
Beatrycze
Pędziła przed siebie, z trudem
powstrzymując przed ciągłym oglądaniem przez ramię. Czuła, że gdyby sobie na to
pozwoliła, popełniłaby błąd. Już i tak czuła się roztrzęsiona, w myślach
naprzemiennie odtwarzając to słowa przerażonej Cassandry, to znów swoje własne –
je i moment, w którym doskoczyła do Carlisle’a, przez moment czując
się tak, jakby żegnała. Ale hej, tym razem przynajmniej mogła chociaż tyle,
prawda?
Wcale nie
czuła się dzięki temu lepiej.
Droga do
domu nagle wydała jej się o wiele krótsza, niż zapamiętała przez te
wszystkie wieki. Pokaźnych rozmiarów, utrzymana w jasnych barwach
rezydencja dosłownie wyrosła tuż przed Beatrycze, górując nad nią i przyprawiając
kobietę o dreszcze. Na moment przystanęła, w milczeniu wodząc
wzrokiem po białej, zdobionej złocistymi wzorami elewacji. Coś ścisnęło ją w gardle
choć nie od razu pojęła dlaczego. Dopiero po chwili zrozumiała, że wszystko
sprowadzało się do wyglądu domu – tego, że zdobiące go, subtelne symbole i kwiatowe
motywy, zanikały. Nie miała pojęcia, co to oznaczało, ale nie podobało jej się
to.
– Beatrycze!
Zdążyła przywykać
do tego, że wszyscy wokół w oszołomieniu reagowali na jej imię. Nawet się
nie obejrzała, niecierpliwym machnięciem ręki wskazując kolejnym krewnym
kierunek, z którego przybyła.
– Biegnijcie
nad jezioro! – ponagliła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Część już tam jest.
Zabierzcie ze sobą resztę i biegnijcie nad jezioro!
– Ale…
Nie miała
czasu, żeby wdawać się w dyskusję. W duchu modląc się o to, by
krewne ją posłuchały, znów rzuciła się do biegu. Gdzieś za plecami usłyszała czyjś
zdławiony okrzyk, kiedy ot tak zdecydowała się na wampirze tempo, ale i nad
tym nie próbowała się zastanawiać. Nie poczuła nawet ulgi dzięki świadomości,
że była w stanie poruszać się aż tak błyskawicznie. Przecież tak naprawdę wszystko
sprowadzało się do kaprysów Ciemności, więc sytuacja w każdej chwili mogła
ulec zmianie.
To
wszystko tylko po to, żebyś ot tak zniszczył ten świat?
Nie
otrzymała odpowiedzi, choć podświadomie na nią liczyła. Tym razem nie doczekała
się ani cudzych myśli, ani bezpośredniego szeptu w głowie. Choć w chwili,
w której wkroczyła do przedsionka, instynktownie kierując się w stronę
lustrzanej sali, poczuła się trochę tak, jakby kroczyła już wcześniej
przeznaczoną jej ścieżką, wcale nie czuła, by to Ciemność wskazywała jej drogę.
Gdziekolwiek był, najwyraźniej ją ignorował.
Znów
przystanęła, nasłuchując, choć dookoła panowała wyłącznie nieprzenikniona
cisza. Oddychała szybko i płytko, bezskutecznie starając się rozróżnić
podsuwane przez wyostrzone zmysły bodźce. Wyczuwała obecność innych kobiet, ale
nie widziała żadnej w zasięgu wzroku. Pozostawało jej mieć nadzieję, że
wszystkie wydostały się na zewnątrz i przy odrobinie szczęścia miały dotrzeć
właśnie nad jezioro. Myśl o tym, że miałyby napatoczyć się na demony, była
tą, której Beatrycze za żadne skarby nie chciała do siebie dopuścić.
Dotychczasowy
bieg z wolna przeszedł do energicznego, ale w pełni ludzkiego marszu.
Choć poruszała się znajomymi korytarzami, wciąż czuła się tak, jakby stąpała po
kruchym lodzie. Szła przed siebie, nagle przytłoczona rozmiarami miejsca, które
tak dobrze znała. W tym wszystkim czuła się tak, jakby znany jej świat w każdej
chwili mógł się rozpaść i pociągnąć wszystkich uwięzionych w nim prosto
w nicość.
Aż za dobrze
pamiętała, co znaczyło trwać w pustce. Wszechogarniająca ciemność i to,
że mogła krzyczeć do woli, a i tak nie byłby w stanie jej
usłyszeć… Gdyby nie Joce, już dawno by oszalała, choć być może tak byłoby lepiej.
Jeśli by nie wróciła albo przynajmniej poradziła sobie z zadaniem, które wyznaczyła
jej Ciemność…
Och,
Ophelio…
Nie chciała
o tym myśleć. Miała zadanie i na nim musiała się skupić – i to
zwłaszcza teraz, kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo właściwie wszystkich.
Pozostawało jej mieć tylko nadzieję, że przynajmniej pozostali byli bezpieczni.
Błogosławiła fakt, że nigdzie nie widziała Lawrence’a. Skoro koniec końców
spotkała wyłącznie tych, którzy byli z nią spokrewnieni, może przynajmniej
L. nic nie groziło.
To było
pocieszające. Nawet jeśli boleśnie przypominało jej, że nie potrafiła ochronić
syna i wnuczki.
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli. Zdanie się na instynkt okazało się prostsze
niż przypuszczała, tak jak i odcięcie się od bodźców, które niepotrzebnie
ją rozpraszały. Przez chwilę była w stanie co najwyżej biec – krok za
krokiem, bez zastanawiania nad kierunkiem. Przecież wiedziała, gdzie znajdowała
się lustrzana sala. Musiała tylko do niej dostrzec, a później…
Och,
później co? Skąd w ogóle brała się pewność, że Gaja albo Adriana w cudowny
sposób rozwiążą wszelakie problemy?
Potrząsnęła
głową. Nad tym też wolała się nie zastanawiać.
Nie była
pewna, jak długo błądziła korytarzami. Cisza dzwoniła jej w uszach, drażniąc
już i tak przesadnie wrażliwe zmysły. W którymś momencie Beatrycze
nawet pomyślała, że Ciemność znów z nią igrała, specjalnie wszystko
komplikując. Gdyby znów zdecydował się ją zmylić, równie dobrze mogłaby
godzinami tkwić w miejscu, bez szans na dotarcie do celu. Tak naprawdę mogła
w tamtej chwili stać i czekać, aż sam Łowca spróbuje ją dopaść albo…
A potem w końcu
dostrzegła znajome drzwi.
Gdyby była
człowiekiem, w tamtej chwili serce jak nic próbowałoby wyrwać jej się z piersi.
Beatrycze zawahała się, w milczeniu wpatrując w dwuskrzydłowe drzwi,
nagle zaczynając wątpić w to, czy powinna je otwierać. To miejsce zawsze na
swój sposób ją przerażało. Pokaźnych rozmiarów sala, w której tłoczyły
się, by przywitać kogoś, kogo w rzeczywistości powinny nienawidzić. Pomieszczenie,
które wizualnie wydawało się większe niż w rzeczywistości, skoro
wypełniały je lustra, co samo w sobie okazywało się niezręczne. Patrzenie
na własne, spoglądające ze wszystkich stron odbicia, zdecydowanie nie należało
do miłych doświadczeń.
– Mój panie,
proszę…
Zesztywniała,
kiedy z wnętrza sali doszedł ją drżący, wręcz błagalny głos. Należał do
kobiety, poza tym doskonale go znała. Gaja przemawiała łagodnie, wyraźnie próbując
panować nad emocjami, ale przychodziło jej to z wyraźnym trudem.
Nie
otrzymała odpowiedzi. Beatrycze nasłuchiwała, reagując dopiero w chwili, w której
doszedł ją cichy, zdławiony jęk krewnej. Tyle wystarczyło, by przymusić
wampirzycę do podjęcia decyzji. Natychmiast naparła na drzwi, bez zastanowienia
wślizgując się do środka.
Jej wzrok
momentalnie skupił się na Gai. Ze swoimi jasnymi włosami i bladą cerą
wręcz lśniła w mroku, skulona pod jednym z luster. W milczeniu
wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą, czy też raczej konkretną postać, choć
to drugie dotarło do Beatrycze dopiero po dłuższej chwili. Zrozumiała w momencie,
w którym dostrzegła Ciemność – zwróconego do nich plecami i jakby
odległego.
Pierwszy
raz widziała go w takiej postaci. Kiedy do nich przychodził, spoglądanie w jego
twarz było niczym wyzwanie, zwłaszcza że niezmiennie kojarzył się Trycze z koniecznością
patrzenia w słońce. Miała wrażenie, że każda z nich dostrzegała w nim
kogoś innego – najbardziej atrakcyjną, onieśmielająca wersję. Jej chwilami
przypominał Lawrence’a, ale nie tym razem.
Ten
mężczyzna onieśmielał. Ciemnowłosy, wysoki i milczący. Jakby tego było
mało, wydawał się drżeć, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Przez nadmiar
emocji? Miał w sobie coś, co sprawiło, że zapragnęła trzymać się od niego z daleka,
ale…
– Wyjdźcie
obie. Natychmiast.
Wzdrygnęła
się. Głos Ciemności ją zaskoczył, tak jak i pobrzmiewająca w nim
gniewna nuta. Tyle wystarczyło, by zapragnęła odwrócić się i uciec z wrzaskiem,
byleby przypadkiem mu nie podpaść. Wyczuwanie jego mentalnej obecności było jednym,
ale perspektywa stanięcia z tą istotą twarzą w twarz, kiedy był w takim
nastroju…
Gaja drgnęła,
po czym spojrzała wprost na Beatrycze. Jej błękitne oczy rozszerzyły się
nieznacznie, gdy w końcu zauważyła krewną, ale nie odważyła się odezwać. Na
moment obie spojrzały sobie w oczy, a Trycze nieznacznie skinęła
głową. „Jezioro” – powiedziała bezgłośnie i choć nie miała pewności, czy
kobieta ją zrozumiała, kamień spadł jej z serca, kiedy Gaja posłusznie
wycofała się ku drzwiom.
Sama nie
ruszyła się z miejsca. Stała tam, z uporem spoglądając w plecy
Ciemności, choć instynkt podpowiadał jej, że nie powinna tego robić. Rozsądniej
byłoby usłuchać, ale…
– Moja radości,
czego nie zrozumiałaś? – W głosie nieśmiertelnego nie było nawet cienia
czułości, z którą czasem zdarzało się do nich zwracać. Beatrycze z zaskoczeniem
pomyślała, że wyczuwała przede wszystkim frustrację i… gorycz. – Wyjdź. Dla
własnego dobra.
Nie tego
się spodziewała. Prędzej podejrzewałaby, że Ciemność przy pierwszej okazji
spróbuje osobiście ją zabić albo ukarać. Gdyby chodziło o którąkolwiek
inną z jej krewnych, wydawanie poleceń miałoby sens, ale w tej
sytuacji to po prostu nie miało sensu.
Choć
wiedziała, że aż prosiła się o nieszczęście, nie ruszyła się z miejsca.
– Dlaczego?
– zapytała wprost. W zasadzie bardziej wyszeptała to słowo niż
wypowiedziała na głos, ale to nie miało znaczenia. Była pewna, że doskonale ją
słyszał. – Niszczysz ten świat, prawda? Iluzja znika.
Pomyślała o słowach
Any i nagłym ataku histerii Cassandry. Nie wątpiła, że wszystkie
przypominały sobie to, o czym w teorii powinny wiedzieć od samego
początku. Umarły, choć dopiero teraz docierało do nic, co tak naprawdę to
oznaczało.
– Sama
widzisz, że robiłem dla was wszystko… Dawałem wam wszystko. – Na krótką chwilę w sali
znów zapanowała cisza. – Dawałem spokój, który odrzuciłaś.
– Uwięzienie
w złotej klatce nigdy nie było tym, czego którakolwiek z nas
pragnęła.
Jedynie
parsknął w odpowiedzi. To był obojętny, pozbawiony wesołości śmiech, który
kolejny raz przyprawił Beatrycze o dreszcze. Znów zapragnęła się wycofać,
ale nie była w stanie się ruszyć.
Mężczyzna
wciąż na nią nie patrzył. Była w stanie dostrzec jego twarz wyłącznie dzięki
lustrzanym odbiciom. Ciemne oczy i ta przejmująca, przyprawiająca o zawroty
głowy obojętność…
A potem dotychczas
spokojne oblicze wykrzywił grymas.
– Czy jest
cokolwiek, czym można was zadowolić? Na wrota piekielne! – Poruszył się, ale wciąż
nie patrzył na Beatrycze. – Mógłbym adorować, stawać na głowie i zapewnić
wszystko, ale i tak… To jest wasza wdzięczność? – Znów zaśmiał się w gorzki
sposób. – Ależ oczywiście, że tak. Wszystkie jesteście podobne.
Teraz już
nie wątpiła, że w jego tonie pobrzmiewała gorycz. Ten nagły wybuch ją zaskoczył,
tak jak i kolejne pretensje. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, co
najmniej oszołomiona. Naprawdę przez ten cały czas wierzył, że powinny być mu
wdzięczne? Że zabierając je i traktując jak kolekcję zasłużył na to, by którakolwiek
z nich mu podziękowała?
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Jaki był cel tej całej klątwy? Czy naprawdę tak
bardzo kochał Ophelię? To brzmiało niedorzecznie, ale inaczej nie potrafiła
tego wytłumaczyć. Skoro po całym tym czasie wciąż miał żal do pierwszej z nich…
– JAK DŁUGO JESZCZE ZAMIERZASZ MNIE IGNOROWAĆ?!
Wrzask
Ciemności ją ogłuszył, sprawiając, że aż zgięła się wpół, chwytając za głowę,
by osłonić uszy. W tym samym momencie otaczające ją lustra pękły z trzaskiem,
zasnuwając posadzę tysiącami drobnych odłamków. Skuliła się, tkwiąc w samym
środku powstałego bałaganu. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, ale ten
wydawał się ginąć w rozbrzmiewającym w całej sali, nienaturalnie
głośnym i urywanym oddechu Ciemności.
Bardziej
wyczuła niż zauważyła ruch. Właśnie wtedy mężczyzna zwrócił się w jej
stronę, choć bynajmniej nie patrzył na nią. Mimo wszystko Beatrycze i tak
poczuła czyste przerażenie, gdy dostrzegła obłęd w jego oczach. To już nie
był po prostu gniew, ale coś więcej. Może nawet rozpacz, chociaż to było
ostatnim, o co podejrzewałaby tę istotę. Jakby tego było mało, jego wybuch
nie wyglądał jak coś, co mogłoby być skierowane przeciwko niej, ale…
Nie dała
sobie czasu na zastanawianie nad tym. Wystarczyła chwila, by Beatrycze
ostatecznie puściły nerwy. Nie doczekała się protestów, kiedy instynktownie rzuciła
się do ucieczki, nagle gotowa zrobić wszystko, byleby zniknąć Ciemności z oczu.
Wypadła z powrotem na korytarz, potykając się o własne nogi, choć przy
wampirzej kondycji nie powinno być to możliwe. Trzęsła się cała, przez dłuższą
chwilę bez zastanowienia pędząc przed siebie – jak najdalej, byleby tylko znaleźć
się gdzieś, gdzie nie sięgnąłby jej gniew nieśmiertelnego.
Zdążyła przebiec
zaledwie kilka metrów, gdy instynkt podpowiedział jej, że nie była sama.
Niepokój pojawił się nagle, jakimś cudem silniejszy niż do tej pory. Beatrycze
przyśpieszyła, gwałtownie weszła w kolejny zakręt, a potem…
Aż
zatoczyła się, gdy z impetem na kogoś wpadła. W porę przytrzymała się
ściany, w pośpiechu robiąc krok w tył, by zdołać utrzymać się w pionie.
Poruszając się trochę jak w transie, błyskawicznie poderwała głowę, by
spojrzeć wprost w dobrze jej znane, choć w tamtej chwili zaskakująco
wręcz obce oczy.
– Nie…
W pośpiechu
cofnęła się o kolejny krok. A potem jeszcze jeden, kiedy kontrolę nad
nią przejęło ciało. Umysł przetwarzał fakty z opóźnieniem, zwłaszcza że
wnioski, które momentalnie nasunęły jej się na myśl, okazały się zbyt
irracjonalne, by ot tak je przyjęła.
–
Beatrycze. – Na ustach stojącej przed nią postaci pojawił się ujmujący, niewinny
uśmiech. – Jesteś tutaj… Nie chcesz mnie
przytulić?
Przez
moment poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył. Rozszerzonymi oczyma mierzyła stojącą
przed nią postać, wciąż mając wrażenie, że w rzeczywistości widziała ją po
raz pierwszy. Ta twarz, te oczy i sposób, w jaki rozłożyła ramiona…
Beatrycze patrzyła, ale nie dowierzała, zwłaszcza gdy do głowy przyszło jej
jedyne możliwe wyjaśnienie.
– Ty… –
zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.
– Och,
zorientowałaś się. – Postać westchnęła przeciągle, jakby nagle rozczarowana. – No
dalej, powiedz to. Możesz nazwać mnie po imieniu.
Nie zrobiła
tego. To jedno słowo nie chciało przejść jej przez usta, tak jak utożsamienie tej
istoty z osobą, za którą Beatrycze bez wahania oddałaby życie. To po
prostu nie wchodziło w grę, ale…
Och, jej
krewne się myliły. To nie Leana była Łowcą.
– Możesz
uciekać – usłyszała, choć te słowa doszły do niej jakby z oddali. – Tobie
akurat mogę na to pozwolić.
Rzuciła się
do biegu jeszcze zanim wypowiedziane słowa rozbrzmiały do końca. Nie sprawdzała
czy ruszył za nią, ale jakoś nie miała co do tego wątpliwości. Chichot, który
rozbrzmiał tuż za jej plecami, wydawał się wystarczająco wymowną wskazówką.
Miała
wrażenie, że jednak śni – koszmar na jawie, dokładnie tak jak zapowiadano. Jej
myśli wirowały, niezdolne skupić się na tym, co najważniejsze. Przed oczami
wciąż miała znajomą twarz – to oraz zwisający na szyi Łowcy kryształ – ale choć
osobiście miała okazję przyjrzeć się tej istocie, nie dowierzała. To po prostu
nie miało sensu.
Myśl, że
miałaby z nim walczyć, kiedy był w takiej formie, tym bardziej nie
wchodziła w grę.
Ophelio,
pomocy!
Tyle że również
w pomoc od dawna nieobecnej, jawiącej się niczym odległe wspomnienie
krewnej, Beatrycze już dawno przestała wierzyć.
Nie miało
znaczenia, że poruszała się w pełni wampirzym tempem. Wiedziała, że ją
dogoni i to bez najmniejszego chociażby problemu. I bez oglądania się
była pewna, że Łowca znajdował się tuż za nią. Nie musiał dawać oznak swojej obecności,
by utwierdzić ją w tym przekonaniu. Postać, którą przybrał, mówiła sama za
siebie.
Niebijące od
długich tygodni serce podeszło jej aż do gardła, gdy istota za nią zaczęła śpiewać.
Skręciła w kolejny
korytarz, w pierwszym odruchu kierując się wprost ku wyjściu. Chciała wydostać
się na zewnątrz, wrócić nad jezioro, a potem…
Tyle że
przecież nie mogła.
Zmieniła
kierunek tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. Zaprowadzenie
Łowcy wprost do miejsca, w którym próbowała zgromadzić najbliższe sobie
osoby, brzmiało jak czyste szaleństwo. Nie mogła stąd wyjść, w zamian będąc
w stanie co najwyżej spróbować zyskać na czasie i zwodzić tę istotę
tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
Wraz z kolejnym
skrętem, dla pewności jednak obejrzała się przez ramię. Nie dostrzegła za sobą
nikogo, ale i tak przyśpieszyła, nie chcąc zastanawiać się, co tak
naprawdę oznaczała zwłoka. Och, musiałaby być naiwna, żeby odpuścić.
Przez
chwilę wahała się, dokąd powinna się udać. Do głowy przyszło jej, by zaprowadzić
do na piętro, ale prawie natychmiast Beatrycze odrzuciła od siebie taką możliwość.
Istniała zbyt wielka szansa na to, że któraś z pozostałych kobiet wciąż
ukrywała się w sypialniach. Beatrycze potrzebowała innego, o wiele
bardziej odludnego miejsca, najlepiej takiego, w którym szansa spotkania
kogokolwiek graniczyła z cudem.
Rozciągające
się pod domem piwnice były pierwszym, co przyszło jej do głowy – i to
zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że wejście znajdowało się stosunkowo blisko.
Błyskawicznie
zbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz. Otoczyła ją ciemność,
ale ta nie zrobiła na Beatrycze żadnego wrażenia. Wyostrzone zmysły robiły
swoje, pozwalając jej zobaczyć każdy, nawet najmniej znaczący szczegół – i to
nawet teraz, kiedy tak bardzo się spieszyła, świadoma przede wszystkim tego, że
musiała uciekać.
Wiedziała,
że był gdzieś za nią. Kroczył spokojnie, bez pośpiechu, nucąc coś pod nosem. To
jedynie sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej przerażona, zwłaszcza że przecież
doskonale znała ten głos. Znów igrał ze zmysłami, przybierając postać ostatniej
osoby, którą mogłaby o to podejrzewać.
Ale czy to
nie oczywiste?
Czy nie
powinna wiedzieć od samego początku…?
Nawet
jeśli, to już nie miało znaczenia. W tamtej chwili liczyły się wyłącznie
bieg oraz świadomość, że gdyby przyszło jej walczyć, nie zrobiłaby tego. W życiu
nie podniosłaby ręki na kogoś, kogo kochała.
Wstrzymała
oddech, zwłaszcza że ten był jej całkowicie zbędny do normalnego
funkcjonowania. Próbowała stawiać stopy jak najostrożniej, zważając na każdy
kolejny krok i gwałtowniejszy ruch. Usiłowała poruszać się jak najciszej, w duchu
modląc o to, by odpuścił; może gdyby pomyślał, że uciekła, miałaby szansę
się stąd wydostać i poszukać pozostałych.
Z tym, że
kroki wciąż się zbliżały, bez pośpiechu podążając tuż za nią. Chciała wierzyć,
że miała przewagę, skoro znała te korytarze, ale to byłoby jak próba
okłamywania samej siebie. Zabawa dobiegła końca, więc teraz mogła co najwyżej
próbować przeciągać to, co nieuniknione.
Skręciła,
po czym gwałtownie zatrzymała się, opierając plecami o ścianę.
Nasłuchiwała, wciąż wstrzymując oddech i błogosławiąc fakt, że jej serce
nie wydawało najcichszego nawet dźwięku. Za to doskonale słyszała jego, aż
nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nie przyśpieszył. To było
prawie jak policzek – dowód tego, że był tak pewien sukcesu, że już nie dbał o pogoń.
Przecież wiedział, że i tak ją dopadnie.
– Raz, dwa,
trzy…
Łagodny
szept. I śmiech – jakże znajomy, a przy tym obcy. Zacisnęła dłonie w pięści,
wzdrygając się w odpowiedzi na brzmienie tego głosu.
Bawił się z nią.
– … w ciszy
słyszę łzy – ciągnął, po czym zamilkł, pozwalając, by kolejne słowa
wystarczająco wyraźnie rozbrzmiały w mroku. Miała wrażenie, że głos
dochodził zewsząd, co z miejsca skojarzyło jej się z telepatią. –
Cztery, pięć, sześć…
Wyprostowała
się niczym struna, rozdarta między tkwieniem w miejscu a ponownym
rzuceniem się do ucieczki. Może jednak istniała szansa, że by jej nie zauważył.
Może gdyby była wystarczająco cicho…
Kroki
ucichły. Nagle trwała w absolutnej ciszy, napinając mięśnie i podświadomie
czekając na atak. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że już nie miała
pojęcia, gdzie znajdował się jej przeciwnik. Nie czuła go, nie słyszała, on zaś
z równym powodzeniem mógł znajdować się gdzieś na wyciągnięcie ręki.
Mógł stać
tuż obok niej, a nawet by o tym nie wiedziała.
Ta myśl ją
przeraziła. Nagle też zrozumiała, dlaczego nikt nie był w stanie się przed
nim obronić. Co z tego, że dysponowali wyostrzonymi zmysłami i darami,
skoro te koniec końców okazywały się bezużyteczne?
Gdzieś
jakby z oddali doszedł ją dziwny szelest. Słyszała bicie serca? A może
jednak wyczuła ruch? Czy to możliwe, żeby akurat teraz popełnił błąd…?
Ledwo
powstrzymując jęk, instynktowni ruszyła w przeciwnym kierunku. Skręciła,
gotowa rzucić się biegiem w głąb kolejnego korytarza, w duchu modląc
się o to, by zdołała dobiec do innego wyjścia.
Nie
zdążyła.
Poczuła
nacisk obcych dłoni na barkach. Ciepłe ramiona otoczyły ją, a obcy oddech
musnął policzek, kiedy łowca nachylił się na tyle blisko, by bez przeszkód
szeptać jej wprost do ucha.
– Znalazłem
cię.
Ja już nic nie wiem. Ale hej, jest prolog! :D
OdpowiedzUsuń