18 sierpnia 2018

Siedemdziesiąt osiem

Alessia
Cisza miała w sobie coś napiętego, przez co nie była w stanie się rozluźnić. Nie miała pewności, skąd brały się te wątpliwości, więc ostatecznie zrzuciła je na okolicę, ale dobrze wiedziała, że to co najwyżej próba oszukiwania samej siebie. Spędzała z wilkołakami tyle czasu, że nagłe stresowanie w ich obecności wydawało się wręcz śmieszne.
Uprzytomniła sobie, że tak naprawdę chodziło o Isabeau. Cieszyła się z obecności ciotki, ale i tak nie mogła powstrzymać się przed rzucaniem wampirzycy kolejnych, coraz to bardziej zaniepokojonych spojrzeń. Co prawda kobieta nie zachowywała się inaczej niż zwykle, ale po wszystkim, co stało się w świątyni, Ali podświadome podejrzewała, że coś jednak mogłoby się wydarzyć.
– To teraz po kolei – oznajmiła spiętym tonem Isabeau, przerywając przeciągające się milczenie. – Co to za akcja z Joce.
– Riddley… – zaczął natychmiast Ariel, ale wampirzyca uciszyła go spojrzeniem.
– Z nim też sobie pogadam, ale na tę chwilę pytam was – stwierdziła co prawda spokojnym, ale zdecydowanym tonem. Alessia rozluźniła się, momentalnie dochodząc do wniosku, że takie zachowanie jak najbardziej pasowało do Isabeau, którą znała.
Westchnęła, ale mimo obaw zdecydowała się po krótce streścić to, co już wiedzieli – od wszystkiego, co powiedziała im Joce, przez rozważania o Charonie. Po twarzy Isabeau trudno było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślała, ale Ali uznała, że to również mogła przewidzieć. Ciotka była praktyczna, zwłaszcza w takich sytuacjach nie pozwalając sobie na kierowanie emocjami – a przynajmniej tak było zazwyczaj, bo jej reakcja w świątyni sugerowała coś zupełnie przeciwnego.
Doszła do siebie. Śmierć Allegry wpłynęła na nas wszystkich, ale przecież to Isabeau, prawda?
Z jakiegoś powodu nie do końca we własne podejrzenia wierzyła.
– Charon… – powtórzył w zamyśleniu Dimitr, momentalnie się spinając.
– Słyszałeś o nim? – zapytała natychmiast Beau, przystając, by zwrócić się do króla.
Wampir jedynie potrząsnął głową.
– Na tyle, na ile. Wiesz dobrze, jak wyglądają relacje z wilkołakami – zauważył, po czym westchnął, wyraźnie sfrustrowany. –Dotychczas był po prostu legendą, o ile dobrze się orientuję.
– Bo był – zgodził się niechętnie Ariel. – Nie żebyśmy lubili się nim chwalić. To za dużo i to nawet na nasze standardy – dodał z nieco gorzkim uśmiechem.
Alessia z trudem powstrzymała się od wzdrygnięcia. Powiodła wzrokiem dookoła, nagle zaczynając czuć się nieswojo, zupełnie jakby w ciemnościach mogło czaić się coś, czego nie potrafiła dostrzec, a już na pewno wolałaby nie spotkać. Wilkołaki nigdy nie były subtelne, a jednak na wzmianki o Charonie reagowały wystarczająco emocjonalnie, by dać jej o myślenia. Pamiętała jak na nią patrzył, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, ale do tej pory wciąż starała się myśleć o nim, jak o kimś równie niebezpiecznym, co i każdy inny syn księżyca – bardziej agresywnym i doświadczonym, ale nic ponadto.
Teraz powoli zaczynała w to wątpić. Kto, kto miałby wyłącznie problem z gniewem, zdecydowanie nie urósłby do rangi legendy, zwłaszcza pośród wilkołaków. I to zwłaszcza takiej, którą chciało się jak najszybciej zapomnieć. Te istoty bywały specyficzne – gwałtowne, często nieokrzesane i brutalne pod każdym możliwym względem. Sama zdążyła się o tym przekonać, zresztą wciąż zdarzało jej się wywracać oczami, kiedy widziała, co porabiali pobratymcy Ariela. Część posuwała się wręcz za daleko, ale Alessia starała się o tym nie myśleć, zwłaszcza że od śmierci Lilii i zniknięcia Isobel sprawy miały się lepiej.
Co więc w takim wypadku miał sobie Charon, skoro doprowadził do ewakuacji połowy Lille? I co w takim razie miałby robić w Mieście Nocy, skoro…?
To krzyki przerwały przeciągającą się ciszę. Całe wiązanki przekleństw i głośne, nie do końca ludzkie powarkiwanie. Alessia momentalnie zamarła, by w panice rzucić niespokojne spojrzenie Arielowi, ten jednak już zdążył bezceremonialnie rzucić się do siebie. Zaklęła pod nosem, po czym ruszyła za nim, nie dając sobie czasu na wątpliwości. Wiedziała, dokąd zmierzali, od samego początku podejrzewając, że prowadził ich do magazynów, w których zwykle spotykali się w większym gronie.
Serce podeszło jej do gardła ze zdenerwowania. W tej sytuacji potrafiła spodziewać się wyłącznie najgorszego, nawet jeśli zazwyczaj podobne akcje ze strony wilkołaków nie były niczym nowym. Nie potrafiła stwierdzić jak często w Lille młodziaki zaczynały się na siebie rzucać, nie pozostawiając pozostałym innego wyboru, jak tylko błyskawicznie się ewakuować. Choć to wydawało się przerażające, chyba naprawdę zaczynała do takiego stanu przywykać, a jednak gdy przyszło co do czego, poczuła się naprawdę spanikowana.
Isabeau momentalnie znalazła się tuż obok niej. Ali z ulgą przyjęła fakt, że ani ona, ani Dimitr nie próbowali jej powstrzymywać, w zamian spinając się i przygotowując do ataku. Natychmiast na powrót skupiła się na Arielu, próbując za nim nadążyć, co okazało się trudne nawet wtedy, gdy chłopak był człowiekiem. Czasem ją zadziwiał, zwłaszcza że na co dzień wydawał się tak bardzo ludzki i absolutnie niegroźny.
Drzwi do magazyny było otwarte. Albo raczej: nie było ich wcale. Z niedowierzaniem pojrzała na powyginany, ciężki kawałek metalu i zniszczone nawiasy. W jednej chwili poczuła się jeszcze bardziej spanikowana, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że wejście do hal było nawet bardziej solidne od wzmocnionych, metalowych drzwi, które z założenia miały ją chronić podczas pełni, kiedy jeszcze mieszkała w Lille.
Słodka bogini…, pomyślała w oszołomieniu, stanowczo zduszając w sobie pragnienie, by odwrócić się na pięcie i jak najszybciej ewakuować. W zamian szybkim krokiem ruszyła przed siebie, dopadając do zastygłego w progu Ariela.
Hala wyglądała jak jedno wielkie pobojowisko. Nie żeby wilkołaki kiedykolwiek przejmowały się otoczeniem, w jakim przyszło im funkcjonować, ale tym razem było gorzej niż zazwyczaj. W milczeniu spojrzała na szczątki bliżej nieokreślonych przedmiotów, które walały się po podłodze, zbyt zniszczone, by mogła je zidentyfikować. Widziała odłamki szkła i drewna, kiedy zaś przyjrzała im się dokładniej, wydało jej się, że widzi krew. Coś ścisnęło ją w gardle, bynajmniej nie z głodu, bo zdecydowanie nie miała ochoty na tę posokę.
Coraz bardziej spanikowana, powiodła wzrokiem dookoła, szybko przekonując się, że krwawych smug było o wiele więcej, nie tylko na podłodze, ale i na ścianach, zupełnie jakby przeciwnikom zebrało się na tak niecodzienną formę rozrywki, jak ciskanie sobą nawzajem gdzie popadnie. Sądząc po bardziej niż zwykle popękanym, kruszącym się tynku, było to dość prawdopodobne.
Jakby tego było mało, dookoła panowała nieprzenikniona wręcz cisza. To milczenie okazało się jeszcze bardziej niepokojące niż krzyki, zwłaszcza w połączeniu z widokiem całkowicie opustoszałej, poznaczonej śladami walki sali.
– Jasna cholera… – doszedł ją zdławiony głos Ariela. Natychmiast zapragnęła go pochwycić, kiedy ruszył przed siebie. – Riddley?!
Sama nie była pewna, dlaczego poczuła się zaskoczona tym, że wołał brata – i to w sposób wystarczająco spanikowany, by pojęła, że się martwił. Jasne, że tak. Tylko on mu został, uświadomiła sobie i to wystarczyło, żeby również poczuła się jeszcze bardziej przerażona. Czegokolwiek nie myślałaby o wilkołakach i tego, jak nie raz wyglądały ich relacje, to wciąż były jedyne bliskie Arielowi osoby. I to nawet wtedy, gdy wyglądali na chętnych, żeby wzajemnie się pozabijać.
Chciała ruszyć za nim, ale tym razem powstrzymała ją dłoń, która bezceremonialnie zacisnęła się wokół jej nadgarstka. Zesztywniała, po czym błyskawicznie zwróciła się ku Isabeau, spoglądając na ciotkę z niedowierzaniem.
– Dać się pozabijać to żadna sztuka, księżniczko – oznajmiła spiętym tonem wampirzyca. – Ariel, do cholery, chodź tutaj. Powinniśmy…
Nie posłuchał. Bez słowa popędził w głąb hali, po chwili znikając im z oczu, kiedy wpadł w jeden z najbliższych korytarzy. Alessia zaklęła i błyskawicznie wyszarpała się, biegiem ruszając za nim. Gdzieś za plecami usłyszała protest Beau i to, że ta powiedziała coś do Dimitra, ale nie zwróciła na to większej uwagi.
Budynek na swój sposób przypominał jej siedzibę w Lille – ciemny, a przy tym pełen korytarzy i ciasnych pomieszczeń, choć tych nie próbowano urządzać w tak staranny, nadający się do zamieszkania sposób. Ruszyła tropem Ariela, jednak ten ginął w wypełniającym powietrze zapachu krwi, w najmniejszym stopniu nie wyróżniając się od woni innych wilkołaków. To ją dezorientowało, tak jak i wciąż dające jej się we znaki poczucie zagrożenia. W takich chwilach instynkt nie pomagał wręcz dodatkowo wszystko komplikując.
Obraz zamazał jej się przed oczami, wręcz niecierpliwym ruchem spróbowała je otrzeć wierzchem dłoni. Zamrugała nieco nieprzytomnie, z zaskoczeniem odkrywając, że była bliska płaczu. Zacisnęła usta, próbując wziąć się w garść, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby podejrzewać. Emocje wymykały jej się spod kontroli, mieszając się ze strachem i poczuciem, że wydarzyło się coś naprawdę złego.
Ta cisza… Nigdzie nie widziała Ariela i to również ja przerażało. Cokolwiek się wydarzyło, Isabeau miała rację, nakazując im trzymać się razem, zwłaszcza że intruz wciąż mógł znajdować się w pobliżu. Biorąc po uwagę to, że dopiero co słyszeli krzyki…
Nie zarejestrowała momentu, w którym ktoś znalazł się obok niej. Omal nie wyszła z siebie, kiedy cudze ramiona bezceremonialnie owinęły się wokół jej talii. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, gotowa zacząć krzyczeć, ale powstrzymała ją dłoń, która wylądowała na jej ustach. Natychmiast spróbowała ją strząsnąć, jednocześnie na wszystkie możliwe sposoby próbując się oswobodzić i zaprzeć, kiedy intruz zaczął wciągać ją do jednego z pomieszczeń, ale uścisk okazał się zbyt silny.
Była bliska tego, by uciec się do telepatii, ale wtedy ktoś stanowczo przycisnął ją do ściany. W chwili, w której przeciwnik nachylił się w jej stronę, w końcu go rozpoznała.
– Zamknij się, to cię puszczę – wycedził Vick, z obawą wyglądając na korytarz.
Skinęła głową, momentalnie się rozluźniając. Najwyraźniej mu wystarczyło, bo po sprawdzeniu, czy nikt nie znajdował się w pobliżu, w pośpiechu zamknął drzwi.
– Jasna cholera… – wyrwało jej się. – Co się stało? Victor…
Jedno spojrzenie wystarczyło, by zamilkła. Przez moment oboje trwali w bezruchu, nasłuchując, ale na korytarzu panowała nieprzenikniona cisza. Alessi do głowy jak na zawołanie przyszło, że niezależnie od tego przed czym się ukrywali, intruz najpewniej i tak miał być w stanie wytropić ich po zapachu albo biciu serc, ale zdecydowała się tego nie komentować.
Pokój był mały i zagracony. W zasadzie trudno było jej określi, jaką musiał pełnić zazwyczaj rolę, pomijając to, do czego wydawał się przeznaczony cały budynek – a więc magazynowania. Kartony z  bliżej nieokreśloną zawartością piętrzyły się aż po sam sufit, tworząc chwiejną konstrukcję, która w każdej chwili mogła posypać się im na głowy.
Dopiero po chwili w całym tym chaosie zauważyła Bellę. Kobieta skuliła się pod ścianą, w roztargnieniu przyciskając dłonie do wyraźnie zaokrąglonego już brzucha. Ali w pierwszym odruchu zesztywniała, gotowa do niej dopaść i zacząć wypytywać o samopoczucie, ale w porę udało jej się powstrzymać. Jak znała Isabellę, ta najpewniej rozszarpałaby ją za samą próbę takiego zachowania, zwłaszcza że nie wyglądała, jakby cokolwiek dolegało.
– Mamy problem – rzucił niemalże bezgłośnie Vick, podchodząc bliżej. Coś w tych słowach sprawiło, że Alessia miała ochotę wybuchnąć nieco histerycznym śmiechem. Jakby nie zauważyła! – Przyszłaś tu sama?
– Z Arielem – poprawiła natychmiast. – Są jeszcze Beau i Dimitr, ale…
– Ale rozdzieliliście się jak ostatni kretyni – dopowiedział za nią Victor, nie kryjąc irytacji. – Świetnie.
Powstrzymała się od warknięcia. Nie takiego powitania się spodziewała, ale to było najmniej istotne. Co więcej, nie mogła zaprzeczyć, że Victor trafił w sedno – powinni trzymać się dalej, co zresztą dała jej do zrozumienia Isabeau. Sęk w tym, że ubolewanie nad popełnionymi błędami zdecydowanie nie miało poprawić sytuacji, w której się znaleźli.
– Co się stało? – ponagliła, coraz bardziej zaniepokojona. – Ariel poszedł się rozejrzeć. To miejsce wygląda jak po przejściu huraganu, a wszyscy gdzieś wybyli.
Już w chwili, w której wypowiedziała te słowa, uprzytomniła sobie, że spokój niekoniecznie musiał się wiązać z tym, że komukolwiek udało się uciec. W zasadzie coraz wyraźniej czuła, że ewakuacja byłaby najbardziej pozytywną i zarazem dość mało prawdopodobną z możliwych opcji.
Vick nie odpowiedział. W zamian wymienił krótkie, wymowne spojrzenia z Bellą i podszedł do niej, by pomóc jej stanąć na nogi.
– Idziemy – zadecydował spiętym tonem. – Skoro król się tu pofatygował, może uda nam się coś ugrać.
– Tak… Dając mu to, czego chce? – zapytała z powątpiewaniem kobieta, a Victor westchnął, wyraźnie wciąż mając wątpliwości.
– Chciał rozmawiać – powiedział w końcu, ale to zabrzmiało tak, jakby próbował przekonać samego siebie.
Alessia wzdrygnęła się, co najmniej zdezorientowana ich słowami.
– O czym mówicie? – zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Warknęła cicho, błyskawicznie materializując się przy drzwiach, by zablokować przejście Victorowi i Belli. Udało jej przymusić ich, by w ogóle na nią spojrzeli, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. – Na litość bogini, pytałam o coś!
– Nie mamy na to czasu – zniecierpliwił się Vick. – Zejdź mi z drogi, bo naprawdę…
– Naprawdę co? – obruszyła się, gniewnie mrużąc oczy. – Przestań traktować mnie w ten sposób. To robota Charona, tak? Co w takim razie…?
– Po co pytasz, skoro tak naprawdę wiesz?
Otworzyła usta, gotowa dalej się kłócić, ale nie dał jej po temu okazji. Victor przemieścił się, bezceremonialnie odsuwając ją na bok – i to na tyle niedelikatnie, że aż wylądowała na ścianie. Bez słowa otworzył drzwi, ciągnąć za sobą Isabellę i oglądając się za siebie dopiero w chwil, w której oboje znaleźli się na korytarzu.
– Vick… – rzuciła ostrzegawczym tonem Bella, ale najzwyczajniej w świecie ją zignorował.
– Nie mamy na to czasu – oznajmił, zwracając się bezpośrednio do Alessi. – Jeśli chcesz tracić czas i się narażać, proszę bardzo. Wierz mi, że cię lubię, Ali, ale nie zamierzam rozmawiać w ten sposób.
Nie odpowiedziała, chociaż w tamtej chwili na usta cisnęła jej się cała wiązanka przekleństw. Czuła się niemalże jak w Lille, kiedy ciskała się na prawo i lewo, gdy dowiedziała się, w jaki sposób Victor chciał odbudować stado. Już wtedy miała wrażenie, że traktował ją trochę jak dzieciaka, który nie rozumiał postaw, a tym bardziej działania dla dobra ogółu. Teraz to uczucie wróciło, ale stanowczo zdusiła je w sobie, robiąc wszystko, byleby się uspokoić.
W pośpiechu ruszyła za Vickiem i Bellą. Nie miała innego wyboru, zresztą dalsze kłótnie wydawały się prowadzić donikąd. Niespokojnie obejrzała się przez ramię, spoglądając w drugą stronę korytarza, gdzie udał się Ariel, ale powstrzymała chęć ruszenia jego śladem. Skoro wymagali od niej praktycznego myślenia, kierowanie się emocjami wydawało się najgorszym z możliwych posunięć. Ariel sobie poradzi, pomyślała, chociaż wcale nie była tego aż tak pewna, jak mogłaby tego oczekiwać.
Inna sprawa, że zwłaszcza po słowach Vicka zaczęła martwić się o Beau i Dimitra. W tamtej chwili zrozumiała, że nie powinni przychodzić tu sami. Nie żeby wampir kiedykolwiek chciał poruszać się z obstawą, ale tym razem aż się o to prosiło. Jeśli Charon faktycznie tutaj był i – najwyraźniej – oczekiwał rozmowy z królem…
Przyśpieszyła, by zrównać się z Bellą i Victorem. Ten drugi narzucił dość znaczące, ale mimo wszystko ludzkie tempo, co z miejsca dało jej do myślenia. Przez chwilę gorączkowo szukała wyjaśnienia, gotowa nawet stwierdzić, że chodziło przede wszystkim o pozostanie niezauważonym, ale momentalnie odrzuciła od siebie taką możliwość. Zbyt dobrze znała wilkołaki, by wiedzieć, że niezależnie od formy i prędkości potrafiły poruszać się z równie wielką wprawą. Chodziło o coś więcej, choć w pełni zrozumiała to dopiero w chwili, w której Victor nagle przystanął i nieznacznie się zatoczył, omal nie ścinając z nóg próbującej podtrzymać Belli.
– Co jest? – zapytała, prostując się niczym struna.
Mniej więcej wtedy poczuła słodki zapach krwi. Unosił się w powietrzu już wcześniej, ale w tamtej chwili przybrał na sile, na krótką chwilę wytrącając Alessię z równowagi. Na podłodze zauważyła świeże, w ciemnościach przypominające atrament plamy i zrozumiała, że musiał zostawić je po drodze. Nie miała pojęcia, jakim cudem wcześniej nie zorientowała się, że mógłby krwawić, ale nie dała sobie czasu na rozważanie najmniej istotnej kwestii.
– Nieważne – rzucił Victor, próbując odzyskać pion. Zauważyła, że nieznacznie się skrzywił, przyciskając dłoń do prawego boku. Pomiędzy jego palcami pojawiła się świeża, przeciekająca przez materiał koszuli strużka krwi, ale wydawał się tego nie zauważać. – Samo przejdzie. Chodźcie dalej.
– Ale…
– Nie strzęp języka. Próbowałam – mruknęła Bella, przesuwając się na tyle, by móc partnera objąć. W jego objęciach wydawała się drobniejsza niż zazwyczaj, zdecydowanie nie sprawiając wrażenia kogoś, kto miałby szansę podtrzymać dobrze zbudowanego, słaniającego się na nogach mężczyznę. Gdyby nie sytuacja, to mogłoby się okazać całkiem zabawne. – Męska duma i tak dalej.
– Odezwała się kobieta – rzucił w odpowiedzi Victor. Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem, który – a jakże! – skojarzył się Alessi ze szczeknięciem.
– Pierdolony szowinista – nie pozostała mu dłużna Bella.
Żadne z nich nie dodało niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Dla Alessi za to stało się jasne, dlaczego oboje schowali się w pierwszym względnie bezpiecznym miejscu, które udało im się znaleźć. Wilkołaki regenerowały się szybko, nawet w ludzkiej formie, ale najwyraźniej Vick wciąż miał za mało czasu, by dojść do siebie. W takim wypadku Ali zwątpiła w to, czy w ogóle chciała wiedzieć, co w takim wypadku musiało się wydarzyć.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli i – nie czekając na jakiekolwiek protesty ze strony Victora – w pośpiechu zajęła miejsce po jego drugiej stornie, próbując odciążyć Bellę. Wymieniły krótkie spojrzenia, po czym po prostu ruszyły przed siebie, próbując współpracować. Mimo wszystko utrzymanie kogoś, kto wciąż miał siłę stać, nie było aż takie trudne, co Alessia przyjęła z ulgą. Z drugiej strony, równie dobrze to sam Vick mógł robić wszystko, byleby jak najmniej im ciążyć, co również wydawało się dość prawdopodobne.
Dookoła wciąż było podejrzanie cicho i spokojnie. Miała nadzieję, że być może najgorsze już się wydarzyło i martwili się na zapas, ale nie miała odwagi tak po prostu dopuścić tej myśli do wiadomości. Czuła, że gdyby pozwoliła sobie na nadmierną wiarę w to, że nic się nie wydarzy, aż prosiłaby się  o najgorsze. Sytuacja była zbyt poważna, by którekolwiek z nich mogło pozwolić sobie na choćby chwilowe rozluźnienie, więc po prostu szła przed siebie, wciąż nasłuchując i zważając na każdy krok.
Instynktownie przystanęła, kiedy korytarz zaczął gwałtownie skręcać. Bez słowa puściła Victora, po czym z wolna wysunęła się naprzód, by ostrożnie wyjrzeć zza winkla.
A potem odskoczyła z krzykiem, w porę unikając zderzenia z czyimś bezwładnym ciałem, które ktoś cisnął przez całą długość hallu, by rozpłaszczyło się na ścianie. Z niedowierzaniem spojrzała na zwłoki, które jak bezwładna lalka ześlizgnęły się na posadzkę, opadając na nią bez jakichkolwiek oznak życia. Krótko obejrzała się przez ramię, by spojrzeć na niemniej zaskoczoną, wciąż podtrzymującą Victora Bellę, zanim jej uwagę przykuł nader istotny, niepokojący dźwięk.
Kroki.
Ktoś bez pośpiechu zmierzał w ich stronę, przy akompaniamencie dziwnego metalicznego dźwięku, którego w żaden sposób nie potrafiła rozpoznać. Wiedziała jedynie, że coś w narastającym hałasie sprawiło, że serce podjechało jej aż do gardła, jakby szukając drogi ucieczki. Zaraz też zapragnęła zakryć uszy dłońmi, byleby tylko tego nie słuchać, ale nie mogła sobie na to pozwolić.
– Za… mnie… – wydyszał Vick, momentalnie prostując się i próbując stanąć o własnych siłach. – Obie. W tej chwili – ponaglił i tym razem zabrzmiał bardziej stanowczo, ale to nie miało znaczenia.
Alessia z wolna cofnęła się o krok.
W tym samym momencie intruz w końcu wyłonił się z korytarza, stając tuż przed nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa