5 sierpnia 2019

Trzysta czterdzieści sześć

Renesmee
– Nie chcę przerywać czułych scen, ani nic z tych rzeczy, ale czas niekoniecznie nam sprzyja.
Brzmienie obcego głosu wystarczyło, bym wyprostowała się w ramionach babci, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Poderwałam głowę akurat w momencie, w którym spomiędzy drzew wyszedł mężczyzna. Och, nie tak zwykły, skoro… był demonem. Czarne skrzydła mówiły same za siebie i w zupełności wystarczyły, żebym się spięła, choć nieco beztroski, ujmujący uśmiech, który pojawił się na ustach nieznajomego, w zupełności wystarczył, by stłumić targające mną wątpliwości.
Bardziej wyczułam niż faktycznie zauważyłam ruch za plecami. Wiedziałam, że tata błyskawicznie przesunął się bliżej, ale zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować na obecność demona, ciszę zdecydowała się przerwać Esme.
– To Andreas – wyjaśniła pośpiesznie. – Brat Rafaela i… Cóż, pomógł mi do was dotrzeć.
– I próbuję pomagać dalej, chociaż to nie takie proste. Wybaczcie, proszę, że poganiam, ale chwilowo… jestem w nieco kiepskim stanie. – Demon uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. Dopiero wtedy zauważyłam, że wyglądał blado, nieznacznie kuląc się, zupełnie jakby każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał mu ból. – Podejrzewam, że właśnie poproszę o coś absolutnie nierealnego, ale… czy moglibyśmy zostawić wyjaśnienia na później i w końcu się stąd ruszyć? Znam dużo lepsze miejsce na rozmowy.
– Nie ma złych zamiarów. W zasadzie gdyby nie on… – Esme pokręciła głową. Wyprostowała się, chociaż wciąż trzymała się blisko mnie i mamy. Dłoń bezwiednie zaciskała na moim nadgarstku, jakby wciąż nie dowierzając, że byłam żywa. – Proszę. Po prostu zróbmy to, o co prosi.
– Ale… – wyrwało się Edwardowi. Mimo wszystko urwał, przez chwilę bezradnie wpatrując się w matkę. – W porządku.
To nie było do niego podobne. Miałam wrażenie, że wciąż był w szoku, zresztą chyba tylko Esme i mama byłyby w stanie ot tak wymóc na nim zrobienie czegoś, do czego wyraźnie się nie palił. Zaufanie obcemu demonowi zdecydowanie nie brzmiało jak pomysł, na który mój ojciec mógłby bez zbędnych protestów przystać – i to nawet jeśli pomoc oferował ktoś, kto był związany z Rafaelem. A może zwłaszcza wtedy.
Byłam pewna, że w którymś momencie tata mruknął coś, co zabrzmiało jak „Elena nas kiedyś wykończy”, nie zmieniało to jednak faktu, że jakiekolwiek uwagi zdecydował się zachować dla siebie. Wciąż czaił się w pobliżu mnie, Belli, a teraz również Esme, gotów zareagować, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Jak najbardziej to rozumiałam, zwłaszcza po wszystkim, co wydarzyło się w takim krótkim czasie, ale z drugiej strony… Cóż, przynajmniej z mojej perspektywy Andreas nie wyglądał na kogoś, kto miałby siłę któregokolwiek z nas skrzywdzić.
Wydarzyło się coś złego. Mogłam tylko zgadywać co i dlaczego, ale widok babci w towarzystwie rannego demona, po prostu nie mógł wróżyć niczego dobrego.
Ruszyłam się z miejsca, w gruncie rzeczy nie mając wyboru, skoro Esme wciąż trzymała mnie za rękę. Zawahałam się dosłownie w ostatniej chwili, pośpiesznie oswobadzając rękę z uścisku wampirzycy. W pierwszym odruchu wyglądała na chętną, by zaprotestować, ale zrezygnowała, kiedy jej spojrzenie spoczęło na bladym, obserwującym nas niespokojnie Ulrichu.
Pośpiesznie zmaterializowałam się przed mężczyzną, sama niepewna, co powinniśmy z nim zrobić albo co chciałam osiągnąć. W głowie wciąż miałam mętlik, zwłaszcza gdy myślałam o jego związku z łowcami, ale prawie natychmiast stanowczo kazałam zdrowemu rozsądkowi zamilknąć. Słodka bogini, przecież nie mogliśmy tak go tutaj zostawić.
– Ehm… Ja też nie rozumiem, co tutaj się dzieje – zapewniłam, starannie dobierając słowa. Poczułam się dziwnie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wciąż gotowa przysiąc, że mężczyzna doszukiwał się we mnie kogoś innego. Spróbowałam się nawet uśmiechnąć, ale czułam, że wyszło mi to marnie. – Ale wierzę, że wszystko jakoś się wyjaśni i…
Urwałam, mając wrażenie, że bredzę od rzeczy. Ostatecznie już tylko bezradnie spoglądałam na Ulricha, porażona przeciągająca się ciszę. Stałam tuż przed nim, milcząc i tylko wyciągając przed siebie rękę w zapraszającym, dość znaczącym geście.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ją ujął. Zaskoczył mnie tym, a ja mimowolnie spięłam się, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się tutaj działo. Ufał mi? Och, szczerze wątpiłam. Byłam za to gotowa przysiąc, że wierzył Leanie – kimkolwiek by nie była.
– Świetnie. – Gdzieś za plecami usłyszałam pełen ulgi głos Andreasa. – W takim razie chodźcie, coś wam pokażę… Mam nadzieję, najmilsza, że nie obrazisz się, jeśli na ciebie zrzucę konieczność tłumaczenia się? – dodał, zwracając się do Esme. – Chyba nie mam do tego siły.
Wraz z tymi słowami, demon bez zbędnych wyjaśnień zniknął pomiędzy drzewami. Nie miałam pojęcia, gdzie zmierzał, skoro ruszył w kierunku, z którego przybył Ulrich, ale nie skomentowałam tego nawet słowem. Wiedziałam już, że ten świat nie był normalny. Obecność demona również wydawała się dość wymowna, a jednak…
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego, co wydarzyło się później. To było gwałtowne, dziwne i absolutnie niezrozumiałe. Dezorientowało nawet bardziej niż sen, ot tak przenosząc nas z jednego miejsca w drugie. Nie było żadnego ostrzeżenia czy choćby oznak tego, że za moment coś ulegnie zmianie. Ja po prostu w jednej chwili błądziłam pośród drzew, zaś w następnej stałam na samym środku okrągłej sali, która momentalnie skojarzyła mi się z wyglądem ciągnących się pod Miastem Nocy podziemi. Widok odchodzących w kilka różnych stron korytarzy wydawał się niepokojąco znajomy, choć nijak potrafiłam wpasować w to zajmujące centralne miejsce drewniane biurko.
Andreas z westchnieniem przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym ciężko oparł się o blat. Przycisnął dłoń do boku, po czym skrzywił się nieznacznie; jakimś cudem jeszcze bardziej pobladł, choć i tak wyglądał jak śmierć.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Esme. – Za dużo od ciebie wymagamy. Przepraszam, że… – zaczęła, ale mężczyzna uciszył ją gestem ręki.
– Dojdę do siebie – oznajmił bez chwili wahania. – Nie musisz wciąż się zadręczać. Zrobię tyle, ile będę mógł.
– Powinieneś odpocząć – nie dawała za wygraną wampirzyca.
Jeszcze kiedy mówiła, pośpiesznie ruszyła się z miejsca. Zawahałam się, przez moment niezdolna wykrztusić z siebie ani słowa, a co dopiero zebrać się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Patrzenie na Esme, która ot tak podeszła do skrzydlatego nieśmiertelnego, na dodatek w niemalże troskliwy sposób otaczając go ramieniem, jakby w obawie przed tym, że ten nagle zasłabnie i osunie się na ziemię, zdecydowanie nie było codziennym widokiem.
Sam Andreas zmieszał się, równie zaskoczony, co i poruszony. Niepewnie spojrzał na kobietę, przez moment po prostu się w nią wpatrując.
– Jest okej – powiedział w końcu. – Ale dziękuję.
– Mamo? – rzucił z wahaniem Edward.
Miałam wrażenie, że Andreasowi ulżyło, kiedy uwaga Esme skupiła się na synu. Wampirzyca zawahała się, jakby dopiero wtedy przypomniała sobie, że wciąż potrzebowaliśmy wyjaśnień.
– Tak, tak… – zreflektowała się pośpiesznie. – To… Przedsionek. Andreas zarządza tym miejscem – dodała, wymownie zerkając na samego zainteresowanego.
– I zwykle idzie mi to dużo lepiej – wtrącił demon.
Nie wątpiłam, że tak było. Wyglądał blado, poza tym byłam pewna, że w którymś momencie uderzył mnie przenikliwy, słodki zapach krwi. Przez obecność posoki – dość charakterystycznej, bo demony wydawały się mieć w sobie coś, co sprawiało, że wszyscy wokół woleli trzymać się od nich z daleka – ledwo wychwyciłam inne zapachy, w tym również te znajome. Serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania, zwłaszcza że poza Esme nie byłam w stanie dostrzec nikogo innego.
– Co się stało?
Mama dosłownie wyjęła mi to pytanie z ust. Napięcie, które wyczułam zaraz po tym, jak już rozbrzmiało, frustrowało mnie bardziej niż cokolwiek innego. Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści, próbując choć trochę się uspokoić.
– Ja… To dłuższa historia – przyznała cicho Esme. – Właściwie nie wiem, jak… – Urwała, już tylko bezradnie potrząsając głową. – Tak dobrze was widzieć. I Nessie…
Przez moment poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś po głowie, zwłaszcza gdy dotarło do mnie, że oczy Esme były suche. Wiedziałam, co to oznaczało. Kiedy na dodatek wyrwał jej się stłumiony szloch, momentalnie zapragnęłam ją uściskać.
Tata ubiegł mnie z reakcją, momentalnie materializując się u boku matki. Nie zaprotestowała, kiedy wziął ją w ramiona, stanowczym ruchem przygarniając do siebie.
– Po kolei – zasugerował i choć jego głos brzmiał względnie spokojnie, byłam pewna, że zachowanie takiego stanu, kosztowało go mnóstwo energii. – Nie płacz, tylko powiedz nam wszystko. Co…? – zaczął, ale wtedy Esme zdecydowała mu się przerwać.
– Gdyby to było takie proste… Czuje się, jakbym spotkała samego diabła. Ot co się stało.
Po jej słowach zapadła głucha, przenikliwa cisza. Trwałam w bezruchu, gotowa przysiąc, że Esme nagle zaczęła mówić do nas w jakimś obym języku. Czekałam, choć jakaś część mnie nagle zwątpiła w to, czy chciałam usłyszeć dalszą cześć tej historii. Już samo to, co się stało, wyglądało źle, a skoro do tego wszystkiego mogło być gorzej…
– Bez przesady – wymamrotał Andreas, ale również on nie zabrzmiał jakoś szczególnie pewnie. I nie, zdecydowanie nie chodziło o to, że wciąg wyglądał jak ktoś, kto w każdej chwili mógłby paść trupem. – Ojciec nigdy nie lubił być nazywany diabłem.
Jego słowa w najmniejszym stopniu nie sprawiły, że którekolwiek z nas poczuło się lepiej.
Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Esme zaczęła mówić, choć nie sądziłam, że będzie do tego zdolna. W zasadzie w pewnym momencie zaczęła wyrzucać z siebie kolejne słowa tak błyskawicznie, że ledwo mogłam za nią nadążyć. Początkowo przypominało to bezsensowny bełkot i to nawet mimo tego, co już wiedzieliśmy – o demonach, o klątwie i samej Ciemności…
Tyle że ja też spotkałam tę istotę. Aż za dobrze pamiętałam czyste przerażenie, które ogarnęło mnie, kiedy uprzytomniłam sobie, kogo miałam przed sobą. To oraz swój własny krzyk, choć tak naprawdę nie miałam powodów do takiej reakcji. Ciemność – czy jakkolwiek należało określać ojca demonów – miała w sobie coś takiego, co momentalnie budziło strach. To akurat pozostawało oczywiste, ale i tak poczułam się co najmniej oszołomiona wyjaśnieniami, na które ostatecznie zdobyła się Esme.
Nerwowym gestem przeczesałam włosy palcami, poniekąd po to, by zająć czymś ręce. Przez moment miałam wielką ochotę usiąść w kącie, zamknąć oczy i udawać, że tak naprawdę wszystko jednak było sen – pokrętnym koszmarem, którym nie należało się przejmować. Tak przynajmniej to brzmiało. Teraz już nie miałam wątpliwości, że niejako błądziliśmy w czymś, co dotychczas musiało być światem snów – iluzją, którą stworzyła dla nas sama Ciemność albo… Cóż, istota, która jej podlegała. Wolałam nie myśleć, gdzie w tym wszystkim było miejsce dla Łowcy.
Właściwie nie zorientowałam się, kiedy w Przedsionku (jaka dziwna nazwa…) zapanowała cisza. Milczałam, wpatrzona w podłogę i skupiona przede wszystkim na próbach poukładania wszystkiego, co się wydarzyło. Kolacja, walka z Rafaelem, aż w końcu szał, w który wpadł demon… To wszystko brzmiało jak marny żart. To, że serafin mógł okazać się niebezpieczny, niejako pozostając pod kontrolą ojca, jedynie pogarszało sytuację.
Jakby tego było mało, łatwo mogłam sobie wyobrazić, co czuła w tym wszystkim Elena. Słodka bogini, to akurat rozumiałam aż za dobrze…
Zacisnęłam usta. Przez chwilę musiałam walczyć o to, by odrzucić od siebie niechciane myśli, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłabym przypuszczać. W jakimś stopniu wspomnienie dnia, w którym Gabriel spróbował mnie zabić, wciąż żyło gdzieś w głębi mojej pamięci, głuche na to, że pragnęłam zapomnieć.
Nie ma rzeczy, której bym ci nie wybaczyła.
Tego zamierzałam się trzymać, ale i tak…
– Jesteśmy tutaj tylko my – zauważyłam cicho. Z opóźnieniem dotarło do  mnie, że zdobyłam się na wypowiedzenie tych słów na głos. – Gdzie pozostali? Dziadek i Elena…
– Poszli tam. – Esme spojrzała mi prosto w oczy. – Mię… Między tu a teraz – dodała z wahaniem, a ja zamrugałam, co najmniej oszołomiona. – Tak nazywają to miejsce, prawda?
– Słodka bogini…
– Sami? – zapytała oszołomiona mama. – Tak po prostu? Ale…
– Nie mieliśmy zbyt wielu możliwości. W zasadzie jako jedyni mogli tam wejść – stwierdził Andreas. – Są spokrewnieni. Ojciec kolekcjonuje te dusze, więc…
– Ja też tam byłam – przerwałam mu.
Demon jedynie potrząsnął głową.
– Teraz wszystko jest inne. Jakkolwiek tam trafiłaś… – Mężczyzna zawahał się na moment. – Ojciec wpadł w szał. Ten świat jest teraz nawet poza moim zasięgiem, a wierz mi, że to coś znaczy.
Jego słowa skutecznie zamknęły mi usta. Nie żeby same wzmianki o międzyświatach nie brzmiały wystarczająco oszałamiająco. Tkwiłam w bezruchu, słuchając tego wszystkiego i z każdą kolejną sekundą czując tylko silniejszy niepokój. Och, to nie tak. Ja byłam przerażona! To po prostu nie mogło skończyć się dobrze.
Nerwowo powiodłam wzrokiem dookoła. Moje spojrzenie wyłącznie na ułamek sekundy spoczęło na Ulrichu, który w ogólnym zamieszaniu zaszył się gdzieś w kącie, najwyraźniej zamierzając udawać, że nie istnieje. W zasadzie to brzmiało jak plan. Nie żeby ucieczka była dobrym pomysłem, ale i tak jawiła mi się jako posunięcie bezpieczniejsze od dalszego brnięcia dalej.
– Musimy im zaufać. Carlisle nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić Eleny – doszedł mnie cichy, wręcz błagalny głos Esme. Brzmiało to tak, jakby próbowała przekonać nie tyle nas, co przede wszystkim samą siebie. – Andreas powiedział, że nam pomoże. I dotarł do was.
– Dziękuję – zareagowała natychmiast mama. Złociste tęczówki momentalnie zwróciła ku demonowi. – Gdyby nie ty…
Demon jęknął, choć trudno było stwierdzić dlaczego – w przypływie paniki czy może bólu, kiedy to zdecydował się w poddańczym geście unieść obie dłonie ku górze.
– W porządku, nie ma za co dziękować. Robię, co konieczne – wyjaśnił pośpiesznie. – Sprowadzę wszystkich tutaj, tak jak już powiedziałem Esme. Po prostu… dajcie mi chwilę.
Jeszcze kiedy mówił, z westchnieniem pochylił się, dłoń ponownie przyciskając do piersi. W tamtej chwili wyglądał na zmęczonego, nie zaś na ewentualnego wybawcę, a co dopiero na niebezpiecznego, stojącego na straży czegokolwiek demona. Tyle wystarczyło, bym nabrała pewności, że plan – jakikolwiek by nie był – sypał się na naszych oczach.
– Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz. Andreasie… – zaczęła Esme, ale nieśmiertelny uciszył ją spojrzeniem.
– Gdybyśmy jeszcze mieli na to czas…
Wampirzyca potrząsnęła głową. Tym razem nawet nie dała mu szansy na to, żeby dokończył.
– Oboje wiemy, że nie powinieneś ruszyć się z miejsca. Raz mnie przekonałeś, ale teraz nie ma mowy – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Mało kiedy widywałam Esme aż tak zdeterminowaną. Och, no i chyba tylko ona mogła okazać się zdolna do tego, by wręcz matkować demonowi. – Musimy wymyślić… coś innego – dodała, zaś wahanie sprawiło, że chcąc nie chcąc musiała spuścić z tonu.
– Tak? – Na ustach Andreasa pojawił się pobłażliwy, nieco wymuszony uśmiech. – Więc co proponujesz?
Nie doczekał się natychmiastowej odpowiedzi. Zauważyłam, że przez twarz Esme przemknął cień, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie miała żadnego pomysłu. Milczała, z uporem wpatrując się w demona, zupełnie jakby w ten sposób chciała nakłonić go do znalezienia jakiegoś cudownego rozwiązania. Obawiałam się, że bezskutecznie.
– Elena i Carlisle poszli sami – powiedziała w końcu, nie odrywając wzroku od Andreasa. – Gdybyś wytłumaczył nam, jak to działa, sama poszukałabym swoich dzieci.
Brwi demona momentalnie powędrowały ku górze. Z uwagą zmierzył kobietę wzrokiem, spoglądając nań tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Chyba sobie żartujesz – obruszył się. Z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Kto i czego nie zrozumiał, kiedy mówiłem, że ten świat się sypie? Miałem zebrać wszystkich tutaj, a nie pozwolić na to, żebyście przenosili się z miejsca na miejsce i…
– Mirę też puściłeś – nie dawała za wygraną babcia.
Andreas zacisnął usta. Przez moment wyglądał tak, jakby jednak był bliski tego, żeby stracić cierpliwość.
– To… To coś innego – powiedział w końcu. – Ona zna ten świat równie dobrze, co i ja. Kontroluje go.
– Więc może…
Przysłuchiwałam się ich kłótni, sama niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Właściwie nie docierało do mnie, że po tym wszystkim wylądowałam akurat w tym miejscu, czymkolwiek by nie było. Nadal próbowałam poukładać sobie nadmiar nowych informacji, ale te wciąż mi się wymykały, mieszając się ze sobą i jedynie podsycając nieustępującą nawet na chwilę frustrację. To oraz strach, bo wystarczyła zaledwie chwila, bym znów zaczęła się  bać.
Nie miałam prawa zmuszać Andreasa do ryzyka. Nie chodziło tylko o to, że dopiero co go poznałam i tak naprawdę znałam wyłącznie jego imię. Och, poza tym jeden rzut oka na tego demona wystarczył, by zorientować się, że Esme miała rację, nakazując mu siedzenie w miejscu. Tak czy siak, niezależnie od roli, którą pełnił nieśmiertelny, wymuszanie na niego dalszych działań brzmiało jak prośba o to, by się poświęcił, ale i tak…
Jasna cholera, gdzieś tu była moja córka. I mąż. I dość osób, za które sama oddałabym życie. Jak miałabym siedzieć spokojnie, kiedy…?
– Nessie? – doszedł mnie jakby z oddali zatroskany głos mamy.
Jedynie potrząsnęłam głową. Chciałam zapewnić ją, że wszystko było w porządku, ale to byłoby niczym wierutne kłamstwo. Nie ufałam swojemu głosowi na tyle, by ryzykować, więc po prostu zaczęłam niespokojnie krążyć, z uporem milcząc i unikając spoglądania na kogokolwiek. Ostatnim, na co powinnam sobie pozwolić, było wypłakiwanie sobie oczu, ale i to okazało się trudniejsze, niż mogłabym sobie tego życzyć. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w hotelu, zachowanie spokoju kosztowało mnie zdecydowanie zbyt wiele energii.
I Joce. Gdybym przynajmniej miała pewność, że ona – tak jak mimo wszystko Alessia i Damien – była bezpieczna…
Właśnie wtedy to poczułam. Początkowo nie zwróciłam uwagi na subtelną zmianę, do której – tylko być może – doszło już wcześniej. W nadmiarze bodźców i emocji z trudem przychodziło mi zwracanie uwagi na szczegóły, zwłaszcza takie, które w którymś momencie stały się dla mnie czymś naturalnym. Przynajmniej mi trudno było inaczej myśleć o więzi, która stanowiła cząstkę mojego jestestwa przez kilka jakże znaczących lat. Tak naprawdę nie miałam okazji, a tym bardziej nie chciałam pogodzić się z nieoczekiwaną pustką, która towarzyszyła mi do chwili, w której utraciłam kontakt z ciałem. Aż za dobrze pamiętałam moment, w którym złocista wstążka pękła, tym samym oddzielając mnie nie tylko od życia, ale przede wszystkim Gabriela.
Wyłącznie dlatego nie od razu zwróciłam uwagę złocistą nić, która znikąd pojawiła się tuż obok mnie. Widywałam ją już wcześniej, zawsze wtedy, gdy podróżowałam poza ciałem. To przychodziło mi samoistnie, równie naturalnie, co i oddychanie, choć działo się tak rzadko. Doświadczenie samo w sobie oszałamiało, tym bardziej że mało kiedy spodziewałam się tego, co miało nadejść.
Tak było i tym razem.
Stałam w Przedsionku, wciąż nerwowo zaciskając dłonie i dopiero po chwili zwracając uwagę na pulsującą, przypominającą nić energię, która tak po prostu zaczęła owijać się wokół mnie.
Serce podeszło mi aż do gardła, jakby w desperackiej próbie wyrwania się na zewnątrz. Stałam, trzęsąc się tak bardzo, że aż zwątpiłam w to, jakim cudem wciąż byłam w stanie utrzymać się w pionie. Obecność więzi i moment, w którym dotarło do mnie, że pustka ot tak została wypełniona…
Och, nie. Nie do końca. Wciąż jeszcze musiałam coś zrobić.
Musiałam kogoś znaleźć i…
– Renesmee!
Ale ja nie słuchałam. To, że ktoś wypowiedział moje imię, okazało się dla mnie równie nierzeczywiste, co i otaczająca mnie rzeczywistość.
Zrozumienie pojawiło się zaraz po tym, ja zaś nie trafiłam czasu  na to, by w ogóle myśleć. Wystarczyła zaledwie chwila, bym poderwała się do biegu, bez zastanowienia wpadając do jednego z odchodzących od okrągłej sali korytarzy, prowadzona przez złocistą, ledwo co odzyskaną więź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa