12 lutego 2019

Dwieście dwadzieścia dziewięć

Elizabeth
Alessia z jękiem osunęła się w ramionach Damiena. Nie zaprotestowała, kiedy brat z łatwością wziął ją na ręce, stanowczo przygarniając do siebie. Przez chorobliwą bladość wydawała się jeszcze bardziej słaba i drobna, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Liz.
Tkwiła w bezruchu, mimowolnie zastanawiając nad tym, czego właśnie była świadkiem. W powietrzu wciąż czuła dziwny chłód – coś jak powiew ozonu zaraz po burzy, co była w stanie już utożsamić z telepatią. W milczeniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo, bezskutecznie próbując uporządkować mętlik w głowie. O Boże, jakby mało było, że ledwo nadążała za wszystkim, co działo się wokół niej od chwili, w której zdecydowała się towarzyszyć Damienowi!
Chłopak błyskawicznie przemieścił się, by móc opaść na łóżko. W ramionach wciąż trzymał siostrę, a gdyby nie to, że Liz doskonale znała łączące te dwójkę relację, poczułaby się zazdrosna. Wciąż czuła wzburzenie Damiena, choć tym razem przez obawy przebiła się przede wszystkim ulga. Z drugiej strony, w tym wszystkim wciąż było oszołomienie, które we wszystkich wokół wzbudziły słowa Isabeau – na tyle niepokojące, że Elizabeth wciąż nie była w stanie dopuścić ich do siebie.
Wilkołaki, tortury… I coś, co podobno na brzuchu miała Alessia. To brzmiało jak jakiś marny żart, w gruncie rzeczy przerażając ją bardziej niż masakra, której jej brat dokonał w hotelu. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, a jednak kiedy przyszło co do czego…
– Jesteś wyczerpana – stwierdził cicho Damien, z czułością ujmując siostrę pod brodę. – Pij, Ali – dodał, a serce Liz jak na zawołanie zabiło mocniej ze zdenerwowania.
– Ty przecież nie… – zaczęła Alessia, ale brat uciszył ją jednym spojrzenie.
– Nie chcesz, by traktować cię jak dziecko, więc nie rób tego samego mi – obruszył się. Z uporem unikał choćby wzmianki o tym, co wydarzyło się chwilę wcześniej. – Wiem ile mogę ci oddać.
Jeszcze przez moment wyglądała na chętną, żeby się kłócić, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian westchnęła i przesunęła bliżej brata, wtulając twarz w jego obojczyk. Dopiero po chwili zdecydowała się go ukąsić, choć w momencie, w którym to zrobiła, Liz w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Serce zabiło jej jeszcze szybciej, pomimo tego że robiła wszystko, by zapanować nad wymykającymi się spod kontroli emocjami. Przecież wiedziała, że miała do czynienia z wampirami, prawda? To, że Damien mógłby chcieć pomóc siostrze, również wydawało się oczywiste.
Mętlik w głowie wciąż dawał jej się we znaki, dodatkowo potęgowany przez bijące przez Licavoliego emocje. Przynajmniej zakładała, że większość należała do niego, choć panowanie nad więzią wciąż wydawało się swego rodzaju wyzwaniem i raz po raz wytrącało ją z równowagi. Liz zacisnęła usta, po czym skrzyżowała ramiona na piersiach, ciasno obejmując się ramionami. Próbowała nie myśleć, zwłaszcza o kłótni Alessi z ciotką i tym, co tak naprawdę z niej wynikało. Wiedziała jedynie, że sytuacja nie prezentowała się szczególnie dobrze i to zasadniczo w zupełności jej wystarczyło.
Zresztą była tutaj dla Damiena. Tylko dla niego, a skoro tak…
– Wystarczy – doszedł ją spięty głos Lawrence’a. Instynktownie poderwała głowę, w pośpiechu przenosząc wzrok na wampira. Nie jako jedyna, o czym przekonała się, kiedy zauważyła konsternację malującą się na twarzy Carlisle’a. – Mówisz, że wiesz ile jej oddać, ale obaj wiemy, że kłamiesz jak z nut.
– A ty niby wiesz? – mruknął bez przekonania Damien.
Wciąż tulił siostrę do siebie, raz po raz przeczesując palcami jej włosy. W pierwszym odruchu Elizabeth pożałowała tego, że spojrzała w ich stronę, ale kiedy ostatecznie zdecydowała się im przyjrzeć, przekonała się, że pijąca bezpośrednio z szyi bliźniaka Ali wcale nie wyglądała jak niebezpieczne, wygłodniałe zwierzę. Tak naprawdę przypominała raczej siódme nieszczęście, blada, słaba i mająca problem z tym, by utrzymać się w pozycji siedzące.
Liz zawahała się, sama niepewna, co sądzić o wątpliwościach, które nagle poczuła. Gdzieś w pamięci wciąż miała rubinowe tęczówki Jasona i jego szalony uśmiech, kiedy wręcz chełpił się tym, co zrobił łowcom. Pamiętała stos ciał, mdlący zapach krwi i czyste przerażenie, które towarzyszyło jej, gdy nagle wylądowała w samym środku tego koszmaru. W gruncie rzeczy właśnie tak kojarzyła wampiry – jak zwierzęta, zdolne zabić każdego, kto znalazłby się na ich drodze. Tak przynajmniej było do momentu, w którym to jej ojciec zabił Allegrę, ale…
Ale patrząc na Alessię i Damiena, Liz czuła przede wszystkim spokój. Było w tym coś harmonijnego, choć sama nie była pewna dlaczego. Ali zdecydowanie nie kojarzyła jej się z rozszalałą bestią, ale raczej w pełni zależnym od obejmującego ją bliźniaka dzieckiem. Piła powoli, a w odpowiedzi na słowa Lawrence’a wyprostowała się niczym struna i spróbowała odsunąć, nagle zaniepokojona.
– Przepraszam – wychrypiała, rzucając bratu spanikowane spojrzenie. – On ma rację. Przywykłam, że ty… O bogini, jestem taka głupia i…
– Nie żartuj – obruszył się Damien. Bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie, kołysząc jak małe dziecko. – Potrzebujesz mnie. Jeśli chcesz więcej…
– Nie powinnam.
Oboje wyglądali marnie, choć przynajmniej skóra Alessi nabrała nieco koloru, a jej oczy przestały błyszczeć w dziwny, niezdrowy sposób. W tamtej chwili dziewczyna wydawała się przede wszystkim bardzo zmęczona, to jednak nie wydało się Liz dziwne.
Damien pobladł od utraty krwi, ale nie wydawał się tym przejęty. Coś w jego postawie wystarczyło, by Elizabeth zorientowała się, że był zdeterminowany – i to na tyle, by pokusić się o zrobienie czegoś głupiego. Całą uwagę skupiał przede wszystkim na siostrze, zatroskany jak nigdy. Liz uprzytomniła sobie, że machinalnie próbowała kontrolować bijące od niego emocje, rozróżniając je i starając się zinterpretować. Wniosek był jasny, choć nie sądziła, że zrozumienie i zaakceptowanie tego, co jak na zawołanie przyszło jej do głowy, okaże się takie proste.
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym zrobiła krok naprzód, przesuwając się bliżej łóżka.
– Jeśli potrzeba więcej, to… mogłabym…
Zamilkał, gdy spojrzenia wszystkich obecnych jak na zawołanie spoczęły na niej. Wyprostowała się niczym struna, po czym wplotła palce we włosy, nerwowo bawiąc się końcówkami. Puls wciąż miała przyśpieszony, czując się przez to tak, jakby serce w każdej chwili mogło wyrwać jej się z piersi i gdzieś uciec, ale to nie miało znaczenia. Przerażona czy nie, musiała coś zrobić.
– O bogini – wyrwało się Alessi. Nerwowym ruchem przeczesała włosy, odgarniając je z twarzy. Poplątane loki kleiły jej się do policzków, choć Liz nie potrafiła stwierdzić czy to pot, czy może łzy. – Nie musisz. Liz, ja naprawdę…
– To nie jest problem, jeśli jestem potrzebna.
Nie sądziła, że w ogóle zdobędzie się na wypowiedzenie tych słów. Co więcej, z nieopisaną ulgą przyjęła to, że te nie zdradzały niepokoju, który tak naprawdę czuła. W gruncie rzeczy do samego końca nie przyjmowała tego, co właśnie dobrowolnie decydowała się zrobić. Ofiarowała krew – i to pół-wampirzycy, która z równym powodzeniem mogłaby ją zabić. Miała wrażenie, że jednak upadła na głowę, ale z drugiej strony chodziło przecież o siostrę Damiena.
Znała Alessię. Nie tak dobrze jak Elenę, ale czy to było ważne? Jeśli mogła coś zrobić, choć raz zamierzała zdecydować się na coś więcej niż bezsensowne drżenie w kącie i udawanie, że nic wartego uwagi nie ma miejsca.
Dziękuję ci.
Ulga, która spłynęła na nią wraz z mentalnym głosem Damiena, była nie do opisania. Elizabeth drgnęła, po czym w pośpiechu spojrzała na chłopaka, na moment zamierając, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Czekoladowe oczy Damiena wyrażały przede wszystkim troskę, ale to wystarczyło, by zrozumiała, że jej decyzja była słuszna. Choć wciąż drżąca i pełna wątpliwości, na nieco sztywnych nogach pokonała dzielącą ją od łóżka odległość, nie chcąc dać sobie czasu na to, by jednak się rozmyślić.
– Mówię poważnie – obruszyła się Alessia. Do jej głosu wkradła się panika, ale choć dziewczyna protestowała, uwadze Liz nie umknęło to, że spojrzenie dziewczyny mimo wszystko wciąż uciekało ku gardłu Damiena. – Poradzę sobie. Ja…
– Chcę pomóc.
Wciąż była zaskoczona tym, że wypowiadanie kolejnych słów przychodziło jej w tak lekki, pewny sposób. Zdecydowanie się tak nie czuła, ale uznała, że targające nią emocje były najmniej ważne. W tamtej chwili liczyła się Alessia – nie tylko dla Damiena. Dobry Boże, chodziła z tą dziewczyną do szkoły, a nie tak dawno to właśnie do niej poszła, by poprosić o coś tak błahego jak ciuchy, by móc się przebrać. Widziała dość, by nie potrafić utożsamić jej z polująca bestią.
W jej oczach Ali wciąż była po prostu ludzka. I to o wiele bardziej niż jej własna rodzina.
– Ja…
Alessia jedynie westchnęła, po czym z jękiem wtuliła się we wciąż podtrzymującego ją Damiena. Jej bliźniak wyraźnie się rozluźnił w odpowiedzi na tę formę kapitulacji. Zaraz po tym jego pełne wdzięczności spojrzenie powędrowało ku Liz. Ciepłe uczucia przybrały na sile, tym intensywniejsze dzięki więzi, co dodatkowo dodało dziewczynie pewności siebie.
– Jesteś pewna? – zapytał, ale po jego tonie dało się wyczuć, że to przede wszystkim formalność.
Sztywno skinęła głową. Próbowała nie myśleć o raz po raz skręcającym się żołądku, nie wspominając o dopuszczeniu do siebie myśli o tym, co mogłoby pójść nie tak.
Nie zaprotestowała, kiedy Damien wyciągnął ku niej dłoń. Nie miała pojęcia czego się spodziewać, ale pozwoliła, by ujął ją za rękę. Z wolna usiadła na skraju łóżka, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy sama również powinna wziąć Alessię w ramiona. To byłoby dziwne, o ile w ogóle byłaby w stanie dziewczynę utrzymać, ale…
– Hej, spokojnie. – Damien posłał jej blady uśmiech. – Pomogę, w porządku? Znieczulę cię.
– Znieczulisz? – powtórzyła w osłupieniu.
Skinął głową.
– Tyle mogę – oznajmił bez chwili wahania. – A Ali da radę pić z nadgarstka – dodał, przy okazji uprzytomniając sobie, że doskonale znał jej obawy.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Nie tego się spodziewała, a słowa Damiena na dłuższą chwilę wytrąciły ją z równowagi. To brzmiało lepiej niż perspektywa kogoś, kto wgryzłby się jej w tętnicę, ale…
Potrząsnęła głową. Nie, to nadal brzmiało abstrakcyjnie.
– Nie musicie tak wokół mnie skakać – obruszyła się Alessia. Jej głos zabrzmiał słabo, dodatkowo przytłumiony przez to, że wciąż tuliła się do Damiena.
– Wszystko jest w porządku, kochanie – zapewnił natychmiast chłopak. Liz wciąż zadziwiało to z jaką czułością się do niej zwracał. – Wszystko… w porządku – dodał, ale nerwowy gest i sposób, w jaki ułożył dłoń na jej biodrze, przy okazji muskając palcami brzuch siostry, mówiły same za siebie.
– Damien… – zaczęła natychmiast Alessia.
Jedynie potrząsnął głową.
– To teraz nieważne – oznajmił zdecydowanym tonem. – Ale zrób dla mnie tyle, że pozwolisz sobie pomóc.
Nawet jeśli miała jakiekolwiek obiekcje, zachowała je dla siebie. Liz również przyjęła to z ulgą, gotowa przysiąc, że każda dodatkowa sekunda zwłoki przybliżała ją do tego, by jednak spanikowała i w przypływie emocji rzuciła do ucieczki. Jakaś jej cząstka miała ochotę to zrobić, ale dziewczyna stanowczo kazała jej się zamknąć, zwłaszcza gdy Damien bardziej stanowczo ujął ją za ramię, przyciągając na tyle blisko, by miała swobodny dostęp do Alessi.
Jeśli chcesz, zamknij oczy, odezwał się ponownie w jej umyśle. Było w jego słowach coś, co mimo wszystko wydało się Liz kojące. Ali cię nie skrzywdzi, zresztą jestem obok, więc…
– Po prostu to zróbcie – wymamrotała, prostując rękę.
Zacisnęła powieki, w duchu robiąc wszystko, byleby się uspokoić. Spróbowała wyrównać oddech, choć to okazało się o wiele trudniejsze niż mogłaby przypuszczać. Serce wciąż próbowało jej się wyrwać w piersi, trzepocąc się tak gwałtownie, że to okazało się niemalże bolesne.
Liz zamarła, w napięciu czekając na ugryzienie. To wciąż do niej nie docierało – to, że tak po prostu pozwalała się ukąsić. Mimowolnie pomyślała o Jasonie, paraliżującym bólu i strachu, który towarzyszył jej, gdy wręcz błagała Damiena o śmierć. Wspomnienia w ułamku sekundy wróciły, tym samym na dłuższą chwilę wytrącając Liz z równowagi.
Tyle że tym razem miało być inaczej. Ano Damien ani Alessia nie zamierzali jej skrzywdzić. Wręcz przeciwnie, o czym zdążyła się już przekonać. Gdzieś w pamięci miała również jedną z wielu rozmów z Licavolim, podczas której próbowała zrozumieć świat, w którym przyszło jej żyć. Rozróżnienie ras i pojęcie wszystkich zasad, którymi kierowali się nieśmiertelni, było trudne, ale Elizabeth i tak próbowała zrozumieć. Nauka zawsze przychodziła jej z łatwością, więc na swój sposób traktowała to właśnie w ten sposób – jak kolejny temat do przerobienia.
Myślenie o szkole wciąż brzmiało jak marny żart, zdecydowanie zbyt przyziemne, zwłaszcza po wszystkim, co się wydarzyło.
Ze światem wypuściła powietrze. Tak czy siak, dzięki Damienowi zrozumiała dość. I pamiętała. Była gotowa przysiąść, że podczas jednej z rozmów tłumaczył jej, że pół-wampira kobiety nie były w stanie doprowadzić do przemiany. Nic złego nie miało się stać od ugryzienia Ali, a jednak…
Czekała, choć nie była pewna na co. Tym bardziej zaskoczył ją nacisk, który nagle poczuła – tylko to, bez choćby cienia bólu, a tym bardziej palenia. Nie otworzyła oczy, po prostu siedząc i biernie przyjmując wszystko, co działo się wokół niej. Pozwalała Alessi pić, w pewnym momencie dochodząc do wniosku, że jakimś cudem zdołała się rozluźnić. To zaskoczyło ją bardziej niż cokolwiek innego, wciąż wydając się co najmniej niedorzeczne.
Nie, tym razem zdecydowanie nie miała do czynienia z kimś takim jak Jason. I chciała pomóc, nawet jeśli to miałoby sprowadzać się do oddania krwi. Zresztą już to robiła, prawda? Co prawda gdy kilka miesięcy wcześniej udała się do centrum krwiodawstwa nie skończyła w towarzystwie głodnej nieśmiertelne, uczepionej do nadgarstka, ale czy to było takie ważne?
Miała wrażenie, że kolejne sekundy ciągnęły się w nieskończoność, ale i to była w stanie znieść. Już nie czuła potrzeby ucieczki, choć wciąż nie miała odwagi otworzyć oczu. Mogła tylko zgadywać czy towarzysząca jej przez cały ten czas ulga należała do niej, czy może to Damien próbował mieszać jej w głowie, ale nawet jeśli w grę wchodziło to drugie, nie potrafiła mieć mu tego za złe. Nawet jeśli ingerował w jej emocje, tak było lepiej.
Spokój wciąż wydawał się czymś nienaturalnym, ale na Liz już to nie robiło wrażenia – w końcu już od jakiegoś czasu wszystko było nie takie jak trzeba. Mocniej zacisnęła powieki, nagle senna, co momentalnie skojarzyła z utratą krwi. Słabość narastała, a Liz zawahała się, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy nie powinna poprosić, by przerwali. Jakby tego było mało, znów była gotowa przysiąść, że wzory na jej skórze paliły. To mogło oznaczać cokolwiek, ale…
– Ali, słońce, wystarczy… – doszedł ją zatroskany głos Carlisle'a. Mimo wszystko miała wrażenie, że kolejne słowa rozbrzmiewały gdzieś daleko, z trudem dochodząc do jej świadomości.
Usłyszała jęk Alessi, a potem nacisk na nadgarstku zelżał, kiedy dziewczyna w pośpiechu poluzowała uścisk. Liz zamrugała, w końcu decydując się otworzyć oczy. Powiodła wzrokiem dookoła, wciąż oszołomiona, choć sama nie była pewna dlaczego. Siedziała na łóżku, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie sama usiadła, by pomóc Ali. Sama zainteresowana wciąż tuliła się do brata, co prawda na pierwszy rzut oka zawstydzona, ale nic ponadto. Zdecydowanie nie przypominała dzikiej bestii, która miałaby problem z zaplanowaniem nad głodem.
Muśnięcie chłodnych palców skutecznie wyrwało Liz z letargu. Natychmiast przeniosła wzrok na ojca Eleny, by przekonać się, że ten w którymś momencie przykucnął tuż naprzeciwko niej. Ujął ją za rękę, na moment zaciskając palce na jej nadgarstku.
– W porządku? – zapytał, spoglądając Liz w oczy.
Zawsze była w stanie doszukać się czegoś kojącego w złocisty u tęczówkach Cullenów. Również w samym Carlisle'u od zawsze dostrzegła przede wszystkim ciepło, przez co trudno było jej utożsamiać go z wampirem – i to na dodatek takim jak Jason. Dla niej był tylko i wyłącznie ojcem jej najlepszej przyjaciółki.
Trudno było jej stwierdzić, co takiego musiał myśleć w tamtej chwili. Wyglądał przede wszystkim na zmartwionego, ale to nie wydało jej się dziwne. To, że w jego oczach doszukała się wahania, również wydało się Liz zrozumiałe. Z tego, co mówił Damien, dla kierującego się konkretnymi zasadami Carlisle'a, kwestia wymiany krwi wciąż była problematyczna. Jasne, że się martwił.
– T-tak – wykrztusiła z opóźnieniem. Zabawne, ale nawet mimo roztrzęsienia czuła, że mówiła prawdę. – Naprawdę. Ja tylko…
Carlisle posłał jej uspokajający uśmiech. Nawet jeśli wciąż był podenerwowany, ukrywanie emocji przychodziło mu wręcz zadziwiająco wprawnie.
– Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, kochanie – stwierdził i nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby mu nie uwierzyć. Wciąż czuła się skołowana, kiedy Carlisle w pośpiechu odsunął się, by spojrzeć na wciąż tulącego do siebie Alessie Damiena. – Odpocznijcie, co? – zasugerował, a jego ton jasno dawał do zrozumienia, że nawet nie brał pod uwagę odmowy. – Oboje. Ja zajmę się Ali.
Liz przez chwilę jeszcze tkwiła w bezruchu, próbując zapanować nad dreszczami. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, po czym rozprostowała palce. Wciąż czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, otępiała i oszołomiona utratą krwi. W efekcie w pierwszym odruchu aż zatoczyła się, gdy tylko spróbowała poderwać się na równe nogi.
Kątem oka spojrzała na Damiena. Wciąż tulił do siebie siostrę, po chwili pomagając dziewczynie ułożyć się na łóżku. Z jakiegoś powodu Elizabeth poczuła się niemalże jak intruz, widząc w jaki sposób nachylił się nad Alessią, by ucałować ją w czoło.
– Będę potem.
Skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle niepewna, co ze sobą zrobić. Rozluźniła się dopiero w chwili, w której Damien zmaterializował się tuż obok niej, bezceremonialnie chwytając ją za rękę. Nie zaprotestowała, pozwalając wyprowadzić się na korytarz. Dopiero tam w końcu pozwoliła na to, by emocje doszły do głosu i z jękiem oparła się o ścianę, ledwo panując nad kolejnymi dreszczami.
– O mój Boże… – wyrwało jej się.
Nie dodała niczego więcej, ale to okazało się mało istotne. Wystarczyło, że Damien bezceremonialnie przesunął się w jej stronę, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujmując jej twarz w obie dłonie. Zanim zdążyła się zastanowić, ciepłe wargi odnalazły drogę do jej ust. Mocniej przywarła do ściany, po czym odwzajemniła pocałunek, świadoma wyłącznie ulgi, która rozeszła się po całym jej ciele. Czuła Damiena całą sobą, kolejny raz porażona intensywnością łączącej ich więzi.
– Tak bardzo ci dziękuję – westchnął. Jego głos zabrzmiał w dziwny, nieco zachrypnięty sposób. – Wciąż nie dociera do mnie, że on… Ale Ali jest cała.
– Tego się trzymaj – oznajmiła bez chwili wahania. – Damien… – zaczęła, ale nie dał jej okazji, żeby dokończyć.
– Nie tutaj – poprosił cicho. Nerwowym ruchem przeczesał rude włosy palcami, choć nie wyglądał na tym na kogoś, kto zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Jego oczy zalśniły w niepokojący, niezdrowy sposób. – Chyba muszę stąd wyjść. Nie chciałem denerwować się do Alessi, ale teraz… Znam jedno miejsce, o ile nie masz nic przeciwko – dodał, rzucając jej niepewne spojrzenie. – Powinnaś odpocząć.
Oboje powinniśmy, pomyślała mimochodem, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Z obawą obserwowała jego bladą twarz, w duchu czując ulgę, że przynajmniej na razie nie próbował zrobić czegoś głupiego. Obawiała się, że to tylko kwestia czasu, zwłaszcza że była w stanie wyczuć wciąż towarzyszące Damienowi wzburzenie, ale…
Stanowczo zdusiła to uczucie w sobie, tak jak i wciąż obecne gdzieś w jej wnętrzu poczucie winy. To mogło zaczekać.
I już w jej gestii leżało, by tego wieczora nie wydarzyło się nic, czego później przyszłoby im żałować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa