Alessia
Cisza miała w sobie coś
napiętego, przez co nie była w stanie się rozluźnić. Nie miała pewności,
skąd brały się te wątpliwości, więc ostatecznie zrzuciła je na okolicę, ale
dobrze wiedziała, że to co najwyżej próba oszukiwania samej siebie. Spędzała z wilkołakami
tyle czasu, że nagłe stresowanie w ich obecności wydawało się wręcz
śmieszne.
Uprzytomniła
sobie, że tak naprawdę chodziło o Isabeau. Cieszyła się z obecności
ciotki, ale i tak nie mogła powstrzymać się przed rzucaniem wampirzycy
kolejnych, coraz to bardziej zaniepokojonych spojrzeń. Co prawda kobieta nie
zachowywała się inaczej niż zwykle, ale po wszystkim, co stało się w świątyni,
Ali podświadome podejrzewała, że coś jednak mogłoby się wydarzyć.
– To teraz
po kolei – oznajmiła spiętym tonem Isabeau, przerywając przeciągające się
milczenie. – Co to za akcja z Joce.
– Riddley…
– zaczął natychmiast Ariel, ale wampirzyca uciszyła go spojrzeniem.
– Z nim
też sobie pogadam, ale na tę chwilę pytam was – stwierdziła co prawda
spokojnym, ale zdecydowanym tonem. Alessia rozluźniła się, momentalnie
dochodząc do wniosku, że takie zachowanie jak najbardziej pasowało do Isabeau,
którą znała.
Westchnęła,
ale mimo obaw zdecydowała się po krótce streścić to, co już wiedzieli – od
wszystkiego, co powiedziała im Joce, przez rozważania o Charonie. Po
twarzy Isabeau trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślała,
ale Ali uznała, że to również mogła przewidzieć. Ciotka była praktyczna,
zwłaszcza w takich sytuacjach nie pozwalając sobie na kierowanie emocjami
– a przynajmniej tak było zazwyczaj, bo jej reakcja w świątyni
sugerowała coś zupełnie przeciwnego.
Doszła do siebie. Śmierć Allegry wpłynęła na
nas wszystkich, ale przecież to Isabeau, prawda?
Z jakiegoś
powodu nie do końca we własne podejrzenia wierzyła.
– Charon… –
powtórzył w zamyśleniu Dimitr, momentalnie się spinając.
– Słyszałeś
o nim? – zapytała natychmiast Beau, przystając, by zwrócić się do króla.
Wampir
jedynie potrząsnął głową.
– Na tyle,
na ile. Wiesz dobrze, jak wyglądają relacje z wilkołakami – zauważył, po
czym westchnął, wyraźnie sfrustrowany. –Dotychczas był po prostu legendą, o ile
dobrze się orientuję.
– Bo był –
zgodził się niechętnie Ariel. – Nie żebyśmy lubili się nim chwalić. To za dużo i to
nawet na nasze standardy – dodał z nieco gorzkim uśmiechem.
Alessia z trudem
powstrzymała się od wzdrygnięcia. Powiodła wzrokiem dookoła, nagle zaczynając
czuć się nieswojo, zupełnie jakby w ciemnościach mogło czaić się coś,
czego nie potrafiła dostrzec, a już na pewno wolałaby nie spotkać. Wilkołaki
nigdy nie były subtelne, a jednak na wzmianki o Charonie reagowały
wystarczająco emocjonalnie, by dać jej o myślenia. Pamiętała jak na nią
patrzył, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, ale do tej pory wciąż starała się
myśleć o nim, jak o kimś równie niebezpiecznym, co i każdy inny
syn księżyca – bardziej agresywnym i doświadczonym, ale nic ponadto.
Teraz
powoli zaczynała w to wątpić. Kto, kto miałby wyłącznie problem z gniewem,
zdecydowanie nie urósłby do rangi legendy, zwłaszcza pośród wilkołaków. I to
zwłaszcza takiej, którą chciało się jak najszybciej zapomnieć. Te istoty bywały
specyficzne – gwałtowne, często nieokrzesane i brutalne pod każdym
możliwym względem. Sama zdążyła się o tym przekonać, zresztą wciąż
zdarzało jej się wywracać oczami, kiedy widziała, co porabiali pobratymcy
Ariela. Część posuwała się wręcz za daleko, ale Alessia starała się o tym
nie myśleć, zwłaszcza że od śmierci Lilii i zniknięcia Isobel sprawy miały
się lepiej.
Co więc w takim
wypadku miał sobie Charon, skoro doprowadził do ewakuacji połowy Lille? I co
w takim razie miałby robić w Mieście Nocy, skoro…?
To krzyki
przerwały przeciągającą się ciszę. Całe wiązanki przekleństw i głośne, nie
do końca ludzkie powarkiwanie. Alessia momentalnie zamarła, by w panice
rzucić niespokojne spojrzenie Arielowi, ten jednak już zdążył bezceremonialnie
rzucić się do siebie. Zaklęła pod nosem, po czym ruszyła za nim, nie dając
sobie czasu na wątpliwości. Wiedziała, dokąd zmierzali, od samego początku
podejrzewając, że prowadził ich do magazynów, w których zwykle spotykali
się w większym gronie.
Serce
podeszło jej do gardła ze zdenerwowania. W tej sytuacji potrafiła
spodziewać się wyłącznie najgorszego, nawet jeśli zazwyczaj podobne akcje ze
strony wilkołaków nie były niczym nowym. Nie potrafiła stwierdzić jak często w Lille
młodziaki zaczynały się na siebie rzucać, nie pozostawiając pozostałym innego
wyboru, jak tylko błyskawicznie się ewakuować. Choć to wydawało się
przerażające, chyba naprawdę zaczynała do takiego stanu przywykać, a jednak
gdy przyszło co do czego, poczuła się naprawdę spanikowana.
Isabeau
momentalnie znalazła się tuż obok niej. Ali z ulgą przyjęła fakt, że ani
ona, ani Dimitr nie próbowali jej powstrzymywać, w zamian spinając się i przygotowując
do ataku. Natychmiast na powrót skupiła się na Arielu, próbując za nim nadążyć,
co okazało się trudne nawet wtedy, gdy chłopak był człowiekiem. Czasem ją
zadziwiał, zwłaszcza że na co dzień wydawał się tak bardzo ludzki i absolutnie
niegroźny.
Drzwi do
magazyny było otwarte. Albo raczej: nie było ich wcale. Z niedowierzaniem
pojrzała na powyginany, ciężki kawałek metalu i zniszczone nawiasy. W jednej
chwili poczuła się jeszcze bardziej spanikowana, zwłaszcza gdy uprzytomniła
sobie, że wejście do hal było nawet bardziej solidne od wzmocnionych,
metalowych drzwi, które z założenia miały ją chronić podczas pełni, kiedy
jeszcze mieszkała w Lille.
Słodka bogini…, pomyślała w oszołomieniu,
stanowczo zduszając w sobie pragnienie, by odwrócić się na pięcie i jak
najszybciej ewakuować. W zamian szybkim krokiem ruszyła przed siebie,
dopadając do zastygłego w progu Ariela.
Hala
wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko. Nie żeby wilkołaki kiedykolwiek
przejmowały się otoczeniem, w jakim przyszło im funkcjonować, ale tym
razem było gorzej niż zazwyczaj. W milczeniu spojrzała na szczątki bliżej
nieokreślonych przedmiotów, które walały się po podłodze, zbyt zniszczone, by
mogła je zidentyfikować. Widziała odłamki szkła i drewna, kiedy zaś
przyjrzała im się dokładniej, wydało jej się, że widzi krew. Coś ścisnęło ją w gardle,
bynajmniej nie z głodu, bo zdecydowanie nie miała ochoty na tę posokę.
Coraz
bardziej spanikowana, powiodła wzrokiem dookoła, szybko przekonując się, że
krwawych smug było o wiele więcej, nie tylko na podłodze, ale i na
ścianach, zupełnie jakby przeciwnikom zebrało się na tak niecodzienną formę
rozrywki, jak ciskanie sobą nawzajem gdzie popadnie. Sądząc po bardziej niż
zwykle popękanym, kruszącym się tynku, było to dość prawdopodobne.
Jakby tego
było mało, dookoła panowała nieprzenikniona wręcz cisza. To milczenie okazało
się jeszcze bardziej niepokojące niż krzyki, zwłaszcza w połączeniu z widokiem
całkowicie opustoszałej, poznaczonej śladami walki sali.
– Jasna
cholera… – doszedł ją zdławiony głos Ariela. Natychmiast zapragnęła go
pochwycić, kiedy ruszył przed siebie. – Riddley?!
Sama nie
była pewna, dlaczego poczuła się zaskoczona tym, że wołał brata – i to w sposób
wystarczająco spanikowany, by pojęła, że się martwił. Jasne, że tak. Tylko on mu został, uświadomiła sobie i to
wystarczyło, żeby również poczuła się jeszcze bardziej przerażona. Czegokolwiek
nie myślałaby o wilkołakach i tego, jak nie raz wyglądały ich
relacje, to wciąż były jedyne bliskie Arielowi osoby. I to nawet wtedy,
gdy wyglądali na chętnych, żeby wzajemnie się pozabijać.
Chciała
ruszyć za nim, ale tym razem powstrzymała ją dłoń, która bezceremonialnie
zacisnęła się wokół jej nadgarstka. Zesztywniała, po czym błyskawicznie
zwróciła się ku Isabeau, spoglądając na ciotkę z niedowierzaniem.
– Dać się
pozabijać to żadna sztuka, księżniczko – oznajmiła spiętym tonem wampirzyca. –
Ariel, do cholery, chodź tutaj. Powinniśmy…
Nie posłuchał.
Bez słowa popędził w głąb hali, po chwili znikając im z oczu, kiedy
wpadł w jeden z najbliższych korytarzy. Alessia zaklęła i błyskawicznie
wyszarpała się, biegiem ruszając za nim. Gdzieś za plecami usłyszała protest
Beau i to, że ta powiedziała coś do Dimitra, ale nie zwróciła na to
większej uwagi.
Budynek na
swój sposób przypominał jej siedzibę w Lille – ciemny, a przy tym
pełen korytarzy i ciasnych pomieszczeń, choć tych nie próbowano urządzać w tak
staranny, nadający się do zamieszkania sposób. Ruszyła tropem Ariela, jednak
ten ginął w wypełniającym powietrze zapachu krwi, w najmniejszym
stopniu nie wyróżniając się od woni innych wilkołaków. To ją dezorientowało,
tak jak i wciąż dające jej się we znaki poczucie zagrożenia. W takich
chwilach instynkt nie pomagał wręcz dodatkowo wszystko komplikując.
Obraz
zamazał jej się przed oczami, wręcz niecierpliwym ruchem spróbowała je otrzeć
wierzchem dłoni. Zamrugała nieco nieprzytomnie, z zaskoczeniem odkrywając,
że była bliska płaczu. Zacisnęła usta, próbując wziąć się w garść, ale to
okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby podejrzewać. Emocje wymykały
jej się spod kontroli, mieszając się ze strachem i poczuciem, że wydarzyło
się coś naprawdę złego.
Ta cisza…
Nigdzie nie widziała Ariela i to również ja przerażało. Cokolwiek się
wydarzyło, Isabeau miała rację, nakazując im trzymać się razem, zwłaszcza że
intruz wciąż mógł znajdować się w pobliżu. Biorąc po uwagę to, że dopiero
co słyszeli krzyki…
Nie
zarejestrowała momentu, w którym ktoś znalazł się obok niej. Omal nie
wyszła z siebie, kiedy cudze ramiona bezceremonialnie owinęły się wokół
jej talii. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, gotowa zacząć krzyczeć,
ale powstrzymała ją dłoń, która wylądowała na jej ustach. Natychmiast
spróbowała ją strząsnąć, jednocześnie na wszystkie możliwe sposoby próbując się
oswobodzić i zaprzeć, kiedy intruz zaczął wciągać ją do jednego z pomieszczeń,
ale uścisk okazał się zbyt silny.
Była bliska
tego, by uciec się do telepatii, ale wtedy ktoś stanowczo przycisnął ją do
ściany. W chwili, w której przeciwnik nachylił się w jej stronę,
w końcu go rozpoznała.
– Zamknij
się, to cię puszczę – wycedził Vick, z obawą wyglądając na korytarz.
Skinęła
głową, momentalnie się rozluźniając. Najwyraźniej mu wystarczyło, bo po
sprawdzeniu, czy nikt nie znajdował się w pobliżu, w pośpiechu
zamknął drzwi.
– Jasna cholera…
– wyrwało jej się. – Co się stało? Victor…
Jedno
spojrzenie wystarczyło, by zamilkła. Przez moment oboje trwali w bezruchu,
nasłuchując, ale na korytarzu panowała nieprzenikniona cisza. Alessi do głowy
jak na zawołanie przyszło, że niezależnie od tego przed czym się ukrywali, intruz
najpewniej i tak miał być w stanie wytropić ich po zapachu albo biciu
serc, ale zdecydowała się tego nie komentować.
Pokój był mały
i zagracony. W zasadzie trudno było jej określi, jaką musiał pełnić
zazwyczaj rolę, pomijając to, do czego wydawał się przeznaczony cały budynek – a więc
magazynowania. Kartony z bliżej nieokreśloną zawartością piętrzyły się aż
po sam sufit, tworząc chwiejną konstrukcję, która w każdej chwili mogła
posypać się im na głowy.
Dopiero po
chwili w całym tym chaosie zauważyła Bellę. Kobieta skuliła się pod
ścianą, w roztargnieniu przyciskając dłonie do wyraźnie zaokrąglonego już
brzucha. Ali w pierwszym odruchu zesztywniała, gotowa do niej dopaść i zacząć
wypytywać o samopoczucie, ale w porę udało jej się powstrzymać. Jak
znała Isabellę, ta najpewniej rozszarpałaby ją za samą próbę takiego
zachowania, zwłaszcza że nie wyglądała, jakby cokolwiek dolegało.
– Mamy problem
– rzucił niemalże bezgłośnie Vick, podchodząc bliżej. Coś w tych słowach
sprawiło, że Alessia miała ochotę wybuchnąć nieco histerycznym śmiechem. Jakby
nie zauważyła! – Przyszłaś tu sama?
– Z Arielem
– poprawiła natychmiast. – Są jeszcze Beau i Dimitr, ale…
– Ale
rozdzieliliście się jak ostatni kretyni – dopowiedział za nią Victor, nie
kryjąc irytacji. – Świetnie.
Powstrzymała
się od warknięcia. Nie takiego powitania się spodziewała, ale to było najmniej
istotne. Co więcej, nie mogła zaprzeczyć, że Victor trafił w sedno –
powinni trzymać się dalej, co zresztą dała jej do zrozumienia Isabeau. Sęk w tym,
że ubolewanie nad popełnionymi błędami zdecydowanie nie miało poprawić
sytuacji, w której się znaleźli.
– Co się stało?
– ponagliła, coraz bardziej zaniepokojona. – Ariel poszedł się rozejrzeć. To
miejsce wygląda jak po przejściu huraganu, a wszyscy gdzieś wybyli.
Już w chwili,
w której wypowiedziała te słowa, uprzytomniła sobie, że spokój niekoniecznie
musiał się wiązać z tym, że komukolwiek udało się uciec. W zasadzie
coraz wyraźniej czuła, że ewakuacja byłaby najbardziej pozytywną i zarazem
dość mało prawdopodobną z możliwych opcji.
Vick nie
odpowiedział. W zamian wymienił krótkie, wymowne spojrzenia z Bellą i podszedł
do niej, by pomóc jej stanąć na nogi.
– Idziemy –
zadecydował spiętym tonem. – Skoro król się tu pofatygował, może uda nam się coś
ugrać.
– Tak… Dając
mu to, czego chce? – zapytała z powątpiewaniem kobieta, a Victor
westchnął, wyraźnie wciąż mając wątpliwości.
– Chciał
rozmawiać – powiedział w końcu, ale to zabrzmiało tak, jakby próbował
przekonać samego siebie.
Alessia wzdrygnęła
się, co najmniej zdezorientowana ich słowami.
– O czym
mówicie? – zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Warknęła cicho,
błyskawicznie materializując się przy drzwiach, by zablokować przejście Victorowi
i Belli. Udało jej przymusić ich, by w ogóle na nią spojrzeli, ale wcale
nie poczuła się dzięki temu lepiej. – Na litość bogini, pytałam o coś!
– Nie mamy
na to czasu – zniecierpliwił się Vick. – Zejdź mi z drogi, bo naprawdę…
– Naprawdę
co? – obruszyła się, gniewnie mrużąc oczy. – Przestań traktować mnie w ten
sposób. To robota Charona, tak? Co w takim razie…?
– Po co pytasz,
skoro tak naprawdę wiesz?
Otworzyła
usta, gotowa dalej się kłócić, ale nie dał jej po temu okazji. Victor
przemieścił się, bezceremonialnie odsuwając ją na bok – i to na tyle niedelikatnie,
że aż wylądowała na ścianie. Bez słowa otworzył drzwi, ciągnąć za sobą Isabellę
i oglądając się za siebie dopiero w chwil, w której oboje
znaleźli się na korytarzu.
– Vick… – rzuciła
ostrzegawczym tonem Bella, ale najzwyczajniej w świecie ją zignorował.
– Nie mamy na
to czasu – oznajmił, zwracając się bezpośrednio do Alessi. – Jeśli chcesz tracić
czas i się narażać, proszę bardzo. Wierz mi, że cię lubię, Ali, ale nie
zamierzam rozmawiać w ten sposób.
Nie
odpowiedziała, chociaż w tamtej chwili na usta cisnęła jej się cała
wiązanka przekleństw. Czuła się niemalże jak w Lille, kiedy ciskała się na
prawo i lewo, gdy dowiedziała się, w jaki sposób Victor chciał odbudować
stado. Już wtedy miała wrażenie, że traktował ją trochę jak dzieciaka, który
nie rozumiał postaw, a tym bardziej działania dla dobra ogółu. Teraz to
uczucie wróciło, ale stanowczo zdusiła je w sobie, robiąc wszystko, byleby
się uspokoić.
W pośpiechu
ruszyła za Vickiem i Bellą. Nie miała innego wyboru, zresztą dalsze
kłótnie wydawały się prowadzić donikąd. Niespokojnie obejrzała się przez ramię,
spoglądając w drugą stronę korytarza, gdzie udał się Ariel, ale powstrzymała
chęć ruszenia jego śladem. Skoro wymagali od niej praktycznego myślenia, kierowanie
się emocjami wydawało się najgorszym z możliwych posunięć. Ariel sobie poradzi, pomyślała, chociaż
wcale nie była tego aż tak pewna, jak mogłaby tego oczekiwać.
Inna
sprawa, że zwłaszcza po słowach Vicka zaczęła martwić się o Beau i Dimitra.
W tamtej chwili zrozumiała, że nie powinni przychodzić tu sami. Nie żeby
wampir kiedykolwiek chciał poruszać się z obstawą, ale tym razem aż się o to
prosiło. Jeśli Charon faktycznie tutaj był i – najwyraźniej – oczekiwał
rozmowy z królem…
Przyśpieszyła,
by zrównać się z Bellą i Victorem. Ten drugi narzucił dość znaczące, ale
mimo wszystko ludzkie tempo, co z miejsca dało jej do myślenia. Przez chwilę
gorączkowo szukała wyjaśnienia, gotowa nawet stwierdzić, że chodziło przede
wszystkim o pozostanie niezauważonym, ale momentalnie odrzuciła od siebie
taką możliwość. Zbyt dobrze znała wilkołaki, by wiedzieć, że niezależnie od
formy i prędkości potrafiły poruszać się z równie wielką wprawą. Chodziło
o coś więcej, choć w pełni zrozumiała to dopiero w chwili, w której
Victor nagle przystanął i nieznacznie się zatoczył, omal nie ścinając z nóg
próbującej podtrzymać Belli.
– Co jest? –
zapytała, prostując się niczym struna.
Mniej więcej
wtedy poczuła słodki zapach krwi. Unosił się w powietrzu już wcześniej,
ale w tamtej chwili przybrał na sile, na krótką chwilę wytrącając Alessię z równowagi.
Na podłodze zauważyła świeże, w ciemnościach przypominające atrament plamy
i zrozumiała, że musiał zostawić je po drodze. Nie miała pojęcia, jakim
cudem wcześniej nie zorientowała się, że mógłby krwawić, ale nie dała sobie czasu
na rozważanie najmniej istotnej kwestii.
– Nieważne –
rzucił Victor, próbując odzyskać pion. Zauważyła, że nieznacznie się skrzywił, przyciskając
dłoń do prawego boku. Pomiędzy jego palcami pojawiła się świeża, przeciekająca
przez materiał koszuli strużka krwi, ale wydawał się tego nie zauważać. – Samo
przejdzie. Chodźcie dalej.
– Ale…
– Nie strzęp
języka. Próbowałam – mruknęła Bella, przesuwając się na tyle, by móc partnera
objąć. W jego objęciach wydawała się drobniejsza niż zazwyczaj, zdecydowanie
nie sprawiając wrażenia kogoś, kto miałby szansę podtrzymać dobrze zbudowanego,
słaniającego się na nogach mężczyznę. Gdyby nie sytuacja, to mogłoby się okazać
całkiem zabawne. – Męska duma i tak dalej.
– Odezwała
się kobieta – rzucił w odpowiedzi Victor. Parsknął pozbawionym wesołości
śmiechem, który – a jakże! – skojarzył się Alessi ze szczeknięciem.
– Pierdolony
szowinista – nie pozostała mu dłużna Bella.
Żadne z nich
nie dodało niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Dla Alessi za to stało
się jasne, dlaczego oboje schowali się w pierwszym względnie bezpiecznym
miejscu, które udało im się znaleźć. Wilkołaki regenerowały się szybko, nawet w ludzkiej
formie, ale najwyraźniej Vick wciąż miał za mało czasu, by dojść do siebie. W takim
wypadku Ali zwątpiła w to, czy w ogóle chciała wiedzieć, co w takim
wypadku musiało się wydarzyć.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli i – nie czekając na jakiekolwiek protesty ze
strony Victora – w pośpiechu zajęła miejsce po jego drugiej stornie,
próbując odciążyć Bellę. Wymieniły krótkie spojrzenia, po czym po prostu
ruszyły przed siebie, próbując współpracować. Mimo wszystko utrzymanie kogoś,
kto wciąż miał siłę stać, nie było aż takie trudne, co Alessia przyjęła z ulgą.
Z drugiej strony, równie dobrze to sam Vick mógł robić wszystko, byleby
jak najmniej im ciążyć, co również wydawało się dość prawdopodobne.
Dookoła wciąż
było podejrzanie cicho i spokojnie. Miała nadzieję, że być może najgorsze
już się wydarzyło i martwili się na zapas, ale nie miała odwagi tak po
prostu dopuścić tej myśli do wiadomości. Czuła, że gdyby pozwoliła sobie na nadmierną
wiarę w to, że nic się nie wydarzy, aż prosiłaby się o najgorsze. Sytuacja była zbyt poważna,
by którekolwiek z nich mogło pozwolić sobie na choćby chwilowe
rozluźnienie, więc po prostu szła przed siebie, wciąż nasłuchując i zważając
na każdy krok.
Instynktownie
przystanęła, kiedy korytarz zaczął gwałtownie skręcać. Bez słowa puściła
Victora, po czym z wolna wysunęła się naprzód, by ostrożnie wyjrzeć zza winkla.
A potem
odskoczyła z krzykiem, w porę unikając zderzenia z czyimś bezwładnym
ciałem, które ktoś cisnął przez całą długość hallu, by rozpłaszczyło się na
ścianie. Z niedowierzaniem spojrzała na zwłoki, które jak bezwładna lalka
ześlizgnęły się na posadzkę, opadając na nią bez jakichkolwiek oznak życia. Krótko
obejrzała się przez ramię, by spojrzeć na niemniej zaskoczoną, wciąż podtrzymującą
Victora Bellę, zanim jej uwagę przykuł nader istotny, niepokojący dźwięk.
Kroki.
Ktoś bez
pośpiechu zmierzał w ich stronę, przy akompaniamencie dziwnego
metalicznego dźwięku, którego w żaden sposób nie potrafiła rozpoznać.
Wiedziała jedynie, że coś w narastającym hałasie sprawiło, że serce
podjechało jej aż do gardła, jakby szukając drogi ucieczki. Zaraz też
zapragnęła zakryć uszy dłońmi, byleby tylko tego nie słuchać, ale nie mogła
sobie na to pozwolić.
– Za… mnie…
– wydyszał Vick, momentalnie prostując się i próbując stanąć o własnych
siłach. – Obie. W tej chwili – ponaglił i tym razem zabrzmiał bardziej
stanowczo, ale to nie miało znaczenia.
Alessia z wolna
cofnęła się o krok.
W tym samym
momencie intruz w końcu wyłonił się z korytarza, stając tuż przed
nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz