
Renesmee
– Nie chcę przerywać czułych
scen, ani nic z tych rzeczy, ale czas niekoniecznie nam sprzyja.
Brzmienie obcego
głosu wystarczyło, bym wyprostowała się w ramionach babci, niespokojnie
wodząc wzrokiem dookoła. Poderwałam głowę akurat w momencie, w którym
spomiędzy drzew wyszedł mężczyzna. Och, nie tak zwykły, skoro… był demonem.
Czarne skrzydła mówiły same za siebie i w zupełności wystarczyły,
żebym się spięła, choć nieco beztroski, ujmujący uśmiech, który pojawił się na
ustach nieznajomego, w zupełności wystarczył, by stłumić targające mną
wątpliwości.
Bardziej
wyczułam niż faktycznie zauważyłam ruch za plecami. Wiedziałam, że tata
błyskawicznie przesunął się bliżej, ale zanim którekolwiek z nas zdążyło
zareagować na obecność demona, ciszę zdecydowała się przerwać Esme.
– To
Andreas – wyjaśniła pośpiesznie. – Brat Rafaela i… Cóż, pomógł mi do was dotrzeć.
– I próbuję
pomagać dalej, chociaż to nie takie proste. Wybaczcie, proszę, że poganiam, ale
chwilowo… jestem w nieco kiepskim stanie. – Demon uśmiechnął się w nieco
wymuszony sposób. Dopiero wtedy zauważyłam, że wyglądał blado, nieznacznie kuląc
się, zupełnie jakby każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał mu ból. – Podejrzewam,
że właśnie poproszę o coś absolutnie nierealnego, ale… czy moglibyśmy
zostawić wyjaśnienia na później i w końcu się stąd ruszyć? Znam dużo
lepsze miejsce na rozmowy.
– Nie ma
złych zamiarów. W zasadzie gdyby nie on… – Esme pokręciła głową.
Wyprostowała się, chociaż wciąż trzymała się blisko mnie i mamy. Dłoń
bezwiednie zaciskała na moim nadgarstku, jakby wciąż nie dowierzając, że byłam
żywa. – Proszę. Po prostu zróbmy to, o co prosi.
– Ale… –
wyrwało się Edwardowi. Mimo wszystko urwał, przez chwilę bezradnie wpatrując
się w matkę. – W porządku.
To nie było
do niego podobne. Miałam wrażenie, że wciąż był w szoku, zresztą chyba
tylko Esme i mama byłyby w stanie ot tak wymóc na nim zrobienie
czegoś, do czego wyraźnie się nie palił. Zaufanie obcemu demonowi zdecydowanie
nie brzmiało jak pomysł, na który mój ojciec mógłby bez zbędnych protestów przystać
– i to nawet jeśli pomoc oferował ktoś, kto był związany z Rafaelem. A może
zwłaszcza wtedy.
Byłam
pewna, że w którymś momencie tata mruknął coś, co zabrzmiało jak „Elena
nas kiedyś wykończy”, nie zmieniało to jednak faktu, że jakiekolwiek uwagi zdecydował
się zachować dla siebie. Wciąż czaił się w pobliżu mnie, Belli, a teraz
również Esme, gotów zareagować, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Jak
najbardziej to rozumiałam, zwłaszcza po wszystkim, co wydarzyło się w takim
krótkim czasie, ale z drugiej strony… Cóż, przynajmniej z mojej
perspektywy Andreas nie wyglądał na kogoś, kto miałby siłę któregokolwiek z nas
skrzywdzić.
Wydarzyło
się coś złego. Mogłam tylko zgadywać co i dlaczego, ale widok babci w towarzystwie
rannego demona, po prostu nie mógł wróżyć niczego dobrego.
Ruszyłam
się z miejsca, w gruncie rzeczy nie mając wyboru, skoro Esme wciąż
trzymała mnie za rękę. Zawahałam się dosłownie w ostatniej chwili,
pośpiesznie oswobadzając rękę z uścisku wampirzycy. W pierwszym
odruchu wyglądała na chętną, by zaprotestować, ale zrezygnowała, kiedy jej
spojrzenie spoczęło na bladym, obserwującym nas niespokojnie Ulrichu.
Pośpiesznie
zmaterializowałam się przed mężczyzną, sama niepewna, co powinniśmy z nim
zrobić albo co chciałam osiągnąć. W głowie wciąż miałam mętlik, zwłaszcza
gdy myślałam o jego związku z łowcami, ale prawie natychmiast stanowczo
kazałam zdrowemu rozsądkowi zamilknąć. Słodka bogini, przecież nie mogliśmy tak
go tutaj zostawić.
– Ehm… Ja
też nie rozumiem, co tutaj się dzieje – zapewniłam, starannie dobierając słowa.
Poczułam się dziwnie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wciąż gotowa przysiąc,
że mężczyzna doszukiwał się we mnie kogoś innego. Spróbowałam się nawet
uśmiechnąć, ale czułam, że wyszło mi to marnie. – Ale wierzę, że wszystko jakoś
się wyjaśni i…
Urwałam,
mając wrażenie, że bredzę od rzeczy. Ostatecznie już tylko bezradnie
spoglądałam na Ulricha, porażona przeciągająca się ciszę. Stałam tuż przed nim,
milcząc i tylko wyciągając przed siebie rękę w zapraszającym, dość
znaczącym geście.
Miałam wrażenie,
że minęła cała wieczność, zanim ją ujął. Zaskoczył mnie tym, a ja
mimowolnie spięłam się, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się tutaj działo.
Ufał mi? Och, szczerze wątpiłam. Byłam za to gotowa przysiąc, że wierzył Leanie
– kimkolwiek by nie była.
– Świetnie.
– Gdzieś za plecami usłyszałam pełen ulgi głos Andreasa. – W takim razie
chodźcie, coś wam pokażę… Mam nadzieję, najmilsza, że nie obrazisz się, jeśli
na ciebie zrzucę konieczność tłumaczenia się? – dodał, zwracając się do Esme. –
Chyba nie mam do tego siły.
Wraz z tymi
słowami, demon bez zbędnych wyjaśnień zniknął pomiędzy drzewami. Nie miałam
pojęcia, gdzie zmierzał, skoro ruszył w kierunku, z którego przybył
Ulrich, ale nie skomentowałam tego nawet słowem. Wiedziałam już, że ten świat
nie był normalny. Obecność demona również wydawała się dość wymowna, a jednak…
Spodziewałam
się wielu rzeczy, ale nie tego, co wydarzyło się później. To było gwałtowne, dziwne
i absolutnie niezrozumiałe. Dezorientowało nawet bardziej niż sen, ot tak
przenosząc nas z jednego miejsca w drugie. Nie było żadnego
ostrzeżenia czy choćby oznak tego, że za moment coś ulegnie zmianie. Ja po
prostu w jednej chwili błądziłam pośród drzew, zaś w następnej stałam
na samym środku okrągłej sali, która momentalnie skojarzyła mi się z wyglądem
ciągnących się pod Miastem Nocy podziemi. Widok odchodzących w kilka
różnych stron korytarzy wydawał się niepokojąco znajomy, choć nijak potrafiłam wpasować
w to zajmujące centralne miejsce drewniane biurko.
Andreas z westchnieniem
przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym ciężko oparł się o blat.
Przycisnął dłoń do boku, po czym skrzywił się nieznacznie; jakimś cudem jeszcze
bardziej pobladł, choć i tak wyglądał jak śmierć.
– Wszystko w porządku?
– zaniepokoiła się Esme. – Za dużo od ciebie wymagamy. Przepraszam, że… –
zaczęła, ale mężczyzna uciszył ją gestem ręki.
– Dojdę do
siebie – oznajmił bez chwili wahania. – Nie musisz wciąż się zadręczać. Zrobię
tyle, ile będę mógł.
–
Powinieneś odpocząć – nie dawała za wygraną wampirzyca.
Jeszcze
kiedy mówiła, pośpiesznie ruszyła się z miejsca. Zawahałam się, przez
moment niezdolna wykrztusić z siebie ani słowa, a co dopiero zebrać
się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Patrzenie na Esme, która ot tak podeszła
do skrzydlatego nieśmiertelnego, na dodatek w niemalże troskliwy sposób
otaczając go ramieniem, jakby w obawie przed tym, że ten nagle zasłabnie i osunie
się na ziemię, zdecydowanie nie było codziennym widokiem.
Sam Andreas
zmieszał się, równie zaskoczony, co i poruszony. Niepewnie spojrzał na
kobietę, przez moment po prostu się w nią wpatrując.
– Jest okej
– powiedział w końcu. – Ale dziękuję.
– Mamo? – rzucił
z wahaniem Edward.
Miałam
wrażenie, że Andreasowi ulżyło, kiedy uwaga Esme skupiła się na synu. Wampirzyca
zawahała się, jakby dopiero wtedy przypomniała sobie, że wciąż potrzebowaliśmy
wyjaśnień.
– Tak, tak…
– zreflektowała się pośpiesznie. – To… Przedsionek. Andreas zarządza tym
miejscem – dodała, wymownie zerkając na samego zainteresowanego.
– I zwykle
idzie mi to dużo lepiej – wtrącił demon.
Nie
wątpiłam, że tak było. Wyglądał blado, poza tym byłam pewna, że w którymś
momencie uderzył mnie przenikliwy, słodki zapach krwi. Przez obecność posoki –
dość charakterystycznej, bo demony wydawały się mieć w sobie coś, co sprawiało,
że wszyscy wokół woleli trzymać się od nich z daleka – ledwo wychwyciłam
inne zapachy, w tym również te znajome. Serce zabiło mi szybciej ze
zdenerwowania, zwłaszcza że poza Esme nie byłam w stanie dostrzec nikogo
innego.
– Co się
stało?
Mama
dosłownie wyjęła mi to pytanie z ust. Napięcie, które wyczułam zaraz po
tym, jak już rozbrzmiało, frustrowało mnie bardziej niż cokolwiek innego.
Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści, próbując choć trochę się uspokoić.
– Ja… To
dłuższa historia – przyznała cicho Esme. – Właściwie nie wiem, jak… – Urwała,
już tylko bezradnie potrząsając głową. – Tak dobrze was widzieć. I Nessie…
Przez moment
poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś po głowie, zwłaszcza gdy
dotarło do mnie, że oczy Esme były suche. Wiedziałam, co to oznaczało. Kiedy na
dodatek wyrwał jej się stłumiony szloch, momentalnie zapragnęłam ją uściskać.
Tata ubiegł
mnie z reakcją, momentalnie materializując się u boku matki. Nie
zaprotestowała, kiedy wziął ją w ramiona, stanowczym ruchem przygarniając
do siebie.
– Po kolei –
zasugerował i choć jego głos brzmiał względnie spokojnie, byłam pewna, że
zachowanie takiego stanu, kosztowało go mnóstwo energii. – Nie płacz, tylko
powiedz nam wszystko. Co…? – zaczął, ale wtedy Esme zdecydowała mu się
przerwać.
– Gdyby to
było takie proste… Czuje się, jakbym spotkała samego diabła. Ot co się stało.
Po jej
słowach zapadła głucha, przenikliwa cisza. Trwałam w bezruchu, gotowa
przysiąc, że Esme nagle zaczęła mówić do nas w jakimś obym języku.
Czekałam, choć jakaś część mnie nagle zwątpiła w to, czy chciałam usłyszeć
dalszą cześć tej historii. Już samo to, co się stało, wyglądało źle, a skoro
do tego wszystkiego mogło być gorzej…
– Bez przesady
– wymamrotał Andreas, ale również on nie zabrzmiał jakoś szczególnie pewnie. I nie,
zdecydowanie nie chodziło o to, że wciąg wyglądał jak ktoś, kto w każdej
chwili mógłby paść trupem. – Ojciec nigdy nie lubił być nazywany diabłem.
Jego słowa w najmniejszym
stopniu nie sprawiły, że którekolwiek z nas poczuło się lepiej.
Zaraz po
tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Esme zaczęła mówić, choć nie
sądziłam, że będzie do tego zdolna. W zasadzie w pewnym momencie
zaczęła wyrzucać z siebie kolejne słowa tak błyskawicznie, że ledwo mogłam
za nią nadążyć. Początkowo przypominało to bezsensowny bełkot i to nawet
mimo tego, co już wiedzieliśmy – o demonach, o klątwie i samej
Ciemności…
Tyle że ja
też spotkałam tę istotę. Aż za dobrze pamiętałam czyste przerażenie, które
ogarnęło mnie, kiedy uprzytomniłam sobie, kogo miałam przed sobą. To oraz swój własny
krzyk, choć tak naprawdę nie miałam powodów do takiej reakcji. Ciemność – czy
jakkolwiek należało określać ojca demonów – miała w sobie coś takiego, co
momentalnie budziło strach. To akurat pozostawało oczywiste, ale i tak poczułam
się co najmniej oszołomiona wyjaśnieniami, na które ostatecznie zdobyła się
Esme.
Nerwowym
gestem przeczesałam włosy palcami, poniekąd po to, by zająć czymś ręce. Przez
moment miałam wielką ochotę usiąść w kącie, zamknąć oczy i udawać, że
tak naprawdę wszystko jednak było sen – pokrętnym koszmarem, którym nie należało
się przejmować. Tak przynajmniej to brzmiało. Teraz już nie miałam wątpliwości,
że niejako błądziliśmy w czymś, co dotychczas musiało być światem snów –
iluzją, którą stworzyła dla nas sama Ciemność albo… Cóż, istota, która jej
podlegała. Wolałam nie myśleć, gdzie w tym wszystkim było miejsce dla
Łowcy.
Właściwie
nie zorientowałam się, kiedy w Przedsionku (jaka dziwna nazwa…) zapanowała
cisza. Milczałam, wpatrzona w podłogę i skupiona przede wszystkim na próbach
poukładania wszystkiego, co się wydarzyło. Kolacja, walka z Rafaelem, aż w końcu
szał, w który wpadł demon… To wszystko brzmiało jak marny żart. To, że
serafin mógł okazać się niebezpieczny, niejako pozostając pod kontrolą ojca,
jedynie pogarszało sytuację.
Jakby tego
było mało, łatwo mogłam sobie wyobrazić, co czuła w tym wszystkim Elena.
Słodka bogini, to akurat rozumiałam aż za dobrze…
Zacisnęłam
usta. Przez chwilę musiałam walczyć o to, by odrzucić od siebie niechciane
myśli, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłabym przypuszczać. W jakimś
stopniu wspomnienie dnia, w którym Gabriel spróbował mnie zabić, wciąż
żyło gdzieś w głębi mojej pamięci, głuche na to, że pragnęłam zapomnieć.
Nie ma
rzeczy, której bym ci nie wybaczyła.
Tego
zamierzałam się trzymać, ale i tak…
– Jesteśmy
tutaj tylko my – zauważyłam cicho. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że zdobyłam się na wypowiedzenie tych
słów na głos. – Gdzie pozostali? Dziadek i Elena…
– Poszli
tam. – Esme spojrzała mi prosto w oczy. – Mię… Między tu a teraz –
dodała z wahaniem, a ja zamrugałam, co najmniej oszołomiona. – Tak
nazywają to miejsce, prawda?
– Słodka
bogini…
– Sami? –
zapytała oszołomiona mama. – Tak po prostu? Ale…
– Nie
mieliśmy zbyt wielu możliwości. W zasadzie jako jedyni mogli tam wejść – stwierdził
Andreas. – Są spokrewnieni. Ojciec kolekcjonuje te dusze, więc…
– Ja też
tam byłam – przerwałam mu.
Demon
jedynie potrząsnął głową.
– Teraz
wszystko jest inne. Jakkolwiek tam trafiłaś… – Mężczyzna zawahał się na moment.
– Ojciec wpadł w szał. Ten świat jest teraz nawet poza moim zasięgiem, a wierz
mi, że to coś znaczy.
Jego słowa
skutecznie zamknęły mi usta. Nie żeby same wzmianki o międzyświatach nie
brzmiały wystarczająco oszałamiająco. Tkwiłam w bezruchu, słuchając tego
wszystkiego i z każdą kolejną sekundą czując tylko silniejszy
niepokój. Och, to nie tak. Ja byłam przerażona! To po prostu nie mogło skończyć
się dobrze.
Nerwowo
powiodłam wzrokiem dookoła. Moje spojrzenie wyłącznie na ułamek sekundy
spoczęło na Ulrichu, który w ogólnym zamieszaniu zaszył się gdzieś w kącie,
najwyraźniej zamierzając udawać, że nie istnieje. W zasadzie to brzmiało
jak plan. Nie żeby ucieczka była dobrym pomysłem, ale i tak jawiła mi się
jako posunięcie bezpieczniejsze od dalszego brnięcia dalej.
– Musimy im
zaufać. Carlisle nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić Eleny – doszedł mnie cichy,
wręcz błagalny głos Esme. Brzmiało to tak, jakby próbowała przekonać nie tyle
nas, co przede wszystkim samą siebie. – Andreas powiedział, że nam pomoże. I dotarł
do was.
– Dziękuję –
zareagowała natychmiast mama. Złociste tęczówki momentalnie zwróciła ku
demonowi. – Gdyby nie ty…
Demon
jęknął, choć trudno było stwierdzić dlaczego – w przypływie paniki czy
może bólu, kiedy to zdecydował się w poddańczym geście unieść obie dłonie
ku górze.
– W porządku,
nie ma za co dziękować. Robię, co konieczne – wyjaśnił pośpiesznie. – Sprowadzę
wszystkich tutaj, tak jak już powiedziałem Esme. Po prostu… dajcie mi chwilę.
Jeszcze
kiedy mówił, z westchnieniem pochylił się, dłoń ponownie przyciskając do
piersi. W tamtej chwili wyglądał na zmęczonego, nie zaś na ewentualnego
wybawcę, a co dopiero na niebezpiecznego, stojącego na straży czegokolwiek
demona. Tyle wystarczyło, bym nabrała pewności, że plan – jakikolwiek by nie
był – sypał się na naszych oczach.
– Daj sobie
tyle czasu, ile potrzebujesz. Andreasie… – zaczęła Esme, ale nieśmiertelny
uciszył ją spojrzeniem.
– Gdybyśmy
jeszcze mieli na to czas…
Wampirzyca
potrząsnęła głową. Tym razem nawet nie dała mu szansy na to, żeby dokończył.
– Oboje
wiemy, że nie powinieneś ruszyć się z miejsca. Raz mnie przekonałeś, ale
teraz nie ma mowy – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Mało kiedy
widywałam Esme aż tak zdeterminowaną. Och, no i chyba tylko ona mogła okazać
się zdolna do tego, by wręcz matkować demonowi. – Musimy wymyślić… coś innego –
dodała, zaś wahanie sprawiło, że chcąc nie chcąc musiała spuścić z tonu.
– Tak? – Na
ustach Andreasa pojawił się pobłażliwy, nieco wymuszony uśmiech. – Więc co
proponujesz?
Nie
doczekał się natychmiastowej odpowiedzi. Zauważyłam, że przez twarz Esme
przemknął cień, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie miała
żadnego pomysłu. Milczała, z uporem wpatrując się w demona, zupełnie
jakby w ten sposób chciała nakłonić go do znalezienia jakiegoś cudownego
rozwiązania. Obawiałam się, że bezskutecznie.
– Elena i Carlisle
poszli sami – powiedziała w końcu, nie odrywając wzroku od Andreasa. –
Gdybyś wytłumaczył nam, jak to działa, sama poszukałabym swoich dzieci.
Brwi demona
momentalnie powędrowały ku górze. Z uwagą zmierzył kobietę wzrokiem,
spoglądając nań tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Chyba sobie
żartujesz – obruszył się. Z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Kto i czego
nie zrozumiał, kiedy mówiłem, że ten świat się sypie? Miałem zebrać wszystkich tutaj,
a nie pozwolić na to, żebyście przenosili się z miejsca na miejsce i…
– Mirę też
puściłeś – nie dawała za wygraną babcia.
Andreas
zacisnął usta. Przez moment wyglądał tak, jakby jednak był bliski tego, żeby
stracić cierpliwość.
– To… To
coś innego – powiedział w końcu. – Ona zna ten świat równie dobrze, co i ja.
Kontroluje go.
– Więc może…
Przysłuchiwałam
się ich kłótni, sama niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Właściwie
nie docierało do mnie, że po tym wszystkim wylądowałam akurat w tym
miejscu, czymkolwiek by nie było. Nadal próbowałam poukładać sobie nadmiar nowych
informacji, ale te wciąż mi się wymykały, mieszając się ze sobą i jedynie
podsycając nieustępującą nawet na chwilę frustrację. To oraz strach, bo
wystarczyła zaledwie chwila, bym znów zaczęła się bać.
Nie miałam
prawa zmuszać Andreasa do ryzyka. Nie chodziło tylko o to, że dopiero co
go poznałam i tak naprawdę znałam wyłącznie jego imię. Och, poza tym jeden
rzut oka na tego demona wystarczył, by zorientować się, że Esme miała rację,
nakazując mu siedzenie w miejscu. Tak czy siak, niezależnie od roli, którą
pełnił nieśmiertelny, wymuszanie na niego dalszych działań brzmiało jak prośba o to,
by się poświęcił, ale i tak…
Jasna
cholera, gdzieś tu była moja córka. I mąż. I dość osób, za które sama
oddałabym życie. Jak miałabym siedzieć spokojnie, kiedy…?
– Nessie? –
doszedł mnie jakby z oddali zatroskany głos mamy.
Jedynie
potrząsnęłam głową. Chciałam zapewnić ją, że wszystko było w porządku, ale
to byłoby niczym wierutne kłamstwo. Nie ufałam swojemu głosowi na tyle, by ryzykować,
więc po prostu zaczęłam niespokojnie krążyć, z uporem milcząc i unikając
spoglądania na kogokolwiek. Ostatnim, na co powinnam sobie pozwolić, było
wypłakiwanie sobie oczu, ale i to okazało się trudniejsze, niż mogłabym
sobie tego życzyć. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w hotelu, zachowanie
spokoju kosztowało mnie zdecydowanie zbyt wiele energii.
I Joce.
Gdybym przynajmniej miała pewność, że ona – tak jak mimo wszystko Alessia i Damien
– była bezpieczna…
Właśnie
wtedy to poczułam. Początkowo nie zwróciłam uwagi na subtelną zmianę, do której
– tylko być może – doszło już wcześniej. W nadmiarze bodźców i emocji
z trudem przychodziło mi zwracanie uwagi na szczegóły, zwłaszcza takie,
które w którymś momencie stały się dla mnie czymś naturalnym. Przynajmniej
mi trudno było inaczej myśleć o więzi, która stanowiła cząstkę mojego
jestestwa przez kilka jakże znaczących lat. Tak naprawdę nie miałam okazji, a tym
bardziej nie chciałam pogodzić się z nieoczekiwaną pustką, która towarzyszyła
mi do chwili, w której utraciłam kontakt z ciałem. Aż za dobrze
pamiętałam moment, w którym złocista wstążka pękła, tym samym oddzielając
mnie nie tylko od życia, ale przede wszystkim Gabriela.
Wyłącznie
dlatego nie od razu zwróciłam uwagę złocistą nić, która znikąd pojawiła się tuż
obok mnie. Widywałam ją już wcześniej, zawsze wtedy, gdy podróżowałam poza
ciałem. To przychodziło mi samoistnie, równie naturalnie, co i oddychanie,
choć działo się tak rzadko. Doświadczenie samo w sobie oszałamiało, tym
bardziej że mało kiedy spodziewałam się tego, co miało nadejść.
Tak było i tym
razem.
Stałam w Przedsionku,
wciąż nerwowo zaciskając dłonie i dopiero po chwili zwracając uwagę na pulsującą,
przypominającą nić energię, która tak po prostu zaczęła owijać się wokół mnie.
Serce
podeszło mi aż do gardła, jakby w desperackiej próbie wyrwania się na
zewnątrz. Stałam, trzęsąc się tak bardzo, że aż zwątpiłam w to, jakim
cudem wciąż byłam w stanie utrzymać się w pionie. Obecność więzi i moment,
w którym dotarło do mnie, że pustka ot tak została wypełniona…
Och, nie.
Nie do końca. Wciąż jeszcze musiałam coś zrobić.
Musiałam kogoś
znaleźć i…
– Renesmee!
Ale ja nie
słuchałam. To, że ktoś wypowiedział moje imię, okazało się dla mnie równie nierzeczywiste,
co i otaczająca mnie rzeczywistość.
Zrozumienie
pojawiło się zaraz po tym, ja zaś nie trafiłam czasu na to, by w ogóle myśleć. Wystarczyła zaledwie
chwila, bym poderwała się do biegu, bez zastanowienia wpadając do jednego z odchodzących
od okrągłej sali korytarzy, prowadzona przez złocistą, ledwo co odzyskaną więź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz