Byłaby naiwna, gdyby
uwierzyła, że rozmowa faktycznie wchodziła w grę. Mimo wszystko nie wzięła
pod uwagę, że Charon bez zbędnego przedłużania przejdzie do rzeczy. W chwili,
w której zaatakował, przez krótką chwilę miała problem z tym, by za
nim nadążyć – i to nawet mimo wyostrzonych zmysłów. Zaklęła i instynktownie
odskoczyła, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak długi łańcuch ze
zgrzytem przeciął powietrze miejsce, w którym dopiero co stała.
–
Przynajmniej jesteś szybka. – Charon posłał jej olśniewający uśmiech. Gdyby nie
ton, który sugerował, że sytuacja wciąż go nudziła, może nawet uznałaby te
słowa za komplement. – Lubię, kiedy uciekają. Wtedy jest ciekawiej.
Puściła
jego słowa mimo uszu, chociaż coś ścisnęło ją w gardle na samą wzmiankę o ucieczkę.
Chciał ją sprowokować, a przynajmniej do tego próbowała przekonać samą
siebie, z trudem zmuszając się do trzymania na dystans. To wydawało się
najrozsądniejsze, zwłaszcza po tym, co powiedziała Alessi o działaniu na
oślep.
Kątem oka
zauważyła, że Dimitr również się przemieścił. Trzymał się blisko, częściowo
wysunięty przed nią, ale przynajmniej nie próbował wchodzić jej w drogę.
Przyjęła to z ulgą, zwłaszcza że ostatnim, czego tak naprawdę
potrzebowała, było to, by wampir próbował ją na siłę chronić. Kiedy w grę
wchodziła walka, zwykle potrafiła sobie poradzić w pojedynkę. Wiedział o tym,
zresztą nie był na tyle głupi, by przy próbach chronienia jej zapomnieć o sobie.
A przynajmniej zawsze miała taką nadzieję.
Kolejny
atak również przewidziała w porę, odskakując z o wiele większą
wprawą niż wcześniej. Zaraz po tym z wysuniętymi kłami skoczyła do przodu,
nie zamierzając doprowadzić do sytuacji, w której zmuszałby ją do ucieczki
w nieskończoność. W pośpiechu zmaterializowała się za nim, gotowa
przy pierwszej okazji przetrącić mu kark, ale Charon nie zamierzał ot tak
odpuścić. Choć postawny, okazał się niemniej szybki, co i ona, odskakując z taką
lekkością, że to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Isabeau zaklęła, kiedy
przemknął tuż obok niej, w następnej sekundzie jednym zdecydowanym ruchem
odrzucając na kilka metrów.
Na moment
zabrakło jej tchu. Zacisnęła zęby, jednocześnie energicznie mrugając, by pozbyć
się mroczków przed oczami. W pośpiechu poderwała się na równe nogi,
jeszcze bardziej rozjuszona. Tym razem nie próbowała czekać, aż Charon po raz
kolejny wykorzysta okazję do ataku, w zamian blokując kolejny cios z pomocą
telepatii. Sama również aż zatoczyła się w tył, porażona siłą, z jaką
energia skumulowała się pomiędzy nimi, ale była na to przygotowana. Natychmiast
odzyskała równowagę, gotowa zaatakować raz jeszcze, ale wtedy ze skupienia
wytracił ją śmiech.
Charon
wyprostował się, wciąż nie przestając uśmiechać. Jego oczy zabłysły dziko,
kiedy spojrzał w jej stronę. Nie wyglądał na jakkolwiek zaniepokojonego
tym, że mógłby mieć do czynienia z telepatką.
– Och,
dajcie już spokój – rzucił z irytacją. – Powielanie tych samych sztuczek
zaczyna być nudne…
Coś w jego
słowach sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. W pierwszym odruchu natychmiast
pomyślała o Alessi, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką
możliwość. To nie był najwłaściwszy moment, by martwić się o bratanicę. Co
więcej, przecież dobrze wiedziała, że próbował ją sprowokować. Nie mogła mu na
to pozwolić, a jednak…
Uderzyła,
kolejny raz decydując się skorzystać z mocy. Fala uderzeniowa rozeszła się
dookoła, zmiatając z drogi wszystko, co napotkała na swojej drodze i potęgując
już i tak panujący w sali chaos. Isabeau stała w samym środku
tego wszystkiego, gniewnie mrużąc oczy i próbując dostrzec coś przez falę
kurzu, która nagle wzbiła się w powietrzu. Usłyszała huk pękającego szkła,
kiedy umiejscowione tuż pod sufitem okna eksplodowały, wyrzucając na zewnątrz
niebezpieczne odłamki. W tamtej chwili pożałowała, że nie były w stanie
fizycznie wlecieć do środka, by mogła posłużyć się nimi jak bronią.
Perspektywa
była kusząca. Uświadomiła sobie, że w tamtej chwili niemalże naśladowała
Drake’a, choć wspomnienie walki, którą stoczyli tak dawno temu, jawiło jej się w jej
umyśle tak odległe i niewyraźne, jakby było snem. Ale pamiętała – zarówno
swoją ucieczkę przez las, jak i próbę pozbycia się niechcianego
towarzystwa. Gdyby nie to, że była w ciąży i nie mogła pozwolić, by
spróbował ją skrzywdzić…
Potrząsnęła
głową, w pośpiechu odrzucając od siebie niechciane myśli. Gdzieś za
plecami wyczuła ruch, ale kiedy spróbowała zwrócić się w odpowiednią
stronę, powstrzymał ją widok pary lśniących rubinowych tęczówek. Odetchnęła na
widok Dimitra, ale nie poświęciła mu większej uwagi. W zamian w pośpiechu
powiodła wzrokiem dookoła, próbując wypatrzeć chociażby mało znaczący ślad,
który świadczyłby o obecności Charona. Unoszący się w powietrzu pył
powoli opadał, ale wciąż utrudniał widoczność, przez co nie potrafiła
stwierdzić, z której strony mogłoby nadejść potencjalne zagrożenie.
Nie
potrafiła uwierzyć, żeby odpuścił. To zdecydowanie nie był ten typ, który
rezygnował z walki i uciekał z podkulonym ogonem. Już
wystarczająco wymowne wydało się Beau to, w jaki sposób się do niej
zwracał. Co więcej, doskonale wiedział kim była, zresztą tak jak i Dimitr,
co jednak nie przeszkadzało mu w rzuceniu się do ataku.
Dobrze
wiedział, co robi. I najpewniej doskonale bawił się ich kosztem.
– Gdzie ten
skur…? – zaczęła spiętym tonem, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
W pierwszej
chwili usłyszała świst – znajomy, choć tak cichy, że niewiele brakowało, by ten
dźwięk najzwyczajniej w świecie umknął jej uwadze. Łańcuch, pomyślała z opóźnieniem, natychmiast okręcając się na
pięcie, jednak tym razem nie zdołała ani wypatrzeć skąd nadchodził atak, ani
tym bardziej uskoczyć.
Wszystko
potoczyło się bardzo szybko. Nagle zabrakło jej tchu, choć nie od razu
zrozumiała, że to nie siła uderzenia pozbawiła ją dopływu powietrza. Dopiero w chwili,
w której jej gardło dosłownie zapłonęło żywym ogniem, gdy coś z siłą
zacisnęło się wokół niego, Isabeau pojęła, że miała problem. Natychmiast
sięgnęła do szyi, zaciskając palce na metalowych ogniwach, po czym aż
zachłysnęła się, gdy zrozumiała, że łańcuch dosłownie palił jej skórę. Srebro, uprzytomniła sobie i to
wystarczyło, by poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś
ciężkim po głowie.
Szarpnęła
się, ale owinięty wokół jej siły pęta nie zamierzały tak łatwo puścić. Zaraz po
tym silne pociągnięcie powaliło ją na kolana, przy okazji ostatecznie
pozbawiając tchu. Byłaby w stanie obyć się od powietrza, ale miażdżący
krtań ucisk i działanie srebra robiły swoje. Znów spróbowała zawalczyć,
tym razem bardziej rozpaczliwie, ale siły opuszczały ją błyskawicznie, obraz
zaś raz po raz rozmazywał przed oczami.
Gdzieś
jakby z oddali doszło ją gniewne warknięcie – niepokojący charkot, który
nawet ją przyprawił o dreszcze. Chociaż zmysły z wolna zaczynały
odmawiać jej posłuszeństwa, zauważyła ciemny kształt, który błyskawicznie przemieścił
się, nagle materializując między nią a Charonem. Dimitrze, nie!, jęknęła w duchu, ale nie była w stanie
zaprotestować – ani na głos, ani mentalnie.
Dopiero po
chwili uprzytomniła sobie, że wampir nie zamierzał rzucać się na wilkołaka. Jego
celem był łańcuch, przez który przemknął tak błyskawicznie, że równie dobrze
mógł po prostu zmaterializować się po drugiej stronie. Jedynie huk, który
wydało zderzające się z metalem wampirze ciało, dał Beau do zrozumienia,
że w ogóle wydarzyło się coś istotnego. Chwilę później jedno z ogniw
pękło, a krępując jej gardło uścisk choć trochę się rozluźnił, kiedy
Charon przestał mieć nad nim kontrolę.
Drżąc i wciąż
się krztusząc, spróbowała rozplątać tę część łańcucha, która wciąż owijała się
wokół jej szyi. Srebro wciąż paliło wrażliwą na kruszec skórę, ale prawie nie
zwracała na to uwagi. Na słodki zapach własnej krwi również, chociaż coś
ścisnęło ją w żołądku, kiedy uprzytomniła sobie, że będzie miała problem z tym,
żeby dojść do siebie. Normalne rany goiły się ot tak, ale gdy w grę
wchodziło srebro, zaczynały się problemy.
Kolejny huk
wyrwał ją z zamyślenia. Wciąż widząc jakby przez mgłę, poderwała głowę
akurat w chwili, w której Dimitr w pośpiechu odskoczył, by
uniknąć spotkania z Charonem. Zanim zdążyła choćby zastanowić się nad tym,
co miało miejsce, obaj nieśmiertelni rzucili się na siebie, rozpoczynając
śmiertelny taniec. Zwłaszcza przy przytępionych zmysłach miała wrażenie, że raz
po raz znikali, by po chwili pojawić się w zupełnie innych miejscach. Doskakiwali
i odskakiwali, jakby przewidując wzajemne ruchy, a z czasem
próbując je ubiegać.
Isabeau
zaklęła w duchu, bardziej zaciekle zaczynając walczyć z łańcuchem. Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ustąpił i z brzdękiem
wylądował na podłodze. Próbując ignorować pokrywające skórę zaczerwienienia i bąble,
z trudem dźwignęła się na równe nogi. Przybrała pozycję obronną, a przynajmniej
próbowała, bo czuła, że zwłaszcza w oczach Charona musiała być kimś, kto
przypominał parodię wojownika, nie zaś godnym zwrócenia uwagi przeciwnikiem.
Ignorując
palenie w gardle i raz po raz rozmazujący się obraz, zrobiła chwiejny
krok naprzód. Próbowała nadążyć za Charonem, jednocześnie czekając na
odpowiedni moment, by się włączyć, ale wszystko działo się zbyt szybko.
Uspokoiło ją jedynie odkrycie, że Dimitr radził sobie o wiele lepiej od
niej, zwłaszcza że nie musiał obawiać się srebra. Łańcuch nie robił na nim
żadnego wrażenia, zresztą tak jak i nóż, który nagle dostrzegła w dłoni
wilkołaka. Cięcia miały szansę co najwyżej wampira rozjuszyć, jakby już teraz
nie był wystarczająco wściekły. W tamtej chwili zdecydowanie nie sprawiał
wrażenie kogoś, kto miał ochotę na jakąkolwiek dyplomatyczną dyskusję, a tym
bardziej potrzebował obstawy.
Dimitr
przemieścił się, w następnej sekundzie chwytając za wciąż owinięty wokół
przedramienia Charona koniec skróconego łańcucha. Jedno zdecydowane szarpnięcie
wystarczyło, by poderwać wilkołaka z miejsca i bezceremonialnie
cisnąć nim przez długość hali. Z hukiem uderzył o ścianę przy
akompaniamencie łamanych kości.
Zaraz po
tym zapanowała nieprzenikniona cisza.
Isabeau
zamarła w bezruchu, w milczeniu wpatrując w nieruchome ciało. Zawahała
się, przez dłuższą chwilę próbując uporządkować to, co się wydarzyło. Mimowolnie
wzdrygnęła się, cofając o krok kiedy znajoma postać zmaterializowała się
tuż obok niej, ale w porę rozpoznała Dimitra. Bez słowa podtrzymał ją,
stanowczo stawiając do pionu, zanim zdążyłaby upaść.
– Wszystko w porządku?
– rzucił spiętym tonem.
Jego oczy
wciąż błyszczały dziko, wydając wręcz jarzyć się w panujących dookoła
ciemnościach. Nawet głos zabrzmiał inaczej niż zazwyczaj, przypominając raczej
warknięcie, aniżeli cokolwiek, co mogłoby wyrwać się z piersi człowieka.
W gruncie
rzeczy wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Zadrżała, kiedy chłodne palce z czułością
przesunęły się po jej policzku, zmierzając do szyi. Dimitr wycofał się prawie
natychmiast, bo zesztywniała, próbując odsunąć, kiedy palący ból przybrał na
sile.
– To źle
wygląda – stwierdził, nieznacznie potrząsając głową. Tym razem zabrzmiał o wiele
spokojniej. – Musimy…
Nie
dokończył, nagle prostując niczym struna. Zanim zdołała choćby zastanowić się
nad tym, co go zaniepokoiło, Dimitr zwrócił się do niej plecami, jak gdyby
nigdy nic osłaniając własnym ciałem. Machinalnie zacisnęła palce na jego ramieniu
– tak mocno, że gdyby był człowiekiem, jak nic pogruchotałaby mu kości. Ponad
jego ramieniem zauważyła cień, który po kilku kolejnych sekundach nabrał
kształtu. Wtedy pojęła, że Charon zdecydowanie nie był martwy, a tym
bardziej unieruchomiony czy choćby ogłuszony.
Ciszę
przerwał dziwny, niepokojący dźwięk, w którym dopiero po chwili rozpoznała
trzask pękających kości. Nie towarzyszył mu żaden, najcichszy nawet jęk ból –
nic, co świadczyłoby o tym, że wilkołak w jakimkolwiek stopniu
cierpiał. Oczy Isabeau rozszerzyły się w geście niedowierzania na widok
wyginającego się, zmieniającego formę ciała.
No chyba sobie jaja robisz…
Ale to, co
się działo, było prawdziwe. Już wcześniej słyszała o wilkołakach, które
potrafiły przybrać na wpół wilczą formę nawet bez pełni, ale nigdy dotąd nie
miała okazji zaobserwować samej przemiany. W tamtej chwili pojęła, że
zdecydowanie nie miała czego żałować, z dwojga złego woląc dalej trwać w cudownej
nieświadomości. Co prawda mdłości, które nagle poczuła, wytrącona z równowag
całą kakofonią nieprzyjemnych dźwięków, równie dobrze mogły mieć związek z bólem
i utratą krwi, ale nie dała sobie czasu na to, by się nad tym zastanawiać.
Wszystko
ustało równie nagle, co wcześniej się zaczęło. Humanoidalny kształt wyprostował
się, po czym bez pośpiechu zwrócił w ich stronę. Żółte ślepia zabłysły,
momentalnie koncentrując na niej i Dimitrze. Szczęki rozwarły się,
pokazując komplet nierównych, ostrych zębów. Już samo to wystarczyło, by
zapragnęła się ewakuować, aż nazbyt świadoma, że nie miałaby szans w walce.
Co prawda ciało robiło wszystko, byleby się uzdrowić, ale wpływ srebra robił
swoje, uwydatniając jej ludzką naturę. Jeśli nie była w stanie poradzić
sobie ze słabszą formą, tym bardziej nie miała szans z kimś, kto już w niewielu
aspektach człowieka przypominał.
Oczywiście, że tak! To pierwotny, głupia!
Ale chociaż
wiedziała o tym od samego początku, dopiero w tamtej chwili przyjęła
to do świadomości. Był inny, potężniejszy niż Lilia, chociaż Isabeau nie
sądziła, że to możliwe. Dotychczas próbowała udawać, że to po prostu kolejny
wiekowy wilkołak, który miał dość szczęścia, by przetrwać dłużej niż pozostali,
jednak powoli zaczynało do niej docierać, że chodziło o coś więcej. To, że
najwyraźniej pozostawał całkowicie nieczuły na srebro, nagle zaczęło jawić się
Isabeau jako zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Nieludzkie
wycie, które nagle wyrwało się z gardła bestii, skutecznie przywołało ją
do porządku. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, Charon ruszył
przed siebie, wyglądając na chętnego, by roznieść wszystko, co znalazłoby się
na jego drodze.
– Z drogi!
Początkowo
nie rozpoznała głosu, który nagle rozbrzmiał gdzieś za jej plecami. Zareagowała
instynktownie, pozwalając, by Dimitr odciągnął ją na bok dosłownie na ułamek sekundy
przed hukiem wystrzału, który wypełnił halę. Dźwięk ogłuszał, zwłaszcza
powielony przez echo i to, że powtórzył się kilka razy – jeden za drugim,
wszystkie w stałych odstępach.
Charon
zatoczył się, odrzucony w tył. Krew spłynęła na już i tak poznaczoną
posoką posadzkę, obficie wypływając z ran, które pojawiły się na jego
piersi. Kiedy Isabeau w oszołomieniu obejrzała się przez ramię, jej wzrok
momentalnie spoczął na tkwiącym przy wejściu do jednego z korytarzy
Riddleyu, wciąż trzymającym gotową do wystrzału broń. Co, do cholery…?, pomyślała w oszołomieniu, próbując sobie
przypomnieć, czy wilkołaki kiedykolwiek wcześniej próbowały otwierać składzik.
Gdzieś za
plecami Riddleya dostrzegła więcej osób. Odetchnęła na widok Alessi, zwłaszcza
że ta wyglądała na całą i zdrową. Dziewczyna uczepiła się ramienia Ariela,
z wyraźną obawą spoglądając na jego brata. Riddley z wolna wystąpił
naprzód, wyraźnie gotowy strzelić raz jeszcze, chociaż to wydawało się Isabeau
co najmniej niedorzeczne. Natychmiast przeniosła wzrok na Charona, w oszołomieniu
uprzytomniając sobie, że ten wciąż pewnie trzymał się na nogach, jakby kolejne
rany nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Coś
ścisnęło ją w już i tak obolałym gardle. Nie miała pojęcia, kim była
ta istota, ale zaczynała ją przerażać. Wilkołaki nie bywały aż takie silne. Co
więcej, zdecydowanie nie były aż do tego stopnia odporne, zwłaszcza gdy w grę
wchodziło srebro. Mogła się założyć, że właśnie tym były wzmocnione naboje,
których użył Riddley. Skoro tak, jeden strzał powinien wystarczy, by Charon
padł martwy, a jednak…
Zauważyła,
że się uśmiechnął – o ile to w ogóle było możliwe w przypadku
kogoś, kto nie przypominał ani w pełni człowieka, ani wilka. To
przypominało raczej przerażającą parodię czegoś, co mogłaby uznać za uśmiech.
Wpatrywał się przy tym prosto w nią, zupełnie jakby wiedział, co takiego
chodziło jej po głowie. Wtedy też nabrała pewności, że najzwyczajniej w świecie
się nimi bawił. To, że w ogóle pozwalał sobie na przeciąganie walki,
zamiast od razu wszystkich pozabijać, było swego rodzaju grą – czy to dla
sprawdzenia reakcji, czy przeciągnięcia w czasie czegoś, co najwyraźniej
sprawiało tej istocie przyjemność.
Uchwyciła
się ramienia Dimitra, walcząc o utrzymanie się w pionie. Musieli
uciekać, zwłaszcza teraz, gdy miała pewność, gdzie znajdowali się pozostali.
Zamierzała zgarnąć Alessię, a potem opuścić to miejsce tak szybko, jak
tylko miało być to możliwe – i to nawet mimo przeczucia, że Charon nie
zamierzał pozwolić na to, by którekolwiek z nich ot tak odeszło.
Gorączkowo
powiodła wzrokiem dookoła, próbując wymyślić coś sensownego. Mieli przewagę
liczebną, ale mimo wszystko…
A potem
panującą dookoła ciemność rozproszył oślepiający, jasny blask ognia. Płomienie
pojawiły się nagle, śmiertelnie niebezpieczne, chociaż zdecydowanie nie zachowywały
się tak, jak powinny, gdyby to był zwyczajny pożar. Isabeau wystarczył ułamek
sekundy, by namierzyć Laylę – otoczoną szalejącym ogniem i równie
wściekłą, co i niszczycielski, w pełni posłuszny jej woli żywioł.
Wampirzyca
momentalne zwróciła się ku Charonowi. Isabeau natychmiast zapragnęła ją
ostrzec, nim jednak zdążyła wypowiedzieć chociażby słowo, wilkołak zaśmiał się w nieco
nerwowy, pozbawiony wesołości sposób.
– Innym
razem – stwierdził, a jego słowa zabrzmiały co najmniej dziwnie, zniekształcone
i przypominające warknięcie.
Zaraz po
tym po prostu odszedł, wykorzystując panujące dookoła zamieszanie. Isabeau
zamarła, w oszołomieniu wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę
wcześniej znajdowała się na wpół ludzka bestia. Serce tłukło jej się w piersi,
trzepocąc tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie złapać oddech. Obolałe
gardło wciąż dawało się we znaki, ale to wydawało się tak odległą i nic
nieznaczącą kwestią, że praktycznie nie zwracała na to uwagi.
Płomienie
Layli zgasły równie nagle, co się pojawiły. Wampirzyca zwiesiła ramiona, po czym
– wyraźnie zaniepokojona – powiodła wzrokiem dookoła. Beau zdążyła zauważyć, że
w zwykle niebieskich tęczówkach siostry czaił się gniewny czerwony błysk,
wystarczyła jednak krótka chwila, by wampirzyca w pełni doszła do siebie.
– Słodka
bogini… Co to było? – wyrwało jej się, ale nikt nie był w stanie ot tak
odpowiedzieć na to pytanie.
Jedynie
bezradnie spojrzała na Laylę, ostatecznie zdobywając się na nieznacznie potrząśnięcie
głową. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, ale z gardła wyrwał jej
się jedynie cichy, zdławiony jęk.
Mniej
więcej wtedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i ciężko osunęła się na
posadzkę.
– Beau!
Siostra
natychmiast ruszyła w jej stronę, jednak to Dimitr dopadł do niej jako
pierwszy. Spojrzała mu w oczy, próbując w ten sposób uspokoić,
zwłaszcza że zdecydowanie nie zamierzała mdleć. Mimo wszystko to nie
powstrzymało wampira przed ostrożnym otoczeniem ją ramionami, zupełnie jakby
podejrzewał, że w każdej chwili mogła nie tylko stracić przytomność, ale
od razu wyzionąć ducha w jego objęciach.
Layla
podeszła bliżej, wyraźnie zaniepokojona. Jeszcze w ruchu zaczęła odgarniać
włosy na bok, żeby odsłonić szyję. Chociaż w pierwszym odruchu Isabeau
zapragnęła zaprotestować, ostatecznie głód zrobił swoje. Zanim zdążyła się
zastanowić, wysunęła kły i przy pierwszej okazji wgryzła się w gardło
siostry i zaczęła łapczywie pić, próbując doprowadzić się do porządku. Krew
rozjaśniła jej w głowie, dodając siły i w niewielkim stopniu pozwalając
ukoić nerwy.
Isabeau z cichym
westchnieniem odsunęła się, zmuszając o tego, by przestać pić. Musiała
przymusić się do tego, by wsunąć kły i zignorować wciąż odczuwane
pragnienie. Potrzebowała więcej, ale to mogło zaczekać, aż wrócą do Niebiańskiej
Rezydencji.
– Wy… wystarczy
– wykrztusiła, krzywiąc się nieznacznie. Miała wrażenie, że każde kolejne słowo
przychodziło jej z trudem, będąc niczym ocierający się o gardło
papier ścierny.
– Na pewno?
– zapytał natychmiast Dimitr, przygarniając ją do siebie. – Ale…
– Nieważne.
Potem. – Przymknęła oczy, by łatwiej się uspokoić. – Ja… Już jest dobrze –
dodała i momentalnie zapragnęła wyśmiać własne słowa. Nie, zdecydowanie
nic nie było dobrze. – Musimy stąd iść. Natychmiast – zadecydowała, obejmując męża
za szyję i pozwalając, by ten pomógł jej stanąć na równe nogi.
Nie była
zaskoczona tym, że nikt nie próbował protestować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz