
Alessia
Zacisnęła usta. Z uwagą
wpatrywała się w Isabeau, czekając na dalszy ciąg jej wypowiedzi (a
najlepiej na wybuch śmiechu, który świadczyłby o tym, że ciotka w jakiś
niezrozumiały sposób sobie żartowała), ale kolejne sekundy mijały i nic
nie skazywało na to, by wampirzyca zamierzała się wycofać. Jakby tego było
mało, nagle zamilkła i już tylko spoglądała na Alessię, wydając się mieć
problem ze znalezieniem odpowiednich słów.
Isabeau,
która nie wiedziała, co powiedzieć… To zdecydowanie nie było normalne.
– Co…? –
Jednak znalazła w sobie dość siły, by spróbować się podnieść. Z trudem
usiadła, próbując powstrzymać grymas, gdy żebra i brzuch znów dały o sobie
znać. – O czym mówisz?
– O tym,
że to moja wina. W dużej mierze na pewno – westchnęła Isabeau.
Niecierpliwym ruchem przeczesała włosy palcami, w następnej sekundzie
podrywając się na równe nogi. Spojrzenie błękitnych oczu na powrót utkwiła w bratanicy.
– Powinnam była sama poprowadzić uroczystości. Albo najlepiej odwołać je
całkowicie.
– Isabeau…
Coś w spojrzeniu
kobiety skutecznie zamknęło jej usta.
– To było
oczywiste, że coś się wydarzy. Polował na ciebie, więc… – Urwała, z niedowierzaniem
potrząsając głową. – Powinnam… – zaczęła, ale tym razem to Alessia nie
pozwoliła jej skończyć.
– Przecież i tak
nie mogłaś wiedzieć.
Isabeau
zesztywniała, wzdrygając się tak, jakby poraził ją błąd. Jej oczy rozszerzyły
się i – Ali była gotowa to przysiąc – nieznacznie pociemniały za sprawą
emocji. W tamtej chwili Beau wyglądała co najmniej niepokojąco, zdecydowanie
zbyt poważna i milcząca. Gdyby nie to, że Alessia nie wyobrażała sobie, by
ciotka mogła ją skrzywdzić, poczułaby się nieswojo.
– Mogłam –
oznajmiła wprost Isabeau. – Obie wiemy, że mogłam i… najpewniej powinnam. Tyle
że wtedy nie zmieniłabym niczego.
Zaskoczyła
ją pobrzmiewająca w głosie wampirzycy gorycz. Co prawda kobieta wciąż
robiła wszystko, by trzymać nerwy na wodzy, ale przychodziło jej to z coraz
większym trudem. Ledwo panująca nad sobą Beau była czymś nowym, choć to nie
wytrąciło Ali z równowagi aż tak jak jej słowa i ton.
– Co masz
na myśli? – nie dawała za wygraną. – Miałaś wizję? Beau, nawet jeśli…
– Nie
miałam. – Spojrzenie wampirzycy jak na zawołanie spoczęło z powrotem na
niej. – Chociaż pewnie powinnam, ale tak bardzo nie chciałam, żeby… Zresztą
jakie to ma znaczenie, skoro i tak skończyło się w ten sposób? Miałam
cholernie złe przeczucia, jeśli chodziło o tę ceremonię, a teraz…
– Mówisz
tak, jakbyś sądziła, że mogłabym zrezygnować – żachnęła się Alessia. –
Uroczystości zbyt wiele dla nas znaczyły, zwłaszcza teraz. Poprowadziłabym je
tak czy siak, gdybyś ty nie chciała.
W pośpiechu
wyrzucała z siebie kolejne słowa, aż nazbyt świadoma, że były prawdziwe.
Ciało wciąż odmawiało jej posłuszeństwa, zwłaszcza gdy spróbowała wyrównać
oddech, tym samym znów nadwyrężając już i tak obolałe żebra. O paleniu
na brzuchu wolała nie myśleć, choć ból i tak nie był aż tak uciążliwy jak
wcześniej, gdy na wpół przytomna próbowała walczyć z Rufusem. Pamiętała
ten moment jak przez mgłę, zresztą jak i łagodny szept czuwającej przy
niej, próbującej ją uspokoić Isabeau, ale wspomnienie nie było aż tak zamazane,
by nie zdołała go przywołać. Swoją drogą, podejrzewała, że wujek miał przy
pierwszej okazji ją zabić, gdyby tylko przypomniała mu ten nagły przejaw troski
z jego strony, ale nie dbała o to. Przecież od zawsze wiedziała, że
ją lubił, nieważne jak wiele razy wypierał się tego, że mógłby należeć do
jakiejkolwiek rodziny.
Spróbowała
wygodniej usadowić się na materacu, ale w efekcie z jękiem osunęła
się na poduszkę. Wciąż miała wrażenie, że jej ciało ważyło tonę, przy tym
sukcesywnie ciągnąc ją ku dołowi. Zachowanie przytomności było wyzwaniem, nawet
mimo wzburzenia, które wywołały w niej słowa Isabeau. Teraz sama miała złe
przeczucia, a skoro tak…
– Nie żeby
coś, ale ona wygląda, jakby za moment mogła zemdleć – wtrącił Lawrence. Aż się
wzdrygnęła, kiedy przypomniał o swojej obecności. Do tej pory milczał,
biernie obserwując i sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien,
co robił w ich towarzystwie. – Jeśli chcecie sobie podyskutować, to proszę
bardzo, ale… później? – dodał, wymownie spoglądając na Isabeau.
Wampirzyca
otworzyła i zaraz zamknęła usta. Spojrzała na mężczyznę w roztargnieniu,
zupełnie jakby widziała go po raz pierwszy. Przez jej twarz przemknął cień, aż
Alessia zaczęła się obawiać, czy nie zamierzała w przypływie frustracji
wyrzucić Lawrence’a za drzwi. Jak znała Beau, to było dość możliwym
scenariuszem – zareagować, skoro zdecydował się wtrącić.
Z tym, że
nic podobnego nie miało miejsca.
– W porządku.
– Isabeau jak gdyby nigdy nic zwróciła się do nich plecami. – Odpocznij
jeszcze, księżniczko. Nic się nie dzieje.
Alessia
zamarła, przez dłuższą chwilę sama niepewna, na jaką reakcję powinna się
zdobyć. Przez chwilę po prostu leżała, bezradnie spoglądając to na milczącą,
nagle dziwnie odległą Isabeau, to znów na Lawrence’a, zwłaszcza że ten w którymś
momencie przesunął się bliżej niej. Choć wyraz jego twarzy nie zdradzał niczego
szczególnego, obecność wampira mówiła sama za siebie. To, że w pewnym momencie
zdecydował się przysiąść na skraju łóżka i spojrzał na nią w przenikliwy,
badawczy sposób, tym bardziej.
– I tyle?
– jęknęła, przymuszając się do przerwania przeciągającej się ciszy. – Mam
odpoczywać? Ale…
– Skoro
Lawrence łaskawie pofatygował się aż tutaj, to chwilę z tobą zostanie –
oznajmiła cicho Isabeau, puszczając jej słowa mimo uszu. Na L. nawet nie
spojrzała, nagle udając zainteresowaną kolorem zaciągniętych zasłon. –
Przyniosę zioła. Straciłaś sporo krwi… No i Rufus bredził coś o antybiotykach,
ale jak długo mam tutaj coś do powiedzenia, to darujemy sobie chemię. Bardziej i tak
potrzeba ci energii.
–
Przetłumacz to Carlisle’owi i jej bratu – mruknął bez przekonania
Lawrence. – Swoją drogą, mogliby się pośpieszyć. Nie wiem jak z energią,
ale na pewno nie podzielę się z Alessią krwią, więc…
– Sam
widzisz, że jako człowiek byłeś o wiele bardziej użyteczny – zauważyła
Isabeau.
Złośliwości
bardziej do niej pasowały, ale to i tak nie zabrzmiało tak, jakby powinno.
Alessia przysłuchiwała się ich rozmowie, przez dłuższą chwilę niezdolna do
reakcji, choć drażniło ją, że mówili o niej tak, jakby wcale nie leżała
obok. Chciała zaprotestować, ale ostatecznie tego nie zrobiła, na moment
wytrącona z równowagi tym, że Lawrence jakby od niechcenia zaczął gładzić
ją po policzku. Jakoś nie wątpiła, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego,
co robił, całą uwagę poświęcając Isabeau.
– Miałaś iść
po zioła – przypomniał Isabeau. Do jego głosu wkradło się zniecierpliwienie. –
Posiedzę z nią, skoro już tak ładnie prosisz. – Zawahał się na moment. –
Mogę ją uśpić.
Brwi
Isabeau powędrowały ku górze.
– I to
dopiero byłoby przydatne.
Alessia
poderwała się tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. Napięła
mięśnie, z trudem zmuszając się do siedzenia, choć ciało wciąż odmawiało
jej posłuszeństwa. Nerwowo przygryzła dolną wargę, bo powstrzymać kolejny jęk,
choć w tamtej chwili najmniej interesowało ją to, czy przypadkiem okaże
przy nich słabość.
– Ani mi
się waż – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zamrugała pośpiesznie, by pozbyć się
ciemnych plam, które na ułamek sekundy przysłoniły wszystko wokół. – Spróbuj
tylko, a przysięgam, że znajdę sposób na to, by wyrzucić cię za drzwi, L. I to
bez otwierania ich.
Oboje
wiedzieli, że nie byłaby do tego zdolna – nie w tamtej chwili, wciąż z trudem
utrzymują cię w pozycji siedzącej. Kto jak kto, ale Lawrence znał ją na
tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy do głosu dochodził tamten bardziej specyficzny rodzaj
głodu. Jak mogłaby skorzystać z telepatii, skoro nawet nie miała czego do
siebie przywołać i…?
– Alessia –
westchnęła Isabeau, rzucając jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Przez jej
twarz przemknął cień, zwłaszcza gdy dziewczyna skrzywiła się, instynktownie
chwytając za brzuchu. – Dlatego masz odpocząć. Rufus mówi…
– I ty
nagle słuchasz wszystkiego, co mówi wujek? – obruszyła się. Prędzej
spodziewałaby się tego, że ta dwójka w końcu się pozabija niż porozumie. –
Na litość bogini! Jestem tutaj i wiem, co się wokół mnie dzieje. Powiesz mi
w końcu, co się stało i gdzie jest Ariel, czy sama mam iść go
poszukać?!
Urwała, już
tylko tkwiąc w bezruchu i spazmatycznie chwytając oddech. Dłonie zacisnęła
na pościeli, przez moment mając ochotę odrzucić ją na bok i jednak
spróbować się podnieść. Wiedziała, że żadne z nich nie wypuściłoby jej w pokoju,
zwłaszcza w takim stanie, ale…
– Moja
bogini – doszedł ją cichy, wyprany z jakichkolwiek emocji głos Isabeau –
jest martwa.
Wymowna
cisza, która zapanowała po tych słowach, wytrąciła Alessię w równym
stopniu, co i słowa ciotki. W pierwszym odruchu zamarła, po prostu
bezmyślnie spoglądając na wampirzycę i mając wrażenie, że ta mówiła do
niej w jakimś innym języku. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się na
tyle, by przyjąć do wiadomości kolejne słowa i doszukać się w nich
jakiegokolwiek sensu, ale to w gruncie rzeczy nie zmieniło niczego. Na
pewno nie tego jak się czuła.
Fala
niepokoju rozeszła się po całym jej ciele. Alessia zamrugała, po czym z wolna
nachyliła się, wciąż uważnie przypatrując Isabeau.
– C-co…? Co
powiedziałaś? – wyrwało jej się. Z trudem była w stanie przymusić się
do wypowiedzenia kolejnych słów. – Isabeau…
Nie miała
okazji dokończyć, bo w tym samym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie.
Chcąc nie chcąc spojrzała ku wejściu, bynajmniej nie zaskoczona widokiem
wyraźnie zmartwionego Damiena. To na brata w pierwszej kolejności zwróciła
uwagę, aż nazbyt świadoma, że ten w którymś momencie potknął się o własne
nogi, gdy w pośpiechu ruszył ku niej. Na ułamek sekundy przystanął tuż
obok łóżka, z ulgą przyjmując to, że była przytomna. Co prawda wciąż wyglądał
na przerażonego, ale tego jednego Alessia mogła się spodziewać.
Dopiero
później zauważyła Carlisle’a i Liz. Widok tej drugiej na moment wprawił ją
w konsternację, ale uwagę dziewczyny prawie natychmiast zwróciło coś
innego. Jej spojrzenie raz po raz uciekało ku Isabeau, zwłaszcza że ta milczała,
z uporem stojąc w tym samym miejscu i jakby od niechcenia
spoglądając na przybyłych.
– Zioła – mruknęła,
jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Mówiłam to już Lawrence’owi, więc teraz
tym bardziej mogę iść. Pójdę po zioła.
– Nie skończyłyśmy
rozmawiać – zaoponowała natychmiast Alessia.
Ciotka
jedynie na nią spojrzała, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic
ruszając ku drzwiom. Ali gwałtownie zaczerpnęła powietrza, w przypływie
frustracji ignorując nawet to, że żebra znów zaczęły dawać jej się we znaki.
Nie miała
pewności jakim cudem zdołała wykrzesać z siebie dość siły, by unieść rękę.
Wyciągnęła ją ku drzwiom, z pomocą mocy sprawiając, że te zamknęły się tuż
przed twarzą zaskoczonej Isabeau.
– Nie
skończyłyśmy rozmawiać – powtórzyła z naciskiem, starannie wypowiadając
kolejne słowa. – To, co powiedziałaś…
– Wybacz,
księżniczko. Nie powinnam była, zwłaszcza że jesteś zmęczona. – Wampirzyca
posłała jej udręczone spojrzenie. – Teraz najważniejsze jest to, żebyś doszła
do siebie.
– To nie
jest odpowiedź.
Beau zacisnęła
usta. Jej oczy znów przypominały dwa kryształki lodu – pociemniałe i zimne,
co zwłaszcza w przypadku wzbudzającego niepokój samą tylko obecnością
wampira robiło wrażenie.
– Co się
stało? – To Carlisle jako pierwszy przerwał przeciągającą się ciszę. Jego
spojrzenie na krótką chwilę uciekło ku Lawrence’owi, jakby podejrzewał, że
panujące w pokoju napięcie mogłoby mieć jakiś związek z nim. Ostatecznie
skupił się na wnuczce i to wystarczyło, by coś w wyrazie jego twarzy
jeszcze bardziej złagodniało, zwłaszcza gdy do głosu doszła troska. – Jak się
czujesz, Ali? Krzyczałaś i…
–
Oczywiście, że krzyczałam – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Zapytajcie Isabeau, bo mnie najwyraźniej nie zamierza niczego
powiedzieć. Cały czas mnie zwodzi, a teraz… – Urwała, kiedy nieprzyjemny ucisk
w gardle przybrał na sile. Wraz z tym uczuciem, nasilił się już i tak
dający jej się we znaki niepokój. – Co to miało znaczyć? Isabeau. Powiedziałaś,
że bogini…
– Cholera
jasna, naprawdę musimy ciągnąć ten temat?! – jęknęła wampirzyca, prostując się
niczym struna. Zwróciła się ku Alessi tak gwałtownie, że ta aż się wzdrygnęła,
zwłaszcza gdy zauważyła czerwony błysk w oczach ciotki. To był zaledwie ułamek
sekundy, ale i tak wystarczyło, by jeszcze bardziej ją oszołomić. – Co mam
ci powiedzieć? Ja… Czego nie zrozumiałaś w tym, co już ci powiedziałam,
Ali? Powinnam wiedzieć, co się stanie. Jak nie za sprawą wizji, to po prostu
się domyślić, ale oczywiście tego nie zrobiłam. Chociaż może wszyscy powinniśmy
błogosławić to, że nie zobaczyłam Charona, bo wtedy byłabyś martwa.
– Nie
mogłaś…
– W tym
rzecz! – Isabeau w poddańczym geście wyrzuciła obie ręce ku górze. – Odkąd
pamiętam, nic nie mogę. Nie mogłam ani lata temu, kiedy straciłam brata, ani
teraz, gdy mama… A teraz ty. – Jej oczy pociemniały jeszcze bardziej. – I tak,
wiem – moje wizje się nie zmieniają. Pogodziłam się z tym dawno temu, a przynajmniej
tak mi się wydawało. Od dawna wiem jak działa mój dar, o ile powinnam tak dalej
nazywać przecudowny prezent, którym uraczyła mnie podobno taka cudowna bogini!
Te słowa
bolały, choć nie tak jak pobrzmiewająca w nich gorycz. Coś podobnego
Alessia wyczuła już podczas pogrzebu Allegry, gdy wampirzycę poniosło przy
wszystkich. Teraz Isabeau nawet nie próbowała nad sobą panować, w zamian
miotając się na prawo i lewo. Jej oczy lśniły niepokojąco, choć tym razem
pozostawały przynajmniej w znajomy sposób niebieskie. Ali nie miała
pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Już nawet nie czuła bólu, choć złapanie oddechu wciąż
stanowiło nie lada wyzwanie.
– To… To
nie tak – zaczęła z wahaniem, niemalże błagalnym tonem. Czuła, że powinna
coś powiedzieć, ale w głowie miała przede wszystkim pustkę. – To nie… Och,
to ja uparłam się na uroczystości. Miasto ich potrzebowało. Zwłaszcza
oczyszczenia.
Isabeau
parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Miasto
potrzebowało śmierci kolejnej kapłanki? – zapytała niemalże łagodnie.
–
Potrzebowało mnie – poprawiła natychmiast Alessia. – I nadziei. Allegra na
pewno nie chciałaby, żeby…
– Allegra –
przerwała natychmiast Isabeau – umarła, choć tak bardzo ufała bogini, której poświęciła
życie. Ja zresztą też. I jeszcze wciągnęłam to ciebie, chociaż już dawno
temu zauważyłam, że to pasmo nieszczęść. Dokładnie to oznacza służba Selene:
bierność i pokorne przyjmowanie tego, że kolejne ważne dla ciebie osoby
umierają. – Zamilkła, potrząsając już tylko z niedowierzaniem głową. –
Oddałam się podobno kochającej bogini, choć ona nigdy nie słucha błagań tych,
którzy jej potrzebują. Wiesz… Chyba pora się obudzić, księżniczko. Żałuję
tylko, że mnie udało się to tak późno – przyznała, a jej głos złagodniał,
kiedy dodała: – Ty wciąż masz szansę, zanim pogoń za Selene zniszczy cię tak
samo jak mnie.
– Jestem
tutaj – zaoponowała. Tylko na tyle było ją stać. – Mogłam zginąć, ale nic się nie
stało. Ja tylko…
– Chcesz
wiedzieć? – zapytała wprost Isabeau. Nawet nie czekała na odpowiedź. – Jesteś,
ale jakim kosztem? To nie bogini czuwała nad nami, kiedy ginęli ci wszyscy
ludzie na pracy. Ani gdy Ariel… No i ty. – Raz jeszcze zmierzyła Alessię
wzrokiem, ostatecznie decydując się spojrzeć jej w oczy. – Była przy tobie,
kiedy cię torturował? Czy może wtedy, gdy wyciął ci imię Ariela na skórze?
Czuwała nad tobą chociaż chwilę? Bo wiesz… Ja nie mogłam. W końcu mnie
pozwala tylko patrzeć.
Alessia otworzyła
i zaraz zamknęła usta. Właściwie nie zorientowała się, w którym
momencie jednak pokusiła się o to, by poderwać się na równe nogi. Prawie
natychmiast tego pożałowała, bo znów pociemniało jej przed oczami, a ciało
znów wydawało się ważyć tonę, wciąż nieustannie ciągnąć ją ku ziemi. Z trudem
odzyskała równowagę, zmuszając się do stania, choć to okazało się o wiele
trudniejsze niż to, by w ogóle złapać oddech.
Z tym że
sposób, w jaki się czuła, na dłuższą metę nie był ważny.
Nie w porównaniu
z tym, co usłyszała.
„Ariel,
dobrze pamiętam? Jedna z cnót… W takim razie mam propozycję. Zrobimy
tak, żeby zawsze był z tobą, co ty na to?” – przypomniała sobie słowa
Charona, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że ten znów stał tuż obok,
szepcąc jej wprost do ucha. Instynktownie chwyciła się za brzuch, pocierając palcami
prawy bok. Miała wrażenie, że skóra w tamtym miejscu płonie, choć to
równie dobrze mogło być zaledwie wytworem jej wyobraźni.
W tamtej chwili
wszystko stało się dla niej jasne – zarówno słowa wilkołaka jak i to, w jaki
sposób zareagował Rufus, nagle zaczynając się wahać, gdy badał ją po tym, jak
udało mu się oswobodzić ją z łańcuchów. Co prawda to wciąż do niej nie
docierało, ale…
Gdzieś w tle
usłyszała gniewny charkot, ale nie była w stanie stwierdzić do kogo
należał – do Damiena czy może Lawrence’a. W tamtej chwili myślenie
przychodziło jej z trudem.
– On… –
wykrztusiła, a przynajmniej próbowała, bo ostatecznie zdobyła się wyłącznie
na to, by poruszyć wargami.
Coś w spojrzeniu
i wyrazie twarzy Isabeau złagodniało, jakby dopiero w tamtej chwili
uprzytomniła sobie, co zrobiła. Wampirzyca natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
z trudem próbując zapanować nad emocjami.
– Odpocznij
– zasugerowała i zabrzmiało to niemalże łagodnie. – Sama widzisz, co
miałam na myśli. Nie powinnaś przez to przechodzić, ale to teraz bez znaczenia.
Alessia
potrząsnęła głową. Łzy cisnęły jej się do oczu, skutecznie rozmazując obraz,
więc otarła je zniecierpliwionym ruchem. Co prawda prawie natychmiast pojawiły
się następne, ale nie zwróciła na nie uwagi.
Z uporem
wpatrywała się w Beau.
– I to
jest twoja reakcja? – zapytała cicho. Nie rozpoznawała swojego głosu, samą
siebie zaskakując tym, że była w stanie zabrzmieć aż tak spokojnie. W rzeczywistości
miała ochotę zacząć krzyczeć. – Obwinianie się o coś, co po prostu się
stało i mówienie mi, że mam odpuścić?
– A co
innego mam ci powiedzieć? – zapytała natychmiast Isabeau. – Za długo w tym
trwałam. A teraz mogłam cię stracić. To, co się stało…
– A co
się stało? – zapytała wprost Alessia, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści.
Coś w tym pytaniu sprawiło, że Isabeau zawahała się, wyraźnie zaskoczona. –
Moja Isabeau nigdy nie powiedziałaby mi czegoś takiego, wiesz? Kto jak kto, ale
ty nie pozwoliłabyś mi płakać, nawet jeśli miałabym na to ochotę.
– Alessia…
Nie
pozwoliła sobie przerwać.
– Moja
Isabeau – nie dawała za wygraną – po prostu by ze mną była. A potem
sprawiła, że może nawet uwierzyłabym, że powinnam być z tego dumna. – Dla podkreślenia
swoich słów musnęła palcami brzuch. – Z każdej blizny, bo przecież jakaś
zostanie, prawda? Nie traktowałaby mnie jak dziecko… I powiedziałaby mi,
co zrobić z Arielem. Moja Isabeau…
Trzaśnięcie
drzwiami. Wzdrygnęła się, po czym w milczeniu spojrzała w miejsce, w którym
jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się ciotka. Serce tłukło jej się w piersi,
a paznokcie w nieprzyjemny sposób wżynały w skórę. Z opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że krwawi, choć nie miała pewności czy to za sprawą
świeżych ranek na dłoniach, czy może cięć na brzuchu. Rufus już wcześniej
wspominała mu, że nie ułatwiała, aż prosząc o szwy, ale to też wydało się
Alessi mało istotną kwestią. To nie rany czy opatrunek były jej największym problemem.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Spróbowała się rozejrzeć, ale zyskała jedynie tyle,
że znów pociemniało jej przed oczami. Zachwiała się, a w następnej
sekundzie adrenalina w końcu opadła, pozostawiając po sobie tylko i wyłącznie
nieopisaną wręcz słabość.
Gdzieś za
plecami wyczuła ruch, a potem – dosłownie w ostatniej chwili – wokół
jej talii owinęły się znajome ramiona. Z jękiem pozwoliła, by Damien wziął
ją na ręce, a potem zamknęła oczy.
W tamtej krótkiej
chwili marzyła już tylko o tym, by śnić.
Ehm, tak wspomnę, że to 1900 wpis na tym blogu. Czy coś… Wspominałam, że kocham tę piosenkę?
OdpowiedzUsuń