11 lutego 2019

Dwieście dwadzieścia osiem

Alessia

Zacisnęła usta. Z uwagą wpatrywała się w Isabeau, czekając na dalszy ciąg jej wypowiedzi (a najlepiej na wybuch śmiechu, który świadczyłby o tym, że ciotka w jakiś niezrozumiały sposób sobie żartowała), ale kolejne sekundy mijały i nic nie skazywało na to, by wampirzyca zamierzała się wycofać. Jakby tego było mało, nagle zamilkła i już tylko spoglądała na Alessię, wydając się mieć problem ze znalezieniem odpowiednich słów.
Isabeau, która nie wiedziała, co powiedzieć… To zdecydowanie nie było normalne.
– Co…? – Jednak znalazła w sobie dość siły, by spróbować się podnieść. Z trudem usiadła, próbując powstrzymać grymas, gdy żebra i brzuch znów dały o sobie znać. – O czym mówisz?
– O tym, że to moja wina. W dużej mierze na pewno – westchnęła Isabeau. Niecierpliwym ruchem przeczesała włosy palcami, w następnej sekundzie podrywając się na równe nogi. Spojrzenie błękitnych oczu na powrót utkwiła w bratanicy. – Powinnam była sama poprowadzić uroczystości. Albo najlepiej odwołać je całkowicie.
– Isabeau…
Coś w spojrzeniu kobiety skutecznie zamknęło jej usta.
– To było oczywiste, że coś się wydarzy. Polował na ciebie, więc… – Urwała, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Powinnam… – zaczęła, ale tym razem to Alessia nie pozwoliła jej skończyć.
– Przecież i tak nie mogłaś wiedzieć.
Isabeau zesztywniała, wzdrygając się tak, jakby poraził ją błąd. Jej oczy rozszerzyły się i – Ali była gotowa to przysiąc – nieznacznie pociemniały za sprawą emocji. W tamtej chwili Beau wyglądała co najmniej niepokojąco, zdecydowanie zbyt poważna i milcząca. Gdyby nie to, że Alessia nie wyobrażała sobie, by ciotka mogła ją skrzywdzić, poczułaby się nieswojo.
– Mogłam – oznajmiła wprost Isabeau. – Obie wiemy, że mogłam i… najpewniej powinnam. Tyle że wtedy nie zmieniłabym niczego.
Zaskoczyła ją pobrzmiewająca w głosie wampirzycy gorycz. Co prawda kobieta wciąż robiła wszystko, by trzymać nerwy na wodzy, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Ledwo panująca nad sobą Beau była czymś nowym, choć to nie wytrąciło Ali z równowagi aż tak jak jej słowa i ton.
– Co masz na myśli? – nie dawała za wygraną. – Miałaś wizję? Beau, nawet jeśli…
– Nie miałam. – Spojrzenie wampirzycy jak na zawołanie spoczęło z powrotem na niej. – Chociaż pewnie powinnam, ale tak bardzo nie chciałam, żeby… Zresztą jakie to ma znaczenie, skoro i tak skończyło się w ten sposób? Miałam cholernie złe przeczucia, jeśli chodziło o tę ceremonię, a teraz…
– Mówisz tak, jakbyś sądziła, że mogłabym zrezygnować – żachnęła się Alessia. – Uroczystości zbyt wiele dla nas znaczyły, zwłaszcza teraz. Poprowadziłabym je tak czy siak, gdybyś ty nie chciała.
W pośpiechu wyrzucała z siebie kolejne słowa, aż nazbyt świadoma, że były prawdziwe. Ciało wciąż odmawiało jej posłuszeństwa, zwłaszcza gdy spróbowała wyrównać oddech, tym samym znów nadwyrężając już i tak obolałe żebra. O paleniu na brzuchu wolała nie myśleć, choć ból i tak nie był aż tak uciążliwy jak wcześniej, gdy na wpół przytomna próbowała walczyć z Rufusem. Pamiętała ten moment jak przez mgłę, zresztą jak i łagodny szept czuwającej przy niej, próbującej ją uspokoić Isabeau, ale wspomnienie nie było aż tak zamazane, by nie zdołała go przywołać. Swoją drogą, podejrzewała, że wujek miał przy pierwszej okazji ją zabić, gdyby tylko przypomniała mu ten nagły przejaw troski z jego strony, ale nie dbała o to. Przecież od zawsze wiedziała, że ją lubił, nieważne jak wiele razy wypierał się tego, że mógłby należeć do jakiejkolwiek rodziny.
Spróbowała wygodniej usadowić się na materacu, ale w efekcie z jękiem osunęła się na poduszkę. Wciąż miała wrażenie, że jej ciało ważyło tonę, przy tym sukcesywnie ciągnąc ją ku dołowi. Zachowanie przytomności było wyzwaniem, nawet mimo wzburzenia, które wywołały w niej słowa Isabeau. Teraz sama miała złe przeczucia, a skoro tak…
– Nie żeby coś, ale ona wygląda, jakby za moment mogła zemdleć – wtrącił Lawrence. Aż się wzdrygnęła, kiedy przypomniał o swojej obecności. Do tej pory milczał, biernie obserwując i sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien, co robił w ich towarzystwie. – Jeśli chcecie sobie podyskutować, to proszę bardzo, ale… później? – dodał, wymownie spoglądając na Isabeau.
Wampirzyca otworzyła i zaraz zamknęła usta. Spojrzała na mężczyznę w roztargnieniu, zupełnie jakby widziała go po raz pierwszy. Przez jej twarz przemknął cień, aż Alessia zaczęła się obawiać, czy nie zamierzała w przypływie frustracji wyrzucić Lawrence’a za drzwi. Jak znała Beau, to było dość możliwym scenariuszem – zareagować, skoro zdecydował się wtrącić.
Z tym, że nic podobnego nie miało miejsca.
– W porządku. – Isabeau jak gdyby nigdy nic zwróciła się do nich plecami. – Odpocznij jeszcze, księżniczko. Nic się nie dzieje.
Alessia zamarła, przez dłuższą chwilę sama niepewna, na jaką reakcję powinna się zdobyć. Przez chwilę po prostu leżała, bezradnie spoglądając to na milczącą, nagle dziwnie odległą Isabeau, to znów na Lawrence’a, zwłaszcza że ten w którymś momencie przesunął się bliżej niej. Choć wyraz jego twarzy nie zdradzał niczego szczególnego, obecność wampira mówiła sama za siebie. To, że w pewnym momencie zdecydował się przysiąść na skraju łóżka i spojrzał na nią w przenikliwy, badawczy sposób, tym bardziej.
– I tyle? – jęknęła, przymuszając się do przerwania przeciągającej się ciszy. – Mam odpoczywać? Ale…
– Skoro Lawrence łaskawie pofatygował się aż tutaj, to chwilę z tobą zostanie – oznajmiła cicho Isabeau, puszczając jej słowa mimo uszu. Na L. nawet nie spojrzała, nagle udając zainteresowaną kolorem zaciągniętych zasłon. – Przyniosę zioła. Straciłaś sporo krwi… No i Rufus bredził coś o antybiotykach, ale jak długo mam tutaj coś do powiedzenia, to darujemy sobie chemię. Bardziej i tak potrzeba ci energii.
– Przetłumacz to Carlisle’owi i jej bratu – mruknął bez przekonania Lawrence. – Swoją drogą, mogliby się pośpieszyć. Nie wiem jak z energią, ale na pewno nie podzielę się z Alessią krwią, więc…
– Sam widzisz, że jako człowiek byłeś o wiele bardziej użyteczny – zauważyła Isabeau.
Złośliwości bardziej do niej pasowały, ale to i tak nie zabrzmiało tak, jakby powinno. Alessia przysłuchiwała się ich rozmowie, przez dłuższą chwilę niezdolna do reakcji, choć drażniło ją, że mówili o niej tak, jakby wcale nie leżała obok. Chciała zaprotestować, ale ostatecznie tego nie zrobiła, na moment wytrącona z równowagi tym, że Lawrence jakby od niechcenia zaczął gładzić ją po policzku. Jakoś nie wątpiła, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co robił, całą uwagę poświęcając Isabeau.
– Miałaś iść po zioła – przypomniał Isabeau. Do jego głosu wkradło się zniecierpliwienie. – Posiedzę z nią, skoro już tak ładnie prosisz. – Zawahał się na moment. – Mogę ją uśpić.
Brwi Isabeau powędrowały ku górze.
– I to dopiero byłoby przydatne.
Alessia poderwała się tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. Napięła mięśnie, z trudem zmuszając się do siedzenia, choć ciało wciąż odmawiało jej posłuszeństwa. Nerwowo przygryzła dolną wargę, bo powstrzymać kolejny jęk, choć w tamtej chwili najmniej interesowało ją to, czy przypadkiem okaże przy nich słabość.
– Ani mi się waż – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zamrugała pośpiesznie, by pozbyć się ciemnych plam, które na ułamek sekundy przysłoniły wszystko wokół. – Spróbuj tylko, a przysięgam, że znajdę sposób na to, by wyrzucić cię za drzwi, L. I to bez otwierania ich.
Oboje wiedzieli, że nie byłaby do tego zdolna – nie w tamtej chwili, wciąż z trudem utrzymują cię w pozycji siedzącej. Kto jak kto, ale Lawrence znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy do głosu dochodził tamten bardziej specyficzny rodzaj głodu. Jak mogłaby skorzystać z telepatii, skoro nawet nie miała czego do siebie przywołać i…?
– Alessia – westchnęła Isabeau, rzucając jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Przez jej twarz przemknął cień, zwłaszcza gdy dziewczyna skrzywiła się, instynktownie chwytając za brzuchu. – Dlatego masz odpocząć. Rufus mówi…
– I ty nagle słuchasz wszystkiego, co mówi wujek? – obruszyła się. Prędzej spodziewałaby się tego, że ta dwójka w końcu się pozabija niż porozumie. – Na litość bogini! Jestem tutaj i wiem, co się wokół mnie dzieje. Powiesz mi w końcu, co się stało i gdzie jest Ariel, czy sama mam iść go poszukać?!
Urwała, już tylko tkwiąc w bezruchu i spazmatycznie chwytając oddech. Dłonie zacisnęła na pościeli, przez moment mając ochotę odrzucić ją na bok i jednak spróbować się podnieść. Wiedziała, że żadne z nich nie wypuściłoby jej w pokoju, zwłaszcza w takim stanie, ale…
– Moja bogini – doszedł ją cichy, wyprany z jakichkolwiek emocji głos Isabeau – jest martwa.
Wymowna cisza, która zapanowała po tych słowach, wytrąciła Alessię w równym stopniu, co i słowa ciotki. W pierwszym odruchu zamarła, po prostu bezmyślnie spoglądając na wampirzycę i mając wrażenie, że ta mówiła do niej w jakimś innym języku. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się na tyle, by przyjąć do wiadomości kolejne słowa i doszukać się w nich jakiegokolwiek sensu, ale to w gruncie rzeczy nie zmieniło niczego. Na pewno nie tego jak się czuła.
Fala niepokoju rozeszła się po całym jej ciele. Alessia zamrugała, po czym z wolna nachyliła się, wciąż uważnie przypatrując Isabeau.
– C-co…? Co powiedziałaś? – wyrwało jej się. Z trudem była w stanie przymusić się do wypowiedzenia kolejnych słów. – Isabeau…
Nie miała okazji dokończyć, bo w tym samym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie. Chcąc nie chcąc spojrzała ku wejściu, bynajmniej nie zaskoczona widokiem wyraźnie zmartwionego Damiena. To na brata w pierwszej kolejności zwróciła uwagę, aż nazbyt świadoma, że ten w którymś momencie potknął się o własne nogi, gdy w pośpiechu ruszył ku niej. Na ułamek sekundy przystanął tuż obok łóżka, z ulgą przyjmując to, że była przytomna. Co prawda wciąż wyglądał na przerażonego, ale tego jednego Alessia mogła się spodziewać.
Dopiero później zauważyła Carlisle’a i Liz. Widok tej drugiej na moment wprawił ją w konsternację, ale uwagę dziewczyny prawie natychmiast zwróciło coś innego. Jej spojrzenie raz po raz uciekało ku Isabeau, zwłaszcza że ta milczała, z uporem stojąc w tym samym miejscu i jakby od niechcenia spoglądając na przybyłych.
– Zioła – mruknęła, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Mówiłam to już Lawrence’owi, więc teraz tym bardziej mogę iść. Pójdę po zioła.
– Nie skończyłyśmy rozmawiać – zaoponowała natychmiast Alessia.
Ciotka jedynie na nią spojrzała, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic ruszając ku drzwiom. Ali gwałtownie zaczerpnęła powietrza, w przypływie frustracji ignorując nawet to, że żebra znów zaczęły dawać jej się we znaki.
Nie miała pewności jakim cudem zdołała wykrzesać z siebie dość siły, by unieść rękę. Wyciągnęła ją ku drzwiom, z pomocą mocy sprawiając, że te zamknęły się tuż przed twarzą zaskoczonej Isabeau.
– Nie skończyłyśmy rozmawiać – powtórzyła z naciskiem, starannie wypowiadając kolejne słowa. – To, co powiedziałaś…
– Wybacz, księżniczko. Nie powinnam była, zwłaszcza że jesteś zmęczona. – Wampirzyca posłała jej udręczone spojrzenie. – Teraz najważniejsze jest to, żebyś doszła do siebie.
– To nie jest odpowiedź.
Beau zacisnęła usta. Jej oczy znów przypominały dwa kryształki lodu – pociemniałe i zimne, co zwłaszcza w przypadku wzbudzającego niepokój samą tylko obecnością wampira robiło wrażenie.
– Co się stało? – To Carlisle jako pierwszy przerwał przeciągającą się ciszę. Jego spojrzenie na krótką chwilę uciekło ku Lawrence’owi, jakby podejrzewał, że panujące w pokoju napięcie mogłoby mieć jakiś związek z nim. Ostatecznie skupił się na wnuczce i to wystarczyło, by coś w wyrazie jego twarzy jeszcze bardziej złagodniało, zwłaszcza gdy do głosu doszła troska. – Jak się czujesz, Ali? Krzyczałaś i…
– Oczywiście, że krzyczałam – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Zapytajcie Isabeau, bo mnie najwyraźniej nie zamierza niczego powiedzieć. Cały czas mnie zwodzi, a teraz… – Urwała, kiedy nieprzyjemny ucisk w gardle przybrał na sile. Wraz z tym uczuciem, nasilił się już i tak dający jej się we znaki niepokój. – Co to miało znaczyć? Isabeau. Powiedziałaś, że bogini…
– Cholera jasna, naprawdę musimy ciągnąć ten temat?! – jęknęła wampirzyca, prostując się niczym struna. Zwróciła się ku Alessi tak gwałtownie, że ta aż się wzdrygnęła, zwłaszcza gdy zauważyła czerwony błysk w oczach ciotki. To był zaledwie ułamek sekundy, ale i tak wystarczyło, by jeszcze bardziej ją oszołomić. – Co mam ci powiedzieć? Ja… Czego nie zrozumiałaś w tym, co już ci powiedziałam, Ali? Powinnam wiedzieć, co się stanie. Jak nie za sprawą wizji, to po prostu się domyślić, ale oczywiście tego nie zrobiłam. Chociaż może wszyscy powinniśmy błogosławić to, że nie zobaczyłam Charona, bo wtedy byłabyś martwa.
– Nie mogłaś…
– W tym rzecz! – Isabeau w poddańczym geście wyrzuciła obie ręce ku górze. – Odkąd pamiętam, nic nie mogę. Nie mogłam ani lata temu, kiedy straciłam brata, ani teraz, gdy mama… A teraz ty. – Jej oczy pociemniały jeszcze bardziej. – I tak, wiem – moje wizje się nie zmieniają. Pogodziłam się z tym dawno temu, a przynajmniej tak mi się wydawało. Od dawna wiem jak działa mój dar, o ile powinnam tak dalej nazywać przecudowny prezent, którym uraczyła mnie podobno taka cudowna bogini!
Te słowa bolały, choć nie tak jak pobrzmiewająca w nich gorycz. Coś podobnego Alessia wyczuła już podczas pogrzebu Allegry, gdy wampirzycę poniosło przy wszystkich. Teraz Isabeau nawet nie próbowała nad sobą panować, w zamian miotając się na prawo i lewo. Jej oczy lśniły niepokojąco, choć tym razem pozostawały przynajmniej w znajomy sposób niebieskie. Ali nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Ze świstem wypuściła powietrze. Już nawet nie czuła bólu, choć złapanie oddechu wciąż stanowiło nie lada wyzwanie.
– To… To nie tak – zaczęła z wahaniem, niemalże błagalnym tonem. Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale w głowie miała przede wszystkim pustkę. – To nie… Och, to ja uparłam się na uroczystości. Miasto ich potrzebowało. Zwłaszcza oczyszczenia.
Isabeau parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Miasto potrzebowało śmierci kolejnej kapłanki? – zapytała niemalże łagodnie.
– Potrzebowało mnie – poprawiła natychmiast Alessia. – I nadziei. Allegra na pewno nie chciałaby, żeby…
– Allegra – przerwała natychmiast Isabeau – umarła, choć tak bardzo ufała bogini, której poświęciła życie. Ja zresztą też. I jeszcze wciągnęłam to ciebie, chociaż już dawno temu zauważyłam, że to pasmo nieszczęść. Dokładnie to oznacza służba Selene: bierność i pokorne przyjmowanie tego, że kolejne ważne dla ciebie osoby umierają. – Zamilkła, potrząsając już tylko z niedowierzaniem głową. – Oddałam się podobno kochającej bogini, choć ona nigdy nie słucha błagań tych, którzy jej potrzebują. Wiesz… Chyba pora się obudzić, księżniczko. Żałuję tylko, że mnie udało się to tak późno – przyznała, a jej głos złagodniał, kiedy dodała: – Ty wciąż masz szansę, zanim pogoń za Selene zniszczy cię tak samo jak mnie.
– Jestem tutaj – zaoponowała. Tylko na tyle było ją stać. – Mogłam zginąć, ale nic się nie stało. Ja tylko…
– Chcesz wiedzieć? – zapytała wprost Isabeau. Nawet nie czekała na odpowiedź. – Jesteś, ale jakim kosztem? To nie bogini czuwała nad nami, kiedy ginęli ci wszyscy ludzie na pracy. Ani gdy Ariel… No i ty. – Raz jeszcze zmierzyła Alessię wzrokiem, ostatecznie decydując się spojrzeć jej w oczy. – Była przy tobie, kiedy cię torturował? Czy może wtedy, gdy wyciął ci imię Ariela na skórze? Czuwała nad tobą chociaż chwilę? Bo wiesz… Ja nie mogłam. W końcu mnie pozwala tylko patrzeć.
Alessia otworzyła i zaraz zamknęła usta. Właściwie nie zorientowała się, w którym momencie jednak pokusiła się o to, by poderwać się na równe nogi. Prawie natychmiast tego pożałowała, bo znów pociemniało jej przed oczami, a ciało znów wydawało się ważyć tonę, wciąż nieustannie ciągnąć ją ku ziemi. Z trudem odzyskała równowagę, zmuszając się do stania, choć to okazało się o wiele trudniejsze niż to, by w ogóle złapać oddech.
Z tym że sposób, w jaki się czuła, na dłuższą metę nie był ważny.
Nie w porównaniu z tym, co usłyszała.
„Ariel, dobrze pamiętam? Jedna z cnót… W takim razie mam propozycję. Zrobimy tak, żeby zawsze był z tobą, co ty na to?” – przypomniała sobie słowa Charona, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że ten znów stał tuż obok, szepcąc jej wprost do ucha. Instynktownie chwyciła się za brzuch, pocierając palcami prawy bok. Miała wrażenie, że skóra w tamtym miejscu płonie, choć to równie dobrze mogło być zaledwie wytworem jej wyobraźni.
W tamtej chwili wszystko stało się dla niej jasne – zarówno słowa wilkołaka jak i to, w jaki sposób zareagował Rufus, nagle zaczynając się wahać, gdy badał ją po tym, jak udało mu się oswobodzić ją z łańcuchów. Co prawda to wciąż do niej nie docierało, ale…
Gdzieś w tle usłyszała gniewny charkot, ale nie była w stanie stwierdzić do kogo należał – do Damiena czy może Lawrence’a. W tamtej chwili myślenie przychodziło jej z trudem.
– On… – wykrztusiła, a przynajmniej próbowała, bo ostatecznie zdobyła się wyłącznie na to, by poruszyć wargami.
Coś w spojrzeniu i wyrazie twarzy Isabeau złagodniało, jakby dopiero w tamtej chwili uprzytomniła sobie, co zrobiła. Wampirzyca natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, z trudem próbując zapanować nad emocjami.
– Odpocznij – zasugerowała i zabrzmiało to niemalże łagodnie. – Sama widzisz, co miałam na myśli. Nie powinnaś przez to przechodzić, ale to teraz bez znaczenia.
Alessia potrząsnęła głową. Łzy cisnęły jej się do oczu, skutecznie rozmazując obraz, więc otarła je zniecierpliwionym ruchem. Co prawda prawie natychmiast pojawiły się następne, ale nie zwróciła na nie uwagi.
Z uporem wpatrywała się w Beau.
– I to jest twoja reakcja? – zapytała cicho. Nie rozpoznawała swojego głosu, samą siebie zaskakując tym, że była w stanie zabrzmieć aż tak spokojnie. W rzeczywistości miała ochotę zacząć krzyczeć. – Obwinianie się o coś, co po prostu się stało i mówienie mi, że mam odpuścić?
– A co innego mam ci powiedzieć? – zapytała natychmiast Isabeau. – Za długo w tym trwałam. A teraz mogłam cię stracić. To, co się stało…
– A co się stało? – zapytała wprost Alessia, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Coś w tym pytaniu sprawiło, że Isabeau zawahała się, wyraźnie zaskoczona. – Moja Isabeau nigdy nie powiedziałaby mi czegoś takiego, wiesz? Kto jak kto, ale ty nie pozwoliłabyś mi płakać, nawet jeśli miałabym na to ochotę.
– Alessia…
Nie pozwoliła sobie przerwać.
– Moja Isabeau – nie dawała za wygraną – po prostu by ze mną była. A potem sprawiła, że może nawet uwierzyłabym, że powinnam być z tego dumna. – Dla podkreślenia swoich słów musnęła palcami brzuch. – Z każdej blizny, bo przecież jakaś zostanie, prawda? Nie traktowałaby mnie jak dziecko… I powiedziałaby mi, co zrobić z Arielem. Moja Isabeau…
Trzaśnięcie drzwiami. Wzdrygnęła się, po czym w milczeniu spojrzała w miejsce, w którym jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się ciotka. Serce tłukło jej się w piersi, a paznokcie w nieprzyjemny sposób wżynały w skórę. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że krwawi, choć nie miała pewności czy to za sprawą świeżych ranek na dłoniach, czy może cięć na brzuchu. Rufus już wcześniej wspominała mu, że nie ułatwiała, aż prosząc o szwy, ale to też wydało się Alessi mało istotną kwestią. To nie rany czy opatrunek były jej największym problemem.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Spróbowała się rozejrzeć, ale zyskała jedynie tyle, że znów pociemniało jej przed oczami. Zachwiała się, a w następnej sekundzie adrenalina w końcu opadła, pozostawiając po sobie tylko i wyłącznie nieopisaną wręcz słabość.
Gdzieś za plecami wyczuła ruch, a potem – dosłownie w ostatniej chwili – wokół jej talii owinęły się znajome ramiona. Z jękiem pozwoliła, by Damien wziął ją na ręce, a potem zamknęła oczy.
W tamtej krótkiej chwili marzyła już tylko o tym, by śnić.

1 komentarz:

  1. Ehm, tak wspomnę, że to 1900 wpis na tym blogu. Czy coś… Wspominałam, że kocham tę piosenkę?

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa