16 lutego 2019

Dwieście trzydzieści dwa

Alessia
Po wyjściu brata poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. W zasadzie gdyby nie to, że Damien nie był sam, poprosiłaby, żeby został. Wiedziała, że by jej nie odmówił, a przeleżenia kilku kolejnych godzin w znajomych ramionach bliźniaka, wydawała się nader kojąca. Już od dawna nie bała się, że ich relacja mogłaby kolejny raz pójść w złym kierunku, w końcu wyglądając tak, jak od samego początku powinna. A przynajmniej Ali miała taką nadzieję.
Tak czy inaczej, czuła się pusta. Martwiał się o Ariela i Isabeau, dodatkowo zadręczając sposobem, w jaki pokój opuściła ta druga. Przynajmniej bliskość brata miała w sobie coś kojącego, zwłaszcza że po spotkaniu z nią Damien wyraźnie się uspokoił. Co prawda robił wszystko, by odciąć ją od siebie i skrajnych emocji, ale w takich chwilach więź robiła swoje, więc Alessia i tak wiedziała więcej, aniżeli chłopak mógłby sobie życzyć.
Była jeszcze Liz, która wytrąciła ją z równowagi bardziej niż ktokolwiek inny. Wciąż pamiętała swoje rozterki z hotelu i później, kiedy chcąc nie chcąc miotała się, nie potrafiąc stwierdzić jakie emocje wzbudzała w niej dziewczyna brata. To nie tak, że obwiniała ją o śmierć Allegry albo to, że w którymś momencie sytuacja zaczęła ją przerastać. Naprawdę potrafiła to zrozumieć, choć sama nigdy nie była cudownie niewinnym człowiekiem, któremu nagle przyszło zderzyć się z brutalną rzeczywistością. Elizabeth miała powody, by się bać, a tym bardziej zdecydować na ucieczkę, ale…
A teraz była tutaj. I choć bez wątpienia ją to przerażało, odważyła się nawet na to, by otworzyć sobie dla Alessi żyły. Dziewczyna jakoś nie wątpiła, że decyzja śmiertelniczki wynikała przede wszystkim z sympatii do Damiena, ale i tak ją ceniła, zresztą nie sądziła, by w takim wypadku w grę po prostu wdzięczność. Czegoś takiego nie robiło się tylko w podzięce za uratowanie życia.
Bezwiednie przesunęła wargami po ustach. Wciąż czuła słodycz krwi, ale starała się o tym nie myśleć. Wystarczyło, że niewiele brakowało, by jednak ją poniosło, choć nie sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Wciąż nie czuła się tak dobrze, jak mogłaby tego chcieć, ale dzięki bratu i Elizabeth choć trochę rozjaśniło jej się w głowie. Przynajmniej głód telepatyczny ustąpił na tyle, by łatwiej było jej myśleć, choć wciąż czuła się przede wszystkim wymęczona. Z drugiej strony, nie wyobrażała sobie, że mogłaby zasnąć, zwłaszcza po wszystkim, co się wydarzyło. Jakaś jej cząstka pragnęła popędzić i sprawdzić, co z Isabeau, o Arielu nie wspominając, ale Ali dobrze wiedziała, że nie ma na co liczyć. Poniekąd nawet nie chciała wiedzieć, przynajmniej na razie.
– Wszystko dobrze, kochanie?
Zamrugała nieco nieprzytomnie. Damien ułożył ją do snu i nawet była bliska tego, żeby zasnąć, choć tak bardzo tego nie chciała. Myślami wciąż była daleko, przez co pawie zdążyła zapomnieć, że nie wszyscy opuścili pokój. Mimo wszystko nie była zaskoczona tym, że to Carlisle przysiadł tuż obok niej, spoglądając na nią z troską.
– Mhm… – mruknęła bez przekonania. Na więcej nie było ją stać. – Już tak. Dojdę do siebie.
Spojrzał na nią bez przekonania. Mimowolnie zadrżała, kiedy chłodne palce musnęły jej policzek, ale nie próbowała się odsunąć. To było przyjemne i znajome, zwłaszcza że przez moment poczuła się znów tak, jakby była dzieckiem. Uczucie towarzyszyło jej już wtedy, gdy przelewała się Isabeau w ramionach, podczas gdy ta tuliła ją do siebie, nuciła i próbowała uspokoić. Na dłuższą metę było w tym coś kojącego.
– Jesteś zmęczona – stwierdził Carlisle. – Najważniejsze, że nic ci nie jest, chociaż Rufus wspomniał o tym, co zauważył i… Poza tym czuję krew i to bynajmniej nie Liz – dodał łagodnie. Drgnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed przyciśnięciem dłoni do brzucha. – Tylko sprawdzę.
Skinęła głową. Wciąż nie była w stanie się skupić, o próbach sprzeczania z kimkolwiek nie wspominając. Błogosławiła zresztą fakt, że Carlisle nawet słowem nie skomentował tego, co powiedziała Isabeau. Co prawda temat Charona i tego, co najwyraźniej miała dzięki niemu na brzuchu, zawisł gdzieś w powietrzu, aż nadto realny, choć nie poruszony.
– Skoro się nią zajmiesz, to ja idę się przejść – oznajmił Lawrence. Alessia natychmiast przeniosła na niego wzrok, przy okazji przekonując się, że stał spięty i wyprostowany niczym struna, jakby od niechcenia spoglądając w przestrzeń. To, że sytuacja wytrąciła go z równowagi, było dla niej aż nadto oczywiste. – Żyje i to mi wystarczy.
– Uważaj, bo pomyślę, że jednak mnie lubisz – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
L. rzucił jej co najmniej poirytowane spojrzenie. Choć przez moment przestał wyglądać na kogoś chętnego, by rozszarpać na kawałki pierwszą osobę, która stanie na jego drodze.
– Coraz mniej, zwłaszcza gdy robisz mi takie rzeczy – oznajmił, po czym gniewnie zmrużył oczy. – Zawsze wiedziałem, że to akurat ty doprowadzisz mnie kiedyś do grobu, księżniczko.
Z tymi słowami po prostu wyszedł, nawet nie czekając na reakcję. Zatrzasnął za sobą drzwi, choć nie w aż tak zdecydowany sposób jak wcześniej Isabeau. Mimo wszystko Alessia wzdrygnęła się, przy okazji krzywiąc w odpowiedzi na ten dźwięk.
– Jeśli teraz spróbuje zrobić coś głupiego…
– Miejmy nadzieję, że nie. – Carlisle zawahał się, również nieprzekonany. W milczeniu spojrzał w ślad za ojcem, ale prawie natychmiast przeniósł wzrok z powrotem na nią. – Później go poszukam, w porządku?
Właściwie nie oczekiwał odpowiedzi. Alessia zresztą wątpiła, by ta była potrzebna, zwłaszcza że sama nie miała co liczyć na ruszenie się z łóżka. Nie chodziło już nawet na to, że Lawrence najpewniej osobiście by ją zabił, gdyby w takim stanie spróbowała za nim pobiec. Najważniejsze, że nie byłaby w stanie, o czym zdążyła się już przekonać, aż za dobrze pamiętając ile wysiłku kosztowało ją samo poderwanie się na równe nogi podczas rozmowy z Isabeau.
Przestała o tym myśleć w chwili, w której poczuła muśniecie w okolicy żeber. Drgnęła, instynktownie decydując się odsunąć, zwłaszcza że te wciąż dawały jej się we znaki. Kiedy w grę wchodziła adrenalina, łatwo było jej o tym zapomnieć, ale w tamtej chwili była aż nadto świadoma bólu.
– Przepraszam. Boli cię, kiedy oddychasz? – zaniepokoił się doktor. – Rufus wspominał o złamaniu, ale nie powiedział mi nic konkretnego. I tak uważam, że w szpitalu byłabyś bezpieczniejsza. Na tę chwilę trudno mi cokolwiek stwierdzić, zresztą w tej sytuacji… – Urwał i westchnął cicho, kiedy znów skuliła się pod jego dotykiem. – Pomyślę co zrobić. I tak zostanę, póki nie dojdziesz siebie. Podejrzewam, że Damien również.
– Nic mi nie będzie – stwierdziła sennie. – Zresztą wszyscy wiemy, że wujek zwykle wie, co mówi, nieważne jak to brzmi. On też mnie badał, chociaż…
Carlisle rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, kiedy zwiesiła głos. Wzruszyła ramionami, ale wampir i tak nachylił się nad nią, spoglądając nań w zaniepokojony, naglący sposób.
– Coś cię martwi? – zapytał wprost. – Nie musimy rozmawiać, jeśli nie masz na to siły. W tej chwili przede wszystkim chcę ci pomóc – zapewnił pośpiesznie, starannie dobierając słowa. – Słyszałem… dość, by wiedzieć, co się stało. Jak wspomniałem, najważniejsze, że jesteś bezpieczna. Jeśli wciąż potrzebujesz krwi albo energii, za chwilę coś wymyślimy. W tym nie ma niczego złego, Ali.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę sama niepewna, w jaki sposób zareagować na jego słowa. Trafił w sedno, zwłaszcza jeśli chodziło o jej obawy, bo zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowy o Charonie. W zasadzie nie była w stanie nawet skupić się na wilkołaku, o czymkolwiek innym nie wspominając. Wystarczyło, że przez same próby czuła nieprzyjemne palenie na brzuchu, dokładnie w miejscu, w którym…
Ale o tym też nie chciała myśleć, przynajmniej na razie.
– Ariel – powiedziała w zamian. – Tak naprawdę chcę wiedzieć tylko to, czy z nim w porządku.
– Ali…
– Beau i Rufus niczego mi nie powiedzieli. O tym, że Charon… Cóż, też nie. – Skuliła się, bezwiednie zaplatając ramiona na brzuchu. – Chociaż to nic. Przecież wiem jakie są wilkołaki. Ale to nie tak, że jestem głupia, dziadku… Cały czas liczyłam się z tym, że coś może pójść nie tak.
Nie kłamała, zwłaszcza że przez lata miała okazję zaobserwować dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że igrała z ogniem. Prędzej czy później coś musiało pójść nie tak, choć zwykle próbowała się nad tym nie zastanawiać. Zresztą do głowy by jej nie przyszło, że któregoś dnia największym zagrożeniem okaże się sadystyczny, lubiący bawić się ofiarami pierwotny, którego nie dało się tak po prostu zabić, ale… czy to było takie złe?
– Oczywiście, że nie jesteś głupia – zapewnił bez wahania Carlisle. Mimo wszystko zauważyła, że nie patrzył na nią, w zamian spoglądając na jej splecione na brzuchu ramiona. Nie zaprotestowała, kiedy chwycił ją za nadgarstki, łagodnie przymuszając do tego, by poluzowała uścisk. – Leż spokojnie, dobrze? Tylko sprawdzę – dodał uspokajającym tonem. – Jak wspomniałem, czuję krew… Chociaż opatrunek wygląda na czysty.
Mimowolnie spięła się, choć bynajmniej nie dlatego, że podwinął jej koszulkę na tyle, by obejrzeć brzuch. Nie była w stanie wyobrazić sobie rany, o której wspomniała Isabeau, nie wspominając o perspektywie obejrzenia jej. W gruncie rzeczy błogosławiła fakt, że Carlisle najwyraźniej nie zamierzał luzować przylegającego do jej skóry bandaża, by dostać się do cięcia. Jak przez mgłę pamiętała, że Rufus wspominał o tym, że chciał zaoszczędzić jej szwów, ale nie miała pojęcia na co ostatecznie się zdecydował.
W tamtej chwili zresztą nie to, co mogłaby zobaczyć pod warstwą materiału było ważne. Liczyło się, że również Carlisle wydawał się unikać tematu, który był dla niej o wiele ważniejszy.
– Dziadku… – zaczęła zniecierpliwionym tonem.
Nie pozwolił jej dokończyć. Jedynie potrząsnął głową, po czym chcąc nie chcąc przeniósł wzrok na jej twarz.
– Nie wiem niczego na temat Ariela – wyjaśnił przepraszającym tonem. – Chociaż przez moment widzieliśmy się z Riddleyem. Twierdził, że będzie go szukać. – Jeszcze kiedy mówił, podniósł się, by mógł zarzucić na nią kołdrę. Zaraz po tym nachylił się ku niej, by móc ucałować ją w czoło. Zadrżała, choć sama nie była pewna czy od różnicy temperatur, czy przez narastający stopniowo niepokój. – Jestem pewien, że nic mu nie jest. Powiem ci, jeśli czegoś się dowiem, ale teraz najważniejsze jest to, żebyś odpoczęła. Cały czas będę obok, gdybyś czegoś potrzebowała.
Z trudem powstrzymała zdławiony jęk. To nie była odpowiedź, której oczekiwała, zresztą wątpiła, by doktor wprost powiedział jej, gdyby coś było nie tak. Już samo to, co powiedział jej na temat Riddleya wystarczyło, by zmartwiła się jeszcze bardziej.
– Szuka? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Do tej pory? Ale…
– Riddley twierdził, że zwlekał, bo czekał na nas – wyjaśnił Carlisle, bezceremonialnie wchodząc jej w słowo. Uspokajającym gestem pogładził ją po policzku. – Na razie po prostu śpij, kochanie. W takim stanie nie pomożesz ani sobie, ani jemu. – Zawahał się na moment. – Może dowiem się czegoś w mieście, bo mimo wszystko zamierzam zajrzeć do szpitala. Leki przeciwbólowe pod ręką na pewno się przydadzą, zresztą jeśli żebra dalej będą ci dokuczać, pomyślimy o prześwietleniu.
Wiedziała, że miał rację, ale to wcale nie było takie proste. Nie, skoro w gruncie rzeczy wciąż odchodziła od zmysłów, jednocześnie robiąc wszystko, by nie dopuścić do siebie pełni świadomości tego, co mogło się wydarzyć. Słodka bogini, to po prostu nie powinno być tak. Jakby tego było mało, czuła, że wciąż pozostawała kimś, kto powinien zapanować nad sytuacją, zwłaszcza po tym, co powiedziała Isabeau. Skoro ciotka najwyraźniej ostatecznie się wycofała, wszystkie obowiązki spadały na nią – i to przede wszystkim dlatego, że tego chciała.
No i Ariel… Widziała go. Skoro znalazł w sobie dość siły, by ją odszukać i to na dodatek w takiej formie, musiał dać sobie rady. W to przynajmniej próbowała wierzyć, w którymś momencie naprawdę zaczynając pokładać nadzieję w Riddleyu, choć nie była pewna czy to dobry pomysł. W zasadzie nie mogła pozbyć się wrażenia, że to najmniej odpowiednie wsparcie dla Ariela, choć z drugiej strony…
Najbardziej jednak bała się tego, co mogło się stać, kiedy straciła przytomność. Skoro wilkołak zniknął, a wszyscy z uporem unikali tematu, coś musiało być na rzeczy. No i nikt słowem nie wspomniał o Charonie i to również ją niepokoiło. Dobra bogini, gdyby Ariel poszedł go szukać… Cóż, wtedy mogłoby się wydarzyć dosłownie wszystko.
Wątpliwości dręczyły ją coraz bardziej, stopniowo doprowadzając Alessię do szału. To i zmęczenie wprawiło ją w dziwny stan, w którym jednocześnie chciała i nie była w stanie zasnąć. Nawet jeśli Carlisle jeszcze coś mówił, nie była w stanie skupić się na poszczególnych słowach, bardziej skoncentrowana na tym, że wciąż siedział obok, najwyraźniej zamierzając przypilnować, by w ogóle zasnęła. Co prawda nie powiedział tego wprost, ale jakoś nie wątpiła, że miał ją za wystarczająco zdesperowaną, by jednak zdecydowała się zrobić coś głupiego, a przy tym bardziej naiwnego niż mógłby Lawrence.
Ale przecież to nie było tak. Patrzył na nią jak na dziecko, co nie było złe, ale za razem nie zmieniało faktu, że od dawna nim nie była. Co więcej było dokładnie tak, jak mu powiedziała – od dawna liczyła się z tym, co mogłoby pójść nie tak. Słodka bogini, widziała dość. Już po tym jak ukąsił ją Yves, oczywistym było, że przebywanie z wilkołakami wymagało poświeceń, a już na pewno było ryzykowne. Jakby nie patrzeć, prawie umarła – to samo w sobie stanowiło aż nazbyt jasną wskazówkę. To, co widziała w Lille również, zaczynając od czasu, który spędziła, tuląc do siebie powoli umierającą w jej ramionach Nettie.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że dzieci księżyca stanowiły najbardziej bezwzględne i wulgarne z istot nocy. Tyle że ona dalej była w stanie dostrzec w nich dość człowieczeństwa, by w tym trwać, a Ariela kochała nad życie.
Damien to rozumiał. Nie powiedział tego wprost, ale i tak wiedziała swoje, zwłaszcza że znała bliźniaka lepiej niż kogokolwiek innego. Miała wrażenie, że w którymś momencie po prostu pogodził się z sytuacją, choć niekoniecznie z tym, że za którymś razem mógłby ją stracić. Nie dziwiło ją to, bo sama również nie była na taką ewentualność gotowa – ani na pożegnania, ani myśl o bólu po zerwaniu więzi. Teraz przynajmniej oboje mieli kogoś, kto byłby w stanie postawić ich do pionu, gdyby zaszła taka potrzeba, ale taka perspektywa wciąż ją przerażała.
Co nie zmieniało faktu, że Damien rozumiał. To w jaki sposób zareagował, kiedy znalazł się przy niej, mówiło samo za siebie. W jego zachowaniu nie było gniewu czy tego rodzaju strachu, którego doszukała się wiek wcześniej. Gdyby doszło do tego w okresie, gdy ledwo panował nad emocjami, jakoś nie wątpiła, że ostatecznie zdecydowałby się na coś, za co by go znienawidziła. Pozbawiony uzdrawiających moczy czy też nie, jej brat pozostawał telepatą – i to wystarczająco silnym, by ją stłamsić, gdyby faktycznie uparł się na azyl. Nie zrobił tego i to też było dla Alessi aż nazbyt jasne.
Teraz po prostu chodziło o miłość – czystą i taką, jaka od początku powinna ich łączyć. Nic ponadto.
Była bliska tego, żeby jednak zasnąć, gdy gdzieś jakby z oddali doszło ją skrzypnięcie drzwi. Zamrugała, mimo wszystko decydując się otworzyć oczy, naiwnie wierząc na to, że w progu jednak zauważy Ariela.
– Jak zwykle jesteście tak głośni, że nie idzie was zignorować nawet na drugim końcu rezydencji – stwierdził cicho Rufus, bez pośpiechu wchodząc do środka. – A chwilę temu słyszałem głos Alessi, więc zgaduję, że jest bardziej przytomna niż wcześniej.
– Ali właśnie zasnęła – wyjaśnił pośpiesznie Carlisle, po czym westchnął, kiedy zorientował się, że to nie do końca prawda.
– Właśnie widzę. – Rufus uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Jego spojrzenie naj na zawołanie powędrowało ku niej. – Śpij, jeśli potrzebujesz, zwłaszcza że sam ci to sugerowałem. Aczkolwiek… wydarzyło się dość, by zwłoka była dość ryzykowna. Tak naprawdę mam do ciebie jedno ważne pytanie, a im szybciej będziesz mogła na nie odpowiedzieć, tym lepiej dla nas.
Wciąż brzmiał łagodniej niż wcześniej, a przynajmniej takie wrażenie miała Alessia. Z drugiej strony, bardziej przypominał Rufusa, którego znała – bezpośredniego i skupionego na priorytetach.
– Rufusie… – zaczął Carlisle, chociaż wampir nie wyglądał na zainteresowanego tym, co mógłby od niego usłyszeć.
– Nie jestem aż tak zmęczona – zapewniła pośpiesznie. To była dość naciągana teoria, ale i tak przymusiła się do tego, żeby usiąść. – Możemy pomówić, zwłaszcza jeśli to ważne.
– Świetnie. Chociaż nie musisz się aż tak wysilać – stwierdził Rufus, rzucając jej wymowne spojrzenie. Zmierzył ją wzrokiem, jakby sam mimo wszystko zastanawiał się, na ile mogła sobie pozwolić. – Pytanie jest jedno, zresztą najpewniej się go domyślasz. Wybacz bezpośredniość, ale z drugiej strony… Cóż, Licavolich nigdy nie trzeba było prowadzić za rączkę, prawda? – zauważył, wznosząc oczy ku górze. Bez pośpiechu podszedł bliżej, ostatecznie kucając tuż obok niej. – Chcę wiedzieć, co powiedział ci Charon. Skup się, Ali.
– Ja… – zaczęła i zaraz urwała, mimowolnie się krzywiąc.
Carlisle wciąż wyglądał na chętnego, żeby zaprotestować, ale Rufus nie dal mu po temu okazji.
– Tak, pytam zbyt szybko. I na pewno to nie jest coś, o czym chcesz rozmawiać… Tyle że to ważne – oznajmił z naciskiem. – Pomyśl czy było coś takiego. Jeśli było coś, co mogłoby wyjaśnić, czego on tu w ogóle szuka…
Oczy Alessi rozszerzyły się, kiedy zrozumiała. W tamtej chwili nawet nie musiała wysilać pamięci czy szczególnie wysilać się, tym samym narażając na niechciane wspomnienia. To jedno pamiętała, zwłaszcza że poprzedzało wszystko inne.
– Och, ależ było! – oznajmiła, nagle prostując się niczym struna. Natychmiast tego pożałowała, kiedy żebra i brzuch znów dały jej się we znaki, ale z uporem zignorowała ból. W tamtej chwili skupiała się na czymś zupełnie innym. – Charon wypytywał mnie o Claudię.
Wampir spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Przez jego twarz przemknął cień i to wystarczyło, żeby pojęła, że takiej możliwości nie brał pod uwagę.
– Co takiego? Jesteś pewna, że…?
– Trudno żebym tego nie zapamiętała – obruszyła się. – Chociaż to nie miało dla mnie sensu. Chciał wiedzieć gdzie jest Claudia. Uważał, że powinnam wiedzieć, skoro Dimitr jest dla mnie kimś bliskim… I niekoniecznie spodobało mu się to, że nie potrafiłam mu niczego sensownego powiedzieć. – Zacisnęła usta. – Nie rozumiem dlaczego akurat ona, ale… Hej, coś nie tak? – zaniepokoiła się, bo Rufus bezceremonialnie poderwał się do pionu, wyraźnie czymś wytrącony z równowagi.
– Hm…? Och, ależ skąd – zapewnił, momentalnie odzyskując nad sobą kontrolę. – I tylko to? Co mu powiedziałaś?
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Nie miała pewności czy to tylko zmęczenie, czy może z jakiegoś powodu temat Claudii faktycznie wzbudzał w Rufusie więcej emocji niż powinien.
– Że nie wiem – wyjaśniła, starannie dobierając słowa. – Tylko słyszałam, że kręciła się po Seattle, ale tego mu nie powiedziałam. Nie chciałam go tam ściągnąć.
– I dobrze zrobiłaś. Co prawda to wciąż nie ma sensu, ale…
– Mówię to, co pamiętam.
Rufus wywrócił oczami.
– Nie przerywaj mi, jeśli łaska. Zresztą nie powiedziałem, że ci nie wierzę – przypomniał zniecierpliwionym tonem. – Skoro to wszystko… Cóż, odpoczywaj, dziecko. Tyle mi wystarczy.
To już prawie tak, jakby podziękował, pomyślała w oszołomieniu. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko odprowadzić wampira wzrokiem, kiedy ruszył do drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa