Elizabeth
– Chodźcie tędy. Wyjdziemy
głównym wejściem – zadecydowała Nina.
W pewnym
momencie chwyciła Liz za rękę, sprawiając, że dziewczyna poczuła się co najmniej
nieswojo. Jason… Jason może tutaj być,
tłukło jej się w głowie i to wystarczyło, by łzy cisnęły jej się do
oczu, a serce tłukło się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo
mogła oddychać. Metodycznie posuwała się naprzód, próbując czerpać z uścisku
babci znajome poczucie bezpieczeństwa, ale to nie działało. Nie, skoro widziała
dość, by widzieć, że żaden człowiek nie miał być w stanie poradzić sobie z istotą,
którą stał się jej brat. To nie był ten sam rodzaj wampira, którego osobiście
zdołała przebić kołkiem – i to tylko dlatego, że była zbyt przewrażliwiona
i właściwie nie zastanawiała się nad tym, co robi.
Uścisk Niny
mimo wszystko wzbudzał jej emocje, których nie zaznała od dawna. W efekcie
Liz czuła się co najmniej dziwnie – ściskając jej dłoń i pozwalając się
prowadzić, prawie jak w dzieciństwie, kiedy chodziły razem po mieście albo
centrum handlowym. Wtedy nie bała się, że mogłaby zabłądzić, niemniej teraz… Och,
czuła, że mają do czynienia z czymś, przed czym uścisk ukochanej osoby nie
mógł jej ochronić.
Był jeszcze
Damien, w milczeniu podążający tuż obok. Widziała, jak niespokojnie
rozglądał się dookoła, niemniej jego wzrok raz po raz zwracał się ku niej. To
sprawiało, że Liz czuła się już nie tylko nieswojo, ale była świadoma przede
wszystkim wypełniającego ją poczucia winy. „Przepraszam! Ty nie zrobiłeś niczego
złego!” – miała ochotę mu powiedzieć, a potem po prostu go uściskać, w nadziei,
że dzięki temu wszystko wróci do normy. Sęk w tym, że to tak nie działało,
a przynajmniej ona nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Wydarzyło się zbyt
wiele, by naprawienie czegokolwiek mogło przyjść ot tak i była tego
świadoma. Musieli usiąść i porozmawiać, ale… No cóż, w obecnej
sytuacji zdecydowanie nie mieli po temu warunków.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, na dłuższą metę nie będąc w stanie ścierpieć patrzenia
na chłopaka. Krótko zerknęła na milczące Alessię i Claire, w pamięci
wciąż mając słowa tej drugiej. Jej matka, kuzynka i to, że ona sama tutaj
była… I to, że wspomniała o Nicku tak, jakby wspominała najgorszego z możliwych
potworów.
Coś ty zrobił, tato? Coś ty zrobił…?
To jedno
pytanie nie dawało jej spokoju, ale na tę chwilę nie mogła go zadać. Mimowolnie
zaczęła zastanawiać się nad tym, czy Ulrich wiedział, jakie przeznaczenie miało
to miejsce. Wiedziała o hotelu i jego roli – tym, że miał być niczym
ostoja spokoju, bo nikt nie pożądany nie powinien tutaj wejść – ale teraz widziała,
że to nie było takie proste. Szlag, może gdyby chodziło o kogoś innego,
nie podążałby za swoją ofiarą aż do centrum, a tym bardziej nie wziąłby
pod uwagę, że ta mogłaby się ukrywać w tak drogim, pełnym ludzi miejscu,
ale… O Boże, to był Jason! Chciał ją dorwać i to za wszelką cenę, a ona
już dawno zrozumiała, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść!
– Co
robisz? – usłyszała głos Alessi.
Zamrugała,
po czym uniosła głowę, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że ta zwracała
się do Niny. W dłoni kobiety dostrzegła telefon komórkowy, który nerwowo
przyciskała do ucha.
– Próbuję
dowiedzieć się dzieje, ale nikt nie odbiera – wyjaśniła, wyraźnie zaniepokojona.
Liz poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. – Mój syn również, ale to akurat
nic dziwnego. W ostatnim czasie bardziej prawdopodobne jest, że zadzwoni
do mnie, niż że ja dodzwonię się do niego…
Wcale nie
poczuła się spokojniejsza po jej słowach. W zasadzie miała wrażenie, że
Nina dodała je, żeby ją uspokoić – i siebie również, bo bez wątpienia się
martwiła. Liz czuła, że uścisk wokół jej dłoni był bardziej nerwowy niż do tej
pory, choć prowadząca ją kobieta pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego,
co robi.
Przez
dłuższą chwilę znów szli w ciszy, aż zaczęła wahać się nad tym, czy Nina
faktycznie prowadziła ich do wyjścia. Ta myśl ją zaskoczyła, sprawiając, że z miejsca
poczuła się co najmniej nieswojo. Wątpiła, na dodatek w jedną z tych
osób, które miały dla niej znaczenie! A jednak słuchając babci, zwłaszcza
kiedy ta dyskutowała z Alessią na temat tego, co mogłaby zrobić dla
rodziny, wzbudziły w niej wątpliwości. Aż za dobrze pamiętała, jak ta
drobna kobieta trzymała w rękach kuszę, celując do Damiena i jak nic
mając w sobie dość siły, by faktycznie do niego strzelić, gdyby zaszła
taka potrzeba, więc co jeśli…?
– Tutaj. –
Uścisk wokół jej dłoni zelżał, kiedy Nina zdecydowała się ją puścić. Liz
zaskoczeniem, ale i niejaką ulgą przekonała się, że znaleźli się w elegancko
urządzonym przedsionku, a przeszklone, obrotowe drzwi znajdowały się
dosłownie na wyciągnięcie ręki. – Zaraz je otworzę. Musimy…
Nie
dokończyła. Nawet jeśli, Liz nie miała okazji usłyszeć dalszej części jej
wypowiedzi. Za doskonale zrozumiała łagodny, niemalże ciepły szept, który nagle
rozległ się gdzieś za jej plecami.
– Lizzy…
Poczuła, że
robi jej się gorąco. Tym bardziej nie rozumiała, jak w takiej sytuacji
mogła zacząć dygotać, a tym bardziej pobladnąć jeszcze bardziej niż do tej
pory. Nie… O Boże, nie…,
pomyślała w panice, w duchu modląc się o to, by wszystko było
wyłącznie wytworem jej wyobraźni.
Słodki Jezu,
musiało być. To nie tak, że on stał za nią i…
To stało
się nagle, tak szybko, że ledwo była w stanie nadążyć za kolejnymi
wydarzeniami. Nie zauważyła, żeby Damien się poruszył, ale musiał to zrobić,
tak jak i wtedy, gdy bronił ją przed bratem po raz ostatni. Bardziej
wyczuła, niż faktycznie zobaczyła falę mocy, która nagle przemknęła gdzieś obok
niej. Mimo wszystko miała wrażenie, że powietrze wokół lśni, zupełnie jakby nagle
wypełniły je drobinki brokatu i złota. Sama instynktownie rzuciła się do
przodu, lądując na kolanach i ciężko dysząc, podczas gdy serce tłukło jej
się jak szalone, chyba jedynie cudem nie wyrywając się z piersi.
Usłyszała
huk, ale nie zastanawiała się nad jego przyczyną. Z trudem poderwała się
na równe nogi, instynktownie unosząc dłoń do ukrytego pod bluzką wisiorka.
Czuła, że pulsował, dosłownie paląc jej skórę i wręcz do niej przywierając.
Skrzywiła się, ale nie miała czasu zastanawiać nad tym dziwnym zjawiskiem, w zamian
przymuszając do tego, by poderwać się na równe nogi.
–
Elizabeth!
Nie miała
pojęcia, kto wykrzyczał jej imię. Nie była nawet pewna, co powinna w związku
z tym zrobić, kolejny raz czując się całkowicie bezbronną. Niech to szlag!
Nie żeby podejrzewała, że nosząc przy sobie osinowy kołek, nagle zdołałaby
zawalczyć z Jasonem, ale może przy odrobinie szczęścia mogłaby
przynajmniej dźgnąć go w oko! Swoją drogą, zaopatrzenie się w przenośny
miotacz ognia też brzmiało całkiem nieźle, chociaż…
– Tędy! –
doszedł się męski głos i chociaż nie od razu go rozpoznała, instynktownie
ruszyła w odpowiednim kierunku.
Potrzebowała
chwili, żeby zauważyć przyczajonego w korytarzu wampira. W pierwszym
odruchu zamarła, a serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, kiedy
naszła ją niepokojąca myśl, że popełniła błąd. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, że nieśmiertelny miał złociste tęczówki i miedziane włosy, i w końcu
rozpoznała jednego z braci Eleny, Edwarda. Z jakiegoś powodu widok
wampira sprawił, że kamień dosłownie spadł jej z serca, a ona
zapragnęła go uściskać. Nie zrobiła tego, w zamian po prostu ruszając w stronę,
którą wskazał, byleby znaleźć się jak najdalej od Jasona.
– Co tu
robisz, dziadku? – zapytała w pośpiechu Alessia. Liz obejrzała się, by przekonać
się, że Ali razem z Claire wpadły do wskazanego przez Edwarda korytarza. –
I gdzie…?
– Nie ma
czasu, księżniczko – uciął stanowczo wampir i najwyraźniej przyznała mu
rację, bo momentalnie zamilkła.
Elizabeth
nie od razu zdecydowała ruszyć się z miejsca. Odetchnęła, kiedy tuż obok
niej znalazła się Nina, bezceremonialnie chwytając ją za ramię. W pierwszym
odruchu zaparła się, nie zamierzając tak po prostu ruszyć się z miejsca, co
niemalże przypłaciła upadkiem, kiedy potknęła się o własne nogi.
Damien. Gdzie…?
– Ja się
tym zajmę – oznajmił natychmiast Edward. – Po prostu idźcie.
Doszła do
wniosku, że tak naprawdę nie mieli innego wyboru.
Nie chciała
zastanawiać się, jakim cudem Jason dotarł do tego miejsca. Wolała nie myśleć, w zamian
skupiona na biegu, zwłaszcza że Ali i Claire narzuciły dość znaczące tempo.
W tamtej chwili błogosławiła fakt, że od dziecka regularnie ćwiczyła,
ciesząc się dobrą kondycją. Teraz biegała regularnie, co przyniosło efekty, a Liz
postanowiła sobie, że będzie musiała do tego wrócić. Cokolwiek się działo, nie
zamierzała dalej przesiadywać w pokoju i aż ktokolwiek spróbuje ją
zabić…
Albo
gorzej.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, kiedy skoncentrowała się na biegu. Krew szumiała
jej w uszach, pulsując w rytm trzepocącego się serca. Wciąż czuła ciepło
palącego jej skórę naszyjnika, ale nie zwróciła na to większej uwagi. W jakiś
pokrętny sposób to wydawało się właściwe, dodając jej energii w równym
stopniu, co i krążąca w żyłach adrenalina.
– Skręćcie
tam! – ponagliła Nina, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ciągnąc ją w boczny
korytarz. Liz sama nie była pewna, dokąd biegły, świadoma wyłącznie tego, że
błądzili eleganckimi, nieznośnie wręcz spokojnymi odnogami. – Przejdziemy przez
aulę. Tak będzie bliżej.
Nikt nie
zaprotestował, zwłaszcza że Nina jako jedyna znała to miejsce na tyle dobrze,
by móc kogokolwiek poprowadzić. Gdzie w takim
razie są pozostali…?, przeszło Liz przez myśl, ale podświadomie czuła, że
nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie. Wolała udawać, że najpewniej
koncentrowali się na rodzinie Damiena – i to nawet pomimo tego, że myśl o tym,
że ktoś związany z nią mógłby skrzywdzić kogokolwiek ważnego dla chłopaka,
doprowadzała ją do szału.
Z dwojga
złego wolała wierzyć właśnie w to, ale…
Podwójne drzwi
otworzyły się same, najpewniej za sprawą Alessi. Cała czwórka wpadła do środka,
zamierzając jak najszybciej przebiec przez pomieszczenie do przeciwległego
wejścia – a potem zamarła, zdecydowanie nie spodziewając się tego, co
mogliby zobaczyć w środku.
Do Liz nie
od razu dotarło to, co widzi. Zastygła w bezruchu, rozszerzonymi do granic
możliwości oczyma wpatrując się w to, co znajdowało się na samym środku
okazałej sali – wprost w bezkształtną masę, którą w pierwszej chwili
uznała za coś pozbawionego większego znaczenia i sensu. Mimo wszystko strach
ścisnął ją za gardło, podsycając złe przeczucia i wrażenie, że wydarzyło
się coś bardzo złego. To samo uczucie towarzyszyło jej tamtego feralnego dnia,
kiedy wróciła do domu, już przy wejściu czując, że wkrótce zobaczy coś, czego
wcale nie chciała. W ustach czuła metaliczny posmak, kiedy zaś zaczerpnęła
powietrza do płuc, wyczuła znajomą, intensywną woń, którą chcąc nie chcąc
rozpoznała.
Proszę, nie…
– O mój
Boże…
Szept Niny
doszedł ją jakby z oddali. W tamtej chwili wszystko takie było –
odległe i spowolnione, choć nie sądziła, że to możliwe. Już wtedy
wiedziała, że to zaledwie kwestia sekund nim szok minie, a do niej dotrze,
co tak naprawdę działo się na jej oczach. W pewnym sensie chciała się do tego
przygotować, ale w żadnym wypadku nie byłaby w stanie ot tak przyjąć
do wiadomości tego, co działo się na jej oczach.
Chwilę
później zrozumiała i niewiele brakowało, żeby nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Cofnęła się
o krok, przyciskając dłoń do ust. Obraz na chwilę zamazał jej się przed
oczami, ale nie pozwoliła sobie na utratę przytomności. Co więcej, nawet kiedy z jękiem
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, przed oczami wciąż miała bezkształtną masę,
która – jak sobie uświadomiła – w rzeczywistości była… stosem ciał.
W tamtej
chwili dotarło do niej, dlaczego cały hotel wydawał się opustoszały, a prócz
Niny w pobliżu nie było nikogo innego.
Nigdy w życiu
nie widziała czegoś takiego. Sądziła, że widok zakrwawionego salonu, to
najgorsze, czego doświadczyła w życiu, ale najwyraźniej wciąż mogło być
gorzej. Cała sala wyglądała tak, jakby przeszło przez nią tornado – połamane kawałki
mebli, pośród których zdołała dostrzec ślady krwi. Jason zdecydowanie nie
urządził sobie polowania, ale jakieś chore, krwawe zawody, polegające na
zabiciu jak największej liczby osób. A potem z przesadną wręcz dokładnością
składał kolejne ciała w jedno miejsce, zupełnie jakby w całym tym
chaosie chciał zachować porządek – jakkolwiek abstrakcyjne by się to nie
wydawało.
W tamtej
chwili zapragnęła roześmiać się histerycznie. Już wcześniej miała okazję
przekonać się, że jej brat miał zapędy sadystyczne, ale nie sądziła, że to
mogłoby sięgać aż tak daleko. Ci ludzie… Ilu ich było? Kilkunastu?
Kilkudziesięciu? Żadnego z nich nie znała, a przynajmniej nie
dostrzegła pośród zabitych znajomych twarzy. To i tak nie miało znaczenia,
skoro nie przyjrzała się na tyle dokładnie, by zarejestrować szczegóły. Wiedziała,
że mogła coś pominąć, ale mimo wszystko była zaskoczona tym, jak wiele
zaobserwowała – chociażby to, że większość ciał należała do zadziwiająco młodych,
niewiele starszych od niej mężczyzn.
Te woskowe
ciała, rozszerzone, patrzące w przestrzeń oczy i rozchylone usta…
To wszystko
miało jeszcze długo prześladować ją w snach, o ile w ogóle po
czymś takim mogła być w stanie zasnąć.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. A tata? Czy
gdzieś tam był jej ojciec, czy też może…?
– Podoba
wam się? Zajęło mi cały wieczór, ale było warto!
Jason
pojawił się nagle, spokojny i w pełni rozluźniony. Musiał wejść
bocznymi drzwiami, co uświadomił Liz, że sala była o wiele większa, niż do
tej pory sądziła. Damien…,
zaniepokoiła się, ale nie odważyła się o nic zapytać, a tym bardziej przyjąć
do wiadomości, że wydarzyło się cokolwiek złego. Zbyt wiele jak na jeden wieczór
widziała, by być w stanie rozsądnie myśleć i choćby zastanawiać się
nad innymi konsekwencjami tego, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
– Coś ty
zrobił? Jason… – wyszeptała Nina, przesuwając się w taki sposób, by osłonić
sobą Liz. Wpatrywała się w bladą twarz wnuka, skupiona przede wszystkim na
parze lśniących, krwistoczerwonych tęczówek. – Co…?
W
odpowiedzi na jej słowa oczy wampira pociemniały.
– A wy?
– zapytał cicho. – Co wy zrobiliście?
Gorycz w jego
głosie wydała się Liz niemalże bolesna. Braciszku,
proszę… Miała ochotę przynajmniej spróbować go pocieszyć, jakkolwiek przeprosić
o spróbować przebłagać, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa.
Jason
westchnął cicho, po czym bez pośpiechu ruszył w ich stronę. Nawet nie
spojrzał na stos ciał, jak gdyby nigdy nic przechadzając się pomiędzy kałużami krwi
i odłamkami mebli, niczym jakiś eteryczny, nierealny anioł zniszczenia,
który z sobie tylko znanych powodów zdecydował się nawiedzić rzeczywisty
świat.
– Zabawne…
Zebrać się w jednym miejscu, naprawdę? – zapytał, po czym prychnął. Na jego
twarzy pojawił się pobłażliwy uśmiech. – Co wyście sobie myśleli, hm? Tyle
słyszałem o łowcach, a kiedy przyszło co do czego, zamiast potężnego
klanu, powitała mnie banda dzieciaków w mundurkach!
Jego głos
brzmiał nienaturalnie w panującej ciszy. Jasonowi najwyraźniej to odpowiadało,
bo zaczął niespokojnie krążyć, będąc niczym jakieś dzikie, uwięzione w klatce
zwierzę, które szykowało się do tego, by w końcu się uwolnić. Jego oczy
bez pośpiechu lustrowały pomieszczenie, raz po raz uciekając ku Liz, chociaż
ostatecznie i tak zatrzymały się na Claire i Alessi.
– Aha, musicie
wybaczyć mnie i Melanie – oznajmił nagle, a na jego twarzy pojawił
się blady uśmiech. – Ty i ta mała blondyneczka… Cel uświęca środki i tak
dalej. A ja chętnie bym zobaczył minę ojca, gdyby dowiedział się, kto pomógł
im w znalezieniu obiektów badawczych.
– Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Swoją drogą, wiecie, co robi ten wasz
Simon za waszymi plecami?
Zamilkł,
ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Liz i tak ledwo była w stanie
skoncentrować się na poszczególnych słowach, zbyt oszołomiona tym, co się
działo. Niespokojnie obserwowała brata, mimowolnie zastanawiając się nad tym,
dlaczego musiało do tego dojść. Jakim cudem wylądowała tutaj, pośród tych
wszystkich trupów, podczas gdy on…?
A to
wszystko z jej winy.
Przyszedł
tutaj, bo całe lata wcześniej ktoś zadecydował, że więcej sensu ma ochrona jej
życia, niż zatroszczenie się o bezpieczeństwo Jasona.
W tamtej
chwili sama nie była pewna czy bardziej mu współczuła, czy może jednak się
bała. Gdyby dał jej szansę, pozwoliłaby mu się do siebie zbliżyć. Zrobiłaby wszystko,
byleby naprawić to, co lata wcześniej zniszczyli rodzice. Ktoś zawinił, ale ona
nie miała na to wpływu – i Jason musiał o tym wiedzieć. Co więcej,
przecież był jej bratem! Nigdy nie odrzuciłaby go z powodu tej zmiany,
gdyby nie to, że teraz nade wszystko próbował ją zabić.
Och,
gorzej. On chciał ją przemienić, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Jason…
Jej głos
zabrzmiał strasznie słabo, wręcz błagalnie. Wciąż drżała, uważnie wpatrując się
w twarz brata i szukając w niej czegokolwiek ludzkiego. Miała
wrażenie, że spogląda na potwora – na dodatek szalonego, bo tylko w ten
sposób mogła opisać jego zachowanie, czy chociażby spojrzenie, którym ją
obdarzył. Od Damiena wiedziała, że nie ma nic gorszego od zaślepionego rządzą
zemsty wampira, a teraz mogła się o tym przekonać. Logika nie miała
znaczenia – nie, skoro Jason wyznaczył sobie cel i nie zamierzał z niego
tak po prostu zrezygnować.
Nie zarejestrowała
momentu, w którym się poruszył. Kolejny raz wszystko potoczyło się bardzo
szybko, a Liz poczuła wyłącznie to, że traci równowagę, kiedy Nina bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia popchnęła ją w stronę drzwi. Rzuciła się do
biegu, a przynajmniej miała taki zamiar, bo w najmniejszym stopniu
nie kontrolowała własnego ciała. Nogi jej się trzęsły, mięśnie odmawiały
posłuszeństwa, a ciało wydawało się ważyć tonę, nieustannie ciągnąc
dziewczynę ku ziemi. Mimo wszystko udało jej się utrzymać równowagę, a do
tego wszystkiego niewiele brakowało, żeby zdołała dopaść dwuskrzydłowych drzwi.
Bardzo
niewiele.
Sęk w tym,
że nie miała najmniejszych szans. Początkowo nawet nie zarejestrowała tego, że wokół
niej owinęły się lodowate, silne ramiona. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym,
co się działo, Jason już trzymał ją w ramionach, obejmując niemalże jak
kochanek swoją wybrankę.
– Wszystko
będzie dobrze, Lizzy… – usłyszała tuż przy uchu i aż wzdrygnęła się, kiedy
jej policzek musnął lodowaty oddech.
Proszę…
Nie była w stanie
wypowiedzieć tego jednego, jedynego słowa. Nie zdążyła zareagować w żaden sposób,
będąc jak sparaliżowana. Nawet gdyby mogła się poruszyć, nie zdołałaby uwolnić
się z jego uścisku – nie po tym, jak w końcu udało mu się ją dorwać. W zasadzie
miała wrażenie, że prędzej czy później to musiało skończyć się w ten
sposób, zwłaszcza że Jason przez cały ten czas robił wszystko, byleby być w stanie
ją dorwać.
A potem
jego usta przywarły do jej szyi, kiedy Jason bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wgryzł
się w jej gardło.
– Elizabeth!
– usłyszała, ale ten głos, ani pobrzmiewający w nim protest, nie miały już
najmniejszego znaczenia.
Przez krótką
chwilę nie czuła niczego prócz chłodu napierającego na nią ciała. Dopiero
później pojawił się ból – paraliżujący i przypominający ogień, który z miejsca
rozszedł się po całym jej ciele.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym Jason odsunął się, pozwalając, żeby
osunęła się na posadzce. Upadła, ale prawie nie była tego świadoma, zresztą tak
jak i tego, że ktoś prawie natychmiast znalazł się obok niej.
Wkrótce po
tym wszystko inne przestało mieć znaczenia i była już tylko ona,
niewidzialny ogień i pochłaniająca ją całą spirala cierpienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz