Layla
Zbiegła po schodach,
przeskakując po kilka stopni na raz. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć,
że Rufus jest tuż za nią, ale nie zwróciła na niego większej uwagi. Przystanęła
dopiero na samym dole i to wyłącznie dlatego, że drzwi wejściowe
bezceremonialnie się otworzyły, zmuszając ją do pośpiesznej ucieczki przed
światłem dnia. Co prawda dzień zapowiadał się wyjątkowo ponuro, ale instynkt
zrobił swoje, zwłaszcza że mimo wszystko wciąż była oszołomiona wszystko, co
działo się w ostatnim czasie.
– Och, na
litość bogini… – obruszył się Rufus, chwytając ją za ramię i odciągając w tył.
Wciąż była na niego zła, ale nie zaprotestowała, pozwalając, żeby przyciągnął
ją do siebie. – Dlatego wolę podziemia.
Westchnęła,
w duchu mimo wszystko przyznając mu rację. W laboratorium
przynajmniej nie musieli się obawiać słońca. To, że zwykle miała problem, by
wyciągnąć gdziekolwiek Rufusa nawet po zachodzie, stanowiło sprawę drugorzędną.
– Wybaczcie
– zreflektował się pośpiesznie Carlisle, zamykając drzwi. Wyglądał na
zdenerwowanego, chociaż coś w wyrazie jego twarzy dało Layli do
zrozumienia, że nie chodziło tylko o to, że mógłby przypadkiem ich
skrzywdzić. – Swoją drogą, dobrze widzieć, że jesteś cała – dodał, zwracając się
bezpośrednio do niej.
– Jak tak
dalej pójdzie, to długo się nią nie nacieszymy – mruknął z przekąsem Rufus,
ale nie zwróciła na niego większej uwagi.
– Ma gorszy
humor – stwierdziła w zamian, w ostatniej chwili powstrzymując się
przed dodaniem „Taki jak zwykle”. Podejrzewała zresztą, że tak naprawdę nie musiała
tego tłumaczyć. – Zresztą nieważne. Stało się coś? – zapytała natychmiast, bo
to było dla niej aż nazbyt oczywiste.
– Widzieliście
Beatrycze?
Layla uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona. Jeśli pytał o to w aż tak bezpośredni
sposób, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy – z tym, że nie miała pewności
co.
– Nie. –
Podeszła bliżej, zakładając ramiona na piersi. – Nie widziałam jej w ogóle,
odkąd… – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. W zasadzie od dnia, w którym
wylądowała w siedzibie łowców. – Nawet nie wiedziałam, że powinna tutaj
być.
– Mój Boże…
Martwimy się z Esme, odkąd okazało się, że nie wróciła z nimi do
domu. Tutaj też jej nie widziałem, więc… – Wampir zamilkł, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Boje się, że poszła szukać Lawrence’a. A teraz żadne z nich
nie odbiera.
– Tak tylko
przypomnę, że wygląda jak Elena… To tyle, jeśli chodzi o zdolności trzymania
się z daleka od kłopotów, jak mniemam – rzucił jakby od niechcenia Rufus,
bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego.
– Możesz
przestać? – zniecierpliwiła się, w pośpiechu zwracając w jego stronę.
To, co mówił, zdecydowanie nie pomagało, chociaż mogła się tego po nim spodziewać.
– Co?
Stwierdzać fakty?
Zacisnęła
usta, mimowolnie zastanawiając się jakim cudem jeszcze go nie zabiła. To znaczy
po raz drugi i tym razem definitywnie, bo jakby nie patrzeć do właśnie jej
zawdzięczał dopełnienie przemiany.
– Co z Beatrycze?
– zapytała wprost, siląc się na cierpliwość. – Lawrence’a też nie ma? Wciąż
nadrabiam, co się dzieje, więc…
– To… dość
skomplikowane – przyznał z wahaniem Carlisle i po jego tonie poznała,
że zdecydowanie nie zamierzał wnikać w szczegóły. – Lawrence zniknął jakiś
czas temu i jak zwykle działa na własna rękę. Beatrycze mocno to przeżywała
i… Cóż, zwłaszcza przy tym, co działo się wczoraj.
Layla z wolna
skinęła głową. To nie brzmiało dobrze, a ona miała złe przeczucia. Biorąc
pod uwagę to, że nadal przejmowała się bratem i Cassandrą, kolejny problem
zdecydowanie nie poprawił jej nastroju. To, że nie miała pojęcia, gdzie
podziewał się Marco, również, ale tę kwestie zdecydowała się przemilczeć.
– Dobra, dajcie
mi chwilę… Czy to nie tak, że mieli gdzieś w Seattle mieszkanie? –
zapytała w końcu, starannie dobierając słowa.
– Sprawdziłem.
Ledwo powstrzymała
się od tego, by zakląć. Nie żeby spodziewała się, że odpowiedź będzie inna, ale
mimo wszystko miała nadzieję, że przynajmniej sprawa Beatrycze miała rozwiązać
się samoistnie.
– Więc może
powinnam zgarnąć Gabriela i pojechać z nim do miasta. – Nerwowo
potarła ramiona. Przy bracie byłaby bezpieczna, zwłaszcza że z odpowiednim
przygotowaniem już wcześniej bez przeszkód wychodziła nawet w środku dnia.
No i wciąż musiała znaleźć Marco, chociaż nie była pewna, czy sugerowanie
go bratu należało do najlepszych pomysłów. – Rozejrzymy się trochę, tym
bardziej że z mocą…
– Albo –
przerwał jej niecierpliwym tonem Rufus – zadzwonisz do tego waszego wampirzego
wybawcy. Założę się, że chętnie się tym zajmie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, co najmniej zaskoczona.
– Do Sage’a?
– Niby ma
coś do nich, prawda? – zauważył przytomnie. – Bieganie po mieście w środku
dnia to zły pomysł, przynajmniej na razie. Zresztą dopiero co wyrywałaś się, by
zająć się tym, co działo się w domu.
Westchnęła
cicho, uświadamiając sobie, że miał rację. Co prawda to nie zmieniało faktu, że
była na niego zła, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W zamian bez
słowa odeszła na bok, wyciągając telefon i w pośpiechu szukając
odpowiedniego numeru. Spróbowała się uśmiechnąć, ale czuła, że to niewiele
pomogło, zwłaszcza że atmosfera wciąż wydawała się napięta.
Sage
odebrał prawie natychmiast, zupełnie jakby przez cały ten czas siedział z telefonem
w ręce, czekając na jakiekolwiek wieści.
– Layla, mon chéri, jak się masz? – zapytał już
na wstępie. Brzmiał tak, jakby kamień spadł mu z serca. – Tak mi przykro.
To, co stało się w tamtym miejscu…
– Ehm…
Dziękuję ci, Sage – przerwała mu pośpiesznie. – Jestem cała, gdybyś miał
jakiekolwiek wątpliwości – dodała pośpiesznie.
– Brzmisz
lepiej – stwierdził z przekonaniem. W jego głosie wyraźnie
pobrzmiewała ulga. – Całe szczęście, bo mimo wszystko się martwiłem. Ale nie chciałem
wam przeszkadzać, zwłaszcza że Gabriel… Nie jest dobrze, prawda? Mimo wszystko
brzmisz na zaniepokojoną.
Westchnęła
cicho, zaskoczona tym, że nawet po tylu latach tak wprawnie interpretował jej
emocje. Jakimś cudem po prostu wiedział, chociaż nie sądziła, że to możliwe,
zwłaszcza że nie widzieli się całe wieki. Nie zmieniało to jednak faktu, że
Sage od zawsze miał w sobie coś, co nie tylko wzbudzało sympatię, ale
przede wszystkim potrafiło sprawić, że z łatwością zaczynało mu się ufać.
To, że bez trudu radził sobie z emocjami, zdecydowanie było jedną z tych
istotniejszych cech, które w nim ceniła.
– Gabriel
jest… – Zamilkła, potrząsając głową, chociaż Sage nie mógł tego zobaczyć. – To
dłuższa rozmowa. Może później się zobaczymy, o ile będziesz chciał się ze
mną zobaczyć.
– Zawsze –
zapewnił pośpiesznie i w tamtej chwili mimo wszystko zdołała się uśmiechnąć.
– Ale nie po to dzwonisz. Mam przyjechać?
– Powiedziałabym,
że bardzo chętnie, ale tak się składa, że muszę prosić cię o przysługę.
Po drugiej
stronie na dłuższą chwilę panowała cisza. Słyszała szum i zrozumiała, że Sage
najwyraźniej musiał wyjść na ulicę. W tle wyraźnie słyszała samochody i już
nie miała wątpliwości, że był gdzieś w środku miasta.
– Mów
śmiało – powiedział w końcu. – Zrobię, co mogę, jeśli tylko będę w stanie.
– Świetnie –
rzuciła, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Dobre chęci jeszcze niczego
nie rozwiązywały. – Więc chodzi o Beatrycze. Tak jakby… nie ma jej?
Tym razem
cisza trwała o wiele dłużej. Była w stanie wręcz sobie wyobrazić, że
Sage gwałtownie się zatrzymał, podenerwowany.
– Co
takiego?
– No… Po
prostu jej nie ma – powtórzyła, przez krótką chwilę mając ochotę rozłożyć ręce.
– Poszłabym pomóc, ale o tej godzinie… Sam rozumiesz. – Zaśmiała się
nerwowo. – Wiem od Carlisle’a, że na pewno nie ma jej w mieszkaniu
Lawrence’a. Spędzałeś z nimi sporo czasu, nie? Może ty…
– Zabiję L.
przy pierwszej okazji, to po pierwsze. Nie widziałem go już od jakiegoś czasu –
wszedł jej w słowo, wyraźnie rozdrażniony. Brzmiał przy tym tak, jakby nie
do końca zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby komukolwiek przerwać. To
uświadomiło Layli, że coś zdecydowanie musiało być na rzeczy. – Mówiłem mu nie
raz, że powinien uważać na Beatrycze… A chyba mam coś do powiedzenia jako
jego stwórca – mruknął, ale nie brzmiał na przekonanego.
– Więc z tobą
też się nie kontaktowali…
Sage
westchnął przeciągle.
–
Powiedzmy, że Lawrence to beznadziejny materiał na przyjaciela.
Ledwo powstrzymała
się przed wywróceniem oczami. I tak była zaskoczona tym, że w ogóle
byli w stanie się porozumieć. W zasadzie do tej pory nie pojmowała nawet
tego, dlaczego Alessia zawsze lubiła L. Teraz tym bardziej zdecydowała się nie
komentować sprawy, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że Sage wiedział,
co robi. Zresztą kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że pod
wieloma względami byli podobni – przynajmniej jeśli chodziło o ratowanie
tych, których inni spisali na straty.
Sage przez
chwilę milczał, ostatecznie znów decydując się odezwać.
– Tak czy
inaczej, spróbuję się rozejrzeć i na pewno dam wam znać – oznajmił,
raptownie poważniejąc. – W sumie L. kupił dla nich mieszkanie. Wiem, gdzie
to jest, więc mogę sprawdzić, czy znów nie wyniosło ich na drugi koniec miasta.
To byłoby do niego podobne.
Brzmiał tak,
jakby sam chciał w to uwierzyć. Layla wcale mu się nie dziwiła, zwłaszcza
że sama również martwiła się o Beatrycze. Znała ją krótko, ale to
wystarczyło, by zaczęła się nią przejmować.
–
Uściskałabym cię, gdybym mogła.
Odpowiedział
jej śmiech – tym bardziej w pełni szczery i absolutnie niewymuszony.
Wkrótce po tym Sage się rozłączył, raz jeszcze zapewniając, że da znać, kiedy
tylko będzie coś wiedział. W pośpiechu schowała telefon, po czym na powrót
zwróciła się do obserwujących ją wampirów. Rufus wyglądał na znudzonego,
podczas gdy Carlisle spoglądał na nią z wyraźną wdzięcznością.
– Mam
nadzieję, że faktycznie są razem. To nie byłby pierwszy raz, kiedy Lawrence zabiera
ją bez słowa, ale i tak… – Zamilkł, wyraźnie zmartwiony. Brzmiał tak,
jakby nade wszystko chciał we własne słowa uwierzyć. – Dziękuj ci.
– Jeszcze
nic nie zrobiłam – zauważyła, zakładając ramiona na piersi. – Na pewno nic jej nie
jest.
Miała
świadomość, że to brzmiało marnie, ale co innego mogła mu powiedzieć? Powoli
zaczynała być zmęczona wszystkim, co działo się dookoła. W gruncie rzeczy
sama nie była pewna, na czym powinna skoncentrować się w pierwszej kolejności,
w pamięci wciąż mając to, że powinna znaleźć Marco. Gdyby nie to, że mimo
wszystko ograniczało ją słońce, już dawno wypadłaby z domu, zamierzając się
rozejrzeć – i to niezależnie od tego, co mogliby o tym powiedzieć Gabriel
albo Rufus.
– Tak czy
inaczej… Wszystko w porządku? Chyba powinienem zapytać – rzucił po chwili
wahania Carlisle, decydując się zmienić temat.
– Nic się
nie zmieniło. Tak przynajmniej sądzę, bo jeszcze nie rozmawiałam z Gabrielem
– wyjaśniła i zawahała się na moment. – Na razie skupialiśmy się na czymś
innym – dodała, wymownie spoglądając na Rufusa.
– Wróciła i przejmuje
się wszystkim – uściślił sam zainteresowany. – Chociaż wcale nie musi.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy faktycznie
w to wierzył. Patrząc na to, co działo się pod jej nieobecność, zdecydowanie
miała powody do niepokoju.
– Sprzątać
po tobie, jak zwykle zresztą? – zapytała, po czym nerwowo zacisnęła usta. –
Piwnica. Idziesz ze mną, czy mam sama sprawdzić, co tam się dzieje?
Wampir
wzniósł oczy ku górze. Wyglądał na bardziej rozdrażnionego niż faktycznie
zmartwionego tym, że mogłaby chcieć postawić na swoim.
– A mamy
wybór? – mruknął, bynajmniej nie brzmiąc na szczególnie przejętego. – Ty
przynajmniej zdołasz się obronić, jak sądzę. Chociaż dużo prościej byłoby,
gdybyś chciała mnie słuchać.
– Ależ
słucham – zapewniła pośpiesznie. – A jednak najważniejszych rzeczy i tak
dowiaduję się od Claire. To miłe, że tak troszczyć się o moje nerwy, ale w ten
sposób niekoniecznie mi pomagasz….
Jeszcze
kiedy mówiła, bez słowa skierowała się ku piwnicy. Mogła tylko zgadywać, czego
tak naprawdę powinna podziewać się tam, na dole, ale zdecydowała się tego nie
komentować. Wolała się powstrzymać, chociażby przez wzgląd na Carlisle’a, który
obserwował ich z wyraźną rezerwą, myślami wydając się być gdzieś daleko.
Layla
westchnęła, coraz bardziej zmartwiona. Pomijając to, co miał pokazać jej
Rufusa, mimo wszystko martwiło ją to, co się działo. Kiedy do tego wszystkiego
pomyślała o piwnicy i czymś, co najwyraźniej trzymał w zamknięciu…
Dylan, pomyślała mimochodem. Joce wspominała o Dylanie… Chyba.
W tamtej
chwili ostatecznie zwątpiła w to, czy chciała dowiedzieć się wszystkiego, co
ominęło ją, kiedy trwała w zamknięciu.
A przecież
to wciąż był zaledwie początek i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Beatrycze
Leah znalazła hotel w pobliżu
lotniska. W tamtej chwili obie błogosławiły fakt, że pieniądze nie grały
roli. Co prawda czasami wciąż zadziwiało ją to, na jak wiele finansowo mogli
sobie pozwolić, ale w tamtej chwili nie było czasu, żeby o tym
myśleć. Liczyło się, że nie musiały szukać po całej Pizie tańszego miejsca, nie
wspominając o problemie, jakim byłoby przedostanie się tam wraz z Cameronem.
W pierwszej
chwili chciała zaprotestować, kiedy padła propozycja wynajęcia osobnych pokoi,
ale ostatecznie tego nie zrobiła. To było niczym impuls, któremu ostatecznie
się poddała, dochodząc do wniosku, że perspektywa zostania w pojedynkę,
brzmiała wyjątkowo kusząco. Właśnie dlatego z niejaką ulgą zamknęła się w przydzielonej
jej sypialni, ledwo tylko upewniła się, że z Cammym wszystko w porządku.
Poniekąd bawiło ją to, że mógłby od razu zasnąć – a raczej tak by było,
gdyby nie czuła się aż tak źle ze świadomością, że to oznaczało uwięzienie w hotelu
aż do wieczora.
Nie musiała
rozmawiać z Leą i to samo w sobie było dobre. Odniosła wręcz
wrażenie, że wilczyca z ulgą przyjęła fakt, że Beatrycze nie zamierzała na
siłę dotrzymywać jej towarzystwa. W efekcie każda rozeszła się w swoją
stronę, chociaż Leah wspominała coś o tym, że jednak zamierzała rozejrzeć
się po mieście. Oczywiście nic nie wskazywało na to, by zamierzała pytać
Camerona o zdanie – i to nie zależnie od tego czy ten spał, czy może
jednak wciąż był przytomny.
Pokój był
zadziwiająco duży jak na świadomość, że z założenia miał przysługiwać
jednej osobie. Beatrycze już z przyzwyczajenia zaciągnęła zasłony, na
wypadek gdyby z jakiegoś powodu Cammy przyszedł się z nią zobaczyć.
Zaraz po tym z westchnieniem usiadła na skraju łóżka, a materac ugiął
się pod jej ciężarem. Łóżko było zaskakująco miękkie – tak bardzo, że wręcz się
w nim zapadała, co samo w sobie nie przypadło jej do gustu.
Wiedziała, że nie zasnęłaby w takich warunkach, choć może odpowiedniejszym
stwierdzeniem byłoby to, że wcale nie byłaby w stanie zmrużyć oka – i to
niezależnie od miejsca, w którym przyszłoby jej odpoczywać.
Poczucie
beznadziejności dosłownie ją przytłoczyło. Jakaś jej cząstka pragnęła poderwać
się na równe nogi i zacząć niespokojnie krążyć, ale nie potrafiła się na
to zdobyć. Czuła, że powinna wypocząć, by mieć siły przed dalszą podróży, ale
prawda była taka, że nadmiar energii dosłownie ją rozpierał. Miała wrażenie, że
gdyby tylko ktoś jej pozwolił, dotarłaby do Chianni choćby i na piechotę,
niezależnie od dystansu, który dzielił ją nie tylko od miasta, ale przede
wszystkim od mieszczącego się gdzieś na peryferiach domu.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pieści, tylko po to, żeby po chwili rozluźnić uścisk.
Siedziała dosłownie jak na szpilkach, niezdolna ot tak się uspokoić. W pamięci
wciąż miała sen, który nawiedził ją w samolocie – głos i uśmiech
Jilliana, a także podekscytowanie Ophelii. To wszystko wydawało się tak
porażająco żywe, jakby doświadczyła tego naprawdę; te wspomnienia, które
przecież tak naprawdę nie należały do niej…
Chyba, poprawiła się w myślach i to
wystarczyło, żeby serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania.
Bo co,
jeśli Ophelia jednak była jej częścią? Jeśli wiedziała to wszystko, było
wspomnieniem jakiegoś innego, odległego życia? Słyszała o reinkarnacji,
chociaż do tej pory nie myślała takimi kategoriami. Nawet dla kogoś, kto jakimś
cudem wrócił do życia i obracał się pośród wampirów, taka perspektywa
wydawała się czymś nie do pojęcia.
Niemożliwe.
I z jakiego
powodu czuła, że ma rację. Kimkolwiek była Ophelia, Beatrycze nie miała z nią
związku – nie w takim stopniu, jaki sugerowałaby reinkarnacja. To było coś
innego, czego nadal nie potrafiła nazwać i co najwyraźniej miało olbrzymie
znaczenie. Z jakiegoś powodu przecież zalazła się w tym miejscu, a i sama
Ciemność oczekiwała, że uda jej się rozwiązać tę zagadkę.
Podążanie za głosem samego szatana to chyba
niezbyt dobry pomysł, zauważyła mimochodem i niewiele brakowało, by
się roześmiała – pozbawiony wesołości, wręcz histeryczny sposób. W takich
warunkach zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
Niespokojnie
wodziła wzrokiem po pokoju, sama niepewna, co powinna ze sobą zrobić.
Spoglądała na nowoczesne meble z błyszczącymi frontami aż do momentu, w którym
doszła do wniosku, że nie może patrzeć na swoje odbicie. Czuła się nieswojo,
zupełnie jakby ktoś nadal ją obserwował, chociaż paradoksalnie nie miała
wrażenia, że Ciemność wciąż jest gdzieś obok. Tak naprawdę była sama i właśnie
to doprowadzało ją do szału, sprawiając, że Beatrycze czuła się tak, jakby w każdej
chwili mogła postradać zmysły. To, że nadal niczego nie rozumiała, jedynie
wszystko dodatkowo komplikowało, dręcząc kobietę bardziej niż cokolwiek innego.
Nie była
pewna, co tak naprawdę pokusiło ją o sięgnięcie do wewnętrznej kieszeni
kurtki. Ostrożnie wyjęła zabrany z pokoju Jocelyne pamiętnik, mimochodem
gładząc palcami skórzaną okładkę notatnika. Tym razem nie poczuła znajomych
zawrotów głowy, ani nagle nie straciła kontaktu z rzeczywistością, by
nagle spojrzeć na świat oczami Ophelii. Ta świadomość sprawiła, że Beatrycze
poczuła się niemalże rozczarowana, z powątpiewaniem spoglądając na leżący
tuż przed nią przedmiot.
Do tej pory
miała wrażenie, że wszystko sprowadzało się do tego notesu. Teraz w to
zwątpiła, bo wspomnienia i tak pojawiały się, kiedy tylko chciały. Nie
potrafiła znaleźć w tym prawidłowości i to dezorientowało ją bardziej
niż cokolwiek innego.
– O co
ci chodzi, co? – mruknęła, stukając palcami w okładkę. Miała ochotę
otworzyć pamiętnik i jeszcze raz przejrzeć zapiski Joce – zwłaszcza te,
które dotyczyły jej i Lawrence’a. – Dlaczego mam tutaj być? I czemu
wydajesz mi się aż tak bliska…?
Nie
zwracała się do nikogo konkretnego, zwłaszcza że i tak nie spodziewała się
odpowiedzi. Zresztą komu zadałaby te pytania, gdyby faktycznie miała po temu
okazję – Ophelii czy może Ciemności, skoro każde z nich wydawało się z tym
powiązane? A może samemu Jillianowi, skoro wszystko wydawało się
sprowadzać właśnie do niego? Szukała odpowiedzi, ale te nie nadchodziły,
Beatrycze zaś poczuła się tak, jakby nagle została rzucona w sam środek
jakiejś historii miłosnej, do której tak naprawdę nie pasowała i której
nie miała prawa pojąć bez konkretnych wskazówek.
Ophelia i Jillian.
Siostra tej pierwszej. I sama Ciemność…
I dziecko.
Co z dzieckiem, które za pierwszym razem Ophelia trzymała w ramionach?
Dlaczego…?
Naprawdę
chciała zrozumieć – przydać się jakoś, skoro najwyraźniej została w to
zamieszana. Już nawet nie chodziło o to, że tak naprawdę nie miała wyboru,
bo wszystko sprowadzało się do żądań Ciemności. Beatrycze od samego początku
miała wrażenie, że chodzi o coś więcej – że ktoś ją wzywa, niezmiennie
prowadząc do miejsca ze snów. To było tak, jakby w tamtym domu czekało coś
więcej.
Albo ktoś,
chociaż wciąż nie miała pewności, co powinna o tym myśleć.
Może gdyby
pamiętała swoje dotychczasowe życie, wszystko byłoby dużo łatwiejsze.
Ophelio, proszę… Pozwól mi zrozumieć.
– Ophelio…
– wyszeptała w pustkę, mocniej przygarniając pamiętnik do piersi.
Z chwilą, w której
wypowiedziała to imię, zmieniło się wszystko. Chwilę później obraz zamazał jej
się przed oczami, a hotelowy pokój zniknął.
Beatrycze
otoczyła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz