25 maja 2018

Trzysta czterdzieści osiem

Beatrycze
Brała pod uwagę to, że Lawrence może zaprotestować. Niemalże spodziewała się, że jednak to zrobi i będzie musiała z nim walczyć o to, żeby odpuścił. Uświadomiła to sobie w chwili, w której dotarło do niej, że machinalnie napięła mięśnie i spojrzała na wampira wyczekująco, w głowie układając kolejne argumenty, którymi mogłaby się posłużyć, żeby postawić na swoim.
Lawrence westchnął, po czym spojrzał na nią w co najmniej skonsternowany sposób. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic cofnął się o krok, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście.
– To tylko opustoszały dom, prawda? – zauważył, ale po jego tonie poznała, że nie brzmiał na przekonanego.
Wypuściła powietrze ze świstem, uspokojona. Skinęła głową, choć w tamtej chwili nie była w stanie przekonać samej siebie, że wszystko jest pod kontrolą. W końcu była tutaj, z kolei budynek ze snów zdecydowanie nie był dla niej „tylko opustoszałym domem”.
– Tak – powiedziała mimo wszystko. – Zaczekaj tutaj na mnie.in
Nie miała pewności czy zamierzał jej usłuchać. Podejrzewała, że niekoniecznie, zwłaszcza gdyby zwlekała zbyt długo albo jednak wpakowała się w kłopoty. To przekonało ją, by skorzystać z tymczasowej zgody i w pośpiechu się oddalić. Na powrót skoncentrowała się na domu, w końcu decydując się pokonać dzielącą ją od drzwi wejściowych odległość.
Poczuła się dziwie  z tym, że jej dłoń w końcu zacisnęła się na klamce. Z bijącym sercem spojrzała na wejście, czując, że z wrażenia zaczyna jej się kręcić w głowie. Nigdy dotąd nie zabrnęła aż tak daleko. Nie we snach, bo rzeczywistość rozmywała się w chwili, w której w ogóle próbowała podejść bliżej.
Teraz wszystko było inne, co skutecznie uprzytomniło Beatrycze, że nie śniła. Chłód metalu pod palcami był w pełni prawdziwy, tak jak i to miejsce.
Nareszcie dotarła tu, gdzie od samego początku chciała – do domu, który ją wzywał – a jednak…
A potem nacisnęła klamkę i poczuła rozczarowanie tak silne, że prawie się rozpłakała.
– Zamknięte.
Jej głos zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy, zwłaszcza że wypowiedziała to jedno słowo niczym najgorsze przekleństwo. Dlaczego  w ogóle ją to dziwiło? Jasne, że było zamknięte! W zasadzie czego się spodziewała, przychodząc do niezamieszkanego domu, który mimo wszystko do kogoś należał?
Zamrugała kilkukrotnie, czując zbierające się pod powiekami łzy. To był kiepski powód do płaczu, ale ta reakcja była silniejsza od niej. Spodziewała się wielu przeszkód, a nawet tego, że wszystko jednak okazje się iluzją albo że pomyliła domy, a jednak najbardziej zszokowało ją coś tak przyziemnego, jak zamknięte drzwi! Swoją drogą, że też wcześniej nie pomyślała, w jaki sposób miałaby dostać się do środka! Nie przewidziała wielu rzeczy, tak naprawdę zdając się na instynkt, łut szczęścia i nadzieję, że wszystko wyklaruje się samo, kiedy już dotrze na miejsce.
– Mam ci pomóc? – rzucił ze swojego miejsca Lawrence. – Mógłby… – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Nie! – wyrwało jej się. Zaraz po tym zarumieniła się, samą siebie zaskakując tym, że podniosła głos. – Ja… zrobię to sama – dodała już spokojniej, ale i tak poczuła się jak grymaszące dziecko, które za wszelką cenę próbowało pokazać, że jest doroślejsze niż w rzeczywistości.
Chociaż nie widziała twarzy Lawrence’a, była dziwnie pewna, że w odpowiedzi na jej reakcję wywrócił oczami. Zignorowała myśl o tym, że najpewniej robiła z siebie idiotkę, po czym wycofała się na trawnik, spode łba patrząc na górujący nad nią budynek. Wszystko w niej aż rwało się, by wejść do środka, ale to najwyraźniej musiało jeszcze poczekać. Co więcej, naprawdę czuła, że powinna zrobić to w pojedynkę. To było coś intymnego i tylko jej, dokładnie jak te sny, którymi tak niechętnie dzieliła się nawet z Cammy’m.
Raz jeszcze spojrzała na drzwi. No więc? Jestem tutaj, przypomniała, sama niepewna do kogo się zwracała. Do Ciemności? Nie czuła jej w pobliżu, chociaż nie mogła mieć pewności. Podejrzewała, że ta istota dawała o sobie znać tylko wtedy, kiedy naprawdę tego chciała. W innym wypadku jak nic mogła się ukryć, obserwując nieświadomą ofiarę tak długo, jak było jej to na rękę.
Coś w tej myśli skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze. Co więcej, nabrała pewności, że Ciemność zdecydowanie nie miała w planach ułatwiać jej zadania przez – chociażby – coś tak oczywistego, jak otwarcie drzwi.
Westchnęła w duchu, coraz bardziej sfrustrowana. Czuła, że na domiar złego Lawrence nie odrywał od niej wzroku, czekając na jakąkolwiek sensowną reakcję z jej strony. Oczywiście, że nie mogła przez resztę wieczności tkwić przed tym domem i czekać na zbawienie. Musiała w końcu coś zrobić, próbując myśleć, co takiego zdecydowałaby, gdyby jednak została sama, bez kogoś, kto przez cały czas patrzyłby jej na ręce.
Bez pośpiechu podeszła bliżej, po czym z wolna zaczęła obchodzić dom, uważnie przypatrując się jego elewacji. Miał dwa piętra, a przynajmniej tyle wywnioskowała, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy powinna doliczyć poddasze. Albo piwnicę. Tak czy inaczej, gdyby miała przeszukać całą posiadłość, zeszłoby jej przynajmniej do wieczora, ale szczerze wątpiła, by Lawrence zechciał tyle zaczekać na zewnątrz. To, że tak naprawdę nie miała pewności, co przywiodło ją do tego miejsca, zdecydowanie nie pomagało.
Z powątpiewaniem spoglądała na odłażącą, białą farbę i pnące się po ścianach pnącza dzikiego bluszczu. Na tyłach domu dostrzegła krzewy róż, teraz uśpione i na swój sposób… wyjątkowo smutne. Co więcej, coś w ich widoku przyprawiło Beatrycze o dreszcze, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie wygląd ogrodu, który zarejestrowała we wspomnieniach Ophelii. Tam też były róże, co oczywiście o niczym nie świadczyło, ale…
Cichy szelest wyrwał ją z zamyślenia. Ledwo stłumiła krzyk, jednocześnie odskakując w tył i w pośpiechu podrywając głowę ku górze. Zauważyła ciemny kształt, który błyskawicznie przemknął tuż nad nią, a w którym dopiero po chwili rozpoznała ptaka. Stworzenie poderwało się do lotu i – energicznie zagarniając skrzydłami powietrze – poszybowało w kierunku lasu, wkrótce po tym znikając Beatrycze z oczu.
Odetchnęła, machinalnie przyciskając dłoń do piersi i próbując zapanować nad trzepocącym się w klatce piersiowej sercem. Wzięła kilka głębszych wdechów, wciąż spoglądając w ślad za ptakiem.                Wydał jej się dziwny, zadziwiająco wręcz duży i… Cóż, nie zauważyła dość, żeby stwierdzić cokolwiek więcej. Wiedziała jedynie, że powinna go rozpoznać, ale mimo usilnych starań nie była w stanie dopasować ciemnego kształtu do czegoś, co miałaby okazję widzieć wcześniej.
– Beatrycze…
– Na litość Boską!  – wyrwało jej się.
Prawie skoczyła na Lawrence’a, kiedy ten pojawił się tuż za nią. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, nie pierwszy raz mając ochotę nim potrząsnąć. Wiedziała, że nie wytrzymałby zbyt długo, zresztą zdecydowanie nie było mu na rękę, że miałby spuścić ją z oczu, ale to nie zmieniało tego, że był na dobrej drodze, by przyprawić ją o zawał.
– Wybacz! – zreflektował się pośpiesznie, dla pewności odsuwając się. Beatrycze westchnęła. Za którymś razem jednak miała połamać sobie ręce, próbując mu przyłożyć. – Potrzebujesz pomocy?
– Na razie nie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej nie próbował negować jej decyzji. Z wolna zwróciła się znów w stronę domu, machinalnie przenosząc wzrok na dach, bo stamtąd zerwał się do lotu ptak. Nie mogła przestać o nim myśleć, gorączkowo próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby widziała go wcześniej albo przynajmniej powinna wiedzieć do jakiego gatunku należał. Podejrzewała, że to mało istotne, a ona po prostu machinalnie szukała czegoś, czym mogłaby zając umysł, ale i tak miała złe przeczucia.
Dopiero po chwili skupiła się na tyle, by znów zacząć zwracać uwagę na to, co najważniejsze. Kiedy już nabrała pewności, że serce jednak nie zamierza wyskoczyć jej z piersi, a tym bardziej zatrzymać się od nadmiaru emocji, ponowiła wędrówkę wokół budynku. Podejrzewała, że L. z uporem podążał za nią, ale starała się o tym nie myśleć. Powiedziała mu już, że zamierzała dostać się do środka na własną rękę, więc zamierzała przynajmniej spróbować dotrzymać słowa.
Wsunęła dłoń pod kurtkę, muskając palcami okładkę ukrytego w kieszeni zeszytu. Wiedziała, że to ryzykowne, zwłaszcza że w każdej chwili znów mogła zostać wciągnięta we wspomnienia Ophelii, ale z drugiej strony… Może o to chodziło? Może wciąż widziała za mało, by być w stanie zrozumieć znaczenie tego miejsca? Czekała na olśnienie, a to mogło się kryć właśnie tam – w przeszłości, bo w końcu czemu nie? Swoją drogą, sama świadomość, że pamiętnik wciąż był przy niej, przynosiła Beatrycze swego rodzaju ukojenie. To nic, że z winy tego przedmiotu doświadczała naprawdę nietypowych rzeczy. Na dłuższą metę to wydawało się właściwe, ona zaś powoli zaczynała uznawać te wspomnienia jako coś koniecznego, co za wszelką cenę próbowała uporządkować.
– Trycze… – odezwał się ponownie Lawrence, wyrywając ją z zamyślenia.
– Mówiłam ci już, że ja…
– Tak. Że chcesz to zrobić sama – zniecierpliwił się, bez wahania wchodząc jej w słowo. – Skoro nie chcesz, żebym sam załatwił ci wejście, może spróbuj tędy. Swoją drogą, nieźle się tutaj urządzili… Widziałaś jaki teren przylega do tego domu? – dodał, ale już nie zwracała na niego większej uwagi.
W zamian spojrzała na budynek, skupiając się na tym, co jej wskazał. A potem już tylko stała i patrzyła, mimowolnie zastanawiając się jakim cudem nie zauważyła przynależącego do jednego z pokoi balkonu – na dodatek położonego na tyle nisko, że przy odrobinie szczęścia miałaby okazję do niego dosięgnąć.
Z bijącym sercem spojrzała na Lawrence’a, prawie na pewno znów wchodząc mu w słowo, ale i tak nie miała pojęcia o czym aktualnie mówił.
– Podsadzisz mnie? – zapytała, a wampir prychnął i wzniósł oczu ku górze.
– Och… Teraz potrzebujesz pomocy – mruknął z przekąsem, ale nie zaprotestował.
Z jakiegoś powodu nie bała się tego, że mogłaby nie dać sobie rady ze wspinaczką. Mogła tylko zgadywać czy kiedyś to lubiła, zresztą to nie miało większego znaczenia. Liczyło się to, że jej ciało wydawało się doskonale wiedzieć, co robić, kiedy Lawrence już uniósł ją do góry, pozwalając, by wybiła się na tyle, żeby zdołać pochwycić się krawędzi balkonu. Z wahaniem spojrzała na wyniszczoną już konstrukcję, niemalże spodziewając tego, że barierka ustąpi pod jej ciężarem, ale nic podobnego nie miało miejsca – wystarczyło, żeby z wprawą podciągnęła się, by chwilę później wylądować po drugiej stronie.
– Wszystko w porządku?
Natychmiast poderwała się na równe nogi. Lawrence spoglądał na nią z obawą, wyraźnie uspokojony tym, że pewnie stała na balkonie. Mimo wszystko nie wyglądał na przekonanego, Beatrycze zaś była pewna, że aż rwał się do tego, żeby do niej dołączyć.
– Jasne, że tak – zapewniła pośpiesznie. Zaczynała czuć się nieswojo, wciąż obawiając się tego, że balkon jednak mógł się zawalić. W zasadzie… dlaczego nie? W końcu wszystko wskazywało na to, że budynek nie był odwiedzany od lat. – Dam ci znać, gdyby coś się działo.
– Skoro tak twierdzisz…
Westchnęła, po czym odwróciła się, woląc nie czekać aż zmieni zdanie. Wciąż liczyła się z tym, że za moment znów napotka zamknięte drzwi – tym razem przeszklone, ale to wcale nie poprawiłoby jej nastroju. W zasadzie sama nie była pewna, co okazałoby się gorszą możliwością: konieczność skakania z pierwszego piętra czy może proszenie Lawrence’a o to, by pomógł jej dostać się do środka.
W zasadzie już poprosiłaś go o pomoc… Dlaczego jesteś taka uparta?, pomyślała mimochodem, ale nie potrafiła samej sobie udzielić odpowiedzi na to pytanie. Po prostu chciała zrobić to sama…
Musiała zrobić to sama.
Przycisnęła palce do brudnej szyby, próbując zajrzeć do środka. Widziała zarys pokoju, ale nie była w stanie stwierdzić jaką pełnił funkcję. Podejrzewała, że trafiła na sypialnię, bo to miałoby sens, ale w tamtej chwili niczego nie była pewna.
Wzdrygnęła się, nagle przekonana, że coś poruszyło się po drugiej stronie. Przez ułamek sekundy naprawdę widziała ruch – czyjąś sylwetkę albo cień, zupełnie jakby ktoś znajdował się po drugiej stronie. Natychmiast się cofnęła, plecami prawie uderzając w barierkę, a potem…
Drzwi rozsunęły się z delikatnym szelestem. Szczelina była delikatna, ale to wystarczyło, by Beatrycze nabrała pewności, że bez przeszkód dostanie się do środka.
Dom w końcu postanowił się przed nią otworzyć, ale nie miała pojęcia czy to dobrze.
– Beatrycze…?
Zacisnęła usta. Podejrzewała, że gdyby powiadomiła Lawrence’a, że najpewniej ktoś jest w środku, nie odwiodłaby go od pomysłu wejścia do środka za nią. Z drugiej strony, przecież był wampirem, a gdyby w pobliżu znajdowało się jakiekolwiek zagrożenie, w porę by je wyczuł. Przynajmniej w to chciała wierzyć, powoli zaczynając dochodzić do wniosku, że wszystko sprowadzało się wyłącznie do jej wybujałej wyobraźni.
Albo, uświadomiła sobie nagle, jest tam ktoś, kogo obecność przeznaczona jest tylko dla mnie.
– Drzwi są otwarte – oznajmiła cicho, starannie dobierając słowa. Poczuła się odrobinę pewniej, kiedy odkryła, że głos jej nie drżał, chociaż w środku dosłownie wychodziła z siebie ze zdenerwowania. – Ja… po prostu się rozejrzę.
– Za czym? – padło w odpowiedzi i coś w tym pytaniu sprawiło, że zapragnęła roześmiać się histerycznie.
Sama chciałaby to wiedzieć! Gdyby to było takie proste, może wszystko stałoby się prostsze, nawet gdyby okazało się, że odpowiedź jest co najmniej przerażająca.
– Później ci powiem – zadecydowała w końcu, jednak decydując się odezwać.
Nie kłamała, a przynajmniej nie w pełni. W końcu nic nie stałoby na przeszkodzie, by w końcu go wtajemniczyć, gdyby tylko samej sobie zdołała wyjaśnić w czym rzecz. Wciąż czekała na olśnienie, jednak wszystko wskazywało na to, że odpowiedzi mogła się spodziewać dopiero w środku.
W tym domu.
W domu, w którym ktoś mógł być – i to niekoniecznie materialny.
Podejrzewała, że powinna czuć się przede wszystkim przerażona, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Poruszając się trochę jak w transie, w końcu podeszła do drzwi, po czym rozsunęła je, zaskoczona tym, jak lekko ustąpiły pod naciskiem palców. Nie musiała się wysilać, choć przecież powinna; w końcu mogła spodziewać się tego, że po całych dekadach, a może nawet wiekach, dom będzie w opłakanym stanie. Nawet jeśli nikomu nie przyszło do głowy, by się tutaj włamać i spróbować posiadłość ograbić, przecież nie było nikogo, kto mógłby regularnie dbać o sprawne zawiasy albo ułatwiające otwarcie okna mechanizmy.
Coś zdecydowanie było nie tak, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła się tym przejąć. Bez wahania wkroczyła w mrok, czując niemalże ulgę, kiedy w końcu znalazła się wewnątrz domu. Machinalnie zasunęła za sobą drzwi balkonowe, bynajmniej nie obawiając się tego, że mogłaby przez to odciąć sobie drogę powrotną. Przecież tak naprawdę nie chciała stąd wychodzić, wątpiła zresztą, by było to możliwe zbyt szybko. Miała tutaj coś do zrobienia, ale najpierw musiała zrozumieć dlaczego sama Ciemność oczekiwała do niej dotarcia aż do tego miejsca.
Wewnątrz panowała niemalże grobowa cisza. Beatrycze skrzywiła się nieznacznie, ostrożnie stąpając po zakurzonej podłodze. Drobinki kurzu wzbiły się w powietrze, nieprzyjemnie drapiąc ją w gardle; odchrząknęła, mimowolnie wzdrygając się w odpowiedzi na jakikolwiek dźwięk. Nawet jej własny oddech wydawał się nienaturalnie głośny w panującej ciszy. Miała wrażenie, że gdyby odpowiednio się skupiła, usłyszałaby tłukące się w piersi serce. Ta cisza ogłuszała, zdecydowanie negując to, że w środku mógłby znajdować się ktokolwiek obcy.
Cóż, poza nią.
Bez pośpiechu ruszyła w głąb pomieszczenia, uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. W istocie znajdowała się w sypialni, a przynajmniej tyle wywnioskowała po wystroju. Krótko spojrzała na pojedyncze, od dawna nieużywane łóżko, po czym zdecydowała się ruszyć ku drzwiom. Co prawda widziała wciśniętą w kąt szafę i kilka szafek przy meblach, ale nie czuła powodu, żeby zaglądać do środka. Czegokolwiek szukała, nie znajdowało się w tym pokoju, więc nie zamierzała tracić czasu na szperanie w nieswoich rzeczach.
Drzwi skrzypnęły, kiedy wychodziła na korytarz. Zmrużyła oczy, żałując, że nie zabrała ze sobą latarki albo chociaż zapałek. W hallu nie było okien, przez co nie miała co liczyć nawet na nikły blask dnia, wpadający przez brudne szyby. To wystarczyło, by zaczęła wahać się przed ruszeniem dalej, nie tyle z obawy przed tym, co mogło kryć się w ciemnościach, co przed wpadnięciem na coś, na co nie powinna. Niewiele widziała, choć jej oczy powoli zaczynały przyzwyczajać się do mroku. Nie zmieniało to jednak faktu, że w takich warunkach mogła co najwyżej spaść ze schodów i skręcić sobie kark, niż faktycznie dotrzeć w jakieś konkretne miejsce.
Z powątpiewaniem obejrzała się za siebie, przez moment mając ochotę zawrócić po Lawrence’a. Z wampirzym wzrokiem miałby szansę ją poprowadzić, zresztą z nim o wiele łatwiej przyszłoby jej rozejrzeć się po całym domu. Co prawda to byłoby jak przyznanie się do tego, że jednak potrzebowała pomocy, ale…
Potrząsnęła głową.
Nie. Musiała poradzić sobie sama. Po wszystkim, co przeszła, by w ogóle się tutaj znaleźć, przeszukanie tego miejsca powinno okazać się najmniejszym problemem.
Podłoga zaskrzypiała pod jej stopami, aż Beatrycze zaczęła się martwić, że drewno przegniło i nagle się pod nią zarwie. Na oślep ruszyła w głąb korytarza, trzymając się blisko ściany i jakby od niechcenia przesuwając po niej palcami. W kilku miejscach wyczuła krawędzie odłażącej tapety, a przynajmniej miała nadzieję, że to właśnie to. Co jakiś czas natrafiała na koleje drzwi, ale za każdym razem z jakiegoś powodu rezygnowała z otwierania ich, bardziej niż po prostu pewna, że w mijanych pomieszczeniach nie było niczego, co mogłoby ją zainteresować.
Ten dom… miał w sobie coś, co ją przyciągało, choć być może nie powinno. Niemalże czuła przesycające go wspomnienia. Był ich pełen, zwłaszcza tych złych, jednak żadne z nich nie należało do niej. W rzeczywistości szukała czegoś innego, wszystko to, co nie było jej, zamierzając zostawić w spokoju.
Paradoksalnie była tu intruzem, nawet pomimo tego, że jakaś jej cząstka sprawiała, że Beatrycze czuła się tak, jakby trafiła do miejsca, do którego na swój sposób przynależała.
Nie zawahała się, kiedy dotarła do schodów. Musiała zejść na dół – to po prostu było równie oczywiste, co i konieczność pominięcia pokoi na piętrze.
Mocno zacisnęła palce na poręczy, w duchu modląc się o to, by balustrada wytrzymała nacisk. Ostrożnie pokonywała kolejne stopnie, licząc je po cichu i z niezwykłą starannością następując na każdy z nich. Jeden pominęła, instynktownie przeskakując tuż nad nim, dziwni pewna, że mógłby załamać się pod jej ciężarem. Skrzypienie niektórych przyprawiało ją o dreszcze, choć przynajmniej kurz i wykładzina na schodach skutecznie tłumiły jej kroki. Czuła się niemalże jak duch, co z jakiegoś powodu wydało jej się nader znajome. Swoją drogą, najpewniej tak było, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co napisała Jocelyne w pamiętniku.
Kiedy w końcu znalazła się na dole, z bijącym sercem przystanęła, palce wciąż z siłą zaciskając na poręczy. Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń, coraz bardziej oszołomiona.
Udało się.
Była coraz bliżej, cokolwiek powinna sądzić o prowadzącym ją przez dom przeczuciu.
Instynkt nakazał jej ominąć drzwi wejściowe bez sprawdzania, czy byłaby w stanie otworzyć je od tej strony. W zamian ruszyła w głąb domu, wkrótce po tym wkraczając do okazałych rozmiarów salonu.
A potem zamarła, co najmniej zaskoczona widokiem, który zastała w środku.
W jasnym blasku rozpalonego w marmurowym kominku ognia, jak gdyby nigdy nic stała kobieta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa