Lawrence
To trwało za długo.
Podejrzewał,
że jest przewrażliwiony i najpewniej przesadzał, ale trudno. Liczyło się,
że zdecydowanie zbyt długo krążył przed domem, odchodząc od zmysłów i czekając
na jakikolwiek znak ze strony Beatrycze.
Czuł ją w środku
– zresztą tylko ją – ale to okazało się impulsem zbyt słabym, by mógł się
uspokoić. W zasadzie ten budynek od samego początku wzbudzał w nim
emocje, których nie potrafił jednoznacznie określić. Z pewnością niepokój,
ale to nie miało sensu, skoro koniec końców puścił Trycze samą, bez większych
oporów ulegając jej błaganiom. Chciała wejść do dziwnego domu, twierdząc, że
cały ten czas śniła o nim i coś przyciągało ją do tego miejsca? Żaden
problem! Nic nie znaczyło, że nagle znalazła się tutaj, we Włoszech, na dodatek
całkiem sama!
Zacisnął
usta. Zdążył już nakląć się na czym świat stoi, kiedy dowiedział się, że była w pobliżu.
Swoją drogą, wciąż miał ochotę zabić Camerona, a potem poprosić Jocelyne,
by go wskrzesiła, by mógł ponowić cały proces jeszcze kilka razy. To naprawdę
było cholernie pociągającą perspektywą, jednak przyjemności – przynajmniej
tymczasowo – musiały jeszcze poczekać.
Bez
pośpiechu obszedł dom dookoła, już sam nie był pewien, który raz. Ostatnich pięć minut, zadecydował i doszedł
do wniosku, że to i tak było z jego strony aktem łaskawości.
Odpuścił po
niespełna minucie.
To było
niczym impuls, którego nie potrafił zignorować. Nagle po prostu wiedział, że
nie może dłużej zwlekać – że powinien wejść do środka już, teraz, natychmiast.
Pamiętał, że drzwi wejściowe były zamknięte, a jednak to one znajdowały
się najbliżej, więc instynktownie ruszył ku nim. Cóż, najwyżej ktoś później
miał mieć do niego pretensje o wyrwane zawiasy – trudno. Zważywszy na to,
jak wiele razy i na ile różnych sposobów podpadał wszystkim wokół,
wyłamane drzwi wypadały naprawdę słabo na tle innych przewinień.
A jednak
zamek ustąpił od razu, ledwo tylko nacisnął klamkę. Powinno go to zaskoczyć, a jednak
w pośpiechu nie zwrócił na to uwagi, skupiony na Beatrycze.
Nie miał
problemu z tym, żeby ją odszukać. Tylko z jednego pokoju wydobywał
się słaby blask, który ostatecznie okazał się spowodowany przez płonący w kominku
ogień. W samym środku złocistego kręgu, rzucanego przez płomienie,
dostrzegł dwie postacie – jedną klęczącą po drugiej – i to wystarczyło,
żeby zamarł w bezruchu, co najmniej zaskoczony.
Amelie z wolna
uniosła głowę. Jak gdyby nigdy nic trzymała w ramionach Beatrycze, raz po
raz przeczesując jej włosy palcami. Wydawała się spokojna i przesadnie
skupiona, ale o w najmniejszym stopniu nie uspokoiło Lawrence’a.
– Coś ty
jej zrobiła?! – warknął, przesuwając się naprzód.
Jedno
spojrzenie wampirzycy wystarczyło, żeby zamarł w miejscu. Nie miał
pojęcia, co miała w sobie ta kobieta, ale potrafiła wzbudzać lęk z równie
wielką wprawą, co i Isobel. Co więcej, w tamtej chwili ot tak mogła
zadecydować, co stanie się z Beatrycze, a nie zamierzał ryzykować jej
życia. Wystarczyło, że już teraz musiało wydarzyć się coś niedobrego; skoro
była nieprzytomna, niemalże bez życia…
– Jeszcze
nic – odpowiedziała ze spokojem Amelie. Wyprostowała się, bardziej stanowczo
obejmując Beatrycze. – I nie patrz na mnie w ten sposób. Sam
przyszedłeś do mnie po pomoc.
Ledwo
powstrzymał gniewne warknięcie. Owszem, tak, był zdesperowany, zwłaszcza po tym
jak Rafael odmówił chronienia kogokolwiek prócz Eleny. Amelie pojawiła się ze
swoją ofertą w samą porę i chociaż nie wierzył w jej dobre
intencje, nawet się nie zawahał. Tak czuł, że może tego pożałować, ale – do
cholery – zdecydowanie nie spodziewał się, że Beatrycze przyjdzie do głowy, by
zorganizować sobie małą wycieczkę do Włoch!
– Jeszcze… – wycedził przez zaciśnięte
zęby. Jeśli chciała go nastraszyć, udało jej się. – To ty ją tu przyciągnęłaś?
– zapytał pod wpływem impulsu.
Ta myśl
przyszła mu do głowy nagle. W zasadzie sam nie był pewien, dlaczego
wcześniej nie wziął tego pod uwagę, zwłaszcza że możliwość wydawała się nader
prawdopodobna. Nie miał pojęcia, co kombinowała ta wampirzyca, ale jej obecność
i to, że pojawiła się w najmniej przewidzianym momencie, były zastanawiające.
Kobieta
spojrzała na niego w niemalże urażony sposób. Przez moment wyglądała wręcz
na zagniewaną, ale wystarczyła chwila, by zdołała nad sobą zapanować.
– Spełniam
obietnicę – oznajmiła lakonicznie.
Nie dodała
niczego więcej.
Lawrence
warknął, bynajmniej nie usatysfakcjonowany. Musiała mówić zagadkami? Zawsze się
tak zachowywała, on zaś już od dawna nie miał pewności, komu służyła – Isobel,
sobie samej czy może komukolwiek innego.
Co więcej,
zdecydowanie nie miał się tego dowiedzieć. Nie wątpił, że nawet gdyby zaczął
wypytywać, Amelie nie powiedziałaby mu niczego odkrywczego. Pod tym względem bywała
równie upierdliwa, co i Roth z tym jego bredzeniem o czasie,
zasadach i możliwych konsekwencjach.
– Co z Beatrycze?
– zapytał w zamian. Jednak zdecydował się podejść bliżej, obojętny na to,
że wampirzycy wyraźnie nie było to za rękę. – Nieważne czy to ty. Cokolwiek
tutaj robisz…
– Jesteś
tutaj dzięki mnie – odparowała chłodno. – A Ravena miała na nią oko, tak
jak tego chciałeś. Jeśli akurat teraz chcesz oznajmić, że mi nie ufasz…
– Nigdy w pełni
bym ci nie zaufał – warknął, dopiero po chwili orientując się, że wypowiadając
te słowa mógł popełnić błąd.
O dziwo,
Amelie tylko się uśmiechnęła – łagodnie, niemalże pobłażliwie, jakby wiedziała
coś, czego on mógł co najwyżej się domyślać.
– I słusznie.
Mniej więcej
wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nawet gdyby
chciał, nie mógłby zareagować. To była sekunda – tyle wystarczyło, by kobieta z prędkością
i wprawą polującej kobry wgryzła się w gardło wciąż nieprzytomnej
Beatrycze.
Nie od razu
dotarło do niego to, co się działo. W zasadzie ciało zareagowało szybciej niż
umysł, decydując o tym, że z dzikim warknięciem skoczył u Amelie.
Musiała przewidzieć, że tak będzie, bo bez większego wysiłku uniknęła ataku,
odskakując na bezpieczną odległość i pozwalając, by ciało Beatrycze
osunęło się na podłogę. Powietrze jak na zawołanie wypełnił słodki zapach krwi,
wampirzyca zaś jak gdyby nigdy nic zlizała rubinowe krople, które zbroczyły jej
wargi.
A potem
odwróciła się i jak gdyby nigdy nic uciekła, o czym poinformował go
trzask zamykanych w pośpiechu drzwi wejściowych.
W pierwszym
odruchu chciał za nią ruszyć, ale nie miał okazji. W zamian zamarł w bezruchu,
rozszerzonymi oczami wpatrując się w Beatrycze – wciąż nieprzytomną, z raną
na szyi i…
Zrozumienie
pojawiło się na ułamek sekundy przed tym, jak zdecydował się dopaść do żony,
tak jak uprzednio Amelie biorąc ją w ramiona. Dosłownie przelewała mu się w rękach,
odchylając się w taki sposób, że bez przeszkód mógł zobaczyć dwa
odcinające się na tle bladej skóry półksiężyce. Przez krótką chwilę był w stanie
skupiać się wyłącznie na tym oraz świadomości, że wciąż słyszał trzepocące się w piersi
kobiety serce – jednoznaczny dowód na to, że nadal żyła.
Do czasu.
Gdyby jeszcze
kiedykolwiek było dane mu zasnąć, krzyk, który nagle wyrwał się z piersi
Beatrycze, prześladowałby go w snach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz