22 maja 2018

Trzysta czterdzieści pięć

Leah
Nie w ten sposób wyobrażała sobie wyjazd do Włoch. Nie żeby w ogóle miała czas, by cokolwiek sobie wizualizować, niemniej zdecydowanie nie wzięła pod uwagę, że finalnie wyląduje w pokoju hotelowym, tępo wpatrując się w sufit i czekając na… cholera wie co.
Och, dobrze, na zachód słońca, ale ta świadomość niewiele Lei pomagała. Chyba zdążyła przywyknąć do myśli, że wampiry jednak mają niewiele wspólnego z tymi wszystkimi bajkami o kołkach, srebrze i blasku dnia, a tu nagle znalazł się taki jeden, co podobno mógłby pójść z dymem, gdyby zbyt wcześnie wyszedł na zewnątrz. Co więcej zachowywał się, jakby połknął zegarek, jak gdyby nigdy nic wyczuwając, kiedy wzejdzie i zajdzie słońce, zupełnie jakby mało było tego, że miał kły.
Najbardziej absurdalne w tym wszystkim i tak było to, że kolejny raz robiła coś dla rodziny pijawek. Nie miała pojęcia, co z nią nie tak, ale właśnie tak było. Jak nie cudowna, słodka do porzygu Bella, wokół której wszyscy skakali, kiedy była w ciąży (i wcześniej też, ale wtedy aż tak bardzo próbowała się w to nie angażować), to znów wpojenie jej brata. Z kolei teraz, kiedy przyszła tylko po to, by dowiedzieć się, gdzie – do diabła – pałętał się Seth, wywiało ją aż do Pizy. I to bynajmniej nie po to, żeby zwiedzać.
Pocieszające było to, że Beatrycze przynajmniej nie przeszła przemiany. Chronienie człowieka jako tako miało sens, nawet jeśli otaczały go wampiry, prawda?
Kiedy chodziło o Bellę, jakoś nieszczególnie cię to przekonywało.
Wywróciła oczami. Kobieta zmienną jest, prawda? Westchnęła cicho na samą myśl, bezskutecznie próbując się wyciszyć. Miała wrażenie, że to jedno zdołała opanować niemalże do perfekcji – obojętność i niemyślenie o tym, co było jej nie na rękę. Gdyby było inaczej, już dawno dostałaby szału z bandą irytujących ją facetów, przed którymi nie dało się mieć żadnej tajemnicy. Ta ich cudowna telepatia, których doświadczali pod postacią wilków, niezmiennie dawała jej się we znaki, choć przecież wszyscy mieli dość czasu, żeby się przyzwyczaić. Albo raczej nauczyć panować nad sobą na tyle, by w jak najmniejszym stopniu działać sobie na nerwy i nie wchodzić sobie wzajemnie w drogę, ale to w wielu przypadkach wychodziło naprawdę średnio.
Teraz jednak była tutaj, mając głowę dla siebie. Chyba, bo jednak nie ufała Cameronowi, który ze swoimi umiejętnościami mógł okazać się bardziej irytujący, niż cała wataha wilków razem wzięta.
Tak przynajmniej próbowała myśleć, a jednak mimo wszystko wiedziała, że chłopak by jej tego nie zrobił. Nie wyglądał na kogoś, kto czerpałby przyjemność z robienia innym na złość. Dobrze, lubił ją drażnić, ale w tym wszystkim Leah mimo wszystko dostrzegała granicę – i to wszystko najbardziej ją irytowało. Bo był miły. A ona mimowolnie zaczynała się do tego dostosowywać, choć zawsze wywracała oczami, kiedy Seth fascynował się wampirami, twierdząc, że niektórych dało się polubić… Delikatnie rzecz ujmując, bo przecież gdyby mógł, to zauważyłby swoim kochanym Cullenom fanklub.
Tyle że Cameron nie był Cullenem. Nie dosłownie, chociaż z tego, co zrozumiała, traktował ich jak rodzinę. Serio nie rozumiała wampirów, zwłaszcza tych, mając wrażenie, że gdyby spróbowała narysować ich drzewo genealogicznego, zeszłoby jej do starości, a po wszystkim mogłaby się ubiegać o jakieś stypendium naukowe. Naprawdę, chwilami nie szło się w tym wszystkim odnaleźć, ale to i tak wydawało się lepsze, niż gdyby po raz kolejny miała zastanawiać się nad tym, czego sama chciała.
Nie wiedziała i taka była prawda.
Albo i tak, bo przecież poniekąd to dostała. Wyrwała się z rezerwatu, miała głowę dla siebie i w końcu znajdowała się z daleka od Sama. Tyle dobrego, zwłaszcza że marzyła o tym wielokrotnie.
A jednak kiedy przyszło co do czego, poczuła się zagubiona. To wciąż nie było to – nie w takim stopniu, jak mogłaby oczekiwać. Wciąż czegoś brakowało, chociaż przez tyle czasu żyła w dość naiwnym przekonaniu, że odległość mogłaby rozwiązać wszystkie jej problemy. No i proszę! Uciekła aż na drugi kontynent, a jednak nadal nie czuła się dobrze.
Kto wie, może to znaczyło, że dobre zakończenia nie były dla niej. Może żyła w żalu, rozpamiętując przeszłość, tak długo, że już nie potrafiła cieszyć się tym co tu i teraz. Albo po prostu wszystkie jej czarne scenariusze były prawdziwe, a ona o tym wiedziała, więc po prostu nie dawała sobie szansy na zmianę sposobu myślenia. W zamian po prostu czekała na coś, co jak nic miało nadejść – i nie być za dobre. Prawo Murphy’ego i te sprawy. Widziała dość, by widzieć, że takie myślenie miało sens.
Mimowolnie pomyślała o Secie i coś nie po raz pierwszy ścisnęło ją w gardle. Dlaczego ot tak nie potrafiła porozmawiać z Cameronem? Czemu nawet teraz, kiedy była tutaj, wciąż bała się zapytać o coś, co…?
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy z wprawą odepchnęła je od siebie. Tak, zdecydowanie opanowała do perfekcji zajmowanie umysłu czymkolwiek, co nie miało związku z wygodnymi tematami dla niej. Już nawet nie musiała pomagać sobie szukaniem pęknięć na ścianie, liczeniem kafelków w łazience czy wymyślaniem sobie jakiegoś innego, całkowicie absurdalnego (a przy tym czasochłonnego) zajęcia.
Mimo wszystko z cichym jękiem poderwała się na równe nogi. Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, wypadła na korytarz, po czym pomaszerowała do sąsiedniego pokoju. Nie zdążyła się nawet obejrzeć, a już energicznie łomotała w drzwi, bynajmniej nie zamierzając czekać na zaproszenie. W zamian po prostu wparowała do pogrążonej w półmroku sypialni, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że najpewniej zachowywała się jak ostatnia kretynka.
– Co do…? – usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy doszedł ją zaspany, nieco niewyraźny głos. Cameron gwałtownie poderwał się na łóżku, spoglądając na nią nieprzytomnie. – Leah? Co się stało?
A kogo się spodziewałeś?, pomyślała i zawahała się, nagle zamierając w bezruchu.
Rzadko odczuwała wyrzuty sumienia z powodu tego, co robiła. To najpewniej oznaczało, że jednak była nieczułą suką, dokładnie jak sądzili niektórzy, ale trudno. Co więcej, kiedy tak spoglądała na tego wampira, świadoma wyłącznie jego mało przytomnego spojrzenia, poczuła się naprawdę źle. Chyba jedak powinna pozwolić mu spać. Ha, sama zagryzłaby każdego, kto przeszkodziłby jej w drzemce, zwłaszcza po długim, wielogodzinnym patrolu. Gdyby miała oceniać, powiedziałaby, że wyrwany w środku dnia z letargu Cameron wyglądał właśnie tak – jak ktoś, kto powinien chcieć zabić każdego, kto śmiałby ją obudzić.
Przystanęła przy drzwiach, bezmyślnie wpatrując się w wampira. Ze zmierzwionymi włosami i nieprzytomnym wyrazem twarzy wyglądał… naprawdę uroczo, chociaż nie sądziła, że kiedykolwiek pomyśli w ten sposób o jakiejkolwiek pijawce. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa, choć pewnie powinna. Jakby nie patrzeć dopiero co wparowała mu do pokoju w zdecydowanie mało subtelny sposób, prawda? Brakowało jeszcze, by przy wchodzeniu wyważyła drzwi, chociaż to mogłoby być później trudne do wytłumaczenia obsłudze hotelu.
Zawahała się, nerwowo kołysząc na piętach i mając ochotę się wycofać. Kto wie, może Cammy nawet nie zwróciłby na to uwagi – na to, że wpadłaby i zaraz wypadła z sypialni. Mimochodem pomyślała, że i tak nie trafiła źle, bo skąd mogłaby wiedzieć, czy nie miał w zwyczaju sypiać bez ubrań? Ta myśl sprawiła, że zapragnęła uderzyć głową  ścianę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy to już jakieś zboczenie „zawodowe”. W końcu na co dzień obracała się w towarzystwie gości, którzy lubili latać po dworze w samych gaciach, nawet przy kilkustopniowym mrozie. O sytuacjach, w których przypadkiem wiedziała o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć, wolała nawet nie wspominać.
Wypuściła powietrze ze świtem. Co było z nią nie tak? Nie miała pojęcia, ale tok jej myślenia zdecydowanie nie był normalny. To, że tutaj była, tym bardziej, chociaż to akurat mogła zignorować. W głowie miała pustkę, a pytające spojrzenie Camerona zdecydowanie jej nie pomagało.
Jeśli w ten chwili próbowałby przeniknąć jej umysł, zabiłaby go. Zmiotłaby z powierzchni ziemi każdego, kto choćby zasugerowałby, że wie, co właśnie działo się w jej głowie.
A tak swoją drogą, miała ochot zapaść się pod ziemię…
– Leah?
Tym razem głos Cammy’ego zabrzmiał przytomniej. Chłopak zamrugał, a w następnej chwili poderwał się na równe nogi. Mimo wszystko poruszał się wolniej niż mogłaby spodziewać się po wampirze. Przez moment miała oznajmić mu, żeby nie zwracał na nią uwagi, ale w zamian po prostu uniosła obie dłonie ku górze, zupełnie jakby chciała się poddać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że najpewniej wyglądała idiotycznie, więc zwiesiła ramiona. Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co, nagle zagubiona i bardzo, ale to bardzo niepewna.
Nie przywykła do tego, żeby czuć się w te sposób. Nie przywykła do emocji, które wzbudzał w niej Cameron. I chociaż przez większość czasu była w stanie te uczucia ignorować, one niezmiennie wracały, czyniąc Leę coraz bardziej bezbronną.
– O rany… Czy ty mieszasz mi w głowie?! – wypaliła, kolejny raz nie zastanawiając się nad tym, co chciała zrobić.
Brwi Camerona powędrowały ku górze, oczy zaś rozszerzyły się w geście niedowierzania. Nawet jeśli wciąż był zaspany, po jej słowach jak nic się rozbudził. Stał przed nią, spoglądając nań wystarczająco wymownie, by doszła do wniosku, że najpewniej właśnie doszedł do wniosku, że ma przed sobą wariatkę.
– Że… co? – Wampir zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – I po to mnie budzisz? Myślałem, że coś się stało albo…
– A niby nie?! – przerwała mu, nerwowo zaciskając dłonie w pięści.
Przez moment miała ochotę się na niego rzucić, chociaż to przecież nie miało sensu. A jednak nie dbała o to, nagle mając ochotę porządnie Cameronowi przyłożyć – ot tak dla zasady, by pokazać mu, że absolutnie nie podobało jej się to, jak na nią działał. Jego uprzejme zachowanie, to zamglone spojrzenie, a także to, że przejmowała się o nim o wiele bardziej, niż mogłaby sobie życzyć…
Z wrażenia prawie zakrztusiła się powietrzem. Już niczego nie rozumiała, plącząc się we własnych pragnieniach, myślach i uczuciach. Co więcej, to musiała być jego wina. Od samego początku działał na nią w ten sposób. Igrał z nią, doprowadzał do szału i mieszał w głowie. Tak, to musiało być tak. Co innego mogłoby sprawić, że czuła się niewiele lepiej, co i krótko po pierwszej przemianie, kiedy byle problem wystarczył, by przeistoczyła się w wilka? Również w tamtej chwili, stojąc tuż naprzeciwko tego wampira i próbując przekonać samą siebie, że wszystko było jego winą, poczuła rozchodzące się u podstawy kręgosłupa ciepło. Sądziła, że etap niekontrolowanych przemian miała już za sobą, ale najwyraźniej się myliła, nieoczekiwanie znów balansując gdzieś na krawędzi. Niewiele brakowało, by zrobiła coś, czego nie chciała, a to zdecydowanie nie było normalne.
Cameron rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Chyba coś mówił, ale czuła się zbyt rozproszona, by zwrócić na to uwagę. Oddychała szybko i płytko, świadoma wyłącznie tego, że niewiele brakowało, by straciła kontrolę nad własnym ciałem. Zacisnęła palce i zaraz rozprostowała je, nerwowo nimi poruszając. Dlaczego tak się działo? Co sprawiło, że nagle zalazła się gdzieś na granicy, bliska zrobienia czegoś, czego nie chciała i nawet nie potrafiła opisać? To nie powinno mieć miejsca, choć może takie zachowanie nie było aż tak dziwne w sytuacji, w której przecież bez wahania rzuciła się, by wyjechać do Włoch.
Była beznadziejna. O Boże, nic dziwnego, że przez cały ten czas trwała w samotności, obrażona na cały świat. Cameron ją denerwował, bo był optymistą – i na dodatek próbował ją tym zarazić. W ten sposób przynajmniej odbierała każdą ich rozmowę. Drażnił ją, bo zdecydowanie nie patrzył na nią jak na kogoś, kogo należałoby odtrącić, a to przecież nie powinno mieć miejsca. To, że był wampirem, który z jakiegoś powodu wzbudzał w niej sympatię, również nie było Lei na rękę.
Och, tak, lubiła go – z tym, że nawet przed sobą nie potrafiła się do tego przyznać. Jak mogłaby? Cholera, świat jak nic oszalałby w chwili, w której Leah Clearwater zaczęłaby darzyć sympatią jakąkolwiek pijawkę. Tolerować i powstrzymywać od zabicia to jedno. Nawet chronić, skoro tego wymagała sytuacja, wpojenie i naładowani testosteronem, zaślepieni ładną buzią faceci. Do tej pory myślała, że była ponad to, co najwyżej robiąc to, co musiała. Wykonywała polecenia, chociaż to nie powstrzymywało jej przed wywracaniem oczami i dość jasnym manifestowaniem tego, co sądziła o jakiejkolwiek integracji z wampirami. Takie międzygatunkowe pakty przecież nie były normalne.
Prawda była taka, że nie chciała go lubić. Nie powinna, więc teraz tym bardziej mogła go obwiniać, doszukując się w tym wszystkim jakiegoś podstępu. W końcu byłby do tego zdolny, prawda? Ta cała telepatia wystarczyła, by namieszać innym w głowach, zresztą mogła zaobserwować, co Cameron zrobił chociażby na lotnisku. Wtedy tego nie skomentowała, powtarzając sobie, że cel uświęca środki, ale jednak…
– Hej, o co ci chodzi? – Aż wzdrygnęła się, kiedy dłonie wampira bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęły się wokół jej nadgarstków. Szarpnęła się, wyklinając w duchu fakt, że jej ciało wcale nie odebrało tego jak atak. – Leah…
– A wal się!
Czuła, że zachowywała się irracjonalnie. Problem polegał na tym, że to było silniejsze od niej – po prostu się działo, w miarę jak walczyła z czymś, co dręczyło ją już od dłuższego czasu. Cholera pijawka! Najgorsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę nie wierzyła, że Cameron mógłby zrobić coś przeciwko niej. To jedynie potęgowało poczucie beznadziei, a Leah czuła, że wpada ze skrajności w krajność; w błędne koło, które prowadziło co najwyżej do upokorzenia i jeszcze silniejszej frustracji.
Wiedziała wyłącznie tyle, że to nie miało sensu. Rany, a ona jeszcze tutaj przyszła! Dlaczego przyszła do tego pokoju, skoro tak naprawdę nie chciała zapytać o Setha, a teraz na domiar złego…?
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której jej wargi odnalazły drogę do ust Camerona. To było niczym impuls i później tak naprawdę nie potrafiła stwierdzić, które jako pierwsze podjęło decyzję. Nagle po prostu go całowała, a cały gniew po prostu się ulotnił, wyparty przez nieopisaną wręcz ulgę. Spokój spłynął nagle, niosąc ze sobą dezorientację, ta jednak wydała się Lei właściwa. Chociaż to nie powinno mieć sensu, a już na pewno nie powinna tego czuć, była gotowa przysiąc, że w ułamku sekundy wszystko wróciło na swoje miejsce. Coś się zmieniło i już wiedziała, czego tak naprawdę chciała, niezdolna się wycofać i dalej zaprzeczać samej sobie.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem się całowała. To, co zrobiła lata temu, decydując się zbliżyć do Jacoba, zdecydowanie się nie liczyło. Nawet w związku z Samem nie pozwalali sobie na coś tak gwałtownego. Kiedy zaczęła o tym myśleć, uprzytomniła obie, że tych kilka pocałunków, których doświadczyła, w rzeczywistości było niczym – zupełnie jakby ona i alfa od początku wiedzieli, że nie są sobie przeznaczeni. To, czego doświadczyła w tamtej chwili, okazało się gwałtowne i tak pełne tęsknoty, że aż zawirowało jej w głowie.
Co więcej, to ona tęskniła. Trwała w tych niespełnionych pragnieniach od lat, rozpamiętując coś, co już dawno dobiegło końca, odbierając jej poczucie bezpieczeństwa i wiarę w to, że była cokolwiek warta. Czuła się jak piąte koło u wozu, nie tylko męcząc się w watasze, ale również musząc obserwować jak Sam układa sobie życie z jej kuzynką. To doprowadzało ją do szału, chociaż z uporem udawała, że nie ma znaczenia – że przeszła z tym do porządku dziennego; że miała to gdzieś i tak naprawdę nie potrzebowała nikogo, by sobie radzić.
Wierutne kłamstwo.
Prawda była taka, że tęskniła. Potrzebowała ramion, które owijałyby się wokół niej, kiedy była smutna i potrzebowała pocieszenia – silnych, zdecydowanych i nienależących do matki, bo miłość Sue była po prostu czymś, czego Leah w naturalny sposób mogłaby oczekiwać. Bo prawdziwa matka kochała zawsze.
Ale ona potrzebowała czegoś więcej i to też było normalne. Tęskniła za dłońmi, które przesuwałyby się po jej cele, finalnie lądując na biodrach. Tęskniła za pocałunkami i poczuciem, że była komuś potrzebna – i że ta osoba pragnęła jej równie mocno, co i ona jego. Przez moment wszystko było takie, jak być powinno, a Leah przesunęła się bliżej Camerona, pozwalając, by ten bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie.
Nie odepchnął jej, chociaż mogłaby podejrzewać, że to zrobi. Sama również nie poczuła potrzeby, żeby uciec, chociaż – do diabła! – to przecież był wampir. To nic, że nie śmierdział w ten mdlący sposób, którego mogłaby spodziewać się po pijawkach podobnych do Cullenów, co zresztą nie raz przyprawiało ją o mdłości. Co z tego, że zapach Cammy’ego wręcz ją upajał, przyprawiając o zawroty głowy i sprawiając, że chciała być blisko niego, nawet gdyby miał wgryźć się w jej szyję?
To wszystko nie miało sensu. Boże, całowała się z wampirem i naprawdę tego chciała. Pozwalała, żeby trzymał jej w ramionach, i było jej z tym naprawdę dobrze…
Nie zarejestrowała momentu, w którym oboje znaleźli się przy łóżku. Cameron nagle stracił równowagę, a może po prostu specjalnie pociągnął ją na materac – nie wiedziała. Liczyło się to, że nagle wylądowała na nim, chwilę później wpijając się w przyjemnie ciepłe usta. Jej własne pulsowały, dziwnie napuchnięte i spragnionego czegoś więcej. Chociaż już niczego nie rozumiała, nie zamierzała wzbraniać się przed tymi pragnieniami, ten jeden raz dając ponieść się chwili. I to było dobre, Leah zaś miała wrażenie, że podświadomie czekała na taką możliwość bardzo długo, jak ostatnia naiwna walcząc z potrzebami, które po prostu powinna zaakceptować.
Oderwali się od siebie nagle, oboje dysząc ciężko i łapczywie chwytając powietrze. Leah czuła, że serce trzepoce jej się w piersi, zupełnie jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i uciec. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w twarz leżącego tuż pod nią Camerona, a końcówki jej krótkich włosów raz po raz muskały blade policzki wampira.
– O rany… – wyrwało mu się.
Coś w tych słowach ją rozbawiło. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co powinna zrobić, po prostu się roześmiała, na dodatek w pełni szczery, melodyjny sposób.
Aż zachłysnęła się powietrzem. Momentalnie przestała, przyciskając dłoń do ust, by stłumić chichot. Boże, co to było? Czuła, że palą ją policzki i niemalże oczekiwała tego, aż Cameron zacznie się z niej nabijać. Ten śmiech do niej nie pasował – nie taki lekki, dźwięczny i sugerujący, że jednak mogłaby cieszyć się z życia.
– Zrób to, a cię zabiję – wymamrotała i zadrżała mimowolnie, czując jego dłonie na plecach. Wzdłuż jej kręgosłupa rozchodziły się fale ciepła, jednak nie miała wątpliwości, że tym razem nie zwiastowały nadchodzącej przemiany.
– Co? – usłyszała, więc z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Nieważne – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Udawaj, że nie wiesz i… Boże, widzę, że chcesz się ze mnie nabijać. Cholera pijawka!
– Ehm… Przepraszam?
Naprawdę powinna go zabić. Nie miała pojęcia dlaczego wciąż musiał rozbrajać ją reakcjami i tym, że był miły!
– Wiesz co? Zamknij się – wymamrotała, bezskutecznie próbując uciec wzrokiem gdzieś w bok. – Wolałam, kiedy mnie całowałeś.
– Hm… Nie ma sprawy – stwierdził dziwnie zachrypniętym głosem.
Tym razem nawet na niego nie warknęła, w następnej chwili po prostu mu się poddając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa