19 sierpnia 2018

Siedemdziesiąt dziewięć

Alessia
Minęło dość czasu, odkąd ostatnim razem widziała Charona. Nie pamiętała zresztą, by ostatnim razem zrobił na niej aż takie wrażenie, jak w chwili, w której zobaczyła go po raz kolejny.
Napięła mięśnie, zupełnie jakby w każdej chwili mógł rzucić jej się do gardła. Z bijącym sercem cofnęła się o kolejny krok, machinalnie podporządkowując poleceniem Victora. Krótko obejrzała się na niego i Bellę, ale prawie natychmiast skupiła wzrok z powrotem na powoli zmierzającej w ich stronę istocie.
Charon przybrał ludzką formę, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Na sobie miał strzępki opinających jego ciało ubrań, w większości przesiąkniętych krwią. Skrzywiła się, czując jak zaczyna mdlić ją od zapachu posoki. Zabawne. Wampir, który brzydzi się krwi, przeszło Alessi przez myśl, ale na tym również nie potrafiła się skupić. Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, wyparte przez strach. Napięte do granic możliwości ciało aż rwało się do ucieczki, a jednak wciąż tkwiła w miejscu, niezdolna ruszyć się chociażby o krok.
Mogła tylko zgadywać, co wydarzyłoby się, gdyby spróbowała biec. Wiedziała, że na Victoria nie miałaby co pod tym względem liczyć, a przecież nie mogła ich zostawić. Mógł udawać, że chciał chronić je i Isabellę, ale obie wiedziały, że gdyby przyszło co do czego, to jemu musiałyby ratować tyłek. Do tego zdecydowanie nie chciała dopuścić, zresztą nie mogła pozbyć się wrażenia, że Charon specjalnie z nimi igrał, czekając na jakąś gwałtowniejszą reakcję.
Nagle zrozumiała, skąd brał się metaliczny zgrzyt, który słyszała wcześniej. Usta wilkołaka wykrzywił szelmowski, niepokojący uśmiech, kiedy podchwycił jej spojrzenie, zauważając na co patrzyła. Wciąż z uwagą obserwując Alessię, z wolna uniósł rękę, w której ściskał długi, lekko zakrzywiony nóż. Jakby od niechcenia przesunął ostrzem o ścianę, uśmiechając jeszcze szerzej, gdy dziewczyna skrzywiła się, przez moment mając ochotę zakryć uszy dłońmi. Dźwięk był wysoki, piskliwy i trudny do zniesienia – i to w szczególności dla kogoś obdarzonego przesadnie wrażliwymi zmysłami.
Był jeszcze łańcuch, chociaż ten zauważyła potem. Kołysał się delikatnie przy każdym ruchu owinięty wokół przedramienia Charona. Kiedy przyjrzała się dokładniej, zauważyła na metalu przypominające rdzę ślady, chociaż podświadomie czuła, że to coś zupełnie innego.
Drgnęła, gdy metaliczny brzdęk znów przerwał przeciągającą ciszę. Próbowała się powstrzymać, ale to okazało się silniejsze od niej – zbyt przerażające, zbyt…
– Ostatnio nie mieliśmy okazji – stwierdził ze spokojem, robiąc kolejny krok. To mogłoby zabrzmieć całkiem uprzejmie, gdyby nie spoglądał przy tym w taki sposób, jakby chciał ją zagryźć. – Kto by pomyślał, że przyjdziesz aż tutaj…
W pierwszym odruchu zapragnęła na niego warknąć, a potem – tak dla lepszego efektu – najlepiej przyłożyć tak, żeby zrozumiał, co takiego sądziła o sytuacji z Joce. Powstrzymała się cudem, aż nazbyt świadoma, że w ten sposób jedynie pogorszyłaby wszystko. Co prawda już i tak miała wrażenie, że ich położenie było co najmniej marne, ale wolała nie sprawdzać, jak bardzo jeszcze mogło się pogorszyć.
Uciekaj. Musisz uciekać…
Z tym, że nie miała pojęcia gdzie i w jaki sposób.
Wzdrygnęła się, czując uścisk na ramieniu. Vick bezceremonialnie przyciągnął ją bliżej, niemalże siłą wpychając za siebie. Zatoczyła się, niemalże wpadając na stojącą tuż za nim, uczepioną jego ramienia Bellę. Usłyszała pozbawiony wesołości śmich Charona i coś w tym dźwięku sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. Victor wiedział, że nie była strachliwa, a jednak nawet on – i to na dodatek nie będąc w pełni sił – próbował trzymać ją z daleka od pierwotnego. To nie dawało jej spokoju, tak jak i świadomość, że we trójkę mieliby w pośpiechu ewakuować się z powodu tylko jednej osoby.
Spróbowała wziąć się w garść i stanowczo mężczyznę wyminąć, zwłaszcza że miała większe szanse się obronić niż on, skoro wciąż krwawił, ale powstrzymał ją zdecydowanym ruchem. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, jednak Vick nie dał jej po temu okazji.
– To srebro – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Uniosła brwi, z niedowierzaniem spoglądając na broń, którą posługiwał się Charon. Pomijając pewność z jaką trzymał nóż, zwłaszcza przylegający do skóry wilkołaka łańcuch nie dawał jej spokoju.
– Ale…
– Nie teraz – uciął stanowczo Vick.
Nie miała pewności czy przy okazji się zachwiał, czy specjalnie wycofał w głąb korytarza, zmuszając do tego samego ją i Bellę. To przypominało jakąś chorą, upiorną grę, bowiem podczas gdy oni próbowali się odsunąć, Charon wciąż bez pośpiechu parł naprzód.
– Ależ ja chcę tylko porozmawiać – rzucił niemalże urażonym tonem pierwotny. – Sami zdecydowaliście się, że zabawimy się w ten sposób.
O czym?!, pomyślała w oszołomieniu Alessia, jednak przyczyna wydała jej się mimo wszystko najmniej istotna. Jakby ważny był powód, dla którego urządził sobie masakrę w tym miejscu! Kimkolwiek by nie był, zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, z kim dało się jakkolwiek sensownie dyskutować.
Co więcej, zdecydowanie nie podobał jej się sposób, w jaki patrzył na nią. Już w Lille uderzyło ją to, że nie zamierzał nawet udawać, że mógłby ją tolerować. Inna sprawa, że przywykła do niechęci, aż za dobrze pamiętając, w jaki sposób wszyscy wokół patrzyli na nią i Ariela, gdy dopiero zaczynali się spotykać. Nawet otwarta niechęć Charona nie byłaby dla niej zaskoczeniem czy powodem do niepokoju, a jednak… w jego przypadku wydawał się chodzić o coś więcej.
Patrzył na nią trochę tak, jak drapieżca mógłby na swoją ofiarę. Jakby tego było mało, Ali jakoś nie wątpiła, że gdyby miał po temu okazję, wilkołak zrobiłby jej krzywdę. To sadysta, przypomniała sobie to, co słyszała już wcześniej, nie tylko od Ariela, ale również Riddley’a. W tamtej chwili pojęła, że za nic w świecie nie chciała sprawdzać, co to tak naprawdę oznaczało.
Krok w tył. Kolejny. Charon nie śpieszył się, przez cały ten czas podążając za nimi – w pełni rozluźniony, całkowicie ludzkim krokiem. Była gotowa przysiąc, że doskonale się przy tym bawił, choć majaczący na jego ustach uśmiech bardziej ją przerażał, aniżeli pozwalał stwierdzić, co takiego ta istota planowała. On cały miał w sobie coś, przez co miała ochotę trzymać się najdalej jak to tylko możliwe.
I srebro… Skoro był wilkołakiem, dlaczego najmniejszego wrażenia nie robiło na nim srebro…?!
Chciała obejrzeć się przez ramię, ale nie była w stanie się do tego zmusić. Miała wrażenie, że gdyby tylko spuściła wzrok z Charona, wydarzyłoby się coś naprawdę złego. To, że w zachowaniu wilkołaka nie dostrzegała niczego, co świadczyłoby o jakimkolwiek wahaniu, nie pomagało. Wydawał się w pełni kontrolować sytuację, samym tempem sugerując, że nawet nie brał pod uwagę tego, że ktokolwiek miałby mu uciec.
Weź się w garść. Przecież wiesz co robić, warknęła na siebie w duchu. Zacisnęła dłonie w pięści, jednocześnie znów wzdrygając od namiaru emocji. Przywołanie mocy przyszło jej o wiele łatwiej niż mogłaby podejrzewać, jakby ta przez cały czas czaiła się gdzieś w jej wnętrzu, czekając na odpowiedni moment. Złocista energia krążyła, dodając Alessi siły i z wolna zaczynając się kumulować, już tylko szukając ujścia.
Krótko spojrzała na Victora i Bellę. Kiedy powiem, że macie biec…, zaczęła, bez wahania wnikając do ich umysłów.
Czuła się trochę tak, jakby mieli dokładnie jedną szansę na podjęcie działania. Każdy, nawet najmniejszy błąd, mógł skończyć się tragicznie, a na to nie zamierzała pozwolić. Słodka bogini, była telepatką. Może w fizycznym starciu z wilkołakiem nie miałaby szans, nawet jeśli ten byłby pod postacią człowieka, ale mimo wszystko…
Oczy Charona zabłysły, rozszerzając się nieznacznie w geście zrozumienia. Zupełnie jakby wiedział, co takiego zamierzała zrobić.
Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko, nie dając Alessi szansy na to, żeby dokończyć myśl.
Uderzyła na oślep, świadoma wyłącznie tego, że łańcuch ze świstem przeciął powietrze, jedynie cudem nie trafiając we wciąż osłaniającego je Vicka. Powiew mocy był gwałtowny, a sama energia momentalnie wypełniła ciasny korytarz, omal nie zwalając wszystkich z nóg. Znów się cofnęła, chcąc utrzymać się w pionie, chociaż trzęsła się przy tym tak bardzo, że ledwo panowała nad ciałem. Telepatia wymykała jej się spod kontroli, czy to za sprawą obecności srebra, czy znów nadmiaru emocji – nie miała pewności.
– Biegnijcie! – ponaglił Vick i to wystarczyło, żeby ją otrzeźwić.
Rzuciła się przed siebie, ledwo tylko upewniła się, że towarzyszącej jej dwójce nie stała się krzywda. Znów uderzył ją zapach krwi Victora, ale nie miała czasu sprawdzać, w jakim był stanie i czy znów krwawił. Skupiła się na ucieczce, zamiast do wyjścia, chcąc nie chcąc wpadając w labirynt zamkniętych drzwi i korytarzy. Nie oglądała się, woląc nie sprawdzać na jak długi uderzenie mocy było w stanie powstrzymać Charona. To, że zaatakował ich w ludzkiej formie, w teorii dawało im przewagę, ale po niespodziance ze srebrem wolała nie sprawdzać, jak naprawdę prezentowała się sytuacja. Prościej było spodziewać się najgorszego i po prostu bieg, póki mieli po temu okazję.
Zmęczenie uderzyło w nią nagle, przybierając na silę w miarę jak spróbowała znów skumulować energię. Za dużo, uświadomiła sobie i coś ścisnęło ją w gardle, gdy uprzytomniła sobie, że mogli mieć problem. Głód od dawna nie dawał jej się we znaki, zwłaszcza że zaspokajała go regularnie, ale ilości mocy, którą pochłaniała, nie były aż tak pokaźne, by mogła pozwolić sobie na większe ekscesy. Od dawna nie walczyła, co również nie pomagał, najgorsze jednak było to, że nie mogła się skoncentrować. Zaatakowała bez zastanowienia, pod wpływem emocji zużywając o wiele więcej energii, niż powinna.
Zaklęła w duchu, cały wysiłek wkładając w to, by utrzymać równe tempo. Dla pewności wysłała myśl sondującą, próbując wychwycić jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ale w odpowiedzi nie otrzymała niczego konkretnego. Zresztą jeśli Charon faktycznie posługiwał się srebrem, taka metoda nie miała się na nic zdać. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl o tym, że ta istota na domiar złego miałaby okazać się niewidzialna, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Teraz ważniejsze było znalezienie wyjścia – i to tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Jako pierwsza wpadła w kolejny korytarz. Za sobą słyszała kroki, te jednak należały do Belli i Victora, co trochę ją uspokoiło. Kupiła im trochę czasu i to musiało wystarczyć, zwłaszcza że nie była w stanie pozwolić sobie na nic więcej.
– Alessia!
Poderwała głowę w chwili, w której w zasięgu jej wzroku pojawił się Ariel. Niemalże rzuciła się na niego, bezceremonialnie przyciskając do ściany i już tylko bezmyślnie się w niego wpatrując. Oddychała szybko i płytko, zdolna co najwyżej zastanawiać nad tym, w jaki sposób powinna się zachować – uściskać stojącego przed nią wilkołaka czy może od razu przyłożyć mu za to, że jak ostatni idiota popędził działać na własną rękę.
Ostatecznie nie zrobiła niczego, w zamian skupiając się na sytuacji. W pośpiechu chwyciła Ariela za rękę, po czym nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, z obawą oglądając się na korytarz, z którego przybiegli.
– Charon – oznajmiła spiętym tonem. – On jest…
– Kurewsko irytujący – podpowiedział usłużnie znajomy głos. Dopiero wtedy zauważyła Riddley’a – co prawda bladego jak ściana, ale przynajmniej sprawiającego wrażenie całego i zdrowego. – Zbieramy się stąd.
– Ale… – zaczęła, ale jednak po raz kolejny nie miała co liczyć na jakiekolwiek odpowiedzi. Pytania musiały zaczekać.
– Gdzie on jest? – zapytała spiętym tonem Bella.
Dookoła jak na zawołanie zapanowała cisza. Alessia z jeszcze większą obawą spojrzała w głąb korytarza, niemalże spodziewając się dostrzec zmierzający w ich stronę, pokaźnych rozmiarów cień, ale nic podobnego nie miało miejsca. Był tylko spokój – podejrzany i niepokojący, zdecydowanie nie niosący ze sobą choćby szczątkowego ukojenia.
– Odpuścił…? – zaryzykowała, poniekąd po to, by przerwać przeciągające się milczenie. Już w chwili, w której wypowiedziała to jedno słowo, nabrała pewności, że tak naprawdę oszukiwała samą siebie.
– Albo zawrócił – oznajmił cicho Victor i to wystarczył, by Alessia momentalnie poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w twarz.
Zawahała się, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona, jednak kolejny raz nie miała choćby chwili, by spróbować poukładać sobie to, co się działo. Znów uderzył ją zapach krwi i to, że ta tworzyła swego rodzaju trop na posadzkę, wyraźnie znacząc trasę, którą szli. Sam Victor nie wyglądał  na szczególnie przejętego, wciąż z uporem próbując utrzymać się w pionie – i to również wtedy, gdy zachłysnął się i spluną krwią.
– W porządku? – zapytała, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
Doczekała się wyłącznie poirytowanego, nieco tylko pobłażliwego spojrzenia. Vick uśmiechnął się, chociaż wyraźnie przyszło mu to z trudem.
– Nie wybieram się jeszcze na tamten świat, ale dzięki za troskę – rzucił, na moment wytrącając Ali z równowagi tym, że zabrzmiał przy tym niemalże pogodnie.
– Nawet tak nie żartuj – syknęła Bella. – Przysięgam, że jeśli zostawisz mnie samą z brzuchem i młodymi, wtedy ja…
– Zabijesz mnie? – podpowiedział, posyłając jej blady uśmiech.
Aż się zapowietrzyła. Przez krótką chwilę wyglądała na bliską tego, by zacząć krzyczeć, ale zamiast tego wyrwał jej się zdławiony jęk. Zgięła się nieznacznie, przyciskając dłoń do brzucha i mrucząc coś gniewnie pod nosem.
Dotychczas rozbawiony Victor wyprostował się niczym struna, natychmiast wyciągając ku niej rękę.
Bella Isabella?
W odpowiedzi jedynie potrząsnęła głową. Oddychała płycej i szybciej niż do tej pory, ale przynajmniej nie osunęła się na posadzkę, zwijając z bólu.
– Wszyscy się już zamknijcie – warknął Riddley. – Proste pytanie: co robimy?
Zabrzmiał pewnie i wystarczając poważnie, by zrozumiała, że w tamtej chwili w pełni wszedł w rolę alfy. Wyglądał na wściekłego, a przy tym – przede wszystkim – zaniepokojonego, a to zdecydowanie nie było w jego przypadku normalne. Jeśli Riddley zaczynał się martwić, coś musiało być na rzeczy.
– Zostawiłam Dimitra i Beau przy wejściu – zaczęła, a brat Ariela zaklął, momentalnie jeszcze bardziej zaniepokojony.
– Jeśli są mądrzy, to pewnie już dawno uciekli – stwierdził, ale po jego tonie poznała, że nie do końca w to wierzył. To, że wymownie na nią spojrzał, również zaprzeczało temu, że w ogóle brał pod uwagę ucieczkę. – Dobra. Po pierwsze, chodźcie. Tkwienie w tym miejscu to zły pomysł.
– Dokąd? – zapytała, ale tym razem odpowiedział jej Ariel.
– Riddley ma pomysł – oznajmił i wydał się tym faktem w równym stopniu zaciekawiony, co i zadziwiony.
Sam zainteresowany gniewnie zmrużył oczy. Chwilę wpatrywał się w brata jakby zastanawiając nad tym, co powinien z nim zrobić.
– Wolałem, kiedy latałeś po korytarzach i histeryzowałeś, że coś mogło mi się stać – stwierdził, a Ariel drgnął i – Alessia była gotowa to przysiąc – momentalnie się zaczerwienił.
– Ja wcale nie…
– Ruszcie tyłki – warknął Riddley, tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje.
Nie mieli innego wyboru, jak tylko mu się podporządkować.
Isabeau
W milczeniu powiodła wzrokiem dookoła. Zapach krwi dawał jej się we znaki, sprawiając, że mimowolnie wysunęła kły, choć zdecydowanie nie miała ochoty akurat na tę posokę. Niespokojnie krążyła, z uwagą rozglądając się  po hali i oceniając wzrokiem pobojowisko. Jedynie rozsądek powstrzymywał ją przed ruszeniem za Alessią, chociaż przy pierwszej okazji zamierzała porządnie bratanicą potrząsnąć i wprost powiedzieć jej, co sądziła o tak nieprzemyślanych akcjach.
Miała złe przeczucia. To, że najwyraźniej wpadli na jakieś niedawne pole bity, również nie wróżyło dobrze.
– Powinniśmy po kogoś zadzwonić – usłyszała spięty głos Dimitra.
Natychmiast wyprostowała się, przenosząc na niego wzrok.
– Jeśli chodzi ci o straż, to najpierw musimy ją sobie zdrapać żyletką ze ściany – zauważyła, po czym westchnęła cicho, nerwowym gestem przeczesując włosy palcami. – Wybacz. Chyba nie mam o tego głowy.
Czuła, że to i tak było niedopowiedzeniem stulecia. Przez moment czuła się niemalże jak lata wcześniej, zaraz po przejściu Isobel i demonów, kiedy pozostało im wyłącznie liczyć straty. Co prawda sprawy nie miały się aż tak źle, zwłaszcza że nigdzie nie widziała ciał, ale i tak była zaniepokojona. Coś się działo, na dodatek gdy ona była gdzieś obok. Co prawda nigdy nie miała pełnej kontroli nad wilkołakami, ale – na litość bogini! – dowoziła strażą. Powinna mieć jakikolwiek wpływ, a tym bardziej w porę wychwycić niebezpieczeństwo, a jednak…
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc, żeby Dimitr zorientował się, że cokolwiek było nie tak. Sięgnęła po telefon, gorączkowo zastanawiając na tym, co powinna zrobić. Mogła spróbować dodzwonić się do Pavarottich, o ile ci wciąż przebywali w Mieście Nocy. Zwykle to na nic polegała przede wszystkim, jednak już od jakiegoś czasu sprawy miały się inaczej niż do tej pory. W następnej kolejności pomyślała o Layli albo Williamie, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy wciąganie w sprawę siostry było dobrym pomysłem. Igranie z wilkołakami nigdy nie wróżyło niczego dobrego, o czym wszyscy zdążyli się już przekonać.
Zacisnęła usta. Gdyby mogła, załatwiłaby wszystko sama, ale to brzmiało jak prośba o nieszczęście.
– Beau? – Layla odebrała już po pierwszym sygnale. – Co jest? Czuję, że jesteś zdenerwowana, ale…
– Mamy problem – oznajmiła, bezceremonialnie wchodząc wampirzycy w słowo. Nie miała czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia i wnikanie w szczegóły. – Zbierz kilka osób z Dworu i wyślij je na ziemię wilkołaków. Byle szybko.
– Wilkołaki? – zapytała natychmiast Layla. – Co znowu…?
Cokolwiek miała do powiedzenia, nie było jej dane dokończyć. A może to raczej Isabeau nie zdołała usłyszeć pełnej odpowiedzi, w zamian wytrącona z równowagi palącym bólem, który nagle poczuła w dłoni. Coś z siłą wytrąciło jej telefon z ręki, sprawiając, że ten z hukiem wylądował na podłodze, momentalnie rozpadając się na kawałeczki.
Natychmiast okręciła się na pięcie, przyciskając do piersi obolałą dłoń. Wystarczył jej jeden rzut oka na pokrwawione palce, by pojęła, że w grę musiało wchodzić w srebro. Nic innego nie sprawiłoby, że czuła się tak, jakby nagle wsadziła rękę w ogień.
Nerwowo napięła mięśnie, w pośpiechu przybierając pozycję obronną. Jej uwagę jak na zawołanie przykuł postawny mężczyzna, który zastygł zaledwie kilka metrów od niej. Uniosła brwi na widok metalowego łańcucha, którym jak gdyby nigdy nic zaczął obracać w rękach, zataczając koła i pozwalając, by ten raz po raz przecinał ze świstem powietrze. Jednego, czego była pewna, pozostawało to, że na pewno nie widziała tego wilkołaka nigdy wcześniej i to wystarczyło, by pojęła, kogo najpewniej  miała przed sobą.
– Ach, tak? – zapytała cicho, wysilając się na drapieżny, pozbawiony wesołości uśmiech. – To jest ten cały Charon? – drążyła, siląc się na kpiarski ton, ale coś w widoku tego mężczyzny sprawiło, że mimowolnie się zawahała.
Za plecami wyczuła ruch, a chwilę później Dimitr dosłownie zmaterializował się u jej boku. Jego rubinowe tęczówki pociemniały, ale jakimś cudem udało mu się zachować spokój. Mimo wszystko Isabeau czuła, że gdyby zaszła taka potrzeba, jako pierwszy rzuciłby się przeciwnikowi do gardła, byleby ją przed nim obronić.
Charon nie wyglądał na przejętego. Przeciwnie – sprawiał wrażenie kogoś wyjątkowo znudzonego.
– A to królowa? – Nie pozostał jej dłużny. Z wolna zrobił krok naprzód, jakby chcąc udowodnić, że jej postawa nie robiła na nim wrażenia. – Tym lepiej. Liczyłem na spotkanie z górą, chociaż… niekoniecznie w takich okolicznościach – przyznał, ale nie zabrzmiało to tak, jakby miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Chciała odpowiedzieć, ale przerwało jej ciche warknięcie Dimitra. Wampir gniewnie obserwował stojącego przed nim wilkołaka, nawet nie próbując udawać miłego. Isabeau przyjęła to z ulgą, zwłaszcza że ostatnim, czego potrzebowała, to zabawa w dyplomację.
– Wydaje mi się, że nie mamy o czym rozmawiać – stwierdziła cicho.
Charon jedynie się uśmiechnął.
– Skoro tak…

1 komentarz:

  1. Jakiś czas temu w końcu wpadł czwarty rozdział Niosącej Radość [KLIK]. ^^

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa