Leah
Nie w ten sposób
wyobrażała sobie wyjazd do Włoch. Nie żeby w ogóle miała czas, by cokolwiek
sobie wizualizować, niemniej zdecydowanie nie wzięła pod uwagę, że finalnie
wyląduje w pokoju hotelowym, tępo wpatrując się w sufit i czekając
na… cholera wie co.
Och,
dobrze, na zachód słońca, ale ta świadomość niewiele Lei pomagała. Chyba
zdążyła przywyknąć do myśli, że wampiry jednak mają niewiele wspólnego z tymi
wszystkimi bajkami o kołkach, srebrze i blasku dnia, a tu nagle
znalazł się taki jeden, co podobno mógłby pójść z dymem, gdyby zbyt
wcześnie wyszedł na zewnątrz. Co więcej zachowywał się, jakby połknął zegarek,
jak gdyby nigdy nic wyczuwając, kiedy wzejdzie i zajdzie słońce, zupełnie
jakby mało było tego, że miał kły.
Najbardziej
absurdalne w tym wszystkim i tak było to, że kolejny raz robiła coś dla
rodziny pijawek. Nie miała pojęcia, co z nią nie tak, ale właśnie tak
było. Jak nie cudowna, słodka do porzygu Bella, wokół której wszyscy skakali,
kiedy była w ciąży (i wcześniej też, ale wtedy aż tak bardzo próbowała się
w to nie angażować), to znów wpojenie jej brata. Z kolei teraz, kiedy
przyszła tylko po to, by dowiedzieć się, gdzie – do diabła – pałętał się Seth,
wywiało ją aż do Pizy. I to bynajmniej nie po to, żeby zwiedzać.
Pocieszające
było to, że Beatrycze przynajmniej nie przeszła przemiany. Chronienie człowieka
jako tako miało sens, nawet jeśli otaczały go wampiry, prawda?
Kiedy chodziło o Bellę, jakoś
nieszczególnie cię to przekonywało.
Wywróciła
oczami. Kobieta zmienną jest, prawda? Westchnęła cicho na samą myśl,
bezskutecznie próbując się wyciszyć. Miała wrażenie, że to jedno zdołała
opanować niemalże do perfekcji – obojętność i niemyślenie o tym, co było jej nie na rękę. Gdyby było
inaczej, już dawno dostałaby szału z bandą irytujących ją facetów, przed
którymi nie dało się mieć żadnej tajemnicy. Ta ich cudowna telepatia, których
doświadczali pod postacią wilków, niezmiennie dawała jej się we znaki, choć
przecież wszyscy mieli dość czasu, żeby się przyzwyczaić. Albo raczej nauczyć
panować nad sobą na tyle, by w jak najmniejszym stopniu działać sobie na
nerwy i nie wchodzić sobie wzajemnie w drogę, ale to w wielu
przypadkach wychodziło naprawdę średnio.
Teraz
jednak była tutaj, mając głowę dla siebie. Chyba, bo jednak nie ufała
Cameronowi, który ze swoimi umiejętnościami mógł okazać się bardziej irytujący,
niż cała wataha wilków razem wzięta.
Tak
przynajmniej próbowała myśleć, a jednak mimo wszystko wiedziała, że
chłopak by jej tego nie zrobił. Nie wyglądał na kogoś, kto czerpałby
przyjemność z robienia innym na złość. Dobrze, lubił ją drażnić, ale w tym
wszystkim Leah mimo wszystko dostrzegała granicę – i to wszystko najbardziej
ją irytowało. Bo był miły. A ona mimowolnie zaczynała się do tego
dostosowywać, choć zawsze wywracała oczami, kiedy Seth fascynował się wampirami,
twierdząc, że niektórych dało się polubić… Delikatnie rzecz ujmując, bo
przecież gdyby mógł, to zauważyłby swoim kochanym Cullenom fanklub.
Tyle że
Cameron nie był Cullenem. Nie dosłownie, chociaż z tego, co zrozumiała,
traktował ich jak rodzinę. Serio nie rozumiała wampirów, zwłaszcza tych, mając
wrażenie, że gdyby spróbowała narysować ich drzewo genealogicznego, zeszłoby
jej do starości, a po wszystkim mogłaby się ubiegać o jakieś stypendium
naukowe. Naprawdę, chwilami nie szło się w tym wszystkim odnaleźć, ale to i tak
wydawało się lepsze, niż gdyby po raz kolejny miała zastanawiać się nad tym,
czego sama chciała.
Nie
wiedziała i taka była prawda.
Albo i tak,
bo przecież poniekąd to dostała. Wyrwała się z rezerwatu, miała głowę dla
siebie i w końcu znajdowała się z daleka od Sama. Tyle dobrego,
zwłaszcza że marzyła o tym wielokrotnie.
A jednak
kiedy przyszło co do czego, poczuła się zagubiona. To wciąż nie było to – nie w takim
stopniu, jak mogłaby oczekiwać. Wciąż czegoś brakowało, chociaż przez tyle
czasu żyła w dość naiwnym przekonaniu, że odległość mogłaby rozwiązać
wszystkie jej problemy. No i proszę! Uciekła aż na drugi kontynent, a jednak
nadal nie czuła się dobrze.
Kto wie,
może to znaczyło, że dobre zakończenia nie były dla niej. Może żyła w żalu,
rozpamiętując przeszłość, tak długo, że już nie potrafiła cieszyć się tym co tu
i teraz. Albo po prostu wszystkie jej czarne scenariusze były prawdziwe, a ona
o tym wiedziała, więc po prostu nie dawała sobie szansy na zmianę sposobu
myślenia. W zamian po prostu czekała na coś, co jak nic miało nadejść – i nie
być za dobre. Prawo Murphy’ego i te sprawy. Widziała dość, by widzieć, że
takie myślenie miało sens.
Mimowolnie
pomyślała o Secie i coś nie po raz pierwszy ścisnęło ją w gardle.
Dlaczego ot tak nie potrafiła porozmawiać z Cameronem? Czemu nawet teraz,
kiedy była tutaj, wciąż bała się zapytać o coś, co…?
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, kiedy z wprawą odepchnęła je od siebie.
Tak, zdecydowanie opanowała do perfekcji zajmowanie umysłu czymkolwiek, co nie
miało związku z wygodnymi tematami dla niej. Już nawet nie musiała pomagać
sobie szukaniem pęknięć na ścianie, liczeniem kafelków w łazience czy wymyślaniem
sobie jakiegoś innego, całkowicie absurdalnego (a przy tym czasochłonnego)
zajęcia.
Mimo wszystko
z cichym jękiem poderwała się na równe nogi. Zanim zastanowiła się nad
tym, co robi, wypadła na korytarz, po czym pomaszerowała do sąsiedniego pokoju.
Nie zdążyła się nawet obejrzeć, a już energicznie łomotała w drzwi, bynajmniej
nie zamierzając czekać na zaproszenie. W zamian po prostu wparowała do
pogrążonej w półmroku sypialni, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że
najpewniej zachowywała się jak ostatnia kretynka.
– Co do…? –
usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy doszedł ją zaspany, nieco niewyraźny
głos. Cameron gwałtownie poderwał się na łóżku, spoglądając na nią
nieprzytomnie. – Leah? Co się stało?
A kogo się spodziewałeś?, pomyślała i zawahała
się, nagle zamierając w bezruchu.
Rzadko odczuwała
wyrzuty sumienia z powodu tego, co robiła. To najpewniej oznaczało, że
jednak była nieczułą suką, dokładnie jak sądzili niektórzy, ale trudno. Co
więcej, kiedy tak spoglądała na tego wampira, świadoma wyłącznie jego mało
przytomnego spojrzenia, poczuła się naprawdę źle. Chyba jedak powinna pozwolić
mu spać. Ha, sama zagryzłaby każdego, kto przeszkodziłby jej w drzemce, zwłaszcza
po długim, wielogodzinnym patrolu. Gdyby miała oceniać, powiedziałaby, że
wyrwany w środku dnia z letargu Cameron wyglądał właśnie tak – jak
ktoś, kto powinien chcieć zabić każdego, kto śmiałby ją obudzić.
Przystanęła
przy drzwiach, bezmyślnie wpatrując się w wampira. Ze zmierzwionymi
włosami i nieprzytomnym wyrazem twarzy wyglądał… naprawdę uroczo, chociaż nie
sądziła, że kiedykolwiek pomyśli w ten sposób o jakiejkolwiek pijawce.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie choćby
słowa, choć pewnie powinna. Jakby nie patrzeć dopiero co wparowała mu do pokoju
w zdecydowanie mało subtelny sposób, prawda? Brakowało jeszcze, by przy
wchodzeniu wyważyła drzwi, chociaż to mogłoby być później trudne do wytłumaczenia
obsłudze hotelu.
Zawahała
się, nerwowo kołysząc na piętach i mając ochotę się wycofać. Kto wie, może
Cammy nawet nie zwróciłby na to uwagi – na to, że wpadłaby i zaraz wypadła
z sypialni. Mimochodem pomyślała, że i tak nie trafiła źle, bo skąd
mogłaby wiedzieć, czy nie miał w zwyczaju sypiać bez ubrań? Ta myśl
sprawiła, że zapragnęła uderzyć głową
ścianę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy to już jakieś
zboczenie „zawodowe”. W końcu na co dzień obracała się w towarzystwie
gości, którzy lubili latać po dworze w samych gaciach, nawet przy kilkustopniowym
mrozie. O sytuacjach, w których przypadkiem wiedziała o wiele
więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć, wolała nawet nie wspominać.
Wypuściła powietrze
ze świtem. Co było z nią nie tak? Nie miała pojęcia, ale tok jej myślenia
zdecydowanie nie był normalny. To, że tutaj była, tym bardziej, chociaż to
akurat mogła zignorować. W głowie miała pustkę, a pytające spojrzenie
Camerona zdecydowanie jej nie pomagało.
Jeśli w ten
chwili próbowałby przeniknąć jej umysł, zabiłaby go. Zmiotłaby z powierzchni
ziemi każdego, kto choćby zasugerowałby, że wie, co właśnie działo się w jej
głowie.
A tak swoją
drogą, miała ochot zapaść się pod ziemię…
– Leah?
Tym razem
głos Cammy’ego zabrzmiał przytomniej. Chłopak zamrugał, a w następnej
chwili poderwał się na równe nogi. Mimo wszystko poruszał się wolniej niż
mogłaby spodziewać się po wampirze. Przez moment miała oznajmić mu, żeby nie
zwracał na nią uwagi, ale w zamian po prostu uniosła obie dłonie ku górze,
zupełnie jakby chciała się poddać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że
najpewniej wyglądała idiotycznie, więc zwiesiła ramiona. Czuła, że powinna coś powiedzieć,
ale nie miała pojęcia co, nagle zagubiona i bardzo, ale to bardzo
niepewna.
Nie przywykła
do tego, żeby czuć się w te sposób. Nie przywykła do emocji, które
wzbudzał w niej Cameron. I chociaż przez większość czasu była w stanie
te uczucia ignorować, one niezmiennie wracały, czyniąc Leę coraz bardziej
bezbronną.
– O rany…
Czy ty mieszasz mi w głowie?! – wypaliła, kolejny raz nie zastanawiając
się nad tym, co chciała zrobić.
Brwi Camerona
powędrowały ku górze, oczy zaś rozszerzyły się w geście niedowierzania.
Nawet jeśli wciąż był zaspany, po jej słowach jak nic się rozbudził. Stał przed
nią, spoglądając nań wystarczająco wymownie, by doszła do wniosku, że najpewniej
właśnie doszedł do wniosku, że ma przed sobą wariatkę.
– Że… co? –
Wampir zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – I po to
mnie budzisz? Myślałem, że coś się stało albo…
– A niby
nie?! – przerwała mu, nerwowo zaciskając dłonie w pięści.
Przez
moment miała ochotę się na niego rzucić, chociaż to przecież nie miało sensu. A jednak
nie dbała o to, nagle mając ochotę porządnie Cameronowi przyłożyć – ot tak
dla zasady, by pokazać mu, że absolutnie nie podobało jej się to, jak na nią działał.
Jego uprzejme zachowanie, to zamglone spojrzenie, a także to, że
przejmowała się o nim o wiele bardziej, niż mogłaby sobie życzyć…
Z wrażenia
prawie zakrztusiła się powietrzem. Już niczego nie rozumiała, plącząc się we
własnych pragnieniach, myślach i uczuciach. Co więcej, to musiała być jego
wina. Od samego początku działał na nią w ten sposób. Igrał z nią,
doprowadzał do szału i mieszał w głowie. Tak, to musiało być tak. Co
innego mogłoby sprawić, że czuła się niewiele lepiej, co i krótko po pierwszej
przemianie, kiedy byle problem wystarczył, by przeistoczyła się w wilka?
Również w tamtej chwili, stojąc tuż naprzeciwko tego wampira i próbując
przekonać samą siebie, że wszystko było
jego winą, poczuła rozchodzące się u podstawy kręgosłupa ciepło.
Sądziła, że etap niekontrolowanych przemian miała już za sobą, ale najwyraźniej
się myliła, nieoczekiwanie znów balansując gdzieś na krawędzi. Niewiele brakowało,
by zrobiła coś, czego nie chciała, a to zdecydowanie nie było normalne.
Cameron
rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Chyba coś mówił, ale czuła się zbyt
rozproszona, by zwrócić na to uwagę. Oddychała szybko i płytko, świadoma
wyłącznie tego, że niewiele brakowało, by straciła kontrolę nad własnym ciałem.
Zacisnęła palce i zaraz rozprostowała je, nerwowo nimi poruszając. Dlaczego
tak się działo? Co sprawiło, że nagle zalazła się gdzieś na granicy, bliska
zrobienia czegoś, czego nie chciała i nawet nie potrafiła opisać? To nie
powinno mieć miejsca, choć może takie zachowanie nie było aż tak dziwne w sytuacji,
w której przecież bez wahania rzuciła się, by wyjechać do Włoch.
Była
beznadziejna. O Boże, nic dziwnego, że przez cały ten czas trwała w samotności,
obrażona na cały świat. Cameron ją denerwował, bo był optymistą – i na
dodatek próbował ją tym zarazić. W ten sposób przynajmniej odbierała każdą
ich rozmowę. Drażnił ją, bo zdecydowanie nie patrzył na nią jak na kogoś, kogo
należałoby odtrącić, a to przecież nie powinno mieć miejsca. To, że był
wampirem, który z jakiegoś powodu wzbudzał w niej sympatię, również
nie było Lei na rękę.
Och, tak,
lubiła go – z tym, że nawet przed sobą nie potrafiła się do tego przyznać.
Jak mogłaby? Cholera, świat jak nic oszalałby w chwili, w której Leah
Clearwater zaczęłaby darzyć sympatią jakąkolwiek pijawkę. Tolerować i powstrzymywać
od zabicia to jedno. Nawet chronić, skoro tego wymagała sytuacja, wpojenie i naładowani
testosteronem, zaślepieni ładną buzią faceci. Do tej pory myślała, że była
ponad to, co najwyżej robiąc to, co musiała. Wykonywała polecenia, chociaż to
nie powstrzymywało jej przed wywracaniem oczami i dość jasnym
manifestowaniem tego, co sądziła o jakiejkolwiek integracji z wampirami.
Takie międzygatunkowe pakty przecież nie były normalne.
Prawda była
taka, że nie chciała go lubić. Nie powinna, więc teraz tym bardziej mogła go
obwiniać, doszukując się w tym wszystkim jakiegoś podstępu. W końcu
byłby do tego zdolny, prawda? Ta cała telepatia wystarczyła, by namieszać innym
w głowach, zresztą mogła zaobserwować, co Cameron zrobił chociażby na
lotnisku. Wtedy tego nie skomentowała, powtarzając sobie, że cel uświęca środki,
ale jednak…
– Hej, o co
ci chodzi? – Aż wzdrygnęła się, kiedy dłonie wampira bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia zacisnęły się wokół jej nadgarstków. Szarpnęła się, wyklinając w duchu
fakt, że jej ciało wcale nie odebrało tego jak atak. – Leah…
– A wal
się!
Czuła, że
zachowywała się irracjonalnie. Problem polegał na tym, że to było silniejsze od
niej – po prostu się działo, w miarę jak walczyła z czymś, co
dręczyło ją już od dłuższego czasu. Cholera pijawka! Najgorsze w tym
wszystkim było to, że tak naprawdę nie wierzyła,
że Cameron mógłby zrobić coś przeciwko niej. To jedynie potęgowało poczucie
beznadziei, a Leah czuła, że wpada ze skrajności w krajność; w błędne
koło, które prowadziło co najwyżej do upokorzenia i jeszcze silniejszej frustracji.
Wiedziała
wyłącznie tyle, że to nie miało sensu. Rany, a ona jeszcze tutaj przyszła!
Dlaczego przyszła do tego pokoju, skoro tak naprawdę nie chciała zapytać o Setha,
a teraz na domiar złego…?
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której jej wargi
odnalazły drogę do ust Camerona. To było niczym impuls i później tak naprawdę
nie potrafiła stwierdzić, które jako pierwsze podjęło decyzję. Nagle po prostu
go całowała, a cały gniew po prostu się ulotnił, wyparty przez nieopisaną
wręcz ulgę. Spokój spłynął nagle, niosąc ze sobą dezorientację, ta jednak
wydała się Lei właściwa. Chociaż to nie powinno mieć sensu, a już na pewno
nie powinna tego czuć, była gotowa przysiąc, że w ułamku sekundy wszystko
wróciło na swoje miejsce. Coś się zmieniło i już wiedziała, czego tak
naprawdę chciała, niezdolna się wycofać i dalej zaprzeczać samej sobie.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem się całowała. To, co zrobiła lata
temu, decydując się zbliżyć do Jacoba, zdecydowanie się nie liczyło. Nawet w związku
z Samem nie pozwalali sobie na coś tak gwałtownego. Kiedy zaczęła o tym
myśleć, uprzytomniła obie, że tych kilka pocałunków, których doświadczyła, w rzeczywistości
było niczym – zupełnie jakby ona i alfa od początku wiedzieli, że nie są
sobie przeznaczeni. To, czego doświadczyła w tamtej chwili, okazało się
gwałtowne i tak pełne tęsknoty, że aż zawirowało jej w głowie.
Co więcej,
to ona tęskniła. Trwała w tych niespełnionych pragnieniach od lat,
rozpamiętując coś, co już dawno dobiegło końca, odbierając jej poczucie
bezpieczeństwa i wiarę w to, że była cokolwiek warta. Czuła się jak
piąte koło u wozu, nie tylko męcząc się w watasze, ale również musząc
obserwować jak Sam układa sobie życie z jej kuzynką. To doprowadzało ją do
szału, chociaż z uporem udawała, że nie ma znaczenia – że przeszła z tym
do porządku dziennego; że miała to gdzieś i tak naprawdę nie potrzebowała
nikogo, by sobie radzić.
Wierutne
kłamstwo.
Prawda była
taka, że tęskniła. Potrzebowała ramion, które owijałyby się wokół niej, kiedy
była smutna i potrzebowała pocieszenia – silnych, zdecydowanych i nienależących
do matki, bo miłość Sue była po prostu czymś, czego Leah w naturalny
sposób mogłaby oczekiwać. Bo prawdziwa matka kochała zawsze.
Ale ona
potrzebowała czegoś więcej i to też było normalne. Tęskniła za dłońmi, które
przesuwałyby się po jej cele, finalnie lądując na biodrach. Tęskniła za
pocałunkami i poczuciem, że była komuś potrzebna – i że ta osoba pragnęła
jej równie mocno, co i ona jego. Przez moment wszystko było takie, jak być
powinno, a Leah przesunęła się bliżej Camerona, pozwalając, by ten
bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie.
Nie odepchnął
jej, chociaż mogłaby podejrzewać, że to zrobi. Sama również nie poczuła
potrzeby, żeby uciec, chociaż – do diabła! – to przecież był wampir. To nic, że
nie śmierdział w ten mdlący sposób, którego mogłaby spodziewać się po
pijawkach podobnych do Cullenów, co zresztą nie raz przyprawiało ją o mdłości.
Co z tego, że zapach Cammy’ego wręcz ją upajał, przyprawiając o zawroty
głowy i sprawiając, że chciała być blisko niego, nawet gdyby miał wgryźć
się w jej szyję?
To wszystko
nie miało sensu. Boże, całowała się z wampirem i naprawdę tego
chciała. Pozwalała, żeby trzymał jej w ramionach, i było jej z tym
naprawdę dobrze…
Nie
zarejestrowała momentu, w którym oboje znaleźli się przy łóżku. Cameron
nagle stracił równowagę, a może po prostu specjalnie pociągnął ją na
materac – nie wiedziała. Liczyło się to, że nagle wylądowała na nim, chwilę później
wpijając się w przyjemnie ciepłe usta. Jej własne pulsowały, dziwnie napuchnięte
i spragnionego czegoś więcej. Chociaż już niczego nie rozumiała, nie
zamierzała wzbraniać się przed tymi pragnieniami, ten jeden raz dając ponieść
się chwili. I to było dobre, Leah zaś miała wrażenie, że podświadomie
czekała na taką możliwość bardzo długo, jak ostatnia naiwna walcząc z potrzebami,
które po prostu powinna zaakceptować.
Oderwali
się od siebie nagle, oboje dysząc ciężko i łapczywie chwytając powietrze. Leah
czuła, że serce trzepoce jej się w piersi, zupełnie jakby chciało wyrwać
się na zewnątrz i uciec. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w twarz leżącego
tuż pod nią Camerona, a końcówki jej krótkich włosów raz po raz muskały
blade policzki wampira.
– O rany…
– wyrwało mu się.
Coś w tych
słowach ją rozbawiło. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co powinna zrobić,
po prostu się roześmiała, na dodatek w pełni szczery, melodyjny sposób.
Aż zachłysnęła
się powietrzem. Momentalnie przestała, przyciskając dłoń do ust, by stłumić
chichot. Boże, co to było? Czuła, że palą ją policzki i niemalże
oczekiwała tego, aż Cameron zacznie się z niej nabijać. Ten śmiech do niej
nie pasował – nie taki lekki, dźwięczny i sugerujący, że jednak mogłaby
cieszyć się z życia.
– Zrób to, a cię
zabiję – wymamrotała i zadrżała mimowolnie, czując jego dłonie na plecach.
Wzdłuż jej kręgosłupa rozchodziły się fale ciepła, jednak nie miała wątpliwości,
że tym razem nie zwiastowały nadchodzącej przemiany.
– Co? –
usłyszała, więc z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Nieważne –
oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Udawaj, że nie wiesz i… Boże, widzę,
że chcesz się ze mnie nabijać. Cholera pijawka!
– Ehm… Przepraszam?
Naprawdę
powinna go zabić. Nie miała pojęcia dlaczego wciąż musiał rozbrajać ją
reakcjami i tym, że był miły!
– Wiesz co?
Zamknij się – wymamrotała, bezskutecznie próbując uciec wzrokiem gdzieś w bok.
– Wolałam, kiedy mnie całowałeś.
– Hm… Nie
ma sprawy – stwierdził dziwnie zachrypniętym głosem.
Tym razem nawet
na niego nie warknęła, w następnej chwili po prostu mu się poddając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz