28 maja 2018

Epilog

Lawrence
To trwało za długo.
Podejrzewał, że jest przewrażliwiony i najpewniej przesadzał, ale trudno. Liczyło się, że zdecydowanie zbyt długo krążył przed domem, odchodząc od zmysłów i czekając na jakikolwiek znak ze strony Beatrycze.
Czuł ją w środku – zresztą tylko ją – ale to okazało się impulsem zbyt słabym, by mógł się uspokoić. W zasadzie ten budynek od samego początku wzbudzał w nim emocje, których nie potrafił jednoznacznie określić. Z pewnością niepokój, ale to nie miało sensu, skoro koniec końców puścił Trycze samą, bez większych oporów ulegając jej błaganiom. Chciała wejść do dziwnego domu, twierdząc, że cały ten czas śniła o nim i coś przyciągało ją do tego miejsca? Żaden problem! Nic nie znaczyło, że nagle znalazła się tutaj, we Włoszech, na dodatek całkiem sama!
Zacisnął usta. Zdążył już nakląć się na czym świat stoi, kiedy dowiedział się, że była w pobliżu. Swoją drogą, wciąż miał ochotę zabić Camerona, a potem poprosić Jocelyne, by go wskrzesiła, by mógł ponowić cały proces jeszcze kilka razy. To naprawdę było cholernie pociągającą perspektywą, jednak przyjemności – przynajmniej tymczasowo – musiały jeszcze poczekać.
Bez pośpiechu obszedł dom dookoła, już sam nie był pewien, który raz. Ostatnich pięć minut, zadecydował i doszedł do wniosku, że to i tak było z jego strony aktem łaskawości.
Odpuścił po niespełna minucie.
To było niczym impuls, którego nie potrafił zignorować. Nagle po prostu wiedział, że nie może dłużej zwlekać – że powinien wejść do środka już, teraz, natychmiast. Pamiętał, że drzwi wejściowe były zamknięte, a jednak to one znajdowały się najbliżej, więc instynktownie ruszył ku nim. Cóż, najwyżej ktoś później miał mieć do niego pretensje o wyrwane zawiasy – trudno. Zważywszy na to, jak wiele razy i na ile różnych sposobów podpadał wszystkim wokół, wyłamane drzwi wypadały naprawdę słabo na tle innych przewinień.
A jednak zamek ustąpił od razu, ledwo tylko nacisnął klamkę. Powinno go to zaskoczyć, a jednak w pośpiechu nie zwrócił na to uwagi, skupiony na Beatrycze.
Nie miał problemu z tym, żeby ją odszukać. Tylko z jednego pokoju wydobywał się słaby blask, który ostatecznie okazał się spowodowany przez płonący w kominku ogień. W samym środku złocistego kręgu, rzucanego przez płomienie, dostrzegł dwie postacie – jedną klęczącą po drugiej – i to wystarczyło, żeby zamarł w bezruchu, co najmniej zaskoczony.
Amelie z wolna uniosła głowę. Jak gdyby nigdy nic trzymała w ramionach Beatrycze, raz po raz przeczesując jej włosy palcami. Wydawała się spokojna i przesadnie skupiona, ale o w najmniejszym stopniu nie uspokoiło Lawrence’a.
– Coś ty jej zrobiła?! – warknął, przesuwając się naprzód.
Jedno spojrzenie wampirzycy wystarczyło, żeby zamarł w miejscu. Nie miał pojęcia, co miała w sobie ta kobieta, ale potrafiła wzbudzać lęk z równie wielką wprawą, co i Isobel. Co więcej, w tamtej chwili ot tak mogła zadecydować, co stanie się z Beatrycze, a nie zamierzał ryzykować jej życia. Wystarczyło, że już teraz musiało wydarzyć się coś niedobrego; skoro była nieprzytomna, niemalże bez życia…
– Jeszcze nic – odpowiedziała ze spokojem Amelie. Wyprostowała się, bardziej stanowczo obejmując Beatrycze. – I nie patrz na mnie w ten sposób. Sam przyszedłeś do mnie po pomoc.
Ledwo powstrzymał gniewne warknięcie. Owszem, tak, był zdesperowany, zwłaszcza po tym jak Rafael odmówił chronienia kogokolwiek prócz Eleny. Amelie pojawiła się ze swoją ofertą w samą porę i chociaż nie wierzył w jej dobre intencje, nawet się nie zawahał. Tak czuł, że może tego pożałować, ale – do cholery – zdecydowanie nie spodziewał się, że Beatrycze przyjdzie do głowy, by zorganizować sobie małą wycieczkę do Włoch!
Jeszcze… – wycedził przez zaciśnięte zęby. Jeśli chciała go nastraszyć, udało jej się. – To ty ją tu przyciągnęłaś? – zapytał pod wpływem impulsu.
Ta myśl przyszła mu do głowy nagle. W zasadzie sam nie był pewien, dlaczego wcześniej nie wziął tego pod uwagę, zwłaszcza że możliwość wydawała się nader prawdopodobna. Nie miał pojęcia, co kombinowała ta wampirzyca, ale jej obecność i to, że pojawiła się w najmniej przewidzianym momencie, były zastanawiające.
Kobieta spojrzała na niego w niemalże urażony sposób. Przez moment wyglądała wręcz na zagniewaną, ale wystarczyła chwila, by zdołała nad sobą zapanować.
– Spełniam obietnicę – oznajmiła lakonicznie.
Nie dodała niczego więcej.
Lawrence warknął, bynajmniej nie usatysfakcjonowany. Musiała mówić zagadkami? Zawsze się tak zachowywała, on zaś już od dawna nie miał pewności, komu służyła – Isobel, sobie samej czy może komukolwiek innego.
Co więcej, zdecydowanie nie miał się tego dowiedzieć. Nie wątpił, że nawet gdyby zaczął wypytywać, Amelie nie powiedziałaby mu niczego odkrywczego. Pod tym względem bywała równie upierdliwa, co i Roth z tym jego bredzeniem o czasie, zasadach i możliwych konsekwencjach.
– Co z Beatrycze? – zapytał w zamian. Jednak zdecydował się podejść bliżej, obojętny na to, że wampirzycy wyraźnie nie było to za rękę. – Nieważne czy to ty. Cokolwiek tutaj robisz…
– Jesteś tutaj dzięki mnie – odparowała chłodno. – A Ravena miała na nią oko, tak jak tego chciałeś. Jeśli akurat teraz chcesz oznajmić, że mi nie ufasz…
– Nigdy w pełni bym ci nie zaufał – warknął, dopiero po chwili orientując się, że wypowiadając te słowa mógł popełnić błąd.
O dziwo, Amelie tylko się uśmiechnęła – łagodnie, niemalże pobłażliwie, jakby wiedziała coś, czego on mógł co najwyżej się domyślać.
– I słusznie.
Mniej więcej wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nawet gdyby chciał, nie mógłby zareagować. To była sekunda – tyle wystarczyło, by kobieta z prędkością i wprawą polującej kobry wgryzła się w gardło wciąż nieprzytomnej Beatrycze.
Nie od razu dotarło do niego to, co się działo. W zasadzie ciało zareagowało szybciej niż umysł, decydując o tym, że z dzikim warknięciem skoczył u Amelie. Musiała przewidzieć, że tak będzie, bo bez większego wysiłku uniknęła ataku, odskakując na bezpieczną odległość i pozwalając, by ciało Beatrycze osunęło się na podłogę. Powietrze jak na zawołanie wypełnił słodki zapach krwi, wampirzyca zaś jak gdyby nigdy nic zlizała rubinowe krople, które zbroczyły jej wargi.
A potem odwróciła się i jak gdyby nigdy nic uciekła, o czym poinformował go trzask zamykanych w pośpiechu drzwi wejściowych.
W pierwszym odruchu chciał za nią ruszyć, ale nie miał okazji. W zamian zamarł w bezruchu, rozszerzonymi oczami wpatrując się w Beatrycze – wciąż nieprzytomną, z raną na szyi i…
Zrozumienie pojawiło się na ułamek sekundy przed tym, jak zdecydował się dopaść do żony, tak jak uprzednio Amelie biorąc ją w ramiona. Dosłownie przelewała mu się w rękach, odchylając się w taki sposób, że bez przeszkód mógł zobaczyć dwa odcinające się na tle bladej skóry półksiężyce. Przez krótką chwilę był w stanie skupiać się wyłącznie na tym oraz świadomości, że wciąż słyszał trzepocące się w piersi kobiety serce – jednoznaczny dowód na to, że nadal żyła.
Do czasu.
Gdyby jeszcze kiedykolwiek było dane mu zasnąć, krzyk, który nagle wyrwał się z piersi Beatrycze, prześladowałby go w snach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa