Beatrycze
Brała pod uwagę to, że
Lawrence może zaprotestować. Niemalże spodziewała się, że jednak to zrobi i będzie
musiała z nim walczyć o to, żeby odpuścił. Uświadomiła to sobie w chwili,
w której dotarło do niej, że machinalnie napięła mięśnie i spojrzała
na wampira wyczekująco, w głowie układając kolejne argumenty, którymi
mogłaby się posłużyć, żeby postawić na swoim.
Lawrence
westchnął, po czym spojrzał na nią w co najmniej skonsternowany sposób.
Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic cofnął się o krok, wyrzucając obie ręce
ku górze w poddańczym geście.
– To tylko
opustoszały dom, prawda? – zauważył, ale po jego tonie poznała, że nie brzmiał
na przekonanego.
Wypuściła
powietrze ze świstem, uspokojona. Skinęła głową, choć w tamtej chwili nie
była w stanie przekonać samej siebie, że wszystko jest pod kontrolą. W końcu
była tutaj, z kolei budynek ze snów zdecydowanie nie był dla niej „tylko
opustoszałym domem”.
– Tak –
powiedziała mimo wszystko. – Zaczekaj tutaj na mnie.in
Nie miała
pewności czy zamierzał jej usłuchać. Podejrzewała, że niekoniecznie, zwłaszcza
gdyby zwlekała zbyt długo albo jednak wpakowała się w kłopoty. To
przekonało ją, by skorzystać z tymczasowej zgody i w pośpiechu
się oddalić. Na powrót skoncentrowała się na domu, w końcu decydując się
pokonać dzielącą ją od drzwi wejściowych odległość.
Poczuła się
dziwie z tym, że jej dłoń w końcu
zacisnęła się na klamce. Z bijącym sercem spojrzała na wejście, czując, że
z wrażenia zaczyna jej się kręcić w głowie. Nigdy dotąd nie zabrnęła
aż tak daleko. Nie we snach, bo rzeczywistość rozmywała się w chwili, w której
w ogóle próbowała podejść bliżej.
Teraz
wszystko było inne, co skutecznie uprzytomniło Beatrycze, że nie śniła. Chłód
metalu pod palcami był w pełni prawdziwy, tak jak i to miejsce.
Nareszcie
dotarła tu, gdzie od samego początku chciała – do domu, który ją wzywał – a jednak…
A potem
nacisnęła klamkę i poczuła rozczarowanie tak silne, że prawie się
rozpłakała.
–
Zamknięte.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy, zwłaszcza że wypowiedziała to jedno
słowo niczym najgorsze przekleństwo. Dlaczego w ogóle ją to dziwiło? Jasne, że było
zamknięte! W zasadzie czego się spodziewała, przychodząc do
niezamieszkanego domu, który mimo wszystko do kogoś należał?
Zamrugała
kilkukrotnie, czując zbierające się pod powiekami łzy. To był kiepski powód do
płaczu, ale ta reakcja była silniejsza od niej. Spodziewała się wielu
przeszkód, a nawet tego, że wszystko jednak okazje się iluzją albo że
pomyliła domy, a jednak najbardziej zszokowało ją coś tak przyziemnego,
jak zamknięte drzwi! Swoją drogą, że też wcześniej nie pomyślała, w jaki
sposób miałaby dostać się do środka! Nie przewidziała wielu rzeczy, tak
naprawdę zdając się na instynkt, łut szczęścia i nadzieję, że wszystko
wyklaruje się samo, kiedy już dotrze na miejsce.
– Mam ci
pomóc? – rzucił ze swojego miejsca Lawrence. – Mógłby… – zaczął, ale nie
pozwoliła mu dokończyć.
– Nie! –
wyrwało jej się. Zaraz po tym zarumieniła się, samą siebie zaskakując tym, że
podniosła głos. – Ja… zrobię to sama – dodała już spokojniej, ale i tak
poczuła się jak grymaszące dziecko, które za wszelką cenę próbowało pokazać, że
jest doroślejsze niż w rzeczywistości.
Chociaż nie
widziała twarzy Lawrence’a, była dziwnie pewna, że w odpowiedzi na jej
reakcję wywrócił oczami. Zignorowała myśl o tym, że najpewniej robiła z siebie
idiotkę, po czym wycofała się na trawnik, spode łba patrząc na górujący nad nią
budynek. Wszystko w niej aż rwało się, by wejść do środka, ale to
najwyraźniej musiało jeszcze poczekać. Co więcej, naprawdę czuła, że powinna
zrobić to w pojedynkę. To było coś intymnego i tylko jej, dokładnie
jak te sny, którymi tak niechętnie dzieliła się nawet z Cammy’m.
Raz jeszcze
spojrzała na drzwi. No więc? Jestem tutaj,
przypomniała, sama niepewna do kogo się zwracała. Do Ciemności? Nie czuła jej w pobliżu,
chociaż nie mogła mieć pewności. Podejrzewała, że ta istota dawała o sobie
znać tylko wtedy, kiedy naprawdę tego chciała. W innym wypadku jak nic
mogła się ukryć, obserwując nieświadomą ofiarę tak długo, jak było jej to na
rękę.
Coś w tej
myśli skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze. Co więcej, nabrała
pewności, że Ciemność zdecydowanie nie miała w planach ułatwiać jej
zadania przez – chociażby – coś tak oczywistego, jak otwarcie drzwi.
Westchnęła w duchu,
coraz bardziej sfrustrowana. Czuła, że na domiar złego Lawrence nie odrywał od
niej wzroku, czekając na jakąkolwiek sensowną reakcję z jej strony.
Oczywiście, że nie mogła przez resztę wieczności tkwić przed tym domem i czekać
na zbawienie. Musiała w końcu coś zrobić, próbując myśleć, co takiego
zdecydowałaby, gdyby jednak została sama, bez kogoś, kto przez cały czas
patrzyłby jej na ręce.
Bez
pośpiechu podeszła bliżej, po czym z wolna zaczęła obchodzić dom, uważnie
przypatrując się jego elewacji. Miał dwa piętra, a przynajmniej tyle
wywnioskowała, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy powinna doliczyć
poddasze. Albo piwnicę. Tak czy inaczej, gdyby miała przeszukać całą
posiadłość, zeszłoby jej przynajmniej do wieczora, ale szczerze wątpiła, by
Lawrence zechciał tyle zaczekać na zewnątrz. To, że tak naprawdę nie miała
pewności, co przywiodło ją do tego miejsca, zdecydowanie nie pomagało.
Z
powątpiewaniem spoglądała na odłażącą, białą farbę i pnące się po ścianach
pnącza dzikiego bluszczu. Na tyłach domu dostrzegła krzewy róż, teraz uśpione i na
swój sposób… wyjątkowo smutne. Co więcej, coś w ich widoku przyprawiło
Beatrycze o dreszcze, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie wygląd ogrodu,
który zarejestrowała we wspomnieniach Ophelii. Tam też były róże, co oczywiście
o niczym nie świadczyło, ale…
Cichy
szelest wyrwał ją z zamyślenia. Ledwo stłumiła krzyk, jednocześnie
odskakując w tył i w pośpiechu podrywając głowę ku górze.
Zauważyła ciemny kształt, który błyskawicznie przemknął tuż nad nią, a w którym
dopiero po chwili rozpoznała ptaka. Stworzenie poderwało się do lotu i –
energicznie zagarniając skrzydłami powietrze – poszybowało w kierunku
lasu, wkrótce po tym znikając Beatrycze z oczu.
Odetchnęła,
machinalnie przyciskając dłoń do piersi i próbując zapanować nad
trzepocącym się w klatce piersiowej sercem. Wzięła kilka głębszych
wdechów, wciąż spoglądając w ślad za ptakiem. Wydał jej się dziwny, zadziwiająco wręcz duży i… Cóż,
nie zauważyła dość, żeby stwierdzić cokolwiek więcej. Wiedziała jedynie, że powinna go rozpoznać, ale mimo usilnych
starań nie była w stanie dopasować ciemnego kształtu do czegoś, co miałaby
okazję widzieć wcześniej.
–
Beatrycze…
– Na litość
Boską! – wyrwało jej się.
Prawie
skoczyła na Lawrence’a, kiedy ten pojawił się tuż za nią. Spojrzała na niego z niedowierzaniem,
nie pierwszy raz mając ochotę nim potrząsnąć. Wiedziała, że nie wytrzymałby
zbyt długo, zresztą zdecydowanie nie było mu na rękę, że miałby spuścić ją z oczu,
ale to nie zmieniało tego, że był na dobrej drodze, by przyprawić ją o zawał.
– Wybacz! –
zreflektował się pośpiesznie, dla pewności odsuwając się. Beatrycze westchnęła.
Za którymś razem jednak miała połamać sobie ręce, próbując mu przyłożyć. –
Potrzebujesz pomocy?
– Na razie
nie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej nie próbował negować jej decyzji. Z wolna
zwróciła się znów w stronę domu, machinalnie przenosząc wzrok na dach, bo
stamtąd zerwał się do lotu ptak. Nie mogła przestać o nim myśleć,
gorączkowo próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby widziała go wcześniej albo
przynajmniej powinna wiedzieć do jakiego gatunku należał. Podejrzewała, że to
mało istotne, a ona po prostu machinalnie szukała czegoś, czym mogłaby
zając umysł, ale i tak miała złe przeczucia.
Dopiero po
chwili skupiła się na tyle, by znów zacząć zwracać uwagę na to, co
najważniejsze. Kiedy już nabrała pewności, że serce jednak nie zamierza
wyskoczyć jej z piersi, a tym bardziej zatrzymać się od nadmiaru
emocji, ponowiła wędrówkę wokół budynku. Podejrzewała, że L. z uporem podążał
za nią, ale starała się o tym nie myśleć. Powiedziała mu już, że
zamierzała dostać się do środka na własną rękę, więc zamierzała przynajmniej
spróbować dotrzymać słowa.
Wsunęła
dłoń pod kurtkę, muskając palcami okładkę ukrytego w kieszeni zeszytu. Wiedziała,
że to ryzykowne, zwłaszcza że w każdej chwili znów mogła zostać wciągnięta
we wspomnienia Ophelii, ale z drugiej strony… Może o to chodziło?
Może wciąż widziała za mało, by być w stanie zrozumieć znaczenie tego
miejsca? Czekała na olśnienie, a to mogło się kryć właśnie tam – w przeszłości,
bo w końcu czemu nie? Swoją drogą, sama świadomość, że pamiętnik wciąż był
przy niej, przynosiła Beatrycze swego rodzaju ukojenie. To nic, że z winy
tego przedmiotu doświadczała naprawdę nietypowych rzeczy. Na dłuższą metę to
wydawało się właściwe, ona zaś powoli zaczynała uznawać te wspomnienia jako coś
koniecznego, co za wszelką cenę próbowała uporządkować.
– Trycze… –
odezwał się ponownie Lawrence, wyrywając ją z zamyślenia.
– Mówiłam
ci już, że ja…
– Tak. Że chcesz
to zrobić sama – zniecierpliwił się, bez wahania wchodząc jej w słowo. –
Skoro nie chcesz, żebym sam załatwił ci wejście, może spróbuj tędy. Swoją
drogą, nieźle się tutaj urządzili… Widziałaś jaki teren przylega do tego domu?
– dodał, ale już nie zwracała na niego większej uwagi.
W zamian
spojrzała na budynek, skupiając się na tym, co jej wskazał. A potem już
tylko stała i patrzyła, mimowolnie zastanawiając się jakim cudem nie
zauważyła przynależącego do jednego z pokoi balkonu – na dodatek
położonego na tyle nisko, że przy odrobinie szczęścia miałaby okazję do niego
dosięgnąć.
Z bijącym
sercem spojrzała na Lawrence’a, prawie na pewno znów wchodząc mu w słowo,
ale i tak nie miała pojęcia o czym aktualnie mówił.
–
Podsadzisz mnie? – zapytała, a wampir prychnął i wzniósł oczu ku
górze.
– Och…
Teraz potrzebujesz pomocy – mruknął z przekąsem, ale nie zaprotestował.
Z jakiegoś
powodu nie bała się tego, że mogłaby nie dać sobie rady ze wspinaczką. Mogła
tylko zgadywać czy kiedyś to lubiła, zresztą to nie miało większego znaczenia.
Liczyło się to, że jej ciało wydawało się doskonale wiedzieć, co robić, kiedy
Lawrence już uniósł ją do góry, pozwalając, by wybiła się na tyle, żeby zdołać
pochwycić się krawędzi balkonu. Z wahaniem spojrzała na wyniszczoną już
konstrukcję, niemalże spodziewając tego, że barierka ustąpi pod jej ciężarem,
ale nic podobnego nie miało miejsca – wystarczyło, żeby z wprawą
podciągnęła się, by chwilę później wylądować po drugiej stronie.
– Wszystko w porządku?
Natychmiast
poderwała się na równe nogi. Lawrence spoglądał na nią z obawą, wyraźnie
uspokojony tym, że pewnie stała na balkonie. Mimo wszystko nie wyglądał na
przekonanego, Beatrycze zaś była pewna, że aż rwał się do tego, żeby do niej
dołączyć.
– Jasne, że
tak – zapewniła pośpiesznie. Zaczynała czuć się nieswojo, wciąż obawiając się
tego, że balkon jednak mógł się zawalić. W zasadzie… dlaczego nie? W końcu
wszystko wskazywało na to, że budynek nie był odwiedzany od lat. – Dam ci znać,
gdyby coś się działo.
– Skoro tak
twierdzisz…
Westchnęła,
po czym odwróciła się, woląc nie czekać aż zmieni zdanie. Wciąż liczyła się z tym,
że za moment znów napotka zamknięte drzwi – tym razem przeszklone, ale to wcale
nie poprawiłoby jej nastroju. W zasadzie sama nie była pewna, co okazałoby
się gorszą możliwością: konieczność skakania z pierwszego piętra czy może
proszenie Lawrence’a o to, by pomógł jej dostać się do środka.
W zasadzie już poprosiłaś go o pomoc…
Dlaczego jesteś taka uparta?, pomyślała mimochodem, ale nie potrafiła samej
sobie udzielić odpowiedzi na to pytanie. Po prostu chciała zrobić to sama…
Musiała
zrobić to sama.
Przycisnęła
palce do brudnej szyby, próbując zajrzeć do środka. Widziała zarys pokoju, ale
nie była w stanie stwierdzić jaką pełnił funkcję. Podejrzewała, że trafiła
na sypialnię, bo to miałoby sens, ale w tamtej chwili niczego nie była
pewna.
Wzdrygnęła
się, nagle przekonana, że coś poruszyło się po drugiej stronie. Przez ułamek
sekundy naprawdę widziała ruch – czyjąś sylwetkę albo cień, zupełnie jakby ktoś
znajdował się po drugiej stronie. Natychmiast się cofnęła, plecami prawie
uderzając w barierkę, a potem…
Drzwi
rozsunęły się z delikatnym szelestem. Szczelina była delikatna, ale to
wystarczyło, by Beatrycze nabrała pewności, że bez przeszkód dostanie się do
środka.
Dom w końcu
postanowił się przed nią otworzyć, ale nie miała pojęcia czy to dobrze.
–
Beatrycze…?
Zacisnęła
usta. Podejrzewała, że gdyby powiadomiła Lawrence’a, że najpewniej ktoś jest w środku,
nie odwiodłaby go od pomysłu wejścia do środka za nią. Z drugiej strony,
przecież był wampirem, a gdyby w pobliżu znajdowało się jakiekolwiek
zagrożenie, w porę by je wyczuł. Przynajmniej w to chciała wierzyć,
powoli zaczynając dochodzić do wniosku, że wszystko sprowadzało się wyłącznie
do jej wybujałej wyobraźni.
Albo, uświadomiła sobie nagle, jest tam ktoś, kogo obecność przeznaczona
jest tylko dla mnie.
– Drzwi są
otwarte – oznajmiła cicho, starannie dobierając słowa. Poczuła się odrobinę
pewniej, kiedy odkryła, że głos jej nie drżał, chociaż w środku dosłownie
wychodziła z siebie ze zdenerwowania. – Ja… po prostu się rozejrzę.
– Za czym?
– padło w odpowiedzi i coś w tym pytaniu sprawiło, że zapragnęła
roześmiać się histerycznie.
Sama
chciałaby to wiedzieć! Gdyby to było takie proste, może wszystko stałoby się
prostsze, nawet gdyby okazało się, że odpowiedź jest co najmniej przerażająca.
– Później
ci powiem – zadecydowała w końcu, jednak decydując się odezwać.
Nie
kłamała, a przynajmniej nie w pełni. W końcu nic nie stałoby na
przeszkodzie, by w końcu go wtajemniczyć, gdyby tylko samej sobie zdołała
wyjaśnić w czym rzecz. Wciąż czekała na olśnienie, jednak wszystko
wskazywało na to, że odpowiedzi mogła się spodziewać dopiero w środku.
W tym domu.
W domu, w którym
ktoś mógł być – i to niekoniecznie materialny.
Podejrzewała,
że powinna czuć się przede wszystkim przerażona, a jednak nic podobnego
nie miało miejsca. Poruszając się trochę jak w transie, w końcu
podeszła do drzwi, po czym rozsunęła je, zaskoczona tym, jak lekko ustąpiły pod
naciskiem palców. Nie musiała się wysilać, choć przecież powinna; w końcu
mogła spodziewać się tego, że po całych dekadach, a może nawet wiekach,
dom będzie w opłakanym stanie. Nawet jeśli nikomu nie przyszło do głowy,
by się tutaj włamać i spróbować posiadłość ograbić, przecież nie było
nikogo, kto mógłby regularnie dbać o sprawne zawiasy albo ułatwiające
otwarcie okna mechanizmy.
Coś
zdecydowanie było nie tak, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła się tym
przejąć. Bez wahania wkroczyła w mrok, czując niemalże ulgę, kiedy w końcu
znalazła się wewnątrz domu. Machinalnie zasunęła za sobą drzwi balkonowe,
bynajmniej nie obawiając się tego, że mogłaby przez to odciąć sobie drogę
powrotną. Przecież tak naprawdę nie chciała stąd wychodzić, wątpiła zresztą, by
było to możliwe zbyt szybko. Miała tutaj coś do zrobienia, ale najpierw musiała
zrozumieć dlaczego sama Ciemność oczekiwała do niej dotarcia aż do tego
miejsca.
Wewnątrz
panowała niemalże grobowa cisza. Beatrycze skrzywiła się nieznacznie, ostrożnie
stąpając po zakurzonej podłodze. Drobinki kurzu wzbiły się w powietrze,
nieprzyjemnie drapiąc ją w gardle; odchrząknęła, mimowolnie wzdrygając się
w odpowiedzi na jakikolwiek dźwięk. Nawet jej własny oddech wydawał się
nienaturalnie głośny w panującej ciszy. Miała wrażenie, że gdyby odpowiednio
się skupiła, usłyszałaby tłukące się w piersi serce. Ta cisza ogłuszała,
zdecydowanie negując to, że w środku mógłby znajdować się ktokolwiek obcy.
Cóż, poza
nią.
Bez
pośpiechu ruszyła w głąb pomieszczenia, uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
W istocie znajdowała się w sypialni, a przynajmniej tyle
wywnioskowała po wystroju. Krótko spojrzała na pojedyncze, od dawna nieużywane
łóżko, po czym zdecydowała się ruszyć ku drzwiom. Co prawda widziała wciśniętą w kąt
szafę i kilka szafek przy meblach, ale nie czuła powodu, żeby zaglądać do
środka. Czegokolwiek szukała, nie znajdowało się w tym pokoju, więc nie
zamierzała tracić czasu na szperanie w nieswoich rzeczach.
Drzwi
skrzypnęły, kiedy wychodziła na korytarz. Zmrużyła oczy, żałując, że nie
zabrała ze sobą latarki albo chociaż zapałek. W hallu nie było okien,
przez co nie miała co liczyć nawet na nikły blask dnia, wpadający przez brudne
szyby. To wystarczyło, by zaczęła wahać się przed ruszeniem dalej, nie tyle z obawy
przed tym, co mogło kryć się w ciemnościach, co przed wpadnięciem na coś,
na co nie powinna. Niewiele widziała, choć jej oczy powoli zaczynały
przyzwyczajać się do mroku. Nie zmieniało to jednak faktu, że w takich
warunkach mogła co najwyżej spaść ze schodów i skręcić sobie kark, niż faktycznie
dotrzeć w jakieś konkretne miejsce.
Z
powątpiewaniem obejrzała się za siebie, przez moment mając ochotę zawrócić po
Lawrence’a. Z wampirzym wzrokiem miałby szansę ją poprowadzić, zresztą z nim
o wiele łatwiej przyszłoby jej rozejrzeć się po całym domu. Co prawda to
byłoby jak przyznanie się do tego, że jednak potrzebowała pomocy, ale…
Potrząsnęła
głową.
Nie.
Musiała poradzić sobie sama. Po wszystkim, co przeszła, by w ogóle się
tutaj znaleźć, przeszukanie tego miejsca powinno okazać się najmniejszym
problemem.
Podłoga
zaskrzypiała pod jej stopami, aż Beatrycze zaczęła się martwić, że drewno
przegniło i nagle się pod nią zarwie. Na oślep ruszyła w głąb
korytarza, trzymając się blisko ściany i jakby od niechcenia przesuwając
po niej palcami. W kilku miejscach wyczuła krawędzie odłażącej tapety, a przynajmniej
miała nadzieję, że to właśnie to. Co jakiś czas natrafiała na koleje drzwi, ale
za każdym razem z jakiegoś powodu rezygnowała z otwierania ich,
bardziej niż po prostu pewna, że w mijanych pomieszczeniach nie było
niczego, co mogłoby ją zainteresować.
Ten dom…
miał w sobie coś, co ją przyciągało, choć być może nie powinno. Niemalże
czuła przesycające go wspomnienia. Był ich pełen, zwłaszcza tych złych, jednak
żadne z nich nie należało do niej. W rzeczywistości szukała czegoś
innego, wszystko to, co nie było jej, zamierzając zostawić w spokoju.
Paradoksalnie
była tu intruzem, nawet pomimo tego, że jakaś jej cząstka sprawiała, że
Beatrycze czuła się tak, jakby trafiła do miejsca, do którego na swój sposób
przynależała.
Nie
zawahała się, kiedy dotarła do schodów. Musiała zejść na dół – to po prostu
było równie oczywiste, co i konieczność pominięcia pokoi na piętrze.
Mocno
zacisnęła palce na poręczy, w duchu modląc się o to, by balustrada
wytrzymała nacisk. Ostrożnie pokonywała kolejne stopnie, licząc je po cichu i z niezwykłą
starannością następując na każdy z nich. Jeden pominęła, instynktownie
przeskakując tuż nad nim, dziwni pewna, że mógłby załamać się pod jej ciężarem.
Skrzypienie niektórych przyprawiało ją o dreszcze, choć przynajmniej kurz i wykładzina
na schodach skutecznie tłumiły jej kroki. Czuła się niemalże jak duch, co z jakiegoś
powodu wydało jej się nader znajome. Swoją drogą, najpewniej tak było,
zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co napisała Jocelyne w pamiętniku.
Kiedy w końcu
znalazła się na dole, z bijącym sercem przystanęła, palce wciąż z siłą
zaciskając na poręczy. Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń, coraz
bardziej oszołomiona.
Udało się.
Była coraz
bliżej, cokolwiek powinna sądzić o prowadzącym ją przez dom przeczuciu.
Instynkt
nakazał jej ominąć drzwi wejściowe bez sprawdzania, czy byłaby w stanie
otworzyć je od tej strony. W zamian ruszyła w głąb domu, wkrótce po
tym wkraczając do okazałych rozmiarów salonu.
A potem
zamarła, co najmniej zaskoczona widokiem, który zastała w środku.
W jasnym
blasku rozpalonego w marmurowym kominku ognia, jak gdyby nigdy nic stała
kobieta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz