21 sierpnia 2018

Osiemdziesiąt jeden

Isabeau
– Jesteś pewna, że nie chcesz wrócić do pokoju? Beau…
Puściła słowa Dimitra mimo uszu, w zamian w pośpiechu wślizgując się do biblioteki. Wampir westchnął, ale przestał protestować, starannie zamykając za nią drzwi. Już na wstępie poczuła na sobie spojrzenie wyraźnie poruszonej Layli, która w końcu przestała niespokojnie krążyć po całym pomieszczeniu, w zamian przystając i zwracając się w jej stronę.
– Nie rób mi tego więcej! – jęknęła, wyrzucając obie ręce ku górze. – Co to w ogóle było? – dodała, a Isabeau jedynie z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Dobre pytanie – stwierdziła, nie kryjąc rozdrażnienia. – To chyba ja powinnam was o to pytać. Spotkałaś tego gościa już wcześniej.
– Tak. Ale wtedy nie próbował nikogo zabić. – Layla zawahała się, wyraźnie mając problem z tym, żeby nad sobą zapanować. – Ja… Na pewno wszystko gra?
Isabeau westchnęła, machinalnie unosząc dłoń do szyi. Skóra wciąż była wrażliwa, zwłaszcza pod wpływem dotyku, ale wampirzyca nawet się nie skrzywiła. Nie miała czasu na leżenie w sypialni i dochodzenie do siebie, zbytnio wtrącona z równowagi tym, co dopiero miało miejsce.
– Gdzie Riddley? – zapytała, zakładając ramiona na piersiach. – Albo przynajmniej Ariel? Mamy do pogadania.
– Pewnie zaraz przyjdą. Chyba liczą straty – wyjaśniła pośpiesznie Layla.
Isabeau westchnęła, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Wolała nie wiedzieć, jak tak naprawdę pod tym względem miały się sprawy. Wiedziała, że poza nią, na pewno oberwał jeden z wilkołaków, które zazwyczaj zamieszkiwały Lille, co jednak nie przeszkadzało mu kląć na czym świat stoi i na każdym kroku kłócić się ze swoją ciężarną partnerką. Po tym mogła raczej założyć, że raczej nie zamierzał umierać.
Nie miała pewności, czy ostał się ktoś więcej. Pozwoliła Riddley’owi działać, a nawet wysłała kilka wampirów z Niebiańskiej Rezydencji, ale nie miała pewności, czy to taki dobry pomysł. Jeśli do tej pory problem Charona był dla niej abstrakcją, nagle wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego, sama niepewna, w jaki sposób powinna opisać masakrę, którą – jakby nie patrzeć – zorganizowała zaledwie jedna osoba. Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim, nie wspominając o wilkołaku, który wydawałby się całkowicie oporny na srebro.
Jakby tego było mało, nie miała pojęcia, co sądzić o zaistniałej sytuacji. Próbowała to wszystko uporządkować, ale nie była w stanie. To potęgowało frustrację, ta zaś sprawiała, że Isabeau nagle zapragnęła roznieść pierwszą rzecz, która wpadłaby jej w ręce. Co prawda podejrzewała, że Dimitr nie wybaczyłby jej zniszczonej biblioteki i gabinetu, ale w tamtej chwili było jej wszystko jedno.
– Beau…
Głos Layli wyrwał ją z zamyślenia. Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że od dłuższej chwili tkwiła w bezruchu, zaciskając palce na krawędzi stołu i niemalże miażdżąc mebel. Natychmiast poluzowała uścisk i – próbując przy tym bezskutecznie zachować pozory – sięgnęła po stojącą na blacie ozdobną karafkę ze znajomym, rubinowym płynem. Przelała krew do jednej ze szklanek, po czym uniosła naczynie do ust, bez pośpiechu sącząc jej zawartość. Ręce wciąż nieznacznie jej drżały, ale próbowała to ignorować, w zamian całą uwagę skupiając na słodyczy rozchodzącego się po ciele płynu.
Westchnęła cicho. Krew wydawała się świeża, co jak nic było robotą Dimitra. Z drugiej strony, wciąż była w takim stanie, że nawet gdyby przyszło jej pić zimny i częściowo stężały płyn, byłoby jej wszystko jedno.
– Czego chciał? – zapytała cicho, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Mówiła do siebie, w gruncie rzeczy nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Mówił… o rozmowie, ale…
– Ciekawy pomysł na konwersacje – mruknęła bez przekonania Layla.
Isabeau potrząsnęła głową.
– Na początku brzmiał, jakby mu zależało. Teraz się zastanawiam, czy wysłuchanie go miałoby jakiekolwiek znaczenie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.
– Szczerze wątpię, Nemezis – zapewnił natychmiast Dimitr. – Riddley twierdził, że już na wstępie zarządzał widzenia ze mną, ale nie powiedział dlaczego. Zresztą nawet jeśli miał sprawę, najwyraźniej nie była aż taka pilna, skoro próbował nas zabić.
Skrzywiła się, nie mogąc się powstrzymać. Wzięła kolejny łyk, by po chwili wychylić całą zawartość szklaki. Znów sięgnęła po karafkę, chcąc napełnić naczynie raz jeszcze, choć w tamtej chwili to zdecydowanie nie na krew miała ochotę. Marzyła o winie albo najlepiej czymś mocniejszym, choć zarazem szczerze wątpiła, żeby alkohol był najlepszym remedium na dręczące ją wątpliwości. Procenty i skołatane nerwy również nie najlepiej szły ze sobą w parze, ale o tym – przynajmniej na razie – próbowała nie myśleć.
– Więc czegoś nie rozumiem – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Nastraszył Joce, a potem wymordował pół straży. I chciał zobaczyć się z nami, a jednak kiedy przyszło co do czego…
– Myślisz o władzy? – podsunął natychmiast Dimitr. – Chciał pokazać, że jak długo tutaj jest, to on ma kontrolę?
– A czy to ma jakikolwiek sens? – zapytała z powątpiewaniem.
Kwestie polityczne nigdy nie były czymś, w czym potrafiła się odnaleźć. Wiedziała jak działała monarcha i jak wielkie znaczenie dla Isobel miało zabicie króla, kiedy dzierżyła władzę. Dimitr był kluczową postacią, nawet jeśli z uporem temu zaprzeczał. To wszystko po prostu było skomplikowane i to o wiele bardziej, aniżeli Isabeau mogłaby sobie tego życzyć.
Inna sprawa, że wilkołaki od zawsze wydawały się działać po swojemu. Pozostawały całkowicie niezależnie od działań wampirów, nawet jeśli w wielu kwestiach próbowali ze sobą współpracować. Mogła myśleć o nich jak o straży, która jej podlegała, ale prawda była taka, że sprawy w każdej chwili mogły ulec zmianie, o czym wszyscy zdążyli się już przekonać wraz z buntem, który lata wcześniej zapoczątkował Yves.
Więc może nie chodzi o nas, pomyślała mimochodem, coraz bardziej podenerwowana. Może to ich wewnętrzne sprawy…
Ale wciąż czuła, że umykało jej coś istotnego. To, że Charon pofatygował się do domu Gabriela i Nessie, nie dawało wampirzycy spokoju. Chodziło o coś więcej, nie tylko wilkołaki, ale nie miała pojęcia, gdzie miałaby w tym wszystkim szukać sensu. Wszyscy byli z tym powiązani, a jednak nie potrafiła stwierdzić w jaki sposób. Istniała też możliwość, że może po prostu chciał ich wszystkich pozabijać, co znów nie byłoby aż takie dziwne, ale to również nie tłumaczyło wszystkiego.
Nie pojmowała, co i w którym momencie mogłoby sprawić, że ta istota zdecydowała się ujawnić. Lilia przybyła do Miasta Nocy, by wyczuła powrót Isobel, ale nawet ona nie była aż tak potężna. Kimkolwiek był Charon, musiał mieć jakiś cel – i nie chodziło w tym tylko o to, że mogłoby mu się nudzić.
– Riddley go postrzelił. Kilka razy – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jej głos zabrzmiał dziwnie w napiętej, niemalże nieprzeniknionej ciszy. – Srebrem… Bo to było srebro, prawda?
– Isabeau… – zaczął Dimitr, ale go zignorowała.
Ręce znów jej zadrżały. Chwilę później usłyszała trzask, kiedy szklanka dosłownie eksplodowała pod wpływem zbyt silnego uścisku, po prostu rozpadając się na kawałeczki i kalecząc dłoń. Isabeau skrzywiła się, po czym zniecierpliwionym ruchem strzepnęła kawałki szkła na dywan. Otarła rękę o już i tak pokrwawione ubranie, obojętna na to, że na materiale pojawiło się jeszcze więcej ciemnych smug. Drobne ranki zagoiły się prawie natychmiast, zwłaszcza że w jej organizmie wciąż krążyło dość posoki, by zdołała się uleczyć.
Poczuła na sobie zaniepokojone spojrzenia Dimitra i Layli, ale żadne z nich nie odezwało się chociażby słowem. Przyjęła to z ulgą, wręcz wdzięczna za to, że zdecydowali się milczeć.
– Zastanawia mnie tylko ta jedna rzecz – odezwała się ponownie, nie mogąc się powstrzymać. – Dlaczego, do jasnej cholery, on tak po prostu biegał sobie ze srebrnym łańcuchem i rozszarpywał wszystkich, których napotkał. Serio. Niech ktoś mi to wyjaśni, a nawet podziękuję.
Z trudem powstrzymała się od podniesienia głosu. Tkwiła w miejscu, ale w rzeczywistości miała ochotę zacząć niespokojnie krążyć. Pustka w głowie dawała jej się we znaki, tak jak i narastające z każdą chwilą poczucie bezradności. Założyła ramiona na piersiach, chcąc zająć czymś ręce, ale nawet wtedy nie poczuła się lepiej. Zmęczenie również doszło do głosu, uprzytomniając Isabeau, jak bardzo była wyczerpana, ale zignorowała to uczucie, tak jak i wrażenie, że po raz kolejny tkwiła w miejscu.
Powinna coś zrobić. Ta myśl nie dawała jej spokoju, bardziej nieznośna, niż wampirzyca mogłaby się spodziewać. Słodka bogini, była królowa i dowódczynią straży. To zobowiązywało, a ona czuła się tak, jakby wszyscy wokół patrzyli jej na ręce, czekając na jakiekolwiek sensowne rozkazy. Oczekiwali od niej rozsądnych posunięć, a jednak czuła się jak dziecko we mgle, zdolna co najwyżej miotać się na prawo i lewo, nie będąc w stanie podjąć decyzji. Gdyby przynajmniej wiedziała na czym stali i czego się spodziewać…
Odwróciła się, prostując niczym struna, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Bez słowa spojrzał na Rufusa i Williama, w zamian jedynie pytająco unosząc brwi. Wcześniej widziała ich zaledwie przez chwilę, zanim zniknęli jej z oczu, by rozejrzeć się po okolicy. Nie była zaskoczona, że Layla nie przyszła sama, zwłaszcza po tym, co spotkało ją ostatnim razem. Z drugiej strony, Isabeau powoli zaczynała mieć wątpliwości, czy puszczanie kogokolwiek w ślad za Charonem, było dobrym posunięciem.
– Wygląda na to, że jest spokojnie. Pomijając to, że pół dzielnicy to trupy – oznajmił Will, podchodząc bliżej. Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na walających się po podłodze odłamkach szkła. – Co i komu zrobiła ta biedna krew? – rzucił, ale nikt nie zwrócił na jego słowa większej uwagi.
– Co oznacza pół dzielnicy? – zapytała w zamian.
– To, że nie ograniczał się tylko do tamtego magazynu – wyjaśnił usłużnie Rufus. Jego głos zabrzmiał obojętnie, co najmniej jakby dyskutowali o pogodzie. – Było więcej ofiar. Śmiem twierdzić, że wcześniejszych.
Isabeau momentalnie doszła do wniosku, że lepiej było nie pytać skąd to wiedział. W zamian spróbowała skupić się na ważniejszym aspekcie tego, co powiedział. Próbowała być praktyczna, ale przez nadmiar emocji to okazało się trudne.
– Więc w teorii wiemy skąd przyszedł. I że lubi zabijać – rzuciła bez chociażby cienia entuzjazmu. – Średnio pomocne.
Odpowiedziało jej przeciągłe westchnienie. Zaraz po tym Rufus spojrzał na nią w poirytowany, wręcz pobłażliwy sposób, ale przynajmniej powstrzymał się od złośliwości. Sama nie była pewna czy to dobrze, zwłaszcza że wciąż miała ochotę komu przyłożyć.
– Możemy też, droga królowo – powiedział, starannie dobierając słowa – założyć, że od samego początku czegoś szukał. Od punktu do punktu, prosto do serca watahy.
– Skąd taki pomysł? – zainteresował się Dimitr. Z niejaką ulgą przyjęła to, że najwyraźniej zamierzał przejąć kontrolę nad sytuacją.
Rufus nie odpowiedział od razu. Ludzkim krokiem podszedł do Layli, wcześniej jakby od niechcenia rozglądając się po pomieszczeniu. Nawet się nie skrzywił, kiedy wampirzyca uczepiła się jego ramienia, wyraźnie nie będąc w stanie powstrzymać nerwowych odruchów. Wciąż się martwiła, choć po pojawieniu się Rufusa i Williama wyraźnie udało jej się rozluźnić.
– Gdybam tylko. – Naukowiec wzruszył ramionami. – Wcześniej poszedł do domu twojego brata i zaatakował Jocelyne. Jeśli wierzyć temu, co powiedziała, najpewniej czegoś szukał. Załóżmy, że tego nie znalazł, więc spróbował gdzie indziej i tym razem trafił do dzielnicy wilkołaków.
To brzmiało jak dość naciągana teoria, ale z doświadczenia wiedziała, że w przypadku Rufusa to wcale nie musiało być takie oczywiste. Nie miała pewności jak to robił, ale wnioski, które wyciągał – choć nie zawsze na pierwszy rzut oka sensowne – prędzej czy później okazywały się zadziwiająco bliskie prawdy. Zresztą w tamtej chwili każde wyjaśnienie wydawało się lepsze od błądzenia po ciemku.
Nerwowo zacisnęła usta. Skoro tak…
– Alessia? – podsunęła Layla, dosłownie wyciągając jej to pytanie z ust. Z jakiegoś powodu takie rozwiązanie wydawało się wręcz przerażająco prawdopodobne.
– Może – przyznał wymijająco Rufus. – Też o tym pomyślałem. Chociaż wciąż nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
– To znaczy jakie? – obruszył się Will. – Weź przestań mówić zagadkami, co? – dodał z rozdrażnieniem, a Isabeau poczuła, że ma ochotę go uciskać.
Rufus jedynie wywrócił oczami.
– Co robił w Lille? – Powiódł wzrokiem dookoła, jakby chcąc się upewnić, czy do wszystkich w pełni dotarły jego słowa. – Mam wrażenie, że to kluczowe. Od tego się zaczęło, czyż nie?
– Zobaczył Ali w Lille i podążył za nią – powiedziała, próbując to wszystko uporządkować. – Może znów chodzi o związek wampira z wilkołakiem. Facet najwyraźniej ma z tym problem.
– Nie powiedziałbym, żeby we wszystkich wzmiankach o Charonie chodziło tylko o to, że może mieć problem… – przyznał z rezerwą Rufus. – Nie wydaje się też typem tropiciela. Gdyby zależało mu na konkretnej ofierze, mielibyśmy problem jeszcze w Lille. Dlaczego miałby pojawić się akurat teraz? – drążył, a Isabeau jęknęła, coraz bardziej sfrustrowana.
– Bo wszyscy stamtąd uciekli? – podsunęła, ale po minie Rufusa poznała, że takie rozwiązanie w najmniejszym stopniu go nie satysfakcjonowało.
– Dlaczego? – drążył nadal. – W teorii powinno być mu to na rękę. Decyzyjne osoby same z siebie zostawiły mu kontrolę nad Lille i młodziakami. Więc co tak naprawdę się stało?
– A ja wiem? Pytaj Ariela, nie mnie – warknęła, pocierając skronie.
Zacisnęła powieki, czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Jeśli do tej pory była skołowana, Rufus jedynie pogorszył sytuację. To wszystko wydawał się zbyt skomplikowane, by  wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków miało sens. Wiedziała jedynie, że po Mieście Nocy krążył odporny na srebro, śmiertelnie niebezpieczny wilkołak, który – być może – polował na jej bratanicę.
Opadła na fotel, ukrywając twarz w dłoniach. Usłyszała, że ktoś wypowiedział jej imię, ale nie od razu stwierdziła do kogo należał głos – do Dimitra czy może Layli. Dopiero delikatny ruch i dłonie, które nagle zacisnęły się wokół jej własnych, skutecznie wyrwały ją z letargu. Zamrugała, w końcu decydując spojrzeć na kucającą przy niej, wyraźnie poruszoną siostrę.
– Hej, w porządku? – zapytała natychmiast wampirzyca. – Jeśli jeszcze potrzebowałabyś mojej krwi…
– Wypiłam dość – ucięła stanowczo. Zaraz po tym z westchnieniem pokręciła głową, uprzytomniając sobie, że jej słowa zabrzmiały o wiele ostrzej niż zamierzała. – Wybacz. Wierz mi, że już doszłam do siebie, Lay. To tylko srebro.
Coś we własnych słowach sprawiło, że zapragnęła wybuchnąć nieco histerycznym śmiechem. „Tylko”. Zupełnie jakby kruszec nie miał być w stanie nie tylko poważnie jej ranić, ale też zabić, gdyby chociażby Charonowi udało się dźgnąć ją w serce!
Nie była zaskoczona tym, że Layla po prostu niepewnie się uśmiechnęła. Zaraz po tym dosłownie rzuciła się na siostrę, zamykając ją w zdecydowanym uścisku. Isabeau zesztywniała, ale nie odsunęła się, po chwili wahania odwzajemniając gest – tylko na moment i ograniczając się przede wszystkim do nieporadnego poklepania wampirzycy po plecach, ale musiało wystarczyć.
– Tak, dobra… – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Też cię kocham i tak dalej, ale wciąż niczego nie wiemy.
– Więc zapytamy Ariela – zaproponowała natychmiast Layla. – To może zaczekać. Jeśli był jakiś powód, dla którego wyjechali…
– Oczywiście, że mieliśmy powód!
Obie poderwały głowy, momentalnie spoglądając w stronę drzwi. Isabeau rozpoznała ciężarną kobietę, którą widziała już wcześniej, a która teraz stała w progu, w roztargnieniu przyciskając dłoń do zaokrąglonego brzucha. Była blada i wyraźnie poruszona, zaraz też weszła do biblioteki, nawet nie trudząc się tym, żeby pukać.
– To Bella. Dobrze pamiętam? – zapytała natychmiast Layla, podrywając się na równe nogi. – Widziałyśmy się w Lille.
– Mhm, tak. Ostatnim razem rzucała krzesłami – mruknął Rufus.
Sama zainteresowana jedynie prychnęła w odpowiedzi.
– I zaraz znów zacznę – stwierdziła, nie kryjąc poruszenia. – Vick miał tu przyjść, ale mu nie pozwoliłam. Wolę, żeby był żywy.
– To w pełni zrozumiałe – zapewnił ją natychmiast Dimitr.
Skinęła mu głową – krótko, ale z szacunkiem, a przynajmniej w taki sposób odebrała ten gest Isabeau. W milczeniu obserwowała Bellę, kiedy ta podeszła bliżej, wciąż jednak trzymając się na dystans od zebranych w pokoju wampirów. Dłoń wciąż trzymała na brzuchu, a po wyrazie twarzy dało się zauważyć, że niekoniecznie zdawała sobie z tego sprawę.
– Pomyślałam, że mogę się przydać, królu – powiedziała w końcu, zwracając się do Dimitra. – Byłam tam, więc jeśli macie pytania, to proszę bardzo. Gorzej już i tak nie będzie.
– To może zaczekać – zaoponował wampir. – Dużo się działo, więc…
– Dlaczego wyjechaliście z Lille? – zapytał natychmiast Rufus, bezceremonialnie wchodząc mu w słowo. Layla otworzyła usta, zamierzając na niego warknąć, ale nie dał jej po temu okazji. – Nie umiera ani nie rodzi, a to ważne. Sama dopiero co się zaoferowała, więc nie patrzcie na mnie w ten sposób.
Bella zacisnęła usta. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle podenerwowana.
– To żadna tajemnica. Wyjechaliśmy, bo powiedziałam, że więcej nie zniosę obecności Charona – przyznała wyraźnie spiętym tonem. – Victor pojechał za mną. Ariel też, chociaż wiem, że miał wątpliwości.
– Co dalej? To żadna odpowiedź – obruszył się Rufus. – Wyjechaliście we trójkę, chociaż – o ile dobrze pamiętam – mieliście tam najwięcej do powiedzenia. I masę wciąż chwiejnych dzieciaków. Nikt mi nie wmówi, że chodziło tylko o obecność Charona.
– Jakie to ma znaczenie? – jęknęła w odpowiedzi kobieta.
– Wystarczające, żebym pytał. – Wampir wyprostował się niczym struna. Dosłownie taksował wilkołaczycę wzrokiem, wyraźnie podenerwowany. – Sama się zaoferowałaś. Więc?
– Rufus… – rzuciła ze swojego miejsca Layla, ale nawet na nią nie spojrzał.
Isabeau zacisnęła usta. W takich chwilach sama nie była pewna czy miała go za wariata, czy może jednak uznawała to, że mógłby być genialny. Mimo wszystko milczała, w napięciu czekając, kiedy dotarło do niej, że pytania Rufusa jak najbardziej miały sens. Sama również nie zamierzała pozwolić sobie na stratę czasu, chcąc ustalić jak najwięcej szczegółów tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Bella w końcu zdecydowała się odezwać.
– Jak sobie chcecie – warknęła, nie kryjąc frustracji. – Chciałam wyjechać, bo bałam się o siebie i ciążę. W zasadzie… Groził mi, dobra? – Pokręciła głową. – Nie chciałam, żeby Victor wiedział, bo wiem, jakby zareagował. Ale prawda jest taka, że Charon wprost zasugerował mi, że mógłby… – Urwała, po czym wymownie wbiła wzrok w brzuch. – Stwierdził, że ich nie ochronię. I wiecie co? Zwłaszcza po dzisiejszym wierzę, że jakby chciał, to wyciąłby mi je z brzucha, tak jak obiecywał.
– Jasna cholera… – wyrwało się Williamowi.
W pomieszczeniu jak na zawołanie zapanowała wymowna, przenikliwa cisza. Isabeau zamarła, wciąż siedząc na fotelu i przez dłuższą chwilę nie będąc w stanie się ruszyć. Zauważyła, że wciąż tkwiąca tuż obok Layla nieznacznie pobladła, rozszerzonymi oczami wpatrując się w Bellę. Powiedzieć, że była po prostu zszokowana jej słowami, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia.
Właśnie wtedy, w samym środku całego zamieszania, drzwi otworzyły się po raz kolejny. Claryssa bezceremonialnie wpadła do biblioteka, nie próbując pukać, a tym bardziej nie prosząc o przyzwolenie. Słodka bogini, jeszcze jej nam tutaj trzeba!, pomyślała w oszołomieniu Isabeau, napinając mięśnie i podświadomie przygotowując na to, że za moment trafi ją szlag, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Królu, słyszałam, że…
Claryssa zamilkła równie nagle, co wcześniej zaczęła mówić. Nagle zastygła w bezruchu, chociaż Beau nie podejrzewała na to, że cokolwiek mogłoby zmusić tę kobietę do tego, że zamilkła. A jednak zamarła w bezruchu, z uwagą przypatrując się Belli – i to z niemniejszym zainteresowaniem, co i wilkołaczycę jej.
– Chwila… Znamy się? – To Isabella jako pierwsza przerwała panującą ciszę. Nagle zrobiła krok z stronę Claryssy, wciąż uważnie ją obserwując. – Mogłabym przysiąc, że… Ej! – zaoponowała, ale to nic nie dało.
Zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, wampirzyca odwróciła się na pięcie i wypadła z biblioteki.
Drzwi po raz kolejny zamknęły się z trzaskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa