Czuła je na twarzy
i ramionach, z wolna przestając dygotać, gdy jej ciało w końcu
udało się odzyskać utraconą temperaturę. Pod powiekami zamiast ciemności dostrzegła
jasną łunę, co uprzytomniło jej, że w pobliżu jak najbardziej musiało
znajdować się źródło światła.
Choć wciąż
pełna wątpliwości, w końcu zdecydowała się otworzyć oczy. Przez chwilę mrugała
nieprzytomnie, próbując pozbyć się kolorowych plam, które zatańczyły w zasięgu
jej wzroku. Dopiero po kilku kolejnych sekundach udało jej się odzyskać wizję
na tyle, by w końcu pojąć, co działo się wokół niej.
Z jakiegoś powodu
nie zaskoczyło ją odkrycie, że wpatrywała się w bezchmurne, intensywnie
niebieskie niebo.
Słodka
bogini…
Bezwiednie
zacisnęła palce. Pod dłońmi wyczuła coś miękkiego, co dopiero po chwili
zidentyfikowała jako trawę. Kiedy przechyliła głowę, w istocie dostrzegła
ślady zieleni – zbyt intensywnej i żywej, by Claire uwierzyła, że mogłaby
znajdować się na zaśnieżonym trawniku. Leżała na kwiecistej łące, na dodatek w promieniach
przyjemnie przygrzewającego słońca.
Poderwała się
tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie. Tym razem przynajmniej nie
zaczęła spadać, ale i tak potrzebowała dłuższej chwili, by odzyskać
równowagę. Wciąż wspierając się na dłoniach i oddychając tak szybko, jakby
właśnie przebiegła maraton, w oszołomieniu powiodła wzrokiem dookoła.
Kwiecista łąka.
Przygrzewające słońce… I majaczące w pobliżu jezioro.
Nie, to
zdecydowanie nie wyglądało jak Seattle.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Przez chwilę chciała coś powiedzieć, choć w pobliżu
i tak nie było nikogo, kto chciałby słuchać. W panice dla pewności
powiodła wzrokiem dookoła, ale nigdzie w zasięgu jej wzroku nie było ani Claudii,
ani Olivera. Jakimś cudem wylądowała sama w całkowicie obcym miejscu,
przypominającym scenerię żywcem wyjętą z jakiegoś pięknego snu.
Sen… O to
chodziło? Śniła, nawet jeśli nie pamiętała, by zasypiała? Czy właśnie tak
zadziałały zioła, które podsunęła jej Claudia? Co prawda szałwia nie brzmiała
groźnie, ale co tak naprawdę Claire wiedziała o tej kobiecie i jej
zdolnościach? Zaufała wampirzycy, która wcześniej aż nazbyt dobitnie pokazała, że
byłaby w stanie zrobić dosłownie wszystko, by osiągnąć cel. Istniało dość
powodów, by miała względem kobiety wątpliwości. Sęk w tym, że na
jakiekolwiek obawy czy wahania było już dawno za późno.
Nie miała
nawet pewności, w jaki sposób powinien wyglądać świat snów. Wiedziała, że
Gabriel i Alessia odwiedzali go regularnie, ale nigdy tak naprawdę nie
zastanawiała się, co kryło się pod tym terminem. Telepatia jej nie dotyczyła,
zresztą wciąż pozostawała czymś, co pozostawało poza zdolnościami pojmowania Claire.
To był neutralny temat, od którego wolała trzymać się z daleka, o ile
sytuacja nie wymagała czegoś innego.
Poruszając
się trochę jak w transie, poderwała się na równe nogi. Zatoczyła się,
przez moment mając wrażenie, że nogi
jednak odmówią jej posłuszeństwa. To niemożliwe… Po prostu niemożliwe,
zaoponowała po raz wtóry, próbując przekonać przede wszystkim samą siebie, jednak
i tym razem nawet najbardziej uparcie powtarzane słowa nie zabrzmiały jak
coś, w co mogłaby uwierzyć. Nie, skoro tak naprawdę wiedziała swoje. Mogła
zaprzeczać, ale przecież czuła, że coś było nie tak. Opór miał równie mało
sensu co i wtedy, gdy próbowała udawać, że pisane przez nią wiersze są
niczym więcej, jak tylko nowymi, zanotowanymi pod wpływem chwili haiku.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, by prawie natychmiast rozprostować palce. W tamtej
chwili żałowała braku jakiegokolwiek impulsu, który zwiastowałby nadejście nowej
przepowiedni. Każda, nawet najmniej jasna wskazówka, wydawała się być na wagę
złota.
Tyle że
żaden wiersz nie nadszedł. W zamian Claire pomyślała o słowach, które
przez cały ten czas szeptała Claudia – a zwłaszcza o jednym, oznaczającym
imię. Miała nadzieję, że to było właśnie to. Nawet jeśli nie, wciąż pozostawało
wyłącznym elementem, który mimo mętliku w głowie wciąż była w stanie
sobie przypomnieć. Musiało wystarczyć, choć w całym tym szaleństwie nadal
nie rozumiała najważniejszego.
Och, nie
rozumiała wielu rzeczy, począwszy od tego, gdzie w ogóle było, nie
wspominając o…
Właśnie
wtedy dotychczas nieprzeniknioną ciszę przerwał wrzask – rozpaczliwy, wręcz
histeryczny i należący do kobiety. Do kogoś, kogo Claire doskonale znała.
Zamarła,
przez moment czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Elena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz