21 maja 2018

Trzysta czterdzieści cztery

Beatrycze
– Jak masz na imię?
Kobieta bez słowa obejrzała się w jej stronę. Przez moment wyglądała na zaskoczoną, jakby zdążyła już zwątpić, że to pytanie w ogóle padnie. Na jej ustach jak na zawołanie pojawił się uśmiech, co z jakiegoś powodu na dłuższą chwilę wtrąciło Beatrycze z równowagi.
– Ravena – odpowiedziała, zaskakując ją tym, że w ogóle zdecydowała się zareagować na pytanie. – Ale teraz się pośpieszmy. Nie masz zbyt wiele czasu.
„Skąd wiesz?” – miała ochotę zapytać, ale ostatecznie tego nie zrobiła, tym razem nie mając złudzeń, że nie doczekałaby się satysfakcjonującej odpowiedzi. Swoją drogą, miała wrażenie, że imię Raveny powinno jej coś mówić, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Pustka  w głowie nie pierwszy raz dawała się Beatrycze we znaki, zresztą tak jak i poczucie, że umykało jej coś nader istotnego. Nie pamiętała, choć najpewniej powinna, a przynajmniej miała takie wrażenie.
Nie była pewna, jak długo szły przez miasto, milcząc i nawet na siebie nie patrząc. Jej nieoczekiwana przewodniczka wydawała się doskonale wiedzieć, gdzie powinna się udać, co na swój sposób wydawało się kojące, jednak Trycze wcale nie poczuła się lepiej. Wciąż nie miała pewności, czy faktycznie powinna tej kobiecie ufać, zwłaszcza że coś w jej imieniu mimo wszystko wzbudzało w niej wątpliwości. Z drugiej strony, być może wszystko sprowadzało się do świadomości, że nie pamiętała – działała na ślepo, kolejny raz potrzebując pomocy, choć powinna sama poradzić sobie z narzuconym jej przez Ciemność zadaniem.
– Będziesz musiała odrobinę wysilić, moja droga – usłyszała i to skutecznie wyrwało ją z zamyślenia. – Wiem, że jesteś zagubiona, ale teraz nie ma czasu, żeby prowadzić cię za rękę.
– Nie potrzebuję tego, by mnie prowadzić za rękę – obruszyła się Beatrycze. Samą siebie zaskoczyła tak gwałtowną reakcją, więc pośpiesznie odchrząknęła, próbując wziąć się w garść. Czuła, że jej słowa zabrzmiały źle, nagle zaniepokojona myślą, że w ten sposób mogła co najwyżej zniechęcić Ravenę na tyle, by ta ją zostawiła. – To znaczy…
– Rozumiem – ucięła tamta stanowczo.
Tym razem cisza, która między nimi zapadła, miała w sobie coś wręcz niezręcznego. Beatrycze spuściła wzrok, kolejny raz pozwalając, by włosy przysłoniły jej twarz. Przez dłuższą chwilę skupiała się przede wszystkim na stawianiu kolejnych kroków, w głowie licząc je, byleby tylko zająć czymś myśli. Miała ochotę przerwać milczenie, ale nie ufała się na tyle, by się na to zdobyć, zwłaszcza że była roztrzęsiona i niepewna tego, co działo się wokół niej.  Gdyby tym razem pokusiła się o powiedzenie choć słowa za dużo…
A jednak czuła, że powinna pytać. Miała do tego prawo, prawda? Słodki Jezu, jasne, że tak. Skoro już zdecydowała się pójść za kimś, kogo tak naprawdę nie chciała, powinna móc dowiedzieć się czegoś więcej niż tylko tego, jak jej towarzyszka miała na imię. Ba! Wciąż próbowała określić kim Ravena tak naprawdę była, bo zdecydowanie nie wyglądała jak zwyczajny człowiek. Z drugiej strony, Beatrycze dość czasu spędziła w towarzystwie wampirów (i to obu rodzajów), żeby wiedzieć, że ta kobieta musiała być kimś innym.
To wszystko wydawało się logiczne, a jednak coś nakłoniło Beatrycze do dalszego trwania w milczeniu. Słowa po prostu nie chciały przejść jej przez usta, już w głowie brzmiąc źle i bardzo niespójnie, przez co nie mogła zdobyć się na ich wypowiedzenie. Co więcej wciąż miała wrażenie, że trwa w transie, w pełni odcięta od otaczającego ją świata. Przez moment mogła wręcz przysiąc, że jednak śni, a tak naprawdę nadal znajdowała się w pokoju hotelowym albo sypialni, którą zajmowała w domu Gabriela i Renesmee.
Chyba na swój sposób ulżyłoby jej, gdyby okazało się, że tak jest, chociaż zarazem jakaś jej cząstka obawiała się konsekwencji tkwienia w miejscu.
Cisza zaczynała się przeciągać, coraz bardziej dając kobiecie we znaki. Kątem oka spojrzała na Ravenę, przez krótką chwilę mając ochotę o coś zapytać. „Jak długo jeszcze?” wydawało się dobrym pytaniem, zwłaszcza po tym jak ta sama stwierdziła, że czas nie był sprzymierzeńcem Beatrycze. W zasadzie kobieta miała wrażenie, że błądziły po Pizie całą wieczność, stopniowo oddalając się od centrum na rzecz bardziej odludnych, coraz mniej zaludnionych uliczek. Coś w tym odkryciu ją zaniepokoiło, ale ostatecznie odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując udawać, że te nie miały znaczenia. Przejmowanie się być może błędną decyzją akurat teraz, kiedy już ją podjęła, wydawało się głupota niemniejszą, co i wszystko to, co robiła w ostatnim czasie.
– Nie ufasz mi – usłyszała i aż się wzdrygnęła w odpowiedzi na te słowa. Ravena zaśmiała się cicho, bynajmniej nieprzejęta możliwością, którą sama zasugerowała. – W porządku, spodziewałam się tego. Zresztą jednak za mną idziesz.
– A nie powinnam? – zaryzykowała, jednak będąc w stanie wydobyć z siebie głos.
To było pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy. Co prawda odpowiedź niczego by nie zmieniła, ale może przynajmniej poczułaby się lepiej, gdyby wiedziała na czym stoi. Zostały same, na dodatek w całkowicie obcym Beatrycze miejscu, więc tym bardziej nie miałaby szans na ucieczkę. Chociaż wciąż nie miała pewności, kim tak naprawdę była Ravena, jakoś nie wątpiła w to, że kobieta dopadłaby ją bez większego problemu, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Skoro tak, szczerość zdecydowanie nie powinna być przeszkodą, nawet gdyby oznaczała przyznanie tego, że nieśmiertelna jednak planowała Beatrycze zabić.
– To zależy – padło w odpowiedzi i to wystarczyło, by jej serce zabiło mocniej ze zdenerwowania. Na moment straciła rytm kroków, z wrażenia omal nie potykając się o własne nogi.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, Ravena nagle znalazła się tuż przed nią. Beatrycze aż się wzdrygnęła, kiedy na jej ramionach wylądowały zaskakująco ciepłe, wręcz gorące dłonie. Palce mocno zacisnęły się na jej barkach, przy okazji skutecznie unieruchamiając. Nagle przystanęła, zatrzymując się tak jak i Ravena, i nie mając wyboru, jak tylko spojrzeć kobiecie w oczy.
Przez kilka następnych sekund trwały w ciszy, wzajemnie mierząc się wzrokiem. Beatrycze oddychała szybko i płytko, niemalże spodziewając się dostrzec błysk ostrych kłów, nic jednak nie wskazywało na to, by Ravena zamierzała rzucić jej się do gardła.
– Ophelia najpewniej by zaufała – oznajmiła cicho kobieta. W tamtej chwili niewiele brakowało, by pod Beatrycze ugięły się kolana. Ona wie… – Powiedzmy, że wypełniam dawno złożoną obietnicę… Na dodatek nie moją.
– Ale…
Właściwie nie była pewna, co chciała w tamtej chwili powiedzieć. W głowie miała pustkę, dodatkowo zdezorientowana tym, co działo się wokół niej. Jakaś jej cząstka dawała o sobie znać, nakazując Beatrycze spróbować rzucić się do ucieczki, ale zignorowała ją, niezdolna ruszyć się z miejsca chociażby o milimetr. Czekała, chociaż nie miała pojęcia na co. Wiedziała jedynie, że to miało prędzej czy później nadejść, będąc niczym zwiastun czegoś nieuniknionego. Same intencje Raveny również były niejasne, tak jak i obietnica o której mówiła.
Więc kto? Kto i co obiecał, skoro…?
Nie miała okazji, żeby dokończyć.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że ledwo była w stanie nadążyć. W zasadzie początkowo nawet nie zarejestrowała tego, że dłonie Raveny zniknęły z jej barków, kiedy kobieta nagle się wycofała. Kiedy to do niej dotarło, w pierwszym odruchu z niejaką ulgą pomyślała, że nieśmiertelna jednak zamierzała odpuścić, być może uświadamiając sobie, że wzbudziła w Beatrycze wątpliwości i lęk, jednak nic podobnego nie miało miejsce.
Ruch był gwałtowny i zdecydowany. Kobieta aż wzdrygnęła się, instynktownie próbując uniknąć ciosu, który nie nadszedł, choć to zrozumiała dopiero później, kiedy w końcu pojęła, że Ravena wcale nie próbowała jej uderzyć.
Aż zachłysnęła się powietrzem, oszołomiona bliżej nieokreślonymi drobinkami czegoś, co zostało jej ciśnięte w twarz. To przypominało drobny pyłek, może brokat, bo lśniło bajecznie, migocząc w promieniach słońca. Zauważyła to w zaskakująco wyraźny sposób, zważywszy na to, że w odpowiedzi na wypełniające powietrze drobinki nagle zawirowało jej w głowie. Natychmiast zatoczyła się w tył, bezskutecznie próbując utrzymać pion i kurczowo trzymając przytomności.
Nie wyszło.
Cicho jęknęła, czując pod kolanami chłodny bruk. Właściwie nie poczuła, kiedy upadła, świadoma wyłącznie tego, że obraz powoli rozmazywał jej się przed oczami. Czuła, że zasypia, chociaż ta perspektywa ją przerażała, równie niepokojąca, co i świadomość tego, że najwyraźniej na własne życzenie da się oszukać.
Nie, nie… Nie mam czasu, pomyślała gorączkowo, próbując walczyć z zawrotami głowy. Przecież ja… nie mam… cza…
– Mam nadzieję, że wie, co robi – doszedł ją jakby z oddali cichy głos Raveny. Nie miała pojęcia kogo dotyczyły jej słowa i tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć. – I ty też, Beatrycze.
Nawet gdyby chciała odpowiedzieć, nie byłaby w stanie.
Wkrótce po tym ostatecznie się poddała, a dookoła zapanowała nieprzenikniona ciemność.

Przebudzenie przyszło nagle, niosąc ze sobą wyłącznie poczucie pustki i dezorientację. Przez kilka sekund trwała w bezruchu, dziwnie oszołomiona i niepewna tego, co się wydarzyło. Nie przypominała sobie, żeby zasypiała, nie wspominając o tym, że pierwszym, co wdarło się do jej świadomości, był chłód. Czuła, że jest jej zimno, a to zdecydowanie nie przypadło Beatrycze do gustu.
Wzdrygnęła się, po czym otworzyła oczy. Cicho jęknęła, jednocześnie z trudem podnosząc się do pozycji siedzące. Podparła się ręką, po czym lekko nachyliła do przodu, czekając aż zawroty głowy ustąpią. Pod palcami wyczuła coś, co po chwili wahania rozpoznała jako uschniętą trawę, chociaż za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić dlaczego miałaby leżeć na ziemi. Czuła, że o czymś zapomniała, ale… za żadne skarby nie potrafiła sobie przypomnieć o czym. Albo o kim.
Poderwała głowę, niespokojnie rozglądając się dookoła. Spodziewała się wielu rzeczy, ale z pewnością nie tego, że mogłaby znaleźć się w samym środku lasu. Z bijącym sercem natychmiast poderwała się na równe nogi, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Machinalnie napięła mięśnie, niemalże jakby spodziewała się, że za moment ktoś ją zaatakuje. Z jakiegoś powodu taka perspektywa wydawała się bardzo prawdopodobna, chociaż dopiero po chwili myśli Beatrycze wyklarowały się na tyle, by miała szansę je uporządkować, a co dopiero pojąć.
Ophelia i Jillian, wspomnienia i polecenia Ciemności…
I podróż do Włoch w towarzystwie Camerona i Lei – aż do momentu, w którym zdecydowała się wyruszyć w drogę na własną rękę.
To wszystko wróciło nagle, skutecznie wytrącając Beatrycze z równowagi. Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Energicznie potrząsając głową, nagle niepewna czy to wszystko działo się naprawdę. Pamiętała, że wychodziła z hotelu i błądziła po mieście, ale później… Co wydarzyło się później?
I dlaczego nagle znalazła się w samym środku lasu?
Oszołomiona i pełna wątpliwości, bez słowa w pośpiechu ruszyła przed siebie. Nogi same powiodły ją wzdłuż nieco zarośniętej, ale wciąż widocznej, biegnącej między drzewami ścieżki. Szła powoli, nasłuchując i niemalże spodziewając się tego, że nagle wydarzy się coś, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Wzdrygała się na każdy, nawet najcichszy dźwięk, z niepokojem przyjmując nawet sposób, w jaki łapała powietrze. Oddychała szybko i płytko, walcząc z wciąż towarzyszącymi jej zawrotami głowy i świadomością, że kolejny raz doświadczyła czegoś, co nie powinno mieć miejsca.
Nieważne. Może faktycznie to, co ją otaczało, nie było prawdziwe. A może sama Ciemność jednak zaingerowała, pomagając jej dotrzeć do…
Nie, to po prostu nie było możliwe.
Nie mogło.
Raz jeszcze potrząsnęła głową. Była przemarznięta i zdezorientowana, przez co nawet fakt, że pozostawała w ruchu, nie był w stanie przyjąć jej ukojenia. Trwała w transie, stopniowo podążając przed siebie i oczekując czegoś, co najpewniej nie mogło mieć miejsca. Tak przynajmniej sądziła.
A potem drzewa rozstąpiły się, a Beatrycze zamarła, czując się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Wkrótce po tym wszelakie wątpliwości zniknęły i już nie próbowała zastanawiać się nad tym, co miało prawo być prawdziwe, a co nie. Nagle po prostu zaczęła przyjmować wszystko to, co działo się na jej oczach jako coś właściwego, co należało po prostu uznawać za właściwe. Spokój, którego nagle doświadczyła, dosłownie oszałamiała, ale przyjęła go z ulgą i niemalże z wdzięcznością. Na reszcie, pomyślała i te dwa słowa wydawały się wypełniać jej umysł, rozchodząc się po całym ciele niczym jakaś niezrozumiała, aczkolwiek przyjemna energia, której ot tak zdecydował się poddać.
To było jak sen – odległe, subtelne i jakby nierzeczywiste. Czuła to całą sobą, chłonąc otaczającą ją ciszę i mając przy tym wrażenie, że po raz kolejny śni. Przez moment była gotowa przysiąc, że tak jest w istocie albo że rzeczywistość i jawa jakimś cudem wymieszały się ze sobą, przez co sama nie była już pewna do którego świata tak naprawdę przynależała. Miała wrażenie, że już kiedyś tego doświadczyła, chociaż w nieco bardziej zdecydowanej, przerażającej formie – zawieszona w pustce, mogąca obserwować, ale bez wpływu na to, co działo się wokół niej. Było coś takiego w tym stanie, co niezmiennie ją niepokoiło, wzbudzając najgorsze możliwe emocje, łącznie z przysłaniającym wszystko inne przerażenie.
Nie miała pewności, co tak naprawdę powinna o tym sądzić.
Może to było tak, jak z telepatią – wytwór umysłu, który dzięki mocy można kontrolować. Ona tego nie potrafiła, ale dobrze pamiętała, co takiego pokazywał jej Cammy. On był miły, poza tym jako jedyny nie próbował na nią naciskać, pozwalając żeby była sobą. Podobało jej się to, tak jak i to, że pozostawał kimś, kto aż za dobrze rozumiał świat i znaczenie snów, sprawiając, że nawet w nicości czuła się bezpieczna – i że nie czuła się tak, jakby całkiem postradała zmysły, nawet jeśli w rzeczywistości tak było. Tym razem go nie było, a Beatrycze mogła tylko zgadywać, co takiego działo się z nim i Leą, odkąd zdecydowała się od nich uciec.
Czy się martwili…? Och, Cameron na pewno. W przypadku dziewczyny nie mogła mieć pewności, chociaż jakaś jej cząstka podpowiadała, że to dość prawdopodobne – i to pomimo tego, że sama zainteresowana zdecydowanie byłaby skłonna się do tego przyznać. Jakkolwiek by jednak nie było, nie mogła zaprzeczyć, że lubiła Leę, nawet kiedy ta zachowywała się w nieco złośliwy, mniej przystępny sposób.
Pomagali jej, a jednak gdy przyszło co do czego, zostawiła ich samych sobie, zapewniając ni mniej, ni więcej, ale zmartwienia. Już wcześniej postąpiła w ten sposób, zostawiając ich wszystkich – jej rodzinę, chociaż to słowo wciąż wydawało się Beatrycze bardzo abstrakcyjne…
Zostawiła Jego.
Nie, to nie tak. On jako pierwszy ją zostawił, na dodatek wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała. Po prostu zniknął, pozostawiając ją samą i pełną wątpliwości. Kolejny raz zachowywał się jak egoista, choć przecież wiedziała, że jego decyzje tak czy inaczej sprowadzały się do próby chronienia jej – może i w nieudolny sposób, ale…
Wzięła kilka głębszych wdechów, czując, że jej serce gwałtownie przyśpiesza biegu. Z jakiegoś powodu nie potrafiła mieć do niego pretensji, mimowolnie myśląc o tym, czy w ogóle wiedział już, że zniknęła. Wiedziała, że będzie rozczarowany – może nawet zły, chociaż jego gniew nigdy nie został wymierzony w nią. On był jej opiekunem, gwarancją bezpieczeństwa i kimś, do kogo mogła się przytulic, kiedy się bała albo zaczynała mieć wątpliwości. I jeśli miała być ze sobą szczera, tęskniła za nim, do pewnego stopnia dręczona wyrzutami sumienia na myśl o tym, że w jakikolwiek sposób mogłaby go zranić. Nie zasłużył sobie na to, zresztą Beatrycze wiedziała, że tylko przy niej tak naprawę zmieniał się i to na lepsze. Jasno sugerował, że była jego człowieczeństwem – jedyną osobą, która pozwalała mu być sobą i…
A teraz go zostawiła.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści, rozeźlona tym, że mogłaby po raz kolejny o tym myśleć. Przecież oboje wiedzieli, dlaczego to zrobiła. Gdyby na każdym kroku jej nie zatrzymywał i nie próbował doszukiwać się w niej kogoś, kim przecież nie była, wtedy wszystko stałoby się o wiele prostsze. Tak wiele razy z nim rozmawiała, prosiła – pod koniec wręcz błagała – chcąc żeby jej zaufał i powiedział prawdę… Bezskutecznie, zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy zaczął próbować z takim uporem otoczyć ją opieką. Wiedziała, że może być zagrożona, zwłaszcza jako kruchy, bezbronny człowiek, ale czy to oznaczało, że powinien traktować ją jak dziecko?
Cammy i Leah tego nie robili. Przyjechali z nią aż tutaj, pozwalając żeby podejmowała decyzje, ale kiedy przyszło co do czego…
Ich też zostawiłam.
Z tym, że nie miała wyboru, a przeznaczenie samo przywiodło ją aż do tego miejsca.
Od samego początku czuła, że w tym miejscu mogła pojawić się tylko i wyłącznie w pojedynkę – tylko tak, jakby w ten sposób mogła odnaleźć samą siebie. Pragnęła tego całą sobą, odkąd po raz pierwszy odkryła, że potrafi śnić. Ten dom ją wzywał, bezustannie nawołując, aż poczuła, że ma serdecznie dość czekania, niezależnie od konsekwencji musząc mu odpowiedzieć. Robiła to teraz, stojąc na okazałym, pogrążonym w ciszy trawniku i bezmyślnie wpatrując się w górującą nad nią budowlę. Była prawdziwa, równie stara i piękna, co w jej snach, a może nawet bardziej. Czuła, że powinna ruszyć się z miejsca i jak najszybciej wejść do środka, byleby nie tracić dłużej czasu i nabrać pewności, że to nie jest kolejny senny majak.
Cokolwiek znajdowało się w środku, potrzebowało jej.
Ona tego potrzebowała.
Zawahała się, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie. Podekscytowanie rosło z każdą kolejną sekundą, nie pozwalając kobiecie ruszyć się chociażby o krok. Czuła się jak sparaliżowana, mimowolnie zaczynając drżeć, chociaż sama nie miała pewności, co tak naprawdę to spowodowało – chłód nocnego powietrza, czy może nadmiar kumulujących się w jej wnętrzu emocji. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym, co zrobiłaby, gdyby w końcu dotarła do tego miejsca, ale kiedy przyszło co do czego, w oszołomieniu odkryła, że tak naprawdę nie jest w stanie zrobić niczego, zbytnio obawiając się tego, co mogłoby się wydarzyć, kiedy w końcu zdecyduje się przekroczyć próg.
Co poczułaby, gdyby to dziwne uczucie zniknęło? Gdyby po tym wszystkim odkryła, że tak naprawdę nic tutaj nie ma, a ona przez te wszystkie tygodnie traciła czas? Jak miałaby oswoić się z myślą, że zraniła tyle osób tylko i wyłącznie po to, żeby po wszystkim rozczarować się w najbardziej bolesny sposób, jaki tylko mogła sobie wyobrazić?
Czego ja tak naprawdę tutaj szukam…?, pomyślała, w końcu decydując się zadać samej sobie pytanie, które dręczyło ją niemalże od samego początku. Problem polegał na tym, że dotychczas nie miała odwagi – teraz zaś nie była w stanie znaleźć żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi.
Po co było to wszystko, jeśli po tylu staraniach, koszmarach i czasie spędzonym na poszukiwania, nadal nie potrafiła zrozumieć?
Dosyć!, nakazała sobie stanowczo. Chociaż nie sądziła, że to okaże się wystarczające, mimo wszystko poczuła się spokojniejsza. W zamyśleniu skinęła głową i przymknąwszy oczy, bardzo ostrożnie zrobiła pierwszy krok naprzód – a potem kolejny i jeszcze jeden, nie chcąc dać sobie czasu na czekanie, w obawie przed tym, że kiedy przyjdzie co do czego, ostatecznie się rozmyśli. Musiała zaryzykować i przynajmniej spróbować poszukać odpowiedzi, niezależnie od tego, z czym miałoby się to wszystko wiązać. Skoro zaszła aż tak daleko, wycofanie się tym bardziej nie wchodziło w grę.
Nie teraz, kiedy…
– Beatrycze…
Zamarła wpół kroku, bez trudu rozpoznając ten głos – cichy, ale znajomy szept, który rozległ się tuż za jej plecami.
Poruszając się trochę jak w transie, powoli się odwróciła.

1 komentarz:









After We Fall
stories by Nessa