Alessia
Minęło dość czasu, odkąd
ostatnim razem widziała Charona. Nie pamiętała zresztą, by ostatnim razem
zrobił na niej aż takie wrażenie, jak w chwili, w której zobaczyła go
po raz kolejny.
Napięła
mięśnie, zupełnie jakby w każdej chwili mógł rzucić jej się do gardła.
Z bijącym sercem cofnęła się o kolejny krok, machinalnie
podporządkowując poleceniem Victora. Krótko obejrzała się na niego i Bellę,
ale prawie natychmiast skupiła wzrok z powrotem na powoli zmierzającej
w ich stronę istocie.
Charon
przybrał ludzką formę, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Na sobie
miał strzępki opinających jego ciało ubrań, w większości przesiąkniętych
krwią. Skrzywiła się, czując jak zaczyna mdlić ją od zapachu posoki. Zabawne. Wampir, który brzydzi się krwi,
przeszło Alessi przez myśl, ale na tym również nie potrafiła się skupić.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, wyparte przez strach. Napięte do
granic możliwości ciało aż rwało się do ucieczki, a jednak wciąż tkwiła
w miejscu, niezdolna ruszyć się chociażby o krok.
Mogła tylko
zgadywać, co wydarzyłoby się, gdyby spróbowała biec. Wiedziała, że na Victoria
nie miałaby co pod tym względem liczyć, a przecież nie mogła ich zostawić.
Mógł udawać, że chciał chronić je i Isabellę, ale obie wiedziały, że gdyby
przyszło co do czego, to jemu musiałyby ratować tyłek. Do tego zdecydowanie nie
chciała dopuścić, zresztą nie mogła pozbyć się wrażenia, że Charon specjalnie
z nimi igrał, czekając na jakąś gwałtowniejszą reakcję.
Nagle
zrozumiała, skąd brał się metaliczny zgrzyt, który słyszała wcześniej. Usta
wilkołaka wykrzywił szelmowski, niepokojący uśmiech, kiedy podchwycił jej
spojrzenie, zauważając na co patrzyła. Wciąż z uwagą obserwując Alessię,
z wolna uniósł rękę, w której ściskał długi, lekko zakrzywiony nóż.
Jakby od niechcenia przesunął ostrzem o ścianę, uśmiechając jeszcze
szerzej, gdy dziewczyna skrzywiła się, przez moment mając ochotę zakryć uszy
dłońmi. Dźwięk był wysoki, piskliwy i trudny do zniesienia – i to
w szczególności dla kogoś obdarzonego przesadnie wrażliwymi zmysłami.
Był jeszcze
łańcuch, chociaż ten zauważyła potem. Kołysał się delikatnie przy każdym ruchu
owinięty wokół przedramienia Charona. Kiedy przyjrzała się dokładniej,
zauważyła na metalu przypominające rdzę ślady, chociaż podświadomie czuła, że
to coś zupełnie innego.
Drgnęła,
gdy metaliczny brzdęk znów przerwał przeciągającą ciszę. Próbowała się
powstrzymać, ale to okazało się silniejsze od niej – zbyt przerażające, zbyt…
– Ostatnio
nie mieliśmy okazji – stwierdził ze spokojem, robiąc kolejny krok. To mogłoby
zabrzmieć całkiem uprzejmie, gdyby nie spoglądał przy tym w taki sposób,
jakby chciał ją zagryźć. – Kto by pomyślał, że przyjdziesz aż tutaj…
W pierwszym
odruchu zapragnęła na niego warknąć, a potem – tak dla lepszego efektu –
najlepiej przyłożyć tak, żeby zrozumiał, co takiego sądziła o sytuacji
z Joce. Powstrzymała się cudem, aż nazbyt świadoma, że w ten sposób
jedynie pogorszyłaby wszystko. Co prawda już i tak miała wrażenie, że ich
położenie było co najmniej marne, ale wolała nie sprawdzać, jak bardzo jeszcze
mogło się pogorszyć.
Uciekaj. Musisz uciekać…
Z tym, że
nie miała pojęcia gdzie i w jaki sposób.
Wzdrygnęła
się, czując uścisk na ramieniu. Vick bezceremonialnie przyciągnął ją bliżej,
niemalże siłą wpychając za siebie. Zatoczyła się, niemalże wpadając na stojącą
tuż za nim, uczepioną jego ramienia Bellę. Usłyszała pozbawiony wesołości śmich
Charona i coś w tym dźwięku sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. Victor
wiedział, że nie była strachliwa, a jednak nawet on – i to na dodatek
nie będąc w pełni sił – próbował trzymać ją z daleka od pierwotnego.
To nie dawało jej spokoju, tak jak i świadomość, że we trójkę mieliby
w pośpiechu ewakuować się z powodu tylko jednej osoby.
Spróbowała
wziąć się w garść i stanowczo mężczyznę wyminąć, zwłaszcza że miała
większe szanse się obronić niż on, skoro wciąż krwawił, ale powstrzymał ją
zdecydowanym ruchem. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, jednak Vick nie dał
jej po temu okazji.
– To srebro
– wycedził przez zaciśnięte zęby.
Uniosła
brwi, z niedowierzaniem spoglądając na broń, którą posługiwał się Charon. Pomijając
pewność z jaką trzymał nóż, zwłaszcza przylegający do skóry wilkołaka
łańcuch nie dawał jej spokoju.
– Ale…
– Nie teraz
– uciął stanowczo Vick.
Nie miała
pewności czy przy okazji się zachwiał, czy specjalnie wycofał w głąb
korytarza, zmuszając do tego samego ją i Bellę. To przypominało jakąś
chorą, upiorną grę, bowiem podczas gdy oni próbowali się odsunąć, Charon wciąż
bez pośpiechu parł naprzód.
– Ależ ja
chcę tylko porozmawiać – rzucił niemalże urażonym tonem pierwotny. – Sami
zdecydowaliście się, że zabawimy się w ten sposób.
O czym?!, pomyślała w oszołomieniu
Alessia, jednak przyczyna wydała jej się mimo wszystko najmniej istotna. Jakby
ważny był powód, dla którego urządził sobie masakrę w tym miejscu! Kimkolwiek
by nie był, zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, z kim dało się jakkolwiek
sensownie dyskutować.
Co więcej,
zdecydowanie nie podobał jej się sposób, w jaki patrzył na nią. Już
w Lille uderzyło ją to, że nie zamierzał nawet udawać, że mógłby ją
tolerować. Inna sprawa, że przywykła do niechęci, aż za dobrze pamiętając,
w jaki sposób wszyscy wokół patrzyli na nią i Ariela, gdy dopiero
zaczynali się spotykać. Nawet otwarta niechęć Charona nie byłaby dla niej
zaskoczeniem czy powodem do niepokoju, a jednak… w jego przypadku
wydawał się chodzić o coś więcej.
Patrzył na
nią trochę tak, jak drapieżca mógłby na swoją ofiarę. Jakby tego było mało, Ali
jakoś nie wątpiła, że gdyby miał po temu okazję, wilkołak zrobiłby jej krzywdę.
To sadysta, przypomniała sobie to, co
słyszała już wcześniej, nie tylko od Ariela, ale również Riddley’a. W tamtej
chwili pojęła, że za nic w świecie nie chciała sprawdzać, co to tak
naprawdę oznaczało.
Krok
w tył. Kolejny. Charon nie śpieszył się, przez cały ten czas podążając za
nimi – w pełni rozluźniony, całkowicie ludzkim krokiem. Była gotowa
przysiąc, że doskonale się przy tym bawił, choć majaczący na jego ustach
uśmiech bardziej ją przerażał, aniżeli pozwalał stwierdzić, co takiego ta
istota planowała. On cały miał w sobie coś, przez co miała ochotę trzymać
się najdalej jak to tylko możliwe.
I srebro…
Skoro był wilkołakiem, dlaczego najmniejszego wrażenia nie robiło na nim
srebro…?!
Chciała
obejrzeć się przez ramię, ale nie była w stanie się do tego zmusić. Miała
wrażenie, że gdyby tylko spuściła wzrok z Charona, wydarzyłoby się coś
naprawdę złego. To, że w zachowaniu wilkołaka nie dostrzegała niczego, co
świadczyłoby o jakimkolwiek wahaniu, nie pomagało. Wydawał się w pełni
kontrolować sytuację, samym tempem sugerując, że nawet nie brał pod uwagę tego,
że ktokolwiek miałby mu uciec.
Weź się w garść. Przecież wiesz co
robić, warknęła na siebie w duchu. Zacisnęła dłonie w pięści,
jednocześnie znów wzdrygając od namiaru emocji. Przywołanie mocy przyszło jej o wiele
łatwiej niż mogłaby podejrzewać, jakby ta przez cały czas czaiła się gdzieś w jej
wnętrzu, czekając na odpowiedni moment. Złocista energia krążyła, dodając
Alessi siły i z wolna zaczynając się kumulować, już tylko szukając
ujścia.
Krótko
spojrzała na Victora i Bellę. Kiedy
powiem, że macie biec…, zaczęła, bez wahania wnikając do ich umysłów.
Czuła się
trochę tak, jakby mieli dokładnie jedną szansę na podjęcie działania. Każdy,
nawet najmniejszy błąd, mógł skończyć się tragicznie, a na to nie
zamierzała pozwolić. Słodka bogini, była telepatką. Może w fizycznym
starciu z wilkołakiem nie miałaby szans, nawet jeśli ten byłby pod
postacią człowieka, ale mimo wszystko…
Oczy
Charona zabłysły, rozszerzając się nieznacznie w geście zrozumienia.
Zupełnie jakby wiedział, co takiego zamierzała zrobić.
Zaraz po
tym wszystko potoczyło się bardzo szybko, nie dając Alessi szansy na to, żeby
dokończyć myśl.
Uderzyła na
oślep, świadoma wyłącznie tego, że łańcuch ze świstem przeciął powietrze,
jedynie cudem nie trafiając we wciąż osłaniającego je Vicka. Powiew mocy był
gwałtowny, a sama energia momentalnie wypełniła ciasny korytarz, omal nie
zwalając wszystkich z nóg. Znów się cofnęła, chcąc utrzymać się w pionie,
chociaż trzęsła się przy tym tak bardzo, że ledwo panowała nad ciałem. Telepatia
wymykała jej się spod kontroli, czy to za sprawą obecności srebra, czy znów
nadmiaru emocji – nie miała pewności.
–
Biegnijcie! – ponaglił Vick i to wystarczyło, żeby ją otrzeźwić.
Rzuciła się
przed siebie, ledwo tylko upewniła się, że towarzyszącej jej dwójce nie stała
się krzywda. Znów uderzył ją zapach krwi Victora, ale nie miała czasu
sprawdzać, w jakim był stanie i czy znów krwawił. Skupiła się na
ucieczce, zamiast do wyjścia, chcąc nie chcąc wpadając w labirynt zamkniętych
drzwi i korytarzy. Nie oglądała się, woląc nie sprawdzać na jak długi
uderzenie mocy było w stanie powstrzymać Charona. To, że zaatakował ich w ludzkiej
formie, w teorii dawało im przewagę, ale po niespodziance ze srebrem
wolała nie sprawdzać, jak naprawdę prezentowała się sytuacja. Prościej było
spodziewać się najgorszego i po prostu bieg, póki mieli po temu okazję.
Zmęczenie
uderzyło w nią nagle, przybierając na silę w miarę jak spróbowała
znów skumulować energię. Za dużo,
uświadomiła sobie i coś ścisnęło ją w gardle, gdy uprzytomniła sobie,
że mogli mieć problem. Głód od dawna nie dawał jej się we znaki, zwłaszcza że
zaspokajała go regularnie, ale ilości mocy, którą pochłaniała, nie były aż tak
pokaźne, by mogła pozwolić sobie na większe ekscesy. Od dawna nie walczyła, co
również nie pomagał, najgorsze jednak było to, że nie mogła się skoncentrować. Zaatakowała
bez zastanowienia, pod wpływem emocji zużywając o wiele więcej energii,
niż powinna.
Zaklęła w duchu,
cały wysiłek wkładając w to, by utrzymać równe tempo. Dla pewności wysłała
myśl sondującą, próbując wychwycić jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ale w odpowiedzi
nie otrzymała niczego konkretnego. Zresztą jeśli Charon faktycznie posługiwał
się srebrem, taka metoda nie miała się na nic zdać. Zrobiło jej się niedobrze na
samą myśl o tym, że ta istota na domiar złego miałaby okazać się
niewidzialna, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Teraz
ważniejsze było znalezienie wyjścia – i to tak szybko, jak tylko było to
możliwe.
Jako
pierwsza wpadła w kolejny korytarz. Za sobą słyszała kroki, te jednak
należały do Belli i Victora, co trochę ją uspokoiło. Kupiła im trochę
czasu i to musiało wystarczyć, zwłaszcza że nie była w stanie
pozwolić sobie na nic więcej.
– Alessia!
Poderwała
głowę w chwili, w której w zasięgu jej wzroku pojawił się Ariel.
Niemalże rzuciła się na niego, bezceremonialnie przyciskając do ściany i już
tylko bezmyślnie się w niego wpatrując. Oddychała szybko i płytko,
zdolna co najwyżej zastanawiać nad tym, w jaki sposób powinna się zachować
– uściskać stojącego przed nią wilkołaka czy może od razu przyłożyć mu za to,
że jak ostatni idiota popędził działać na własną rękę.
Ostatecznie
nie zrobiła niczego, w zamian skupiając się na sytuacji. W pośpiechu
chwyciła Ariela za rękę, po czym nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, z obawą
oglądając się na korytarz, z którego przybiegli.
– Charon –
oznajmiła spiętym tonem. – On jest…
– Kurewsko
irytujący – podpowiedział usłużnie znajomy głos. Dopiero wtedy zauważyła Riddley’a
– co prawda bladego jak ściana, ale przynajmniej sprawiającego wrażenie całego i zdrowego.
– Zbieramy się stąd.
– Ale… –
zaczęła, ale jednak po raz kolejny nie miała co liczyć na jakiekolwiek
odpowiedzi. Pytania musiały zaczekać.
– Gdzie on
jest? – zapytała spiętym tonem Bella.
Dookoła jak
na zawołanie zapanowała cisza. Alessia z jeszcze większą obawą spojrzała w głąb
korytarza, niemalże spodziewając się dostrzec zmierzający w ich stronę,
pokaźnych rozmiarów cień, ale nic podobnego nie miało miejsca. Był tylko spokój
– podejrzany i niepokojący, zdecydowanie nie niosący ze sobą choćby
szczątkowego ukojenia.
–
Odpuścił…? – zaryzykowała, poniekąd po to, by przerwać przeciągające się
milczenie. Już w chwili, w której wypowiedziała to jedno słowo,
nabrała pewności, że tak naprawdę oszukiwała samą siebie.
– Albo
zawrócił – oznajmił cicho Victor i to wystarczył, by Alessia momentalnie
poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w twarz.
Zawahała
się, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona, jednak kolejny raz nie miała choćby
chwili, by spróbować poukładać sobie to, co się działo. Znów uderzył ją zapach
krwi i to, że ta tworzyła swego rodzaju trop na posadzkę, wyraźnie znacząc
trasę, którą szli. Sam Victor nie wyglądał
na szczególnie przejętego, wciąż z uporem próbując utrzymać się w pionie
– i to również wtedy, gdy zachłysnął się i spluną krwią.
– W porządku?
– zapytała, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
Doczekała
się wyłącznie poirytowanego, nieco tylko pobłażliwego spojrzenia. Vick
uśmiechnął się, chociaż wyraźnie przyszło mu to z trudem.
– Nie
wybieram się jeszcze na tamten świat, ale dzięki za troskę – rzucił, na moment
wytrącając Ali z równowagi tym, że zabrzmiał przy tym niemalże pogodnie.
– Nawet tak
nie żartuj – syknęła Bella. – Przysięgam, że jeśli zostawisz mnie samą z brzuchem
i młodymi, wtedy ja…
– Zabijesz
mnie? – podpowiedział, posyłając jej blady uśmiech.
Aż się
zapowietrzyła. Przez krótką chwilę wyglądała na bliską tego, by zacząć
krzyczeć, ale zamiast tego wyrwał jej się zdławiony jęk. Zgięła się
nieznacznie, przyciskając dłoń do brzucha i mrucząc coś gniewnie pod
nosem.
Dotychczas
rozbawiony Victor wyprostował się niczym struna, natychmiast wyciągając ku niej
rękę.
– Bella Isabella?
W
odpowiedzi jedynie potrząsnęła głową. Oddychała płycej i szybciej niż do
tej pory, ale przynajmniej nie osunęła się na posadzkę, zwijając z bólu.
– Wszyscy
się już zamknijcie – warknął Riddley. – Proste pytanie: co robimy?
Zabrzmiał
pewnie i wystarczając poważnie, by zrozumiała, że w tamtej chwili w pełni
wszedł w rolę alfy. Wyglądał na wściekłego, a przy tym – przede
wszystkim – zaniepokojonego, a to zdecydowanie nie było w jego
przypadku normalne. Jeśli Riddley zaczynał się martwić, coś musiało być na
rzeczy.
–
Zostawiłam Dimitra i Beau przy wejściu – zaczęła, a brat Ariela
zaklął, momentalnie jeszcze bardziej zaniepokojony.
– Jeśli są
mądrzy, to pewnie już dawno uciekli – stwierdził, ale po jego tonie poznała, że
nie do końca w to wierzył. To, że wymownie na nią spojrzał, również
zaprzeczało temu, że w ogóle brał pod uwagę ucieczkę. – Dobra. Po pierwsze,
chodźcie. Tkwienie w tym miejscu to zły pomysł.
– Dokąd? –
zapytała, ale tym razem odpowiedział jej Ariel.
– Riddley
ma pomysł – oznajmił i wydał się tym faktem w równym stopniu
zaciekawiony, co i zadziwiony.
Sam
zainteresowany gniewnie zmrużył oczy. Chwilę wpatrywał się w brata jakby zastanawiając
nad tym, co powinien z nim zrobić.
– Wolałem,
kiedy latałeś po korytarzach i histeryzowałeś, że coś mogło mi się stać –
stwierdził, a Ariel drgnął i – Alessia była gotowa to przysiąc –
momentalnie się zaczerwienił.
– Ja wcale
nie…
– Ruszcie
tyłki – warknął Riddley, tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje.
Nie mieli
innego wyboru, jak tylko mu się podporządkować.
Isabeau
W milczeniu powiodła wzrokiem
dookoła. Zapach krwi dawał jej się we znaki, sprawiając, że mimowolnie wysunęła
kły, choć zdecydowanie nie miała ochoty akurat na tę posokę. Niespokojnie
krążyła, z uwagą rozglądając się po
hali i oceniając wzrokiem pobojowisko. Jedynie rozsądek powstrzymywał ją
przed ruszeniem za Alessią, chociaż przy pierwszej okazji zamierzała porządnie bratanicą
potrząsnąć i wprost powiedzieć jej, co sądziła o tak nieprzemyślanych
akcjach.
Miała złe
przeczucia. To, że najwyraźniej wpadli na jakieś niedawne pole bity, również nie
wróżyło dobrze.
– Powinniśmy
po kogoś zadzwonić – usłyszała spięty głos Dimitra.
Natychmiast
wyprostowała się, przenosząc na niego wzrok.
– Jeśli
chodzi ci o straż, to najpierw musimy ją sobie zdrapać żyletką ze ściany –
zauważyła, po czym westchnęła cicho, nerwowym gestem przeczesując włosy
palcami. – Wybacz. Chyba nie mam o tego głowy.
Czuła, że
to i tak było niedopowiedzeniem stulecia. Przez moment czuła się niemalże
jak lata wcześniej, zaraz po przejściu Isobel i demonów, kiedy pozostało im
wyłącznie liczyć straty. Co prawda sprawy nie miały się aż tak źle, zwłaszcza
że nigdzie nie widziała ciał, ale i tak była zaniepokojona. Coś się
działo, na dodatek gdy ona była gdzieś obok. Co prawda nigdy nie miała pełnej
kontroli nad wilkołakami, ale – na litość bogini! – dowoziła strażą. Powinna
mieć jakikolwiek wpływ, a tym bardziej w porę wychwycić
niebezpieczeństwo, a jednak…
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc, żeby Dimitr zorientował się, że
cokolwiek było nie tak. Sięgnęła po telefon, gorączkowo zastanawiając na tym,
co powinna zrobić. Mogła spróbować dodzwonić się do Pavarottich, o ile ci
wciąż przebywali w Mieście Nocy. Zwykle to na nic polegała przede
wszystkim, jednak już od jakiegoś czasu sprawy miały się inaczej niż do tej
pory. W następnej kolejności pomyślała o Layli albo Williamie,
mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy wciąganie w sprawę siostry było
dobrym pomysłem. Igranie z wilkołakami nigdy nie wróżyło niczego dobrego, o czym
wszyscy zdążyli się już przekonać.
Zacisnęła
usta. Gdyby mogła, załatwiłaby wszystko sama, ale to brzmiało jak prośba o nieszczęście.
– Beau? –
Layla odebrała już po pierwszym sygnale. – Co jest? Czuję, że jesteś zdenerwowana,
ale…
– Mamy
problem – oznajmiła, bezceremonialnie wchodząc wampirzycy w słowo. Nie
miała czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia i wnikanie w szczegóły. –
Zbierz kilka osób z Dworu i wyślij je na ziemię wilkołaków. Byle
szybko.
– Wilkołaki?
– zapytała natychmiast Layla. – Co znowu…?
Cokolwiek
miała do powiedzenia, nie było jej dane dokończyć. A może to raczej Isabeau
nie zdołała usłyszeć pełnej odpowiedzi, w zamian wytrącona z równowagi
palącym bólem, który nagle poczuła w dłoni. Coś z siłą wytrąciło jej
telefon z ręki, sprawiając, że ten z hukiem wylądował na podłodze,
momentalnie rozpadając się na kawałeczki.
Natychmiast
okręciła się na pięcie, przyciskając do piersi obolałą dłoń. Wystarczył jej
jeden rzut oka na pokrwawione palce, by pojęła, że w grę musiało wchodzić w srebro.
Nic innego nie sprawiłoby, że czuła się tak, jakby nagle wsadziła rękę w ogień.
Nerwowo
napięła mięśnie, w pośpiechu przybierając pozycję obronną. Jej uwagę jak
na zawołanie przykuł postawny mężczyzna, który zastygł zaledwie kilka metrów od
niej. Uniosła brwi na widok metalowego łańcucha, którym jak gdyby nigdy nic
zaczął obracać w rękach, zataczając koła i pozwalając, by ten raz po
raz przecinał ze świstem powietrze. Jednego, czego była pewna, pozostawało to,
że na pewno nie widziała tego wilkołaka nigdy wcześniej i to wystarczyło,
by pojęła, kogo najpewniej miała przed
sobą.
– Ach, tak?
– zapytała cicho, wysilając się na drapieżny, pozbawiony wesołości uśmiech. – To
jest ten cały Charon? – drążyła, siląc się na kpiarski ton, ale coś w widoku
tego mężczyzny sprawiło, że mimowolnie się zawahała.
Za plecami
wyczuła ruch, a chwilę później Dimitr dosłownie zmaterializował się u jej
boku. Jego rubinowe tęczówki pociemniały, ale jakimś cudem udało mu się
zachować spokój. Mimo wszystko Isabeau czuła, że gdyby zaszła taka potrzeba,
jako pierwszy rzuciłby się przeciwnikowi do gardła, byleby ją przed nim
obronić.
Charon nie
wyglądał na przejętego. Przeciwnie – sprawiał wrażenie kogoś wyjątkowo znudzonego.
– A to
królowa? – Nie pozostał jej dłużny. Z wolna zrobił krok naprzód, jakby chcąc
udowodnić, że jej postawa nie robiła na nim wrażenia. – Tym lepiej. Liczyłem na
spotkanie z górą, chociaż… niekoniecznie w takich okolicznościach –
przyznał, ale nie zabrzmiało to tak, jakby miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Chciała
odpowiedzieć, ale przerwało jej ciche warknięcie Dimitra. Wampir gniewnie
obserwował stojącego przed nim wilkołaka, nawet nie próbując udawać miłego. Isabeau
przyjęła to z ulgą, zwłaszcza że ostatnim, czego potrzebowała, to zabawa w dyplomację.
– Wydaje mi
się, że nie mamy o czym rozmawiać – stwierdziła cicho.
Charon
jedynie się uśmiechnął.
– Skoro
tak…
Jakiś czas temu w końcu wpadł czwarty rozdział Niosącej Radość [KLIK]. ^^
OdpowiedzUsuń