Isabeau
– Jesteś pewna, że nie chcesz
wrócić do pokoju? Beau…
Puściła
słowa Dimitra mimo uszu, w zamian w pośpiechu wślizgując się do
biblioteki. Wampir westchnął, ale przestał protestować, starannie zamykając za
nią drzwi. Już na wstępie poczuła na sobie spojrzenie wyraźnie poruszonej
Layli, która w końcu przestała niespokojnie krążyć po całym pomieszczeniu,
w zamian przystając i zwracając się w jej stronę.
– Nie rób
mi tego więcej! – jęknęła, wyrzucając obie ręce ku górze. – Co to w ogóle
było? – dodała, a Isabeau jedynie z niedowierzaniem potrząsnęła
głową.
– Dobre
pytanie – stwierdziła, nie kryjąc rozdrażnienia. – To chyba ja powinnam was o to
pytać. Spotkałaś tego gościa już wcześniej.
– Tak. Ale
wtedy nie próbował nikogo zabić. – Layla zawahała się, wyraźnie mając problem z tym,
żeby nad sobą zapanować. – Ja… Na pewno wszystko gra?
Isabeau
westchnęła, machinalnie unosząc dłoń do szyi. Skóra wciąż była wrażliwa,
zwłaszcza pod wpływem dotyku, ale wampirzyca nawet się nie skrzywiła. Nie miała
czasu na leżenie w sypialni i dochodzenie do siebie, zbytnio wtrącona
z równowagi tym, co dopiero miało miejsce.
– Gdzie
Riddley? – zapytała, zakładając ramiona na piersiach. – Albo przynajmniej
Ariel? Mamy do pogadania.
– Pewnie
zaraz przyjdą. Chyba liczą straty – wyjaśniła pośpiesznie Layla.
Isabeau
westchnęła, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Wolała nie wiedzieć, jak tak
naprawdę pod tym względem miały się sprawy. Wiedziała, że poza nią, na pewno
oberwał jeden z wilkołaków, które zazwyczaj zamieszkiwały Lille, co jednak
nie przeszkadzało mu kląć na czym świat stoi i na każdym kroku kłócić się
ze swoją ciężarną partnerką. Po tym mogła raczej założyć, że raczej nie
zamierzał umierać.
Nie miała
pewności, czy ostał się ktoś więcej. Pozwoliła Riddley’owi działać, a nawet
wysłała kilka wampirów z Niebiańskiej Rezydencji, ale nie miała pewności,
czy to taki dobry pomysł. Jeśli do tej pory problem Charona był dla niej
abstrakcją, nagle wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Nigdy wcześniej
nie widziała czegoś takiego, sama niepewna, w jaki sposób powinna opisać
masakrę, którą – jakby nie patrzeć – zorganizowała zaledwie jedna osoba. Nigdy
wcześniej nie spotkała się z czymś takim, nie wspominając o wilkołaku,
który wydawałby się całkowicie oporny na srebro.
Jakby tego
było mało, nie miała pojęcia, co sądzić o zaistniałej sytuacji. Próbowała
to wszystko uporządkować, ale nie była w stanie. To potęgowało frustrację,
ta zaś sprawiała, że Isabeau nagle zapragnęła roznieść pierwszą rzecz, która
wpadłaby jej w ręce. Co prawda podejrzewała, że Dimitr nie wybaczyłby jej
zniszczonej biblioteki i gabinetu, ale w tamtej chwili było jej
wszystko jedno.
– Beau…
Głos Layli
wyrwał ją z zamyślenia. Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że od dłuższej
chwili tkwiła w bezruchu, zaciskając palce na krawędzi stołu i niemalże
miażdżąc mebel. Natychmiast poluzowała uścisk i – próbując przy tym
bezskutecznie zachować pozory – sięgnęła po stojącą na blacie ozdobną karafkę
ze znajomym, rubinowym płynem. Przelała krew do jednej ze szklanek, po czym
uniosła naczynie do ust, bez pośpiechu sącząc jej zawartość. Ręce wciąż
nieznacznie jej drżały, ale próbowała to ignorować, w zamian całą uwagę
skupiając na słodyczy rozchodzącego się po ciele płynu.
Westchnęła
cicho. Krew wydawała się świeża, co jak nic było robotą Dimitra. Z drugiej
strony, wciąż była w takim stanie, że nawet gdyby przyszło jej pić zimny i częściowo
stężały płyn, byłoby jej wszystko jedno.
– Czego
chciał? – zapytała cicho, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że
wypowiedziała te słowa na głos. Mówiła do siebie, w gruncie rzeczy nie
zwracając się do nikogo konkretnego. – Mówił… o rozmowie, ale…
– Ciekawy
pomysł na konwersacje – mruknęła bez przekonania Layla.
Isabeau
potrząsnęła głową.
– Na
początku brzmiał, jakby mu zależało. Teraz się zastanawiam, czy wysłuchanie go
miałoby jakiekolwiek znaczenie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.
– Szczerze
wątpię, Nemezis – zapewnił natychmiast Dimitr. – Riddley twierdził, że już na
wstępie zarządzał widzenia ze mną, ale nie powiedział dlaczego. Zresztą nawet
jeśli miał sprawę, najwyraźniej nie była aż taka pilna, skoro próbował nas
zabić.
Skrzywiła
się, nie mogąc się powstrzymać. Wzięła kolejny łyk, by po chwili wychylić całą
zawartość szklaki. Znów sięgnęła po karafkę, chcąc napełnić naczynie raz jeszcze,
choć w tamtej chwili to zdecydowanie nie na krew miała ochotę. Marzyła o winie
albo najlepiej czymś mocniejszym, choć zarazem szczerze wątpiła, żeby alkohol
był najlepszym remedium na dręczące ją wątpliwości. Procenty i skołatane
nerwy również nie najlepiej szły ze sobą w parze, ale o tym –
przynajmniej na razie – próbowała nie myśleć.
– Więc
czegoś nie rozumiem – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Nastraszył Joce, a potem
wymordował pół straży. I chciał zobaczyć się z nami, a jednak
kiedy przyszło co do czego…
– Myślisz o władzy?
– podsunął natychmiast Dimitr. – Chciał pokazać, że jak długo tutaj jest, to on
ma kontrolę?
– A czy
to ma jakikolwiek sens? – zapytała z powątpiewaniem.
Kwestie
polityczne nigdy nie były czymś, w czym potrafiła się odnaleźć. Wiedziała
jak działała monarcha i jak wielkie znaczenie dla Isobel miało zabicie
króla, kiedy dzierżyła władzę. Dimitr był kluczową postacią, nawet jeśli z uporem
temu zaprzeczał. To wszystko po prostu było skomplikowane i to o wiele
bardziej, aniżeli Isabeau mogłaby sobie tego życzyć.
Inna
sprawa, że wilkołaki od zawsze wydawały się działać po swojemu. Pozostawały
całkowicie niezależnie od działań wampirów, nawet jeśli w wielu kwestiach
próbowali ze sobą współpracować. Mogła myśleć o nich jak o straży,
która jej podlegała, ale prawda była taka, że sprawy w każdej chwili mogły
ulec zmianie, o czym wszyscy zdążyli się już przekonać wraz z buntem,
który lata wcześniej zapoczątkował Yves.
Więc może nie chodzi o nas,
pomyślała mimochodem, coraz bardziej podenerwowana. Może to ich wewnętrzne sprawy…
Ale wciąż
czuła, że umykało jej coś istotnego. To, że Charon pofatygował się do domu
Gabriela i Nessie, nie dawało wampirzycy spokoju. Chodziło o coś
więcej, nie tylko wilkołaki, ale nie miała pojęcia, gdzie miałaby w tym wszystkim
szukać sensu. Wszyscy byli z tym powiązani, a jednak nie potrafiła
stwierdzić w jaki sposób. Istniała też możliwość, że może po prostu chciał
ich wszystkich pozabijać, co znów nie byłoby aż takie dziwne, ale to również
nie tłumaczyło wszystkiego.
Nie
pojmowała, co i w którym momencie mogłoby sprawić, że ta istota
zdecydowała się ujawnić. Lilia przybyła do Miasta Nocy, by wyczuła powrót
Isobel, ale nawet ona nie była aż tak potężna. Kimkolwiek był Charon, musiał
mieć jakiś cel – i nie chodziło w tym tylko o to, że mogłoby mu
się nudzić.
– Riddley
go postrzelił. Kilka razy – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jej głos zabrzmiał
dziwnie w napiętej, niemalże nieprzeniknionej ciszy. – Srebrem… Bo to było
srebro, prawda?
– Isabeau…
– zaczął Dimitr, ale go zignorowała.
Ręce znów
jej zadrżały. Chwilę później usłyszała trzask, kiedy szklanka dosłownie
eksplodowała pod wpływem zbyt silnego uścisku, po prostu rozpadając się na
kawałeczki i kalecząc dłoń. Isabeau skrzywiła się, po czym
zniecierpliwionym ruchem strzepnęła kawałki szkła na dywan. Otarła rękę o już
i tak pokrwawione ubranie, obojętna na to, że na materiale pojawiło się
jeszcze więcej ciemnych smug. Drobne ranki zagoiły się prawie natychmiast,
zwłaszcza że w jej organizmie wciąż krążyło dość posoki, by zdołała się
uleczyć.
Poczuła na
sobie zaniepokojone spojrzenia Dimitra i Layli, ale żadne z nich nie
odezwało się chociażby słowem. Przyjęła to z ulgą, wręcz wdzięczna za to,
że zdecydowali się milczeć.
–
Zastanawia mnie tylko ta jedna rzecz – odezwała się ponownie, nie mogąc się
powstrzymać. – Dlaczego, do jasnej cholery, on tak po prostu biegał sobie ze
srebrnym łańcuchem i rozszarpywał wszystkich, których napotkał. Serio.
Niech ktoś mi to wyjaśni, a nawet podziękuję.
Z trudem
powstrzymała się od podniesienia głosu. Tkwiła w miejscu, ale w rzeczywistości
miała ochotę zacząć niespokojnie krążyć. Pustka w głowie dawała jej się we
znaki, tak jak i narastające z każdą chwilą poczucie bezradności. Założyła
ramiona na piersiach, chcąc zająć czymś ręce, ale nawet wtedy nie poczuła się
lepiej. Zmęczenie również doszło do głosu, uprzytomniając Isabeau, jak bardzo
była wyczerpana, ale zignorowała to uczucie, tak jak i wrażenie, że po raz
kolejny tkwiła w miejscu.
Powinna coś
zrobić. Ta myśl nie dawała jej spokoju, bardziej nieznośna, niż wampirzyca
mogłaby się spodziewać. Słodka bogini, była królowa i dowódczynią straży.
To zobowiązywało, a ona czuła się tak, jakby wszyscy wokół patrzyli jej na
ręce, czekając na jakiekolwiek sensowne rozkazy. Oczekiwali od niej rozsądnych
posunięć, a jednak czuła się jak dziecko we mgle, zdolna co najwyżej miotać
się na prawo i lewo, nie będąc w stanie podjąć decyzji. Gdyby
przynajmniej wiedziała na czym stali i czego się spodziewać…
Odwróciła
się, prostując niczym struna, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Bez
słowa spojrzał na Rufusa i Williama, w zamian jedynie pytająco
unosząc brwi. Wcześniej widziała ich zaledwie przez chwilę, zanim zniknęli jej z oczu,
by rozejrzeć się po okolicy. Nie była zaskoczona, że Layla nie przyszła sama,
zwłaszcza po tym, co spotkało ją ostatnim razem. Z drugiej strony, Isabeau
powoli zaczynała mieć wątpliwości, czy puszczanie kogokolwiek w ślad za
Charonem, było dobrym posunięciem.
– Wygląda
na to, że jest spokojnie. Pomijając to, że pół dzielnicy to trupy – oznajmił
Will, podchodząc bliżej. Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na walających się
po podłodze odłamkach szkła. – Co i komu zrobiła ta biedna krew? – rzucił,
ale nikt nie zwrócił na jego słowa większej uwagi.
– Co
oznacza pół dzielnicy? – zapytała w zamian.
– To, że
nie ograniczał się tylko do tamtego magazynu – wyjaśnił usłużnie Rufus. Jego
głos zabrzmiał obojętnie, co najmniej jakby dyskutowali o pogodzie. – Było
więcej ofiar. Śmiem twierdzić, że wcześniejszych.
Isabeau
momentalnie doszła do wniosku, że lepiej było nie pytać skąd to wiedział. W zamian
spróbowała skupić się na ważniejszym aspekcie tego, co powiedział. Próbowała
być praktyczna, ale przez nadmiar emocji to okazało się trudne.
– Więc w teorii
wiemy skąd przyszedł. I że lubi zabijać – rzuciła bez chociażby cienia
entuzjazmu. – Średnio pomocne.
Odpowiedziało
jej przeciągłe westchnienie. Zaraz po tym Rufus spojrzał na nią w poirytowany,
wręcz pobłażliwy sposób, ale przynajmniej powstrzymał się od złośliwości. Sama
nie była pewna czy to dobrze, zwłaszcza że wciąż miała ochotę komu przyłożyć.
– Możemy
też, droga królowo – powiedział, starannie dobierając słowa – założyć, że od
samego początku czegoś szukał. Od punktu do punktu, prosto do serca watahy.
– Skąd taki
pomysł? – zainteresował się Dimitr. Z niejaką ulgą przyjęła to, że
najwyraźniej zamierzał przejąć kontrolę nad sytuacją.
Rufus nie
odpowiedział od razu. Ludzkim krokiem podszedł do Layli, wcześniej jakby od
niechcenia rozglądając się po pomieszczeniu. Nawet się nie skrzywił, kiedy
wampirzyca uczepiła się jego ramienia, wyraźnie nie będąc w stanie
powstrzymać nerwowych odruchów. Wciąż się martwiła, choć po pojawieniu się
Rufusa i Williama wyraźnie udało jej się rozluźnić.
– Gdybam
tylko. – Naukowiec wzruszył ramionami. – Wcześniej poszedł do domu twojego
brata i zaatakował Jocelyne. Jeśli wierzyć temu, co powiedziała, najpewniej
czegoś szukał. Załóżmy, że tego nie znalazł, więc spróbował gdzie indziej i tym
razem trafił do dzielnicy wilkołaków.
To brzmiało
jak dość naciągana teoria, ale z doświadczenia wiedziała, że w przypadku
Rufusa to wcale nie musiało być takie oczywiste. Nie miała pewności jak to
robił, ale wnioski, które wyciągał – choć nie zawsze na pierwszy rzut oka
sensowne – prędzej czy później okazywały się zadziwiająco bliskie prawdy. Zresztą
w tamtej chwili każde wyjaśnienie wydawało się lepsze od błądzenia po
ciemku.
Nerwowo
zacisnęła usta. Skoro tak…
– Alessia?
– podsunęła Layla, dosłownie wyciągając jej to pytanie z ust. Z jakiegoś
powodu takie rozwiązanie wydawało się wręcz przerażająco prawdopodobne.
– Może –
przyznał wymijająco Rufus. – Też o tym pomyślałem. Chociaż wciąż nie znamy
odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
– To znaczy
jakie? – obruszył się Will. – Weź przestań mówić zagadkami, co? – dodał z rozdrażnieniem,
a Isabeau poczuła, że ma ochotę go uciskać.
Rufus
jedynie wywrócił oczami.
– Co robił w Lille?
– Powiódł wzrokiem dookoła, jakby chcąc się upewnić, czy do wszystkich w pełni
dotarły jego słowa. – Mam wrażenie, że to kluczowe. Od tego się zaczęło, czyż
nie?
– Zobaczył
Ali w Lille i podążył za nią – powiedziała, próbując to wszystko
uporządkować. – Może znów chodzi o związek wampira z wilkołakiem. Facet
najwyraźniej ma z tym problem.
– Nie
powiedziałbym, żeby we wszystkich wzmiankach o Charonie chodziło tylko o to,
że może mieć problem… – przyznał z rezerwą Rufus. – Nie wydaje się też
typem tropiciela. Gdyby zależało mu na konkretnej ofierze, mielibyśmy problem
jeszcze w Lille. Dlaczego miałby pojawić się akurat teraz? – drążył, a Isabeau
jęknęła, coraz bardziej sfrustrowana.
– Bo
wszyscy stamtąd uciekli? – podsunęła, ale po minie Rufusa poznała, że takie
rozwiązanie w najmniejszym stopniu go nie satysfakcjonowało.
– Dlaczego?
– drążył nadal. – W teorii powinno być mu to na rękę. Decyzyjne osoby same
z siebie zostawiły mu kontrolę nad Lille i młodziakami. Więc co tak
naprawdę się stało?
– A ja
wiem? Pytaj Ariela, nie mnie – warknęła, pocierając skronie.
Zacisnęła
powieki, czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Jeśli do tej pory
była skołowana, Rufus jedynie pogorszył sytuację. To wszystko wydawał się zbyt
skomplikowane, by wyciągnięcie
jakichkolwiek wniosków miało sens. Wiedziała jedynie, że po Mieście Nocy krążył
odporny na srebro, śmiertelnie niebezpieczny wilkołak, który – być może –
polował na jej bratanicę.
Opadła na
fotel, ukrywając twarz w dłoniach. Usłyszała, że ktoś wypowiedział jej
imię, ale nie od razu stwierdziła do kogo należał głos – do Dimitra czy może
Layli. Dopiero delikatny ruch i dłonie, które nagle zacisnęły się wokół jej
własnych, skutecznie wyrwały ją z letargu. Zamrugała, w końcu
decydując spojrzeć na kucającą przy niej, wyraźnie poruszoną siostrę.
– Hej, w porządku?
– zapytała natychmiast wampirzyca. – Jeśli jeszcze potrzebowałabyś mojej krwi…
– Wypiłam
dość – ucięła stanowczo. Zaraz po tym z westchnieniem pokręciła głową, uprzytomniając
sobie, że jej słowa zabrzmiały o wiele ostrzej niż zamierzała. – Wybacz. Wierz
mi, że już doszłam do siebie, Lay. To tylko srebro.
Coś we
własnych słowach sprawiło, że zapragnęła wybuchnąć nieco histerycznym śmiechem.
„Tylko”. Zupełnie jakby kruszec nie miał być w stanie nie tylko poważnie
jej ranić, ale też zabić, gdyby chociażby Charonowi udało się dźgnąć ją w serce!
Nie była
zaskoczona tym, że Layla po prostu niepewnie się uśmiechnęła. Zaraz po tym dosłownie
rzuciła się na siostrę, zamykając ją w zdecydowanym uścisku. Isabeau zesztywniała,
ale nie odsunęła się, po chwili wahania odwzajemniając gest – tylko na moment i ograniczając
się przede wszystkim do nieporadnego poklepania wampirzycy po plecach, ale
musiało wystarczyć.
– Tak, dobra…
– wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Też cię kocham i tak
dalej, ale wciąż niczego nie wiemy.
– Więc
zapytamy Ariela – zaproponowała natychmiast Layla. – To może zaczekać. Jeśli
był jakiś powód, dla którego wyjechali…
–
Oczywiście, że mieliśmy powód!
Obie poderwały
głowy, momentalnie spoglądając w stronę drzwi. Isabeau rozpoznała ciężarną
kobietę, którą widziała już wcześniej, a która teraz stała w progu, w roztargnieniu
przyciskając dłoń do zaokrąglonego brzucha. Była blada i wyraźnie poruszona,
zaraz też weszła do biblioteki, nawet nie trudząc się tym, żeby pukać.
– To Bella.
Dobrze pamiętam? – zapytała natychmiast Layla, podrywając się na równe nogi. –
Widziałyśmy się w Lille.
– Mhm, tak.
Ostatnim razem rzucała krzesłami – mruknął Rufus.
Sama zainteresowana
jedynie prychnęła w odpowiedzi.
– I zaraz
znów zacznę – stwierdziła, nie kryjąc poruszenia. – Vick miał tu przyjść, ale
mu nie pozwoliłam. Wolę, żeby był żywy.
– To w pełni
zrozumiałe – zapewnił ją natychmiast Dimitr.
Skinęła mu
głową – krótko, ale z szacunkiem, a przynajmniej w taki sposób odebrała
ten gest Isabeau. W milczeniu obserwowała Bellę, kiedy ta podeszła bliżej,
wciąż jednak trzymając się na dystans od zebranych w pokoju wampirów. Dłoń
wciąż trzymała na brzuchu, a po wyrazie twarzy dało się zauważyć, że
niekoniecznie zdawała sobie z tego sprawę.
–
Pomyślałam, że mogę się przydać, królu – powiedziała w końcu, zwracając się
do Dimitra. – Byłam tam, więc jeśli macie pytania, to proszę bardzo. Gorzej już
i tak nie będzie.
– To może
zaczekać – zaoponował wampir. – Dużo się działo, więc…
– Dlaczego
wyjechaliście z Lille? – zapytał natychmiast Rufus, bezceremonialnie
wchodząc mu w słowo. Layla otworzyła usta, zamierzając na niego warknąć,
ale nie dał jej po temu okazji. – Nie umiera ani nie rodzi, a to ważne. Sama
dopiero co się zaoferowała, więc nie patrzcie na mnie w ten sposób.
Bella zacisnęła
usta. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle podenerwowana.
– To żadna
tajemnica. Wyjechaliśmy, bo powiedziałam, że więcej nie zniosę obecności Charona
– przyznała wyraźnie spiętym tonem. – Victor pojechał za mną. Ariel też,
chociaż wiem, że miał wątpliwości.
– Co dalej?
To żadna odpowiedź – obruszył się Rufus. – Wyjechaliście we trójkę, chociaż – o ile
dobrze pamiętam – mieliście tam najwięcej do powiedzenia. I masę wciąż chwiejnych
dzieciaków. Nikt mi nie wmówi, że chodziło tylko o obecność Charona.
– Jakie to
ma znaczenie? – jęknęła w odpowiedzi kobieta.
–
Wystarczające, żebym pytał. – Wampir wyprostował się niczym struna. Dosłownie
taksował wilkołaczycę wzrokiem, wyraźnie podenerwowany. – Sama się
zaoferowałaś. Więc?
– Rufus… –
rzuciła ze swojego miejsca Layla, ale nawet na nią nie spojrzał.
Isabeau zacisnęła
usta. W takich chwilach sama nie była pewna czy miała go za wariata, czy
może jednak uznawała to, że mógłby być genialny. Mimo wszystko milczała, w napięciu
czekając, kiedy dotarło do niej, że pytania Rufusa jak najbardziej miały sens.
Sama również nie zamierzała pozwolić sobie na stratę czasu, chcąc ustalić jak
najwięcej szczegółów tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
Miała wrażenie,
że minęła cała wieczność, zanim Bella w końcu zdecydowała się odezwać.
– Jak sobie
chcecie – warknęła, nie kryjąc frustracji. – Chciałam wyjechać, bo bałam się o siebie
i ciążę. W zasadzie… Groził mi, dobra? – Pokręciła głową. – Nie
chciałam, żeby Victor wiedział, bo wiem, jakby zareagował. Ale prawda jest
taka, że Charon wprost zasugerował mi, że mógłby… – Urwała, po czym wymownie
wbiła wzrok w brzuch. – Stwierdził, że ich nie ochronię. I wiecie co?
Zwłaszcza po dzisiejszym wierzę, że jakby chciał, to wyciąłby mi je z brzucha,
tak jak obiecywał.
– Jasna
cholera… – wyrwało się Williamowi.
W pomieszczeniu
jak na zawołanie zapanowała wymowna, przenikliwa cisza. Isabeau zamarła, wciąż
siedząc na fotelu i przez dłuższą chwilę nie będąc w stanie się ruszyć.
Zauważyła, że wciąż tkwiąca tuż obok Layla nieznacznie pobladła, rozszerzonymi
oczami wpatrując się w Bellę. Powiedzieć, że była po prostu zszokowana jej
słowami, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia.
Właśnie
wtedy, w samym środku całego zamieszania, drzwi otworzyły się po raz
kolejny. Claryssa bezceremonialnie wpadła do biblioteka, nie próbując pukać, a tym
bardziej nie prosząc o przyzwolenie. Słodka
bogini, jeszcze jej nam tutaj trzeba!, pomyślała w oszołomieniu
Isabeau, napinając mięśnie i podświadomie przygotowując na to, że za
moment trafi ją szlag, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Królu,
słyszałam, że…
Claryssa
zamilkła równie nagle, co wcześniej zaczęła mówić. Nagle zastygła w bezruchu,
chociaż Beau nie podejrzewała na to, że cokolwiek mogłoby zmusić tę kobietę do
tego, że zamilkła. A jednak zamarła w bezruchu, z uwagą
przypatrując się Belli – i to z niemniejszym zainteresowaniem, co i wilkołaczycę
jej.
– Chwila… Znamy
się? – To Isabella jako pierwsza przerwała panującą ciszę. Nagle zrobiła krok z stronę
Claryssy, wciąż uważnie ją obserwując. – Mogłabym przysiąc, że… Ej! – zaoponowała,
ale to nic nie dało.
Zanim którekolwiek
z nich zdążyło zareagować, wampirzyca odwróciła się na pięcie i wypadła
z biblioteki.
Drzwi po
raz kolejny zamknęły się z trzaskiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz