
Renesmee
Zaczęło się od tego, że się
zgubiliśmy. Nie żeby było to szczególnie trudne, skoro żadne z nas nie
znało okolicy, ale i tak minęła przynajmniej godzina, zanim którekolwiek z nas
zdecydowało się powiedzieć to głośno.
– Nie
jesteśmy w Forks – stwierdziła mama, nie pozostawiając nam innego wyboru,
jak tylko przyznać jej rację.
Gdziekolwiek
znajdowało się to miejsce, nie miało żadnego związku ze znaną nam
rzeczywistością. Nawet jeśli był to sen, nie miałam nad nim kontroli, choć
dzięki Gabrielowi wiedziałam, co robić. Cóż, w teorii, bo to zdecydowanie
nie ja pozostawałam w rodzinie tą najbardziej utalentowaną pod względem
poruszania się po świecie snów. Zwłaszcza po czasie, który spędziłam błąkając
się gdzieś pomiędzy i czując, że znikam, nie wyobrażałam sobie powrotu
akurat do tego miejsca.
Tyle że
wszystko jednak wskazywało na to, że trwaliśmy w jakiejś innej,
zakrzywionej rzeczywistości. Gdzieś musieliśmy być, choć z żaden sposób
nie potrafiłam określić gdzie i dlaczego. W zasadzie nie byłam nawet
pewna, czy chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
– Mogłabym…
– zaczęłam i zaraz urwałam, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Z westchnieniem
uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, niechętnie przyjmując do wiadomości, że
pewne sprawy nie uległy zmianie.
– Nessie? –
zmartwiła się mama.
Jej dłoń
jak na zawołanie wylądowała na moim policzku. Nie zaprotestowałam, w zamian
unosząc głowę i posyłając jej blady uśmiech. Czułam, że wyszło mi to dość
marnie, choć gest sam w sobie pozostawał szczery. Mimo wszystko wampirzyca
i tak spojrzała na mnie z powątpiewaniem, uwagę skupiając przede
wszystkim na mojej szyi.
Tata
milczał. Martwiło mnie to, bo jak go znałam, wciąż rozpamiętywał wszystko, co
się wydarzyło. Jeszcze tego mi było trzeba, by obwiniał się z mojego
powodu.
– To nic
takiego – wyjaśniłam pośpiesznie. – Pomyślałam po prostu, że mogłabym
wykorzystać myśl sondującą, ale nic z tego. Nie czuję, bym mogła
wykorzystać moc.
Tak było
już wcześniej, ale jak niemożność skorzystania z telepatii pod postacią
ducha, pozostawała czymś, co mogłam zaakceptować, tak teraz zaczynała być
uciążliwa. Bez telepatii czułam się jak bez ręki. W którymś momencie
używanie jej stało się równie oczywiste, co i oddychanie.
– Wciąż nie
słyszę twoich myśli – zauważył tata, w końcu decydując się odezwać.
Przynajmniej
nie próbował unikać mojego spojrzenia, kiedy machinalnie przeniosłam na niego
wzrok. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, oboje milczący i skupieni.
Zawahałam się, zmuszając do tego, by skoncentrować się wyłącznie na jego
słowach.
– Moich –
powiedziałam w końcu – albo żadnych.
Po wyrazie
jego twarzy poznałam, że takiej możliwości nie wziął pod uwagę. Mnie również
wydała się co najmniej niepokojąca, ale zarazem najbardziej prawdopodobna w tej
sytuacji. Skoro wszyscy byliśmy tutaj, a ja na dodatek mogłam cieszyć się
materialnością, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
Przez
chwilę wszyscy milczeliśmy, choć trwanie w ciszy okazało się
problematyczne. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, zanim zwolniłam, ostatecznie
decydując się zatrzymać. Nerwowo zacisnęłam usta, po raz wtóry wodząc wzrokiem
dookoła. Drzewa rosły gęsto, zaś poza nimi – co wspólnie zdążyliśmy
zaobserwować w czasie poświęconym na błądzenie po okolicy – w pobliżu
nie było niczego innego. Wyłącznie ciągnąca się całymi kilometrami, niezmącona
zieleń.
Zdecydowanie
nie byliśmy w Forks. Gdyby było inaczej, już dawno dotarlibyśmy… Cóż,
gdziekolwiek. Do tej pory pamiętałam, w którym miejscu znajdował się nasz
mały, kamienny domek. Również na ślepo byłabym w stanie odnaleźć
rezydencję, którą przez tyle czasu zajmowali moi najbliżsi. Minione lata i przeprowadzki
nie były w stanie zakłócić wspomnień, które miały dla mnie takie
znaczenie.
Ani domu,
ani miasta. Tylko pokryte mchem pniaki, co jedynie potęgowało wrażenie, że
nagle znaleźliśmy się w jakimś innym świecie. Mama zawsze powtarzała, że
ta wszechobecna zieleń sprawiała, że czuła się nieswojo. Chyba zaczynałam
rozumieć skąd brało się to uczucie.
– Musimy
coś wymyśleć. Nie możemy błądzić tu w nieskończoność.
Edward
dosłownie wyjął mi te słowa z ust. Zarazem poczułam ulgę, gdy w końcu
skupił się na czymś konkretnym, zamiast dalej milczeć. Wszystko było lepsze od
ciszy i mojego ojca, coraz to bardziej poddającemu się poczuciu winy. Już
przynajmniej nie patrzył na mnie tak, jakby w każdej chwili mógł zrobić
coś głupiego albo podejrzewał, że za moment to ja ucieknę z wrzaskiem.
W milczeniu
potrząsnęłam głową. Gdyby to jeszcze okazało się takie proste! Potrzebowaliśmy
planu, ale trudno było brać się za układanie jakiegokolwiek, skoro nawet nie
wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Cokolwiek się tu działo, nie było normalne.
W tej sytuacji należało spodziewać się wszystkiego.
Gdyby
jeszcze coś tutaj było! Właściwie sama nie byłam pewna, który scenariusz
niepokoił mnie bardziej – dalsze błądzenie po okolicy czy może jednak odkrycie,
że w gęstwinie czaiło się coś, czego lepiej było nie spotkać. Coś, co…
Jakby w odpowiedzi
na moje myśli, wyraźnie wyczułam ruch między drzewami. Nagle zesztywniałam,
prostując się niczym struna i błyskawicznie zwracając się w odpowiednim
kierunku. Instynktownie napięłam mięśnie, przybierając pozycję obronną, choć
nic jeszcze nie próbowało rzucić mi się do gardła. Co więcej, nie byłam w swojej
reakcji odosobniona. Tata również przemieścił się, natychmiast stając przede
mną i mamą, by w razie potrzeby moc nas obronić.
Niespokojnie
zilustrowałam wzrokiem jego twarz, skupiając się przede wszystkim na oczach. W tamtej
chwili błogosławiłam fakt, że nie mógł usłyszeć moich myśli. Nie mogłam
powstrzymać się przed upewnieniem, że wszystko było w porządku. Nie
wierzyłam, że znów mogłoby go podnieść, ale mimo wszystko…
Właśnie
dlatego zauważyłam, że w pewnym momencie przez jego twarz przemknął cień.
To były zaledwie ułamki sekund, bo prawie natychmiast twarzy na powrót
przybrała w pełni neutralny wyraz. Jedynie utkwione w ścianie lasu
oczy błyskiem zdradzały, że wampir był zdenerwowany. Momentalnie skupiłam wzrok
na tym samym punkcie, mimowolnie spinając się i nasłuchując.
Zmierzające
w naszym kierunku kroki były zbyt głośne, bym uwierzyła, że należały do
istoty nieśmiertelnej. Przeciwnie – byłam gotowa przysiąc, że usłyszałam bicie
cudzego serca, krążącą w żyłach krew i…
Kolejny
ruch wystarczył, żeby zaalarmować całą naszą trójkę. Zaraz po tym jakaś postać
wypadła spomiędzy drzew – na tyle niezgrabnie, by utwierdzić mnie w przekonaniu,
że mieliśmy do czynienia… z człowiekiem.
Mężczyzna
musiał zbliżać się już do czterdziestki. Tyle przynajmniej wywnioskowałam na
pierwszy rzut oka, zwłaszcza że moja uwagę momentalnie przykuły zmarszczy wokół
jego oczu i ust. Miał ciemne włosy, zacięty wyraz twarzy i czarne, zmierzwione
włosy. Przez chwilę tkwił w bezruchu, niespokojnie wodząc wzrokiem
dookoła, nim jego uwaga ostatecznie skupiła się na nas. Przez twarz
nieznajomego przemknął cień, zaraz też zrobił taki ruch, jakby jednak zamierzał
się wycofać. Coś w jego spojrzeniu dało mi do myślenia, zaraz po tym zaś
ogarnęła mnie co najmniej dziwna, na swój sposób irracjonalna myśl – to, że
mógłby być świadomy. Zupełnie jakby wiedział, że miał przed sobą istoty
nieśmiertelne – parę wampirów i… cóż, mnie.
Coś
zmieniło się w chwili, w której nieznajomy spojrzał bezpośrednio w moją
stronę. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, a twarz złagodniała.
Natychmiast wyprostował się niczym struna, nie próbując zbliżać się wyłącznie
przez to, że na jego drodze wciąż znajdował się podenerwowany Edward.
– Leano –
usłyszałam i choć nie miało to dla mnie najmniejszego sensu, nie wątpiłam,
że mężczyzna zwracał się bezpośrednio do mnie.
Tym razem
cisza okazała się o wiele bardziej napięta i niepokojąca niż
wcześniej, gdy po prostu błądziliśmy po okolicy. Czekaliśmy, choć nie
potrafiłam stwierdzić na co i dlaczego. W tamtej chwili zaczęłam
żałować, że nie byłam w stanie zrobić niczego, by osobiście przeniknąć
umysł wpatrzonego w nas mężczyzny. Mogłam co najwyżej zgadywać, co takiego
chodziło mu po głowie.
Nerwowo
zerknęłam na tatę, w tamtej chwili już nie mając wątpliwości, że w tym
miejscu jego dar nie miał racji bytu. Gdyby było inaczej, to spotkanie
zdecydowanie nie przebiegałoby w takich warunkach. Zbyt dobrze znałam
ojca, by to wiedzieć.
– Wszystko w porządku?
Proszę pana… – To mama jako pierwsza odzyskała głos. Przesunęła się bliżej,
przemykając tuż obok Edwarda. Pozwolił jej na to, choć niechętnie; chyba tylko
on mógł być na tyle uparty, by próbować chronić nas nawet przed człowiekiem. –
Czy wszystko…? – zaczęła raz jeszcze, ale nie miała okazji dokończyć.
– Nie
zbliżaj się.
Zamarła w pół
kroku, posłusznie przystając. Zawahała się, ale nawet nie skrzywiła, w zamian
w nieco teatralnym, poddańczym geście unosząc obie dłonie ku górze.
– Nie mam
złych zamiarów – zapewniła pośpiesznie Bella. – Żadne z nas nie ma. My…
Edwardzie? – dodała, wymownie spoglądając na męża.
– Też się
zgubiliśmy – zgodził się tata. W jego głosie pobrzmiewała rezerwa, ale
wychwyciłam ją tylko dlatego, że zbyt dobrze znałam tego wampira. Dla
przypadkowego słuchacza Edward musiał brzmieć uprzejmie i jak zwykle
ujmująco. – Możemy jakoś pomóc. To miejsce…
– Nie
kończy się. Coś jest nie tak.
Nie byłam w stanie
stwierdzić, czy słowa mężczyzny zabrzmiały rzeczowo, czy może raczej były
wstępem do jakiegoś ataku paniki. To, że był podenerwowany, pozostawało dla
mnie aż nazbyt oczywiste. Kto by nie był, prawda? Nie miałam pojęcia, co tutaj
robił, ale to pozostawało najmniej istotną kwestia. Taką przynajmniej miałam
nadzieję, choć nie mogłam wykluczyć, że pojawienie się tego człowieka –
śmiertelnika jakby nie patrzeć – równie dobrze mogło okazać się kolejną
sztuczką. W końcu co miałby tutaj robić?
Nie
potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Tym razem nie doznałam żadnego
olśnienia, w gruncie rzeczy nie mając nawet najmniejszych podejrzeń.
Niczego już nie rozumiałam, a pojawienie się tego człowieka jedynie
wszystko komplikowało. To, że z uporem patrzył akurat na mnie…
– Leano,
proszę – usłyszałam, już nie mając wątpliwości, że te słowa były przeznaczone
dla mnie. Czułam przenikliwe spojrzenie tego mężczyzny, ale nadal niczego nie
rozumiałam. – Czy wszystko w porządku? Dlaczego ty nie…?
Chociaż nie
chciałam, jednak poderwałam głowę.
– Nie mam
na imię Leana – powiedziałam cicho, próbując zabrzmieć jak najłagodniej. – Znamy
się? To znaczy…
Urwałam,
porażona myślą, która nagle przyszła mi do głowy. Zanim zdążyłam zastanowić się
nad tym, co robię, pośpiesznie przesunęłam się naprzód, decydując się podejść
bliżej. Uświadomiłam to sobie w chwili, w której poczułam nacisk
lodowatej dłoni na ramieniu. Na krótką chwilę obejrzałam się na tatę, rzucając
mu uspokajające spojrzenie. Edward nie wyglądał na przekonanego, ale
ostatecznie najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie powinnam zginąć za sprawą
przypadkowego, wyraźnie zaniepokojonego człowieka.
Mimo
wszystko przystanęłam w bezpiecznej odległości, nie chcąc niepotrzebnie
wszystkiego komplikować. Wystarczyło, że sytuacja już i tak była napięta,
zaś scenariusz, który nagle przyszedł mi do głowy, okazał się co najmniej
niepokojący.
Wszyscy
twierdzili, że w którymś momencie po prostu się obudziłam i… Cóż,
zniknęłam. Albo raczej coś, co opętało moje ciało. Skoro tak, a ten
mężczyzna tutaj był i patrzył na mnie tak świadomie…
Przełknęłam
z trudem.
– Proszę…
Proszę pana – zaczęłam, próbując zabrzmieć jak najbardziej rzeczowo. – Nie mam
teraz czasu na wyjaśnienia, a moje pytanie zabrzmi dziwnie, ale… Och, czy
spotkaliśmy się wcześniej? – wypaliłam, decydując się postawić sprawy na tyle
jasno, na ile było to możliwe.
Nie
doczekałam się natychmiastowej odpowiedzi, ale to było do przewidzenia. Świadoma
wciąż śledzących każdy mój ruch oczu, skrzyżowałam ramiona na piersiach, nagle
niepewna, co z nimi zrobić. Próbowałam sprawiać wrażenie rozluźnionej, a może
nawet kojąco się uśmiechnąć, ale wyszło mi to marnie. Tak przynajmniej podejrzewałam,
bynajmniej nie mając wrażenia, że mój rozmówca poczuł się dzięki takim
staraniom jakkolwiek lepiej.
– T-tak…
Mógłbym przysiąc, że spotkaliśmy się wcześniej.
Ze świstem
wypuściłam powietrze. Serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania, gdy
uprzytomniłam sobie, że jednak musiałam mieć rację. Mogłam się tego spodziewać,
ale do samego końca nie chciałam pozwolić sobie na dopuszczenie tej myśli do
świadomości.
– Rozumiem.
– Zacisnęłam usta. Po wyrazie twarzy mężczyzny poznałam, że on, tak dla
odmiany, niekoniecznie podzielał ze mną ten stan. – To możliwe, ale uwierz mi,
że nie jestem osobą, z którą najwyraźniej mnie mylisz. Nie jestem… Leaną –
dodałam, w pośpiechu przypominając sobie imię, którego użył wcześniej.
Leana. Czy
słyszałam je kiedykolwiek? W oszołomieniu nie potrafiłam przywołać do
siebie żadnego konkretnego wspomnienia. Możliwe, że coś mi umykało, ale byłam
gotowa przysiąc, że o Leanie mimo wszystko słyszałam po raz pierwszy.
– Ty nie… –
zaczął z wahaniem mężczyzna, ale prawie natychmiast urwał, już tylko
bezradnie się we mnie wpatrując. Miałam wrażenie, że trwaliśmy w ciszy
zdecydowanie zbyt długo. – Jesteś jej siostrą?
Uniosłam
brwi. W pierwszym odruchu zapragnęłam zaoponować, ale w ostatniej
chwili się powstrzymałam. Miałam wrażenie, że lepiej było, żeby uznał, że
trafił na bliźniaczki.
– Coś w tym
rodzaju – odparłam wymijająco. Z ulgą przyjęłam, że rodzice w żaden
sposób nie zareagowali na to moje małe kłamstwo. – Mam na imię Renesmee.
Mężczyzna
jeszcze przez chwilę wpatrywał się we mnie tak, jakby sądził, że jednak się
roześmieję i oznajmię, że żartowałam. Nie zrobiłam tego, nie pozostawiając
mu innego wyboru, jak tylko zaakceptować prawdę – wciąż pełną niedopowiedzeń i z moim
małym kłamstwem, ale mimo wszystko jedyną, jaką miałam mu do zaoferowania.
Coś
zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Nagle jęknął, po czym na krótką chwilę
ukrył twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie. Grymas, który
dostrzegłam, mimo wszystko mnie zaniepokoił, ale nie skomentowałam tego nawet
słowem. Po prostu czekałam, bo i cóż innego mielibyśmy zrobić? Jakby nie
patrzeć, właśnie utknęliśmy w środku lasu.
– O Boże…
O mój Boże – wyrzucił z siebie na wydechu nieznajomy. – Przepraszam w takim
razie. Ja nie… – Urwał, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Mam
na imię Ulrich. I absolutnie nie wiem, co tutaj robię.
Jego imię
dało mi do myślenia. Je dla odmiany gdzieś już słyszałam, choć nie od razu zdołałam
sobie przypomnieć w jakich okolicznościach. Chwilę jeszcze wpatrywałam się
w mężczyznę, gorączkowo próbując poukładać sobie to, co się działo. Co, do
cholery, miały tutaj robić, skoro…?
– Ulrich… –
doszedł mnie wyraźnie spięty głos taty. – Może się mylę, ale nie nachodził pan
czasem Elizabeth Evans? – zapytał, zaś bezpośredniość, z jaką wypowiedział
te słowa, na moment wytrąciła mnie z równowagi.
Samego
zainteresowanego również, bo nagle zesztywniał,
prostując się niczym struna. Doszukałam się obaw w jego spojrzeniu, kiedy
spojrzał wprost na przyczajonego za moimi plecami wampira. Znów poczułam nacisk
lodowatych dłoni na ramionach, ale nie zaprotestowałam, w zamian
nakrywając jedną z nich swoją. Właściwie sama nie byłam już pewna, czy chciałam
w ten sposób uspokoić tatę, czy może przede wszystkim siebie.
Dopiero po
chwili udało mi się pojąc, o czym mówił Edward. W ostatnim czasie
działo się wiele, a my skupialiśmy się przede wszystkim na znalezieniu
Layli, ale wciąż byłam świadoma sytuacji. Cóż, na tyle, na ile było to możliwe.
Poczułam się źle, gdy dotarło do mnie, że w tym wszystkim mimo wszystko
nie poświęciłam Damienowi tyle uwagi, ile powinnam. Wiedziałam, że mieli z Liz
problemy, a dziewczyna w pewnym momencie nie tyle się zdystansowała, co
wręcz zniknęła. Byłam też pewna, że chłopak wspominał o Ulrichu – detektywie,
który podobno ją nachodził – ale…
– Liz… –
Przez twarz mężczyzny przemknął cień. – Znacie ją? Jeśli coś jej się stało… –
zaczął, ale ostatecznie nie dokończył groźby. Mimo wszystko ton, którym się do
nas zwracał, wydawał się mówić sam za siebie.
Wtedy też
nabrałam pewności, że dobrze wiedział, iż nie miał do czynienia z ludźmi.
To oraz jego możliwe powiązania z łowcami sprawiły, że spięłam się, nagle
czując jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory. Ci ludzie niepokoili mnie
wystarczając, by kontakt z którymkolwiek z nich, wzbudzał we mnie niepokój.
Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby Ulrich był uzbrojony albo jakkolwiek
groźny, ale…
– Liz jest
ostatnią osobą, którą którekolwiek z nas by skrzywdziło – oznajmiłam
wprost. – Wierz sobie, co tylko chcesz, ale ona i Damien… Jest bezpieczna –
powtórzyłam, na powrót ściągając na siebie spojrzenie mężczyzny.
– Damien –
powtórzył, podejrzliwie mrużąc oczy. – Więc znacie tego chłopaka?
Zaśmiałam
się nieco nerwowo. Dlaczego miałam wrażenie, że w jakimś stopniu go tym
uspokoiłam.
– Czy
znamy? To mój syn.
Może nie
powinnam tego mówić, ale teraz już nie widziałam powodów, by się powstrzymywać.
Nie mieliśmy do czynienia z przypadkowym, nieświadomym śmiertelnikiem.
Och, poza tym utknęliśmy w dziwnym, nierzeczywistym świecie. W jakich
warunkach żadne wyznanie nie brzmiało aż tak źle.
Po wyrazie
twarzy Ulricha poznałam, że jednak nie do końca tak było. Jego oczy rozszerzyły
się nieznacznie, gdy po raz wtóry zmierzył mnie wzrokiem, być może szukając we
mnie kogoś, kim nie byłam. Z drugiej strony, może chodziło przede wszystkim
o mnie – i to, że właśnie próbowałam mu wmówić, że mogłabym być matką
kogoś, kto z powodzeniem mógłby udawać mojego brata.
– Chyba
muszę się napić – wymamrotał w końcu.
Jedynie
pokiwałam głową. Słodka bogini, ja też. Nie żeby to miało jakkolwiek pomóc, ale
butelka wina naprawdę zaczęła jawić mi się jako jedyne możliwe rozwiązanie. To
albo coś mocniejszego – cokolwiek, dzięki czemu prowadzenie tej rozmowy stałoby
się chociaż odrobinę prostsze. Problem polegał na tym, że okoliczności
zdecydowanie nie sprzyjały wyjaśnieniom. Zrozumieniu tego, co tak naprawdę się
działo, tym bardziej.
Nie miałam
pojęcia, w co tak naprawdę wpakował się Ulrich i kim była Leana, ale
najwyraźniej wszyscy mieliśmy poważny problem.
– Zgaduję,
że nie znalazłeś niczego w okolicy – doszedł mnie ponownie głos taty.
Edward wciąż brzmiał na podenerwowanego, zresztą z wyraźną rezerwą
spoglądał na naszego nieoczekiwanego towarzysza. – Błądzimy tu już od kilku
godzin, więc…
– Nie
pocieszyliście mnie – westchnął Ulrich.
Tyle wystarczyło,
by zapanowała krępująca cisza. Nie mieliśmy sobie niczego do powiedzenia, ale trwanie
w milczeniu również okazało się problematyczne. Prawda była taka, że
utknęliśmy w martwym punkcie. To, że nie mieliśmy pojęcia, czego spodziewać
się po tym człowieku, nie ułatwiało.
– Wciąż
możemy iść dalej… W jeszcze innym kierunku – zasugerowała w końcu
Bella.
Obawiałam
się, że to nie miało niczego zmienić, ale zdecydowałam się tego nie komentować.
W zamian po prostu skinęłam głową, bo dalsze podążenie i tak wydawało
się lepsze niż trwanie w miejscu. Z drugiej strony, może po cichu
wciąż liczyłam na… Cóż, cokolwiek – choćby nagłe olśnienie, choć i na to
się nie zanosiło.
Miałam
zaproponować, byśmy trzymali się razem – również z Ulrichem, bo nie wyobrażałam
sobie zostawienia go samego – ale nie było mi dane się odezwać. Wszyscy jak na
zawołanie zesztywnieliśmy, gdy naszych uszu doszły kolejne kroki – tym razem o wiele
ciche i delikatniejsze niż te, które mogłoby należeć do człowieka.
Mimowolnie się spięłam, błyskawicznie zwracając w kierunku, z którego
nadciągał intruz, a potem…
– O mój
Boże, Esme.
Tylko tyle
wyrwało się z ust mamy. Zaraz po tym wampirzyca dosłownie skoczyła na drobną
postać, ledwo tylko ta pojawiła się w zasięgu wzroku zebranych. Kobieta
natychmiast przygarnęła Bellę do siebie, tuląc tak gwałtownie, jakby od tego
zależało jej życie.
Wciąż
tkwiłam w bezruchu, niepewna, co tak naprawdę czułam – ulgę czy może
jednak przerażenie. Jeśli było nas tutaj więcej…
– Tak
dobrze was widzieć. Och, Bello… – Babcia z westchnieniem odsunęła od
siebie moją mamę. W następnej sekundzie poderwała głowę, a jej
złociste tęczówki spoczęły bezpośrednio na mnie. Wystarczyła chwila, by szok,
którego doszukałam się w jej spojrzeniu, ustąpił miejsca nieopisanej wręcz
uldze. – Renesmee.
Nawet się
nie zawahałam. Wystarczyła chwila, bym sama również wpadła jej w ramiona.
Zamknęłam
oczy. Przez krótką chwilę jednak mogłam udawać, że wszystko będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz