15 lutego 2019

Dwieście trzydzieści jeden

Ariel
Chaos. Przede wszystkim tego był świadom – mętliku w głowie, który wydawał się przysłaniać wszystko inne i to łącznie z obolałym ciałem. To było znajome, tak jak i nagłe ocknięcie w samym środku lasu, na zamarzniętej ziemi. Ariel zdążył do tego przywyknąć, przez minione lata mając dość okazji, by towarzyszące przemianie w wilka niedogodności zaczęły jawić mu się jako przykry dodatek do tego, kim przyszło mu być.
Sęk w tym, że to nie powinno stać się teraz i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Oszołomiony czy nie, dobrze pamiętał, że wydarzyło się coś niedobrego. Wspomnienia były zadziwiająco klarowne, a przy tym w bolesny sposób jaskrawe – o wiele wyraźniejsze niż urywki, które czasami udawało mu się przywołać z okresu pełni. Kiedy przeistaczał się zwierzę, to instynkt przejmował kontrolę, ale tym razem wszystko było inne. Gdzieś w tym wszystkim zachował świadomości i to wystarczyło, by wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane.
Z jękiem poderwał się do siadu. Poderwał się tak gwałtownie, że aż pociemniało mu przed oczami, ale właściwie nie zwrócił na to uwagi. Klęczał na ziemi, roztrzęsiony i wciąż obolały, choć i te niedogodności zeszły gdzieś na dalszy plan. Myśli wirowały, a wspomnienia i emocje mieszały się ze sobą, uderzając w wilkołaka całym kalejdoskopem obrazów, barw i dźwięków, które skutecznie mu przytłoczyły. Przez moment miał ochotę chwycić się za głowę, skulić na ziemi i poczekać na ponowną utratę przytomności, nawet jeśli ucieczka w sen zdecydowanie nie przyniosłaby niczego dobrego.
W pamięci wciąż miał srebrzystego wilka, który przybył mu na pomoc – jego drugie „ja”, które przez tyle czasu więził, ustępując tylko wtedy, gdy nie miał na to wyboru. Wiedział, że wspomnienie łańcuchów i zniewolonego zwierzęcia nie było prawdziwe, a wszystko działo się wyłącznie w jego głowie, ale i tak nie mógł pozbyć się tego obrazu. Tym bardziej nie pojmował ulgi, która towarzyszyła mu, gdy tak po prostu tulił wilka do siebie, dobrowolnie zgadzając się na to, by ten doszedł do głosu. Przez moment naprawdę byli jednością i to bynajmniej nie dlatego, że odpowiednia kwarta księżyca mogłaby wymóc na Arielu podjęcie jakiejkolwiek decyzji.
Potrząsnął głową, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. To wciąż do niego nie docierało, zresztą jak i wiele innych, wciąż dręczących go kwestii. Jakby tego było mało, do głosu jak na zawołanie doszły mdłości, więc koniec końców nachylił się, z trudem wspierając na rękach i próbując powstrzymać żołądek od wywrócenia na drugą stronę.
Zrobił to. Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale naprawdę mu się udało. Przemienił się i to pod czas nowiu, choć zaledwie kilka godzin wcześniej prędzej dałby się pokroić niż zdecydował na coś podobnego… O ile w grę wchodziły godziny. Z równym powodzeniem ceremonia mogła odbyć się całe dnie, tygodnie, a może nawet miesiące wcześniej. Jaskrawe czy nie, wspomnienia zarazem wydawały się wręcz niepokojąco odległe i nierzeczywiste. Coś jak sen, który niekoniecznie musiał mieć związek z rzeczywistością.
Co więcej zaczynało świtać. Gdy zapanował nad sobą na tyle, by mieć szansę rozejrzeć się dookoła, przekonał się, że powoli robiło się jasno. Wszechobecna szaruga miała w sobie coś przygnębiającego, zwłaszcza w zestawieniu z nagimi drzewami i zalegającym na ziemi śniegiem. Sam ten widok sprawił, że Arielowi zrobiło się zimno, choć chłód niekoniecznie miał związek z pogodą i tym, że nie miał na sobie ubrań. Na to akurat był odporny, zresztą jak i każdy przedstawiciel jego gatunku.
Zimno brało się z wręcz paraliżującego strachu, który ostatecznie doszedł do głosu, skutecznie przebijając się przez wszechobecny mętlik.
Ariel wbił palce w zamarzniętą ziemię, raz po raz rozgrzebującą ją, byleby tylko zająć czymś ręce. Serce zabiło mu szybciej ze zdenerwowania, jakby chciało się wyrwać na zewnątrz i uciec – i to na dodatek w dość konkretne miejsce, z czego również doskonale zdawał sobie sprawę. Wszystko w nim aż rwało się do tego, by wrócić do miasta, ale…
Alessia.
Sama myśl o niej wystarczyła, by w końcu skupił się na tym, co najważniejsze. Odnalazł ją. Aż za dobrze pamiętał zamieszanie, uderzenie mocy i moment, w którym wtrąciła się w to, co działo się między nim a Charonem. Pamiętał również szok, który odmalował się na jej twarzy, kiedy zobaczyła go w takim stanie – w formie monstrum, któremu równie daleko było zarówno do człowieka, jak i wilka. Kiedyś pozwolił, by towarzyszyła mu podczas przemiany, ale to nie było to samo, zwłaszcza że nigdy nie chciał, żeby zobaczyła go takim. Ta forma – na wpół ludzkie potwory, w które przeistaczali się niektórzy jego pobratymcy – od zawsze napawała go obrzydzeniem, z kolei teraz…
I ona też tak na niego spojrzała. Zaledwie przez chwilę, ale to wystarczyło, by zauważył szok i niechęć malujące się na jej twarzy – coś, co skomentował nawet Charon.
„Przyszedłeś po mnie”.
Z jękiem wplótł palce we włosy, chwytając się za głowę. Skulił się, energicznie pocierając skronie i zaciskając powieki. To nie ból głowy był jego największym problem, ale w tamtej chwili Ariel był w stanie skupić się wyłącznie na nim oraz narastającym z każdą kolejną sekundą mentliku. Już sam nie był pewien, co wydarzyło się naprawdę, a co było wytworem jego wyobraźni. Ostatnie wspomnienia sprowadzały się przede wszystkim do bezsensownej pogoni za Charonem i momentu, w którym dotarło do niego, że pierwotny zdołał mu uciec. Rozczarowanie i gniew – dziwna, choć zadziwiająco prawdziwa mieszanka – wkrótce po tym ustąpiło miejsca słabości, gdy jego ciało zaczęło się buntować. Potem już była tylko pustka, trwająca aż do momentu przebudzenia, na dodatek w pełni ludzkiej postaci.
Dla pewności wyciągnął przed siebie ręce, niemalże spodziewając się, że te okażą się zniekształcone i pokryte futrem. Nic podobnego nie miało miejsca, ale Ariel i tak zamarł, raz po raz wodząc wzrokiem po aż nazbyt znajomych, biegnących po wewnętrznej stronie jego nadgarstków bliznach. Znał je doskonale – każdą krzywiznę, wypukłość czy miejsca, w których zaczynały się i kończyły. W tamtej chwili wydawały się lśnić, odcinając na nienaturalnie bladej skórze.
Nerwowo zacisnął dłonie w pięści, z niejaką ulgą przyjmując to, że ciało było posłuszne jego woli. Wciąż oddychał szybko i płytko, wyczerpany do granic możliwości, choć nie mógł sobie pozwolić na słabość. Z opóźnieniem chwycił się za brzuch i zaraz skrzywił, czując nieprzyjemne palenie w miejscu, gdzie – jak podejrzewał – wciąż musiała znajdować się rana po bełcie. Z opóźnieniem spuścił wzrok, a potem już tylko siedział i tępo przypatrywał się wrażliwej, wciąż zaczerwienionej skórze. Już nie krwawił, ale i tak bał się poruszyć, gotów przysiąc, że chwila nieuwagi wystarczyłaby, żeby cudem zabliźniona rana ponownie się otworzyła.
Niczego nie rozumiał. Zmęczenie wciąż dawało mu się we znaki, jedynie wszystko bardziej komplikując. Próbował uporządkować myśli, ale te raz po raz mu umykały, podsuwając coraz to nowsze, trudniejsze do pojęcia wątpliwości. Czuł, że powinien coś zrobić, nade wszystko pragnąć znaleźć się przy Alessi, ale…
Właśnie wtedy wyczuł intruza. Jego zmysły wydawały się wrażliwsze niż do tej pory, nienaturalnie wyostrzone nawet dla kogoś, komu przecież nie były obce. Wyraźnie usłyszał kroki, zwłaszcza że zbliżająca się ku niemu postać nawet nie próbowała ukrywać swojej obecności. Ariel zesztywniał, bliski tego, by poderwać się na równe nogi, choć kiedy przyszło co do czego, nie zdobył się nawet na tyle. W zamian skulił się bardziej, nerwowo napinając mięśnie i szykując do tego, by rzucić się do ataku. Jeśli to był Charon, najpewniej tak czy siak czekała go śmierć, ale to nie znaczyło, że miał bezradnie czekać na cios z zaskoczenia.
Po jego ciele jak na zawołanie rozeszło się przyjemne, wszechobecne ciepło. Ariel zesztywniał, przez ułamek sekundy gotów przysiąc, że coś poruszyło się na granicy jego świadomości – i to bynajmniej nie intruz. I choć nie miał pewności, co o tym myśleć, momentalnie wyobraził sobie białego wilka, czającego się gdzieś w jego wnętrzu – bardziej śmiałego, już nie skrępowanego przez łańcuchy. Zwierzę czaiło się tam, powarkując cicho i szykując do obrony, gdyby przyszła taka potrzeba. Wystarczyło, by zdecydował się do niego zwrócić, dokładnie tak, jak zrobił to z myślą o Alessi – tak po prostu, jakby podobne rzeczy zdarzały na co dzień. Wystarczyło poprosić, bo w końcu byli jednością.
Te myśli na dłuższą chwilę wytrąciły Ariela z równowagi. Wciąż wydawały mu się nienaturalne i szokujące, jakże inne od tych, które towarzyszyły mu do tej pory. Zwłaszcza po wieku więzienia pod postacią zwierzęcia miał dość tej formy, a jednak… myśl o czającym się w jego wnętrzu wilku okazała się zadziwiająco kojąca. O tym, że być może nie powinien traktować go jak intruza, również.
Kroki wciąż się zbliżały, nie pozostawiając Arielowi złudzeń co do tego, czy intruz zmierzał w jego stronę. Wciąż rozbity między tym, co działo się w jego głowie a obserwowaniem otoczenia, omal nie przegapił momentu, w którym spomiędzy drzew wyłoniła się jakaś postać.
A potem oberwał w twarz czymś, co przy okazji na dłuższą chwilę pozbawiło go wzroku.
– Ty kompletny debilu.
Głos Riddleya zaskoczył go bardziej niż cokolwiek innego. Ariel usiadł na ziemi, ruchem głowy strząsając z twarzy coś, co okazało się zwiniętymi ubraniami. Poderwał głowę, w milczeniu spoglądając to na ciuchy, to znów stojącego tuż przed nim, wyraźnie podenerwowanego brata.
– Ehm… Dzięki? – wykrztusił, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na brzmienie własnego głosu. To przypominało raczej charkot, na dodatek zdławiony, zwłaszcza że gardło wciąż miał nieprzyjemnie ściśnięte.
Riddley spojrzał na niego twarz, jakby widzieli się po raz pierwszy. Jego bladą twarz wykrzywił grymas, przy okazji uwydatniając biegnącą przez policzek poszarpaną bliznę. Mężczyzna gniewnie zmrużył oczy, a coś w jego spojrzeniu sprawiło, że Ariel jeszcze bardziej skulił się w sobie, przez moment jednak biorąc pod uwagę błyskawiczną ucieczkę, nawet za cenę otwarcia rany. Napięta cisza, która jak na zawołanie zapadła między nimi, doprowadzała go do szału.
– Dzięki? – powtórzył z niedowierzaniem Riddley, potrząsając przy tym energicznie głową. – I tyle? Tyle masz mi do powiedzenia?
– Ja…
– Arielu, ja cię po prostu zabiję – oznajmił wprost. Jakby tego było mało, jego słowa nie pozostawiały wątpliwości co do tego, że faktycznie miał na to ochotę. – Wiesz ile cię już szukam? Kilka godzin – wycedził przez zaciśnięte zęby, bynajmniej nie zamierzając czekać na odpowiedź. – Kilka pierdolonych godzin.
Przekleństwa nie były w jego przypadku niczym nowym, ale coś w wypowiedzi Riddleya i tak dało Arielowi do myślenia. Nie miał pewności, co tak naprawdę niepokoiło go bardziej – ton brata, jego poruszenie czy to, że ten wydawał się aż do tego stopnia przejęty – ale nie miał siły, by się nad tym zastanawiać. W efekcie po prostu siedział, bezmyślnie wpatrując w zwinięte ubrania i nie będąc w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa.
– Kilka godzin… – powtórzył w końcu.
Jego głos wciąż brzmiał dziwnie. W zasadzie słowa sprowadzały się do zaledwie nic nieznaczącego ruchu warg. Z równym powodzeniem mógłby nie mówić niczego, zresztą wątpił, by jakakolwiek jego wypowiedź okazała się tym, czego oczekiwał Riddley.
– Wiesz co? Nawet nie mam do tego siły – oznajmił wilkołak. W pośpiechu wyrzucał kolejne słowa, zupełnie jakby w ten sposób próbował przekonać samego siebie do tego, że były prawdziwe. Tym razem zabrzmiał nieco łagodniej, choć Ariel znał go na tyle dobrze by wiedzieć, że to najpewniej oznaczało, że Riddley miał ochotę rozerwać pierwszą rzecz, która wpadnie mu w ręce. Albo osobę. – Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co zrobiłeś? Wykrwawiałeś się tam na placu, a kiedy przyszło co do czego… Czego, kurwa, nie zrozumiałeś w tym, że masz siedzieć na tyłku i nie umierać?!
Nie odpowiedział. Znów machinalnie dotknął brzucha, mimowolnie wzdrygając się, gdy naruszył świeżo zaleczaną ranę. Cisza nie była tym, czego oczekiwał, choć w gruncie rzeczy samemu sobie nie potrafił wyjaśnić, co w takim razie znajdowało się w kręgu jego wymagań. Pustka doprowadzała go do szału, ale zarazem wydawała się najbezpieczniejsza – bezruch i bierność, które…
– Alessia.
Jej imię prędzej czy później musiało paść. Przyszło mu tak naturalnie jak i oddychanie, najbardziej prawdziwe i stałe w całym tym szaleństwie. Początkowo nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wypowiedział je na głos, wciąż rozproszony nadmiarem wypełniających go emocji. To, że Riddley drgnął w odpowiedzi, jedynie podsyciło towarzyszące Arielowi wątpliwości.
Natychmiast spojrzał na brata, nawet nie chcąc brać pod uwagę tego, że ten mógłby go okłamać. Czekał, choć sam nie był pewien na co, w gruncie rzeczy nawet nie potrafiąc stwierdzić, czy poznanie odpowiedzi było takim dobrym pomysłem. Milczenie jedynie go dobijało, będąc niczym zwiastun czegoś, co…
– Z tego co mi wiadomo, to żyje – powiedział w końcu Riddley. – Jej brat jest w mieście, a to już coś, nie?
– Damien już nie uzdrawia – uświadomił go cicho Ariel.
Przez twarz wilkołaka przemknął cień. Przez chwilę wyglądał jakby chciał coś powiedzieć albo o coś zapytać, ale ostatecznie zachował wszelakie uwagi dla siebie.
Poza jedną.
– No to trochę chujnia.
Arielowi wyrwało się coś z pogranicza jęku i histerycznego śmiechu. Zaraz po tym ukrył twarz w dłoniach, przez moment świadom wyłącznie narastającego zmęczenia. Słowa Riddleya nie uspokoiły go nawet w najmniejszym stopniu i to nie tylko dlatego, że brat zdecydowanie nie brzmiał jak ktoś, kto byłby w stanie kogokolwiek pocieszyć. Nie żeby Ariel spodziewał się cudów, ale w tamtej chwili zdecydowanie nie miał siły, by użerać się z uciążliwym charakterem jedynego bliskiego.
Ale żyje… Powiedział, że jest cała, prawda?, pomyślał mimochodem. Co prawda to brzmiało jak dość naciągana teoria, ale tego zamierzał się trzymać. Ostatnie wspomnienie dotyczyło w pełni świadomej, choć ledwo zachowującej przytomność Alessi, a to o czymś świadczyło. Obecność jej brata też wydawała się lepsza niż nic, a przynajmniej w to nade wszystko pragnął uwierzyć. Nawet jeśli Damien nie uzdrawiał, wciąż była jeszcze Isabeau. Kto jak kto, ale wampirzyca zdecydowanie nie pozwoliłaby Ali skrzywdzić.
Wciąż o tym myślał, kiedy wyczuł ruch, gdy Riddley zdecydował się przemieścić. W roztargnieniu spojrzał na górującego nad nim mężczyznę, przy okazji uprzytomniając sobie, że ten od dłuższej chwili próbował wrócić na siebie uwagę.
– Ariel, do cholery! – ponaglił spiętym tonem Riddley. – Rusz się stąd w końcu. Albo przynajmniej się ubierz, co? Zaczynam czuć się nieswojo.
Znów było go stać wyłącznie na to, żeby prychnąć, zwłaszcza że wilkołak zaczynał bredzić od rzeczy. Obaj zdawali sobie z tego sprawę, zwłaszcza że comiesięczne przemiany i sposób, w jaki funkcjonowała wataha, już dawno wymogły na nich zaakceptowanie pewnych kwestii. W tym wszystkim zdecydowanie nie chodziło o ewentualny wstyd albo to, czy którykolwiek z nich faktycznie mógł się poczuć nieswojo.
Ariel zacisnął usta. Chcąc nie chcąc sięgnął po ubrania, ale i tak nie ruszył się z miejsca. Ciało wciąż miał ociężałe, a pulsujące bólem mięśnie nieustannie dawały mu się we znaki. Zignorował to, mimowolnie skupiając się na tym, co działo się w jego głowie – zwłaszcza że jego myśli raz po raz uciekały do Alessi.
– Nie powinienem…
– Och, do cholery, tylko nie zaczynaj znów się mazać, bo zaraz trafi mnie szlag. Wystarczy, że dałeś się postrzelić… I to na dodatek srebrem. – Riddley nagle zesztywniał, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, co to oznaczało. – Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale miałeś szczęście. I to wielkie… Tak jak powiedziała tamta wampirzyca.
Ariel otworzył i zaraz zamknął usta, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, co miał na myśli jego brat. Jak przez mgłę pamiętał, co wydarzyło się na placu – kucającą tuż przy nim Isabeau, jej niespokojną i zdecydowanie nie brzmiącą zbyt optymistycznie rozmowę z Rufusem i tamtą kobietę, która…
Och, znał ją. Pamiętał Claryssę, choć nie miał okazji bliżej jej poznać. Nie żeby miał na to ochotę, sądząc po tym, jaką ta miała opinię, niemniej na placu zachowywała się zupełnie inaczej.
I tak też zwracała się do niej Bella. Lucy…
Gdzieś słyszał to imię. Tyle że nie miał pewności kiedy i w jakich okolicznościach.
– Może coś w tym jest i nów faktycznie cię uratował. Albo to, że panienka z ciebie a nie wilkołak, ale zasadniczo wszystko mi jedno – stwierdził Riddley. Jego głos dochodził do Ariela jakby z oddali. – Ty serio… Och, jakim cudem?
Jedynie spojrzał na niego tępo. Niby co miał powiedzieć.
– Nie mam pojęcia – rzucił bez przekonania, a brat prychnął, wyraźnie sfrustrowany. Znów potrząsnął energicznie głową, nawet nie próbując nad sobą panować.
– Tak po prostu się przemieniłeś i nie wiesz? I to na dodatek ty? – zapytał, choć i tym razem nie oczekiwał odpowiedzi. Nie żeby Ariel był w stanie mu jej udzielić. – Jesteś ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o coś takiego, ale może tak i lepiej. Jeśli srebro się nie wchłonęło… – Z powątpiewaniem zmierzył brata wzrokiem. – Dasz radę się ruszyć czy nie?
Ariel wzruszył ramionami. W milczeniu przygarnął do siebie ubrania, przyciskając je do piersi. Choć wciąż pełen wątpliwości, jednak spróbował podnieść się na nogi, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na nieprzyjemne palenie na brzuchu. Co prawda rana nie otworzyła się, ale wciąż czuł się tak, jakby w każdej chwili mogło do tego dojść.
Chwiał się na nogach, choć sam nie potrafił stwierdzić czy to zmęczenie, oszołomienie czy ból. Starał się ignorować zwłaszcza ten ostatni, w gruncie rzeczy przyzwyczajony do stanu, w jakim znajdował się zaraz po przemianie. Ta może i była inna, ale…
Zatoczył się, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. RIddley wywrócił oczami, po czym jakby od niechcenia chwycił go za ramię, zdecydowanym ruchem ustawiając do pionu. Uścisk miał silny i zdecydowany, co pozwoliło Arielowi poczuć się choć odrobinę lepiej.
– Doprowadź się do stanu używalności, a potem w końcu wracajmy do miasta – rzucił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – I błagam, powiedz mi, że nie będę musiał cię nieść.
– Chciałbyś – obruszył się Ariel.
Riddley uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.
– Ani trochę.
Ariel nie odpowiedział, wciąż otępiały. Myślami wciąż był daleko, próbując uporządkować wszystko to, co działo się wokół niego. Odetchnął, gdy mógł choć na chwilę zniknąć Riddleyowi z oczu, by móc w pośpiechu narzucić ubrania. Czuł, że brat spoglądał na niego dziwnie i to wystarczyło, by sam również zaczął odczuwać wspomnianą już wcześniej „nieswojość”.
– Jest w Niebiańskiej Rezydencji – usłyszał, gdy tylko wyłonił się spomiędzy drzew. Z powątpiewaniem spojrzał na brata, a ten jedynie westchnął, jakby zrezygnowany. – Alessia – wyjaśnił usłużnie. – Interesuje cię to, prawda?
Ograniczył się wyłącznie do skinięcia głową. Tylko na tyle było go stać, zwłaszcza że jego myśli wciąż wirowały, raz po raz uciekając w kierunkach, od których wolał trzymać się z daleka. Słyszał, że Riddley coś jeszcze mówił, ale to działo się jakby poza nim, zbyt odległe i pozbawione znaczenia.
Usłyszał kolejne westchnienie, a potem brat bezceremonialnie chwycił go za ramię, zmuszając do zatrzymania. Chcąc nie chcąc przeniósł na niego wzrok.
– Ej, cokolwiek sobie myślisz, w tej chwili przestań, jasne? – rzucił spiętym tonem. – Zwłaszcza jeśli znów chodzi ci po głowie coś głupiego, bo na to ci nie pozwolę. Skoro nie zamierzasz paść mi po drodze, to tak tylko przypomnę, że twoja panna cię potrzebuje.
Ariel w milczeniu uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Gdyby to było takie proste…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa