27 maja 2018

Trzysta pięćdziesiąt

Isobel
To było niczym impuls elektryczny – przemknęło przez jej od dawna martwe ciało, sprawiając, że wyprostowała się niczym struna. Nagle zamarła, przez kilka następnych sekund bezmyślnie wpatrując w przestrzeń. Chociaż minęły całe wieki, odkąd przestała potrzebować tlenu, poczuła się dziwnie z tym, że cokolwiek zmusiło ją do nieświadomego wstrzymania oddechu.
Królowa zadrżała, zaraz po tym niemalże zażenowana własną reakcją. Słabość do niej nie pasowała, nie wspominając o tym, że już prawie zapomniała, co to znaczy się bać. A jednak w tamtej chwili towarzyszyły jej niepokój i poczucie zagubienia tak silnego, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby ich zignorować.
W pierwszej chwili do głowy przyszło jej, że to Ciemność kolejny raz przybyła, by się z nią zobaczyć. Zacisnęła usta, za wszelką cenę próbując zapanować nad mętlikiem w głowie. Nie czuła się dobrze z myślą o towarzystwie kogoś, kto z oczywistych względów miałby nad nią przewagę, a tym bardziej mógłby czegoś od niej oczekiwać. Już dawno przywykła, że to działało w drugą stronę – i że to ona była panią sytuacji, podczas gdy wszyscy inni musieli się dostosować.
A jednak kolejne sekund mijały, zaś Isobel nie wyczuwała niczego, co świadczyłoby o obecności Ciemności.
Wiedziała, że ta istota z łatwością mogła się przed nią ukryć, nawet jej uniemożliwiając odpowiednio wczesną reakcję. Gdyby nie chciał, by go wyczuła, mógłby kryć się w mroku nawet przez cały dzień, a ona nie byłaby tego świadoma. Kto wie, może obserwował ją wielokrotnie, zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie, która…
Ophelia.
Mówił o Ophelii, przez co myślała o siostrze o wiele częściej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Chciała uznać to za zamknięty rozdział, ale wspomnienie wracało, doprowadzając Isobel do szału. Przynajmniej potrafiła panować nad myślami, ale wampirzycy umysł miał to do siebie, że był pojemny. Przez to nawet gdy koncentrowała się na czymś innym, jakaś jej cząstka rozpamiętywała słowa Ciemności.
Nie chciała być nikomu niczego winna. Ale była i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Teraz zaś Ophelia kolejny raz zaprzątała jej głowę, a to zdecydowanie nie było normalne.
Zaczęła niespokojnie krążyć, niezdolna do ustania w miejscu. W tamtej chwili cieszyła się z samotności i tego, że nikt nie był w stanie zobaczyć ją w takim stanie – tak bardzo pełną wątpliwości i chwiejną. Nie żeby musiała się przed kimkolwiek tłumaczyć, ale Isobel zdecydowanie nie przywykła do okazywania słabość ani przed obcymi, ani przed sobą samą. Wtedy czuła się niemalże jak słaby, nieporadny człowiek, a na to zdecydowanie nie zamierzała sobie pozwolić.
Co się zmieniło? Próbowała to określić, ale nie była w stanie. Mimo wszystko była pewna, że jakaś zmiana nastąpiła, czując to równie wyraźnie, co i lata temu własną nieporadność, kiedy uprzytomniła sobie że ci, którym zawdzięczała siłę, nagle się od niej odcięli. Tym razem szok nie był aż tak silny, ale i tak wzbudził w wampirzycy wątpliwości. Wiedziała, że działo się coś istotnego, co zwłaszcza po rozmowie z Ciemności mogła uznać za powiązane z siostrą. Chociaż nie przypuszczała, że Ophelia jeszcze kiedykolwiek okaże się problematyczna, najwyraźniej się myliła. I to akurat teraz, kiedy…
– Oddałam ją tobie – wymamrotała gniewnie. Miała nadzieję, że Ciemność słucha, choć z drugiej strony wypominanie czegoś tej istocie zdecydowanie nie było rozsądne. – Więc to twój problem. Miałeś ją zabrać…
Dłonie wampirzycy zadrżały, kiedy w pośpiechu zacisnęła je w pięści. Niewiele brakowało, by zaczęła niespokojnie miotać się na prawo i lewo, mając ochotę zniszczyć pierwszą rzecz, która wpadłaby jej w ręce. W zasadzie gdyby nie to, że miała słabość do mieszkania, w którym przebywała od czasu ucieczki z Volterry, bardzo chętnie rozniosłaby nawet cały budynek, gdyby tylko w ten sposób mogła poczuć się lepiej. Sęk w tym, że to miejsce odpowiadało jej o wiele bardziej od tych, w których bywała w ostatnim czasie, więc wolała zachować je w nienaruszonym stanie.
To było takie frustrujące! Zwykle gdy miała ochotę się wyładować, nie musiała się powstrzymywać. Gdyby wciąż dzierżyła władzę w Mieście Nocy, wystarczyłoby jedno skinienie, by przyprowadzono jej jakąś małoistotną duszyczkę, którą mogłaby się bawić do woli. Pozwoliłaby, żeby posadzka spłynęła krwią, nie musząc tracić czasu na zastanawianie, czy ta przyciągnie czyjąkolwiek uwagę, czy powinna się posilić, czy może postąpić w inny sposób. A jednak teraz tkwiła w środku wielkiego miasta, otoczona tysiącami ludzi, a jednak…
Coraz częściej miała tego dość. Jedynie świadomość, że zbyt pochopne decyzje mogłyby ją zgubić, powstrzymywały ją od gwałtownych działań.
Teraz zaś była jeszcze Ophelia, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Pani…?
Isobel  nawet nie drgnęła. Niepewny, zdystansowany głos w jej głowie był dla niej całkowicie obojętny, tak jak i to, że nagle zauważyła ruch w ciemnościach. W pierwszym odruchu miała ochotę odpędzić intruza, ale ostatecznie wyciągnęła dłoń, zachęcającym ruchem przywołując bezcielesną istotę do siebie. Poczuła przyjemny chłód i mrowienie w koniuszkach palców, kiedy demon owinął się wokół jej ręki, łasząc się niemalże jak małe kocie. Wiedziała, że był rozczarowany, bo zarówno on, jak i jego pobratymcy, woleli przebywać z nią wtedy, gdy była cała we krwi, którą mogłyby spijać, ale trudno. Nie zawsze miała im co zaoferować, zresztą to od niej zależało, kiedy decydowała się kogokolwiek nagrodzić.
– Milczenie – szepnęła, przyciągając rękę do siebie. – Tego w tej chwili potrzebuję.
Może i większość demonów nie dysponowała ludzkimi kształtami, ale to na szczęście nie szło w parze z głupotą. Przynajmniej na razie wszystko wskazywało, że demon rozumiał to, czego od niego oczekiwała, bo posłusznie zamilkł, chociaż z jakiegoś powodu się nie wycofał. Był sam, co Isobel przyjęła z ulgą, bo chwilami dostawała szału, słysząc dziesiątki konkurujących ze sobą szeptów. Problem polegał na tym, że została jej zaledwie garstka tych istot – posłusznych jej woli, a może po prosu zbyt głupich, by zorientować się, że Rafael zmienił strony.
To też było dla niej nie do pomyślenia. Demony towarzyszyły jej od zawsze, będąc niczym pewniak – jej osobista straż, która pojawiła się w chwili, w której powróciła. Były do niej przypisani, tworząc jeden zgrany organizm, podatny na polecenia, które wydawała. To, że kiedykolwiek mogłaby zostać bez wsparcia ze strony Ciemności, wydawało się czymś nieprawdopodobnym, co po prostu nie powinno mieć miejsca, a jednak…
A przecież poświęciła wszystko po to, by zyskać kontrolę. Oddała Ophelię i jej potomkinie tylko po to, by po wszystkim zostać z niczym.
Niemalże spodziewała się, że tym razem Ciemność zareaguje na jej myśli. Chciała wierzyć, że gdzieś tam była i słuchała, gotowa się ujawnić. Pragnęła przekonać samą siebie, że wciąż kontrolowała sytuację na tyle, by odkryć chociaż tyle, że mogła przewidzieć ruchy samego Pana Ciemności. W końcu już trochę go znała, prawda? Na swój sposób chciała, by stanęli naprzeciwko siebie. Aż rwało ją do tego, by wciągnąć go do konwersacji – porozmawiać raz jeszcze, tym razem na jej warunkach. Gdyby chodziło o kogoś innego, bez wahania wytknęłaby mu, że poczuła się oszukana – przez niego, jego dzieci, zwłaszcza Rafaela. Mieli układ, a pomimo tego wylądowała w tym mieszkaniu, upokorzona i tak pełna wątpliwości.
Odpowiedziała jej tylko i wyłącznie cisza. Nawet ocierający się o jej palce demon milczał, dając o sobie znać wyłącznie delikatnymi ruchami, kiedy raz po raz muskał opuszki królowej. Miała wrażenie, że ma do czynienia z nieporadnym dzieckiem – kimś, kto w gruncie rzeczy był nieprzydatny, nie będąc w stanie zaspokoić żadnej z potrzeb, które miała. Jasne, mogła wydać mu polecenie, ale co by to dało? Co było jej po kimś, kto w porównaniu do Rafaela nie znaczył niczego?
W chwili, w której demon się zbuntował, straciła zwierzchnictwo nad pozostałymi. A to nie powinno wyglądać w ten sposób.
Nie to obiecała jej Ciemność wieki temu.
Isobel warknęła, nagle tracąc cierpliwość. Usłyszała huk, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że pod wpływem impulsu pochwyciła stojącą w pobliżu komodę, kończąc żywot mebla na przeciwległej ścianie. To był ciężki, pokaźnych rozmiarów kawał drewna, a jednak wystarczyła chwila, by rozpadł się na kawałeczki, przy okazji krusząc tynk. Kobieta gniewnie zmrużyła oczy, niemalże z pogardą spoglądając na wyrób ludzkich rąk. I chociaż wiedziała, że nie miało znaczenia, kto odpowiadałby za wykonanie komody, w jakiś pokrętny sposób zrzucenie winy za jej rozpad na człowiecze słabości, przyniosło jej ukojenie.
To nie powinno być tak…
– Więc jesteś aż tak szalona, by mnie prowokować.
Zesztywniała, gwałtownie się prostując. Poza tym jednak nie dała po sobie poznać, że cokolwiek mogłoby być nie tak – że w choć niewielkim stopniu bała się tego, że mógłby jednak przyjść się z nią zobaczyć. Co więcej, znów słyszała jego głos w sposób wystarczająco rzeczywisty, by pojęła, że raz jeszcze zdecydował się zaszczycić ja swoją fizyczną obecnością.
Sama Ciemność stała tuż za nią, uważnie śledząc każdy kolejny krok, a jednak Isobel nie potrafiła zmusić się do tego, by się odwrócić.
Dotychczas podążający za nią demon zadrżał i zniknął. Zostali sami – ona i Ciemność – oboje milczący na swój sposób oderwani od rzeczywistości. Nowocześnie urządzone mieszkanie w wielkiej metropolii nagle wydało się czymś zatrważająco błahym i wręcz niewłaściwym, by gościć dwie wiekowe, jakże potężne istoty.
– Jestem… niecierpliwa. – Była na siebie zła za to, że głos jednak jej zadrżał, zdradzając niepokój. Chociaż wciąż nie patrzyła na Ciemność, w tamtej chwili mogła wręcz przysiąc, że się uśmiechał. Bawiła go. – Zawsze byłam.
– W istocie.
Wyraźnie wyczuła ruch za plecami. Tym razem nawet nie drgnęła, również w chwili, w której poczuła muśnięcie cudzych dłoni na ramionach. Nie przypominała sobie, by Ciemność kiedykolwiek zaszczyciła ją swoim dotykiem. A jednak teraz wszystko wskazywało na to, że we własnej osobie stał za nią, dotykając jej ramion i zachowując się tak, jakby jednak miała dla niego jakiekolwiek znaczenie.
To wszystko było niepojęte – począwszy od tych nagłych myśli o Ophelii, aż po świadomość, że przyciągnęła go do siebie. Nie miała pojęcia jaką grę prowadził tym razem, ale najwyraźniej była jej częścią. W końcu od samego początku o to chodziło: o grę, którą prowadziła Ciemność.
– Tak uważasz? – zapytał, ale chociaż brzmiał na rozbawionego, z zaskoczeniem wyczuła w jego głosie gniew. Coś go zdenerwowało, najpewniej jeszcze zanim przyszedł do niej. Skoro nie potrafił tego ukryć… – Więc jak to jest? Wydaje ci się, że tak wiele rozumiesz?
Nie odpowiedziała, z uporem milcząc. Nie reagowała nawet na sposób, w jaki przesuwał dłonie po jej ramionach. Męskie sztuczki ją nie interesowały, a Ciemność… Cóż, wciąż pozostawała po prostu mężczyzną, nawet jeśli był przy tym o wiele potężniejszy od tych, których spotykała na co dzień.
Jego śmiech ją otoczył. Był zimny, obojętny i bardzo podobny do jej własnego. Bo pod wieloma względami byli tacy sami – bezduszni, wyrachowani i spragnieni potęgi.
– Śmiesz do tego wszystkiego porównywać się do mnie? Kobieta, która kiedyś kochała? – dodał, a Isobel aż się zapowietrzyła.
Nie sądziła, że tak błahe słowa będą w stanie aż do tego wytrącić ją z równowagi. Być może to myślenie o Ophelii sprawiło, że czuła się inaczej – bardziej pewna siebie, a przy tym… skłonna do robienia głupstw – ale to nie miało znaczenia. Liczyło się to, że błyskawicznie odwróciła się, niemalże wpadając w ramiona stojącej tuż za nią istocie. Nagle stwierdzenie, że mogłaby otaczając ją sama Ciemność nabrało nowego znaczenia, wręcz przyprawiając ją o dreszcze.
– Ja nigdy nie… – zaoponowała, nie będąc w stanie nawet spojrzeć mu w twarz – i to nie tylko dlatego, że ta jak zwykle promieniała, wydając się czymś tak nieludzkim, że patrzenie na nią przypominało próbę wpatrywania się w słońce.
– Nigdy? – Tym razem roześmiał jej się w twarz. – Wzdychałaś do Jilliana od pierwszej chwili. Oddałaś mi własną siostrę tylko dlatego, że żałosny człowiek nie zwrócił na ciebie uwagi, nie dla potęgi. Jesteś tak ludzka i słaba, Isobel…
Może mówił coś więcej, ale właściwie już nie słuchała.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, zamachnęła się i z głośnym warknięciem spróbowała uderzyć go w twarz.
Zamierzyła się na samą Ciemność, a więc jedyną istotę, która miała szansę bez przeszkód ją zabić, nawet się przy tym nie wysilając.
To był zaledwie ułamek sekundy – zaledwie tyle potrzebował nie tylko na uniknięcie jej ciosu, ale również na to, by nagle zmaterializować się tuż za nią. Nagle wszystko uległo zmianie, a Isobel znów poczuła na sobie jego dłonie. Różnica polegała na tym, że palce Ciemności zaciskały się na jej włosach, zaś jedno szarpnięcie wystarczyło, by wylądowała na kolanach, zaskoczona bólem.
Chociaż nie była człowiekiem, przez krótką chwilę tak się poczuła. Nagle znów czuła, całkowicie krucha i bezbronna, zdana co najwyżej na łaskę Ciemności. To uprzytomniło jej, jak wielki popełniła błąd w chwili, w której spróbowała go sprowokować. Tak bardzo nie zbłądziła nawet wtedy, gdy uparła po raz pierwszy, pozwalając na całe wieki uwięzić się pod ziemią.
Przez krótką chwilę znów była krucha i żałosna, chociaż nie przypuszczała, że to w ogóle możliwe.
Wiedziała za to, że gdyby kiedykolwiek przyszło jej znów zaznać człowieczeństwa, wolałaby poderżnąć sobie gardło, niż do końca swoich dni żyć jako istota, którą otwarcie gardziła.
– Nic nie jest trwałe. Również twoja nieśmiertelność – usłyszała tuż przy uchu. W oszołomieniu uprzytomniła sobie, że jego głos rozbrzmiewał również w jej w głowie, choć to nie powinno być dziwne. Nie dla niej, telepatki. – Pamiętaj o tym, kiedy następnym razem przyjdzie ci do głowy, by ze mną igrać. To, co dała ci ta mała wiedźma, ja mogę ot tak odebrać.
Przez moment niemalże czuła jak od dawna martwe serce zaczyna bić. Raz, drugi, trzeci… Poczuła powiekami wilgoć i z niedowierzaniem uprzytomniła sobie, że to łzy. Po tych wszystkich wiekach była bliska tego, że popłakać się jak dziecko, czy to z bólu, czy znów upokorzenia.
A wszystko tylko dlatego, że puściły jej nerwy.
Ciemność wycofała się nagle, luzując uścisk i pozwalając jej opaść na posadzkę. Isobel zastygła w bezruchu, świadoma wyłącznie czystego przerażenia i mętliku w głowie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że wszystko wróciło do normy – jej nieśmiertelne ciało, niebijące serce. Znów była sobą, równe potężna co zazwyczaj, zupełnie jakby chwilowy incydent sprzed w chwili w rzeczywistości nie miał miejsca.
Być może w istocie tak się stało. Może Ciemność wyłącznie igrała z jej zmysłami i umysłem, ale nawet jeśli tak było, Isobel czuła, że ta istota bez wahania mogłaby posunąć się dalej. Teraz po prostu jej groził, ale gdyby okazał się zdolny do spełnienia tych obietnic…
Więc się rozumiemy, usłyszała i tym razem głos rozbrzmiewał wyłącznie w jej głowie. Nigdy więcej mnie nie prowokuj… Zwłaszcza że wciąż mam do powiedzenia dość i to nie tylko w kwestii naszego układu.
Wraz z tymi słowami Ciemność zniknęła.
Beatrycze
Poczucie zapadania się w mrok nie było niczym nowym. Wkrótce po tym wylądowała w znajomej już sali, przez kilka następnych sekund klęcząc na posadzce i próbując złapać oddech. Dopiero później dotarło do niej, że klęczała w kałuży krwi, więc z krzykiem poderwała się na równe nogi, cofając się tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem się nie wywróciła.
W pierwszym odruchu spojrzała w dół, niemalże spodziewając się zobaczyć ciążowy brzuch Ophelii. Strach ścisnął ją za gardło, kiedy pomyślała, co w takim wypadku oznaczałaby ta krew – i to pomimo tego, że przecież widziała dziecko. Cokolwiek się wydarzyło, kobieta donosiła ciążę do końca.
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że tym razem była sobą. Nie spoglądała na świat oczami Ophelii, ale własnymi. Ba! Nawet wciąż miała na sobie te same spodnie i kurtkę, w których dotarła do Chianni. Podejrzewała, że gdyby przetrząsnęła kieszenie, mogłaby znaleźć obity w czarną skórę pamiętnik, ale nie zamierzała tego sprawdzać. W pamięci wciąż miała dopiero co odbytą rozmowę, w żaden sposób nie będąc w stanie ot tak przyjąć do wiadomości tego, że notes w rzeczywistości mógłby należeć do niej.
Powiodła wzrokiem dookoła. Drgnęła, kiedy zauważyła Ophelię, instynktownie zamierzając ruszyć ku niej, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W zamian w milczeniu patrzyła, jak kobieta w pośpiechu opuszcza salę, zgodnie z życzeniem siostry. Kiedy spojrzała na Isobel, uprzytomniła sobie, że tę po raz kolejny otaczała pulsująca, żywa mgła – demony – i to wystarczyło, żeby pojęła, w którym wspomnieniu się znajdowała.
Z bijącym sercem wpatrywała się w wampirzą królową. Isobel stałą spokojnie, dumna i wyprostowana. Spojrzenie wbiła w miejsce, gdzie chwilę wcześniej znajdowała się Ophelia, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Jej twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji, wyłącznie obojętność, co mogło oznaczać dosłownie wszystko. Milczała, pozwalając, żeby demony krążyły wokół niej, w pośpiechu spijając przesiąkającą jej ubranie krew.
Beatrycze z wahaniem zrobiła krok naprzód. Nie miała pewności czy to rozsądne, niemalże spodziewając się, że wampirzyca nagle zwróci na nią uwagę, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Była niemalże pewna, że Isobel jej nie widziała, a tym bardziej nie czuła, ale i tak zawahała się. Miała wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie, w każdej chwili mogąc wpakować się w kłopoty.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Nie miała pojęcia, co zmieniło się, skoro tym razem była tu osobiście. Obserwowała Isobel, wciąż zastanawiając nad tym, czy jednak nie powinna ruszyć w ślad za Ophelią. Być może nie powinna spuszczać z nie oczu, chociaż…
– Jest przepiękna – doszedł ją aż nazbyt znajomy głos
 Zesztywniała, kiedy dotarło do niej, że rozbrzmiewał tuż za nią. Nie zdążyła się obejrzeć, to zresztą okazało się zbędne, bo Ciemność wkrótce po tym pojawiła się tuż obok, jak gdyby nigdy nic przechodząc tuż obok oszołomionej Isobel.
Miała wrażenie, że już kiedyś go widziała – promieniejącego, w pełni ludzkiej formie. Mimo wszystko w ruchach tego mężczyzny było coś absolutnie nadnaturalnego, począwszy od niezwykłej lekkości, z jaką stawiał kolejne kroki, aż po grację, dzięki której wydawał się raczej sunąć nad posadzką, aniżeli faktycznie po niej stąpać.
– Możliwe – odparła obojętnie Isobel. Dalej skupiała się na kłębiących się wokół niej demonach. – Nie mnie to oceniać, mój panie – dodała, ale nie zabrzmiało to szczególnie pokornie.
– Zazdrosna kobieta to najniebezpieczniejsza istota, jaką mogłaby nosić ziemia – stwierdził ze śmiechem. Było w tym dźwięku coś, co przyprawiło Beatrycze o dreszcze.
– Nie ma w moich decyzjach niczego, co wiązałoby się z zazdrością – obruszyła się wampirzyca. – Uważam po prostu, że potęga wymaga poświęceń.
Ciemność nie odpowiedziała od razu. Wciąż był zwrócony do Beatrycze plecami, ale była w stanie wyobrazić sobie, że uśmiechał się chłodno, wpatrzony w Isobel. Nie wierzył jej, ale nie skomentował tego nawet słowem.
– Niech i tak będzie – stwierdził w zamian. – Aczkolwiek dziwię się, że nie pozwoliłaś mi jej zobaczyć. Słodka Ophelia… Chętnie poznałbym ją już teraz – dodał, ale Isobel jedynie pokręciła głową.
– Nie w takich warunkach – stwierdziła, skinieniem głowy wskazując na zakrwawioną posadzkę. – Zresztą najpierw chciałabym się nacieszyć tym, co zostało mi ofiarowane… Tak wielki dar wymaga właściwego odwzajemnienia z mojej strony – oznajmiła i tym samym kolejny raz wprawiła Ciemność w dobry nastrój.
– Jak uważasz – rzucił bez większego zainteresowania. – Ale pozwól, że będę po swojemu obchodził się z twoją siostrą… Jest moja, czyż nie? Nawet jeśli jeszcze o tym nie wie.
Beatrycze zamknęła oczy.
„Ona i każda z jej córek…”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa