Beatrycze
Stała w bezruchu, w milczeniu
wpatrując się w przestrzeń. Spoglądała na osobę przed sobą i nie
dowierzała. Tym razem już nie chodziło tylko o to, że mogłaby śnić. Nagle
już po prostu wiedziała, że to wszystko było prawdą – z tym, że wcale nie
była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Zamrugała
kilkukrotnie, co najmniej oszołomiona. Lawrence obserwował ją w milczeniu,
a po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić, co tak
naprawdę sobie myślał. Rubinowe tęczówki obserwowały każdy jej ruch, ale prawie
nie była tego świadoma. Tkwiła w miejscu, raz po raz zaciskając dłonie w pięści,
to znów rozluźniając uścisk.
Kilkukrotnie
zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, kiedy znów się zobaczą. Z jednej
strony miała ochotę rzucić mu się w ramiona, a potem poprosić o to,
by nigdy więcej jej tego nie robił – nie odchodzi, na dodatek wtedy, gdy tak
bardzo go potrzebowała. Z drugiej naprawdę miała ochotę go uderzyć, a przynajmniej
porządnie potrząsnąć i oznajmić, że był cholerny idiotą i egoistą. Co
prawda podejrzewała, że doskonale o tym wiedział, ale przypomnienie mu o kilku
kluczowych kwestiach wydawało się dobrym pomysłem.
Kiedy
jednak przyszło co do czego, jak ostatnia kretynka tkwiła w miejscu,
bezmyślnie wpatrując się w stojącego przed nią mężczyznę. Patrzyła,
niemalże spazmatyczni chwytając oddech, i po prostu nie dowierzała.
Energicznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła łatwiej
nad sobą zapanować, jednak szybko przekonała się, że to wcale nie miało być
taki łatwe.
Nie
spodziewała się go w tym miejscu.
A już na
pewno nie brała pod uwagę, że kiedy po raz kolejny przed nim stanie, będzie o wiele
bardziej świadoma niż do tej pory.
– Beatrycze
– usłyszała i coś w brzmieniu własnego imienia sprawiło, że coś w niej
pękło.
Drgnęła,
zupełnie jakby wyrwana z transu. Wciąż nie była pewna co czuje, ale z jakiegoś
powodu w chwili, w której L. wypowiedział jej imię, to gniew wysunął
się na pierwsze miejsce. Zanim zastanowiła się nad tym co robi, dosłownie
skoczyła ku niemu, po czym zamachnęła się, celując ni mniej, ni więcej, ale w jego
twarz.
To były
zaledwie sekundy, choć podejrzewała, że z jego perspektywy wszystko
musiało się nieznośnie ciągnąć, zaś jej ruchy wydawały się wyjątkowo powolne i nieporadne.
Tak czy inaczej mogła przewidzieć, że wampir w porę zareaguje, bez
większego trudu chwytając ją za oba nadgarstki. Zamarła, kiedy bez większego
wysiłku przygarnął ją do siebie, krzyżując jej ręce w taki sposób, że nie
była w stanie mu się wyrwać.
– Ty… Ty…!
– wyrzuciła z siebie na wydechu, ale nie była w stanie dokończyć.
Chociaż na usta cisnęła jej się cała wiązanka przekleństw, nie była w stanie
wykrztusić z siebie żadnego z nich.
Szarpnęła
się, ale z równym powodzeniem mogłaby się siłować z najbliższym
drzewem albo samym domem. Jęknęła, zwłaszcza że nagle uświadomiła sobie, że
obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami przez zbierające się łzy. Och,
świetnie! Właśnie tego potrzebowała, by do tego wszystkiego popłakać się jak
dziecko – i to na dodatek przed kimś, kto już i tak traktował ją jak
słabego, nieporadnego człowieka.
Usłyszała
westchnienie i to rozjuszyło ją jeszcze bardziej. Do tej pory nie zdawała
sobie sprawy z tego jak wiele gniewu w sobie miała, dusząc go przez
cały ten czas. Nigdy wcześniej nie była aż taka zła, a przynajmniej nie
przypominała sobie, by kiedyś czegoś podobnego doświadczyła. Z drugiej
strony, jeśli Lawrence od samego początku miał taki charakter, być może powinna
zacząć się zastanawiać nad tym, jakim cudem oni…
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Zaraz po tym zamarła w bezruchu, nie po raz
pierwszy oszołomiona myślą, która pojawiła się w jej głowie. Zadrżała, po
czym przeniosła wzrok na wampira, spoglądając na niego tak, jakby widziała go
po raz pierwszy. Poczuła się dziwnie, kiedy ich spojrzenia się spotkały – i to
bynajmniej nie dlatego, że spoglądał na nią tęczówkami barwy świeżej krwi, co
mogło oznaczać tylko jedno. Mimowolnie pomyślała, że najpewniej powinna się
poczuć co najmniej nieswojo z tym, że jego wargi znalazły się
niebezpiecznie blisko jej szyi, ale już z przyzwyczajenia odrzuciła od
siebie te obawy. Kto wie, może gdyby faktycznie chciał ją ukąsić, wszystko
stałoby się prostsze, chociaż Beatrycze wiedziała, że nie ma na co liczyć.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy. W tamtej chwili była w stanie co
najwyżej tkwić w obejmujących ją ramionach, wodząc wzrokiem po znajomej
twarzy, zupełnie jakby chciała nauczyć się jej rysów na pamięć. To było coś
innego, niż gdy spoglądała na niego po raz ostatni – i to nawet wtedy, gdy
znaleźli się tak blisko siebie, całowali, a ona przez moment miała
nadzieję na coś więcej. Już nie chodziło o świadomość tego, że mogłaby go
kochać, bo to akurat wydawało się naturalną konsekwencją tego, czego się
dowiedziała.
Zabawne. Po
tym wszystkim wylądowała w tym miejscu – tuż obok domu, o którym
śniła tak wiele razy – a jednak kiedy przyszło co do czego, wszystko tak
czy inaczej kręciło się wokół Lawrence’a.
– Ehm… Mogę
cię puścić? – zapytał z wahaniem wampir, starannie dobierając słowa. –
Byłoby dobrze, gdybyś więcej nie próbowała połamać sobie rąk.
Nie
odpowiedziała, ograniczając się do nieznaczącego skinienia głową. Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, wyraźnie nieufny, ale przynajmniej nie protestował
przed poluzowaniem uścisku. Mimo wszystko nie puścił jej, wciąż trzymając blisko
siebie, chociaż czuła, że gdyby tylko zachciała, mogłaby się odsunąć. Nie
zrobiła tego, skupiona przede wszystkim na jego twarzy i tym, że ta
znajdowała się wystarczająco blisko, by mogła poczuć słodki, lodowaty oddech.
Wyciągnęła
rękę przed siebie, ostrożnie muskając palcami jego policzek. Kolejny raz czuła
się niemalże jak w transie, podświadomie biorąc pod uwagę to, że jednak
mogłaby śnić. Niemalże spodziewała się tego, że w każdej chwili
rzeczywistość mogłaby się rozpaść – zamienić w nicość, kolejny raz
ciskając ją w pustkę. Co prawda nigdy dotąd nie śniła, by ktokolwiek
przebywał z nią w pobliżu domu, ale z drugiej strony… sny
potrafiły się zmieniać, prawda? Zresztą nigdy nie śniła aż tak długo, by poznać
szczegóły.
–
Beatrycze? – rzucił z wahaniem Lawrence, kolejny raz wypowiadając jej
imię. – Nie obraź się, ale… wszystko w porządku? Przyglądasz mi się tak
dziwnie…
Urwał,
kiedy spojrzała mu w oczy. Mogła tylko zgadywać, jak prezentował się jej
wyraz twarzy, zwłaszcza że wciąż nie miała pewności, czego tak naprawdę
chciała. Na pewno jego bliskości; jej ciało jednoznacznie reagowało na obecność
tego wampira, aż rwąc się do tego, żeby znaleźć się jeszcze bliżej. Nawet gdyby
chciała, nie potrafiłaby go tak po prostu odepchnąć, choć to równie dobrze mogło
mieć związek z wciąż żywym w jej głowie wspomnieniem Ophelii i Jilliana.
Nieważne.
Przez
krótką chwilę to naprawdę było nieistotne.
Pod wpływem
impulsu przysunęła się bliżej. Gest okazał się wystarczająco wymowny, bo w następnej
chwili chłodne ramię owinęło się wokół jej talii. Pozwoliła, żeby Lawrence
uniósł ją na tyle, by bez przeszkód musnąć wargami jej usta. To było delikatne,
wręcz porażająco słodkie, co w innym wypadku może by jej wystarczyło, ale
zdecydowanie nie w tamtej chwili. Instynktownie przywarła do niego
bardziej stanowczo, niemalże tęsknie, czując się przy tym prawie jak Ophelia.
Poczucie bezpieczeństwa pojawiło się nagle, mieszając się z pragnieniami, o których
niemalże zdążyła zapomnieć. W zasadzie był taki moment, w którym
wręcz zaczęła wątpić w to, czy Lawrence faktycznie ją chciał – bo w końcu
w innym wypadku nie zostawiłby jej samej, prawda?
– Dlaczego?
– wyrwało jej się.
Zaskoczyła
go tym pytaniem, zresztą tak jak i samą siebie. Wyczuła, że zesztywniał,
natychmiast odsuwając się na tyle, by móc na nią spojrzeć. W jego oczach
doszukała się wątpliwości, co uprzytomniło jej, że tak naprawdę mogła pytać o cokolwiek.
I chyba w istocie tak było, bo sama nie miała pewności, w jaki
sposób mogłaby dokończyć.
Dlaczego ją
zostawił? Czyż to nie było oczywiste? To, że ostatecznie znalazł się akurat
tutaj, również wydawało się aż nazbyt jasne. Chciał ją chronić, zwłaszcza że
miał po temu powody. Teraz w końcu to rozumiała, nawet jeśli pewne kwestie
wciąż pozostawały dla niej abstrakcją.
Dlaczego tutaj?
Dlaczego nie wyglądał na zaskoczonego tym, że tutaj była…?
Dlaczego
przez tyle czasu nie zorientowała się, co oznaczała ta bliskość?
Potrząsnęła
głową, jednocześnie w pośpiechu oswobadzając się z jego uścisku.
Pozwolił jej na to, chociaż zauważyła, że przez jego twarz przemknął cień.
Raptownie spoważniał, wyraźnie zmartwiony, chociaż próbował to przed nią ukryć.
Jego oczy wciąż błyszczały, uświadamiając Beatrycze, że najpewniej wciąż
rozpamiętywał ten pocałunek. W tamtej chwili prawie udało jej się uśmiechnąć,
chociaż za razem przejmowała się zbyt wieloma innymi kwestiami, by skupiać się
na czymś pozornie tak mało istotnym jak to, że Lawrence mógłby czerpać ze
wzajemnej bliskości równie wiele przyjemności, co i ona. Nie żeby
świadomość, że najpewniej za nią tęsknił, nie sprawiała jej satysfakcji, ale w ten
sposób zdecydowanie nie miała być w stanie zrozumieć tego, co się działo.
Założyła
ramiona na piersiach, po czym bez słowa stanęła do wampira plecami, na powrót
wbijając wzrok w domu. To zdecydowanie przypominało sen – fakt, że nawet
nie miała pewności, w jaki sposób się tutaj znalazła, i że spotkała
akurat jego. Z drugiej stron… Nawet jeśli tak było, nie miała nic
przeciwko. Przynajmniej już nie miała wrażenia, że w każdej chwili
wszystko rozpadnie się – i to akurat wtedy, gdy będzie chciała sięgnąć po
prawdę. Co prawda wciąż mogło do tego dojść, ale Beatrycze starała się o tym
nie myśleć, skupiona przede wszystkim na górującym nad nimi budynku i poczuciu,
że sprawy w końcu zaczynały się sklarować.
Nie żeby
pustka w głowie cokolwiek ułatwiała. Nadal nie pamiętała, ale już
przynajmniej wiedziała to, co najważniejsze, począwszy od tego, że…
Nie. Jeszcze nie teraz.
Zacisnęła
usta, ledwo powstrzymując westchnienie. Czuła, że Lawrence ją obserwuje, ale
nie od razu zwróciła na to uwagę. Z uwagą przypatrywała się domowi
Licavolich, próbując określić, co tak naprawdę czuła. Obserwując budynek w tamtej
chwili z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że wyglądał wręcz zadziwiająco
zwyczajnie. Podekscytowanie zniknęło w chwili, w której pojawił się
L, wytrącając ją z równowagi bardziej niż to, że kolejny raz mogłaby
ocknąć się w jakimś obcym miejscu. To ją zmartwiło, choć nie tak bardzo,
jak mogłaby tego oczekiwać. Mimo wszystko nie bała się, chociaż najpewniej
powinna, tym bardziej że powoli zaczynała brać pod uwagę, że coś pomieszała – i że
jednak traciła czas.
Ale nie, to
przecież nie mogło być tak. Zdecydowanie miała przed sobą ten dom – dokładnie taki sam, jak budowla
dręcząca ją w snach.
– Śniłam o tym
miejscu, wiesz? – rzuciła jakby od niechcenia. Energicznie potarła
przedramiona, chociaż nie czuła chłodu. Z drugiej strony, może po prostu
była zbyt poruszona, by zwracać uwagę na coś nieistotnego. – Każdej nocy… On
chciał, żebym tutaj przyszła. Albo ona.
Uświadomiła
sobie, że mówi od rzeczy, ale tym też nie potrafiła się przejąć. Miała ochotę
zrobić krok naprzód, a potem jeszcze jeden i kolejny, w końcu
zamierzając dostać się do środka. Czuła, że tym razem by jej się udało – że
zdołałaby dotrzeć do drzwi, a potem w końcu przekroczyć próg. Do tej
pory niezmiennie traciła okazję właśnie przez to, że zwlekała z zbyt
długo, więc tym razem nie zamierzała sobie na to pozwolić. A jednak z jakiegoś
powodu wiedziała, że nie musi się spieszyć, w gruncie rzeczy mając tyle
czasu, ile mogłaby potrzebować.
Jakkolwiek
by nie było, bała się. Coś trzymało ją w miejscu, przez co już z przyzwyczajenia
tkwiła w tym samym miejscu, biernie obserwując. Czuła, że kiedy tylko
podejmie decyzję, wszystko się zmieni – z tym, że nie potrafiła stwierdzić
czy na lepsze, czy na gorsze.
Ta
niepewność ją przerażała, choć przecież wiedziała, że tak naprawdę nie ma
wyboru.
– Ona? –
Lawrence jednak zdecydował się odezwać. – Nie rozumiem…
– Nie
oczekuję tego – zapewniła go pośpiesznie.
Z jakiegoś
powodu nie skomentował tego, co powiedziała mu o domu. Być może powinno ją
to zmartwić, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to wcale nie było aż
takie dziwne. W końcu był tutaj, prawda? Przyszedł i nie wyglądał na
zdenerwowanego tym, że wylądowała w tym miejscu. To tak, jakby od samego
początku wiedział, że zastanie ją w tym miejscu. Mogła tylko zgadywać, w jaki
sposób do tego doszedł i co robił przez cały ten czas, kiedy nie było go u jej
boku.
Czy to w ogóle
miało znaczenie? Przecież tak naprawdę mu ufała, nawet jeśli zarazem czuła
potrzebę, by mimo wszystko porządnie zdzielić go w głowę. Najwyraźniej
oboje tacy byli: każde na swój sposób uparte i gotowe do działania na
własną rękę.
– Powiedz
mi w końcu, w jaki sposób się poznaliśmy? – zapytała jakby od niechcenia,
wciąż nie odrywając wzroku od domu. – Albo nie… To niekoniecznie mnie ciekawi.
Za to chciałabym wiedzieć coś innego.
– Trycze… –
zaczął z wahaniem, ale z czystym sumieniem puściła jego słowa mimo
uszu.
– Zawsze
taka byłam? Na tyle głupia i uparta, by gonić za snem nawet na drugi
kontynent, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Nie
zmuszaj mnie do tego, żebym nazywał cię głupią – obruszył się.
Parsknęła
śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Jakby nie patrzeć, nie zaprzeczył.
– Więc
najwyraźniej byłam – mruknęła do siebie, uśmiechając się blado. – To chyba
dobrze, skoro najwyraźniej ci się to podobało. Chociaż dalej zastanawiam się,
jak wiele dawnej mnie jest w tym, kim jestem teraz.
Na krótką
chwilę zapanowała cisza. Mogła się założyć, że Lawrence miał ochotę wywrócić
oczami, zwłaszcza że to nie był pierwszy raz, kiedy próbowała wypytywać go o przeszłość.
Prowadzili tę rozmowę nie raz, ale tym razem było inaczej, choć on najwyraźniej
nie zdawał sobie z tego sprawy – przynajmniej na razie.
Ona również
czuła się z tą świadomością dziwnie, ale w pozytywnym sensie. Pewność
siebie była przyjemna, nawet jeśli wciąż brakowało jej odwagi, by ruszyć ku
drzwiom opustoszałego domu.
– Nie obraź
się za to, co powiem, ale… bredzisz, moja radości – stwierdził w zamyśleniu
Lawrence i tym razem zdecydowała się na niego spojrzeć.
– Byłeś ze
mną równie do bólu szczery, kiedy za ciebie wychodziłam? – wypaliła zanim
zdążyłaby ugryźć się w język.
Chociaż
miała przed sobą wampira, nie od razu zdołał pojąć pełnię jej słów.
Zorientowała się, gdy w końcu do niego dotarły, aż nazbyt wyraźnie
dostrzegając jak jego oczy rozszerzają się w geście niedowierzania.
Zrozumienie pojawiło się wkrótce po tym, ale i tak jeszcze dłuższą chwilę
zwlekał, po prostu na nią patrząc i wyraźnie mając problem z tym, by
wykrztusić z siebie chociażby słowo.
Beatrycze
cicho westchnęła. Milczenie zaczynało ją drażnić, ale z drugiej strony…
wydawało się właściwe.
– Teraz
chyba więcej rozumiem. Chociażby to, jak na mnie patrzyłeś, kiedy wtedy
zemdlałam… – Zamilkła, po czym w zamyśleniu pogładziła dłonią brzuch. – Moje dziecko… Tak wtedy powiedziałam,
prawda?
– Czy ty…?
– Nie –
przerwała mu natychmiast.
Poczuła się
niemalże rozczarowana tym, w jaki sposób musiała mu odpowiedzieć – i to
zanim zdołałby dokończyć pytanie. Ale przecież to było zbędne. Wiedziała, co
chciał powiedzieć; czuła tę nadzieję w jego głosie, nawet jeśli na
pierwszy plan i tak wysunął się szok. Chciał, żeby sobie przypominała,
nawet jeśli z jakiegoś powodu się tego obawiał. Ona na swój sposób też,
niezmiennie zastanawiając się nad tym co takiego poczułaby, gdyby wszystkie
elementy układanki w końcu skoczyły na swoje miejsce.
Co takiego
zapomniała? Co mogłaby pomyśleć sobie o nim, gdyby…?
– Nie, nie
pamiętam – podjęła pośpiesznie, nie będąc w stanie dalej trwać w ciszy.
Samą siebie zaskoczyła rozgoryczeniem, które pobrzmiewało w jej głosie. –
Zapominałam o własnym mężu… I dziecku. Bo jestem matką? – dodała i mimo
wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Ale
przecież wiedziała. Rozumiała od chwili, w której ułożyła w całość
to, co przeczytała w zapiskach Joce – w tym samym czarnym notesiku,
który wciąż nosiła w kieszeni. Gdyby tylko chciała, mogłaby go wyciągnąć,
by upewnić się, że to wciąż tam jest – jednoznaczne stwierdzenie tego, czyją
była żoną. Poniekąd miała ochotę to zrobić; raz jeszcze przeczytać te słowa,
tym razem bez obcego głosu w głowie i czystego przerażenia, które jej
wtedy towarzyszyło. Sęk w tym, że to byłoby niczym, skoro miała do
dyspozycji inną możliwość.
Skoro był
tutaj Lawrence, mogła oczekiwać odpowiedzi od niego. Wypowiedziane słowa miały
moc, zwłaszcza kiedy padały z ust osoby w pełni powiązanej z tematem.
Skoro już
wiedziała, miała prawo pytać.
Z tym, że
Lawrence milczał, co najwyżej uważnie się w nią wpatrując. W pierwszym
odruchu odebrała ciszę za coś niewłaściwego, wręcz mając ochotę zażądać od
niego jakiejkolwiek reakcji, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że
to zbędne. Milczenie i sposób, w jaki na nią patrzył, wydały jej się
aż nazbyt wymowne. Nie potrafiła tego opisać, ale… wystarczyło.
Równie
właściwe okazało się to, że nagle zmaterializował się tuż obok niej, bez słowa
biorąc ją w ramiona. W pierwszym odruchu zesztywniała, ale tylko po
to, by po chwili mocniej się w niego wtulić, w pełni poddając się
otaczającemu ją uściskowi. Zadrżała od różnicy temperatur, w końcu
zwracając uwagę na to, że jego ciało jak zwykle było lodowate. To też
uświadomiło jej jak długo już tkwiła przed domem, na wszystkie możliwe sposoby
odwlekając to, że przecież powinna wejść do środka.
Z tym, że
to mogło poczekać – przynajmniej jeszcze przez chwilę, zwłaszcza że właśnie
doświadczała czegoś, co miało o wiele większe znaczenie. Skoro trwała w niepewności
przez cały ten czas, mogła sobie na to pozwolić ten ostatni raz. W końcu nareszcie
tutaj była, czyż nie? A skoro tak, po tym domu mogła spodziewać się dosłownie
wszystkiego, przed decyzją o wejściu do środka chcąc uporządkować tak
wiele spraw, jak tylko to możliwe.
– Ufasz mi,
prawda? – zapytała cicho, między kolejnymi pocałunkami. Już nie była pewna, które
z nich zainicjowało pieszczotę, to resztą nie miało znaczenia; ona po prostu
chciała się temu poddać. – Cokolwiek by się nie działo…
– Nie wiem,
co masz na myśli – stwierdził w odpowiedzi. – Zresztą właśnie mnie
obrażasz – dodał, ale czuła, że nie mówił poważnie.
– To dobrze
się składa… Bo chcę wejść do środka sama – oznajmiła wprost, a Lawrence
zesztywniał.
Jego palce
jak na zawołanie zacisnęły się na jej ramionach. Nie zaprotestowała, kiedy
zdecydowanym ruchem odsunął ją od siebie, by móc na nią spojrzeć. Jego oczy pociemniały,
co może by ją zaniepokoiło, gdyby nie świadomość, że za tą reakcją kryło się
tylko i wyłącznie zmartwienie.
– Ja nie… –
zaczął, ale nie zamierzała czekać, aż zdecydowałby się wytłumaczyć, dlaczego
uważał ten pomysł za głupi.
Ujęła jego
twarz w dłonie. Ich spojrzenia znów się spotkały, a twarze znalazły
aż nazbyt blisko siebie, kiedy zdecydowała się spojrzeć mu w oczy.
– Pozwól mi
to zrobić w pojedynkę. Po prostu uwierz, że tak być powinno… Bo to mnie
wzywał ten dom – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Przez te wszystkie
tygodnie śniłam o tym miejscu. Śniłam, odkąd mnie znalazłeś i… – Zamilkła,
po czym westchnęła cicho. – Najwyższa pora się obudzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz