4 sierpnia 2019

Trzysta czterdzieści pięć

Renesmee
Zaczęło się od tego, że się zgubiliśmy. Nie żeby było to szczególnie trudne, skoro żadne z nas nie znało okolicy, ale i tak minęła przynajmniej godzina, zanim którekolwiek z nas zdecydowało się powiedzieć to głośno.
– Nie jesteśmy w Forks – stwierdziła mama, nie pozostawiając nam innego wyboru, jak tylko przyznać jej rację.
Gdziekolwiek znajdowało się to miejsce, nie miało żadnego związku ze znaną nam rzeczywistością. Nawet jeśli był to sen, nie miałam nad nim kontroli, choć dzięki Gabrielowi wiedziałam, co robić. Cóż, w teorii, bo to zdecydowanie nie ja pozostawałam w rodzinie tą najbardziej utalentowaną pod względem poruszania się po świecie snów. Zwłaszcza po czasie, który spędziłam błąkając się gdzieś pomiędzy i czując, że znikam, nie wyobrażałam sobie powrotu akurat do tego miejsca.
Tyle że wszystko jednak wskazywało na to, że trwaliśmy w jakiejś innej, zakrzywionej rzeczywistości. Gdzieś musieliśmy być, choć z żaden sposób nie potrafiłam określić gdzie i dlaczego. W zasadzie nie byłam nawet pewna, czy chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
– Mogłabym… – zaczęłam i zaraz urwałam, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Z westchnieniem uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, niechętnie przyjmując do wiadomości, że pewne sprawy nie uległy zmianie.
– Nessie? – zmartwiła się mama.
Jej dłoń jak na zawołanie wylądowała na moim policzku. Nie zaprotestowałam, w zamian unosząc głowę i posyłając jej blady uśmiech. Czułam, że wyszło mi to dość marnie, choć gest sam w sobie pozostawał szczery. Mimo wszystko wampirzyca i tak spojrzała na mnie z powątpiewaniem, uwagę skupiając przede wszystkim na mojej szyi.
Tata milczał. Martwiło mnie to, bo jak go znałam, wciąż rozpamiętywał wszystko, co się wydarzyło. Jeszcze tego mi było trzeba, by obwiniał się z mojego powodu.
– To nic takiego – wyjaśniłam pośpiesznie. – Pomyślałam po prostu, że mogłabym wykorzystać myśl sondującą, ale nic z tego. Nie czuję, bym mogła wykorzystać moc.
Tak było już wcześniej, ale jak niemożność skorzystania z telepatii pod postacią ducha, pozostawała czymś, co mogłam zaakceptować, tak teraz zaczynała być uciążliwa. Bez telepatii czułam się jak bez ręki. W którymś momencie używanie jej stało się równie oczywiste, co i oddychanie.
– Wciąż nie słyszę twoich myśli – zauważył tata, w końcu decydując się odezwać.
Przynajmniej nie próbował unikać mojego spojrzenia, kiedy machinalnie przeniosłam na niego wzrok. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, oboje milczący i skupieni. Zawahałam się, zmuszając do tego, by skoncentrować się wyłącznie na jego słowach.
– Moich – powiedziałam w końcu – albo żadnych.
Po wyrazie jego twarzy poznałam, że takiej możliwości nie wziął pod uwagę. Mnie również wydała się co najmniej niepokojąca, ale zarazem najbardziej prawdopodobna w tej sytuacji. Skoro wszyscy byliśmy tutaj, a ja na dodatek mogłam cieszyć się materialnością, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, choć trwanie w ciszy okazało się problematyczne. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, zanim zwolniłam, ostatecznie decydując się zatrzymać. Nerwowo zacisnęłam usta, po raz wtóry wodząc wzrokiem dookoła. Drzewa rosły gęsto, zaś poza nimi – co wspólnie zdążyliśmy zaobserwować w czasie poświęconym na błądzenie po okolicy – w pobliżu nie było niczego innego. Wyłącznie ciągnąca się całymi kilometrami, niezmącona zieleń.
Zdecydowanie nie byliśmy w Forks. Gdyby było inaczej, już dawno dotarlibyśmy… Cóż, gdziekolwiek. Do tej pory pamiętałam, w którym miejscu znajdował się nasz mały, kamienny domek. Również na ślepo byłabym w stanie odnaleźć rezydencję, którą przez tyle czasu zajmowali moi najbliżsi. Minione lata i przeprowadzki nie były w stanie zakłócić wspomnień, które miały dla mnie takie znaczenie.
Ani domu, ani miasta. Tylko pokryte mchem pniaki, co jedynie potęgowało wrażenie, że nagle znaleźliśmy się w jakimś innym świecie. Mama zawsze powtarzała, że ta wszechobecna zieleń sprawiała, że czuła się nieswojo. Chyba zaczynałam rozumieć skąd brało się to uczucie.
– Musimy coś wymyśleć. Nie możemy błądzić tu w nieskończoność.
Edward dosłownie wyjął mi te słowa z ust. Zarazem poczułam ulgę, gdy w końcu skupił się na czymś konkretnym, zamiast dalej milczeć. Wszystko było lepsze od ciszy i mojego ojca, coraz to bardziej poddającemu się poczuciu winy. Już przynajmniej nie patrzył na mnie tak, jakby w każdej chwili mógł zrobić coś głupiego albo podejrzewał, że za moment to ja ucieknę z wrzaskiem.
W milczeniu potrząsnęłam głową. Gdyby to jeszcze okazało się takie proste! Potrzebowaliśmy planu, ale trudno było brać się za układanie jakiegokolwiek, skoro nawet nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Cokolwiek się tu działo, nie było normalne. W tej sytuacji należało spodziewać się wszystkiego.
Gdyby jeszcze coś tutaj było! Właściwie sama nie byłam pewna, który scenariusz niepokoił mnie bardziej – dalsze błądzenie po okolicy czy może jednak odkrycie, że w gęstwinie czaiło się coś, czego lepiej było nie spotkać. Coś, co…
Jakby w odpowiedzi na moje myśli, wyraźnie wyczułam ruch między drzewami. Nagle zesztywniałam, prostując się niczym struna i błyskawicznie zwracając się w odpowiednim kierunku. Instynktownie napięłam mięśnie, przybierając pozycję obronną, choć nic jeszcze nie próbowało rzucić mi się do gardła. Co więcej, nie byłam w swojej reakcji odosobniona. Tata również przemieścił się, natychmiast stając przede mną i mamą, by w razie potrzeby moc nas obronić.
Niespokojnie zilustrowałam wzrokiem jego twarz, skupiając się przede wszystkim na oczach. W tamtej chwili błogosławiłam fakt, że nie mógł usłyszeć moich myśli. Nie mogłam powstrzymać się przed upewnieniem, że wszystko było w porządku. Nie wierzyłam, że znów mogłoby go podnieść, ale mimo wszystko…
Właśnie dlatego zauważyłam, że w pewnym momencie przez jego twarz przemknął cień. To były zaledwie ułamki sekund, bo prawie natychmiast twarzy na powrót przybrała w pełni neutralny wyraz. Jedynie utkwione w ścianie lasu oczy błyskiem zdradzały, że wampir był zdenerwowany. Momentalnie skupiłam wzrok na tym samym punkcie, mimowolnie spinając się i nasłuchując.
Zmierzające w naszym kierunku kroki były zbyt głośne, bym uwierzyła, że należały do istoty nieśmiertelnej. Przeciwnie – byłam gotowa przysiąc, że usłyszałam bicie cudzego serca, krążącą w żyłach krew i…
Kolejny ruch wystarczył, żeby zaalarmować całą naszą trójkę. Zaraz po tym jakaś postać wypadła spomiędzy drzew – na tyle niezgrabnie, by utwierdzić mnie w przekonaniu, że mieliśmy do czynienia… z człowiekiem.
Mężczyzna musiał zbliżać się już do czterdziestki. Tyle przynajmniej wywnioskowałam na pierwszy rzut oka, zwłaszcza że moja uwagę momentalnie przykuły zmarszczy wokół jego oczu i ust. Miał ciemne włosy, zacięty wyraz twarzy i czarne, zmierzwione włosy. Przez chwilę tkwił w bezruchu, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła, nim jego uwaga ostatecznie skupiła się na nas. Przez twarz nieznajomego przemknął cień, zaraz też zrobił taki ruch, jakby jednak zamierzał się wycofać. Coś w jego spojrzeniu dało mi do myślenia, zaraz po tym zaś ogarnęła mnie co najmniej dziwna, na swój sposób irracjonalna myśl – to, że mógłby być świadomy. Zupełnie jakby wiedział, że miał przed sobą istoty nieśmiertelne – parę wampirów i… cóż, mnie.
Coś zmieniło się w chwili, w której nieznajomy spojrzał bezpośrednio w moją stronę. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, a twarz złagodniała. Natychmiast wyprostował się niczym struna, nie próbując zbliżać się wyłącznie przez to, że na jego drodze wciąż znajdował się podenerwowany Edward.
– Leano – usłyszałam i choć nie miało to dla mnie najmniejszego sensu, nie wątpiłam, że mężczyzna zwracał się bezpośrednio do mnie.
Tym razem cisza okazała się o wiele bardziej napięta i niepokojąca niż wcześniej, gdy po prostu błądziliśmy po okolicy. Czekaliśmy, choć nie potrafiłam stwierdzić na co i dlaczego. W tamtej chwili zaczęłam żałować, że nie byłam w stanie zrobić niczego, by osobiście przeniknąć umysł wpatrzonego w nas mężczyzny. Mogłam co najwyżej zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie.
Nerwowo zerknęłam na tatę, w tamtej chwili już nie mając wątpliwości, że w tym miejscu jego dar nie miał racji bytu. Gdyby było inaczej, to spotkanie zdecydowanie nie przebiegałoby w takich warunkach. Zbyt dobrze znałam ojca, by to wiedzieć.
– Wszystko w porządku? Proszę pana… – To mama jako pierwsza odzyskała głos. Przesunęła się bliżej, przemykając tuż obok Edwarda. Pozwolił jej na to, choć niechętnie; chyba tylko on mógł być na tyle uparty, by próbować chronić nas nawet przed człowiekiem. – Czy wszystko…? – zaczęła raz jeszcze, ale nie miała okazji dokończyć.
– Nie zbliżaj się.
Zamarła w pół kroku, posłusznie przystając. Zawahała się, ale nawet nie skrzywiła, w zamian w nieco teatralnym, poddańczym geście unosząc obie dłonie ku górze.
– Nie mam złych zamiarów – zapewniła pośpiesznie Bella. – Żadne z nas nie ma. My… Edwardzie? – dodała, wymownie spoglądając na męża.
– Też się zgubiliśmy – zgodził się tata. W jego głosie pobrzmiewała rezerwa, ale wychwyciłam ją tylko dlatego, że zbyt dobrze znałam tego wampira. Dla przypadkowego słuchacza Edward musiał brzmieć uprzejmie i jak zwykle ujmująco. – Możemy jakoś pomóc. To miejsce…
– Nie kończy się. Coś jest nie tak.
Nie byłam w stanie stwierdzić, czy słowa mężczyzny zabrzmiały rzeczowo, czy może raczej były wstępem do jakiegoś ataku paniki. To, że był podenerwowany, pozostawało dla mnie aż nazbyt oczywiste. Kto by nie był, prawda? Nie miałam pojęcia, co tutaj robił, ale to pozostawało najmniej istotną kwestia. Taką przynajmniej miałam nadzieję, choć nie mogłam wykluczyć, że pojawienie się tego człowieka – śmiertelnika jakby nie patrzeć – równie dobrze mogło okazać się kolejną sztuczką. W końcu co miałby tutaj robić?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Tym razem nie doznałam żadnego olśnienia, w gruncie rzeczy nie mając nawet najmniejszych podejrzeń. Niczego już nie rozumiałam, a pojawienie się tego człowieka jedynie wszystko komplikowało. To, że z uporem patrzył akurat na mnie…
– Leano, proszę – usłyszałam, już nie mając wątpliwości, że te słowa były przeznaczone dla mnie. Czułam przenikliwe spojrzenie tego mężczyzny, ale nadal niczego nie rozumiałam. – Czy wszystko w porządku? Dlaczego ty nie…?
Chociaż nie chciałam, jednak poderwałam głowę.
– Nie mam na imię Leana – powiedziałam cicho, próbując zabrzmieć jak najłagodniej. – Znamy się? To znaczy…
Urwałam, porażona myślą, która nagle przyszła mi do głowy. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, pośpiesznie przesunęłam się naprzód, decydując się podejść bliżej. Uświadomiłam to sobie w chwili, w której poczułam nacisk lodowatej dłoni na ramieniu. Na krótką chwilę obejrzałam się na tatę, rzucając mu uspokajające spojrzenie. Edward nie wyglądał na przekonanego, ale ostatecznie najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie powinnam zginąć za sprawą przypadkowego, wyraźnie zaniepokojonego człowieka.
Mimo wszystko przystanęłam w bezpiecznej odległości, nie chcąc niepotrzebnie wszystkiego komplikować. Wystarczyło, że sytuacja już i tak była napięta, zaś scenariusz, który nagle przyszedł mi do głowy, okazał się co najmniej niepokojący.
Wszyscy twierdzili, że w którymś momencie po prostu się obudziłam i… Cóż, zniknęłam. Albo raczej coś, co opętało moje ciało. Skoro tak, a ten mężczyzna tutaj był i patrzył na mnie tak świadomie…
Przełknęłam z trudem.
– Proszę… Proszę pana – zaczęłam, próbując zabrzmieć jak najbardziej rzeczowo. – Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia, a moje pytanie zabrzmi dziwnie, ale… Och, czy spotkaliśmy się wcześniej? – wypaliłam, decydując się postawić sprawy na tyle jasno, na ile było to możliwe.
Nie doczekałam się natychmiastowej odpowiedzi, ale to było do przewidzenia. Świadoma wciąż śledzących każdy mój ruch oczu, skrzyżowałam ramiona na piersiach, nagle niepewna, co z nimi zrobić. Próbowałam sprawiać wrażenie rozluźnionej, a może nawet kojąco się uśmiechnąć, ale wyszło mi to marnie. Tak przynajmniej podejrzewałam, bynajmniej nie mając wrażenia, że mój rozmówca poczuł się dzięki takim staraniom jakkolwiek lepiej.
– T-tak… Mógłbym przysiąc, że spotkaliśmy się wcześniej.
Ze świstem wypuściłam powietrze. Serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania, gdy uprzytomniłam sobie, że jednak musiałam mieć rację. Mogłam się tego spodziewać, ale do samego końca nie chciałam pozwolić sobie na dopuszczenie tej myśli do świadomości.
– Rozumiem. – Zacisnęłam usta. Po wyrazie twarzy mężczyzny poznałam, że on, tak dla odmiany, niekoniecznie podzielał ze mną ten stan. – To możliwe, ale uwierz mi, że nie jestem osobą, z którą najwyraźniej mnie mylisz. Nie jestem… Leaną – dodałam, w pośpiechu przypominając sobie imię, którego użył wcześniej.
Leana. Czy słyszałam je kiedykolwiek? W oszołomieniu nie potrafiłam przywołać do siebie żadnego konkretnego wspomnienia. Możliwe, że coś mi umykało, ale byłam gotowa przysiąc, że o Leanie mimo wszystko słyszałam po raz pierwszy.
– Ty nie… – zaczął z wahaniem mężczyzna, ale prawie natychmiast urwał, już tylko bezradnie się we mnie wpatrując. Miałam wrażenie, że trwaliśmy w ciszy zdecydowanie zbyt długo. – Jesteś jej siostrą?
Uniosłam brwi. W pierwszym odruchu zapragnęłam zaoponować, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Miałam wrażenie, że lepiej było, żeby uznał, że trafił na bliźniaczki.
– Coś w tym rodzaju – odparłam wymijająco. Z ulgą przyjęłam, że rodzice w żaden sposób nie zareagowali na to moje małe kłamstwo. – Mam na imię Renesmee.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę wpatrywał się we mnie tak, jakby sądził, że jednak się roześmieję i oznajmię, że żartowałam. Nie zrobiłam tego, nie pozostawiając mu innego wyboru, jak tylko zaakceptować prawdę – wciąż pełną niedopowiedzeń i z moim małym kłamstwem, ale mimo wszystko jedyną, jaką miałam mu do zaoferowania.
Coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Nagle jęknął, po czym na krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie. Grymas, który dostrzegłam, mimo wszystko mnie zaniepokoił, ale nie skomentowałam tego nawet słowem. Po prostu czekałam, bo i cóż innego mielibyśmy zrobić? Jakby nie patrzeć, właśnie utknęliśmy w środku lasu.
– O Boże… O mój Boże – wyrzucił z siebie na wydechu nieznajomy. – Przepraszam w takim razie. Ja nie… – Urwał, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Mam na imię Ulrich. I absolutnie nie wiem, co tutaj robię.
Jego imię dało mi do myślenia. Je dla odmiany gdzieś już słyszałam, choć nie od razu zdołałam sobie przypomnieć w jakich okolicznościach. Chwilę jeszcze wpatrywałam się w mężczyznę, gorączkowo próbując poukładać sobie to, co się działo. Co, do cholery, miały tutaj robić, skoro…?
– Ulrich… – doszedł mnie wyraźnie spięty głos taty. – Może się mylę, ale nie nachodził pan czasem Elizabeth Evans? – zapytał, zaś bezpośredniość, z jaką wypowiedział te słowa, na moment wytrąciła mnie z równowagi.
Samego zainteresowanego również,  bo nagle zesztywniał, prostując się niczym struna. Doszukałam się obaw w jego spojrzeniu, kiedy spojrzał wprost na przyczajonego za moimi plecami wampira. Znów poczułam nacisk lodowatych dłoni na ramionach, ale nie zaprotestowałam, w zamian nakrywając jedną z nich swoją. Właściwie sama nie byłam już pewna, czy chciałam w ten sposób uspokoić tatę, czy może przede wszystkim siebie.
Dopiero po chwili udało mi się pojąc, o czym mówił Edward. W ostatnim czasie działo się wiele, a my skupialiśmy się przede wszystkim na znalezieniu Layli, ale wciąż byłam świadoma sytuacji. Cóż, na tyle, na ile było to możliwe. Poczułam się źle, gdy dotarło do mnie, że w tym wszystkim mimo wszystko nie poświęciłam Damienowi tyle uwagi, ile powinnam. Wiedziałam, że mieli z Liz problemy, a dziewczyna w pewnym momencie nie tyle się zdystansowała, co wręcz zniknęła. Byłam też pewna, że chłopak wspominał o Ulrichu – detektywie, który podobno ją nachodził – ale…
– Liz… – Przez twarz mężczyzny przemknął cień. – Znacie ją? Jeśli coś jej się stało… – zaczął, ale ostatecznie nie dokończył groźby. Mimo wszystko ton, którym się do nas zwracał, wydawał się mówić sam za siebie.
Wtedy też nabrałam pewności, że dobrze wiedział, iż nie miał do czynienia z ludźmi. To oraz jego możliwe powiązania z łowcami sprawiły, że spięłam się, nagle czując jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory. Ci ludzie niepokoili mnie wystarczając, by kontakt z którymkolwiek z nich, wzbudzał we mnie niepokój. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby Ulrich był uzbrojony albo jakkolwiek groźny, ale…
– Liz jest ostatnią osobą, którą którekolwiek z nas by skrzywdziło – oznajmiłam wprost. – Wierz sobie, co tylko chcesz, ale ona i Damien… Jest bezpieczna – powtórzyłam, na powrót ściągając na siebie spojrzenie mężczyzny.
– Damien – powtórzył, podejrzliwie mrużąc oczy. – Więc znacie tego chłopaka?
Zaśmiałam się nieco nerwowo. Dlaczego miałam wrażenie, że w jakimś stopniu go tym uspokoiłam.
– Czy znamy? To mój syn.
Może nie powinnam tego mówić, ale teraz już nie widziałam powodów, by się powstrzymywać. Nie mieliśmy do czynienia z przypadkowym, nieświadomym śmiertelnikiem. Och, poza tym utknęliśmy w dziwnym, nierzeczywistym świecie. W jakich warunkach żadne wyznanie nie brzmiało aż tak źle.
Po wyrazie twarzy Ulricha poznałam, że jednak nie do końca tak było. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy po raz wtóry zmierzył mnie wzrokiem, być może szukając we mnie kogoś, kim nie byłam. Z drugiej strony, może chodziło przede wszystkim o mnie – i to, że właśnie próbowałam mu wmówić, że mogłabym być matką kogoś, kto z powodzeniem mógłby udawać mojego brata.
– Chyba muszę się napić – wymamrotał w końcu.
Jedynie pokiwałam głową. Słodka bogini, ja też. Nie żeby to miało jakkolwiek pomóc, ale butelka wina naprawdę zaczęła jawić mi się jako jedyne możliwe rozwiązanie. To albo coś mocniejszego – cokolwiek, dzięki czemu prowadzenie tej rozmowy stałoby się chociaż odrobinę prostsze. Problem polegał na tym, że okoliczności zdecydowanie nie sprzyjały wyjaśnieniom. Zrozumieniu tego, co tak naprawdę się działo, tym bardziej.
Nie miałam pojęcia, w co tak naprawdę wpakował się Ulrich i kim była Leana, ale najwyraźniej wszyscy mieliśmy poważny problem.
– Zgaduję, że nie znalazłeś niczego w okolicy – doszedł mnie ponownie głos taty. Edward wciąż brzmiał na podenerwowanego, zresztą z wyraźną rezerwą spoglądał na naszego nieoczekiwanego towarzysza. – Błądzimy tu już od kilku godzin, więc…
– Nie pocieszyliście mnie – westchnął Ulrich.
Tyle wystarczyło, by zapanowała krępująca cisza. Nie mieliśmy sobie niczego do powiedzenia, ale trwanie w milczeniu również okazało się problematyczne. Prawda była taka, że utknęliśmy w martwym punkcie. To, że nie mieliśmy pojęcia, czego spodziewać się po tym człowieku, nie ułatwiało.
– Wciąż możemy iść dalej… W jeszcze innym kierunku – zasugerowała w końcu Bella.
Obawiałam się, że to nie miało niczego zmienić, ale zdecydowałam się tego nie komentować. W zamian po prostu skinęłam głową, bo dalsze podążenie i tak wydawało się lepsze niż trwanie w miejscu. Z drugiej strony, może po cichu wciąż liczyłam na… Cóż, cokolwiek – choćby nagłe olśnienie, choć i na to się nie zanosiło.
Miałam zaproponować, byśmy trzymali się razem – również z Ulrichem, bo nie wyobrażałam sobie zostawienia go samego – ale nie było mi dane się odezwać. Wszyscy jak na zawołanie zesztywnieliśmy, gdy naszych uszu doszły kolejne kroki – tym razem o wiele ciche i delikatniejsze niż te, które mogłoby należeć do człowieka. Mimowolnie się spięłam, błyskawicznie zwracając w kierunku, z którego nadciągał intruz, a potem…
– O mój Boże, Esme.
Tylko tyle wyrwało się z ust mamy. Zaraz po tym wampirzyca dosłownie skoczyła na drobną postać, ledwo tylko ta pojawiła się w zasięgu wzroku zebranych. Kobieta natychmiast przygarnęła Bellę do siebie, tuląc tak gwałtownie, jakby od tego zależało jej życie.
Wciąż tkwiłam w bezruchu, niepewna, co tak naprawdę czułam – ulgę czy może jednak przerażenie. Jeśli było nas tutaj więcej…
– Tak dobrze was widzieć. Och, Bello… – Babcia z westchnieniem odsunęła od siebie moją mamę. W następnej sekundzie poderwała głowę, a jej złociste tęczówki spoczęły bezpośrednio na mnie. Wystarczyła chwila, by szok, którego doszukałam się w jej spojrzeniu, ustąpił miejsca nieopisanej wręcz uldze. – Renesmee.
Nawet się nie zawahałam. Wystarczyła chwila, bym sama również wpadła jej w ramiona.
Zamknęłam oczy. Przez krótką chwilę jednak mogłam udawać, że wszystko będzie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa