
Alessia
Po wyjściu brata poczuła się
jeszcze bardziej zmęczona. W zasadzie gdyby nie to, że Damien nie był sam,
poprosiłaby, żeby został. Wiedziała, że by jej nie odmówił, a przeleżenia
kilku kolejnych godzin w znajomych ramionach bliźniaka, wydawała się nader
kojąca. Już od dawna nie bała się, że ich relacja mogłaby kolejny raz pójść w złym
kierunku, w końcu wyglądając tak, jak od samego początku powinna. A przynajmniej
Ali miała taką nadzieję.
Tak czy
inaczej, czuła się pusta. Martwiał się o Ariela i Isabeau, dodatkowo
zadręczając sposobem, w jaki pokój opuściła ta druga. Przynajmniej
bliskość brata miała w sobie coś kojącego, zwłaszcza że po spotkaniu z nią
Damien wyraźnie się uspokoił. Co prawda robił wszystko, by odciąć ją od siebie i skrajnych
emocji, ale w takich chwilach więź robiła swoje, więc Alessia i tak
wiedziała więcej, aniżeli chłopak mógłby sobie życzyć.
Była
jeszcze Liz, która wytrąciła ją z równowagi bardziej niż ktokolwiek inny. Wciąż
pamiętała swoje rozterki z hotelu i później, kiedy chcąc nie chcąc
miotała się, nie potrafiąc stwierdzić jakie emocje wzbudzała w niej
dziewczyna brata. To nie tak, że obwiniała ją o śmierć Allegry albo to, że
w którymś momencie sytuacja zaczęła ją przerastać. Naprawdę potrafiła to
zrozumieć, choć sama nigdy nie była cudownie niewinnym człowiekiem, któremu
nagle przyszło zderzyć się z brutalną rzeczywistością. Elizabeth miała
powody, by się bać, a tym bardziej zdecydować na ucieczkę, ale…
A teraz
była tutaj. I choć bez wątpienia ją to przerażało, odważyła się nawet na
to, by otworzyć sobie dla Alessi żyły. Dziewczyna jakoś nie wątpiła, że decyzja
śmiertelniczki wynikała przede wszystkim z sympatii do Damiena, ale i tak
ją ceniła, zresztą nie sądziła, by w takim wypadku w grę po prostu
wdzięczność. Czegoś takiego nie robiło się tylko w podzięce za uratowanie
życia.
Bezwiednie
przesunęła wargami po ustach. Wciąż czuła słodycz krwi, ale starała się o tym
nie myśleć. Wystarczyło, że niewiele brakowało, by jednak ją poniosło, choć nie
sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Wciąż nie czuła się tak dobrze, jak
mogłaby tego chcieć, ale dzięki bratu i Elizabeth choć trochę rozjaśniło
jej się w głowie. Przynajmniej głód telepatyczny ustąpił na tyle, by
łatwiej było jej myśleć, choć wciąż czuła się przede wszystkim wymęczona. Z drugiej
strony, nie wyobrażała sobie, że mogłaby zasnąć, zwłaszcza po wszystkim, co się
wydarzyło. Jakaś jej cząstka pragnęła popędzić i sprawdzić, co z Isabeau,
o Arielu nie wspominając, ale Ali dobrze wiedziała, że nie ma na co
liczyć. Poniekąd nawet nie chciała wiedzieć, przynajmniej na razie.
– Wszystko
dobrze, kochanie?
Zamrugała
nieco nieprzytomnie. Damien ułożył ją do snu i nawet była bliska tego,
żeby zasnąć, choć tak bardzo tego nie chciała. Myślami wciąż była daleko, przez
co pawie zdążyła zapomnieć, że nie wszyscy opuścili pokój. Mimo wszystko nie
była zaskoczona tym, że to Carlisle przysiadł tuż obok niej, spoglądając na nią
z troską.
– Mhm… –
mruknęła bez przekonania. Na więcej nie było ją stać. – Już tak. Dojdę do
siebie.
Spojrzał na
nią bez przekonania. Mimowolnie zadrżała, kiedy chłodne palce musnęły jej
policzek, ale nie próbowała się odsunąć. To było przyjemne i znajome,
zwłaszcza że przez moment poczuła się znów tak, jakby była dzieckiem. Uczucie
towarzyszyło jej już wtedy, gdy przelewała się Isabeau w ramionach,
podczas gdy ta tuliła ją do siebie, nuciła i próbowała uspokoić. Na
dłuższą metę było w tym coś kojącego.
– Jesteś
zmęczona – stwierdził Carlisle. – Najważniejsze, że nic ci nie jest, chociaż
Rufus wspomniał o tym, co zauważył i… Poza tym czuję krew i to
bynajmniej nie Liz – dodał łagodnie. Drgnęła, w ostatniej chwili
powstrzymując się przed przyciśnięciem dłoni do brzucha. – Tylko sprawdzę.
Skinęła
głową. Wciąż nie była w stanie się skupić, o próbach sprzeczania z kimkolwiek
nie wspominając. Błogosławiła zresztą fakt, że Carlisle nawet słowem nie
skomentował tego, co powiedziała Isabeau. Co prawda temat Charona i tego,
co najwyraźniej miała dzięki niemu na brzuchu, zawisł gdzieś w powietrzu,
aż nadto realny, choć nie poruszony.
– Skoro się
nią zajmiesz, to ja idę się przejść – oznajmił Lawrence. Alessia natychmiast
przeniosła na niego wzrok, przy okazji przekonując się, że stał spięty i wyprostowany
niczym struna, jakby od niechcenia spoglądając w przestrzeń. To, że
sytuacja wytrąciła go z równowagi, było dla niej aż nadto oczywiste. –
Żyje i to mi wystarczy.
– Uważaj,
bo pomyślę, że jednak mnie lubisz – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
L. rzucił
jej co najmniej poirytowane spojrzenie. Choć przez moment przestał wyglądać na kogoś
chętnego, by rozszarpać na kawałki pierwszą osobę, która stanie na jego drodze.
– Coraz
mniej, zwłaszcza gdy robisz mi takie rzeczy – oznajmił, po czym gniewnie
zmrużył oczy. – Zawsze wiedziałem, że to akurat ty doprowadzisz mnie kiedyś do
grobu, księżniczko.
Z tymi
słowami po prostu wyszedł, nawet nie czekając na reakcję. Zatrzasnął za sobą
drzwi, choć nie w aż tak zdecydowany sposób jak wcześniej Isabeau. Mimo
wszystko Alessia wzdrygnęła się, przy okazji krzywiąc w odpowiedzi na ten
dźwięk.
– Jeśli teraz
spróbuje zrobić coś głupiego…
– Miejmy
nadzieję, że nie. – Carlisle zawahał się, również nieprzekonany. W milczeniu
spojrzał w ślad za ojcem, ale prawie natychmiast przeniósł wzrok z powrotem
na nią. – Później go poszukam, w porządku?
Właściwie
nie oczekiwał odpowiedzi. Alessia zresztą wątpiła, by ta była potrzebna,
zwłaszcza że sama nie miała co liczyć na ruszenie się z łóżka. Nie
chodziło już nawet na to, że Lawrence najpewniej osobiście by ją zabił, gdyby w takim
stanie spróbowała za nim pobiec. Najważniejsze, że nie byłaby w stanie, o czym
zdążyła się już przekonać, aż za dobrze pamiętając ile wysiłku kosztowało ją
samo poderwanie się na równe nogi podczas rozmowy z Isabeau.
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której poczuła muśniecie w okolicy żeber.
Drgnęła, instynktownie decydując się odsunąć, zwłaszcza że te wciąż dawały jej
się we znaki. Kiedy w grę wchodziła adrenalina, łatwo było jej o tym
zapomnieć, ale w tamtej chwili była aż nadto świadoma bólu.
–
Przepraszam. Boli cię, kiedy oddychasz? – zaniepokoił się doktor. – Rufus
wspominał o złamaniu, ale nie powiedział mi nic konkretnego. I tak
uważam, że w szpitalu byłabyś bezpieczniejsza. Na tę chwilę trudno mi
cokolwiek stwierdzić, zresztą w tej sytuacji… – Urwał i westchnął
cicho, kiedy znów skuliła się pod jego dotykiem. – Pomyślę co zrobić. I tak
zostanę, póki nie dojdziesz siebie. Podejrzewam, że Damien również.
– Nic mi
nie będzie – stwierdziła sennie. – Zresztą wszyscy wiemy, że wujek zwykle wie,
co mówi, nieważne jak to brzmi. On też mnie badał, chociaż…
Carlisle
rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, kiedy zwiesiła głos. Wzruszyła ramionami,
ale wampir i tak nachylił się nad nią, spoglądając nań w zaniepokojony,
naglący sposób.
– Coś cię
martwi? – zapytał wprost. – Nie musimy rozmawiać, jeśli nie masz na to siły. W tej
chwili przede wszystkim chcę ci pomóc – zapewnił pośpiesznie, starannie
dobierając słowa. – Słyszałem… dość, by wiedzieć, co się stało. Jak
wspomniałem, najważniejsze, że jesteś bezpieczna. Jeśli wciąż potrzebujesz krwi
albo energii, za chwilę coś wymyślimy. W tym nie ma niczego złego, Ali.
Zawahała
się, przez dłuższą chwilę sama niepewna, w jaki sposób zareagować na jego
słowa. Trafił w sedno, zwłaszcza jeśli chodziło o jej obawy, bo
zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowy o Charonie. W zasadzie nie
była w stanie nawet skupić się na wilkołaku, o czymkolwiek innym nie
wspominając. Wystarczyło, że przez same próby czuła nieprzyjemne palenie na
brzuchu, dokładnie w miejscu, w którym…
Ale o tym
też nie chciała myśleć, przynajmniej na razie.
– Ariel –
powiedziała w zamian. – Tak naprawdę chcę wiedzieć tylko to, czy z nim
w porządku.
– Ali…
– Beau i Rufus
niczego mi nie powiedzieli. O tym, że Charon… Cóż, też nie. – Skuliła się,
bezwiednie zaplatając ramiona na brzuchu. – Chociaż to nic. Przecież wiem jakie
są wilkołaki. Ale to nie tak, że jestem głupia, dziadku… Cały czas liczyłam się
z tym, że coś może pójść nie tak.
Nie
kłamała, zwłaszcza że przez lata miała okazję zaobserwować dość, by zdawać
sobie sprawę z tego, że igrała z ogniem. Prędzej czy później coś
musiało pójść nie tak, choć zwykle próbowała się nad tym nie zastanawiać.
Zresztą do głowy by jej nie przyszło, że któregoś dnia największym zagrożeniem
okaże się sadystyczny, lubiący bawić się ofiarami pierwotny, którego nie dało
się tak po prostu zabić, ale… czy to było takie złe?
–
Oczywiście, że nie jesteś głupia – zapewnił bez wahania Carlisle. Mimo wszystko
zauważyła, że nie patrzył na nią, w zamian spoglądając na jej splecione na
brzuchu ramiona. Nie zaprotestowała, kiedy chwycił ją za nadgarstki, łagodnie
przymuszając do tego, by poluzowała uścisk. – Leż spokojnie, dobrze? Tylko
sprawdzę – dodał uspokajającym tonem. – Jak wspomniałem, czuję krew… Chociaż
opatrunek wygląda na czysty.
Mimowolnie
spięła się, choć bynajmniej nie dlatego, że podwinął jej koszulkę na tyle, by
obejrzeć brzuch. Nie była w stanie wyobrazić sobie rany, o której
wspomniała Isabeau, nie wspominając o perspektywie obejrzenia jej. W gruncie
rzeczy błogosławiła fakt, że Carlisle najwyraźniej nie zamierzał luzować
przylegającego do jej skóry bandaża, by dostać się do cięcia. Jak przez mgłę
pamiętała, że Rufus wspominał o tym, że chciał zaoszczędzić jej szwów, ale
nie miała pojęcia na co ostatecznie się zdecydował.
W tamtej
chwili zresztą nie to, co mogłaby zobaczyć pod warstwą materiału było ważne.
Liczyło się, że również Carlisle wydawał się unikać tematu, który był dla niej o wiele
ważniejszy.
– Dziadku…
– zaczęła zniecierpliwionym tonem.
Nie
pozwolił jej dokończyć. Jedynie potrząsnął głową, po czym chcąc nie chcąc
przeniósł wzrok na jej twarz.
– Nie wiem
niczego na temat Ariela – wyjaśnił przepraszającym tonem. – Chociaż przez
moment widzieliśmy się z Riddleyem. Twierdził, że będzie go szukać. –
Jeszcze kiedy mówił, podniósł się, by mógł zarzucić na nią kołdrę. Zaraz po tym
nachylił się ku niej, by móc ucałować ją w czoło. Zadrżała, choć sama nie
była pewna czy od różnicy temperatur, czy przez narastający stopniowo niepokój.
– Jestem pewien, że nic mu nie jest. Powiem ci, jeśli czegoś się dowiem, ale
teraz najważniejsze jest to, żebyś odpoczęła. Cały czas będę obok, gdybyś
czegoś potrzebowała.
Z trudem
powstrzymała zdławiony jęk. To nie była odpowiedź, której oczekiwała, zresztą
wątpiła, by doktor wprost powiedział jej, gdyby coś było nie tak. Już samo to,
co powiedział jej na temat Riddleya wystarczyło, by zmartwiła się jeszcze
bardziej.
– Szuka? –
powtórzyła z niedowierzaniem. – Do tej pory? Ale…
– Riddley
twierdził, że zwlekał, bo czekał na nas – wyjaśnił Carlisle, bezceremonialnie
wchodząc jej w słowo. Uspokajającym gestem pogładził ją po policzku. – Na
razie po prostu śpij, kochanie. W takim stanie nie pomożesz ani sobie, ani
jemu. – Zawahał się na moment. – Może dowiem się czegoś w mieście, bo mimo
wszystko zamierzam zajrzeć do szpitala. Leki przeciwbólowe pod ręką na pewno
się przydadzą, zresztą jeśli żebra dalej będą ci dokuczać, pomyślimy o prześwietleniu.
Wiedziała,
że miał rację, ale to wcale nie było takie proste. Nie, skoro w gruncie
rzeczy wciąż odchodziła od zmysłów, jednocześnie robiąc wszystko, by nie
dopuścić do siebie pełni świadomości tego, co mogło się wydarzyć. Słodka
bogini, to po prostu nie powinno być tak. Jakby tego było mało, czuła, że wciąż
pozostawała kimś, kto powinien zapanować nad sytuacją, zwłaszcza po tym, co
powiedziała Isabeau. Skoro ciotka najwyraźniej ostatecznie się wycofała,
wszystkie obowiązki spadały na nią – i to przede wszystkim dlatego, że
tego chciała.
No i Ariel…
Widziała go. Skoro znalazł w sobie dość siły, by ją odszukać i to na
dodatek w takiej formie, musiał dać sobie rady. W to przynajmniej próbowała
wierzyć, w którymś momencie naprawdę zaczynając pokładać nadzieję w Riddleyu,
choć nie była pewna czy to dobry pomysł. W zasadzie nie mogła pozbyć się
wrażenia, że to najmniej odpowiednie wsparcie dla Ariela, choć z drugiej
strony…
Najbardziej
jednak bała się tego, co mogło się stać, kiedy straciła przytomność. Skoro
wilkołak zniknął, a wszyscy z uporem unikali tematu, coś musiało być
na rzeczy. No i nikt słowem nie wspomniał o Charonie i to
również ją niepokoiło. Dobra bogini, gdyby Ariel poszedł go szukać… Cóż, wtedy
mogłoby się wydarzyć dosłownie wszystko.
Wątpliwości
dręczyły ją coraz bardziej, stopniowo doprowadzając Alessię do szału. To i zmęczenie
wprawiło ją w dziwny stan, w którym jednocześnie chciała i nie
była w stanie zasnąć. Nawet jeśli Carlisle jeszcze coś mówił, nie była w stanie
skupić się na poszczególnych słowach, bardziej skoncentrowana na tym, że wciąż
siedział obok, najwyraźniej zamierzając przypilnować, by w ogóle zasnęła.
Co prawda nie powiedział tego wprost, ale jakoś nie wątpiła, że miał ją za
wystarczająco zdesperowaną, by jednak zdecydowała się zrobić coś głupiego, a przy
tym bardziej naiwnego niż mógłby Lawrence.
Ale
przecież to nie było tak. Patrzył na nią jak na dziecko, co nie było złe, ale
za razem nie zmieniało faktu, że od dawna nim nie była. Co więcej było
dokładnie tak, jak mu powiedziała – od dawna liczyła się z tym, co mogłoby
pójść nie tak. Słodka bogini, widziała dość. Już po tym jak ukąsił ją Yves,
oczywistym było, że przebywanie z wilkołakami wymagało poświeceń, a już
na pewno było ryzykowne. Jakby nie patrzeć, prawie umarła – to samo w sobie
stanowiło aż nazbyt jasną wskazówkę. To, co widziała w Lille również,
zaczynając od czasu, który spędziła, tuląc do siebie powoli umierającą w jej
ramionach Nettie.
Nie mogła
pozbyć się wrażenia, że dzieci księżyca stanowiły najbardziej bezwzględne i wulgarne
z istot nocy. Tyle że ona dalej była w stanie dostrzec w nich dość
człowieczeństwa, by w tym trwać, a Ariela kochała nad życie.
Damien to
rozumiał. Nie powiedział tego wprost, ale i tak wiedziała swoje, zwłaszcza
że znała bliźniaka lepiej niż kogokolwiek innego. Miała wrażenie, że w którymś
momencie po prostu pogodził się z sytuacją, choć niekoniecznie z tym,
że za którymś razem mógłby ją stracić. Nie dziwiło ją to, bo sama również nie
była na taką ewentualność gotowa – ani na pożegnania, ani myśl o bólu po
zerwaniu więzi. Teraz przynajmniej oboje mieli kogoś, kto byłby w stanie
postawić ich do pionu, gdyby zaszła taka potrzeba, ale taka perspektywa wciąż
ją przerażała.
Co nie zmieniało
faktu, że Damien rozumiał. To w jaki sposób zareagował, kiedy znalazł się
przy niej, mówiło samo za siebie. W jego zachowaniu nie było gniewu czy tego
rodzaju strachu, którego doszukała się wiek wcześniej. Gdyby doszło do tego w okresie,
gdy ledwo panował nad emocjami, jakoś nie wątpiła, że ostatecznie zdecydowałby
się na coś, za co by go znienawidziła. Pozbawiony uzdrawiających moczy czy też
nie, jej brat pozostawał telepatą – i to wystarczająco silnym, by ją stłamsić,
gdyby faktycznie uparł się na azyl. Nie zrobił tego i to też było dla
Alessi aż nazbyt jasne.
Teraz po
prostu chodziło o miłość – czystą i taką, jaka od początku powinna
ich łączyć. Nic ponadto.
Była bliska
tego, żeby jednak zasnąć, gdy gdzieś jakby z oddali doszło ją skrzypnięcie
drzwi. Zamrugała, mimo wszystko decydując się otworzyć oczy, naiwnie wierząc na
to, że w progu jednak zauważy Ariela.
– Jak
zwykle jesteście tak głośni, że nie idzie was zignorować nawet na drugim końcu
rezydencji – stwierdził cicho Rufus, bez pośpiechu wchodząc do środka. – A chwilę
temu słyszałem głos Alessi, więc zgaduję, że jest bardziej przytomna niż
wcześniej.
– Ali
właśnie zasnęła – wyjaśnił pośpiesznie Carlisle, po czym westchnął, kiedy
zorientował się, że to nie do końca prawda.
– Właśnie widzę.
– Rufus uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Jego spojrzenie naj
na zawołanie powędrowało ku niej. – Śpij, jeśli potrzebujesz, zwłaszcza że sam ci
to sugerowałem. Aczkolwiek… wydarzyło się dość, by zwłoka była dość ryzykowna.
Tak naprawdę mam do ciebie jedno ważne pytanie, a im szybciej będziesz
mogła na nie odpowiedzieć, tym lepiej dla nas.
Wciąż brzmiał
łagodniej niż wcześniej, a przynajmniej takie wrażenie miała Alessia. Z drugiej
strony, bardziej przypominał Rufusa, którego znała – bezpośredniego i skupionego
na priorytetach.
– Rufusie… –
zaczął Carlisle, chociaż wampir nie wyglądał na zainteresowanego tym, co mógłby
od niego usłyszeć.
– Nie
jestem aż tak zmęczona – zapewniła pośpiesznie. To była dość naciągana teoria,
ale i tak przymusiła się do tego, żeby usiąść. – Możemy pomówić, zwłaszcza
jeśli to ważne.
– Świetnie.
Chociaż nie musisz się aż tak wysilać – stwierdził Rufus, rzucając jej wymowne
spojrzenie. Zmierzył ją wzrokiem, jakby sam mimo wszystko zastanawiał się, na
ile mogła sobie pozwolić. – Pytanie jest jedno, zresztą najpewniej się go
domyślasz. Wybacz bezpośredniość, ale z drugiej strony… Cóż, Licavolich
nigdy nie trzeba było prowadzić za rączkę, prawda? – zauważył, wznosząc oczy ku
górze. Bez pośpiechu podszedł bliżej, ostatecznie kucając tuż obok niej. – Chcę
wiedzieć, co powiedział ci Charon. Skup się, Ali.
– Ja… –
zaczęła i zaraz urwała, mimowolnie się krzywiąc.
Carlisle wciąż
wyglądał na chętnego, żeby zaprotestować, ale Rufus nie dal mu po temu okazji.
– Tak, pytam
zbyt szybko. I na pewno to nie jest coś, o czym chcesz rozmawiać…
Tyle że to ważne – oznajmił z naciskiem. – Pomyśl czy było coś takiego.
Jeśli było coś, co mogłoby wyjaśnić, czego on tu w ogóle szuka…
Oczy Alessi
rozszerzyły się, kiedy zrozumiała. W tamtej chwili nawet nie musiała wysilać
pamięci czy szczególnie wysilać się, tym samym narażając na niechciane wspomnienia.
To jedno pamiętała, zwłaszcza że poprzedzało wszystko inne.
– Och, ależ
było! – oznajmiła, nagle prostując się niczym struna. Natychmiast tego
pożałowała, kiedy żebra i brzuch znów dały jej się we znaki, ale z uporem
zignorowała ból. W tamtej chwili skupiała się na czymś zupełnie innym. –
Charon wypytywał mnie o Claudię.
Wampir spojrzał
na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Przez jego twarz przemknął cień i to
wystarczyło, żeby pojęła, że takiej możliwości nie brał pod uwagę.
– Co
takiego? Jesteś pewna, że…?
– Trudno
żebym tego nie zapamiętała – obruszyła się. – Chociaż to nie miało dla mnie
sensu. Chciał wiedzieć gdzie jest Claudia. Uważał, że powinnam wiedzieć, skoro
Dimitr jest dla mnie kimś bliskim… I niekoniecznie spodobało mu się to, że
nie potrafiłam mu niczego sensownego powiedzieć. – Zacisnęła usta. – Nie
rozumiem dlaczego akurat ona, ale… Hej, coś nie tak? – zaniepokoiła się, bo
Rufus bezceremonialnie poderwał się do pionu, wyraźnie czymś wytrącony z równowagi.
– Hm…? Och,
ależ skąd – zapewnił, momentalnie odzyskując nad sobą kontrolę. – I tylko
to? Co mu powiedziałaś?
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem. Nie miała pewności czy to tylko zmęczenie, czy
może z jakiegoś powodu temat Claudii faktycznie wzbudzał w Rufusie
więcej emocji niż powinien.
– Że nie
wiem – wyjaśniła, starannie dobierając słowa. – Tylko słyszałam, że kręciła się
po Seattle, ale tego mu nie powiedziałam. Nie chciałam go tam ściągnąć.
– I dobrze
zrobiłaś. Co prawda to wciąż nie ma sensu, ale…
– Mówię to,
co pamiętam.
Rufus wywrócił
oczami.
– Nie
przerywaj mi, jeśli łaska. Zresztą nie powiedziałem, że ci nie wierzę –
przypomniał zniecierpliwionym tonem. – Skoro to wszystko… Cóż, odpoczywaj,
dziecko. Tyle mi wystarczy.
To już prawie tak, jakby podziękował,
pomyślała w oszołomieniu. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko
odprowadzić wampira wzrokiem, kiedy ruszył do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz