14 lutego 2019

Dwieście trzydzieści

Isabeau

Wypadła na korytarz. Usłyszała huk, kiedy drzwi najpierw uderzyły o ścianę, a potem wróciły na swoje miejsce, zamykając się tuż za jej plecami, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Bez słowa popędziła przed siebie, w tamtej chwili marząc wyłącznie o tym, by znaleźć się jak najdalej od pokoju Alessi.
Obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, ale zrzuciła to na pęd. Wiedziała, że to bez sensu, zwłaszcza że od lat dysponowała wyostrzonymi zmysłami, ale z uporem próbowała odsunąć od siebie myśl, że tak naprawdę po prostu płakała. Łzy wciąż cisnęły jej się do oczu, równie uciążliwe, co i raz po raz powracające myśli – w tym również słowa, które padły z ust Ali.
Moja Isabeau…
Zacisnęła dłonie w pięści. Drżała na całym ciele, jedynie cudem utrzymując się w pionie. Wciąż posuwała się naprzód, choć całe jej ciało wydawało się lgnąć ku dołowi. To było tak, jakby nagle zaczęło ważyć tonę, z uporem ciągnąc wampirzycę niżej i niżej. Czuła się bardziej roztrzęsiona niż w siedzibie łowców, po tym jak Rufus zabrał ją z zasięgu tego dziwnego wykorzystującego dźwięk urządzenia, które przeciwko niej wykorzystał Jaques.
Mętlik w głowie coraz bardziej dawał jej się we znaki, choć to okazało się niczym w porównaniu z całą mieszanką narastających w jej wnętrzu emocji. Tak naprawdę miała ochotę krzyczeć, przytłoczona wciąż rozchodzącej się po całym ciele goryczy. Moja bogini jest martwa, powtórzyła w myślach i te słowa jedynie spotęgowały pustkę, którą odczuwała już od jakiegoś czasu. To było coś, co zaczęło się tuż po śmierci Allegry, stopniowo narastając i teraz w końcu znajdując ujście. Sądziła, że gdy w końcu postawi sprawę jasno, pozwalając rozbrzmieć wszystkim wątpliwościom, które przez tyle czasu w sobie pielęgnowała, poczuje się lepiej, ale gdy przyszło co do czego…
To nie miało być tak. A ona nie miała pojęcia, co robić.
– Isabeau!
Z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi. Z opóźnieniem dotarło do niej, że ktoś powtórzył jej imię przynajmniej kilka razy, wyraźnie nie zamierzając odpuścić. Wyczuła ruch za plecami, ale nie odwróciła się, choć instynktownie zwolniła, nagle nie ufając własnej koordynacji. Miała wrażenie, że w każdej chwili mogłaby się wywrócić i choć upokorzenie się w ten sposób stanowiło najmniej istotny z dręczących ją problemów, nie zamierzała sobie na to pozwolić.
W pierwszym odruchu pomyślała, że to Carlisle, zwłaszcza że to byłoby do niego podobne – pójść za nią w momencie, w którym miała ochotę wyzywać na czym świat stoi. To nie byłby pierwszy raz, gdy próbowałby ją w ten sposób dręczyć, tym bardziej że sprawa dotyczyła wiary. Albo raczej jej braku, choć to niewiele zmieniało, skoro nie miała co liczyć na święty spokój. Inna sprawa, że pod wieloma względami nigdy nie zgadzali się w kwestii poglądów, ale to w tamtej chwili wydawało się najmniej ważne.
Ewentualnie chodziło o Rufusa. W końcu czemu nie, prawda? Zdążyła przywyknąć, że w sytuacjach, w których wyglądała jak siódme nieszczęście, pojawiały się przy niej osoby, których absolutnie nie chciała widzieć. Może to przynajmniej dałoby jej okazję, by w końcu szwagra zabić, ale wcale nie poczuła się z tą myślą lepiej.
A potem chłodne palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Jedno szarpnięcie wystarczyło, by zmusić ją do zatrzymania się i zwrócenia ku intruzowi. Natychmiast wyprostowała się, gotowa warknąć albo rzucić się na potencjalnego przeciwnika z pięściami, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian z jękiem wpadła wprost w ramiona stojącego tuż przed nią Dimitra.
– Isabeau… – westchnął, stanowczym ruchem przygarniając ją do siebie. Chłodne palce wsunęły się w jej włosy, raz po raz je przeczesując. – Wołałem cię. Co się stało? – zapytał i zawahał się, przez moment po prostu tuląc ją do siebie. – Płaczesz?
– W żadnym razie!
Słowa protestu zabrzmiały w co najmniej żałosny sposób, wciąż bardziej przypominając jęk niż cokolwiek innego. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, próbując nad sobą zapanować i odsunąć na bezpieczną odległość od obejmującego ją mężczyzny, ale ją powstrzymał. Ostatecznie pozwolił jedynie na tyle, by odchyliła się w jego ramionach na tyle, by mogli spojrzeć sobie w oczy. Beau momentalnie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, z pomocą włosów próbując zasłonić wilgotne policzki.
Cisza, która nagle między nimi zapanowała, miała w sobie coś przenikliwego. Isabeau oddychała szybko i płytko, czując co najmniej tak, jakby właśnie przebiegła maraton. Zmęczenie dawało jej się we znaki, choć to zdecydowanie nie miało związku ze stanem fizycznym. W tamtej chwili przede wszystkim wciąż drżała, niezdolna się uspokoić, choć robiła wszystko, byleby powstrzymać szloch. Raz po raz to napinała, to znów rozluźniała mięśnie, marząc już tylko o to, by znów ruszyć się do biegu – i to pomimo tego, że nie miała żadnego konkretnego celu.
Mogła tylko zgadywać, ile słyszał Dimitr. Jego twarz nie wyrażała niczego konkretnego, a może to ona nie była w stanie skupić się na tyle, by mieć szansę rozpoznać poszczególne emocje. To, że wciąż z uporem unikała spoglądania na wampira, również utrudniało rozróżnienie targających nim uczuć. Isabeau mogła co najwyżej zgadywać, a na to zdecydowanie nie miała siły.
I wciąż chciała krzyczeć, płakać i wyrzucić z siebie wszystko to, co narastało wewnątrz niej. Z tym, że przecież nie mogła.
– Isabeau… – zaczął raz jeszcze Dimitr.
Zesztywniała, kiedy bezceremonialnie ujął jej twarz w obie dłonie, próbując zmusić do spojrzenia sobie w oczy. Nagle poczuła się niemalże jak osaczone, przyparte do muru zwierzę, nade wszystko pragnąc znaleźć się gdzieś poza zasięgiem rąk męża. Zareagowała dopiero w chwili, w której kciukami z czułością pogładził ją po policzkach, ścierając łzy i tym samym nie pozostawiając jej już innego wyboru jak tylko przyznać przed samą sobą, że jednak płakała.
– Zostaw – wymamrotała, w pośpiechu odwracając głowę. Znów spróbowała się wyszarpać, tym razem bardziej stanowczo, ale to okazało się równie bezsensowne, co i wcześniej. – Puść mnie, Dimitrze – poprosiła, samą siebie zadziwiając tym, że nie zaczęła na niego krzyczeć.
Przełknęła z trudem, czując narastający uścisk w gardle. To, że wampir nie wyglądał na chętnego, by zareagować na jej słowa, nie pomagało.
– Nie, póki nie powiesz mi, co się stało – oznajmił, ale przynajmniej choć trochę poluzował uścisk. Potarł jej ramiona, zupełnie jakby w ten sposób mogła się rozgrzać i przestać drżeć. – Coś z Alessią? Słyszałem jej głos, więc… – zaczął, ale Isabeau jedynie potrząsnęła głową.
– Przecież doskonale wiesz, co się tam stało!
Tego jednego była pewna. Mógł udawać, że nie miał pojęcia, o czym rozmawiały, ale w przypadku wampira taka możliwość po prostu nie wchodziła w grę. Wiedziała przecież, że stał pod drzwiami, zresztą jakoś nie wątpiła, że krzyki niosły się korytarzami. Wyostrzone zmysły również robiły swoje, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do tego, czy prywatność – zwłaszcza przy kłótni – wchodziła w grę.
Cień, którzy przemknął przez twarz Dimitra, jedynie utwierdził ją w przekonaniu, że trafiła w sedno. Wampir westchnął, po czym skinął głową, darując sobie protesty, co przyjęła z ulgą. Uwielbiała go za to, że zwykle wiedział jak się zachować, nawet w najbardziej skomplikowanych sytuacjach wciąż będąc w stanie pozostać dyplomatą, ale nie chciała, by robił to przy niej.
– Beau, kochana…
– Powiedziałam Alessi dokładnie to, co myślę. – Wciąż na niego nie patrzyła, jakby od niechcenia wpatrując się w przestrzeń. – Moja bogini jest martwa.
Z jakiegoś powodu te słowa bolały, choć przecież nie powinny. Nie, skoro tak po prostu stwierdzała fakt – aż nazbyt oczywisty i uzasadniony argumentami, które już podała bratanicy. Wierzyła w to, prawda? W ostatnim czasie wydarzyło się dość, by pojęła, że pogoń za Selene czy oczekiwanie odpowiedzi zwrotnej z jej strony, przypominała raczej próby pochwycenia dymu gołymi rękami. Goniła za snem, ale teraz nadszedł moment, żeby się obudzić.
Z tym, że to bolało i Isabeau nie mogła niczego na to poradzić. W jednej chwili runęło wszystko, co budowała przez wieki – jedyny stały element, bo to wiara pozostawała niezmieniona nawet wtedy, gdy wszystko inne waliło się na jej oczach. Nawet wtedy, gdy odrzuciła człowieczeństwo, wierzyła, że…
Nie chciała o tym myśleć.
O tym, że kolejny raz balansowała gdzieś na granicy, w każdej chwili mogąc sobie wyobrazić łatwość, z jaką przyszłoby jej przejście do stanu otępienia i cudownej pustki, tym bardziej. Już raz pozwoliła sobie na upadek i nie skończyło się to dobrze.
Zesztywniała, znów zaczynając drżeć, choć nie była pewna dlaczego. Czuła przenikliwy chłód, mający swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Zamiast ulgi, było wyłącznie to – przenikliwe zimno i pustka, której nie potrafiła się pozbyć. Co więcej coś nieustannie ciągnęło ją w dół, przez co coraz trudniej było jej ustać na nogach. Zresztą to było coś więcej – wrażenie, że nieustannie spadała, choć przecież pewnie stała na ziemi.
– To… Jak długo cię to dręczy, co? – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, by wyrwać ją z letargu. W roztargnieniu spojrzała na Dimitra, początkowo mając wrażenie, że mówił do niej w jakimś obcym języku. – Od pogrzebu? Czy odkąd Allegra…?
– Co niby miałoby mnie dręczyć? – obruszyła się.
Przecież dopiero teraz wszystko stało się jasne, prawda? Nie powinna czuć się z tego powodu źle.
Dimitr jedynie potrząsnął głową.
– Oboje wiemy, co takiego mam na myśli – oznajmił bez chwili wahania. Znów ujął jej twarz w obie dłonie, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – I że to minie. Wciąż masz swój czas na żałobę, a gdybyś do tego wszystkiego pozwoliła mi sobie pomóc…
– O czym ty, do cholery, do mnie mówisz?! – jęknęła, odskakując od niego jak oparzona. Zaskoczyła go na tyle, by w końcu ją puścił, co natychmiast wykorzystała, by uciec z zasięgu jego rąk. – Odbyłam swoją żałobę i to zanim w ogóle się zaczęła. Doskonale wiedziałam, że ona umrze. Zresztą właśnie dlatego nie miała żadnych szans, tak?
– Isabeau…
– Daj już spokój – warknęła, tym razem nie dając mu dojść do słowa. – Pozbierałam się, jasne? Powiedziałabym, że teraz rozumiem więcej niż kiedykolwiek.
– Na moje raczej bredzisz bardziej niż kiedykolwiek – padło w odpowiedzi.
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona tymi słowami. Jak na Dimitra to już było prawie niemiłe, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Wręcz puściła to stwierdzenie mimo uszu, raz po raz powtarzając sobie, że to przecież i tak nie miało znaczenia.
– Skoro już rozmawiamy – oznajmiła, siląc się na obojętność – powiedz mi lepiej czy widziałeś Dariusa. Sądzę, że będę miała do niego sprawę.
Dimitr nie odpowiedział od razu, wyraźnie zaskoczony zmianą tematu. Wciąż wyglądał na chętnego, by do niej podejść, ale – co również przyjęła z ulgą – ostatecznie zdecydował się trzymać na dystans.
– Do Dariusa? – powtórzył z rezerwą. – Jaką? Wydawało mi się, że nie masz mi za złe, że ja…
– Bo nie mam – zapewniła pośpiesznie. – Postąpiłeś słusznie, a teraz to naprawdę wiele nam ułatwi.
– Nie rozumiem…
Isabeau westchnęła przeciągle. Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, zmusiła się do tego, by spojrzeć mu w oczy.
– Postąpiłeś słusznie – powtórzyła z naciskiem – oddając Dariusowi moje obowiązki. Niech je zatrzyma, bo ja już od dłuższego czasu nie nadaję się do pełnienia funkcji dowódczyni straży. Gdyby było inaczej, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale to teraz bez znaczenia. – Wzruszyła ramionami. – Skoro nie jestem w stanie przemówić Alessi do rozsądku, trudno. Kapłanką też już nie jestem, a ona…
– Dość.
Natychmiast zamilkła, choć nie od razu to sobie uświadomiła. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, próbując zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Nie była pewna, co bardziej ją zaskoczyło – to, że Dimitr wymógł na niej ciszę bez podnoszenia głosu czy może sposób, w jaki się do niej zwrócił. Rozkaz skutecznie wytrącił ją z równowagi, zwłaszcza że nie brzmiał jak wypowiedzi, których zwykle doczekiwała się od męża – to nie była prośba, ale konkretne polecenie, zaś jego ton sugerował, że zignorowanie go po prostu nie wchodziło w grę.
W milczeniu zmierzyła wampira wzrokiem. Wciąż trzymał się na odległość wystarczającą, by nie próbowała się od niego odsuwać, ale tym razem w jego postawie doszukała się czegoś, czego nie potrafiła sprecyzować. Co prawda wciąż wyglądał na zatroskanego, ale te emocje ustąpiły miejsca czemuś, co dopiero po chwili utożsamiła z gniewem. Dimitr był zły, choć nie miała pewności, co to tak naprawdę oznaczało.
– Powiedziałam już wszystko, co chciałam – stwierdziła cicho. – Porozmawiam z Darisuem, chyba że ty…
– O czym ty do mnie mówisz, Isabeau?
Znów zamilkła, dziwnie zaniepokojona obojętnością, która wkradła się do jego tonu. Właściwie nie była pewna, czego się spodziewała, ale zdecydowanie nie tego – nie chłodu, który nagle wyczuła w kolejnych słowach. Była gotowa na pocieszanie, kolejne czułości, ale to…
– Ja…
– Dlaczego z takim uporem udajesz silniejszą niż jesteś, co? Stoisz i się trzęsiesz, ale oczywiście nie pozwolisz sobie na to, żeby płakać. – Z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Jego rubinowe tęczówki dosłownie przenikały ją na wskroś. – To jest wszystko na co cię stać? Odetniesz się od wszystkiego, tylko dlatego że…
– Ustąpię, bo tak będzie lepiej! – zaoponowała natychmiast. – Nie powiesz mi, że tego nie widzisz. Zjebałam po całości, a teraz…
– A teraz uciekasz, tak jak za każdym razem, kiedy coś idzie nie tak, bo jesteś tchórzem. Odpychając przy tym mnie, jakbym nic nie znaczył, choć zawsze pragnąłem tylko i wyłącznie tego, byś była szczęśliwa.
Aż zachłystnęła się powietrzem. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy spojrzała na Dimitra, przez moment mając wrażenie, że widziała go po raz pierwszy. Wciąż wydawał się spokojny i odległy, choć jego oczy lśniły w ten dziwny, na swój sposób niepokojący sposób. Miała wrażenie, że przenikał ją na wskroś, spoglądając nie tylko na nią, ale przede wszystkim na duszę, o ile wciąż ją miała. Wątpiła, bo w jakimś stopniu czuła się tak, jakby ta w którymś momencie rozpadła się na kawałeczki.
Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Chwilę jeszcze patrzyła na Dimitra, czując się przy tym co najmniej tak, jakby ten ją uderzył, choć to wydawało się niedorzeczne. Z drugiej strony, dokładnie w ten sam sposób odbierała wszystko, co w ostatnim czasie działo się wokół niej. Nie miała pojęcia, co zrobić, zwłaszcza gdy emocje zaczęły dochodzić do głosu, a jakby tego było mało…
Więc po prostu się wycofała.
Po prostu odwróciła się na pięcie, zamierzając odejść, zwłaszcza że jego ramiona już jej nie powstrzymywały. Pragnęła rzucić się do biegu, mając nadzieję, że tym razem już nikt nie będzie próbował stawać jej na drodze.
Przeliczyła się.
Dimitr dopadł do niej błyskawicznie, bezceremonialnie chwytając w pasie. Szarpnęła się, chcąc mu się wyrwać, ale z równym powodzeniem mogłaby siłować się z najbliższą ścianą. Zaklęła i raz jeszcze spróbowała się oswobodzić, wręcz gotowa zacząć z nim walczyć, ale w efekcie doprowadziła wyłącznie do tego, że wampir bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie.
– I właśnie o tym mówię – usłyszała tuż przy uchu. Jego lodowaty oddech owiał jej policzek, sprawiając, że instynktownie się spięła. – Isabeau Licavoli ucieka, kiedy sprawy wymykają się spod kontroli. Udajesz silną, chociaż wcale nie musisz taka być. Kiedy w końcu to do ciebie dotrze, co?
– Ja… – Zacisnęła usta. – Puść mnie.
Jedynie westchnął przeciągle, wyraźnie zmartwiony.
– Jak sobie życzysz – powiedział z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa – ale co potem? Znów mam pozwolić ci odejść?
Najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi, bo jeszcze kiedy mówił, poluzował uścisk. Tym razem nogi odmówiły Isabeau posłuszeństwa, więc po prostu osunęła się na kolana, ciężko opadając na posadzkę. Dimitr bez pośpiechu przemieścił się, milcząc i na nią patrząc. Poczuła się dziwnie, kiedy tak po prostu spojrzał na nią z góry, mimo czającego się w oczach niepokoju nie próbując jej podnosić.
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, w jaki sposób się do niej zwracał. Isabeau Licavoli, nie Falcone, chociaż…
– Nie chcę odejść – wykrztusiła z trudem. Przez ucisk w gardle wypowiadanie kolejnych słów przychodziło jej z trudem.
– Więc dlaczego za każdym razem czuję się, jakbym cię tracił? – zapytał łagodnie, ostrożnie dobierając słowa. – Jeśli czujesz, że potrzebujesz czasu, by się zdystansować, to w porządku. Zrezygnuj z bycia kapłanką, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej. Daj sobie czas, ale – do cholery – nie wmawiaj mi, że żałoba za tobą, bo oboje wiemy, że to nieprawda. Ty po prostu nie umiesz być słaba, choć już dawno powinnaś zrozumieć, że masz do tego prawo.
Nie odpowiedziała. Była w stanie jedynie siedzieć i bezmyślnie wpatrywać się w posadzkę. Wciąż drżała, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. To, co mówił do niej Dimitr, również brzmiało dziwnie, odległe i jakby odrealnione.
Wyczuła ruch, kiedy wampir z wolna przesunął się bliżej.
– Jestem… zmęczony ciągłymi próbami zatrzymania cię przy sobie – przyznał łagodnie, ostrożnie dobierając słowa. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, co najmniej zaskoczona. W tamtej chwili niewiele brakowało, by serce wyrwało jej się z piersi ze zdenerwowania. Jak niby miała rozumieć, że on…? – Zwłaszcza że wciąż dzieje się coś, co uświadamia mi, że tak naprawdę wcale cię nie mam. Czego ty tak naprawdę chcesz Isabeau, co? Jak mam ci pomóc, skoro ciągle idziesz przede mną i udajesz, że wcale nie potrzebujesz kogoś, kto podniesie cię na duchu?
Poczuła wilgoć na policzkach. Łzy z pewnością były tam wcześniej, ale tym razem pozwoliła swobodnie im popłynąć, już nie próbując ich powstrzymywać. Prawie nie zwróciła na to uwagi, świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą niepokoju.
Z drugiej strony… Przecież mogła się tego spodziewać, prawda? Powinien zostawić ją już dawno temu, a już zwłaszcza wtedy, gdy wróciła do Miasta Nocy po tym jak zostawiła go przez Claudię. Do tej pory nie rozumiała dlaczego tak po prostu przyjął ją z otwartymi ramionami, ale…
– Po prostu daj mi znać, kiedy będziesz wiedziała.
Aż się skuliła, co najmniej oszołomiona tymi słowami – i to bardziej niż wcześniejszymi. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, instynktownie wyciągnęła rękę i tym razem sama chwyciła go za nadgarstek, kiedy przechodził tuż obok. Czuła się żałośnie słaba i chora, zresztą spodziewała się, że Dimitr bez większego wysiłku oswobodzi się z jej uścisku i jednak odejdzie, zwłaszcza że właśnie to sugerowały jego słowa – w końcu miał dość.
Tyle że nie potrafiła odpuścić. Potrzebowała go, dokładnie tak jak sugerował, a że nawet bardziej. Potrzebowała go cały ten czas, kiedy spadła coraz niżej i niżej, nagle gotowa przysiąc, że był jedyną osobą, dzięki której jeszcze nie sięgnęła dnia.
Nie od razu dotarło do niej, że momentalnie przystanął, pozwalając, by trzymała go za rękę. Przez chwilę oboje trwali w ciszy, ona wciąż skulona na podłodze.
– Po prostu to powiedz – zasugerował łagodnie, tym razem bez choćby cienia gniewu. – Tylko tyle. To wystarczy.
Choć w głowie wciąż miała mętlik, niepewna, czego tak naprawdę od niej oczekiwał, kiedy przyszło co do czego, nawet się nie zawahała.
– Nie idź.
W gruncie rzeczy przypominało to bardziej ruch wargami niż cokolwiek innego, ale wystarczyło. Zanim choćby zdążyła się zastanowić, ramiona Dimitra znów owinęły się wokół niej, kiedy ten bezceremonialnie wziął ją na ręce – tak po prostu, zupełnie jakby miał do czynienia z małym dzieckiem.
Nie zaprotestowała. W zamian zamknęła oczu, wtuliła się w jego tors i po prostu zaczęła płakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa