20 sierpnia 2018

Osiemdziesiąt

Byłaby naiwna, gdyby uwierzyła, że rozmowa faktycznie wchodziła w grę. Mimo wszystko nie wzięła pod uwagę, że Charon bez zbędnego przedłużania przejdzie do rzeczy. W chwili, w której zaatakował, przez krótką chwilę miała problem z tym, by za nim nadążyć – i to nawet mimo wyostrzonych zmysłów. Zaklęła i instynktownie odskoczyła, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak długi łańcuch ze zgrzytem przeciął powietrze miejsce, w którym dopiero co stała.
– Przynajmniej jesteś szybka. – Charon posłał jej olśniewający uśmiech. Gdyby nie ton, który sugerował, że sytuacja wciąż go nudziła, może nawet uznałaby te słowa za komplement. – Lubię, kiedy uciekają. Wtedy jest ciekawiej.
Puściła jego słowa mimo uszu, chociaż coś ścisnęło ją w gardle na samą wzmiankę o ucieczkę. Chciał ją sprowokować, a przynajmniej do tego próbowała przekonać samą siebie, z trudem zmuszając się do trzymania na dystans. To wydawało się najrozsądniejsze, zwłaszcza po tym, co powiedziała Alessi o działaniu na oślep.
Kątem oka zauważyła, że Dimitr również się przemieścił. Trzymał się blisko, częściowo wysunięty przed nią, ale przynajmniej nie próbował wchodzić jej w drogę. Przyjęła to z ulgą, zwłaszcza że ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było to, by wampir próbował ją na siłę chronić. Kiedy w grę wchodziła walka, zwykle potrafiła sobie poradzić w pojedynkę. Wiedział o tym, zresztą nie był na tyle głupi, by przy próbach chronienia jej zapomnieć o sobie. A przynajmniej zawsze miała taką nadzieję.
Kolejny atak również przewidziała w porę, odskakując z o wiele większą wprawą niż wcześniej. Zaraz po tym z wysuniętymi kłami skoczyła do przodu, nie zamierzając doprowadzić do sytuacji, w której zmuszałby ją do ucieczki w nieskończoność. W pośpiechu zmaterializowała się za nim, gotowa przy pierwszej okazji przetrącić mu kark, ale Charon nie zamierzał ot tak odpuścić. Choć postawny, okazał się niemniej szybki, co i ona, odskakując z taką lekkością, że to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Isabeau zaklęła, kiedy przemknął tuż obok niej, w następnej sekundzie jednym zdecydowanym ruchem odrzucając na kilka metrów.
Na moment zabrakło jej tchu. Zacisnęła zęby, jednocześnie energicznie mrugając, by pozbyć się mroczków przed oczami. W pośpiechu poderwała się na równe nogi, jeszcze bardziej rozjuszona. Tym razem nie próbowała czekać, aż Charon po raz kolejny wykorzysta okazję do ataku, w zamian blokując kolejny cios z pomocą telepatii. Sama również aż zatoczyła się w tył, porażona siłą, z jaką energia skumulowała się pomiędzy nimi, ale była na to przygotowana. Natychmiast odzyskała równowagę, gotowa zaatakować raz jeszcze, ale wtedy ze skupienia wytracił ją śmiech.
Charon wyprostował się, wciąż nie przestając uśmiechać. Jego oczy zabłysły dziko, kiedy spojrzał w jej stronę. Nie wyglądał na jakkolwiek zaniepokojonego tym, że mógłby mieć do czynienia z telepatką.
– Och, dajcie już spokój – rzucił z irytacją. – Powielanie tych samych sztuczek zaczyna być nudne…
Coś w jego słowach sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. W pierwszym odruchu natychmiast pomyślała o Alessi, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. To nie był najwłaściwszy moment, by martwić się o bratanicę. Co więcej, przecież dobrze wiedziała, że próbował ją sprowokować. Nie mogła mu na to pozwolić, a jednak…
Uderzyła, kolejny raz decydując się skorzystać z mocy. Fala uderzeniowa rozeszła się dookoła, zmiatając z drogi wszystko, co napotkała na swojej drodze i potęgując już i tak panujący w sali chaos. Isabeau stała w samym środku tego wszystkiego, gniewnie mrużąc oczy i próbując dostrzec coś przez falę kurzu, która nagle wzbiła się w powietrzu. Usłyszała huk pękającego szkła, kiedy umiejscowione tuż pod sufitem okna eksplodowały, wyrzucając na zewnątrz niebezpieczne odłamki. W tamtej chwili pożałowała, że nie były w stanie fizycznie wlecieć do środka, by mogła posłużyć się nimi jak bronią.
Perspektywa była kusząca. Uświadomiła sobie, że w tamtej chwili niemalże naśladowała Drake’a, choć wspomnienie walki, którą stoczyli tak dawno temu, jawiło jej się w jej umyśle tak odległe i niewyraźne, jakby było snem. Ale pamiętała – zarówno swoją ucieczkę przez las, jak i próbę pozbycia się niechcianego towarzystwa. Gdyby nie to, że była w ciąży i nie mogła pozwolić, by spróbował ją skrzywdzić…
Potrząsnęła głową, w pośpiechu odrzucając od siebie niechciane myśli. Gdzieś za plecami wyczuła ruch, ale kiedy spróbowała zwrócić się w odpowiednią stronę, powstrzymał ją widok pary lśniących rubinowych tęczówek. Odetchnęła na widok Dimitra, ale nie poświęciła mu większej uwagi. W zamian w pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, próbując wypatrzeć chociażby mało znaczący ślad, który świadczyłby o obecności Charona. Unoszący się w powietrzu pył powoli opadał, ale wciąż utrudniał widoczność, przez co nie potrafiła stwierdzić, z której strony mogłoby nadejść potencjalne zagrożenie.
Nie potrafiła uwierzyć, żeby odpuścił. To zdecydowanie nie był ten typ, który rezygnował z walki i uciekał z podkulonym ogonem. Już wystarczająco wymowne wydało się Beau to, w jaki sposób się do niej zwracał. Co więcej, doskonale wiedział kim była, zresztą tak jak i Dimitr, co jednak nie przeszkadzało mu w rzuceniu się do ataku.
Dobrze wiedział, co robi. I najpewniej doskonale bawił się ich kosztem.
– Gdzie ten skur…? – zaczęła spiętym tonem, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
W pierwszej chwili usłyszała świst – znajomy, choć tak cichy, że niewiele brakowało, by ten dźwięk najzwyczajniej w świecie umknął jej uwadze. Łańcuch, pomyślała z opóźnieniem, natychmiast okręcając się na pięcie, jednak tym razem nie zdołała ani wypatrzeć skąd nadchodził atak, ani tym bardziej uskoczyć.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nagle zabrakło jej tchu, choć nie od razu zrozumiała, że to nie siła uderzenia pozbawiła ją dopływu powietrza. Dopiero w chwili, w której jej gardło dosłownie zapłonęło żywym ogniem, gdy coś z siłą zacisnęło się wokół niego, Isabeau pojęła, że miała problem. Natychmiast sięgnęła do szyi, zaciskając palce na metalowych ogniwach, po czym aż zachłysnęła się, gdy zrozumiała, że łańcuch dosłownie palił jej skórę. Srebro, uprzytomniła sobie i to wystarczyło, by poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Szarpnęła się, ale owinięty wokół jej siły pęta nie zamierzały tak łatwo puścić. Zaraz po tym silne pociągnięcie powaliło ją na kolana, przy okazji ostatecznie pozbawiając tchu. Byłaby w stanie obyć się od powietrza, ale miażdżący krtań ucisk i działanie srebra robiły swoje. Znów spróbowała zawalczyć, tym razem bardziej rozpaczliwie, ale siły opuszczały ją błyskawicznie, obraz zaś raz po raz rozmazywał przed oczami.
Gdzieś jakby z oddali doszło ją gniewne warknięcie – niepokojący charkot, który nawet ją przyprawił o dreszcze. Chociaż zmysły z wolna zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa, zauważyła ciemny kształt, który błyskawicznie przemieścił się, nagle materializując między nią a Charonem. Dimitrze, nie!, jęknęła w duchu, ale nie była w stanie zaprotestować – ani na głos, ani mentalnie.
Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że wampir nie zamierzał rzucać się na wilkołaka. Jego celem był łańcuch, przez który przemknął tak błyskawicznie, że równie dobrze mógł po prostu zmaterializować się po drugiej stronie. Jedynie huk, który wydało zderzające się z metalem wampirze ciało, dał Beau do zrozumienia, że w ogóle wydarzyło się coś istotnego. Chwilę później jedno z ogniw pękło, a krępując jej gardło uścisk choć trochę się rozluźnił, kiedy Charon przestał mieć nad nim kontrolę.
Drżąc i wciąż się krztusząc, spróbowała rozplątać tę część łańcucha, która wciąż owijała się wokół jej szyi. Srebro wciąż paliło wrażliwą na kruszec skórę, ale prawie nie zwracała na to uwagi. Na słodki zapach własnej krwi również, chociaż coś ścisnęło ją w żołądku, kiedy uprzytomniła sobie, że będzie miała problem z tym, żeby dojść do siebie. Normalne rany goiły się ot tak, ale gdy w grę wchodziło srebro, zaczynały się problemy.
Kolejny huk wyrwał ją z zamyślenia. Wciąż widząc jakby przez mgłę, poderwała głowę akurat w chwili, w której Dimitr w pośpiechu odskoczył, by uniknąć spotkania z Charonem. Zanim zdążyła choćby zastanowić się nad tym, co miało miejsce, obaj nieśmiertelni rzucili się na siebie, rozpoczynając śmiertelny taniec. Zwłaszcza przy przytępionych zmysłach miała wrażenie, że raz po raz znikali, by po chwili pojawić się w zupełnie innych miejscach. Doskakiwali i odskakiwali, jakby przewidując wzajemne ruchy, a z czasem próbując je ubiegać.
Isabeau zaklęła w duchu, bardziej zaciekle zaczynając walczyć z łańcuchem. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ustąpił i z brzdękiem wylądował na podłodze. Próbując ignorować pokrywające skórę zaczerwienienia i bąble, z trudem dźwignęła się na równe nogi. Przybrała pozycję obronną, a przynajmniej próbowała, bo czuła, że zwłaszcza w oczach Charona musiała być kimś, kto przypominał parodię wojownika, nie zaś godnym zwrócenia uwagi przeciwnikiem.
Ignorując palenie w gardle i raz po raz rozmazujący się obraz, zrobiła chwiejny krok naprzód. Próbowała nadążyć za Charonem, jednocześnie czekając na odpowiedni moment, by się włączyć, ale wszystko działo się zbyt szybko. Uspokoiło ją jedynie odkrycie, że Dimitr radził sobie o wiele lepiej od niej, zwłaszcza że nie musiał obawiać się srebra. Łańcuch nie robił na nim żadnego wrażenia, zresztą tak jak i nóż, który nagle dostrzegła w dłoni wilkołaka. Cięcia miały szansę co najwyżej wampira rozjuszyć, jakby już teraz nie był wystarczająco wściekły. W tamtej chwili zdecydowanie nie sprawiał wrażenie kogoś, kto miał ochotę na jakąkolwiek dyplomatyczną dyskusję, a tym bardziej potrzebował obstawy.
Dimitr przemieścił się, w następnej sekundzie chwytając za wciąż owinięty wokół przedramienia Charona koniec skróconego łańcucha. Jedno zdecydowane szarpnięcie wystarczyło, by poderwać wilkołaka z miejsca i bezceremonialnie cisnąć nim przez długość hali. Z hukiem uderzył o ścianę przy akompaniamencie łamanych kości.
Zaraz po tym zapanowała nieprzenikniona cisza.
Isabeau zamarła w bezruchu, w milczeniu wpatrując w nieruchome ciało. Zawahała się, przez dłuższą chwilę próbując uporządkować to, co się wydarzyło. Mimowolnie wzdrygnęła się, cofając o krok kiedy znajoma postać zmaterializowała się tuż obok niej, ale w porę rozpoznała Dimitra. Bez słowa podtrzymał ją, stanowczo stawiając do pionu, zanim zdążyłaby upaść.
– Wszystko w porządku? – rzucił spiętym tonem.
Jego oczy wciąż błyszczały dziko, wydając wręcz jarzyć się w panujących dookoła ciemnościach. Nawet głos zabrzmiał inaczej niż zazwyczaj, przypominając raczej warknięcie, aniżeli cokolwiek, co mogłoby wyrwać się z piersi człowieka.
W gruncie rzeczy wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Zadrżała, kiedy chłodne palce z czułością przesunęły się po jej policzku, zmierzając do szyi. Dimitr wycofał się prawie natychmiast, bo zesztywniała, próbując odsunąć, kiedy palący ból przybrał na sile.
– To źle wygląda – stwierdził, nieznacznie potrząsając głową. Tym razem zabrzmiał o wiele spokojniej. – Musimy…
Nie dokończył, nagle prostując niczym struna. Zanim zdołała choćby zastanowić się nad tym, co go zaniepokoiło, Dimitr zwrócił się do niej plecami, jak gdyby nigdy nic osłaniając własnym ciałem. Machinalnie zacisnęła palce na jego ramieniu – tak mocno, że gdyby był człowiekiem, jak nic pogruchotałaby mu kości. Ponad jego ramieniem zauważyła cień, który po kilku kolejnych sekundach nabrał kształtu. Wtedy pojęła, że Charon zdecydowanie nie był martwy, a tym bardziej unieruchomiony czy choćby ogłuszony.
Ciszę przerwał dziwny, niepokojący dźwięk, w którym dopiero po chwili rozpoznała trzask pękających kości. Nie towarzyszył mu żaden, najcichszy nawet jęk ból – nic, co świadczyłoby o tym, że wilkołak w jakimkolwiek stopniu cierpiał. Oczy Isabeau rozszerzyły się w geście niedowierzania na widok wyginającego się, zmieniającego formę ciała.
No chyba sobie jaja robisz…
Ale to, co się działo, było prawdziwe. Już wcześniej słyszała o wilkołakach, które potrafiły przybrać na wpół wilczą formę nawet bez pełni, ale nigdy dotąd nie miała okazji zaobserwować samej przemiany. W tamtej chwili pojęła, że zdecydowanie nie miała czego żałować, z dwojga złego woląc dalej trwać w cudownej nieświadomości. Co prawda mdłości, które nagle poczuła, wytrącona z równowag całą kakofonią nieprzyjemnych dźwięków, równie dobrze mogły mieć związek z bólem i utratą krwi, ale nie dała sobie czasu na to, by się nad tym zastanawiać.
Wszystko ustało równie nagle, co wcześniej się zaczęło. Humanoidalny kształt wyprostował się, po czym bez pośpiechu zwrócił w ich stronę. Żółte ślepia zabłysły, momentalnie koncentrując na niej i Dimitrze. Szczęki rozwarły się, pokazując komplet nierównych, ostrych zębów. Już samo to wystarczyło, by zapragnęła się ewakuować, aż nazbyt świadoma, że nie miałaby szans w walce. Co prawda ciało robiło wszystko, byleby się uzdrowić, ale wpływ srebra robił swoje, uwydatniając jej ludzką naturę. Jeśli nie była w stanie poradzić sobie ze słabszą formą, tym bardziej nie miała szans z kimś, kto już w niewielu aspektach człowieka przypominał.
Oczywiście, że tak! To pierwotny, głupia!
Ale chociaż wiedziała o tym od samego początku, dopiero w tamtej chwili przyjęła to do świadomości. Był inny, potężniejszy niż Lilia, chociaż Isabeau nie sądziła, że to możliwe. Dotychczas próbowała udawać, że to po prostu kolejny wiekowy wilkołak, który miał dość szczęścia, by przetrwać dłużej niż pozostali, jednak powoli zaczynało do niej docierać, że chodziło o coś więcej. To, że najwyraźniej pozostawał całkowicie nieczuły na srebro, nagle zaczęło jawić się Isabeau jako zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Nieludzkie wycie, które nagle wyrwało się z gardła bestii, skutecznie przywołało ją do porządku. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, Charon ruszył przed siebie, wyglądając na chętnego, by roznieść wszystko, co znalazłoby się na jego drodze.
– Z drogi!
Początkowo nie rozpoznała głosu, który nagle rozbrzmiał gdzieś za jej plecami. Zareagowała instynktownie, pozwalając, by Dimitr odciągnął ją na bok dosłownie na ułamek sekundy przed hukiem wystrzału, który wypełnił halę. Dźwięk ogłuszał, zwłaszcza powielony przez echo i to, że powtórzył się kilka razy – jeden za drugim, wszystkie w stałych odstępach.
Charon zatoczył się, odrzucony w tył. Krew spłynęła na już i tak poznaczoną posoką posadzkę, obficie wypływając z ran, które pojawiły się na jego piersi. Kiedy Isabeau w oszołomieniu obejrzała się przez ramię, jej wzrok momentalnie spoczął na tkwiącym przy wejściu do jednego z korytarzy Riddleyu, wciąż trzymającym gotową do wystrzału broń. Co, do cholery…?, pomyślała w oszołomieniu, próbując sobie przypomnieć, czy wilkołaki kiedykolwiek wcześniej próbowały otwierać składzik.
Gdzieś za plecami Riddleya dostrzegła więcej osób. Odetchnęła na widok Alessi, zwłaszcza że ta wyglądała na całą i zdrową. Dziewczyna uczepiła się ramienia Ariela, z wyraźną obawą spoglądając na jego brata. Riddley z wolna wystąpił naprzód, wyraźnie gotowy strzelić raz jeszcze, chociaż to wydawało się Isabeau co najmniej niedorzeczne. Natychmiast przeniosła wzrok na Charona, w oszołomieniu uprzytomniając sobie, że ten wciąż pewnie trzymał się na nogach, jakby kolejne rany nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Coś ścisnęło ją w już i tak obolałym gardle. Nie miała pojęcia, kim była ta istota, ale zaczynała ją przerażać. Wilkołaki nie bywały aż takie silne. Co więcej, zdecydowanie nie były aż do tego stopnia odporne, zwłaszcza gdy w grę wchodziło srebro. Mogła się założyć, że właśnie tym były wzmocnione naboje, których użył Riddley. Skoro tak, jeden strzał powinien wystarczy, by Charon padł martwy, a jednak…
Zauważyła, że się uśmiechnął – o ile to w ogóle było możliwe w przypadku kogoś, kto nie przypominał ani w pełni człowieka, ani wilka. To przypominało raczej przerażającą parodię czegoś, co mogłaby uznać za uśmiech. Wpatrywał się przy tym prosto w nią, zupełnie jakby wiedział, co takiego chodziło jej po głowie. Wtedy też nabrała pewności, że najzwyczajniej w świecie się nimi bawił. To, że w ogóle pozwalał sobie na przeciąganie walki, zamiast od razu wszystkich pozabijać, było swego rodzaju grą – czy to dla sprawdzenia reakcji, czy przeciągnięcia w czasie czegoś, co najwyraźniej sprawiało tej istocie przyjemność.
Uchwyciła się ramienia Dimitra, walcząc o utrzymanie się w pionie. Musieli uciekać, zwłaszcza teraz, gdy miała pewność, gdzie znajdowali się pozostali. Zamierzała zgarnąć Alessię, a potem opuścić to miejsce tak szybko, jak tylko miało być to możliwe – i to nawet mimo przeczucia, że Charon nie zamierzał pozwolić na to, by którekolwiek z nich ot tak odeszło.
Gorączkowo powiodła wzrokiem dookoła, próbując wymyślić coś sensownego. Mieli przewagę liczebną, ale mimo wszystko…
A potem panującą dookoła ciemność rozproszył oślepiający, jasny blask ognia. Płomienie pojawiły się nagle, śmiertelnie niebezpieczne, chociaż zdecydowanie nie zachowywały się tak, jak powinny, gdyby to był zwyczajny pożar. Isabeau wystarczył ułamek sekundy, by namierzyć Laylę – otoczoną szalejącym ogniem i równie wściekłą, co i niszczycielski, w pełni posłuszny jej woli żywioł.
Wampirzyca momentalne zwróciła się ku Charonowi. Isabeau natychmiast zapragnęła ją ostrzec, nim jednak zdążyła wypowiedzieć chociażby słowo, wilkołak zaśmiał się w nieco nerwowy, pozbawiony wesołości sposób.
– Innym razem – stwierdził, a jego słowa zabrzmiały co najmniej dziwnie, zniekształcone i przypominające warknięcie.
Zaraz po tym po prostu odszedł, wykorzystując panujące dookoła zamieszanie. Isabeau zamarła, w oszołomieniu wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się na wpół ludzka bestia. Serce tłukło jej się w piersi, trzepocąc tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie złapać oddech. Obolałe gardło wciąż dawało się we znaki, ale to wydawało się tak odległą i nic nieznaczącą kwestią, że praktycznie nie zwracała na to uwagi.
Płomienie Layli zgasły równie nagle, co się pojawiły. Wampirzyca zwiesiła ramiona, po czym – wyraźnie zaniepokojona – powiodła wzrokiem dookoła. Beau zdążyła zauważyć, że w zwykle niebieskich tęczówkach siostry czaił się gniewny czerwony błysk, wystarczyła jednak krótka chwila, by wampirzyca w pełni doszła do siebie.
– Słodka bogini… Co to było? – wyrwało jej się, ale nikt nie był w stanie ot tak odpowiedzieć na to pytanie.
Jedynie bezradnie spojrzała na Laylę, ostatecznie zdobywając się na nieznacznie potrząśnięcie głową. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, ale z gardła wyrwał jej się jedynie cichy, zdławiony jęk.
Mniej więcej wtedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i ciężko osunęła się na posadzkę.
– Beau!
Siostra natychmiast ruszyła w jej stronę, jednak to Dimitr dopadł do niej jako pierwszy. Spojrzała mu w oczy, próbując w ten sposób uspokoić, zwłaszcza że zdecydowanie nie zamierzała mdleć. Mimo wszystko to nie powstrzymało wampira przed ostrożnym otoczeniem ją ramionami, zupełnie jakby podejrzewał, że w każdej chwili mogła nie tylko stracić przytomność, ale od razu wyzionąć ducha w jego objęciach.
Layla podeszła bliżej, wyraźnie zaniepokojona. Jeszcze w ruchu zaczęła odgarniać włosy na bok, żeby odsłonić szyję. Chociaż w pierwszym odruchu Isabeau zapragnęła zaprotestować, ostatecznie głód zrobił swoje. Zanim zdążyła się zastanowić, wysunęła kły i przy pierwszej okazji wgryzła się w gardło siostry i zaczęła łapczywie pić, próbując doprowadzić się do porządku. Krew rozjaśniła jej w głowie, dodając siły i w niewielkim stopniu pozwalając ukoić nerwy.
Isabeau z cichym westchnieniem odsunęła się, zmuszając o tego, by przestać pić. Musiała przymusić się do tego, by wsunąć kły i zignorować wciąż odczuwane pragnienie. Potrzebowała więcej, ale to mogło zaczekać, aż wrócą do Niebiańskiej Rezydencji.
– Wy… wystarczy – wykrztusiła, krzywiąc się nieznacznie. Miała wrażenie, że każde kolejne słowo przychodziło jej z trudem, będąc niczym ocierający się o gardło papier ścierny.
– Na pewno? – zapytał natychmiast Dimitr, przygarniając ją do siebie. – Ale…
– Nieważne. Potem. – Przymknęła oczy, by łatwiej się uspokoić. – Ja… Już jest dobrze – dodała i momentalnie zapragnęła wyśmiać własne słowa. Nie, zdecydowanie nic nie było dobrze. – Musimy stąd iść. Natychmiast – zadecydowała, obejmując męża za szyję i pozwalając, by ten pomógł jej stanąć na równe nogi.
Nie była zaskoczona tym, że nikt nie próbował protestować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa