23 kwietnia 2018

Trzysta szesnaście

Elizabeth

– Chodźcie tędy. Wyjdziemy głównym wejściem – zadecydowała Nina.
W pewnym momencie chwyciła Liz za rękę, sprawiając, że dziewczyna poczuła się co najmniej nieswojo. Jason… Jason może tutaj być, tłukło jej się w głowie i to wystarczyło, by łzy cisnęły jej się do oczu, a serce tłukło się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo mogła oddychać. Metodycznie posuwała się naprzód, próbując czerpać z uścisku babci znajome poczucie bezpieczeństwa, ale to nie działało. Nie, skoro widziała dość, by widzieć, że żaden człowiek nie miał być w stanie poradzić sobie z istotą, którą stał się jej brat. To nie był ten sam rodzaj wampira, którego osobiście zdołała przebić kołkiem – i to tylko dlatego, że była zbyt przewrażliwiona i właściwie nie zastanawiała się nad tym, co robi.
Uścisk Niny mimo wszystko wzbudzał jej emocje, których nie zaznała od dawna. W efekcie Liz czuła się co najmniej dziwnie – ściskając jej dłoń i pozwalając się prowadzić, prawie jak w dzieciństwie, kiedy chodziły razem po mieście albo centrum handlowym. Wtedy nie bała się, że mogłaby zabłądzić, niemniej teraz… Och, czuła, że mają do czynienia z czymś, przed czym uścisk ukochanej osoby nie mógł jej ochronić.
Był jeszcze Damien, w milczeniu podążający tuż obok. Widziała, jak niespokojnie rozglądał się dookoła, niemniej jego wzrok raz po raz zwracał się ku niej. To sprawiało, że Liz czuła się już nie tylko nieswojo, ale była świadoma przede wszystkim wypełniającego ją poczucia winy. „Przepraszam! Ty nie zrobiłeś niczego złego!” – miała ochotę mu powiedzieć, a potem po prostu go uściskać, w nadziei, że dzięki temu wszystko wróci do normy. Sęk w tym, że to tak nie działało, a przynajmniej ona nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Wydarzyło się zbyt wiele, by naprawienie czegokolwiek mogło przyjść ot tak i była tego świadoma. Musieli usiąść i porozmawiać, ale… No cóż, w obecnej sytuacji zdecydowanie nie mieli po temu warunków.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, na dłuższą metę nie będąc w stanie ścierpieć patrzenia na chłopaka. Krótko zerknęła na milczące Alessię i Claire, w pamięci wciąż mając słowa tej drugiej. Jej matka, kuzynka i to, że ona sama tutaj była… I to, że wspomniała o Nicku tak, jakby wspominała najgorszego z możliwych potworów.
Coś ty zrobił, tato? Coś ty zrobił…?
To jedno pytanie nie dawało jej spokoju, ale na tę chwilę nie mogła go zadać. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy Ulrich wiedział, jakie przeznaczenie miało to miejsce. Wiedziała o hotelu i jego roli – tym, że miał być niczym ostoja spokoju, bo nikt nie pożądany nie powinien tutaj wejść – ale teraz widziała, że to nie było takie proste. Szlag, może gdyby chodziło o kogoś innego, nie podążałby za swoją ofiarą aż do centrum, a tym bardziej nie wziąłby pod uwagę, że ta mogłaby się ukrywać w tak drogim, pełnym ludzi miejscu, ale… O Boże, to był Jason! Chciał ją dorwać i to za wszelką cenę, a ona już dawno zrozumiała, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść!
– Co robisz? – usłyszała głos Alessi.
Zamrugała, po czym uniosła głowę, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że ta zwracała się do Niny. W dłoni kobiety dostrzegła telefon komórkowy, który nerwowo przyciskała do ucha.
– Próbuję dowiedzieć się dzieje, ale nikt nie odbiera – wyjaśniła, wyraźnie zaniepokojona. Liz poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. – Mój syn również, ale to akurat nic dziwnego. W ostatnim czasie bardziej prawdopodobne jest, że zadzwoni do mnie, niż że ja dodzwonię się do niego…
Wcale nie poczuła się spokojniejsza po jej słowach. W zasadzie miała wrażenie, że Nina dodała je, żeby ją uspokoić – i siebie również, bo bez wątpienia się martwiła. Liz czuła, że uścisk wokół jej dłoni był bardziej nerwowy niż do tej pory, choć prowadząca ją kobieta pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi.
Przez dłuższą chwilę znów szli w ciszy, aż zaczęła wahać się nad tym, czy Nina faktycznie prowadziła ich do wyjścia. Ta myśl ją zaskoczyła, sprawiając, że z miejsca poczuła się co najmniej nieswojo. Wątpiła, na dodatek w jedną z tych osób, które miały dla niej znaczenie! A jednak słuchając babci, zwłaszcza kiedy ta dyskutowała z Alessią na temat tego, co mogłaby zrobić dla rodziny, wzbudziły w niej wątpliwości. Aż za dobrze pamiętała, jak ta drobna kobieta trzymała w rękach kuszę, celując do Damiena i jak nic mając w sobie dość siły, by faktycznie do niego strzelić, gdyby zaszła taka potrzeba, więc co jeśli…?
– Tutaj. – Uścisk wokół jej dłoni zelżał, kiedy Nina zdecydowała się ją puścić. Liz zaskoczeniem, ale i niejaką ulgą przekonała się, że znaleźli się w elegancko urządzonym przedsionku, a przeszklone, obrotowe drzwi znajdowały się dosłownie na wyciągnięcie ręki. – Zaraz je otworzę. Musimy…
Nie dokończyła. Nawet jeśli, Liz nie miała okazji usłyszeć dalszej części jej wypowiedzi. Za doskonale zrozumiała łagodny, niemalże ciepły szept, który nagle rozległ się gdzieś za jej plecami.
Lizzy…
Poczuła, że robi jej się gorąco. Tym bardziej nie rozumiała, jak w takiej sytuacji mogła zacząć dygotać, a tym bardziej pobladnąć jeszcze bardziej niż do tej pory. Nie… O Boże, nie…, pomyślała w panice, w duchu modląc się o to, by wszystko było wyłącznie wytworem jej wyobraźni.
Słodki Jezu, musiało być. To nie tak, że on stał za nią i…
To stało się nagle, tak szybko, że ledwo była w stanie nadążyć za kolejnymi wydarzeniami. Nie zauważyła, żeby Damien się poruszył, ale musiał to zrobić, tak jak i wtedy, gdy bronił ją przed bratem po raz ostatni. Bardziej wyczuła, niż faktycznie zobaczyła falę mocy, która nagle przemknęła gdzieś obok niej. Mimo wszystko miała wrażenie, że powietrze wokół lśni, zupełnie jakby nagle wypełniły je drobinki brokatu i złota. Sama instynktownie rzuciła się do przodu, lądując na kolanach i ciężko dysząc, podczas gdy serce tłukło jej się jak szalone, chyba jedynie cudem nie wyrywając się z piersi.
Usłyszała huk, ale nie zastanawiała się nad jego przyczyną. Z trudem poderwała się na równe nogi, instynktownie unosząc dłoń do ukrytego pod bluzką wisiorka. Czuła, że pulsował, dosłownie paląc jej skórę i wręcz do niej przywierając. Skrzywiła się, ale nie miała czasu zastanawiać nad tym dziwnym zjawiskiem, w zamian przymuszając do tego, by poderwać się na równe nogi.
– Elizabeth!
Nie miała pojęcia, kto wykrzyczał jej imię. Nie była nawet pewna, co powinna w związku z tym zrobić, kolejny raz czując się całkowicie bezbronną. Niech to szlag! Nie żeby podejrzewała, że nosząc przy sobie osinowy kołek, nagle zdołałaby zawalczyć z Jasonem, ale może przy odrobinie szczęścia mogłaby przynajmniej dźgnąć go w oko! Swoją drogą, zaopatrzenie się w przenośny miotacz ognia też brzmiało całkiem nieźle, chociaż…
– Tędy! – doszedł się męski głos i chociaż nie od razu go rozpoznała, instynktownie ruszyła w odpowiednim kierunku.
Potrzebowała chwili, żeby zauważyć przyczajonego w korytarzu wampira. W pierwszym odruchu zamarła, a serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, kiedy naszła ją niepokojąca myśl, że popełniła błąd. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nieśmiertelny miał złociste tęczówki i miedziane włosy, i w końcu rozpoznała jednego z braci Eleny, Edwarda. Z jakiegoś powodu widok wampira sprawił, że kamień dosłownie spadł jej z serca, a ona zapragnęła go uściskać. Nie zrobiła tego, w zamian po prostu ruszając w stronę, którą wskazał, byleby znaleźć się jak najdalej od Jasona.
– Co tu robisz, dziadku? – zapytała w pośpiechu Alessia. Liz obejrzała się, by przekonać się, że Ali razem z Claire wpadły do wskazanego przez Edwarda korytarza. – I gdzie…?
– Nie ma czasu, księżniczko – uciął stanowczo wampir i najwyraźniej przyznała mu rację, bo momentalnie zamilkła.
Elizabeth nie od razu zdecydowała ruszyć się z miejsca. Odetchnęła, kiedy tuż obok niej znalazła się Nina, bezceremonialnie chwytając ją za ramię. W pierwszym odruchu zaparła się, nie zamierzając tak po prostu ruszyć się z miejsca, co niemalże przypłaciła upadkiem, kiedy potknęła się o własne nogi.
Damien. Gdzie…?
– Ja się tym zajmę – oznajmił natychmiast Edward. – Po prostu idźcie.
Doszła do wniosku, że tak naprawdę nie mieli innego wyboru.
Nie chciała zastanawiać się, jakim cudem Jason dotarł do tego miejsca. Wolała nie myśleć, w zamian skupiona na biegu, zwłaszcza że Ali i Claire narzuciły dość znaczące tempo. W tamtej chwili błogosławiła fakt, że od dziecka regularnie ćwiczyła, ciesząc się dobrą kondycją. Teraz biegała regularnie, co przyniosło efekty, a Liz postanowiła sobie, że będzie musiała do tego wrócić. Cokolwiek się działo, nie zamierzała dalej przesiadywać w pokoju i aż ktokolwiek spróbuje ją zabić…
Albo gorzej.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy skoncentrowała się na biegu. Krew szumiała jej w uszach, pulsując w rytm trzepocącego się serca. Wciąż czuła ciepło palącego jej skórę naszyjnika, ale nie zwróciła na to większej uwagi. W jakiś pokrętny sposób to wydawało się właściwe, dodając jej energii w równym stopniu, co i krążąca w żyłach adrenalina.
– Skręćcie tam! – ponagliła Nina, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ciągnąc ją w boczny korytarz. Liz sama nie była pewna, dokąd biegły, świadoma wyłącznie tego, że błądzili eleganckimi, nieznośnie wręcz spokojnymi odnogami. – Przejdziemy przez aulę. Tak będzie bliżej.
Nikt nie zaprotestował, zwłaszcza że Nina jako jedyna znała to miejsce na tyle dobrze, by móc kogokolwiek poprowadzić. Gdzie w takim razie są pozostali…?, przeszło Liz przez myśl, ale podświadomie czuła, że nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie. Wolała udawać, że najpewniej koncentrowali się na rodzinie Damiena – i to nawet pomimo tego, że myśl o tym, że ktoś związany z nią mógłby skrzywdzić kogokolwiek ważnego dla chłopaka, doprowadzała ją do szału.
Z dwojga złego wolała wierzyć właśnie w to, ale…
Podwójne drzwi otworzyły się same, najpewniej za sprawą Alessi. Cała czwórka wpadła do środka, zamierzając jak najszybciej przebiec przez pomieszczenie do przeciwległego wejścia – a potem zamarła, zdecydowanie nie spodziewając się tego, co mogliby zobaczyć w środku.
Do Liz nie od razu dotarło to, co widzi. Zastygła w bezruchu, rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując się w to, co znajdowało się na samym środku okazałej sali – wprost w bezkształtną masę, którą w pierwszej chwili uznała za coś pozbawionego większego znaczenia i sensu. Mimo wszystko strach ścisnął ją za gardło, podsycając złe przeczucia i wrażenie, że wydarzyło się coś bardzo złego. To samo uczucie towarzyszyło jej tamtego feralnego dnia, kiedy wróciła do domu, już przy wejściu czując, że wkrótce zobaczy coś, czego wcale nie chciała. W ustach czuła metaliczny posmak, kiedy zaś zaczerpnęła powietrza do płuc, wyczuła znajomą, intensywną woń, którą chcąc nie chcąc rozpoznała.
Proszę, nie…
– O mój Boże…
Szept Niny doszedł ją jakby z oddali. W tamtej chwili wszystko takie było – odległe i spowolnione, choć nie sądziła, że to możliwe. Już wtedy wiedziała, że to zaledwie kwestia sekund nim szok minie, a do niej dotrze, co tak naprawdę działo się na jej oczach. W pewnym sensie chciała się do tego przygotować, ale w żadnym wypadku nie byłaby w stanie ot tak przyjąć do wiadomości tego, co działo się na jej oczach.
Chwilę później zrozumiała i niewiele brakowało, żeby nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Cofnęła się o krok, przyciskając dłoń do ust. Obraz na chwilę zamazał jej się przed oczami, ale nie pozwoliła sobie na utratę przytomności. Co więcej, nawet kiedy z jękiem uciekła wzrokiem gdzieś w bok, przed oczami wciąż miała bezkształtną masę, która – jak sobie uświadomiła – w rzeczywistości była… stosem ciał.
W tamtej chwili dotarło do niej, dlaczego cały hotel wydawał się opustoszały, a prócz Niny w pobliżu nie było nikogo innego.
Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Sądziła, że widok zakrwawionego salonu, to najgorsze, czego doświadczyła w życiu, ale najwyraźniej wciąż mogło być gorzej. Cała sala wyglądała tak, jakby przeszło przez nią tornado – połamane kawałki mebli, pośród których zdołała dostrzec ślady krwi. Jason zdecydowanie nie urządził sobie polowania, ale jakieś chore, krwawe zawody, polegające na zabiciu jak największej liczby osób. A potem z przesadną wręcz dokładnością składał kolejne ciała w jedno miejsce, zupełnie jakby w całym tym chaosie chciał zachować porządek – jakkolwiek abstrakcyjne by się to nie wydawało.
W tamtej chwili zapragnęła roześmiać się histerycznie. Już wcześniej miała okazję przekonać się, że jej brat miał zapędy sadystyczne, ale nie sądziła, że to mogłoby sięgać aż tak daleko. Ci ludzie… Ilu ich było? Kilkunastu? Kilkudziesięciu? Żadnego z nich nie znała, a przynajmniej nie dostrzegła pośród zabitych znajomych twarzy. To i tak nie miało znaczenia, skoro nie przyjrzała się na tyle dokładnie, by zarejestrować szczegóły. Wiedziała, że mogła coś pominąć, ale mimo wszystko była zaskoczona tym, jak wiele zaobserwowała – chociażby to, że większość ciał należała do zadziwiająco młodych, niewiele starszych od niej mężczyzn.
Te woskowe ciała, rozszerzone, patrzące w przestrzeń oczy i rozchylone usta…
To wszystko miało jeszcze długo prześladować ją w snach, o ile w ogóle po czymś takim mogła być w stanie zasnąć.
Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. A tata? Czy gdzieś tam był jej ojciec, czy też może…?
– Podoba wam się? Zajęło mi cały wieczór, ale było warto!
Jason pojawił się nagle, spokojny i w pełni rozluźniony. Musiał wejść bocznymi drzwiami, co uświadomił Liz, że sala była o wiele większa, niż do tej pory sądziła. Damien…, zaniepokoiła się, ale nie odważyła się o nic zapytać, a tym bardziej przyjąć do wiadomości, że wydarzyło się cokolwiek złego. Zbyt wiele jak na jeden wieczór widziała, by być w stanie rozsądnie myśleć i choćby zastanawiać się nad innymi konsekwencjami tego, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
– Coś ty zrobił? Jason… – wyszeptała Nina, przesuwając się w taki sposób, by osłonić sobą Liz. Wpatrywała się w bladą twarz wnuka, skupiona przede wszystkim na parze lśniących, krwistoczerwonych tęczówek. – Co…?
W odpowiedzi na jej słowa oczy wampira pociemniały.
– A wy? – zapytał cicho. – Co wy zrobiliście?
Gorycz w jego głosie wydała się Liz niemalże bolesna. Braciszku, proszę… Miała ochotę przynajmniej spróbować go pocieszyć, jakkolwiek przeprosić o spróbować przebłagać, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa.
Jason westchnął cicho, po czym bez pośpiechu ruszył w ich stronę. Nawet nie spojrzał na stos ciał, jak gdyby nigdy nic przechadzając się pomiędzy kałużami krwi i odłamkami mebli, niczym jakiś eteryczny, nierealny anioł zniszczenia, który z sobie tylko znanych powodów zdecydował się nawiedzić rzeczywisty świat.
– Zabawne… Zebrać się w jednym miejscu, naprawdę? – zapytał, po czym prychnął. Na jego twarzy pojawił się pobłażliwy uśmiech. – Co wyście sobie myśleli, hm? Tyle słyszałem o łowcach, a kiedy przyszło co do czego, zamiast potężnego klanu, powitała mnie banda dzieciaków w mundurkach!
Jego głos brzmiał nienaturalnie w panującej ciszy. Jasonowi najwyraźniej to odpowiadało, bo zaczął niespokojnie krążyć, będąc niczym jakieś dzikie, uwięzione w klatce zwierzę, które szykowało się do tego, by w końcu się uwolnić. Jego oczy bez pośpiechu lustrowały pomieszczenie, raz po raz uciekając ku Liz, chociaż ostatecznie i tak zatrzymały się na Claire i Alessi.
– Aha, musicie wybaczyć mnie i Melanie – oznajmił nagle, a na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. – Ty i ta mała blondyneczka… Cel uświęca środki i tak dalej. A ja chętnie bym zobaczył minę ojca, gdyby dowiedział się, kto pomógł im w znalezieniu obiektów badawczych. – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Swoją drogą, wiecie, co robi ten wasz Simon za waszymi plecami?
Zamilkł, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Liz i tak ledwo była w stanie skoncentrować się na poszczególnych słowach, zbyt oszołomiona tym, co się działo. Niespokojnie obserwowała brata, mimowolnie zastanawiając się nad tym, dlaczego musiało do tego dojść. Jakim cudem wylądowała tutaj, pośród tych wszystkich trupów, podczas gdy on…?
A to wszystko z jej winy.
Przyszedł tutaj, bo całe lata wcześniej ktoś zadecydował, że więcej sensu ma ochrona jej życia, niż zatroszczenie się o bezpieczeństwo Jasona.
W tamtej chwili sama nie była pewna czy bardziej mu współczuła, czy może jednak się bała. Gdyby dał jej szansę, pozwoliłaby mu się do siebie zbliżyć. Zrobiłaby wszystko, byleby naprawić to, co lata wcześniej zniszczyli rodzice. Ktoś zawinił, ale ona nie miała na to wpływu – i Jason musiał o tym wiedzieć. Co więcej, przecież był jej bratem! Nigdy nie odrzuciłaby go z powodu tej zmiany, gdyby nie to, że teraz nade wszystko próbował ją zabić.
Och, gorzej. On chciał ją przemienić, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Jason…
Jej głos zabrzmiał strasznie słabo, wręcz błagalnie. Wciąż drżała, uważnie wpatrując się w twarz brata i szukając w niej czegokolwiek ludzkiego. Miała wrażenie, że spogląda na potwora – na dodatek szalonego, bo tylko w ten sposób mogła opisać jego zachowanie, czy chociażby spojrzenie, którym ją obdarzył. Od Damiena wiedziała, że nie ma nic gorszego od zaślepionego rządzą zemsty wampira, a teraz mogła się o tym przekonać. Logika nie miała znaczenia – nie, skoro Jason wyznaczył sobie cel i nie zamierzał z niego tak po prostu zrezygnować.
Nie zarejestrowała momentu, w którym się poruszył. Kolejny raz wszystko potoczyło się bardzo szybko, a Liz poczuła wyłącznie to, że traci równowagę, kiedy Nina bez jakiegokolwiek ostrzeżenia popchnęła ją w stronę drzwi. Rzuciła się do biegu, a przynajmniej miała taki zamiar, bo w najmniejszym stopniu nie kontrolowała własnego ciała. Nogi jej się trzęsły, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, a ciało wydawało się ważyć tonę, nieustannie ciągnąc dziewczynę ku ziemi. Mimo wszystko udało jej się utrzymać równowagę, a do tego wszystkiego niewiele brakowało, żeby zdołała dopaść dwuskrzydłowych drzwi.
Bardzo niewiele.
Sęk w tym, że nie miała najmniejszych szans. Początkowo nawet nie zarejestrowała tego, że wokół niej owinęły się lodowate, silne ramiona. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co się działo, Jason już trzymał ją w ramionach, obejmując niemalże jak kochanek swoją wybrankę.
– Wszystko będzie dobrze, Lizzy… – usłyszała tuż przy uchu i aż wzdrygnęła się, kiedy jej policzek musnął lodowaty oddech.
Proszę…
Nie była w stanie wypowiedzieć tego jednego, jedynego słowa. Nie zdążyła zareagować w żaden sposób, będąc jak sparaliżowana. Nawet gdyby mogła się poruszyć, nie zdołałaby uwolnić się z jego uścisku – nie po tym, jak w końcu udało mu się ją dorwać. W zasadzie miała wrażenie, że prędzej czy później to musiało skończyć się w ten sposób, zwłaszcza że Jason przez cały ten czas robił wszystko, byleby być w stanie ją dorwać.
A potem jego usta przywarły do jej szyi, kiedy Jason bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wgryzł się w jej gardło.
– Elizabeth! – usłyszała, ale ten głos, ani pobrzmiewający w nim protest, nie miały już najmniejszego znaczenia.
Przez krótką chwilę nie czuła niczego prócz chłodu napierającego na nią ciała. Dopiero później pojawił się ból – paraliżujący i przypominający ogień, który z miejsca rozszedł się po całym jej ciele.
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym Jason odsunął się, pozwalając, żeby osunęła się na posadzce. Upadła, ale prawie nie była tego świadoma, zresztą tak jak i tego, że ktoś prawie natychmiast znalazł się obok niej.
Wkrótce po tym wszystko inne przestało mieć znaczenia i była już tylko ona, niewidzialny ogień i pochłaniająca ją całą spirala cierpienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa