24 maja 2018

Trzysta czterdzieści siedem

Beatrycze
Stała w bezruchu, w milczeniu wpatrując się w przestrzeń. Spoglądała na osobę przed sobą i nie dowierzała. Tym razem już nie chodziło tylko o to, że mogłaby śnić. Nagle już po prostu wiedziała, że to wszystko było prawdą – z tym, że wcale nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Zamrugała kilkukrotnie, co najmniej oszołomiona. Lawrence obserwował ją w milczeniu, a po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Rubinowe tęczówki obserwowały każdy jej ruch, ale prawie nie była tego świadoma. Tkwiła w miejscu, raz po raz zaciskając dłonie w pięści, to znów rozluźniając uścisk.
Kilkukrotnie zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, kiedy znów się zobaczą. Z jednej strony miała ochotę rzucić mu się w ramiona, a potem poprosić o to, by nigdy więcej jej tego nie robił – nie odchodzi, na dodatek wtedy, gdy tak bardzo go potrzebowała. Z drugiej naprawdę miała ochotę go uderzyć, a przynajmniej porządnie potrząsnąć i oznajmić, że był cholerny idiotą i egoistą. Co prawda podejrzewała, że doskonale o tym wiedział, ale przypomnienie mu o kilku kluczowych kwestiach wydawało się dobrym pomysłem.
Kiedy jednak przyszło co do czego, jak ostatnia kretynka tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w stojącego przed nią mężczyznę. Patrzyła, niemalże spazmatyczni chwytając oddech, i po prostu nie dowierzała. Energicznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła łatwiej nad sobą zapanować, jednak szybko przekonała się, że to wcale nie miało być taki łatwe.
Nie spodziewała się go w tym miejscu.
A już na pewno nie brała pod uwagę, że kiedy po raz kolejny przed nim stanie, będzie o wiele bardziej świadoma niż do tej pory.
– Beatrycze – usłyszała i coś w brzmieniu własnego imienia sprawiło, że coś w niej pękło.
Drgnęła, zupełnie jakby wyrwana z transu. Wciąż nie była pewna co czuje, ale z jakiegoś powodu w chwili, w której L. wypowiedział jej imię, to gniew wysunął się na pierwsze miejsce. Zanim zastanowiła się nad tym co robi, dosłownie skoczyła ku niemu, po czym zamachnęła się, celując ni mniej, ni więcej, ale w jego twarz.
To były zaledwie sekundy, choć podejrzewała, że z jego perspektywy wszystko musiało się nieznośnie ciągnąć, zaś jej ruchy wydawały się wyjątkowo powolne i nieporadne. Tak czy inaczej mogła przewidzieć, że wampir w porę zareaguje, bez większego trudu chwytając ją za oba nadgarstki. Zamarła, kiedy bez większego wysiłku przygarnął ją do siebie, krzyżując jej ręce w taki sposób, że nie była  w stanie mu się wyrwać.
– Ty… Ty…! – wyrzuciła z siebie na wydechu, ale nie była w stanie dokończyć. Chociaż na usta cisnęła jej się cała wiązanka przekleństw, nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego z nich.
Szarpnęła się, ale z równym powodzeniem mogłaby się siłować z najbliższym drzewem albo samym domem. Jęknęła, zwłaszcza że nagle uświadomiła sobie, że obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami przez zbierające się łzy. Och, świetnie! Właśnie tego potrzebowała, by do tego wszystkiego popłakać się jak dziecko – i to na dodatek przed kimś, kto już i tak traktował ją jak słabego, nieporadnego człowieka.
Usłyszała westchnienie i to rozjuszyło ją jeszcze bardziej. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego jak wiele gniewu w sobie miała, dusząc go przez cały ten czas. Nigdy wcześniej nie była aż taka zła, a przynajmniej nie przypominała sobie, by kiedyś czegoś podobnego doświadczyła. Z drugiej strony, jeśli Lawrence od samego początku miał taki charakter, być może powinna zacząć się zastanawiać nad tym, jakim cudem oni…
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Zaraz po tym zamarła w bezruchu, nie po raz pierwszy oszołomiona myślą, która pojawiła się w jej głowie. Zadrżała, po czym przeniosła wzrok na wampira, spoglądając na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Poczuła się dziwnie, kiedy ich spojrzenia się spotkały – i to bynajmniej nie dlatego, że spoglądał na nią tęczówkami barwy świeżej krwi, co mogło oznaczać tylko jedno. Mimowolnie pomyślała, że najpewniej powinna się poczuć co najmniej nieswojo z tym, że jego wargi znalazły się niebezpiecznie blisko jej szyi, ale już z przyzwyczajenia odrzuciła od siebie te obawy. Kto wie, może gdyby faktycznie chciał ją ukąsić, wszystko stałoby się prostsze, chociaż Beatrycze wiedziała, że nie ma na co liczyć.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy. W tamtej chwili była w stanie co najwyżej tkwić w obejmujących ją ramionach, wodząc wzrokiem po znajomej twarzy, zupełnie jakby chciała nauczyć się jej rysów na pamięć. To było coś innego, niż gdy spoglądała na niego po raz ostatni – i to nawet wtedy, gdy znaleźli się tak blisko siebie, całowali, a ona przez moment miała nadzieję na coś więcej. Już nie chodziło o świadomość tego, że mogłaby go kochać, bo to akurat wydawało się naturalną konsekwencją tego, czego się dowiedziała.
Zabawne. Po tym wszystkim wylądowała w tym miejscu – tuż obok domu, o którym śniła tak wiele razy – a jednak kiedy przyszło co do czego, wszystko tak czy inaczej kręciło się wokół Lawrence’a.
– Ehm… Mogę cię puścić? – zapytał z wahaniem wampir, starannie dobierając słowa. – Byłoby dobrze, gdybyś więcej nie próbowała połamać sobie rąk.
Nie odpowiedziała, ograniczając się do nieznaczącego skinienia głową. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, wyraźnie nieufny, ale przynajmniej nie protestował przed poluzowaniem uścisku. Mimo wszystko nie puścił jej, wciąż trzymając blisko siebie, chociaż czuła, że gdyby tylko zachciała, mogłaby się odsunąć. Nie zrobiła tego, skupiona przede wszystkim na jego twarzy i tym, że ta znajdowała się wystarczająco blisko, by mogła poczuć słodki, lodowaty oddech.
Wyciągnęła rękę przed siebie, ostrożnie muskając palcami jego policzek. Kolejny raz czuła się niemalże jak w transie, podświadomie biorąc pod uwagę to, że jednak mogłaby śnić. Niemalże spodziewała się tego, że w każdej chwili rzeczywistość mogłaby się rozpaść – zamienić w nicość, kolejny raz ciskając ją w pustkę. Co prawda nigdy dotąd nie śniła, by ktokolwiek przebywał z nią w pobliżu domu, ale z drugiej strony… sny potrafiły się zmieniać, prawda? Zresztą nigdy nie śniła aż tak długo, by poznać szczegóły.
– Beatrycze? – rzucił z wahaniem Lawrence, kolejny raz wypowiadając jej imię. – Nie obraź się, ale… wszystko w porządku? Przyglądasz mi się tak dziwnie…
Urwał, kiedy spojrzała mu w oczy. Mogła tylko zgadywać, jak prezentował się jej wyraz twarzy, zwłaszcza że wciąż nie miała pewności, czego tak naprawdę chciała. Na pewno jego bliskości; jej ciało jednoznacznie reagowało na obecność tego wampira, aż rwąc się do tego, żeby znaleźć się jeszcze bliżej. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go tak po prostu odepchnąć, choć to równie dobrze mogło mieć związek z wciąż żywym w jej głowie wspomnieniem Ophelii i Jilliana.
Nieważne.
Przez krótką chwilę to naprawdę było nieistotne.
Pod wpływem impulsu przysunęła się bliżej. Gest okazał się wystarczająco wymowny, bo w następnej chwili chłodne ramię owinęło się wokół jej talii. Pozwoliła, żeby Lawrence uniósł ją na tyle, by bez przeszkód musnąć wargami jej usta. To było delikatne, wręcz porażająco słodkie, co w innym wypadku może by jej wystarczyło, ale zdecydowanie nie w tamtej chwili. Instynktownie przywarła do niego bardziej stanowczo, niemalże tęsknie, czując się przy tym prawie jak Ophelia. Poczucie bezpieczeństwa pojawiło się nagle, mieszając się z pragnieniami, o których niemalże zdążyła zapomnieć. W zasadzie był taki moment, w którym wręcz zaczęła wątpić w to, czy Lawrence faktycznie ją chciał – bo w końcu w innym wypadku nie zostawiłby jej samej, prawda?
– Dlaczego? – wyrwało jej się.
Zaskoczyła go tym pytaniem, zresztą tak jak i samą siebie. Wyczuła, że zesztywniał, natychmiast odsuwając się na tyle, by móc na nią spojrzeć. W jego oczach doszukała się wątpliwości, co uprzytomniło jej, że tak naprawdę mogła pytać o cokolwiek. I chyba w istocie tak było, bo sama nie miała pewności, w jaki sposób mogłaby dokończyć.
Dlaczego ją zostawił? Czyż to nie było oczywiste? To, że ostatecznie znalazł się akurat tutaj, również wydawało się aż nazbyt jasne. Chciał ją chronić, zwłaszcza że miał po temu powody. Teraz w końcu to rozumiała, nawet jeśli pewne kwestie wciąż pozostawały dla niej abstrakcją.
Dlaczego tutaj? Dlaczego nie wyglądał na zaskoczonego tym, że tutaj była…?
Dlaczego przez tyle czasu nie zorientowała się, co oznaczała ta bliskość?
Potrząsnęła głową, jednocześnie w pośpiechu oswobadzając się z jego uścisku. Pozwolił jej na to, chociaż zauważyła, że przez jego twarz przemknął cień. Raptownie spoważniał, wyraźnie zmartwiony, chociaż próbował to przed nią ukryć. Jego oczy wciąż błyszczały, uświadamiając Beatrycze, że najpewniej wciąż rozpamiętywał ten pocałunek. W tamtej chwili prawie udało jej się uśmiechnąć, chociaż za razem przejmowała się zbyt wieloma innymi kwestiami, by skupiać się na czymś pozornie tak mało istotnym jak to, że Lawrence mógłby czerpać ze wzajemnej bliskości równie wiele przyjemności, co i ona. Nie żeby świadomość, że najpewniej za nią tęsknił, nie sprawiała jej satysfakcji, ale w ten sposób zdecydowanie nie miała być w stanie zrozumieć tego, co się działo.
Założyła ramiona na piersiach, po czym bez słowa stanęła do wampira plecami, na powrót wbijając wzrok w domu. To zdecydowanie przypominało sen – fakt, że nawet nie miała pewności, w jaki sposób się tutaj znalazła, i że spotkała akurat jego. Z drugiej stron… Nawet jeśli tak było, nie miała nic przeciwko. Przynajmniej już nie miała wrażenia, że w każdej chwili wszystko rozpadnie się – i to akurat wtedy, gdy będzie chciała sięgnąć po prawdę. Co prawda wciąż mogło do tego dojść, ale Beatrycze starała się o tym nie myśleć, skupiona przede wszystkim na górującym nad nimi budynku i poczuciu, że sprawy w końcu zaczynały się sklarować.
Nie żeby pustka w głowie cokolwiek ułatwiała. Nadal nie pamiętała, ale już przynajmniej wiedziała to, co najważniejsze, począwszy od tego, że…
Nie. Jeszcze nie teraz.
Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując westchnienie. Czuła, że Lawrence ją obserwuje, ale nie od razu zwróciła na to uwagę. Z uwagą przypatrywała się domowi Licavolich, próbując określić, co tak naprawdę czuła. Obserwując budynek w tamtej chwili z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że wyglądał wręcz zadziwiająco zwyczajnie. Podekscytowanie zniknęło w chwili, w której pojawił się L, wytrącając ją z równowagi bardziej niż to, że kolejny raz mogłaby ocknąć się w jakimś obcym miejscu. To ją zmartwiło, choć nie tak bardzo, jak mogłaby tego oczekiwać. Mimo wszystko nie bała się, chociaż najpewniej powinna, tym bardziej że powoli zaczynała brać pod uwagę, że coś pomieszała – i że jednak traciła czas.
Ale nie, to przecież nie mogło być tak. Zdecydowanie miała przed sobą ten dom – dokładnie taki sam, jak budowla dręcząca ją w snach.
– Śniłam o tym miejscu, wiesz? – rzuciła jakby od niechcenia. Energicznie potarła przedramiona, chociaż nie czuła chłodu. Z drugiej strony, może po prostu była zbyt poruszona, by zwracać uwagę na coś nieistotnego. – Każdej nocy… On chciał, żebym tutaj przyszła. Albo ona.
Uświadomiła sobie, że mówi od rzeczy, ale tym też nie potrafiła się przejąć. Miała ochotę zrobić krok naprzód, a potem jeszcze jeden i kolejny, w końcu zamierzając dostać się do środka. Czuła, że tym razem by jej się udało – że zdołałaby dotrzeć do drzwi, a potem w końcu przekroczyć próg. Do tej pory niezmiennie traciła okazję właśnie przez to, że zwlekała z zbyt długo, więc tym razem nie zamierzała sobie na to pozwolić. A jednak z jakiegoś powodu wiedziała, że nie musi się spieszyć, w gruncie rzeczy mając tyle czasu, ile mogłaby potrzebować.
Jakkolwiek by nie było, bała się. Coś trzymało ją w miejscu, przez co już z przyzwyczajenia tkwiła w tym samym miejscu, biernie obserwując. Czuła, że kiedy tylko podejmie decyzję, wszystko się zmieni – z tym, że nie potrafiła stwierdzić czy na lepsze, czy na gorsze.
Ta niepewność ją przerażała, choć przecież wiedziała, że tak naprawdę nie ma wyboru.
– Ona? – Lawrence jednak zdecydował się odezwać. – Nie rozumiem…
– Nie oczekuję tego – zapewniła go pośpiesznie.
Z jakiegoś powodu nie skomentował tego, co powiedziała mu o domu. Być może powinno ją to zmartwić, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to wcale nie było aż takie dziwne. W końcu był tutaj, prawda? Przyszedł i nie wyglądał na zdenerwowanego tym, że wylądowała w tym miejscu. To tak, jakby od samego początku wiedział, że zastanie ją w tym miejscu. Mogła tylko zgadywać, w jaki sposób do tego doszedł i co robił przez cały ten czas, kiedy nie było go u jej boku.
Czy to w ogóle miało znaczenie? Przecież tak naprawdę mu ufała, nawet jeśli zarazem czuła potrzebę, by mimo wszystko porządnie zdzielić go w głowę. Najwyraźniej oboje tacy byli: każde na swój sposób uparte i gotowe do działania na własną rękę.
– Powiedz mi w końcu, w jaki sposób się poznaliśmy? – zapytała jakby od niechcenia, wciąż nie odrywając wzroku od domu. – Albo nie… To niekoniecznie mnie ciekawi. Za to chciałabym wiedzieć coś innego.
– Trycze… – zaczął z wahaniem, ale z czystym sumieniem puściła jego słowa mimo uszu.
– Zawsze taka byłam? Na tyle głupia i uparta, by gonić za snem nawet na drugi kontynent, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Nie zmuszaj mnie do tego, żebym nazywał cię głupią – obruszył się.
Parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Jakby nie patrzeć, nie zaprzeczył.
– Więc najwyraźniej byłam – mruknęła do siebie, uśmiechając się blado. – To chyba dobrze, skoro najwyraźniej ci się to podobało. Chociaż dalej zastanawiam się, jak wiele dawnej mnie jest w tym, kim jestem teraz.
Na krótką chwilę zapanowała cisza. Mogła się założyć, że Lawrence miał ochotę wywrócić oczami, zwłaszcza że to nie był pierwszy raz, kiedy próbowała wypytywać go o przeszłość. Prowadzili tę rozmowę nie raz, ale tym razem było inaczej, choć on najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy – przynajmniej na razie.
Ona również czuła się z tą świadomością dziwnie, ale w pozytywnym sensie. Pewność siebie była przyjemna, nawet jeśli wciąż brakowało jej odwagi, by ruszyć ku drzwiom opustoszałego domu.
– Nie obraź się za to, co powiem, ale… bredzisz, moja radości – stwierdził w zamyśleniu Lawrence i tym razem zdecydowała się na niego spojrzeć.
– Byłeś ze mną równie do bólu szczery, kiedy za ciebie wychodziłam? – wypaliła zanim zdążyłaby ugryźć się w język.
Chociaż miała przed sobą wampira, nie od razu zdołał pojąć pełnię jej słów. Zorientowała się, gdy w końcu do niego dotarły, aż nazbyt wyraźnie dostrzegając jak jego oczy rozszerzają się w geście niedowierzania. Zrozumienie pojawiło się wkrótce po tym, ale i tak jeszcze dłuższą chwilę zwlekał, po prostu na nią patrząc i wyraźnie mając problem z tym, by wykrztusić z siebie chociażby słowo.
Beatrycze cicho westchnęła. Milczenie zaczynało ją drażnić, ale z drugiej strony… wydawało się właściwe.
– Teraz chyba więcej rozumiem. Chociażby to, jak na mnie patrzyłeś, kiedy wtedy zemdlałam… – Zamilkła, po czym w zamyśleniu pogładziła dłonią brzuch. – Moje dziecko… Tak wtedy powiedziałam, prawda?
– Czy ty…?
– Nie – przerwała mu natychmiast.
Poczuła się niemalże rozczarowana tym, w jaki sposób musiała mu odpowiedzieć – i to zanim zdołałby dokończyć pytanie. Ale przecież to było zbędne. Wiedziała, co chciał powiedzieć; czuła tę nadzieję w jego głosie, nawet jeśli na pierwszy plan i tak wysunął się szok. Chciał, żeby sobie przypominała, nawet jeśli z jakiegoś powodu się tego obawiał. Ona na swój sposób też, niezmiennie zastanawiając się nad tym co takiego poczułaby, gdyby wszystkie elementy układanki w końcu skoczyły na swoje miejsce.
Co takiego zapomniała? Co mogłaby pomyśleć sobie o nim, gdyby…?
– Nie, nie pamiętam – podjęła pośpiesznie, nie będąc w stanie dalej trwać w ciszy. Samą siebie zaskoczyła rozgoryczeniem, które pobrzmiewało w jej głosie. – Zapominałam o własnym mężu… I dziecku. Bo jestem matką? – dodała i mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Ale przecież wiedziała. Rozumiała od chwili, w której ułożyła w całość to, co przeczytała w zapiskach Joce – w tym samym czarnym notesiku, który wciąż nosiła w kieszeni. Gdyby tylko chciała, mogłaby go wyciągnąć, by upewnić się, że to wciąż tam jest – jednoznaczne stwierdzenie tego, czyją była żoną. Poniekąd miała ochotę to zrobić; raz jeszcze przeczytać te słowa, tym razem bez obcego głosu w głowie i czystego przerażenia, które jej wtedy towarzyszyło. Sęk w tym, że to byłoby niczym, skoro miała do dyspozycji inną możliwość.
Skoro był tutaj Lawrence, mogła oczekiwać odpowiedzi od niego. Wypowiedziane słowa miały moc, zwłaszcza kiedy padały z ust osoby w pełni powiązanej z tematem.
Skoro już wiedziała, miała prawo pytać.
Z tym, że Lawrence milczał, co najwyżej uważnie się w nią wpatrując. W pierwszym odruchu odebrała ciszę za coś niewłaściwego, wręcz mając ochotę zażądać od niego jakiejkolwiek reakcji, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że to zbędne. Milczenie i sposób, w jaki na nią patrzył, wydały jej się aż nazbyt wymowne. Nie potrafiła tego opisać, ale… wystarczyło.
Równie właściwe okazało się to, że nagle zmaterializował się tuż obok niej, bez słowa biorąc ją w ramiona. W pierwszym odruchu zesztywniała, ale tylko po to, by po chwili mocniej się w niego wtulić, w pełni poddając się otaczającemu ją uściskowi. Zadrżała od różnicy temperatur, w końcu zwracając uwagę na to, że jego ciało jak zwykle było lodowate. To też uświadomiło jej jak długo już tkwiła przed domem, na wszystkie możliwe sposoby odwlekając to, że przecież powinna wejść do środka.
Z tym, że to mogło poczekać – przynajmniej jeszcze przez chwilę, zwłaszcza że właśnie doświadczała czegoś, co miało o wiele większe znaczenie. Skoro trwała w niepewności przez cały ten czas, mogła sobie na to pozwolić ten ostatni raz. W końcu nareszcie tutaj była, czyż nie? A skoro tak, po tym domu mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego, przed decyzją o wejściu do środka chcąc uporządkować tak wiele spraw, jak tylko to możliwe.
– Ufasz mi, prawda? – zapytała cicho, między kolejnymi pocałunkami. Już nie była pewna, które z nich zainicjowało pieszczotę, to resztą nie miało znaczenia; ona po prostu chciała się temu poddać. – Cokolwiek by się nie działo…
– Nie wiem, co masz na myśli – stwierdził w odpowiedzi. – Zresztą właśnie mnie obrażasz – dodał, ale czuła, że nie mówił poważnie.
– To dobrze się składa… Bo chcę wejść do środka sama – oznajmiła wprost, a Lawrence zesztywniał.
Jego palce jak na zawołanie zacisnęły się na jej ramionach. Nie zaprotestowała, kiedy zdecydowanym ruchem odsunął ją od siebie, by móc na nią spojrzeć. Jego oczy pociemniały, co może by ją zaniepokoiło, gdyby nie świadomość, że za tą reakcją kryło się tylko i wyłącznie zmartwienie.
– Ja nie… – zaczął, ale nie zamierzała czekać, aż zdecydowałby się wytłumaczyć, dlaczego uważał ten pomysł za głupi.
Ujęła jego twarz w dłonie. Ich spojrzenia znów się spotkały, a twarze znalazły aż nazbyt blisko siebie, kiedy zdecydowała się spojrzeć mu w oczy.
– Pozwól mi to zrobić w pojedynkę. Po prostu uwierz, że tak być powinno… Bo to mnie wzywał ten dom – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Przez te wszystkie tygodnie śniłam o tym miejscu. Śniłam, odkąd mnie znalazłeś i… – Zamilkła, po czym westchnęła cicho. – Najwyższa pora się obudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa