19 maja 2018

Trzysta czterdzieści dwa

Ophelia

– Ophelio…?
Słyszała jego pogodny głos. Wiedziała, że jest gdzieś w pobliżu, ostrożnie stąpając między drzewami. Sądziła, że był całkiem niezły w bezszelestnym poruszaniu, zwłaszcza jak na człowieka. Nie żeby mogła właściwie to ocenić, skoro sama dysponowała w pełni ludzkimi zmysłami, ale to w tamtej chwili nie miało znaczenia. Liczyło się to, że Jillian mógł znajdować się gdziekolwiek i najpewniej jedynie kwestią czasu był momentu, w którym miał ją dorwać.
Uśmiechnęła się, po czym ostrożnie przemknęła pomiędzy drzewami, starając się, żeby jej nie zauważył. Ledwo powstrzymywała śmiech, mimowolnie zastanawiając nad tym czy to normalne, by dwie dorosłe osoby zachowywały się jak dzieci. Znów czuła się tak jak wtedy, gdy była mała i beztrosko biegała po wiosce, wspinała na drzewa i nie musiała zastanawiać nad tym, co przyniesie drzewa.
Teraz najpewniej nie powinna tego robić. Isobel byłaby zła, gdyby się dowiedziała – o ile już nie wiedziała. Ophelia mimo wszystko wiedziała, że siostra spoglądała na jej zachowanie przez palce, ignorując je na rzecz tego, co interesowało ją bardziej. Całą sobą żyła w świecie, który sama stworzyła – okrutnym, pełnym istot, które przerażały. Co więcej Isobel odpowiadała za tworzenie znamienitej większości z nich. To, kim się stała i konsekwencje, które to za sobą pociągnęło…
Przez ostatnie lata Ophelia widziała przerażające rzeczy. Chwilami zastanawiała się nad tym, dlaczego wciąż była żywa, zwłaszcza że jej siostra otwarcie gardziła ludźmi. Od dawna wydawała się pusta – piękna, wręcz doskonała, ale tak zimna i obojętna, że to wydawało się wręcz nie do pojęcia. A jednak nigdy nie pozwoliła tknąć Ophelii, jednocześnie nie napominając nic o tym, że mogłaby ją przemienić. W efekcie siostra po prostu była – nietykalna, z przywilejami, ale mimo wszystko traktowana jak powietrze.
Przy Jillianie wszystko było inne – normalne – a ona czuła się prawie jak przed laty, kiedy świat wyglądał tak, jak powinien.
Przed przemianą Isobel wszystko było inne.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, nie chcąc po raz kolejny rozwodzić się nad tym, co się zmieniło. Liczyło się, że teraz mogła wyrwać się z rezydencji, choć na moment zapominając o świecie, w którym przyszło jej żyć. Przebywanie z Jillianem przychodziło jej z łatwością, równie naturalnie, co i oddychanie. W takich chwilach czuła się jak człowiek, na dodatek zakochany i bardzo szczęśliwy, nie musząc obawiać się rozlewu krwi, jakichkolwiek nadnaturalnych umiejętności i ciemnych mocy, które tak bardzo ją przerażały. Wiedziała, że to jak oszukiwanie samej siebie – chwilowa ułuda, która jak zwykle skończy się w chwili powrotu do domu – ale te momenty były dla Ophelii nader istotne.
Przemknęła pod jedną z nisko położonych gałęzi, niecierpliwym ruchem odgarniając ją na bok. Podwinęła tren sukienki, pilnując, żeby przypadkiem nie zahaczyć o wystające korzenie. Wkrótce po tym wróciła na wydeptaną między drzewami ścieżkę, gdzie przynajmniej nie ryzykowała upadku. Ruszyła biegiem, uważnie rozglądając się dookoła i nasłuchując, a potem…
– Mam cię!
Krzyknęła, kiedy silne ramiona owinęły się wokół niej. Zaraz po tym wybuchła beztroskim radosnym śmiechem, ufnie wtulając się w tors obejmującego ją mężczyzny. Wyczuła cień zarostu, kiedy otarł się policzkiem o jej własny, nachylając się, by móc ucałować Ophelię w szyję.
– Nie słyszałam cię – poskarżyła się, w pośpiechu okręcając w jego ramionach. – Jak ty to robisz?
– Wprawa. – Uśmiechnął się szelmowsko. Jego oczy wydawały się błyszczeć. – Najwyraźniej znów wygrałem – dodał o wiele ciszej.
Serce Ophelii zabiło szybciej z podekscytowania. To było niewłaściwe, tak, zwłaszcza że nawet nie mieli ślubu, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Właściwe czy nie, cóż mogła poradzić na to, że jej serce należało do Jilliana? Ujął ją od pierwszej chwili, będąc niczym przebłysk światła w ciemnościach, w których trwała. Czasami zastanawiała się czy to przeznaczenie, chociaż podejrzewała, że zostałaby wyśmiana przez każdego, komu odważyłaby się to zasugerować – zwłaszcza Isobel.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, podenerwowana jak zawsze, kiedy myślała o siostrze. Możliwe, że ta jednak wiedziała o tych spotkaniach. Była królową, prawda? Miała wokół siebie tyle osób, że ktoś prędzej czy później na pewno miał jej donieść, co takiego Ophelia wyprawiała za jej plecami. Wtedy mogło wydarzyć się dosłownie wszystko, chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia, jakiej reakcji powinna spodziewać się po siostrze.
Miała wrażenie, że ta… przynajmniej tolerowała Jilliana. W końcu spotkała go wtedy, co i Ophelia, traktując trochę tak, jakby darzyła go sympatią. To było rzadkością w przypadku Isobel, więc być może…
A jednak perspektywa powiedzenia prawdy ją przerażała.
Wargi Jilliana nagle wylądowały na jej własnych, skutecznie pozbawiając Ophelię zdolności logicznego myślenia. Nagle znalazła się w jego ramionach, świadoma wyłącznie wzajemnej bliskości i tego, jak przyjemnym doświadczeniem był sposób, w jaki ocierały się o siebie ich ciała. Pragnęła więcej, świadoma wyłącznie przyjemnego ciepła, które raz po raz rozchodziło się po jej ciele, skutecznie przyprawiając ją o dreszcze.
W takich chwilach czuła się dobrze.
W tych momentach nic innego nie miało znaczenia.

To był jeden z tych dni, o których wiedziała, że nie mogą być dobrze. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy w ciągu nocy zrywała się, by zwymiotować. W zasadzie nie spała wcale, dręczona mdłościami i świadomością, że bardzo niewiele brakowało, żeby wszystko ostatecznie się zawaliło. Już od jakiegoś czasu czuła, że może być brzemienna, ale dotychczas łatwo było jej udawać, że to nieprawda. Dotychczas jej ciało skutecznie z nią współpracowało, pozwalając Ophelii unikać konieczności powiedzenia prawdy. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, zwłaszcza że coraz wyraźniej widziała rysującą się pod ubraniami wypukłość, ale mimo wszystko…
Jillian zachęcał ją do tego, żeby uciekli. Chciał zabrać ją gdzieś z dala od siostry, pojąc za żonę i żyć na tyle normalnie, na ile było to możliwe w tym świecie. Niektórym się udawało. Istniały tysiące ludzi, którzy potrafili przeżyć całe życie, nie spotykając na swojej drodze wampira. Ophelia również tego pragnęła – znaleźć się gdzieś daleko i żyć normalnie; dać Jillianowi dzieci, wychować je, a może nawet doczekać się wnuków. To w końcu powinno tak wyglądać, prawda?
Nie mogła całe życie trwać u boku Isobel, przerażona tym, kim stawała się jej własna siostra.
Położyła dłoń na brzuchu, jakby chcąc upewnić się, że pod warstwą skóry faktycznie rozwijało się nowe życie. Wciąż czuła mdłości, ale już nie tak intensywne jak do tej pory. Z drugiej strony, może już po prostu nie miała czym wymiotować, w gruncie rzeczy marząc już tylko o tym, by wrócić do łóżka i spróbować odespać bezsenną noc. Kto wie, być może przy odrobinie szczęścia nikt nie zwróciłby uwagi na jej nieobecność, zwłaszcza że w ostatnim czasie mało kiedy widywała się z Isobel.
Cóż, nie miała na co liczyć o czym przekonała się, kiedy drzwi do sypialni nagle się otworzyły.
– Weź to.
Zamrugała, z zaskoczeniem spoglądając na stojącą tuż przed nią postać. Amelie niezmiennie ją onieśmielała, nie tylko dlatego, że była wampirem. W ciemnej szacie, mocno kontrastującej z jej jasnymi włosami i cerą, wyglądała jak zjawa. Co więcej, było coś w spojrzeniu tej kobiety, co niezmiennie przyprawiało Ophelię o dreszcze – i to nie tylko przez wzgląd na rubinowy kolor tęczówek nieśmiertelnej.
To od niej się zaczęło. Amelie potrafiła przerażające rzeczy i to jeszcze na długo przed tym, jak Isobel uczyniła ją sobie podobną. Pomijając Lilię, to jej Ophelia zawsze bała się najbardziej, tym bardziej że w ostatnim czasie miała wrażenie, że najbliższa doradczyni jej siostry spoglądała na nią nader często i z niepokojącą wręcz uwagą – zupełnie jakby wiedziała coś, czego inni co najwyżej mogli się domyślać.
Teraz stała przed nią milcząca, piękna i niezwykle poważna. W dłoniach trzymała zdobiony pucharek z czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak woda, chociaż Ophelia dobrze wiedziała, że nią nie jest. W efekcie nawet się nie poruszyła, po prostu bezmyślnie wpatrując w stojącą przed nią kobietę i bezskutecznie próbując pojąć jej intencje.
– Pomoże na mdłości – oznajmiła Amelie, nie zwracając większej uwagi na to, że siostra Isobel gwałtownie pobladła, nagle przerażona. – Nie patrz na mnie w ten sposób. Zwłaszcza że teraz powinnaś myśleć o sobie i dziecku, które nosisz.
– N-nie rozumiem…
Piękną twarz Amelie wykrzywił grymas. Ophelia drgnęła, nagle zaniepokojona, dla pewności osłaniając dłonią brzuch.
– Przynajmniej nie próbuj kłamać mi w żywe oczy – warknęła cicho kobieta. – Widziałam zbyt wiele brzemiennych, byś mogła mnie oszukać. Tym gorszym pomysłem jest okłamywanie kogoś, kto może ci pomóc.
Oczy Ophelii rozszerzyły się nieznacznie, chociaż nie była pewna, co zszokowało ją bardziej – to, że Amelie widziała, czy może wzmianka o jakiejkolwiek pomocy. Przez dłuższą chwilę była w stanie co najwyżej stać i bezmyślnie wpatrywać się w wampirzycę, coraz bardziej zaniepokojona. Wiedziała, że ma kłopoty, ale…
Zmieszana pośpiesznie odwróciła wzrok.
– Twoja siostra chce cię widzieć – oznajmiła Amelie i zabrzmiało to niemalże łagodnie, zupełnie jakby się troszczyła. – Powinnaś się cieszyć, że wysłała mnie, zamiast fatygować Lilię. To po pierwsze. – Wampirzyca zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Tak mi cię szkoda.
– Dlaczego? – zapytała natychmiast Ophelia.
Poderwała głowę, by jednak spojrzeć na swoją rozmówczynię. Aż wzdrygnęła się, kiedy odkryła, że Amelie nagle znalazła się tuż przed nią – tak blisko, że była w stanie wyczuć bijący od ciała kobiety chłód.
Mimowolnie zadrżała, gdy dłonie wampirzycy nagle wylądowały na jej policzkach. Chcąc nie chcąc spojrzała wprost w rubinowe tęczówki nieśmiertelnej, nieporadnie próbując zrozumieć jej intencje.
– Bogini czuwa nad swoimi dziećmi, cokolwiek by się nie działo… I nie ma znaczenia czy chodzi o ludzi, czy też nie oznajmiła, wzbudzając w Ophelii jeszcze więcej wątpliwości. – Pamiętaj o tym, cokolwiek by się nie działo… A także że ja zawsze będę wierna tylko i wyłącznie mojej bogini – dodała, po czym jak gdyby nigdy nic się wycofała.
Ophelia z cichym jękiem opadła na łóżko, przysiadając na krawędzi i nerwowo obejmując brzuch. Serce waliło jej tak mocno i szybko, że ledwo mogła oddychać. Znów poczuła mdłości, ale tym razem było to efektem wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą zdenerwowania. Czuła cisnące jej się do oczu łzy, chociaż nie zamierzała pozwolić sobie na płacz. Co więcej, była przerażona, nagle nie mając wątpliwości co do tego, że po spotkaniu z Isobel nie powinna spodziewać się niczego dobrego.
Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym sięgnęła przez pozostawiony przez Amelię napar. Nieznacznie zakołysała naczyniem, obserwując jak bezbarwny płyn łagodnie obmywa ścianki. Nie miała pojęcia, co powinna sądzić o dopiero co odbytej rozmowie, i czy tak naprawdę ufała wampirzycy, ale ostatecznie coś podkusiło ją, by się napić. Napój był nieco cierpki, ale smaczny, z kolei Ophelia z zaskoczeniem doszła do wniosku, że mimo wszystko poczuła się lepiej.
Gdyby wiedziała, co czekało ją w najbliższych miesiącach, już wtedy zaczęłaby żałować, że Amelie jednak nie zdecydowała się jej otruć.

Zapach krwi uderzył ją już od progu. Mdlący, nieco metaliczny i przyprawiający o mdłości – coś, do czego powinna była przywyknąć, a co niezmiennie wytrącało Ophelię z równowagi. W tamtej chwili zwątpiła w to, czy chciała przekraczać próg sali tronowej, ale podświadomie czuła, że nie miała większego wyboru. Jeśli Isobel chciała ją widzieć, sprzeciwienie się nie wchodziło w grę.
Mimo wszystko zwlekała z przekroczeniem progu. Podejrzewała, że wampirzyca doskonale zdawała sobie sprawę z jej obecności. Zawsze wiedziała, kiedy Ophelia była w pobliżu, nie wspominając o tym, z jaką wprawą rozpoznawała jakiekolwiek oznaki strachu.
Tym razem kobieta dodatkowo czuła w atmosferze coś, czego nie potrafiła sprecyzować, a co przyprawiało ją o dreszcze. Chciała wierzyć, że to wyłącznie jej przewrażliwienie, zwłaszcza po rozmowie z Amelie, ale nie potrafiła. W tamtej chwili po prostu czuła, że powinna uciekać – instynkt nakazywał jej postąpić właśnie w ten sposób, zwłaszcza że już nie odpowiadała wyłącznie za siebie. Pragnęła pójść prosto do Jilliana i zwierzyć mu się z rozmowy, którą odbyła i związanych z nią obaw.
Chciała poczuć się bezpiecznie w ramionach, które już od całych miesięcy były dla niej swoistym azylem.
– Ile mamy jeszcze na ciebie czekać, Ophelio?
Cichy, niepokojąco wręcz spokojny głos Isobel skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Nie od razu zwróciła uwagę na liczbę mnogą, której użyła siostra, ten fakt zresztą został wyparty przez czyste przerażenie, które poczuła w chwili, w której w końcu wkroczyła do pokaźnych rozmiarów sali.
To nie był pierwszy raz, kiedy wszystko dosłownie lepiło się we krwi. Świeże ślady zdobiły posadzkę i ściany, łagodnie połyskując w blasku zapalonych świec. Ophelia przystanęła, kolejny raz czując jak jej żołądek zaczyna się skręcać, grożąc wywróceniem na drugą stronę. Ledwo powstrzymała odruch, który nakazywał jej przysłonić dłonią usta albo odwrócić się i uciec. To nie był pierwszy raz, prawda? Isobel zresztą nie lubiła, kiedy jej siostra okazywała jakże ludzką słabość – nie, skoro otwarcie takim zachowaniem gardziła.
Dostrzegła siostrę w całym środku zaistniałego chaosu, jak zwykle spokojną, odległą i bardzo piękną. Zwłaszcza to ostatnie niezmiennie wprawiało Ophelię w osłupienie, bo nie rozumiała, jak można zachwycać urodą w tak… przerażający sposób. A jednak Isobel miała w sobie coś nieokreślonego – rodzaj lodowatego piękna, które z jednej strony chwytało za serce, a z drugiej przyprawiało o dreszcze. W tamtej chwili stała na środku sali, wydając się nie zauważać tego, że jej biała suknia była wręcz przesiąknięta posoką. Wyglądała trochę tak, jakby wyszła spod jakiegoś krwawego prysznica, a przy tym wciąż pozostawała piękna.
Ktoś najwyraźniej zdążył uprzątnąć ciała, a przynajmniej Ophelia nie zauważyła, by gdzieś w pobliżu znajdowało się coś, co by je przypominało – czy to w całości, czy może kawałkach. Och, tak, czasami była świadkiem przerażających rzeczy, zwłaszcza kiedy Isobel wpadała w szał. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy musiała oglądać siostrę w morderczym szale, kiedy ta jak gdyby nigdy nic rozrywała na kawałeczki przypadkowe osoby. W zasadzie Ophelia nie mogła pozbyć się przerażającego wrażenia, że tylko w takich chwilach Isobel bywała naprawdę usatysfakcjonowana. Nie „szczęśliwa”, bo wydawała się nie znać tego pojęcia, ale jednak się uśmiechała.
Ten sam zimny, niepokojący uśmiech gościł na jej ustach w tamtej chwili. Wampirzyca poruszyła się nieznacznie, a wtedy Ophelia zdołała oderwać od niej wzrok, w końcu zwracając uwagę na inny, dość istotny szczegół – coś, czego nie dostrzegła wcześniej, chociaż już na wstępie powinno ją zaintrygować. Z zaskoczeniem przekonała się, że Isobel stała w samym środku czegoś, co przypominało ciemną, pulsującą mgłę. Czarny dym wyglądał jakby żył, wijąc się u stóp kobiety i powoli zmierzając ku górze. Otoczył ją, a do Ophelii w oszołomieniu dotarło, że zachowywał się niemalże tak, jakby był żywy. Wił się, ocierał o Isobel i powoli wspinał po jej ciele, pochłaniając je cal po calu, by…
Och, nie, nie ciało. Cokolwiek to było, spijało plamiącą suknię królowej krew, wyraźnie sprawiając jej tym przyjemność.
Usłyszała jęk, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że dźwięk wyrwał się z jej gardła. To wystarczyło, by krwiste tęczówki siostry jak na zawołanie zwróciły się ku Ophelii. Kobieta cofnęła się o krok, ale jedno stanowcze spojrzenie Isobel wystarczyło, żeby zatrzymać siostrę w miejscu. Zamarła w bezruchu, czując jak drży i mając wrażenie, że naprawdę niewiele brakowało, by nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Gdzieś kątem oka dostrzegła ruch i to na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Tym razem w porę nie powstrzymała krzyku, kiedy uprzytomniła sobie, że wijąca się tuż nad ziemią mgła podpełzła w jej stronę.
– Cii… Zostawcie ją – doszedł ją melodyjny głos Isobel. – To moja siostra.
O dziwo, mgła momentalnie usłuchała. Ophelia mimo wszystko zamarła w bezruchu, bynajmniej nieuspokojona. Rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrywała się w kotłującą się masę, nagle gotowa przysiąc, że ta to traciła kształt, to znów przybierała niemalże ludzką postać. Albo postacie, bo kobieta mogła wręcz przysiąc, że widziała ich więcej. Były gdzieś na wyciągnięcie ręki, a do tego wszystkiego szeptały. Wyraźnie słyszała przekrzykujące się wzajemnie głosy; niespójne jęki, których i tak nie była w stanie zrozumieć.
Poczuła, że robi jej się gorąco. Chwiała się na nogach, nagle musząc wręcz walczyć o to, by utrzymać się w pionie i złapać oddech. Czuła strach, a jakby tego było mało, w jednej chwili wyzbyła się jakichkolwiek wątpliwości co do tego, czy tym dziwnym istotom się to podobało. Nie pojmowała czym były i dlaczego słuchały Isobel, ale była gotowa przysiąc, że ich obecność nie wróżyła niczego dobrego.
– Co to…? – zaczęła drżącym głosem.
Nie była w stanie dokończyć, zbytnio oszołomiona. Isobel rzuciła jej pełne wyższości, niemalże poirytowane spojrzenie, jak zwykle kiedy widziała, że jej siostra mogłaby być przerażona. Gardziła słabością, jakkolwiek ludzka by ta nie była. Tak stało się również tym razem, chociaż Ophelia i tak miała świadomość, że wampirzyca jest w wyjątkowo dobrym nastroju.
– Potęga – odpowiedziała takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świcie. – Och, Ophelio… Gdybyś wiedziała, jak wiele się dzisiaj zmieniło – dodała, a kobieta z zaskoczeniem przekonała się, że Isobel brzmiała na podekscytowaną.
Dawno nie widziała jej w takim stanie. W zasadzie miała wrażenie, że siostra wyzbyła się emocji w chwili przemiany, pozostawiając wyłącznie gniew, bo ten wydawał się ją napędzać. A jednak w tamtej chwili cieszyła się niemalże jak dziecko, z błyskiem w oczach spoglądając na kłębiącą się masę.
Isobel uśmiechnęła się, po czym gestem dłoni przywołała dym do siebie. Cokolwiek się w nim kryło, momentalnie ją otoczyło, znów zaczynając kłębić się wokół ciała wampirzycy, by dobrać się do krwi.
– Kim dla ciebie jestem, co, Ophelio? – usłyszała i to pytanie na krótką chwilę wytrąciło ją z równowagi.
– Królową – odpowiedziała natychmiast, bo dobrze wiedziała, że Isobel oczekiwała tej odpowiedzi. – I moją siostrą – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
Wampirzyca zignorowała jakiekolwiek wzmianki o pokrewieństwie. Zaśmiała się cicho, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Więc teraz sięgnę po więcej… Dużo więcej – oznajmiła i coś w tych słowach przyprawiło Ophelię o dreszcze. – Możesz już teraz zacząć myśleć o mnie jak o bogini. Razem stworzymy nowy świat – wyszeptała z wyraźną ekscytacją.
Ophelia potrzebowała dłuższej chwili, by pojąć, że siostra nie zwracała się do niej. W tamtej chwili całą uwagę Isobel pochłaniały kłębiące się w dymie postaci. Wyciągała ku nich dłonie, wabiła je i wydawała się doskonale czuć z tym, że mogłyby jej dotykać. Dosłownie tańczyła w ciemnościach, zachowując się jak ktoś, kto właśnie odnalazł coś, czego szukał przez całe życie.
Isobel nagle zamarła, po czym na powrót zwróciła się ku Ophelii. Spojrzała na nią w roztargnieniu, jakby nagle przypomniała sobie obecności siostry.
– Idź do siebie – zażądała. Jej ton jednoznacznie sugerował, że nie brała pod uwagę odmowy. – Będę chciała, żebyś kogoś poznała, ale to nie teraz. Na razie zostaw mnie samą.
Nie musiała dwa razy powtarzać. Ophelia natychmiast wypadła z sali, z niejaką ulgą wychodząc na korytarz. Drogę do pokoju pokonała niemalże biegiem, dziwnie oszołomiona i bliska ataku paniki. Nie miała pojęcia, co sądzić o wszystkim, co się działo, ale nie podobało jej się to.
Musiała zobaczyć się z Jillianem – teraz, zaraz, zanim całkiem postradałaby zmysły – ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.
W tamtej chwili mogła co najwyżej siedzieć i czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa