
Elizabeth
Alessia z jękiem osunęła
się w ramionach Damiena. Nie zaprotestowała, kiedy brat z łatwością
wziął ją na ręce, stanowczo przygarniając do siebie. Przez chorobliwą bladość
wydawała się jeszcze bardziej słaba i drobna, a przynajmniej takie
wrażenie odniosła Liz.
Tkwiła w bezruchu,
mimowolnie zastanawiając nad tym, czego właśnie była świadkiem. W powietrzu
wciąż czuła dziwny chłód – coś jak powiew ozonu zaraz po burzy, co była w stanie
już utożsamić z telepatią. W milczeniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
bezskutecznie próbując uporządkować mętlik w głowie. O Boże, jakby
mało było, że ledwo nadążała za wszystkim, co działo się wokół niej od chwili, w której
zdecydowała się towarzyszyć Damienowi!
Chłopak
błyskawicznie przemieścił się, by móc opaść na łóżko. W ramionach wciąż
trzymał siostrę, a gdyby nie to, że Liz doskonale znała łączące te dwójkę
relację, poczułaby się zazdrosna. Wciąż czuła wzburzenie Damiena, choć tym
razem przez obawy przebiła się przede wszystkim ulga. Z drugiej strony, w tym
wszystkim wciąż było oszołomienie, które we wszystkich wokół wzbudziły słowa
Isabeau – na tyle niepokojące, że Elizabeth wciąż nie była w stanie
dopuścić ich do siebie.
Wilkołaki,
tortury… I coś, co podobno na brzuchu miała Alessia. To brzmiało jak jakiś
marny żart, w gruncie rzeczy przerażając ją bardziej niż masakra, której
jej brat dokonał w hotelu. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, a jednak
kiedy przyszło co do czego…
– Jesteś
wyczerpana – stwierdził cicho Damien, z czułością ujmując siostrę pod
brodę. – Pij, Ali – dodał, a serce Liz jak na zawołanie zabiło mocniej ze
zdenerwowania.
– Ty
przecież nie… – zaczęła Alessia, ale brat uciszył ją jednym spojrzenie.
– Nie
chcesz, by traktować cię jak dziecko, więc nie rób tego samego mi – obruszył
się. Z uporem unikał choćby wzmianki o tym, co wydarzyło się chwilę
wcześniej. – Wiem ile mogę ci oddać.
Jeszcze
przez moment wyglądała na chętną, żeby się kłócić, ale ostatecznie tego nie
zrobiła. W zamian westchnęła i przesunęła bliżej brata, wtulając
twarz w jego obojczyk. Dopiero po chwili zdecydowała się go ukąsić, choć w momencie,
w którym to zrobiła, Liz w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Serce zabiło jej jeszcze szybciej, pomimo tego że robiła wszystko, by zapanować
nad wymykającymi się spod kontroli emocjami. Przecież wiedziała, że miała do
czynienia z wampirami, prawda? To, że Damien mógłby chcieć pomóc siostrze,
również wydawało się oczywiste.
Mętlik w głowie
wciąż dawał jej się we znaki, dodatkowo potęgowany przez bijące przez
Licavoliego emocje. Przynajmniej zakładała, że większość należała do niego,
choć panowanie nad więzią wciąż wydawało się swego rodzaju wyzwaniem i raz
po raz wytrącało ją z równowagi. Liz zacisnęła usta, po czym skrzyżowała
ramiona na piersiach, ciasno obejmując się ramionami. Próbowała nie myśleć,
zwłaszcza o kłótni Alessi z ciotką i tym, co tak naprawdę z niej
wynikało. Wiedziała jedynie, że sytuacja nie prezentowała się szczególnie
dobrze i to zasadniczo w zupełności jej wystarczyło.
Zresztą
była tutaj dla Damiena. Tylko dla niego, a skoro tak…
– Wystarczy
– doszedł ją spięty głos Lawrence’a. Instynktownie poderwała głowę, w pośpiechu
przenosząc wzrok na wampira. Nie jako jedyna, o czym przekonała się, kiedy
zauważyła konsternację malującą się na twarzy Carlisle’a. – Mówisz, że wiesz
ile jej oddać, ale obaj wiemy, że kłamiesz jak z nut.
– A ty
niby wiesz? – mruknął bez przekonania Damien.
Wciąż tulił
siostrę do siebie, raz po raz przeczesując palcami jej włosy. W pierwszym
odruchu Elizabeth pożałowała tego, że spojrzała w ich stronę, ale kiedy
ostatecznie zdecydowała się im przyjrzeć, przekonała się, że pijąca
bezpośrednio z szyi bliźniaka Ali wcale nie wyglądała jak niebezpieczne,
wygłodniałe zwierzę. Tak naprawdę przypominała raczej siódme nieszczęście,
blada, słaba i mająca problem z tym, by utrzymać się w pozycji
siedzące.
Liz
zawahała się, sama niepewna, co sądzić o wątpliwościach, które nagle
poczuła. Gdzieś w pamięci wciąż miała rubinowe tęczówki Jasona i jego
szalony uśmiech, kiedy wręcz chełpił się tym, co zrobił łowcom. Pamiętała stos
ciał, mdlący zapach krwi i czyste przerażenie, które towarzyszyło jej, gdy
nagle wylądowała w samym środku tego koszmaru. W gruncie rzeczy
właśnie tak kojarzyła wampiry – jak zwierzęta, zdolne zabić każdego, kto
znalazłby się na ich drodze. Tak przynajmniej było do momentu, w którym to
jej ojciec zabił Allegrę, ale…
Ale patrząc
na Alessię i Damiena, Liz czuła przede wszystkim spokój. Było w tym
coś harmonijnego, choć sama nie była pewna dlaczego. Ali zdecydowanie nie
kojarzyła jej się z rozszalałą bestią, ale raczej w pełni zależnym od
obejmującego ją bliźniaka dzieckiem. Piła powoli, a w odpowiedzi na słowa
Lawrence’a wyprostowała się niczym struna i spróbowała odsunąć, nagle
zaniepokojona.
–
Przepraszam – wychrypiała, rzucając bratu spanikowane spojrzenie. – On ma
rację. Przywykłam, że ty… O bogini, jestem taka głupia i…
– Nie
żartuj – obruszył się Damien. Bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie,
kołysząc jak małe dziecko. – Potrzebujesz mnie. Jeśli chcesz więcej…
– Nie
powinnam.
Oboje
wyglądali marnie, choć przynajmniej skóra Alessi nabrała nieco koloru, a jej
oczy przestały błyszczeć w dziwny, niezdrowy sposób. W tamtej chwili
dziewczyna wydawała się przede wszystkim bardzo zmęczona, to jednak nie wydało
się Liz dziwne.
Damien
pobladł od utraty krwi, ale nie wydawał się tym przejęty. Coś w jego
postawie wystarczyło, by Elizabeth zorientowała się, że był zdeterminowany – i to
na tyle, by pokusić się o zrobienie czegoś głupiego. Całą uwagę skupiał
przede wszystkim na siostrze, zatroskany jak nigdy. Liz uprzytomniła sobie, że
machinalnie próbowała kontrolować bijące od niego emocje, rozróżniając je i starając
się zinterpretować. Wniosek był jasny, choć nie sądziła, że zrozumienie i zaakceptowanie
tego, co jak na zawołanie przyszło jej do głowy, okaże się takie proste.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym zrobiła krok naprzód, przesuwając się
bliżej łóżka.
– Jeśli
potrzeba więcej, to… mogłabym…
Zamilkał,
gdy spojrzenia wszystkich obecnych jak na zawołanie spoczęły na niej.
Wyprostowała się niczym struna, po czym wplotła palce we włosy, nerwowo bawiąc
się końcówkami. Puls wciąż miała przyśpieszony, czując się przez to tak, jakby
serce w każdej chwili mogło wyrwać jej się z piersi i gdzieś
uciec, ale to nie miało znaczenia. Przerażona czy nie, musiała coś zrobić.
– O bogini
– wyrwało się Alessi. Nerwowym ruchem przeczesała włosy, odgarniając je z twarzy.
Poplątane loki kleiły jej się do policzków, choć Liz nie potrafiła stwierdzić
czy to pot, czy może łzy. – Nie musisz. Liz, ja naprawdę…
– To nie
jest problem, jeśli jestem potrzebna.
Nie
sądziła, że w ogóle zdobędzie się na wypowiedzenie tych słów. Co więcej, z nieopisaną
ulgą przyjęła to, że te nie zdradzały niepokoju, który tak naprawdę czuła. W gruncie
rzeczy do samego końca nie przyjmowała tego, co właśnie dobrowolnie decydowała
się zrobić. Ofiarowała krew – i to pół-wampirzycy, która z równym
powodzeniem mogłaby ją zabić. Miała wrażenie, że jednak upadła na głowę, ale z drugiej
strony chodziło przecież o siostrę Damiena.
Znała Alessię.
Nie tak dobrze jak Elenę, ale czy to było ważne? Jeśli mogła coś zrobić, choć
raz zamierzała zdecydować się na coś więcej niż bezsensowne drżenie w kącie
i udawanie, że nic wartego uwagi nie ma miejsca.
Dziękuję ci.
Ulga, która
spłynęła na nią wraz z mentalnym głosem Damiena, była nie do opisania.
Elizabeth drgnęła, po czym w pośpiechu spojrzała na chłopaka, na moment
zamierając, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Czekoladowe oczy Damiena
wyrażały przede wszystkim troskę, ale to wystarczyło, by zrozumiała, że jej
decyzja była słuszna. Choć wciąż drżąca i pełna wątpliwości, na nieco
sztywnych nogach pokonała dzielącą ją od łóżka odległość, nie chcąc dać sobie
czasu na to, by jednak się rozmyślić.
– Mówię
poważnie – obruszyła się Alessia. Do jej głosu wkradła się panika, ale choć
dziewczyna protestowała, uwadze Liz nie umknęło to, że spojrzenie dziewczyny
mimo wszystko wciąż uciekało ku gardłu Damiena. – Poradzę sobie. Ja…
– Chcę
pomóc.
Wciąż była
zaskoczona tym, że wypowiadanie kolejnych słów przychodziło jej w tak
lekki, pewny sposób. Zdecydowanie się tak nie czuła, ale uznała, że targające
nią emocje były najmniej ważne. W tamtej chwili liczyła się Alessia – nie
tylko dla Damiena. Dobry Boże, chodziła z tą dziewczyną do szkoły, a nie
tak dawno to właśnie do niej poszła, by poprosić o coś tak błahego jak
ciuchy, by móc się przebrać. Widziała dość, by nie potrafić utożsamić jej z polująca
bestią.
W jej
oczach Ali wciąż była po prostu ludzka. I to o wiele bardziej niż jej
własna rodzina.
– Ja…
Alessia jedynie
westchnęła, po czym z jękiem wtuliła się we wciąż podtrzymującego ją
Damiena. Jej bliźniak wyraźnie się rozluźnił w odpowiedzi na tę formę
kapitulacji. Zaraz po tym jego pełne wdzięczności spojrzenie powędrowało ku
Liz. Ciepłe uczucia przybrały na sile, tym intensywniejsze dzięki więzi, co
dodatkowo dodało dziewczynie pewności siebie.
– Jesteś
pewna? – zapytał, ale po jego tonie dało się wyczuć, że to przede wszystkim
formalność.
Sztywno
skinęła głową. Próbowała nie myśleć o raz po raz skręcającym się żołądku,
nie wspominając o dopuszczeniu do siebie myśli o tym, co mogłoby
pójść nie tak.
Nie
zaprotestowała, kiedy Damien wyciągnął ku niej dłoń. Nie miała pojęcia czego
się spodziewać, ale pozwoliła, by ujął ją za rękę. Z wolna usiadła na
skraju łóżka, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy sama również powinna wziąć
Alessię w ramiona. To byłoby dziwne, o ile w ogóle byłaby w stanie
dziewczynę utrzymać, ale…
– Hej,
spokojnie. – Damien posłał jej blady uśmiech. – Pomogę, w porządku? Znieczulę
cię.
– Znieczulisz?
– powtórzyła w osłupieniu.
Skinął
głową.
– Tyle mogę
– oznajmił bez chwili wahania. – A Ali da radę pić z nadgarstka –
dodał, przy okazji uprzytomniając sobie, że doskonale znał jej obawy.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Nie tego się spodziewała, a słowa Damiena na dłuższą chwilę
wytrąciły ją z równowagi. To brzmiało lepiej niż perspektywa kogoś, kto
wgryzłby się jej w tętnicę, ale…
Potrząsnęła
głową. Nie, to nadal brzmiało abstrakcyjnie.
– Nie
musicie tak wokół mnie skakać – obruszyła się Alessia. Jej głos zabrzmiał
słabo, dodatkowo przytłumiony przez to, że wciąż tuliła się do Damiena.
– Wszystko
jest w porządku, kochanie – zapewnił natychmiast chłopak. Liz wciąż
zadziwiało to z jaką czułością się do niej zwracał. – Wszystko… w porządku
– dodał, ale nerwowy gest i sposób, w jaki ułożył dłoń na jej
biodrze, przy okazji muskając palcami brzuch siostry, mówiły same za siebie.
– Damien… –
zaczęła natychmiast Alessia.
Jedynie
potrząsnął głową.
– To teraz
nieważne – oznajmił zdecydowanym tonem. – Ale zrób dla mnie tyle, że pozwolisz
sobie pomóc.
Nawet jeśli
miała jakiekolwiek obiekcje, zachowała je dla siebie. Liz również przyjęła to z ulgą,
gotowa przysiąc, że każda dodatkowa sekunda zwłoki przybliżała ją do tego, by
jednak spanikowała i w przypływie emocji rzuciła do ucieczki. Jakaś jej
cząstka miała ochotę to zrobić, ale dziewczyna stanowczo kazała jej się
zamknąć, zwłaszcza gdy Damien bardziej stanowczo ujął ją za ramię, przyciągając
na tyle blisko, by miała swobodny dostęp do Alessi.
Jeśli chcesz, zamknij oczy, odezwał się
ponownie w jej umyśle. Było w jego słowach coś, co mimo wszystko
wydało się Liz kojące. Ali cię nie
skrzywdzi, zresztą jestem obok, więc…
– Po prostu
to zróbcie – wymamrotała, prostując rękę.
Zacisnęła
powieki, w duchu robiąc wszystko, byleby się uspokoić. Spróbowała wyrównać
oddech, choć to okazało się o wiele trudniejsze niż mogłaby przypuszczać.
Serce wciąż próbowało jej się wyrwać w piersi, trzepocąc się tak
gwałtownie, że to okazało się niemalże bolesne.
Liz zamarła,
w napięciu czekając na ugryzienie. To wciąż do niej nie docierało – to, że
tak po prostu pozwalała się ukąsić. Mimowolnie pomyślała o Jasonie,
paraliżującym bólu i strachu, który towarzyszył jej, gdy wręcz błagała
Damiena o śmierć. Wspomnienia w ułamku sekundy wróciły, tym samym na
dłuższą chwilę wytrącając Liz z równowagi.
Tyle że tym
razem miało być inaczej. Ano Damien ani Alessia nie zamierzali jej skrzywdzić.
Wręcz przeciwnie, o czym zdążyła się już przekonać. Gdzieś w pamięci
miała również jedną z wielu rozmów z Licavolim, podczas której
próbowała zrozumieć świat, w którym przyszło jej żyć. Rozróżnienie ras i pojęcie
wszystkich zasad, którymi kierowali się nieśmiertelni, było trudne, ale
Elizabeth i tak próbowała zrozumieć. Nauka zawsze przychodziła jej z łatwością,
więc na swój sposób traktowała to właśnie w ten sposób – jak kolejny temat
do przerobienia.
Myślenie o szkole
wciąż brzmiało jak marny żart, zdecydowanie zbyt przyziemne, zwłaszcza po
wszystkim, co się wydarzyło.
Ze światem
wypuściła powietrze. Tak czy siak, dzięki Damienowi zrozumiała dość. I pamiętała.
Była gotowa przysiąść, że podczas jednej z rozmów tłumaczył jej, że
pół-wampira kobiety nie były w stanie doprowadzić do przemiany. Nic złego
nie miało się stać od ugryzienia Ali, a jednak…
Czekała,
choć nie była pewna na co. Tym bardziej zaskoczył ją nacisk, który nagle
poczuła – tylko to, bez choćby cienia bólu, a tym bardziej palenia. Nie
otworzyła oczy, po prostu siedząc i biernie przyjmując wszystko, co działo
się wokół niej. Pozwalała Alessi pić, w pewnym momencie dochodząc do
wniosku, że jakimś cudem zdołała się rozluźnić. To zaskoczyło ją bardziej niż
cokolwiek innego, wciąż wydając się co najmniej niedorzeczne.
Nie, tym
razem zdecydowanie nie miała do czynienia z kimś takim jak Jason. I chciała
pomóc, nawet jeśli to miałoby sprowadzać się do oddania krwi. Zresztą już to
robiła, prawda? Co prawda gdy kilka miesięcy wcześniej udała się do centrum krwiodawstwa
nie skończyła w towarzystwie głodnej nieśmiertelne, uczepionej do
nadgarstka, ale czy to było takie ważne?
Miała
wrażenie, że kolejne sekundy ciągnęły się w nieskończoność, ale i to
była w stanie znieść. Już nie czuła potrzeby ucieczki, choć wciąż nie miała
odwagi otworzyć oczu. Mogła tylko zgadywać czy towarzysząca jej przez cały ten
czas ulga należała do niej, czy może to Damien próbował mieszać jej w głowie,
ale nawet jeśli w grę wchodziło to drugie, nie potrafiła mieć mu tego za
złe. Nawet jeśli ingerował w jej emocje, tak było lepiej.
Spokój
wciąż wydawał się czymś nienaturalnym, ale na Liz już to nie robiło wrażenia – w końcu
już od jakiegoś czasu wszystko było nie takie jak trzeba. Mocniej zacisnęła
powieki, nagle senna, co momentalnie skojarzyła z utratą krwi. Słabość
narastała, a Liz zawahała się, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy nie
powinna poprosić, by przerwali. Jakby tego było mało, znów była gotowa
przysiąść, że wzory na jej skórze paliły. To mogło oznaczać cokolwiek, ale…
– Ali,
słońce, wystarczy… – doszedł ją zatroskany głos Carlisle'a. Mimo wszystko miała
wrażenie, że kolejne słowa rozbrzmiewały gdzieś daleko, z trudem dochodząc
do jej świadomości.
Usłyszała
jęk Alessi, a potem nacisk na nadgarstku zelżał, kiedy dziewczyna w pośpiechu
poluzowała uścisk. Liz zamrugała, w końcu decydując się otworzyć oczy.
Powiodła wzrokiem dookoła, wciąż oszołomiona, choć sama nie była pewna
dlaczego. Siedziała na łóżku, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie sama
usiadła, by pomóc Ali. Sama zainteresowana wciąż tuliła się do brata, co prawda
na pierwszy rzut oka zawstydzona, ale nic ponadto. Zdecydowanie nie
przypominała dzikiej bestii, która miałaby problem z zaplanowaniem nad
głodem.
Muśnięcie
chłodnych palców skutecznie wyrwało Liz z letargu. Natychmiast przeniosła
wzrok na ojca Eleny, by przekonać się, że ten w którymś momencie
przykucnął tuż naprzeciwko niej. Ujął ją za rękę, na moment zaciskając palce na
jej nadgarstku.
– W porządku?
– zapytał, spoglądając Liz w oczy.
Zawsze była
w stanie doszukać się czegoś kojącego w złocisty u tęczówkach
Cullenów. Również w samym Carlisle'u od zawsze dostrzegła przede wszystkim
ciepło, przez co trudno było jej utożsamiać go z wampirem – i to na
dodatek takim jak Jason. Dla niej był tylko i wyłącznie ojcem jej
najlepszej przyjaciółki.
Trudno było
jej stwierdzić, co takiego musiał myśleć w tamtej chwili. Wyglądał przede
wszystkim na zmartwionego, ale to nie wydało jej się dziwne. To, że w jego
oczach doszukała się wahania, również wydało się Liz zrozumiałe. Z tego,
co mówił Damien, dla kierującego się konkretnymi zasadami Carlisle'a, kwestia
wymiany krwi wciąż była problematyczna. Jasne, że się martwił.
– T-tak –
wykrztusiła z opóźnieniem. Zabawne, ale nawet mimo roztrzęsienia czuła, że
mówiła prawdę. – Naprawdę. Ja tylko…
Carlisle
posłał jej uspokajający uśmiech. Nawet jeśli wciąż był podenerwowany, ukrywanie
emocji przychodziło mu wręcz zadziwiająco wprawnie.
– Jesteśmy
ci bardzo wdzięczni, kochanie – stwierdził i nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby
mu nie uwierzyć. Wciąż czuła się skołowana, kiedy Carlisle w pośpiechu
odsunął się, by spojrzeć na wciąż tulącego do siebie Alessie Damiena. –
Odpocznijcie, co? – zasugerował, a jego ton jasno dawał do zrozumienia, że
nawet nie brał pod uwagę odmowy. – Oboje. Ja zajmę się Ali.
Liz przez chwilę
jeszcze tkwiła w bezruchu, próbując zapanować nad dreszczami. Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, po czym rozprostowała palce. Wciąż czuła się
tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, otępiała i oszołomiona
utratą krwi. W efekcie w pierwszym odruchu aż zatoczyła się, gdy
tylko spróbowała poderwać się na równe nogi.
Kątem oka spojrzała
na Damiena. Wciąż tulił do siebie siostrę, po chwili pomagając dziewczynie
ułożyć się na łóżku. Z jakiegoś powodu Elizabeth poczuła się niemalże jak
intruz, widząc w jaki sposób nachylił się nad Alessią, by ucałować ją w czoło.
– Będę
potem.
Skrzyżowała
ramiona na piersiach, nagle niepewna, co ze sobą zrobić. Rozluźniła się dopiero
w chwili, w której Damien zmaterializował się tuż obok niej,
bezceremonialnie chwytając ją za rękę. Nie zaprotestowała, pozwalając wyprowadzić
się na korytarz. Dopiero tam w końcu pozwoliła na to, by emocje doszły do
głosu i z jękiem oparła się o ścianę, ledwo panując nad kolejnymi
dreszczami.
– O mój
Boże… – wyrwało jej się.
Nie dodała niczego
więcej, ale to okazało się mało istotne. Wystarczyło, że Damien
bezceremonialnie przesunął się w jej stronę, bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia ujmując jej twarz w obie dłonie. Zanim zdążyła się zastanowić,
ciepłe wargi odnalazły drogę do jej ust. Mocniej przywarła do ściany, po czym
odwzajemniła pocałunek, świadoma wyłącznie ulgi, która rozeszła się po całym jej
ciele. Czuła Damiena całą sobą, kolejny raz porażona intensywnością łączącej
ich więzi.
– Tak bardzo
ci dziękuję – westchnął. Jego głos zabrzmiał w dziwny, nieco zachrypnięty
sposób. – Wciąż nie dociera do mnie, że on… Ale Ali jest cała.
– Tego się
trzymaj – oznajmiła bez chwili wahania. – Damien… – zaczęła, ale nie dał jej
okazji, żeby dokończyć.
– Nie tutaj
– poprosił cicho. Nerwowym ruchem przeczesał rude włosy palcami, choć nie
wyglądał na tym na kogoś, kto zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Jego
oczy zalśniły w niepokojący, niezdrowy sposób. – Chyba muszę stąd wyjść.
Nie chciałem denerwować się do Alessi, ale teraz… Znam jedno miejsce, o ile
nie masz nic przeciwko – dodał, rzucając jej niepewne spojrzenie. – Powinnaś
odpocząć.
Oboje powinniśmy, pomyślała mimochodem,
ale zachowała tę uwagę dla siebie. Z obawą obserwowała jego bladą twarz, w duchu
czując ulgę, że przynajmniej na razie nie próbował zrobić czegoś głupiego. Obawiała
się, że to tylko kwestia czasu, zwłaszcza że była w stanie wyczuć wciąż towarzyszące
Damienowi wzburzenie, ale…
Stanowczo
zdusiła to uczucie w sobie, tak jak i wciąż obecne gdzieś w jej
wnętrzu poczucie winy. To mogło zaczekać.
I już w jej
gestii leżało, by tego wieczora nie wydarzyło się nic, czego później przyszłoby
im żałować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz