Isabeau
Rufus zatrzymał się tak
gwałtownie, że prawie na niego wpadła.
– Co do…? –
zaczęła, ale wampir nawet na nią nie spojrzał, w zamian niespokojnie
rozglądając się dookoła.
– Czujesz?
– zapytał i coś w jego tonie oraz zachowaniu dała mu do myślenia.
Założyła ramiona
na piersiach, nagle zaniepokojona. Dla pewności wyprostowała się, po czym z niemniejszą
uwagą, co i on, rozejrzała po korytarzu. Próbowała zrobić użytek z wyostrzonych
zmysłów, próbując wychwycić cokolwiek, co świadczyłoby, że nie są sami, ale w pobliżu
nie wyczuwała niczego podejrzanego.
– Niby co?
– wyrzuciła z siebie w końcu, coraz bliższa tego, żeby stracić
cierpliwość. – Nie próbuj bawić się ze mną w zgadywanki, bo naprawdę…
– Tędy –
przerwał i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, jak
gdyby nigdy nic ruszył przed siebie.
Zaklęła, po
czym popędziła za nim. Och, świetnie, właśnie tego mogła się spodziewać! Rufus
jak zwykle zachowywał się w sposób, którego nie rozumiała, co może i na
dłuższą metę nie było niczym dziwnym, ale z pewnością ją irytowało.
Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy po prostu błądzili tymi cholernymi
korytarzami, kolejne niedopowiedzenia i jego zachowanie, skutecznie
doprowadzały Beau do szału.
Miała złe
przeczucia. Nie chciała się do tego przyznać, zwłaszcza przed nim, ale do tej
pory czuła się roztrzęsiona. Myślami wciąż była przy Jaquesie, aż nazbyt pewna,
że jego obecność nie wróżyła niczego dobrego. To, że uciekł, a teraz mógł
znajdować się dosłownie gdziekolwiek, również, chociaż nie była pewna, jak
bardzo mógł okazać się niebezpieczny. Zaatakował, bo go sprowokowała, ale mimo
wszystko…
– Rufus, do
cholery! – syknęła, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić wampira za ramię.
Nie zrobiła
tego wyłącznie dlatego, że aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak
reagował na jakiekolwiek próby dotyku – oczywiście pod warunkiem, że zbyt
blisko niego nagle pojawiał się ktoś inny niż Layla czy Claire. Znała szwagra
aż za dobrze, by wiedzieć, że drażnienie go akurat w takiej sytuacji,
zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem. Inna sprawa, że sama nie była pewna,
czy faktycznie chciała poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania – nie tak po
prostu, choć z drugiej strony, czuła, że powinna wiedzieć na czym stoi.
Usłyszała
westchnienie, a potem Rufus z wyraźną niechęcią zwrócił się ku niej.
– Nie wiem,
czy to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, ale cały czas czuję strach –
oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. Beau spojrzała na niego spod
wymownie uniesionych brwi. – I nie, do cholery, to nie ja się boję.
– To
znaczy…
Nie musiał
dodawać niczego więcej.
Tym razem
nie zaprotestowała, kiedy Rufus tak po prostu ruszył przed siebie. Z bijącym
sercem podążyła za nim, sama niepewna czy powinna czuć ulgę, czy może jednak
było za to zbyt wcześnie. Od samego początku wiedzieli, że Layla jest gdzieś
tutaj, z kolei naukowiec z pewnością był jedną z tych osób,
które miały szansę ją odnaleźć, ale Isabeau i tak miała wątpliwości.
– Jesteś
pewien? – zapytała w biegu, próbując się z nim zrównać. – To miejsce
jest dziwne. Więź się zatarła, ale…
– A skąd
ja mam to wiedzieć? Ta wasza więź i tak kiedyś doprowadzi mnie do szału! –
zniecierpliwił się, potrząsając z niedowierzaniem głową. Isabeau jedynie
wywróciła oczami. – Zresztą nieważne. Skoro ty niczego nie czujesz, może po
prostu jestem przewrażliwiony – stwierdził po chwili wahania.
– Nie
sądzę. Jesteś jej mężem – przypomniała, starannie dobierając słowa. – Więź nie
znika tak po prostu, nawet jeśli nagle pojawiają się ograniczenia. Ta wasza
pewnie już dawno przysłoniła więź Lay z Gabrielem, a co dopiero ze
mną.
– Popraw
mnie, jeśli o czymś nie wiem, ale to twoja
siostra. Pod względem biologicznym…
–
Przepraszam bardzo, że nikt nie uwzględnił biologii przy powstawaniu więzi! –
obruszyła się. Czy naprawdę za każdym razem musiał analizować wszystko w ten
sposób? – Lepiej skup się na Layli, skoro faktycznie ją wyczuwasz.
Rufus
rzucił jej rozdrażnione spojrzenie, przez krótką chwilę wyglądając na chętnego,
by powiedzieć coś wyjątkowo złośliwego. Tego przynajmniej oczekiwała Beau, więc
tym bardziej zaniepokoiło ją to, że ostatecznie nie odezwał się nawet słowem, w zamian
znów przyśpieszając. Tym razem została w tyle, podążając śladem wampira,
ale nie będąc w stanie zmusić się do próby dotrzymania mu kroku. Pędziła
przed siebie, czując się przy tym niemalże tak, jakby trwała w transie –
coraz bardziej oderwana od rzeczywistości i niespokojna.
Jej kroki
wydawały się nienaturalnie głośne, odbijając się echem od ścian korytarza.
Oddychała szybko i płytko, mając wrażenie, że w powietrzu nagle
zaczęło brakować tlenu. Czuła, że serce wali jej jak szalone, bynajmniej nie za
sprawą nieprzerwanego biegu. Zaczęła zwalniać, ostatecznie z jękiem
opierając o ścianę korytarza, by być w stanie utrzymać się na nogach.
Niech to
szlag! Nie teraz! Dobrze znała ten dziwny stan, kiedy ciało odmawiało jej
posłuszeństwa, a ona podświadomie wyczekiwała wizji. W zasadzie
wolała, kiedy widzenia przychodziły w ten względnie kontrolowany sposób,
gdy mogła się do nich przygotować, ale tym ram wcale nie poczuła się dzięki tej
możliwości lepiej. Wręcz przeciwnie – gdyby tylko mogła, zrobiłaby wszystko,
byleby powstrzymać nadchodzącą wizję, woląc nawet nie zastanawiać się nad tym,
czego ta mogłaby dotyczyć.
Nie, nie, nie… Nie teraz! Nie tutaj!,
pomyślała gorączkowo, ale jej protest okazał się niczym wobec daru, którym
dysponowała.
Zamknęła
oczy, po czym odchyliła głowę do tyłu. Próbowała się uspokoić, w duchu
powtarzając sobie, że im szybciej podda się temu, co i tak musiało
nadejść, tym lepiej. Przynajmniej Rufus zniknął jej z oczu, najpewniej nie
zwracając uwagi na to, że mogłaby się od niego odłączyć. Tyle dobrego,
zwłaszcza że mimo wszystko był jedną z ostatnich osób, których towarzystwa
potrzebowała w sytuacji, w której najpewniej wyglądała jak siódme
nieszczęście.
Zakręciło
jej się w głowie, ale nie na tyle, by mogła się obawiać utraty
przytomności. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że balansuje gdzieś na
granicy jawy i snu, wydając się być w dwóch miejscach jednocześnie.
Chociaż wyraźnie czuła, że pewnie stoi na ziemi, dodatkowo opierając się
plecami o ścianę, jakaś jej cząstka podsuwała wampirzycy myśl, że w rzeczywistości
trwała w ruchu. Tak naprawdę biegła, dziwnie zaaferowana i zaniepokojona…
o kogoś. Czuła, że musi jak najszybciej wydostać się z tego miejsca –
odszukać wyjście i wyprowadzić Marco, byleby zapewnić Layli
bezpieczeństwo.
Mogła
zrobić przynajmniej tyle. Allegra martwiła się o siostrzenicę, dostając
szału na samą myśl o tym, w jakim stanie była ta dziewczyna. Dłoń na
krótką chwilę przycisnęła do gardła, ale nie odezwała się nawet słowem, dobrze
wiedząc, że Layla nie zgodziłaby się skosztować jej krwi – już próbowali ją
przekonywać, za każdym razem doczekując się wyłącznie protestów i czegoś z pogranicza
nadchodzącej histerii.
O bogini,
cokolwiek doprowadziło ją do takiego stanu…
Albo raczej
ktokolwiek.
Gniew
wezbrał w Allegrze na samą myśl o tym, co musiało się stać. To
jedynie popchnęło ją do tego, by biec szybciej, pragnąc w ten sposób
spożytkować narastający w niej gniew. Gdyby mogła, ukarałaby każdego, kto
za to odpowiadał, ale teraz nie było na to czasu i warunków, zresztą
liczyła się wyłącznie Layla.
Powinna
zrobić coś wcześniej, chociaż zarazem wiedziała, że nie była w stanie. Co
więcej, obwiniała się i to nie tylko o bezradność, ale przede
wszystkim to, że tak bardzo zawiodła Gabriellę i…
Och, mamo…, pomyślała w oszołomieniu
Isabeau, trzymając się resztek świadomości. Spoglądała na świat oczami Allegry,
czując, że zaczyna trząść się coraz bardziej i bardziej, ledwo przy tym
łapiąc oddech. Wrażenie było takie, jakby oglądała wyjątkowo realistyczny film,
bo choć wiedziała, że przesuwające się przed jej oczami obrazy, wypełniające
umysł myśli i te wszystkie uczucia nie należą do niej, mimo wszystko
odbierała je równie intensywnie, co i swoje własne. To nie był rodzaj tych
chaotycznych widzeń, których po wszystkim nie potrafiła odtworzyć, nie
wspominając o zapamiętaniu wszystkiego, co się wydarzyło. Tym razem było
inaczej, ale Isabeau wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Złudna
nadzieja. Spoglądając na przyszłość w ten sposób zawsze towarzyszyło jej
poczucie, że jednak mogła coś zrobić, a jednak…
Wszystko
działo się bardzo szybko. Allegra szła przodem, niespokojnie nasłuchując, by
mieć w stanie wychwycić potencjalne niebezpieczeństwo. Nie skupiała się na
otoczeniu na tyle, by Beau mogła ocenić, gdzie i dlaczego się znajdowała. Z drugiej
strony, być może to jej umysł odmawiał przetworzenia wszystkich bodźców,
zwłaszcza że tak naprawdę nie odbierała ich osobiście – wyjaśnień mogło być
wiele, niemniej żadne z nich nie było w stanie zmienić tego, co
wydarzyło się później.
Pamiętała
wyłącznie huk – odległy i ogłuszający, a przy tym wystarczająco
gwałtowny, by wyrwać ją z letargu.
Zaraz po
tym wizja zniknęła, a ona znów tkwiła na opustoszałym korytarzu.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym wylądowała na kolanach, zanosząc szlochem
i trzęsąc na całym ciele. Chyba krzyknęła, ale nie miała pewności.
Oddychała szybko i płytko, niezdolna złapać tchu; w piersi czuła
silny uścisk i to wystarczyło, by zaczęła się krztusić, przez krótką
chwilę czując się niemalże tak jak wtedy, gdy blisko wiek temu umierała,
wydając na świat Camerona i Aldero. Miała wrażenie, że się rozpada, nie po
raz pierwszy chcąc kląć na czym świat stoi, miotać się, a najlepiej komuś
przyłożyć.
Słodka bogini, czemu?! Czemu pozwalasz mi na
to patrzeć, skoro…?!
– Isabeau…
Isabeau, to ty? – Męski głos doszedł do niej jakby z oddali, a Beau w pierwszym
odruchu wyprostowała się, warcząc cicho i wysuwając kły. To wystarczyło,
by zmierzająca ku niej postać przystanęła, a ona w końcu rozpoznała
Sage’a. – Mon chéri, co się stało?
Nie
odpowiedziała, zwłaszcza że to nie miało znaczenia. Jedynie potrząsnęła głową i spróbowała
dźwignąć się na nogi, nie upadając wyłącznie dlatego, że wampir w porę
znalazł się tuż obok, obejmując Beau w pasie. Pozwoliła, żeby ją
podtrzymał, musząc wręcz walczyć o to, by utrzymać się w pionie.
Gniewnym
ruchem otarła policzki, bezskutecznie próbując ukryć spływające po twarzy łzy.
– Co się
stało? – ponowił pytanie Sage. Nie znała go zbyt dobrze, ale i tak brzmiał
na poruszonego, wyraźnie zmartwiony jej stanem. – Czy Layla…?
– Nie, nie
chodzi o Laylę – przerwała mu cicho.
Spojrzał na
nią bezradnie, ale przynajmniej milczał, co Isabeau przyjęła z ulgą.
Wystarczyło, że już teraz była na dobrej drodze, żeby zrobić z siebie
idiotkę – z tym, że przy nim przynajmniej tego nie czuła. Mniej więcej
wtedy doszła do wniosku, że w sumie mogłaby tego mężczyznę polubić,
zwłaszcza że najwyraźniej zamierzał traktować ją równie ciepło, co i jej
rodzeństwo.
– Więc
dlaczego płaczesz? Kobieta nigdy nie powinna uronić choćby łzy – stwierdził i przez
krótką chwilę Beau była bliska tego, żeby się uśmiechnąć. Prawie.
– Sądzę, że
porozumiałbyś się z moim mężem – przyznała słabym głosem. Czasami miała
wrażenie, że niewiele brakuje, by Dimitr zaczął mówić do niej wierszem.
– To nie
wyjaśnia dlaczego płaczesz – zauważył przytomnie. Jego czerwone, utkwione w jej
twarzy oczy wydawały się lśnić w ciemnościach. – Mogę ci jakoś pomóc?
Isabeau… – zaczął raz jeszcze, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
Nie, skoro
odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
– Dziękuję
za troskę, Sage – wyszeptała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie. –
Ale obawiam się, że nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc.
Marco
Layla wydawała się
nienaturalnie leciutka i drobna. Zwłaszcza skulona i wtulona w jego
tors tak ufnie, jak małe dziecko. W tamtej chwili w niczym nie
przypominała mu tej silnej, władającej ogniem dziewczyny, która byłaby w stanie
zabić każdego, kto jej zagrażał. Co więcej, do Marco nadal nie docierało to, że
ufała właśnie jemu, niejako dając przyzwolenie na to, by przejął kontrolę nad
wszystkim, co się z nią działo. Tulił ją do siebie, starając się trzymać z największą
delikatnością i (bogini, uchowaj!) przypadkiem nie zrobić czegoś, co
mogłoby zostać przez córkę odebrane w niewłaściwy sposób.
– Mogę
pomóc? – zapytała cicho Allegra, podchodząc bliżej. Zauważył, że podciągnęła
rękaw, odsłaniając nadgarstek; błękitne żyły wyraźnie rysowały się pod bladą
skórą.
Marco
rzucił jej przelotne spojrzenie, po czym skinął głową. Na powrót skoncentrował
się na Layli, przenosząc ciężar jej ciała na jedną rękę i wyciągając dłoń,
by musnąć palcami jej policzek.
– Amore, posłuchaj… – zaryzykował, ale
wampirzyca w odpowiedzi zesztywniała, nagle spoglądając na niego
rozszerzonymi do granic możliwości oczami.
– Nie… Nie,
nie, nie – wyszeptała gorączkowo. – Nie mogę. Nie mogę!
Objął ją
mocniej, czując, że jej ciało zaczyna się nagrzewać. Allegra również musiała
wyczuć, że naciskanie na dziewczynę nie jest najlepszym pomysłem, bo w popłochu
cofnęła się, po czym w pośpiechu wyszła z celi.
– W porządku.
Nie musisz, jeśli nie chcesz – rzucił spiętym tonem Marco, chcąc jak
najszybciej zapanować nad sytuacją. Sam czuł, że powinna się posilić, ale
zarazem miała wrażenie, że prędzej by ich spopieliła, niż pozwoliła siłą podać
sobie krew. – Zabiorę cię stąd, tak jak obiecałem.
Nie
rozluźniła się od razu, ale przynajmniej przestała z nim walczyć. Mimo
wszystko wciąż wpatrywała się w niego rozszerzonymi, nieco zamglonymi
oczami, wyraźnie czymś zaniepokojona.
Zdążył
zrobić zaledwie jeden niepewny krok ku drzwiom, gdy poczuł, że Layla się
wzdrygnęła.
– Co się
dzieje?
Nie
odpowiedziała mu, ale mógł się tego spodziewać. Wciąż wahając się nad tym, czy w ten
sposób jednak nie podpisuje na siebie wyroku, ostrożnie wślizgnął się do umysłu
dziewczyny. Nie próbował ukrywać swojej obecności, wręcz podkreślając ją, by w razie
potrzeby mogła zaprotestować – z tym, że nie napotkał choćby cienia oporu.
Pomyślał, że mogła nie mieć na to siły, ale nawet jeśli tak było, ostatecznie
nie zwrócił na to uwagi, w zamian decydując się skoncentrować na jej
myślach i wspomnieniach.
A potem
bardzo szybko tego pożałował, przez krótką chwilę pewien, że za moment trafi go
szlag!
Na kilka
następnych sekund wszystko inne przysłonił nieopisany wręcz gniew. Jedynie
świadomość, że wciąż trzymał na rękach Laylę, powstrzymała go od zrobienia
czegoś głupiego, ale i tak miał ochotę odłożyć dziewczynę, obawiając się,
że mógłby ją przypadkiem skrzywdzić. Dłonie nerwowo zacisnął w pięści, w rzeczywistości
mając ochotę owinąć palce wokół gardła każdej osoby, która śmiała skrzywdzić
jego córkę.
Zacisnął
zęby, ledwo powstrzymując gniewne, zwierzęce warknięcie. Natychmiast odgarnął
loki Layli na bok, chcąc przyjrzeć się jej szyi. Na krótką chwilę zamarł,
gniewnie wpatrując się w otaczającą gardło dziewczyny metalową obręcz –
rodzaj obroży, która…
Słodka
bogini, jednak kogoś zabije.
Ale
wcześniej wepchnie komuś ten kawałek metalu do gardła, a potem znajdzie
sposób na rażenie takiego delikwenta prądem tak długo, aż ten zamieni się w pierdoloną
grzankę.
– Marco? –
doszło go jakby z oddali, ale nie odpowiedział.
Zignorował
Allegrę, wciąż skupiony na córce. Pogładził dziewczynę po policzku,
bezskutecznie próbując ją w ten sposób uspokoić. To, że nie skuliła się
pod jego dotykiem, było na swój sposób pocieszne, ale w tamtej chwili
trudno było mu się z tego cieszyć.
Gdzieś za
jego plecami Allegra raz jego wypowiedziała jego imię, wyraźnie zaniepokojona.
– Zaraz –
rzucił zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym w pośpiechu przeniósł wzrok
na Laylę. – Nie ruszaj się.
Nie czekał
na odpowiedź, zwłaszcza że pewnie i tak by mu jej nie udzieliła. W pośpiechu
wsunął palce pod obręcz, w duchu modląc się o to, by Layli jednak nie
puściły nerwy. Zauważył, że spojrzała na niego z niepokojem, ale w żaden
sposób nie zaprotestowała, w zamian po prostu napinając mięśnie.
Wystarczył
jeden zdecydowany ruch, by zmiażdżyć obręcz i w pośpiechu zerwać to
cholerstwo z jej szyi. Aż skuliła się, co uświadomiło Marco, że i tak
musiało ją zaboleć (mógł przewidzieć, że urządzenie będzie w jakiś sposób
zabezpieczone, by sama go nie zdjęła), ale również wtedy nie zaczęła walczyć.
Przeciwnie – po prostu leżała w jego ramionach, wyraźnie oszołomiona i z przyśpieszonym,
nienaturalnie głośnym oddechem.
Tym razem
nie zaprotestowała, kiedy wyniósł ją z celi. Wciąż wydawała się spięta,
ale z wolna zaczynała się uspokajać, co wydało się Marco co najmniej
zastanawiające. Sam dosłownie wychodził z siebie, jedynie przez wzgląd na
Laylę powstrzymując się przed zrobieniem czegoś, czego prędzej czy później
przyszłoby mu żałować.
– W porządku?
– usłyszał, a kiedy poderwał głowę, przekonał się, że Allegra obserwowała
go z niepokojem.
– Nie –
wymamrotał, nie kryjąc rozdrażnienia.
O dziwo,
jedynie wywróciła oczami.
– Pytam o Laylę
– wyjaśniła i jej głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie.
– Ach… –
Marco na powrót przeniósł wzrok na bladą twarz córki. Zauważył, że zamknęła
oczy, najwyraźniej mając w planach ułożyć się do snu. – Tak… Tak sądzę –
zreflektował się pośpiesznie. – Raczej nic jej nie będzie, ale i tak
musimy stąd wyjść.
– Dobrze –
odetchnęła, ale i tak nie ruszyła się z miejsca, po prostu obserwując
go ze smutkiem. Coś w wyrazie tych błękitnych oczu sprawiło, że poczuł się
nieswojo.
– Allegro?
Na jej ustach
pojawił się blady uśmiech.
– Cieszę
się, mogąc widzieć cię takim… Nawet w tych okolicznościach – wyjaśniła
cicho. – Wierzę, że nigdy nie jest za późno… Pod warunkiem, że gdzieś w sobie
zawsze będziemy pielęgnować człowieczeństwo.
Słodka
bogini, teraz naprawdę zaczynała go niepokoić. Stojąc w niewielkim
oddaleniu od niego, na dodatek z lekko pochyloną głową i opadającymi
na twarz blond włosami, wydawała mu się niezwykle eteryczna, odległa i… jakby
nierzeczywista.
– Dlaczego…
mówisz mi to akurat teraz? – zapytał po chwili wahania. Wciąż tulił do siebie
Laylę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości trzymał w ramionach
wystraszone dziecko.
Allegra
jedynie wzruszyła ramionami.
– Bez
powodu – oznajmiła i choć wyraźnie siliła się na beztroski ton, wyczuł w jej
głosie… coś niepokojącego. Rodzaj żalu, który… – Nigdy więcej jej nie skrzywdź,
dobrze? Ani jej, ani nikogo innego… Zwłaszcza swoich wnuków – dodała, raptownie
poważniejąc. – A teraz chodźmy. Nie mamy czasu.
Otworzył i zaraz
zamknął usta, co najmniej zaskoczony. Z opóźnieniem ruszył się z miejsca,
zwłaszcza że Allegra bez wahania popędziła w drogę powrotną. Dogonił ją,
wciąż ostrożnie trzymając Laylę i starając się zrobić wszystko, byleby w żaden
sposób dziewczynie nie zaszkodzić. Chciał, żeby jednak zasnęła, zresztą jej
bliskość sprawiała, że wciąż był w stanie utrzymać nerwy na wodzy.
Wrócili na
korytarz, tym razem nie zwracając większej uwagi na to, że dookoła panowała
cisza. Marco skupił się na liczeniu kolejnych oddechów, na dodatek Layli, a nie
swoich, bo w pewnym momencie po prostu odciął się od konieczności
chwytania powietrza. Wciąż miał ochotę kogoś zabić, ale wszystko wskazywało na
to, że będzie musiał obejść się smakiem. Teraz ważniejsze wydawało się
znalezienie wyjścia, a później…
– Na litość
Selene!
Nie zwrócił
większej uwagi na pojawienie się Rufusa. W zasadzie do przewidzenia było,
że prędzej czy później natrafią na pozostałych, a tym bardziej że to
akurat ten wampir mógłby pojawić się jako pierwszy. Więź była silna, zresztą
sądząc po tym, jak bardzo Layla była przerażona, naukowiec po prostu musiał ją
wyczuć.
– Tak, tak…
Nic jej nie jest, jak sądzę – zniecierpliwił się Marco, po czym zawahał się, widząc
jak wampir przystaje i z uwagą mierzy go wzrokiem. – Co?
– Nic.
Jest… spokojna – oznajmił w końcu i wydał się tym faktem co najmniej
zaskoczony. – To znaczy… Nieważne – zreflektował się, a Marco prychnął.
– Tak,
zrozumiałem! – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Czy to, że Layla nie
krzyczała na jego widok, było aż tak szokujące? – A teraz chodź tutaj.
Może ty ją przekonasz, żeby napiła się krwi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz