29 lipca 2019

Trzysta czterdzieści jeden

Carlisle
Głos Eleny miał w sobie coś niepokojącego. Nie sądził, że kiedykolwiek pomyśli tak właśnie o niej, ale już podczas kolacji zauważył w córce coś, czego nie był w stanie nazwać, ale i tak wprawiło go w konsternację. Tak po prawdzie miała to w sobie już wcześniej, być może od chwili powrotu po tym, co wydarzyło się w Volterze. I nie, w tej chwili nie miał na myśli pary anielskich skrzydeł, które mogły oznaczać… dosłownie wszystko.
Prawda była taka, że przez większość czasu wszyscy uciekali przed wyjaśnieniami. Tak było po prostu prościej – skupić się na powrocie Eleny czy nawet obecności Beatrycze. To było niczym system obronny, bo odrobina obojętności jawiła się jako coś o wiele lepszego od ewentualnego szaleństwa. Carlisle chciał wierzyć, że potrzebowali czasu, by poukładać sobie wszystko to, co się działo, ale to przecież nie było tak. Z niektórymi faktami po prostu należało się zmierzyć, choć i to nie czyniło niczego łatwiejszym.
Teraz z kolei był tutaj, nie tylko w towarzystwie Eleny, ale i tak bardzo przypominającej dziewczynę matki. Do tego zdążył przywyknąć, choć patrzenie na Beatrycze jak na kogoś, kogo wcale nie musiał chronić, wciąż było problematyczne. Widział łagodniejszą wersję Eleny – słodszą, mniej wygadaną, ale jednak wzbudzającą w nim dość konkretne odruchy. To, że kobieta wyglądała na co najmniej przerażoną, jedynie go w tym przekonaniu utwierdziło.
Spokojne przyjmowanie wszystkiego, co się działo, przychodziło mu z coraz większym trudem. Kiedyś oddałby naprawdę wiele, by pojąć, co jeszcze kryło się w świecie nieśmiertelnych. Miasto Nocy okazało się zjawiskiem niepokojącym i fascynującym zarazem, zwłaszcza że przez pewien czas wszyscy uważali je za dom. Telepatia też taka była – potężna, wyjątkowa i na swój sposób możliwa do opisania. Na tyle, że w którymś momencie przestał uznawać ją za dar, w zamian gotów przysiąc, że Renesmee, Licavoli i im podobni, byli niczym jakiś oddzielny, niezwykły gatunek. To samo tyczyło się nowych wampirów, choć odkrycie, że na świecie jednak istniały prawdziwe, spalające się stworzenia nocy, okazało się nie lada szokiem.
Powrót Isobel też nim był. I demony, również Rafael, który… Cóż, wszedł do rodziny. A teraz tak na dobrą sprawę na nich polował.
W którymś momencie wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli. Małe zmiany pociągnęły za sobą całą lawinę nowych i choć Carlisle starał się zachować w tym zdrowy rozsądek, widok Przedsionka uświadomił mu, że to nie było możliwe. To, że Andreas bardzo szybko udowodnił, że wcale nie żartował, ani nie posługiwał się o przenośniami, kiedy mówił o międzyświatach, jedynie pogorszyło sytuację.
Między tu i teraz istniało, cokolwiek miało to oznaczać. Przejścia również działały, a korzystanie z nich okazało się o wiele prostsze, niż mógłby podejrzewać. W jednej chwili wraz z Eleną podążali jednym z kilku korytarzy, które odchodziły od okrągłej sali, zaś w następnej… byli tutaj; otoczeni drzewami, stojąc w ostatnich promieniach słońca i bez jakichkolwiek śladów, które świadczyły o istnieniu drogi powrotnej. Gdyby nie to, że sytuacja zdecydowanie temu nie sprzyjała, jak nic poczułby się co najmniej zafascynowany – i samym zjawiskiem, i możliwościami, które dawało.
Przez ułamek sekundy fascynacja naprawdę wchodziła w grę – do momentu, w którym przerażona Beatrycze wpadła mu w ramiona, tuląc do niego w tak gwałtowny, kurczowy sposób, że nie potrafił pozostać wobec temu obojętnym. Gdy do tego wszystkiego usłyszał zdecydowany głos Eleny, nie miał już złudzeń co do tego, że najbliższe godziny nie miały przynieść niczego dobrego.
Gdzieś za plecami matki dostrzegł niepewny ruch. Instynktownie spiął się, gotów osłonić ją i Elenę, ale zrezygnował w chwili, w której podchwycił spojrzenie przestraszonych, błękitnych oczu. Dosłownie na wyciągnięcie ręki stała na oko dziesięcioletnia, jasnowłosa dziewczynka. W rysach twarzy małej nieznajomej było coś aż nadto znajomego, zresztą tak jak i w jej wyglądzie. Niebieskie oczy, błękitne loki… Przypominała mu Joce, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, co takiego przyszło mu do głowy, gdy zobaczył małą w ramionach Beatrycze. Wtedy pomyślał, że tak mogłaby wyglądać jego matka, gdyby było jej dane urodzić córkę, gdy zaś spoglądał na tę dziewczynkę…
– To Anabelle. Moja Ana – oznajmiła pośpiesznie wampirzyca, ledwo tylko podchwyciła jego spojrzenie. – Mówiłam wam o niej. To ona pomogła Nessie.
– Och… – wyrwało mu się.
Beatrycze odsunęła się, w pośpiechu dopadając do krewnej. Dziewczynka nie zaprotestowała, kiedy kobieta w uspokajającym geście chwyciła ją za rękę.
– Wyglądacie tak samo – stwierdziła cicho Ana. Spojrzenie utkwiła bezpośrednio w Elenie. – A on… Jego nie powinno tu być – dodała, w następnej sekundzie spoglądając wprost na Carlisle’a. – Nigdy nikogo więcej nie było.
– To mój syn. – Beatrycze nawet się nie zawahała. – Zresztą to teraz nie ma znaczenia. Potrzebujemy planu.
Anabelle skinęła głową, ale nie wyglądała na przekonaną. Przez dłuższą chwilę po prostu tkwiła w miejscu, sprawiając wrażenie kogoś, kto był na dobrej drodze, by zemdleć przez nadmiar wrażeń.
– Pamiętam to miejsce. Chyba – doszedł go dziwnie spięty głos Eleny. Dziewczyna w pośpiechu skrzyżowała ramiona na piersiach. – Zabrałaś mnie wtedy do gaju. Pamiętam, że…
– To nie jest teraz bezpieczne. Są tutaj demony.
Tych kilka słów wystarczyło, by dookoła zapanowała cisza. Carlisle drgnął, co najmniej zaniepokojony. Dopiero wtedy wyczuł krew, źródło dostrzegając dopiero w chwili, w której Beatrycze się odwróciła.
– Zraniły cię? – zapytał, choć to brzmiało niedorzecznie. Z drugiej strony porwane ubranie i ślad cięcia, które dostrzegł na plecach matki, wydawały się mówić same za siebie. – Ale…
– Igra sobie z nami. Ciemność. – Przez twarz Beatrycze przemknął cień. Zaraz po tym, choć nie sądził, że w ogóle będzie to możliwe, na ustach kobiety pojawił się niepewny, zaskakująco czuły uśmiech. – Nie wiem czy zauważyłeś, ale masz niebieskie oczy.
Nie dodała niczego więcej, ale tak naprawdę nie musiała. Tyle wystarczyło, żeby zrozumiał, choć zarazem wciąż nie dowierzał – i to pomimo tego, że nabrał podejrzeń już w chwili, w której ojciec Rafaela zaczął przekonywać Esme, że mogłaby w pełni uczestniczyć w kolacji. Mówił o człowieczeństwie, choć Carlisle już dawno temu zwątpił w to, czy miał prawo się go w sobie doszukiwać. To brzmiało równie niedorzecznie, co i wszystkie sugestie, że nieśmiertelni jednak posiadali dusze. Z drugiej strony, myśląc o Nessie i wszystkim tym, co usłyszał od Licavolich…
– Beatrycze!
Nowy głos przerwał cisza, przy okazji skutecznie wyrywając go z zamyślenia. Spomiędzy drzew jak na zawołanie wyłoniło się więcej kobiet. Trzy kolejne blondynki pojawiły się w zasięgu jego wzroku, przy okazji znów oszałamiając go tym, jak podobne do siebie były. Oczywiście, że tak. Są spokrewnione, upomniał się w myślach, ale to stwierdzenie – nieważne jak bliskie prawdy – wciąż jawiło mu się jak czysta abstrakcja.
Jedna z kobiet wysunęła się naprzód, w następnej sekundzie bezceremonialnie wpadając Beatrycze w ramiona. Właściwie nie był pewien, która z nich jako pierwsza zdecydowała się ruszyć z miejsca. Liczyło się, że dopadły do siebie błyskawicznie, obejmując w tak tęskny sposób, że aż coś ścisnęło się w gardle.
– Cass… Dobry Boże, Cassie, jak dobrze cię widzieć – wyrzuciła z siebie na wydechu Beatrycze. Zaraz po tym wyprostowała się, wyraźnie czymś zaniepokojona. – Ty płaczesz? Co się…?
– Leana oszalała – oznajmiła drżącym głosem kobieta, załzawionymi oczyma spoglądając wprost na obejmującą ją wampirzycę. – Nasza siostra oszalała, rozumiesz? Groziła mi nożem.
– Co…?
– Widziałam Leanę w kuchni. Chciałam jej pomóc, bo krwawiła… a ona… chciała mnie zabić – powtórzyła z naciskiem Cassie. Jasne włosy zafalowały wokół jej twarzy, kiedy energicznie potrząsnęła głowa. – Wróciłyście obie i wszystko jest nie tak. Trycze, na Boga, co tu się dzieje?!
Przez twarz Beatrycze przemknął cień, zwłaszcza gdy Cassie podniosła głos. Carlisle mógł tylko zgadywać, o czym rozmawiały. Wiedział jedynie, że wyjaśnienia kobiety nie brzmiały dobrze, tym bardziej że ta wciąż wyglądała na bliską histerii.
Pozostałe kobiety milczały, ale wcale nie wyglądały na spokojniejsze. Jedna z nich nerwowo chwiała się na nogach ze wzrokiem utkwionym w ziemię. Druga w milczeniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo, ostatecznie zatrzymując wzrok bezpośrednio na nim. Błękitne oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, dokładnie jak wcześniej w przypadku Anabelle.
– Ehm… Nie żeby coś – wtrąciła ze swojego miejsca Elena – ale o co chodzi? – zapytała wprost, momentalnie ściągając na siebie uwagę. – No, cześć – dodała, bez trudu wyczuwając konsternację zebranych.
– Tak… Tak, już – zreflektowała się Beatrycze. – Też próbuję zrozumieć, ale… Och, po kolei – zadecydowała, ale również jej słowa nie podziałały na zebranych jakkolwiek kojąco. – Elena, Carlisle – oznajmiła, kolejny wskazując kolejne osoby. – Ana, Cassandra, Freya i Andromeda – dodała, tym razem wskazując swoje krewne. Cassie wciąż pewnie ściskała za rękę. – To zły moment na rodzinne spotkania, więc ujmę to w skrócie. Nie wiem czy L. był na tyle dobry, by o tym wspomnieć, ale miałam dwie siostry. Leana i Cassie były ode mnie starsze.
Prawda była taka, że rozmowy o rodzinie pamiętał jak przez mgłę. Problem nie leżał w tym, że wszystkie odbyły się za jego ludzkiego życia, choć i przemiana w wampira zrobiła swoje. Największą przeszkodą jednak okazał się sam Lawrence, bardzo mało kiedy decydując się na zwierzenia. W zasadzie Carlisle więcej dowiedział się o matce od przypadkowych osób, które miały okazję poznać ją za życia, niż unikającego tematu ojca.
W milczeniu spojrzał na Cassandrę, ale nie odezwał się nawet słowem. To, że najwyraźniej miał przed sobą jedną ze swoich… cóż, ciotek…
– Leana oszalała – powtórzyła cicho kobieta. – Chciałam, żeby poszła z nami. W domu nie jest bezpiecznie.
– Wiem, właśnie o tym rozmawiałyśmy z Aną – podjęła natychmiast Beatrycze. – Dobrze was widzieć. Miałam was szukać, bo powinnyśmy trzymać się razem.
– Jezioro – wtrąciła w tym samym momencie Anabelle. – Sądzimy, że najlepiej będzie zebrać się nad jeziorem.
Oczy Cassandry rozszerzyły się nieznacznie, kiedy spojrzała na coś, co znajdowało się przed nią. Również Carlisle po raz pierwszy zwrócił uwagę na otoczenie, prócz pięknego ogrodu dostrzegając niemalże całkowicie przeźroczystą, krystalicznie czystą wodę. Nawet poprzedzające wejście do Miasta Nocy Zwierciadło nie wyglądało w aż tak oszałamiający, doskonały sposób.
Tyle że Cassie nie wyglądała na zachwyconą tym widokiem. Nagle pobladła, w następnej sekundzie z jękiem przyciskając drżącą dłoń do ust.
– Och, nie… Nie, nie, nie – wyszeptała, a jej oczy jak na zawołanie wypełniły się łzami.
– Cassie…
Zignorowała wyciągniętą ku niej dłoń Beatrycze.
– Dlaczego o tym zapomniałam? – zapytała cicho Cassandra, w pośpiechu przenosząc wzrok na siostrę. – Tyle razy tutaj byłam, ale… Topiłam się. Pamiętam, że tonęłam. – Potrząsnęła głowa. – Dlaczego nie myślałam o tym wcześniej?
Beatrycze nie wyglądała na zatroskaną słowami siostry. Jedynie spoglądała na nią z troską, wydając się rozumieć coś, czego Carlisle mógł co najwyżej się domyślać. Obserwowanie tych kobiet okazało się trudniejsze niż sądził, nie wspominając o tym, że wciąż go oszałamiało. To, że miał do czynienia ze swoimi krewnymi…
Cassandra zrobiła gwałtowny krok w tył, jakby chcąc oddalić się od wody. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby instynktownie nie przemieścił się, w pośpiechu obejmując kobietę w pasie. Zesztywniała pod jego dotykiem, ale nie zaprotestowała, pozwalając, by pomógł jej odzyskać równowagę. Mimo wszystko jej oddech wydawał się zdecydowanie zbyt szybki i urywany.
– Ostrożnie – odezwał się cicho, siląc na jak najłagodniejsze brzmienie głosu. – Jest w porządku. Skup się na oddychaniu.
– Ja…
Nie dokończyła, w zamian ograniczając się do skinięcia głową. Wciąż wydawała się spięta, ale był pewien, że wszystko sprowadzało się do bliskości jeziora, nie zaś tego, że miała coś przeciwko temu, że ją podtrzymywał. W którymś momencie nawet dostosowała się do jego słów, pospiesznie napierając powietrza, by po chwili je wypuścić. Przyjął to z ulgą, bo ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowali, było to, by Cassandra wpadła w histerię.
– Właśnie tak – pochwalił, ostrożnie dobierając słowa. – Żadnej z was nic się nie stanie. Wymyślimy coś.
Nie sądził, żeby mu uwierzyły, ale nie mógł powstrzymać się przed wypowiedzeniem tego na głos. Jakaś jego cząstka pragnęła je chronić. Nie chodziło tylko o to, że byli spokrewnieni, choć tak świadomość w jakimś stopniu bez wątpienia umacniała tę chęć.
– On na to nie pozwoli – oznajmiła cicho jedna z kobiet. Freya, o ile dobrze zorientował się podczas pośpiesznej prezentacji matki, wciąż nerwowo spoglądała w ziemię. – Pan wpadł w szał. Jego dzieci niszczą wszystko.
– Jest tutaj? – zapytała natychmiast Elena.
– On i Łowca – oznajmiła wprost druga z kobiety, Andromeda. – Myślę, że… chodzi o Leanę. Leana jest Łowcą.
– O czym wy, do jasnej cholery…? – zaoponowała Elena, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Leana zniknęła, a teraz zaatakowała Cassandrę. Nie widzę innego wyjścia – nie dawała za wygraną kobieta. – Potrzebował naczynia.  Tak mówiła jedna z historii, a skoro naprawdę go wezwał… Musiał wykorzystać jedną z nas.
– Leana nie… – wykrztusiła z trudem Cassie, ale i ona nie wydawała się przekonana.
– Więc to wytłumacz – zwróciła się do niej Andromeda. – Powiedziałaś, że oszalała. Skoro nie była sobą, coś musiało to spowodować.
Tych kilka słów wystarczyło, by zamknąć Cassandrze usta. Carlisle również milczał, wciąż podtrzymując kobietę, zwłaszcza gdy ta wzdrygnęła się i jak gdyby nigdy nic wtuliła w jego bok. Choć nie miał pewności, jak mogłaby na to zareagować, instynktownie otoczył ją ramieniem, w uspokajającym geście przygarniając do siebie.
– Gaja może wiedzieć więcej – zasugerowała Freya.
Beatrycze jedynie skinęła głową. Dopiero wtedy Carlisle zauważył, że kobieta obserwowała go z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy.
– Gaja podobno była pierwsza. I niejako reprezentowała nas, kiedy Ciemność pojawiała się tutaj. Zawsze wiedziała, co powiedzieć… Ona i Ariadna – dodała, przy ostatnich słowach krzywiąc się nieznacznie. Ostatnie imię Carlisle bez większego problemu rozpoznał, aż za dobrze pamiętając wyzywającego na czym świat stoi Lawrence’a. – Powinnam ją znaleźć. Widziałyście moją matkę? – zapytała wprost.
– Lustrzana sala – odezwała się cicho Cassandra. Wciąż brzmiała przede wszystkim na zmęczoną. – Wierzę, że poszły właśnie tam.
– Świetnie.
Beatrycze wypowiedziała to w wystarczająco pewny sposób, by wzbudzić w Carlisle’u niepokój. Och, znał ten ton. Czasem słyszał go u Eleny, zwykle wtedy, gdy jego córka zawzięła się na coś, co zamierzała zrobić, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Niepokój nasilił się, kiedy wampirzyca zwróciła się do niego plecami. Nie spoglądała na jezioro, ale w przeciwnym kierunku, spoglądając na coś, czego przez drzewa nie był w stanie dostrzec.
– Powinnam je znaleźć – oznajmiła.
– Rozdzielanie się to zły pomysł – zaoponował natychmiast. – Anabelle – podjął, dla pewności spoglądając na dziewczynkę – mówiła, że chciałyście się tu zebrać. Skoro tak…
– Skoro tak, muszę poszukać reszty. To ważne. – Beatrycze dosłownie zmaterializowała się przed nim. – Wciąż jestem młoda, prawda? Silniejsza, a przynajmniej tak mi powiedzieliście. Może i demony mogą mnie tu skrzywdzić, ale wciąż mam największe szanse na ucieczkę… Tak czy nie?
Ledwo powstrzymał sfrustrowany jęk. To było podchwytliwe pytanie i oboje zdawali sobie z tego sprawę.
– Jesteś silniejsza – zgodził się niechętnie. – Nowo narodzeni mają to do siebie, bo ludzka krew… – Potrząsnął głową. To zdecydowanie nie była pora na rozważanie biologicznych kwestii. – Ale to dalej nie brzmi jak dobry pomysł. Jeśli coś ci się stanie…
– To dzieje się przeze mnie – oznajmiła z naciskiem. – Nie mówcie mi, że nie, bo wszyscy wiemy, kogo pragnie Ciemność. Zresztą ja jedna znam to miejsce.
– Więc pójdziemy razem.
Jedno spojrzenie wystarczyło, by pojął, że wampirzyca nie zamierzała się na to zgodzić.
– Poszukam Adriany i Gai – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem – a wy zostaniecie razem i pomożecie pozostałym. Przyślę tu tyle osób, ile zdołam – zapowiedziała, po czym uśmiechnęła się blado. – Przyprowadził ze sobą demony. Możliwe, że któraś z nas będzie potrzebowała pomocy… Proszę, Carlisle – wyszeptała, spoglądając mu w oczy. – Zaopiekuj się nimi dla mnie. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła.
Chciał zaprotestować. Prawda była taka, że rozdzielanie się od zawsze brzmiało jak najgorszy z możliwych planów. To, że miałby ot tak pozwolić komukolwiek ryzykować…
Ale przecież Beatrycze miała rację. Przynajmniej chciał wierzyć w to, że wiedziała, co robi. Brzmiała na zdecydowaną, zresztą – czemu nie mógł zaprzeczyć – bez wątpienia znała okolicę lepiej od niego. To dawało jej przewagę, zresztą jak i wyostrzone, charakterystyczne dla nowo narodzonej zmysły. Była silniejsza, a do tego zbyt uparta, by ot tak odpuścić.
Jakby tego było mało, dobrze wiedziała, gdzie uderzyć, by postawić go w dość kłopotliwej sytuacji. Porzucenie tych kobiet, kiedy groziło im niebezpieczeństwo, nie wchodziło w grę. No i – wierzył w to czy nie – wszystkie pozostawały jego rodziną. A Carlisle od zawsze był gotów zrobić wszystko, żeby ochronić najbliższych.
Nie powiedział niczego, ale po błysku w oczach Beatrycze poznał, że wiedziała swoje. Wyprostowała się, posyłając mu blady, pełen wdzięczności uśmiech.
– Kocham was mocno.
Wraz z tymi słowami bezceremonialnie odwróciła się, w następnej sekundzie rzucając do biegu – bez zbędnych pożegnań czy dodatkowych słow. To i tak nie miało znaczenia, bo te, które padły, okazały się wystarczająco oszałamiające. To był pierwszy raz, kiedy ujęła to w tak bezpośredni sposób. Tak po prostu, zupełnie jakby…
– Tato?
Natychmiast przeniósł wzrok na Elenę. Spoglądała na niego z niepokojem. Ten jeden raz coś w jej oczach skojarzyło mu się z troską, którą tak często dostrzegał w oczach Esme. Córka miała w sobie więcej pewności siebie, ale przez moment wydawała mu się niepewnym, równie mocno zagubionym w sytuacji dzieckiem, które pragnął ochronić.
Wysilił się na blady uśmiech. Przyszło mu to o wiele łatwiej, niż mógłby podejrzewać.
– Będzie w porządku. Beatrycze sobie poradzi – oznajmił i zabrzmiało to o wiele pewniej, niż czuł się w rzeczywistości. – Trzymaj się blisko, Eleno. Tutaj jest dość miejsca, więc… – Dla pewności powiódł wzrokiem dookoła, by ocenić przestrzeń na biegu jeziora. – Możemy odejść kawałek dalej – stwierdził, zwracając się przede wszystkim do wciąż wtulonej w niego Cassandry. – Wszystko dobrze?
– T-tak… Tak sądzę. – Kobieta przełknęła z trudem. – Już mi lepiej.
Mimo wszystko odprowadził ją na tyle, by nie musiała patrzeć na wodę. Pomógł jej usiąść, ledwo tylko poczuł, że nie będzie w stanie dłużej ustać w pionie. Usiadła na trawie, wciąż blada i roztrzęsiona, palcami nerwowo rozgrzebując ziemię.
Przykucnął przy niej, zwłaszcza że wciąż tuliła się do niego, wyraźnie potrzebując poczucia bezpieczeństwa. Z drugiej strony, tak naprawdę potrzebował chwili, żeby zebrać myśli.
Nad jeziorem zapanowała przenikliwa, przerywana wyłącznie szumem poruszanych wiatrem liśćmi cisza. Beatrycze nie było, zresztą tak jak jakichkolwiek śladów demonów czy potencjalnego niebezpieczeństwa. Carlisle mimochodem pomyślał, że to mógłby być całkiem przyjemny, urokliwy dzień w naprawdę pięknym miejscu, gdyby nie to, że w każdej chwili mogli zginąć.
– Nie wiem jak do tego doszło. – Jakby z oddali doszedł go cichy, drżący głos jednej z kobiet. Udało mu się rozpoznać, że należał do Andromedy. – Myślę o rzeczach, o których dawno zapomniałam… I widzę cienię tam, gdzie nigdy nie chciałam ich zobaczyć.
– Nasz raj się rozpada – stwierdziła cicho Freya.
Carlisle przysłuchiwał się obu, wciąż tuląc do siebie Cassandrę. Ona jedna zdołała się uspokoić na tyle, by przestać płakać. Na dobry początek musiało wystarczyć chociaż tyle.
Wychwycił ruch, kiedy dotychczas milcząca Anabelle ruszyła się z miejsca. Dziewczynka zwróciła się do krewnych plecami, stając przy samym skraju jeziora i w ciszy spoglądając w przestrzeń.
Słowa, które padły z jej ust, okazały się bardziej przejmujące niż cokolwiek innego, zwłaszcza w ustach dziecka. Co więcej, wydawały się niepokojąco wręcz prawdziwe.
– To nigdy nie był nasz raj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa