Ophelia
– Ophelio…?
Słyszała jego pogodny głos. Wiedziała, że
jest gdzieś w pobliżu, ostrożnie stąpając między drzewami. Sądziła, że był
całkiem niezły w bezszelestnym poruszaniu, zwłaszcza jak na człowieka. Nie
żeby mogła właściwie to ocenić, skoro sama dysponowała w pełni ludzkimi
zmysłami, ale to w tamtej chwili nie miało znaczenia. Liczyło się to, że
Jillian mógł znajdować się gdziekolwiek i najpewniej jedynie kwestią czasu
był momentu, w którym miał ją dorwać.
Uśmiechnęła się, po czym ostrożnie przemknęła
pomiędzy drzewami, starając się, żeby jej nie zauważył. Ledwo powstrzymywała
śmiech, mimowolnie zastanawiając nad tym czy to normalne, by dwie dorosłe osoby
zachowywały się jak dzieci. Znów czuła się tak jak wtedy, gdy była mała i beztrosko
biegała po wiosce, wspinała na drzewa i nie musiała zastanawiać nad tym,
co przyniesie drzewa.
Teraz najpewniej nie powinna tego robić.
Isobel byłaby zła, gdyby się dowiedziała – o ile już nie wiedziała.
Ophelia mimo wszystko wiedziała, że siostra spoglądała na jej zachowanie przez
palce, ignorując je na rzecz tego, co interesowało ją bardziej. Całą sobą żyła w świecie,
który sama stworzyła – okrutnym, pełnym istot, które przerażały. Co więcej
Isobel odpowiadała za tworzenie znamienitej większości z nich. To, kim się
stała i konsekwencje, które to za sobą pociągnęło…
Przez ostatnie lata Ophelia widziała
przerażające rzeczy. Chwilami zastanawiała się nad tym, dlaczego wciąż była
żywa, zwłaszcza że jej siostra otwarcie gardziła ludźmi. Od dawna wydawała się
pusta – piękna, wręcz doskonała, ale tak zimna i obojętna, że to wydawało
się wręcz nie do pojęcia. A jednak nigdy nie pozwoliła tknąć Ophelii,
jednocześnie nie napominając nic o tym, że mogłaby ją przemienić. W efekcie
siostra po prostu była – nietykalna, z przywilejami, ale mimo wszystko
traktowana jak powietrze.
Przy Jillianie wszystko było inne – normalne
– a ona czuła się prawie jak przed laty, kiedy świat wyglądał tak, jak
powinien.
Przed przemianą Isobel wszystko było inne.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, nie
chcąc po raz kolejny rozwodzić się nad tym, co się zmieniło. Liczyło się, że
teraz mogła wyrwać się z rezydencji, choć na moment zapominając o świecie,
w którym przyszło jej żyć. Przebywanie z Jillianem przychodziło jej z łatwością,
równie naturalnie, co i oddychanie. W takich chwilach czuła się jak
człowiek, na dodatek zakochany i bardzo szczęśliwy, nie musząc obawiać się
rozlewu krwi, jakichkolwiek nadnaturalnych umiejętności i ciemnych mocy,
które tak bardzo ją przerażały. Wiedziała, że to jak oszukiwanie samej siebie –
chwilowa ułuda, która jak zwykle skończy się w chwili powrotu do domu –
ale te momenty były dla Ophelii nader istotne.
Przemknęła pod jedną z nisko położonych
gałęzi, niecierpliwym ruchem odgarniając ją na bok. Podwinęła tren sukienki,
pilnując, żeby przypadkiem nie zahaczyć o wystające korzenie. Wkrótce po
tym wróciła na wydeptaną między drzewami ścieżkę, gdzie przynajmniej nie
ryzykowała upadku. Ruszyła biegiem, uważnie rozglądając się dookoła i nasłuchując,
a potem…
– Mam cię!
Krzyknęła, kiedy silne ramiona owinęły się
wokół niej. Zaraz po tym wybuchła beztroskim radosnym śmiechem, ufnie wtulając
się w tors obejmującego ją mężczyzny. Wyczuła cień zarostu, kiedy otarł
się policzkiem o jej własny, nachylając się, by móc ucałować Ophelię w szyję.
– Nie słyszałam cię – poskarżyła się, w pośpiechu
okręcając w jego ramionach. – Jak ty to robisz?
– Wprawa. – Uśmiechnął się szelmowsko. Jego
oczy wydawały się błyszczeć. – Najwyraźniej znów wygrałem – dodał o wiele
ciszej.
Serce Ophelii zabiło szybciej z podekscytowania.
To było niewłaściwe, tak, zwłaszcza że nawet nie mieli ślubu, ale nie chciała
się nad tym zastanawiać. Właściwe czy nie, cóż mogła poradzić na to, że jej
serce należało do Jilliana? Ujął ją od pierwszej chwili, będąc niczym przebłysk
światła w ciemnościach, w których trwała. Czasami zastanawiała się
czy to przeznaczenie, chociaż podejrzewała, że zostałaby wyśmiana przez
każdego, komu odważyłaby się to zasugerować – zwłaszcza Isobel.
Nerwowo przygryzła dolną wargę,
podenerwowana jak zawsze, kiedy myślała o siostrze. Możliwe, że ta jednak
wiedziała o tych spotkaniach. Była królową, prawda? Miała wokół siebie
tyle osób, że ktoś prędzej czy później na pewno miał jej donieść, co takiego
Ophelia wyprawiała za jej plecami. Wtedy mogło wydarzyć się dosłownie wszystko,
chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia, jakiej reakcji powinna spodziewać się
po siostrze.
Miała wrażenie, że ta… przynajmniej
tolerowała Jilliana. W końcu spotkała go wtedy, co i Ophelia,
traktując trochę tak, jakby darzyła go sympatią. To było rzadkością w przypadku
Isobel, więc być może…
A jednak perspektywa powiedzenia prawdy ją
przerażała.
Wargi Jilliana nagle wylądowały na jej
własnych, skutecznie pozbawiając Ophelię zdolności logicznego myślenia. Nagle
znalazła się w jego ramionach, świadoma wyłącznie wzajemnej bliskości i tego,
jak przyjemnym doświadczeniem był sposób, w jaki ocierały się o siebie
ich ciała. Pragnęła więcej, świadoma wyłącznie przyjemnego ciepła, które raz po
raz rozchodziło się po jej ciele, skutecznie przyprawiając ją o dreszcze.
W takich chwilach czuła się dobrze.
W tych
momentach nic innego nie miało znaczenia.
To był jeden z tych dni, o których wiedziała, że nie mogą być
dobrze. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy w ciągu nocy zrywała się, by
zwymiotować. W zasadzie nie spała wcale, dręczona mdłościami i świadomością,
że bardzo niewiele brakowało, żeby wszystko ostatecznie się zawaliło. Już od
jakiegoś czasu czuła, że może być brzemienna, ale dotychczas łatwo było jej
udawać, że to nieprawda. Dotychczas jej ciało skutecznie z nią
współpracowało, pozwalając Ophelii unikać konieczności powiedzenia prawdy.
Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że taki stan rzeczy nie będzie
trwał wiecznie, zwłaszcza że coraz wyraźniej widziała rysującą się pod ubraniami
wypukłość, ale mimo wszystko…
Jillian zachęcał ją do tego, żeby uciekli.
Chciał zabrać ją gdzieś z dala od siostry, pojąc za żonę i żyć na
tyle normalnie, na ile było to możliwe w tym świecie. Niektórym się
udawało. Istniały tysiące ludzi, którzy potrafili przeżyć całe życie, nie
spotykając na swojej drodze wampira. Ophelia również tego pragnęła – znaleźć
się gdzieś daleko i żyć normalnie; dać Jillianowi dzieci, wychować je, a może
nawet doczekać się wnuków. To w końcu powinno tak wyglądać, prawda?
Nie mogła całe życie trwać u boku
Isobel, przerażona tym, kim stawała się jej własna siostra.
Położyła dłoń na brzuchu, jakby chcąc
upewnić się, że pod warstwą skóry faktycznie rozwijało się nowe życie. Wciąż
czuła mdłości, ale już nie tak intensywne jak do tej pory. Z drugiej
strony, może już po prostu nie miała czym wymiotować, w gruncie rzeczy
marząc już tylko o tym, by wrócić do łóżka i spróbować odespać
bezsenną noc. Kto wie, być może przy odrobinie szczęścia nikt nie zwróciłby
uwagi na jej nieobecność, zwłaszcza że w ostatnim czasie mało kiedy
widywała się z Isobel.
Cóż, nie miała na co liczyć o czym
przekonała się, kiedy drzwi do sypialni nagle się otworzyły.
– Weź to.
Zamrugała, z zaskoczeniem spoglądając
na stojącą tuż przed nią postać. Amelie niezmiennie ją onieśmielała, nie tylko
dlatego, że była wampirem. W ciemnej szacie, mocno kontrastującej z jej
jasnymi włosami i cerą, wyglądała jak zjawa. Co więcej, było coś w spojrzeniu
tej kobiety, co niezmiennie przyprawiało Ophelię o dreszcze – i to
nie tylko przez wzgląd na rubinowy kolor tęczówek nieśmiertelnej.
To od niej się zaczęło. Amelie potrafiła
przerażające rzeczy i to jeszcze na długo przed tym, jak Isobel uczyniła
ją sobie podobną. Pomijając Lilię, to jej Ophelia zawsze bała się najbardziej,
tym bardziej że w ostatnim czasie miała wrażenie, że najbliższa doradczyni
jej siostry spoglądała na nią nader często i z niepokojącą wręcz
uwagą – zupełnie jakby wiedziała coś, czego inni co najwyżej mogli się
domyślać.
Teraz stała przed nią milcząca, piękna i niezwykle
poważna. W dłoniach trzymała zdobiony pucharek z czymś, co na
pierwszy rzut oka wyglądało jak woda, chociaż Ophelia dobrze wiedziała, że nią
nie jest. W efekcie nawet się nie poruszyła, po prostu bezmyślnie
wpatrując w stojącą przed nią kobietę i bezskutecznie próbując pojąć
jej intencje.
– Pomoże na mdłości – oznajmiła Amelie, nie
zwracając większej uwagi na to, że siostra Isobel gwałtownie pobladła, nagle
przerażona. – Nie patrz na mnie w ten sposób. Zwłaszcza że teraz powinnaś
myśleć o sobie i dziecku, które nosisz.
– N-nie rozumiem…
Piękną twarz Amelie wykrzywił grymas.
Ophelia drgnęła, nagle zaniepokojona, dla pewności osłaniając dłonią brzuch.
– Przynajmniej nie próbuj kłamać mi w żywe
oczy – warknęła cicho kobieta. – Widziałam zbyt wiele brzemiennych, byś mogła
mnie oszukać. Tym gorszym pomysłem jest okłamywanie kogoś, kto może ci pomóc.
Oczy Ophelii rozszerzyły się nieznacznie,
chociaż nie była pewna, co zszokowało ją bardziej – to, że Amelie widziała, czy
może wzmianka o jakiejkolwiek pomocy. Przez dłuższą chwilę była w stanie
co najwyżej stać i bezmyślnie wpatrywać się w wampirzycę, coraz
bardziej zaniepokojona. Wiedziała, że ma kłopoty, ale…
Zmieszana pośpiesznie odwróciła wzrok.
– Twoja siostra chce cię widzieć – oznajmiła
Amelie i zabrzmiało to niemalże łagodnie, zupełnie jakby się troszczyła. –
Powinnaś się cieszyć, że wysłała mnie, zamiast fatygować Lilię. To po pierwsze.
– Wampirzyca zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Tak mi cię szkoda.
– Dlaczego? – zapytała natychmiast Ophelia.
Poderwała głowę, by jednak spojrzeć na swoją
rozmówczynię. Aż wzdrygnęła się, kiedy odkryła, że Amelie nagle znalazła się
tuż przed nią – tak blisko, że była w stanie wyczuć bijący od ciała
kobiety chłód.
Mimowolnie zadrżała, gdy dłonie wampirzycy
nagle wylądowały na jej policzkach. Chcąc nie chcąc spojrzała wprost w rubinowe
tęczówki nieśmiertelnej, nieporadnie próbując zrozumieć jej intencje.
– Bogini czuwa nad swoimi dziećmi, cokolwiek
by się nie działo… I nie ma znaczenia czy chodzi o ludzi, czy też nie
oznajmiła, wzbudzając w Ophelii jeszcze więcej wątpliwości. – Pamiętaj o tym,
cokolwiek by się nie działo… A także że ja zawsze będę wierna tylko i wyłącznie
mojej bogini – dodała, po czym jak gdyby nigdy nic się wycofała.
Ophelia z cichym jękiem opadła na łóżko,
przysiadając na krawędzi i nerwowo obejmując brzuch. Serce waliło jej tak mocno
i szybko, że ledwo mogła oddychać. Znów poczuła mdłości, ale tym razem
było to efektem wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą
zdenerwowania. Czuła cisnące jej się do oczu łzy, chociaż nie zamierzała
pozwolić sobie na płacz. Co więcej, była przerażona, nagle nie mając
wątpliwości co do tego, że po spotkaniu z Isobel nie powinna spodziewać
się niczego dobrego.
Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym sięgnęła
przez pozostawiony przez Amelię napar. Nieznacznie zakołysała naczyniem, obserwując
jak bezbarwny płyn łagodnie obmywa ścianki. Nie miała pojęcia, co powinna
sądzić o dopiero co odbytej rozmowie, i czy tak naprawdę ufała wampirzycy,
ale ostatecznie coś podkusiło ją, by się napić. Napój był nieco cierpki, ale
smaczny, z kolei Ophelia z zaskoczeniem doszła do wniosku, że mimo
wszystko poczuła się lepiej.
Gdyby wiedziała, co czekało ją w najbliższych
miesiącach, już wtedy zaczęłaby żałować, że Amelie jednak nie zdecydowała się jej
otruć.
Zapach krwi uderzył ją już od progu. Mdlący, nieco metaliczny i przyprawiający
o mdłości – coś, do czego powinna była przywyknąć, a co niezmiennie
wytrącało Ophelię z równowagi. W tamtej chwili zwątpiła w to,
czy chciała przekraczać próg sali tronowej, ale podświadomie czuła, że nie
miała większego wyboru. Jeśli Isobel chciała ją widzieć, sprzeciwienie się nie
wchodziło w grę.
Mimo wszystko zwlekała z przekroczeniem
progu. Podejrzewała, że wampirzyca doskonale zdawała sobie sprawę z jej
obecności. Zawsze wiedziała, kiedy Ophelia była w pobliżu, nie wspominając
o tym, z jaką wprawą rozpoznawała jakiekolwiek oznaki strachu.
Tym razem kobieta dodatkowo czuła w atmosferze
coś, czego nie potrafiła sprecyzować, a co przyprawiało ją o dreszcze.
Chciała wierzyć, że to wyłącznie jej przewrażliwienie, zwłaszcza po rozmowie z Amelie,
ale nie potrafiła. W tamtej chwili po prostu czuła, że powinna uciekać –
instynkt nakazywał jej postąpić właśnie w ten sposób, zwłaszcza że już nie
odpowiadała wyłącznie za siebie. Pragnęła pójść prosto do Jilliana i zwierzyć
mu się z rozmowy, którą odbyła i związanych z nią obaw.
Chciała poczuć się bezpiecznie w ramionach,
które już od całych miesięcy były dla niej swoistym azylem.
– Ile mamy jeszcze na ciebie czekać,
Ophelio?
Cichy, niepokojąco wręcz spokojny głos
Isobel skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Nie od razu zwróciła uwagę na
liczbę mnogą, której użyła siostra, ten fakt zresztą został wyparty przez czyste
przerażenie, które poczuła w chwili, w której w końcu wkroczyła do
pokaźnych rozmiarów sali.
To nie był pierwszy raz, kiedy wszystko
dosłownie lepiło się we krwi. Świeże ślady zdobiły posadzkę i ściany,
łagodnie połyskując w blasku zapalonych świec. Ophelia przystanęła, kolejny
raz czując jak jej żołądek zaczyna się skręcać, grożąc wywróceniem na drugą
stronę. Ledwo powstrzymała odruch, który nakazywał jej przysłonić dłonią usta albo
odwrócić się i uciec. To nie był pierwszy raz, prawda? Isobel zresztą nie
lubiła, kiedy jej siostra okazywała jakże ludzką słabość – nie, skoro otwarcie takim
zachowaniem gardziła.
Dostrzegła siostrę w całym środku zaistniałego
chaosu, jak zwykle spokojną, odległą i bardzo piękną. Zwłaszcza to
ostatnie niezmiennie wprawiało Ophelię w osłupienie, bo nie rozumiała, jak
można zachwycać urodą w tak… przerażający sposób. A jednak Isobel
miała w sobie coś nieokreślonego – rodzaj lodowatego piękna, które z jednej
strony chwytało za serce, a z drugiej przyprawiało o dreszcze. W tamtej
chwili stała na środku sali, wydając się nie zauważać tego, że jej biała suknia
była wręcz przesiąknięta posoką. Wyglądała trochę tak, jakby wyszła spod jakiegoś
krwawego prysznica, a przy tym wciąż pozostawała piękna.
Ktoś najwyraźniej zdążył uprzątnąć ciała, a przynajmniej
Ophelia nie zauważyła, by gdzieś w pobliżu znajdowało się coś, co by je
przypominało – czy to w całości, czy może kawałkach. Och, tak, czasami
była świadkiem przerażających rzeczy, zwłaszcza kiedy Isobel wpadała w szał.
Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy musiała oglądać siostrę w morderczym
szale, kiedy ta jak gdyby nigdy nic rozrywała na kawałeczki przypadkowe osoby. W zasadzie
Ophelia nie mogła pozbyć się przerażającego wrażenia, że tylko w takich
chwilach Isobel bywała naprawdę usatysfakcjonowana. Nie „szczęśliwa”, bo
wydawała się nie znać tego pojęcia, ale jednak się uśmiechała.
Ten sam zimny, niepokojący uśmiech gościł na
jej ustach w tamtej chwili. Wampirzyca poruszyła się nieznacznie, a wtedy
Ophelia zdołała oderwać od niej wzrok, w końcu zwracając uwagę na inny, dość
istotny szczegół – coś, czego nie dostrzegła wcześniej, chociaż już na wstępie powinno
ją zaintrygować. Z zaskoczeniem przekonała się, że Isobel stała w samym
środku czegoś, co przypominało ciemną, pulsującą mgłę. Czarny dym wyglądał jakby
żył, wijąc się u stóp kobiety i powoli zmierzając ku górze. Otoczył
ją, a do Ophelii w oszołomieniu dotarło, że zachowywał się niemalże
tak, jakby był żywy. Wił się, ocierał o Isobel i powoli wspinał po
jej ciele, pochłaniając je cal po calu, by…
Och, nie, nie ciało. Cokolwiek to było,
spijało plamiącą suknię królowej krew, wyraźnie sprawiając jej tym przyjemność.
Usłyszała jęk, z opóźnieniem
uprzytomniając sobie, że dźwięk wyrwał się z jej gardła. To wystarczyło,
by krwiste tęczówki siostry jak na zawołanie zwróciły się ku Ophelii. Kobieta
cofnęła się o krok, ale jedno stanowcze spojrzenie Isobel wystarczyło,
żeby zatrzymać siostrę w miejscu. Zamarła w bezruchu, czując jak drży
i mając wrażenie, że naprawdę niewiele brakowało, by nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
Gdzieś kątem oka dostrzegła ruch i to
na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Tym razem w porę nie
powstrzymała krzyku, kiedy uprzytomniła sobie, że wijąca się tuż nad ziemią
mgła podpełzła w jej stronę.
– Cii… Zostawcie ją – doszedł ją melodyjny
głos Isobel. – To moja siostra.
O dziwo, mgła momentalnie usłuchała. Ophelia
mimo wszystko zamarła w bezruchu, bynajmniej nieuspokojona. Rozszerzonymi
do granic możliwości oczyma wpatrywała się w kotłującą się masę, nagle
gotowa przysiąc, że ta to traciła kształt, to znów przybierała niemalże ludzką
postać. Albo postacie, bo kobieta mogła wręcz przysiąc, że widziała ich więcej.
Były gdzieś na wyciągnięcie ręki, a do tego wszystkiego szeptały. Wyraźnie
słyszała przekrzykujące się wzajemnie głosy; niespójne jęki, których i tak
nie była w stanie zrozumieć.
Poczuła, że robi jej się gorąco. Chwiała się
na nogach, nagle musząc wręcz walczyć o to, by utrzymać się w pionie i złapać
oddech. Czuła strach, a jakby tego było mało, w jednej chwili wyzbyła
się jakichkolwiek wątpliwości co do tego, czy tym dziwnym istotom się to podobało.
Nie pojmowała czym były i dlaczego słuchały Isobel, ale była gotowa
przysiąc, że ich obecność nie wróżyła niczego dobrego.
– Co to…? – zaczęła drżącym głosem.
Nie była w stanie dokończyć, zbytnio
oszołomiona. Isobel rzuciła jej pełne wyższości, niemalże poirytowane
spojrzenie, jak zwykle kiedy widziała, że jej siostra mogłaby być przerażona. Gardziła
słabością, jakkolwiek ludzka by ta nie była. Tak stało się również tym razem,
chociaż Ophelia i tak miała świadomość, że wampirzyca jest w wyjątkowo
dobrym nastroju.
– Potęga – odpowiedziała takim tonem, jakby
to była najoczywistsza rzecz na świcie. – Och, Ophelio… Gdybyś wiedziała, jak
wiele się dzisiaj zmieniło – dodała, a kobieta z zaskoczeniem
przekonała się, że Isobel brzmiała na podekscytowaną.
Dawno nie widziała jej w takim stanie. W zasadzie
miała wrażenie, że siostra wyzbyła się emocji w chwili przemiany, pozostawiając
wyłącznie gniew, bo ten wydawał się ją napędzać. A jednak w tamtej
chwili cieszyła się niemalże jak dziecko, z błyskiem w oczach spoglądając
na kłębiącą się masę.
Isobel uśmiechnęła się, po czym gestem dłoni
przywołała dym do siebie. Cokolwiek się w nim kryło, momentalnie ją
otoczyło, znów zaczynając kłębić się wokół ciała wampirzycy, by dobrać się do
krwi.
– Kim dla ciebie jestem, co, Ophelio? –
usłyszała i to pytanie na krótką chwilę wytrąciło ją z równowagi.
– Królową – odpowiedziała natychmiast, bo
dobrze wiedziała, że Isobel oczekiwała tej odpowiedzi. – I moją siostrą –
dodała, nie mogąc się powstrzymać.
Wampirzyca zignorowała jakiekolwiek wzmianki
o pokrewieństwie. Zaśmiała się cicho, myślami wydając się być gdzieś
daleko.
– Więc teraz sięgnę po więcej… Dużo więcej –
oznajmiła i coś w tych słowach przyprawiło Ophelię o dreszcze. –
Możesz już teraz zacząć myśleć o mnie jak o bogini. Razem stworzymy
nowy świat – wyszeptała z wyraźną ekscytacją.
Ophelia potrzebowała dłuższej chwili, by
pojąć, że siostra nie zwracała się do niej. W tamtej chwili całą uwagę Isobel
pochłaniały kłębiące się w dymie postaci. Wyciągała ku nich dłonie, wabiła
je i wydawała się doskonale czuć z tym, że mogłyby jej dotykać.
Dosłownie tańczyła w ciemnościach, zachowując się jak ktoś, kto właśnie
odnalazł coś, czego szukał przez całe życie.
Isobel nagle zamarła, po czym na powrót
zwróciła się ku Ophelii. Spojrzała na nią w roztargnieniu, jakby nagle
przypomniała sobie obecności siostry.
– Idź do siebie – zażądała. Jej ton
jednoznacznie sugerował, że nie brała pod uwagę odmowy. – Będę chciała, żebyś
kogoś poznała, ale to nie teraz. Na razie zostaw mnie samą.
Nie musiała dwa razy powtarzać. Ophelia natychmiast
wypadła z sali, z niejaką ulgą wychodząc na korytarz. Drogę do pokoju
pokonała niemalże biegiem, dziwnie oszołomiona i bliska ataku paniki. Nie
miała pojęcia, co sądzić o wszystkim, co się działo, ale nie podobało jej się
to.
Musiała zobaczyć się z Jillianem –
teraz, zaraz, zanim całkiem postradałaby zmysły – ale wiedziała, że nie może
sobie na to pozwolić.
W tamtej chwili mogła co najwyżej siedzieć i czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz