Beatrycze
Z bijącym sercem spojrzała na
zwróconą plecami do niej postać. Jasne włosy falami spływały aż do pasa,
bardziej srebrzyste niż blond, a do tego lekko pokręcone. Niebieska suknia
podkreślała smukłą sylwetkę, wyglądając raczej na coś wyjęte z jakiegoś odległego
stulecia, niż kreację, którą można by znaleźć ze współczesnym sklepie – chyba
że z kostiumami.
Przez kilka
pierwszych sekund panowała cisza, przerywana wyłącznie trzaskiem płonącego
raźno ogniska. Padające na podłogę cienie naprzemiennie to wydłużały się, to
skracały, i wtedy Beatrycze zauważyła, że z milczącą kobietą coś było
nie tak. Nie zwróciła na to uwagi wcześniej, ale ta istota zdecydowanie nie
była człowiekiem. Ciemność wydawała się ją pomijać, nigdzie też nie było widać
cienia drobnej sylwetki. Ona po prostu tam stała, jaśniejąc w sposób,
którego Beatrycze nie potrafiła opisać – nie tak, by patrzenie na nią sprawiało
problem, jakkolwiek podrażniając przywykłe do ciemności oczy. To był inny,
jakiś nienaturalny rodzaj aury, z którym nie spotkała się nigdy wcześniej.
Jak wspomnienie, pomyślała i z
jakiegoś powodu to wydało jej się najbardziej sensownym określeniem. Może po
prostu spoglądała na ducha, ale to również w pełni nie oddawało tego, co
widziała. Z jakiegoś powodu była pewna, że bez trudu rozpoznałaby istoty,
które na co dzień widywała Jocelyne. Ta kobieta nie była zjawą, ale czymś w rodzaju
wyrwanego z przeszłości cienia.
– Ophelio…
– wyrwało jej się.
Usłyszała
ciche westchnienie. Chwilę później spojrzały na nią znajome niebieskie oczy –
dokładnie te same, które widywała w swoich wizjach. Ophelia stała tuż
przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Co więcej wydawała się bardziej
prawdziwa niż przez cały ten czas, nagle będąc czymś więcej, niż tylko
spotykaną w snach postaciach. Wspomnienie z pamiętnika ożyło i stanęło
przed nią, o ile przez cały ten czas nie czekało w tym domu.
– Cieszę
się, że mogę w końcu zobaczyć kogoś tak bliskiego memu sercu… – Jej głos
brzmiał normalnie, zupełnie jakby była prawdziwa. Dokładnie jak we wspomnieniach,
kiedy konwersowała z Jillianem albo Isobel. Ona cała wydawała się
rzeczywista i odległa zarazem, jakkolwiek irracjonalne by się to nie
wydawało. – I zarazem tak bardzo mi przykro.
– Dlaczego?
Od samego
początku chciała zadać to pytanie. A wraz z nim wiele innych, chociaż
nie była pewna od którego z nich powinna zacząć. Chciała rozumieć, a ta
kobieta mogła jej w tym pomóc, o ile oczywiście nie była zwykłym
złudzeniem. Kto wie, może to wszystko oznaczało wyłącznie tyle, że Beatrycze w końcu
postradała zmysły. Prędzej czy później musiało do tego dość, biorąc pod uwagę
wszystko, czego doświadczała w ostatnim czasie.
Nie
zawahała się przed tym, by podejść bliżej. Nie bała się Ophelii ani tego, że ta
nagle mogłaby zniknąć. Nie sądziła też, żeby ktoś, kto nawet nie był
materialny, mógł jakkolwiek ją skrzywdzić. Co więcej, z jakiegoś powodu
miała dość pozostawania w mroku. Ciągnęło ją do światła – i to nie
tylko tego, które rzucało rozpalone ognisko, ale przede wszystkim bijącego od
Ophelii blasku.
Krótko
spojrzała na kominek, mimochodem zauważając, że wyglądał znajomo. Widziała taki
sam w domu Renesmee i Gabriela, niemalże pewna, że ten w Mieście
Nocy stanowił niemalże idealne odwzorowanie tego, który znajdował się w tym
miejscu. Nie miała pewności czy miało to jakieś znaczenie, dlatego ostatecznie
zignorowała to odkrycie. Bardziej interesowało ją to, że nagle znalazła się w jasnym,
rzucanym na zakurzony dywan blasku. Ophelia spokojnie stała tuż przed nią, choć
być może odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby, że w jakiś sposób unosiła
się nad podłogą. W zasadzie na pierwszy rzut oka Trycze nie potrafiła stwierdzić
jaka była prawda.
– Podejrzewam,
że sama najlepiej wiesz – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Spojrzała
na Ophelię z powątpiewaniem, bezskutecznie próbując stwierdzić, co takiego
chodziło jej po głowie. Problem polegał na tym, że blada twarz kobiety wydawała
się nie wyrażać żadnych konkretnych emocji. Co najwyżej smutek, ale to niewiele
pomagało, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co padło z jej ust już wcześniej.
W efekcie Beatrycze sama nie była pewna, co kryło się za słowami Ophelii –
to, że ta mogłaby jej współczuć utraty wspomnień, czy może czegoś innego.
Miała
ochotę o to zapytać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała. Przez kilka
sekund obie trwały w absolutnej ciszy, tak przenikliwe, że Beatrycze
zaczęła czuć się nieswojo. Nie po raz pierwszy niespokojnie rozejrzała się po
pokoju, z niejaką obawą spoglądając w zacienioną część salonu. Strach
ścisnął ją za gardło, co nie miało sensu, skoro dopiero co przeszła w ciemnościach
niemalże przez całą posiadłość. Kolejny raz poczuła się tak, jakby wyrwała się z trasu.
Cokolwiek przywiodło ją do tego miejsca, ostatecznie zniknęło, pozostawiając po
sobie wyłącznie obawy i narastający z każdą kolejną sekundą niepokój.
– Wezwałaś
mnie tutaj – zauważyła cicho Beatrycze, starannie dobierając słowa. – Od samego
początku…
– To raczej
ty podążałaś za mną.
Ledwo powstrzymała
sfrustrowany jęk. Niby jak miała to rozumieć? Zdecydowanie nie miała wpływu na
to, o czym śniła i co nakazywało jej przybyć aż tutaj. Szukała w tym
wszystkim sensu, ale go nie dostrzegała, powoli zaczynając wątpić w to,
czy Ophelia faktycznie zamierzała jej cokolwiek wyjaśnić. Co więcej, gdzieś w tym
wszystkim było jeszcze miejsce dla Ciemności, ale zdecydowała się o tej
istocie nie wspominać. Nie czuła jej obecności, instynkt zaś podpowiadał, że
tak było lepiej – i że powinna zrobić wszystko, by tak pozostało.
– Może, ale
tylko dlatego, że musiałam to zrobić – zaryzykowała raz jeszcze, starannie
dobierając słowa. Jeszcze kiedy mówiła, w pośpiechu wyjęła czarny
pamiętnik od którego to wszystko się zaczęło. – To twoje wspomnienia widziałam.
Prowadziłaś mnie cały czas, odkąd pierwszy raz tego dotknęłam – dodała z przekonaniem,
unosząc notes w taki sposób, by Ophelia mogła go zobaczyć.
Kobieta
zawahała się, lekko marszcząc brwi.
– To twój
pamiętnik – powiedziała łagodnie, nagle decydując się spojrzeć Beatrycze w oczy.
Było coś oszałamiającego w tych niebieskich tęczówkach, a zwłaszcza
złotych cętkach, które otaczały źrenice. Tak samo mogłaby spojrzeć na nią Elena.
– To twoje pismo, zapomniałaś? Odnalazłaś mnie na własne życzenie.
– Ale…
Raptownie
urwała, z niedowierzaniem potrząsając głową. Spodziewała się wielu rzeczy,
ale nie tego, co mówiła Ophelia. Ręce nieznacznie jej zadrżały, przez co omal nie
upuściła pamiętnika. Mocniej zacisnęła wokół niego palce, po czym z bijącym
sercem, dziwnie oszołomiona, spojrzała na spoczywający w jej dłoniach
notatnik.
„Przecież
to nie tak” – miała ochotę powiedzieć, ale tego nie zrobiła. Chociaż wszystko w niej
się buntowało, mimo wszystko czuła, że Ophelia mówiła prawdę.
Drżącymi
dłońmi przekartkowała pamiętnik, pomijając wpisy Jocelyne i wracając
niemalże do początku. Przesunęła wzrokiem po starannie zapisanych linijkach,
których nie potrafiła zrozumieć, bo zdecydowanie nie zostały zapisane po
angielsku. Jak mogłaby to napisać? I kiedy, bo zdecydowanie nie w tym
drugim życiu, które wiodła teraz. Jak wiele tak naprawdę zapomniała, skoro…?
– To nie ma
sensu – wyrwało jej się.
Nie otrzymała
odpowiedzi. W pośpiechu zamknęła pamiętnik, po czym przygarnęła go do
piersi, wzrok na powrót przenosząc na Ophelię. Nie ruszyła się nawet o milimetr,
ale coś w jej spojrzeniu zmieniło się – wyraźnie złagodniało, sprawiając
wrażenie niemalże współczującego, chociaż Beatrycze zdecydowanie nie chciała,
by ktokolwiek się nad nią użalał.
– Z pewnością
w tej sytuacji możesz się tak czuć. Aż za dobrze pamiętam, co to znaczy
być zagubioną… Chyba wciąż jestem – stwierdziła w zamyśleniu Ophelia. Na
moment zamilkła, myślami wydając się być gdzieś daleko. – Nie jestem pewna od
jak dawna z nimi nie rozmawiałam. Zwłaszcza z kimś, w kim
płynęłaby moja krew.
– Więc co
się zmieniło? – zniecierpliwiła się Beatrycze. Zrobiła krok naprzód, z wolna
zbliżając się do kobiety. – Coś mnie tutaj przywiodło. Jeśli nie ty…
– Może
anioł – przerwała jej tamta ze spokojem. – Albo coś innego. Świat ciągle się
zmienia, zwłaszcza w ostatnim czasie.
– Nie
rozumiem…
Ophelia uśmiechnęła
się przepraszająco.
– Ja też nie
– oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Och, świetnie, to jest nas dwie!,
pomyślała w oszołomieniu, nagle niepewna czy powinna się śmiać, czy może
płakać. W milczeniu wpatrywała się w Ophelię, czekając aż ta jednak
oznajmi, że żartowała. Jasne, to byłoby idiotyczne – to, by zjawa stroiła sobie
żarty w opustoszałym domu – ale wszystko wydawało się lepsze od rozczarowania,
które nagle poczuła Beatrycze. Miała wrażenie, że ktoś ją oszukał, zamiast
obiecanych wyjaśnień przynosząc jeszcze więcej pytań i wątpliwości.
– Więc
dlaczego? – nie dawała za wygraną. – W porządku, powiedzmy, że to ja cię
szukałam… Ale wspomnienia były twoje. Ty i… Jillian…
– Ach… – Przez
twarz Ophelii przemknął cień. Nagle wyprostowała się niczym struna, reagując na
wyraźnie istotne dla niej imię. – Jillian.
– Tak.
Widziałam was – drążyła, ale wszystko wskazywało na to, że kobieta już nie
słuchała.
Spuściła
wzrok, pozwalając, że srebrzyste włosy przysłoniły jej twarz. Dłonie na krótką
chwilę położyła na brzuchu, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby pod błękitną
suknią kryły się typowe dla ciąży krągłości. Ophelia wyglądała na przygnębioną i pogrążoną
we własnych myślach, aż Beatrycze zwątpiła w to, czy kobieta w ogóle pamiętała
o jej obecności.
– Wszystko
jest nie tak… – usłyszała. Tym razem głos jej rozmówczyni zabrzmiał inaczej,
bardziej odległy i drżący. – Ale to nie ma znaczenia… Z kolei twój
Jillian czeka na zewnątrz, prawda?
Beatrycze uniosła
brwi. Kiedy tym razem spojrzenia jej i Ophelii się spotkały, przekonała
się, że w jej oczach zebrały się łzy. Coś w tym widoku sprawiło, że
natychmiast zapragnęła znaleźć się bliżej i kobietę objąć, ale ostatecznie
się na to nie zdobyła. Czy w ogóle byłaby w stanie dotknąć kogoś, kto
najpewniej nie był prawdziwy?
– Mówisz o…
Lawrence’ie? – zaryzykowała, starannie dobierając słowa. – Ja… wciąż nie
wszystko pamiętam.
– Ale
kochasz go – stwierdziła Ophelia.
To nie było
pytanie i ta świadomość wystarczyła, żeby na dłuższą chwilę wytrącić
Beatrycze z równowagi. Wiedziała, czy może to było aż tak oczywiste…?
– Tak jak i ty
kochałaś Jilliana – oznajmiła w końcu, próbując skupić się nad tym, co
najważniejsze. – Więc co się stało? Wy i… wasze dziecko…
– Skończyło
się. Może zabrakło nam szczęścia… A może to ja jestem zbyt wielkim
tchórzem.
Nie odpowiedziała,
czując, że to jeszcze nie koniec. W milczeniu tkwiła w miejscu,
czekając na wyjaśnienia. Skoro już tutaj była, musiała przynajmniej spróbować się
czegoś dowiedzieć. To, że gdzieś w tym wszystkim była jeszcze Ciemność, na
razie pozostawało sprawą drugorzędną.
Ophelia przeniosła
wzrok na ogień, przez dłuższą chwilę bezmyślnie wpatrując się w płomienie.
– To nie
była moja wina – wyszeptała nagle, w pośpiechu przenosząc wzrok na Beatrycze.
– To, że on mnie wybrał…
– Jillian?
Oczy
kobiety rozszerzyły się w geście niedowierzania. Przez moment wyglądała
niemalże na zagniewaną, przez co Trycze prawie natychmiast zaczęła żałować
własnych słów.
– Jillian i nasze
dziecko są najlepszym, co mogłoby mnie spotkać – obruszyła się. – Przecież
wiesz. Przeszłaś to samo.
– Nie
pamiętam – jęknęła.
Wyraz
twarzy Ophelii złagodniał.
– Z mojej
winy – stwierdziła z wahaniem. – Powinnam to naprawić, ale nie wiem jak –
dodała przepraszającym tonem.
Beatrycze
potrząsnęła głową.
– Przecież
nie wymagam, żebyś… – Zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – To Ciemność nalegała,
żebym tutaj przyszła. Dlaczego? Ten dom…
– Jest pełen
złych i dobrych wspomnień – przerwała cicho Ophelia, wodząc wzrokiem
dookoła. – Kiedyś był związany z nami, tak sądzę. A ty mogłaś tutaj
dotrzeć, więc… tak było prościej.
– Związany z nami…?
Na twarzy
kobiety pojawił się blady, niemalże pobłażliwy uśmiech. Powiodła dłonią dookoła,
zamaszystym gestem wskazując na zaciemniony salon.
– Masz na
imię Beatrycze. To włoskie imię – zauważyła przytomnie. – Moja siostra i ja
wywodzimy się z tych terenów. A ja wyczuwam tutaj swoją krew, więc sądzę,
że któraś z moich córek mogła tutaj mieszkać. Nie wiem kiedy i jak,
ale… ten dom ma w sobie coś takiego. Licavoli przyszli później – stwierdziła,
po czym westchnęła cicho. – Może niektóre rody są sobie pisane. Ty masz z nimi
związek, chociaż nie przez krew, czyż nie?
– Rodzina
to nie tylko więzy krwi.
– Więc
rozumiesz. Aż za dobrze rozumiesz, co połączyło mnie z Jillianem – oznajmiła,
kolejny raz zmieniając temat. – Dlatego mogłam poświęcić wszystko dla dziecka,
które mi dał. On zresztą też – dodała, a potem nagle zamarła. Jej oczy
wyraźnie pociemniały, choć to wydawało się niemożliwe. – Nawet nie wiem, co się
z nim stało – szepnęła bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W jej
głosie pobrzmiewała tak silna gorycz, że Beatrycze aż się wzdrygnęła. –
Egoistyczne pragnienia.
– Ophelio…
Tym razem
nie doczekała się reakcji. Cokolwiek myślała sobie ta kobieta, myślami była gdzieś
daleka pogrążona we własnych wspomnieniach. Kolejny raz wydała się Beatrycze
odległa – i to w takim stopniu, że gdyby nagle zniknęła, nie wydałoby
jej się to ani trochę zaskakujące.
Zrobiła
kolejny krok naprzód, sama niepewna, co chciała w ten sposób osiągnąć.
Podejrzewała, że nie mogłaby tak po prostu Ophelii dotknąć, zwłaszcza że ta nie
była prawdziwa. Widziała to tym wyraźniej, mając wrażenie, że jasny blask ognia
przenika przez drobną postać, a kontury kobiety raz po raz to rozmywają
się, to znów nabierają ostrości. W tamtej chwili tym bardziej zaczęła
kojarzyć jej się ze wspomnieniem, na dodatek odległym i tak niewyraźnym,
że przywołanie go zaczynało być problematyczne.
– Powiedz
mi, co się stało – wyrzuciła z siebie na wydechu, niemalże błagalnie. Beatrycze
spojrzała na nią wyczekująco, coraz bardziej zniecierpliwiona. – Skoro mnie nie
wzywałaś, a ja świadomie nie szukałam ciebie… musi chodzić o coś
więcej. Może o twoje wspomnienia.
– Interesuje
cię przeszłość? – zapytała z powątpiewaniem Ophelia, raptownie
poważniejąc.
– Może –
przyznała zgodnie z prawdą. Skąd miała wiedzieć, zwłaszcza że w głowie
miała pustkę. – Mówiłaś o przeznaczeniu… O tym, że niektórzy są sobie
pisani. Może tak jest z nami. Z jakiegoś powodu ciągle patrzę na
świat twoimi oczami.
– Co z tego,
skoro to tylko przeszłość? – Ophelia wzruszyła ramionami. – Czegokolwiek się
dowiesz, nie będziesz miała na to wpływu. Ubolewam nad tym od wieków, patrząc jak
Ciemność pochłania kolejne moje córy…
– Ciemność…
Kobieta potrząsnęła
głową.
–
Przywiodła cię tutaj. Tak powiedziałaś – przerwała niemalże gniewnym tonem. –
Inaczej nie mogłaby mnie dosięgnąć. To takie w jego stylu, by wykorzystać
moją krew, by dostać się do mnie.
Serce Beatrycze
zabiło szybciej w odpowiedzi na te słowa. Zamarła w bezruchu, przez
moment zastanawiając nad tym, czy nie powinna się natychmiast wycofać. Czy
tylko o to chodziło? Była niczym marionetka w rękach Ciemności? Sposobem
na to, by ta dotarła do kogoś, kogo osobiście nie mogła dosięgnąć? Nie miała
pewności, co to oznaczało, ale sam fakt tego, że tutaj była, wydawał się
wystarczająco wymowny.
W końcu
wiedziała, kto oczekiwał od niej dotarcia do tego miejsca. Ciągle słyszała, że
powinna poszukać odpowiedzi i zrozumieć. Już Mira powiedziała jej, że sama
Ciemność stawiała Beatrycze warunki, w zamian oferując wolność. Sęk w tym,
że Beatrycze szczerze wątpiła, by w ten sposób w istocie mogła
zapewnić spokój sobie albo Elenie.
– Ja nie… –
zaczęła, ale Ophelia nie słuchała, jak gdyby nigdy mówiąc dalej. Co więcej,
wcale nie wydawała się przejęta tym, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
– Nie
jestem głupia. Obiecałam, że nigdy nie będzie mnie miał i dotrzymam słowa –
powiedziała z naciskiem, nagle podnosząc głos. Zupełnie jakby ktoś jeszcze słuchał, przeszło Beatrycze przez myśl i aż
wzdrygnęła się, co najmniej zaniepokojona taką perspektywą. Panujący poza kręgiem
rzucanego przez kominek światła mrok zaczynał ją przerażać. – Nie wybrałam tego
domu bez powodu. Ma w sobie coś takiego… Dotknęło go dość bólu, by
powstrzymać samą Ciemność od wejścia tutaj. Za dużo cierpienia jak na jedno miejsce,
by ktokolwiek odważył się skrzywdzić mnie akurat tutaj.
Beatrycze
mogła tylko zgadywać, jak wiele prawdy było w tym, co mówiła, zwłaszcza że
Ophelia brzmiała trochę tak, jakby próbowała przekonać samą siebie do znaczenia
własnych słów. Z pewnością było coś w tym domu, co doprowadziło je
obie do tego miejsca – i co zadecydowało o tym, że kobieta w ogóle
zdecydowała się ujawnić. Teraz krążyła niespokojnie w blasku ognia, nagle
zaczynając się miotać na prawo i lewo, ale mimo wszystko nie opuszczając oświetlonego
pola. To było tak, jakby tylko blask ognia chronił ją przed czymś, co kryło się
w ciemnościach…
I wtedy
dotarło do niej, że w istocie mogło tak być.
Czego chcesz?, pomyślała w niemalże
rozgorączkowany sposób. Serce zaczęło walić jej mocniej i szybciej niż do
tej pory. I dlaczego ja…
Znajdę ją nawet jeśli ukryje się pośród róż…
Zadrżała na
samo wspomnienie znajomego wiersza. Rozszerzonymi do granic możliwości oczyma
spojrzała na Ophelię, czekając aż ta zwróci na nią uwagę. Czuła, że powinna
rozumieć, ale wciąż czegoś brakowało – ostatnich elementów układanki, które w końcu
musiała wpasować w odpowiednie miejsca.
Potrzebowała
odpowiedzi, jakkolwiek trudne do zrozumienia by się nie okazały.
– Ophelio…
Jak go poznałaś, co? – zapytała wprost, po czy mówiła dalej, uświadamiając
sobie, że jej słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie. – Ciemność. I co z dzieckiem?
Nigdy cię nie dopadł, ale twoje… twoje córki… – podjęła, nie mogąc znaleźć odpowiedniejszego
słowa.
–
Poświęciłam wszystko…
– To wiem.
Ale dlaczego? – nie dawała za wygraną. – Jestem tutaj… I jest ktoś
jeszcze. Możliwe, że ja i Elena możemy to przerwać, ale najpierw muszę…
zrozumieć – ciągnęła, robiąc kolejny krok naprzód.
Nie miała
pewności czy jej słowa brzmiały sensownie. W tamtej chwili równie dobrze
mogła kłamać jak z nut, ale z drugiej strony… jaki miała wybór? Nawet
jeśli Ciemność miała swój cel w tym, by doprowadzić ją aż do tego miejsca,
wciąż mogły to wykorzystać. Ophelia mogła być odpowiedzią, nawet jeśli w żalu
nie do końca zdawała sobie z tego sprawę.
Kobieta
wyraźnie się zawahała, bynajmniej nie paląc się do odpowiedzi. W końcu
przestałą krążyć, zamierając dokładnie w tym samym miejscu, w którym
Beatrycze zobaczyła ją w pierwszej chwili. Tym razem nie patrzyła w ciemność,
ale w płonący jasno płomień, całą uwagę skupiając tylko i wyłącznie na
kominku.
– Elena… –
powtórzyła cicho. – Światło.
Przez
moment wydawała się niedowierzać, smakując to jedno słowo na języku i stopniowo
przyzwyczajając się do jego brzmienia. Zaraz po tym zerknęła na Beatrycze, nawet
słowem nie komentując tego, że ta z wolna podeszła bliżej. Teraz
znajdowały się tak blisko siebie, że Trycze wręcz spodziewała się poczuć bijące
od drugiego ciała ciepło. Oczywiści nic podobnego nie miało miejsca, zaś jedynym,
czego mogła doświadczyć, był kontrastujący z chłodem domu żar ognia.
– Proszę… –
zaczęła, chociaż sama nie była pewna, w jaki sposób powinna dokończyć. –
Macie takie same oczy – dodała po chwili wahania. – Ty i Elena.
Ophelia
drgnęła, chociaż trudno było określić, co wzbudziło w niej emocje – wzmianka
o oczach, czy może błagalna nuta pobrzmiewająca w tonie Beatrycze.
Czymkolwiek by to jednak nie było, musiało wystarczyć, by kobieta nagle drgnęła,
bez ostrzeżenia wyciągając dłoń ku niej dłoń.
– W takim
razie zobacz. Pokażę ci wszystko – oznajmiła i nie czekając na jakąkolwiek
reakcję, stanowczo chwyciła Beatrycze za rękę, zdecydowanym ruchem przyciągając
ją do siebie. Dotykała jej. Chociaż
to nie powinno być możliwe, tak po prostu trzymała ją w ramionach,
obejmując w taki sposób, że jej usta znalazły się tuż przy twarzy Trycze. –
Nie szukaj mnie więcej. Sama pojawię się tam, gdzie wszystko się zaczęło… I gdzie
przy odrobinie szczęścia zakończy.
Nie dodała
niczego więcej.
Wkrótce po
tym salon rozmył się i wszystko zniknęło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz