26 maja 2018

Trzysta czterdzieści dziewięć

Beatrycze
Z bijącym sercem spojrzała na zwróconą plecami do niej postać. Jasne włosy falami spływały aż do pasa, bardziej srebrzyste niż blond, a do tego lekko pokręcone. Niebieska suknia podkreślała smukłą sylwetkę, wyglądając raczej na coś wyjęte z jakiegoś odległego stulecia, niż kreację, którą można by znaleźć ze współczesnym sklepie – chyba że z kostiumami.
Przez kilka pierwszych sekund panowała cisza, przerywana wyłącznie trzaskiem płonącego raźno ogniska. Padające na podłogę cienie naprzemiennie to wydłużały się, to skracały, i wtedy Beatrycze zauważyła, że z milczącą kobietą coś było nie tak. Nie zwróciła na to uwagi wcześniej, ale ta istota zdecydowanie nie była człowiekiem. Ciemność wydawała się ją pomijać, nigdzie też nie było widać cienia drobnej sylwetki. Ona po prostu tam stała, jaśniejąc w sposób, którego Beatrycze nie potrafiła opisać – nie tak, by patrzenie na nią sprawiało problem, jakkolwiek podrażniając przywykłe do ciemności oczy. To był inny, jakiś nienaturalny rodzaj aury, z którym nie spotkała się nigdy wcześniej.
Jak wspomnienie, pomyślała i z jakiegoś powodu to wydało jej się najbardziej sensownym określeniem. Może po prostu spoglądała na ducha, ale to również w pełni nie oddawało tego, co widziała. Z jakiegoś powodu była pewna, że bez trudu rozpoznałaby istoty, które na co dzień widywała Jocelyne. Ta kobieta nie była zjawą, ale czymś w rodzaju wyrwanego z przeszłości cienia.
– Ophelio… – wyrwało jej się.
Usłyszała ciche westchnienie. Chwilę później spojrzały na nią znajome niebieskie oczy – dokładnie te same, które widywała w swoich wizjach. Ophelia stała tuż przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Co więcej wydawała się bardziej prawdziwa niż przez cały ten czas, nagle będąc czymś więcej, niż tylko spotykaną w snach postaciach. Wspomnienie z pamiętnika ożyło i stanęło przed nią, o ile przez cały ten czas nie czekało w tym domu.
– Cieszę się, że mogę w końcu zobaczyć kogoś tak bliskiego memu sercu… – Jej głos brzmiał normalnie, zupełnie jakby była prawdziwa. Dokładnie jak we wspomnieniach, kiedy konwersowała z Jillianem albo Isobel. Ona cała wydawała się rzeczywista i odległa zarazem, jakkolwiek irracjonalne by się to nie wydawało. – I zarazem tak bardzo mi przykro.
– Dlaczego?
Od samego początku chciała zadać to pytanie. A wraz z nim wiele innych, chociaż nie była pewna od którego z nich powinna zacząć. Chciała rozumieć, a ta kobieta mogła jej w tym pomóc, o ile oczywiście nie była zwykłym złudzeniem. Kto wie, może to wszystko oznaczało wyłącznie tyle, że Beatrycze w końcu postradała zmysły. Prędzej czy później musiało do tego dość, biorąc pod uwagę wszystko, czego doświadczała w ostatnim czasie.
Nie zawahała się przed tym, by podejść bliżej. Nie bała się Ophelii ani tego, że ta nagle mogłaby zniknąć. Nie sądziła też, żeby ktoś, kto nawet nie był materialny, mógł jakkolwiek ją skrzywdzić. Co więcej, z jakiegoś powodu miała dość pozostawania w mroku. Ciągnęło ją do światła – i to nie tylko tego, które rzucało rozpalone ognisko, ale przede wszystkim bijącego od Ophelii blasku.
Krótko spojrzała na kominek, mimochodem zauważając, że wyglądał znajomo. Widziała taki sam w domu Renesmee i Gabriela, niemalże pewna, że ten w Mieście Nocy stanowił niemalże idealne odwzorowanie tego, który znajdował się w tym miejscu. Nie miała pewności czy miało to jakieś znaczenie, dlatego ostatecznie zignorowała to odkrycie. Bardziej interesowało ją to, że nagle znalazła się w jasnym, rzucanym na zakurzony dywan blasku. Ophelia spokojnie stała tuż przed nią, choć być może odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby, że w jakiś sposób unosiła się nad podłogą. W zasadzie na pierwszy rzut oka Trycze nie potrafiła stwierdzić jaka była prawda.
– Podejrzewam, że sama najlepiej wiesz – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Spojrzała na Ophelię z powątpiewaniem, bezskutecznie próbując stwierdzić, co takiego chodziło jej po głowie. Problem polegał na tym, że blada twarz kobiety wydawała się nie wyrażać żadnych konkretnych emocji. Co najwyżej smutek, ale to niewiele pomagało, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co padło z jej ust już wcześniej. W efekcie Beatrycze sama nie była pewna, co kryło się za słowami Ophelii – to, że ta mogłaby jej współczuć utraty wspomnień, czy może czegoś innego.
Miała ochotę o to zapytać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała. Przez kilka sekund obie trwały w absolutnej ciszy, tak przenikliwe, że Beatrycze zaczęła czuć się nieswojo. Nie po raz pierwszy niespokojnie rozejrzała się po pokoju, z niejaką obawą spoglądając w zacienioną część salonu. Strach ścisnął ją za gardło, co nie miało sensu, skoro dopiero co przeszła w ciemnościach niemalże przez całą posiadłość. Kolejny raz poczuła się tak, jakby wyrwała się z trasu. Cokolwiek przywiodło ją do tego miejsca, ostatecznie zniknęło, pozostawiając po sobie wyłącznie obawy i narastający z każdą kolejną sekundą niepokój.
– Wezwałaś mnie tutaj – zauważyła cicho Beatrycze, starannie dobierając słowa. – Od samego początku…
– To raczej ty podążałaś za mną.
Ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk. Niby jak miała to rozumieć? Zdecydowanie nie miała wpływu na to, o czym śniła i co nakazywało jej przybyć aż tutaj. Szukała w tym wszystkim sensu, ale go nie dostrzegała, powoli zaczynając wątpić w to, czy Ophelia faktycznie zamierzała jej cokolwiek wyjaśnić. Co więcej, gdzieś w tym wszystkim było jeszcze miejsce dla Ciemności, ale zdecydowała się o tej istocie nie wspominać. Nie czuła jej obecności, instynkt zaś podpowiadał, że tak było lepiej – i że powinna zrobić wszystko, by tak pozostało.
– Może, ale tylko dlatego, że musiałam to zrobić – zaryzykowała raz jeszcze, starannie dobierając słowa. Jeszcze kiedy mówiła, w pośpiechu wyjęła czarny pamiętnik od którego to wszystko się zaczęło. – To twoje wspomnienia widziałam. Prowadziłaś mnie cały czas, odkąd pierwszy raz tego dotknęłam – dodała z przekonaniem, unosząc notes w taki sposób, by Ophelia mogła go zobaczyć.
Kobieta zawahała się, lekko marszcząc brwi.
– To twój pamiętnik – powiedziała łagodnie, nagle decydując się spojrzeć Beatrycze w oczy. Było coś oszałamiającego w tych niebieskich tęczówkach, a zwłaszcza złotych cętkach, które otaczały źrenice. Tak samo mogłaby spojrzeć na nią Elena. – To twoje pismo, zapomniałaś? Odnalazłaś mnie na własne życzenie.
– Ale…
Raptownie urwała, z niedowierzaniem potrząsając głową. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, co mówiła Ophelia. Ręce nieznacznie jej zadrżały, przez co omal nie upuściła pamiętnika. Mocniej zacisnęła wokół niego palce, po czym z bijącym sercem, dziwnie oszołomiona, spojrzała na spoczywający w jej dłoniach notatnik.
„Przecież to nie tak” – miała ochotę powiedzieć, ale tego nie zrobiła. Chociaż wszystko w niej się buntowało, mimo wszystko czuła, że Ophelia mówiła prawdę.
Drżącymi dłońmi przekartkowała pamiętnik, pomijając wpisy Jocelyne i wracając niemalże do początku. Przesunęła wzrokiem po starannie zapisanych linijkach, których nie potrafiła zrozumieć, bo zdecydowanie nie zostały zapisane po angielsku. Jak mogłaby to napisać? I kiedy, bo zdecydowanie nie w tym drugim życiu, które wiodła teraz. Jak wiele tak naprawdę zapomniała, skoro…?
– To nie ma sensu – wyrwało jej się.
Nie otrzymała odpowiedzi. W pośpiechu zamknęła pamiętnik, po czym przygarnęła go do piersi, wzrok na powrót przenosząc na Ophelię. Nie ruszyła się nawet o milimetr, ale coś w jej spojrzeniu zmieniło się – wyraźnie złagodniało, sprawiając wrażenie niemalże współczującego, chociaż Beatrycze zdecydowanie nie chciała, by ktokolwiek się nad nią użalał.
– Z pewnością w tej sytuacji możesz się tak czuć. Aż za dobrze pamiętam, co to znaczy być zagubioną… Chyba wciąż jestem – stwierdziła w zamyśleniu Ophelia. Na moment zamilkła, myślami wydając się być gdzieś daleko. – Nie jestem pewna od jak dawna z nimi nie rozmawiałam. Zwłaszcza z kimś, w kim płynęłaby moja krew.
– Więc co się zmieniło? – zniecierpliwiła się Beatrycze. Zrobiła krok naprzód, z wolna zbliżając się do kobiety. – Coś mnie tutaj przywiodło. Jeśli nie ty…
– Może anioł – przerwała jej tamta ze spokojem. – Albo coś innego. Świat ciągle się zmienia, zwłaszcza w ostatnim czasie.
– Nie rozumiem…
Ophelia uśmiechnęła się przepraszająco.
– Ja też nie – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Och, świetnie, to jest nas dwie!, pomyślała w oszołomieniu, nagle niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. W milczeniu wpatrywała się w Ophelię, czekając aż ta jednak oznajmi, że żartowała. Jasne, to byłoby idiotyczne – to, by zjawa stroiła sobie żarty w opustoszałym domu – ale wszystko wydawało się lepsze od rozczarowania, które nagle poczuła Beatrycze. Miała wrażenie, że ktoś ją oszukał, zamiast obiecanych wyjaśnień przynosząc jeszcze więcej pytań i wątpliwości.
– Więc dlaczego? – nie dawała za wygraną. – W porządku, powiedzmy, że to ja cię szukałam… Ale wspomnienia były twoje. Ty i… Jillian…
– Ach… – Przez twarz Ophelii przemknął cień. Nagle wyprostowała się niczym struna, reagując na wyraźnie istotne dla niej imię. – Jillian.
– Tak. Widziałam was – drążyła, ale wszystko wskazywało na to, że kobieta już nie słuchała.
Spuściła wzrok, pozwalając, że srebrzyste włosy przysłoniły jej twarz. Dłonie na krótką chwilę położyła na brzuchu, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby pod błękitną suknią kryły się typowe dla ciąży krągłości. Ophelia wyglądała na przygnębioną i pogrążoną we własnych myślach, aż Beatrycze zwątpiła w to, czy kobieta w ogóle pamiętała o jej obecności.
– Wszystko jest nie tak… – usłyszała. Tym razem głos jej rozmówczyni zabrzmiał inaczej, bardziej odległy i drżący. – Ale to nie ma znaczenia… Z kolei twój Jillian czeka na zewnątrz, prawda?
Beatrycze uniosła brwi. Kiedy tym razem spojrzenia jej i Ophelii się spotkały, przekonała się, że w jej oczach zebrały się łzy. Coś w tym widoku sprawiło, że natychmiast zapragnęła znaleźć się bliżej i kobietę objąć, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Czy w ogóle byłaby w stanie dotknąć kogoś, kto najpewniej nie był prawdziwy?
– Mówisz o… Lawrence’ie? – zaryzykowała, starannie dobierając słowa. – Ja… wciąż nie wszystko pamiętam.
– Ale kochasz go – stwierdziła Ophelia.
To nie było pytanie i ta świadomość wystarczyła, żeby na dłuższą chwilę wytrącić Beatrycze z równowagi. Wiedziała, czy może to było aż tak oczywiste…?
– Tak jak i ty kochałaś Jilliana – oznajmiła w końcu, próbując skupić się nad tym, co najważniejsze. – Więc co się stało? Wy i… wasze dziecko…
– Skończyło się. Może zabrakło nam szczęścia… A może to ja jestem zbyt wielkim tchórzem.
Nie odpowiedziała, czując, że to jeszcze nie koniec. W milczeniu tkwiła w miejscu, czekając na wyjaśnienia. Skoro już tutaj była, musiała przynajmniej spróbować się czegoś dowiedzieć. To, że gdzieś w tym wszystkim była jeszcze Ciemność, na razie pozostawało sprawą drugorzędną.
Ophelia przeniosła wzrok na ogień, przez dłuższą chwilę bezmyślnie wpatrując się w płomienie.
– To nie była moja wina – wyszeptała nagle, w pośpiechu przenosząc wzrok na Beatrycze. – To, że on mnie wybrał…
– Jillian?
Oczy kobiety rozszerzyły się w geście niedowierzania. Przez moment wyglądała niemalże na zagniewaną, przez co Trycze prawie natychmiast zaczęła żałować własnych słów.
– Jillian i nasze dziecko są najlepszym, co mogłoby mnie spotkać – obruszyła się. – Przecież wiesz. Przeszłaś to samo.
– Nie pamiętam – jęknęła.
Wyraz twarzy Ophelii złagodniał.
– Z mojej winy – stwierdziła z wahaniem. – Powinnam to naprawić, ale nie wiem jak – dodała przepraszającym tonem.
Beatrycze potrząsnęła głową.
– Przecież nie wymagam, żebyś… – Zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – To Ciemność nalegała, żebym tutaj przyszła. Dlaczego? Ten dom…
– Jest pełen złych i dobrych wspomnień – przerwała cicho Ophelia, wodząc wzrokiem dookoła. – Kiedyś był związany z nami, tak sądzę. A ty mogłaś tutaj dotrzeć, więc… tak było prościej.
– Związany z nami…?
Na twarzy kobiety pojawił się blady, niemalże pobłażliwy uśmiech. Powiodła dłonią dookoła, zamaszystym gestem wskazując na zaciemniony salon.
– Masz na imię Beatrycze. To włoskie imię – zauważyła przytomnie. – Moja siostra i ja wywodzimy się z tych terenów. A ja wyczuwam tutaj swoją krew, więc sądzę, że któraś z moich córek mogła tutaj mieszkać. Nie wiem kiedy i jak, ale… ten dom ma w sobie coś takiego. Licavoli przyszli później – stwierdziła, po czym westchnęła cicho. – Może niektóre rody są sobie pisane. Ty masz z nimi związek, chociaż nie przez krew, czyż nie?
– Rodzina to nie tylko więzy krwi.
– Więc rozumiesz. Aż za dobrze rozumiesz, co połączyło mnie z Jillianem – oznajmiła, kolejny raz zmieniając temat. – Dlatego mogłam poświęcić wszystko dla dziecka, które mi dał. On zresztą też – dodała, a potem nagle zamarła. Jej oczy wyraźnie pociemniały, choć to wydawało się niemożliwe. – Nawet nie wiem, co się z nim stało – szepnęła bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W jej głosie pobrzmiewała tak silna gorycz, że Beatrycze aż się wzdrygnęła. – Egoistyczne pragnienia.
– Ophelio…
Tym razem nie doczekała się reakcji. Cokolwiek myślała sobie ta kobieta, myślami była gdzieś daleka pogrążona we własnych wspomnieniach. Kolejny raz wydała się Beatrycze odległa – i to w takim stopniu, że gdyby nagle zniknęła, nie wydałoby jej się to ani trochę zaskakujące.
Zrobiła kolejny krok naprzód, sama niepewna, co chciała w ten sposób osiągnąć. Podejrzewała, że nie mogłaby tak po prostu Ophelii dotknąć, zwłaszcza że ta nie była prawdziwa. Widziała to tym wyraźniej, mając wrażenie, że jasny blask ognia przenika przez drobną postać, a kontury kobiety raz po raz to rozmywają się, to znów nabierają ostrości. W tamtej chwili tym bardziej zaczęła kojarzyć jej się ze wspomnieniem, na dodatek odległym i tak niewyraźnym, że przywołanie go zaczynało być problematyczne.
– Powiedz mi, co się stało – wyrzuciła z siebie na wydechu, niemalże błagalnie. Beatrycze spojrzała na nią wyczekująco, coraz bardziej zniecierpliwiona. – Skoro mnie nie wzywałaś, a ja świadomie nie szukałam ciebie… musi chodzić o coś więcej. Może o twoje wspomnienia.
– Interesuje cię przeszłość? – zapytała z powątpiewaniem Ophelia, raptownie poważniejąc.
– Może – przyznała zgodnie z prawdą. Skąd miała wiedzieć, zwłaszcza że w głowie miała pustkę. – Mówiłaś o przeznaczeniu… O tym, że niektórzy są sobie pisani. Może tak jest z nami. Z jakiegoś powodu ciągle patrzę na świat twoimi oczami.
– Co z tego, skoro to tylko przeszłość? – Ophelia wzruszyła ramionami. – Czegokolwiek się dowiesz, nie będziesz miała na to wpływu. Ubolewam nad tym od wieków, patrząc jak Ciemność pochłania kolejne moje córy…
– Ciemność…
Kobieta potrząsnęła głową.
– Przywiodła cię tutaj. Tak powiedziałaś – przerwała niemalże gniewnym tonem. – Inaczej nie mogłaby mnie dosięgnąć. To takie w jego stylu, by wykorzystać moją krew, by dostać się do mnie.
Serce Beatrycze zabiło szybciej w odpowiedzi na te słowa. Zamarła w bezruchu, przez moment zastanawiając nad tym, czy nie powinna się natychmiast wycofać. Czy tylko o to chodziło? Była niczym marionetka w rękach Ciemności? Sposobem na to, by ta dotarła do kogoś, kogo osobiście nie mogła dosięgnąć? Nie miała pewności, co to oznaczało, ale sam fakt tego, że tutaj była, wydawał się wystarczająco wymowny.
W końcu wiedziała, kto oczekiwał od niej dotarcia do tego miejsca. Ciągle słyszała, że powinna poszukać odpowiedzi i zrozumieć. Już Mira powiedziała jej, że sama Ciemność stawiała Beatrycze warunki, w zamian oferując wolność. Sęk w tym, że Beatrycze szczerze wątpiła, by w ten sposób w istocie mogła zapewnić spokój sobie albo Elenie.
– Ja nie… – zaczęła, ale Ophelia nie słuchała, jak gdyby nigdy mówiąc dalej. Co więcej, wcale nie wydawała się przejęta tym, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
– Nie jestem głupia. Obiecałam, że nigdy nie będzie mnie miał i dotrzymam słowa – powiedziała z naciskiem, nagle podnosząc głos. Zupełnie jakby ktoś jeszcze słuchał, przeszło Beatrycze przez myśl i aż wzdrygnęła się, co najmniej zaniepokojona taką perspektywą. Panujący poza kręgiem rzucanego przez kominek światła mrok zaczynał ją przerażać. – Nie wybrałam tego domu bez powodu. Ma w sobie coś takiego… Dotknęło go dość bólu, by powstrzymać samą Ciemność od wejścia tutaj. Za dużo cierpienia jak na jedno miejsce, by ktokolwiek odważył się skrzywdzić mnie akurat tutaj.
Beatrycze mogła tylko zgadywać, jak wiele prawdy było w tym, co mówiła, zwłaszcza że Ophelia brzmiała trochę tak, jakby próbowała przekonać samą siebie do znaczenia własnych słów. Z pewnością było coś w tym domu, co doprowadziło je obie do tego miejsca – i co zadecydowało o tym, że kobieta w ogóle zdecydowała się ujawnić. Teraz krążyła niespokojnie w blasku ognia, nagle zaczynając się miotać na prawo i lewo, ale mimo wszystko nie opuszczając oświetlonego pola. To było tak, jakby tylko blask ognia chronił ją przed czymś, co kryło się w ciemnościach…
I wtedy dotarło do niej, że w istocie mogło tak być.
Czego chcesz?, pomyślała w niemalże rozgorączkowany sposób. Serce zaczęło walić jej mocniej i szybciej niż do tej pory. I dlaczego ja…
Znajdę ją nawet jeśli ukryje się pośród róż…
Zadrżała na samo wspomnienie znajomego wiersza. Rozszerzonymi do granic możliwości oczyma spojrzała na Ophelię, czekając aż ta zwróci na nią uwagę. Czuła, że powinna rozumieć, ale wciąż czegoś brakowało – ostatnich elementów układanki, które w końcu musiała wpasować w odpowiednie miejsca.
Potrzebowała odpowiedzi, jakkolwiek trudne do zrozumienia by się nie okazały.
– Ophelio… Jak go poznałaś, co? – zapytała wprost, po czy mówiła dalej, uświadamiając sobie, że jej słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie. – Ciemność. I co z dzieckiem? Nigdy cię nie dopadł, ale twoje… twoje córki… – podjęła, nie mogąc znaleźć odpowiedniejszego słowa.
– Poświęciłam wszystko…
– To wiem. Ale dlaczego? – nie dawała za wygraną. – Jestem tutaj… I jest ktoś jeszcze. Możliwe, że ja i Elena możemy to przerwać, ale najpierw muszę… zrozumieć – ciągnęła, robiąc kolejny krok naprzód.
Nie miała pewności czy jej słowa brzmiały sensownie. W tamtej chwili równie dobrze mogła kłamać jak z nut, ale z drugiej strony… jaki miała wybór? Nawet jeśli Ciemność miała swój cel w tym, by doprowadzić ją aż do tego miejsca, wciąż mogły to wykorzystać. Ophelia mogła być odpowiedzią, nawet jeśli w żalu nie do końca zdawała sobie z tego sprawę.
Kobieta wyraźnie się zawahała, bynajmniej nie paląc się do odpowiedzi. W końcu przestałą krążyć, zamierając dokładnie w tym samym miejscu, w którym Beatrycze zobaczyła ją w pierwszej chwili. Tym razem nie patrzyła w ciemność, ale w płonący jasno płomień, całą uwagę skupiając tylko i wyłącznie na kominku.
– Elena… – powtórzyła cicho. – Światło.
Przez moment wydawała się niedowierzać, smakując to jedno słowo na języku i stopniowo przyzwyczajając się do jego brzmienia. Zaraz po tym zerknęła na Beatrycze, nawet słowem nie komentując tego, że ta z wolna podeszła bliżej. Teraz znajdowały się tak blisko siebie, że Trycze wręcz spodziewała się poczuć bijące od drugiego ciała ciepło. Oczywiści nic podobnego nie miało miejsca, zaś jedynym, czego mogła doświadczyć, był kontrastujący z chłodem domu żar ognia.
– Proszę… – zaczęła, chociaż sama nie była pewna, w jaki sposób powinna dokończyć. – Macie takie same oczy – dodała po chwili wahania. – Ty i Elena.
Ophelia drgnęła, chociaż trudno było określić, co wzbudziło w niej emocje – wzmianka o oczach, czy może błagalna nuta pobrzmiewająca w tonie Beatrycze. Czymkolwiek by to jednak nie było, musiało wystarczyć, by kobieta nagle drgnęła, bez ostrzeżenia wyciągając dłoń ku niej dłoń.
– W takim razie zobacz. Pokażę ci wszystko – oznajmiła i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, stanowczo chwyciła Beatrycze za rękę, zdecydowanym ruchem przyciągając ją do siebie. Dotykała jej. Chociaż to nie powinno być możliwe, tak po prostu trzymała ją w ramionach, obejmując w taki sposób, że jej usta znalazły się tuż przy twarzy Trycze. – Nie szukaj mnie więcej. Sama pojawię się tam, gdzie wszystko się zaczęło… I gdzie przy odrobinie szczęścia zakończy.
Nie dodała niczego więcej.
Wkrótce po tym salon rozmył się i wszystko zniknęło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa