
Isabeau
Wypadła na korytarz. Usłyszała
huk, kiedy drzwi najpierw uderzyły o ścianę, a potem wróciły na swoje
miejsce, zamykając się tuż za jej plecami, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
Bez słowa popędziła przed siebie, w tamtej chwili marząc wyłącznie o tym,
by znaleźć się jak najdalej od pokoju Alessi.
Obraz raz
po raz rozmazywał jej się przed oczami, ale zrzuciła to na pęd. Wiedziała, że to
bez sensu, zwłaszcza że od lat dysponowała wyostrzonymi zmysłami, ale z uporem
próbowała odsunąć od siebie myśl, że tak naprawdę po prostu płakała. Łzy wciąż
cisnęły jej się do oczu, równie uciążliwe, co i raz po raz powracające
myśli – w tym również słowa, które padły z ust Ali.
Moja Isabeau…
Zacisnęła
dłonie w pięści. Drżała na całym ciele, jedynie cudem utrzymując się w pionie.
Wciąż posuwała się naprzód, choć całe jej ciało wydawało się lgnąć ku dołowi.
To było tak, jakby nagle zaczęło ważyć tonę, z uporem ciągnąc wampirzycę
niżej i niżej. Czuła się bardziej roztrzęsiona niż w siedzibie łowców,
po tym jak Rufus zabrał ją z zasięgu tego dziwnego wykorzystującego dźwięk
urządzenia, które przeciwko niej wykorzystał Jaques.
Mętlik w głowie
coraz bardziej dawał jej się we znaki, choć to okazało się niczym w porównaniu
z całą mieszanką narastających w jej wnętrzu emocji. Tak naprawdę
miała ochotę krzyczeć, przytłoczona wciąż rozchodzącej się po całym ciele
goryczy. Moja bogini jest martwa,
powtórzyła w myślach i te słowa jedynie spotęgowały pustkę, którą
odczuwała już od jakiegoś czasu. To było coś, co zaczęło się tuż po śmierci
Allegry, stopniowo narastając i teraz w końcu znajdując ujście.
Sądziła, że gdy w końcu postawi sprawę jasno, pozwalając rozbrzmieć
wszystkim wątpliwościom, które przez tyle czasu w sobie pielęgnowała,
poczuje się lepiej, ale gdy przyszło co do czego…
To nie
miało być tak. A ona nie miała pojęcia, co robić.
– Isabeau!
Z wrażenia
omal nie potknęła się o własne nogi. Z opóźnieniem dotarło do niej,
że ktoś powtórzył jej imię przynajmniej kilka razy, wyraźnie nie zamierzając
odpuścić. Wyczuła ruch za plecami, ale nie odwróciła się, choć instynktownie
zwolniła, nagle nie ufając własnej koordynacji. Miała wrażenie, że w każdej
chwili mogłaby się wywrócić i choć upokorzenie się w ten sposób
stanowiło najmniej istotny z dręczących ją problemów, nie zamierzała sobie
na to pozwolić.
W pierwszym
odruchu pomyślała, że to Carlisle, zwłaszcza że to byłoby do niego podobne – pójść
za nią w momencie, w którym miała ochotę wyzywać na czym świat stoi.
To nie byłby pierwszy raz, gdy próbowałby ją w ten sposób dręczyć, tym
bardziej że sprawa dotyczyła wiary. Albo raczej jej braku, choć to niewiele
zmieniało, skoro nie miała co liczyć na święty spokój. Inna sprawa, że pod
wieloma względami nigdy nie zgadzali się w kwestii poglądów, ale to w tamtej
chwili wydawało się najmniej ważne.
Ewentualnie
chodziło o Rufusa. W końcu czemu nie, prawda? Zdążyła przywyknąć, że w sytuacjach,
w których wyglądała jak siódme nieszczęście, pojawiały się przy niej
osoby, których absolutnie nie chciała widzieć. Może to przynajmniej dałoby jej
okazję, by w końcu szwagra zabić, ale wcale nie poczuła się z tą myślą
lepiej.
A potem chłodne
palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Jedno szarpnięcie wystarczyło, by
zmusić ją do zatrzymania się i zwrócenia ku intruzowi. Natychmiast
wyprostowała się, gotowa warknąć albo rzucić się na potencjalnego przeciwnika z pięściami,
jednak nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian z jękiem
wpadła wprost w ramiona stojącego tuż przed nią Dimitra.
– Isabeau… –
westchnął, stanowczym ruchem przygarniając ją do siebie. Chłodne palce wsunęły
się w jej włosy, raz po raz je przeczesując. – Wołałem cię. Co się stało? –
zapytał i zawahał się, przez moment po prostu tuląc ją do siebie. –
Płaczesz?
– W żadnym
razie!
Słowa
protestu zabrzmiały w co najmniej żałosny sposób, wciąż bardziej
przypominając jęk niż cokolwiek innego. Natychmiast wyprostowała się niczym
struna, próbując nad sobą zapanować i odsunąć na bezpieczną odległość od
obejmującego ją mężczyzny, ale ją powstrzymał. Ostatecznie pozwolił jedynie na
tyle, by odchyliła się w jego ramionach na tyle, by mogli spojrzeć sobie w oczy.
Beau momentalnie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, z pomocą włosów
próbując zasłonić wilgotne policzki.
Cisza, która
nagle między nimi zapanowała, miała w sobie coś przenikliwego. Isabeau
oddychała szybko i płytko, czując co najmniej tak, jakby właśnie
przebiegła maraton. Zmęczenie dawało jej się we znaki, choć to zdecydowanie nie
miało związku ze stanem fizycznym. W tamtej chwili przede wszystkim wciąż drżała,
niezdolna się uspokoić, choć robiła wszystko, byleby powstrzymać szloch. Raz po
raz to napinała, to znów rozluźniała mięśnie, marząc już tylko o to, by znów
ruszyć się do biegu – i to pomimo tego, że nie miała żadnego konkretnego
celu.
Mogła tylko
zgadywać, ile słyszał Dimitr. Jego twarz nie wyrażała niczego konkretnego, a może
to ona nie była w stanie skupić się na tyle, by mieć szansę rozpoznać
poszczególne emocje. To, że wciąż z uporem unikała spoglądania na wampira,
również utrudniało rozróżnienie targających nim uczuć. Isabeau mogła co najwyżej
zgadywać, a na to zdecydowanie nie miała siły.
I wciąż
chciała krzyczeć, płakać i wyrzucić z siebie wszystko to, co
narastało wewnątrz niej. Z tym, że przecież nie mogła.
– Isabeau… –
zaczął raz jeszcze Dimitr.
Zesztywniała,
kiedy bezceremonialnie ujął jej twarz w obie dłonie, próbując zmusić do
spojrzenia sobie w oczy. Nagle poczuła się niemalże jak osaczone,
przyparte do muru zwierzę, nade wszystko pragnąc znaleźć się gdzieś poza
zasięgiem rąk męża. Zareagowała dopiero w chwili, w której kciukami z czułością
pogładził ją po policzkach, ścierając łzy i tym samym nie pozostawiając
jej już innego wyboru jak tylko przyznać przed samą sobą, że jednak płakała.
– Zostaw –
wymamrotała, w pośpiechu odwracając głowę. Znów spróbowała się wyszarpać,
tym razem bardziej stanowczo, ale to okazało się równie bezsensowne, co i wcześniej.
– Puść mnie, Dimitrze – poprosiła, samą siebie zadziwiając tym, że nie zaczęła
na niego krzyczeć.
Przełknęła z trudem,
czując narastający uścisk w gardle. To, że wampir nie wyglądał na
chętnego, by zareagować na jej słowa, nie pomagało.
– Nie, póki
nie powiesz mi, co się stało – oznajmił, ale przynajmniej choć trochę poluzował
uścisk. Potarł jej ramiona, zupełnie jakby w ten sposób mogła się rozgrzać
i przestać drżeć. – Coś z Alessią? Słyszałem jej głos, więc… –
zaczął, ale Isabeau jedynie potrząsnęła głową.
– Przecież
doskonale wiesz, co się tam stało!
Tego
jednego była pewna. Mógł udawać, że nie miał pojęcia, o czym rozmawiały,
ale w przypadku wampira taka możliwość po prostu nie wchodziła w grę.
Wiedziała przecież, że stał pod drzwiami, zresztą jakoś nie wątpiła, że krzyki
niosły się korytarzami. Wyostrzone zmysły również robiły swoje, nie pozostawiając
żadnych złudzeń co do tego, czy prywatność – zwłaszcza przy kłótni – wchodziła w grę.
Cień,
którzy przemknął przez twarz Dimitra, jedynie utwierdził ją w przekonaniu,
że trafiła w sedno. Wampir westchnął, po czym skinął głową, darując sobie protesty,
co przyjęła z ulgą. Uwielbiała go za to, że zwykle wiedział jak się zachować,
nawet w najbardziej skomplikowanych sytuacjach wciąż będąc w stanie
pozostać dyplomatą, ale nie chciała, by robił to przy niej.
– Beau,
kochana…
–
Powiedziałam Alessi dokładnie to, co myślę. – Wciąż na niego nie patrzyła,
jakby od niechcenia wpatrując się w przestrzeń. – Moja bogini jest martwa.
Z jakiegoś
powodu te słowa bolały, choć przecież nie powinny. Nie, skoro tak po prostu
stwierdzała fakt – aż nazbyt oczywisty i uzasadniony argumentami, które
już podała bratanicy. Wierzyła w to, prawda? W ostatnim czasie
wydarzyło się dość, by pojęła, że pogoń za Selene czy oczekiwanie odpowiedzi
zwrotnej z jej strony, przypominała raczej próby pochwycenia dymu gołymi
rękami. Goniła za snem, ale teraz nadszedł moment, żeby się obudzić.
Z tym, że
to bolało i Isabeau nie mogła niczego na to poradzić. W jednej chwili
runęło wszystko, co budowała przez wieki – jedyny stały element, bo to wiara
pozostawała niezmieniona nawet wtedy, gdy wszystko inne waliło się na jej
oczach. Nawet wtedy, gdy odrzuciła człowieczeństwo, wierzyła, że…
Nie chciała
o tym myśleć.
O tym, że
kolejny raz balansowała gdzieś na granicy, w każdej chwili mogąc sobie
wyobrazić łatwość, z jaką przyszłoby jej przejście do stanu otępienia i cudownej
pustki, tym bardziej. Już raz pozwoliła sobie na upadek i nie skończyło
się to dobrze.
Zesztywniała,
znów zaczynając drżeć, choć nie była pewna dlaczego. Czuła przenikliwy chłód, mający
swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Zamiast ulgi, było wyłącznie to – przenikliwe
zimno i pustka, której nie potrafiła się pozbyć. Co więcej coś nieustannie
ciągnęło ją w dół, przez co coraz trudniej było jej ustać na nogach. Zresztą
to było coś więcej – wrażenie, że nieustannie spadała, choć przecież pewnie
stała na ziemi.
– To… Jak
długo cię to dręczy, co? – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, by
wyrwać ją z letargu. W roztargnieniu spojrzała na Dimitra, początkowo
mając wrażenie, że mówił do niej w jakimś obcym języku. – Od pogrzebu? Czy
odkąd Allegra…?
– Co niby
miałoby mnie dręczyć? – obruszyła się.
Przecież
dopiero teraz wszystko stało się jasne, prawda? Nie powinna czuć się z tego
powodu źle.
Dimitr
jedynie potrząsnął głową.
– Oboje
wiemy, co takiego mam na myśli – oznajmił bez chwili wahania. Znów ujął jej
twarz w obie dłonie, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – I że
to minie. Wciąż masz swój czas na żałobę, a gdybyś do tego wszystkiego
pozwoliła mi sobie pomóc…
– O czym
ty, do cholery, do mnie mówisz?! – jęknęła, odskakując od niego jak oparzona.
Zaskoczyła go na tyle, by w końcu ją puścił, co natychmiast wykorzystała,
by uciec z zasięgu jego rąk. – Odbyłam swoją żałobę i to zanim w ogóle
się zaczęła. Doskonale wiedziałam, że ona umrze. Zresztą właśnie dlatego nie
miała żadnych szans, tak?
– Isabeau…
– Daj już
spokój – warknęła, tym razem nie dając mu dojść do słowa. – Pozbierałam się,
jasne? Powiedziałabym, że teraz rozumiem więcej niż kiedykolwiek.
– Na moje
raczej bredzisz bardziej niż kiedykolwiek – padło w odpowiedzi.
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona tymi słowami. Jak na Dimitra to już było prawie
niemiłe, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Wręcz puściła to stwierdzenie
mimo uszu, raz po raz powtarzając sobie, że to przecież i tak nie miało znaczenia.
– Skoro już
rozmawiamy – oznajmiła, siląc się na obojętność – powiedz mi lepiej czy
widziałeś Dariusa. Sądzę, że będę miała do niego sprawę.
Dimitr nie
odpowiedział od razu, wyraźnie zaskoczony zmianą tematu. Wciąż wyglądał na
chętnego, by do niej podejść, ale – co również przyjęła z ulgą –
ostatecznie zdecydował się trzymać na dystans.
– Do
Dariusa? – powtórzył z rezerwą. – Jaką? Wydawało mi się, że nie masz mi za
złe, że ja…
– Bo nie
mam – zapewniła pośpiesznie. – Postąpiłeś słusznie, a teraz to naprawdę wiele
nam ułatwi.
– Nie
rozumiem…
Isabeau westchnęła
przeciągle. Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, zmusiła się do tego, by
spojrzeć mu w oczy.
– Postąpiłeś
słusznie – powtórzyła z naciskiem – oddając Dariusowi moje obowiązki. Niech
je zatrzyma, bo ja już od dłuższego czasu nie nadaję się do pełnienia funkcji
dowódczyni straży. Gdyby było inaczej, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale to
teraz bez znaczenia. – Wzruszyła ramionami. – Skoro nie jestem w stanie
przemówić Alessi do rozsądku, trudno. Kapłanką też już nie jestem, a ona…
– Dość.
Natychmiast
zamilkła, choć nie od razu to sobie uświadomiła. Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, próbując zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Nie była pewna, co
bardziej ją zaskoczyło – to, że Dimitr wymógł na niej ciszę bez podnoszenia
głosu czy może sposób, w jaki się do niej zwrócił. Rozkaz skutecznie
wytrącił ją z równowagi, zwłaszcza że nie brzmiał jak wypowiedzi, których
zwykle doczekiwała się od męża – to nie była prośba, ale konkretne polecenie, zaś
jego ton sugerował, że zignorowanie go po prostu nie wchodziło w grę.
W milczeniu
zmierzyła wampira wzrokiem. Wciąż trzymał się na odległość wystarczającą, by
nie próbowała się od niego odsuwać, ale tym razem w jego postawie
doszukała się czegoś, czego nie potrafiła sprecyzować. Co prawda wciąż wyglądał
na zatroskanego, ale te emocje ustąpiły miejsca czemuś, co dopiero po chwili
utożsamiła z gniewem. Dimitr był zły, choć nie miała pewności, co to tak
naprawdę oznaczało.
–
Powiedziałam już wszystko, co chciałam – stwierdziła cicho. – Porozmawiam z Darisuem,
chyba że ty…
– O czym
ty do mnie mówisz, Isabeau?
Znów
zamilkła, dziwnie zaniepokojona obojętnością, która wkradła się do jego tonu.
Właściwie nie była pewna, czego się spodziewała, ale zdecydowanie nie tego –
nie chłodu, który nagle wyczuła w kolejnych słowach. Była gotowa na
pocieszanie, kolejne czułości, ale to…
– Ja…
– Dlaczego z takim
uporem udajesz silniejszą niż jesteś, co? Stoisz i się trzęsiesz, ale
oczywiście nie pozwolisz sobie na to, żeby płakać. – Z uwagą zmierzył ją
wzrokiem. Jego rubinowe tęczówki dosłownie przenikały ją na wskroś. – To jest
wszystko na co cię stać? Odetniesz się od wszystkiego, tylko dlatego że…
– Ustąpię,
bo tak będzie lepiej! – zaoponowała natychmiast. – Nie powiesz mi, że tego nie
widzisz. Zjebałam po całości, a teraz…
– A teraz
uciekasz, tak jak za każdym razem, kiedy coś idzie nie tak, bo jesteś tchórzem.
Odpychając przy tym mnie, jakbym nic nie znaczył, choć zawsze pragnąłem tylko i wyłącznie
tego, byś była szczęśliwa.
Aż
zachłystnęła się powietrzem. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy spojrzała na Dimitra,
przez moment mając wrażenie, że widziała go po raz pierwszy. Wciąż wydawał się
spokojny i odległy, choć jego oczy lśniły w ten dziwny, na swój
sposób niepokojący sposób. Miała wrażenie, że przenikał ją na wskroś, spoglądając
nie tylko na nią, ale przede wszystkim na duszę, o ile wciąż ją miała.
Wątpiła, bo w jakimś stopniu czuła się tak, jakby ta w którymś
momencie rozpadła się na kawałeczki.
Wiedziała,
że powinna coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa. Chwilę jeszcze patrzyła na Dimitra, czując się przy tym co
najmniej tak, jakby ten ją uderzył, choć to wydawało się niedorzeczne. Z drugiej
strony, dokładnie w ten sam sposób odbierała wszystko, co w ostatnim
czasie działo się wokół niej. Nie miała pojęcia, co zrobić, zwłaszcza gdy
emocje zaczęły dochodzić do głosu, a jakby tego było mało…
Więc po
prostu się wycofała.
Po prostu odwróciła
się na pięcie, zamierzając odejść, zwłaszcza że jego ramiona już jej nie
powstrzymywały. Pragnęła rzucić się do biegu, mając nadzieję, że tym razem już
nikt nie będzie próbował stawać jej na drodze.
Przeliczyła
się.
Dimitr
dopadł do niej błyskawicznie, bezceremonialnie chwytając w pasie. Szarpnęła
się, chcąc mu się wyrwać, ale z równym powodzeniem mogłaby siłować się z najbliższą
ścianą. Zaklęła i raz jeszcze spróbowała się oswobodzić, wręcz gotowa zacząć
z nim walczyć, ale w efekcie doprowadziła wyłącznie do tego, że
wampir bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie.
– I właśnie
o tym mówię – usłyszała tuż przy uchu. Jego lodowaty oddech owiał jej
policzek, sprawiając, że instynktownie się spięła. – Isabeau Licavoli ucieka,
kiedy sprawy wymykają się spod kontroli. Udajesz silną, chociaż wcale nie
musisz taka być. Kiedy w końcu to do ciebie dotrze, co?
– Ja… –
Zacisnęła usta. – Puść mnie.
Jedynie
westchnął przeciągle, wyraźnie zmartwiony.
– Jak sobie
życzysz – powiedział z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa – ale co
potem? Znów mam pozwolić ci odejść?
Najwyraźniej
nie oczekiwał odpowiedzi, bo jeszcze kiedy mówił, poluzował uścisk. Tym razem
nogi odmówiły Isabeau posłuszeństwa, więc po prostu osunęła się na kolana, ciężko
opadając na posadzkę. Dimitr bez pośpiechu przemieścił się, milcząc i na
nią patrząc. Poczuła się dziwnie, kiedy tak po prostu spojrzał na nią z góry,
mimo czającego się w oczach niepokoju nie próbując jej podnosić.
Z
opóźnieniem uprzytomniła sobie, w jaki sposób się do niej zwracał. Isabeau
Licavoli, nie Falcone, chociaż…
– Nie chcę
odejść – wykrztusiła z trudem. Przez ucisk w gardle wypowiadanie
kolejnych słów przychodziło jej z trudem.
– Więc
dlaczego za każdym razem czuję się, jakbym cię tracił? – zapytał łagodnie,
ostrożnie dobierając słowa. – Jeśli czujesz, że potrzebujesz czasu, by się zdystansować,
to w porządku. Zrezygnuj z bycia kapłanką, jeśli dzięki temu
poczujesz się lepiej. Daj sobie czas, ale – do cholery – nie wmawiaj mi, że żałoba
za tobą, bo oboje wiemy, że to nieprawda. Ty po prostu nie umiesz być słaba,
choć już dawno powinnaś zrozumieć, że masz do tego prawo.
Nie odpowiedziała.
Była w stanie jedynie siedzieć i bezmyślnie wpatrywać się w posadzkę.
Wciąż drżała, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej, choć nie sądziła, że
to w ogóle możliwe. To, co mówił do niej Dimitr, również brzmiało dziwnie,
odległe i jakby odrealnione.
Wyczuła
ruch, kiedy wampir z wolna przesunął się bliżej.
– Jestem…
zmęczony ciągłymi próbami zatrzymania cię przy sobie – przyznał łagodnie, ostrożnie
dobierając słowa. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, co najmniej
zaskoczona. W tamtej chwili niewiele brakowało, by serce wyrwało jej się z piersi
ze zdenerwowania. Jak niby miała rozumieć, że on…? – Zwłaszcza że wciąż dzieje się
coś, co uświadamia mi, że tak naprawdę wcale cię nie mam. Czego ty tak naprawdę
chcesz Isabeau, co? Jak mam ci pomóc, skoro ciągle idziesz przede mną i udajesz,
że wcale nie potrzebujesz kogoś, kto podniesie cię na duchu?
Poczuła wilgoć
na policzkach. Łzy z pewnością były tam wcześniej, ale tym razem pozwoliła
swobodnie im popłynąć, już nie próbując ich powstrzymywać. Prawie nie zwróciła
na to uwagi, świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą
niepokoju.
Z drugiej
strony… Przecież mogła się tego spodziewać, prawda? Powinien zostawić ją już
dawno temu, a już zwłaszcza wtedy, gdy wróciła do Miasta Nocy po tym jak
zostawiła go przez Claudię. Do tej pory nie rozumiała dlaczego tak po prostu
przyjął ją z otwartymi ramionami, ale…
– Po prostu
daj mi znać, kiedy będziesz wiedziała.
Aż się
skuliła, co najmniej oszołomiona tymi słowami – i to bardziej niż
wcześniejszymi. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, instynktownie wyciągnęła
rękę i tym razem sama chwyciła go za nadgarstek, kiedy przechodził tuż
obok. Czuła się żałośnie słaba i chora, zresztą spodziewała się, że Dimitr
bez większego wysiłku oswobodzi się z jej uścisku i jednak odejdzie,
zwłaszcza że właśnie to sugerowały jego słowa – w końcu miał dość.
Tyle że nie
potrafiła odpuścić. Potrzebowała go, dokładnie tak jak sugerował, a że
nawet bardziej. Potrzebowała go cały ten czas, kiedy spadła coraz niżej i niżej,
nagle gotowa przysiąc, że był jedyną osobą, dzięki której jeszcze nie sięgnęła
dnia.
Nie od razu
dotarło do niej, że momentalnie przystanął, pozwalając, by trzymała go za rękę.
Przez chwilę oboje trwali w ciszy, ona wciąż skulona na podłodze.
– Po prostu
to powiedz – zasugerował łagodnie, tym razem bez choćby cienia gniewu. – Tylko
tyle. To wystarczy.
Choć w głowie
wciąż miała mętlik, niepewna, czego tak naprawdę od niej oczekiwał, kiedy
przyszło co do czego, nawet się nie zawahała.
– Nie idź.
W gruncie
rzeczy przypominało to bardziej ruch wargami niż cokolwiek innego, ale
wystarczyło. Zanim choćby zdążyła się zastanowić, ramiona Dimitra znów owinęły
się wokół niej, kiedy ten bezceremonialnie wziął ją na ręce – tak po prostu,
zupełnie jakby miał do czynienia z małym dzieckiem.
Nie
zaprotestowała. W zamian zamknęła oczu, wtuliła się w jego tors i po
prostu zaczęła płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz