24 kwietnia 2018

Trzysta siedemnaście

Isabeau
Rufus zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie na niego wpadła.
– Co do…? – zaczęła, ale wampir nawet na nią nie spojrzał, w zamian niespokojnie rozglądając się dookoła.
– Czujesz? – zapytał i coś w jego tonie oraz zachowaniu dała mu do myślenia.
Założyła ramiona na piersiach, nagle zaniepokojona. Dla pewności wyprostowała się, po czym z niemniejszą uwagą, co i on, rozejrzała po korytarzu. Próbowała zrobić użytek z wyostrzonych zmysłów, próbując wychwycić cokolwiek, co świadczyłoby, że nie są sami, ale w pobliżu nie wyczuwała niczego podejrzanego.
– Niby co? – wyrzuciła z siebie w końcu, coraz bliższa tego, żeby stracić cierpliwość. – Nie próbuj bawić się ze mną w zgadywanki, bo naprawdę…
– Tędy – przerwał i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie.
Zaklęła, po czym popędziła za nim. Och, świetnie, właśnie tego mogła się spodziewać! Rufus jak zwykle zachowywał się w sposób, którego nie rozumiała, co może i na dłuższą metę nie było niczym dziwnym, ale z pewnością ją irytowało. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy po prostu błądzili tymi cholernymi korytarzami, kolejne niedopowiedzenia i jego zachowanie, skutecznie doprowadzały Beau do szału.
Miała złe przeczucia. Nie chciała się do tego przyznać, zwłaszcza przed nim, ale do tej pory czuła się roztrzęsiona. Myślami wciąż była przy Jaquesie, aż nazbyt pewna, że jego obecność nie wróżyła niczego dobrego. To, że uciekł, a teraz mógł znajdować się dosłownie gdziekolwiek, również, chociaż nie była pewna, jak bardzo mógł okazać się niebezpieczny. Zaatakował, bo go sprowokowała, ale mimo wszystko…
– Rufus, do cholery! – syknęła, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić wampira za ramię.
Nie zrobiła tego wyłącznie dlatego, że aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak reagował na jakiekolwiek próby dotyku – oczywiście pod warunkiem, że zbyt blisko niego nagle pojawiał się ktoś inny niż Layla czy Claire. Znała szwagra aż za dobrze, by wiedzieć, że drażnienie go akurat w takiej sytuacji, zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem. Inna sprawa, że sama nie była pewna, czy faktycznie chciała poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania – nie tak po prostu, choć z drugiej strony, czuła, że powinna wiedzieć na czym stoi.
Usłyszała westchnienie, a potem Rufus z wyraźną niechęcią zwrócił się ku niej.
– Nie wiem, czy to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, ale cały czas czuję strach – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. Beau spojrzała na niego spod wymownie uniesionych brwi. – I nie, do cholery, to nie ja się boję.
– To znaczy…
Nie musiał dodawać niczego więcej.
Tym razem nie zaprotestowała, kiedy Rufus tak po prostu ruszył przed siebie. Z bijącym sercem podążyła za nim, sama niepewna czy powinna czuć ulgę, czy może jednak było za to zbyt wcześnie. Od samego początku wiedzieli, że Layla jest gdzieś tutaj, z kolei naukowiec z pewnością był jedną z tych osób, które miały szansę ją odnaleźć, ale Isabeau i tak miała wątpliwości.
– Jesteś pewien? – zapytała w biegu, próbując się z nim zrównać. – To miejsce jest dziwne. Więź się zatarła, ale…
– A skąd ja mam to wiedzieć? Ta wasza więź i tak kiedyś doprowadzi mnie do szału! – zniecierpliwił się, potrząsając z niedowierzaniem głową. Isabeau jedynie wywróciła oczami. – Zresztą nieważne. Skoro ty niczego nie czujesz, może po prostu jestem przewrażliwiony – stwierdził po chwili wahania.
– Nie sądzę. Jesteś jej mężem – przypomniała, starannie dobierając słowa. – Więź nie znika tak po prostu, nawet jeśli nagle pojawiają się ograniczenia. Ta wasza pewnie już dawno przysłoniła więź Lay z Gabrielem, a co dopiero ze mną.
– Popraw mnie, jeśli o czymś nie wiem, ale to twoja siostra. Pod względem biologicznym…
– Przepraszam bardzo, że nikt nie uwzględnił biologii przy powstawaniu więzi! – obruszyła się. Czy naprawdę za każdym razem musiał analizować wszystko w ten sposób? – Lepiej skup się na Layli, skoro faktycznie ją wyczuwasz.
Rufus rzucił jej rozdrażnione spojrzenie, przez krótką chwilę wyglądając na chętnego, by powiedzieć coś wyjątkowo złośliwego. Tego przynajmniej oczekiwała Beau, więc tym bardziej zaniepokoiło ją to, że ostatecznie nie odezwał się nawet słowem, w zamian znów przyśpieszając. Tym razem została w tyle, podążając śladem wampira, ale nie będąc w stanie zmusić się do próby dotrzymania mu kroku. Pędziła przed siebie, czując się przy tym niemalże tak, jakby trwała w transie – coraz bardziej oderwana od rzeczywistości i niespokojna.
Jej kroki wydawały się nienaturalnie głośne, odbijając się echem od ścian korytarza. Oddychała szybko i płytko, mając wrażenie, że w powietrzu nagle zaczęło brakować tlenu. Czuła, że serce wali jej jak szalone, bynajmniej nie za sprawą nieprzerwanego biegu. Zaczęła zwalniać, ostatecznie z jękiem opierając o ścianę korytarza, by być w stanie utrzymać się na nogach.
Niech to szlag! Nie teraz! Dobrze znała ten dziwny stan, kiedy ciało odmawiało jej posłuszeństwa, a ona podświadomie wyczekiwała wizji. W zasadzie wolała, kiedy widzenia przychodziły w ten względnie kontrolowany sposób, gdy mogła się do nich przygotować, ale tym ram wcale nie poczuła się dzięki tej możliwości lepiej. Wręcz przeciwnie – gdyby tylko mogła, zrobiłaby wszystko, byleby powstrzymać nadchodzącą wizję, woląc nawet nie zastanawiać się nad tym, czego ta mogłaby dotyczyć.
Nie, nie, nie… Nie teraz! Nie tutaj!, pomyślała gorączkowo, ale jej protest okazał się niczym wobec daru, którym dysponowała.
Zamknęła oczy, po czym odchyliła głowę do tyłu. Próbowała się uspokoić, w duchu powtarzając sobie, że im szybciej podda się temu, co i tak musiało nadejść, tym lepiej. Przynajmniej Rufus zniknął jej z oczu, najpewniej nie zwracając uwagi na to, że mogłaby się od niego odłączyć. Tyle dobrego, zwłaszcza że mimo wszystko był jedną z ostatnich osób, których towarzystwa potrzebowała w sytuacji, w której najpewniej wyglądała jak siódme nieszczęście.
Zakręciło jej się w głowie, ale nie na tyle, by mogła się obawiać utraty przytomności. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że balansuje gdzieś na granicy jawy i snu, wydając się być w dwóch miejscach jednocześnie. Chociaż wyraźnie czuła, że pewnie stoi na ziemi, dodatkowo opierając się plecami o ścianę, jakaś jej cząstka podsuwała wampirzycy myśl, że w rzeczywistości trwała w ruchu. Tak naprawdę biegła, dziwnie zaaferowana i zaniepokojona… o kogoś. Czuła, że musi jak najszybciej wydostać się z tego miejsca – odszukać wyjście i wyprowadzić Marco, byleby zapewnić Layli bezpieczeństwo.
Mogła zrobić przynajmniej tyle. Allegra martwiła się o siostrzenicę, dostając szału na samą myśl o tym, w jakim stanie była ta dziewczyna. Dłoń na krótką chwilę przycisnęła do gardła, ale nie odezwała się nawet słowem, dobrze wiedząc, że Layla nie zgodziłaby się skosztować jej krwi – już próbowali ją przekonywać, za każdym razem doczekując się wyłącznie protestów i czegoś z pogranicza nadchodzącej histerii.
O bogini, cokolwiek doprowadziło ją do takiego stanu…
Albo raczej ktokolwiek.
Gniew wezbrał w Allegrze na samą myśl o tym, co musiało się stać. To jedynie popchnęło ją do tego, by biec szybciej, pragnąc w ten sposób spożytkować narastający w niej gniew. Gdyby mogła, ukarałaby każdego, kto za to odpowiadał, ale teraz nie było na to czasu i warunków, zresztą liczyła się wyłącznie Layla.
Powinna zrobić coś wcześniej, chociaż zarazem wiedziała, że nie była w stanie. Co więcej, obwiniała się i to nie tylko o bezradność, ale przede wszystkim to, że tak bardzo zawiodła Gabriellę i…
Och, mamo…, pomyślała w oszołomieniu Isabeau, trzymając się resztek świadomości. Spoglądała na świat oczami Allegry, czując, że zaczyna trząść się coraz bardziej i bardziej, ledwo przy tym łapiąc oddech. Wrażenie było takie, jakby oglądała wyjątkowo realistyczny film, bo choć wiedziała, że przesuwające się przed jej oczami obrazy, wypełniające umysł myśli i te wszystkie uczucia nie należą do niej, mimo wszystko odbierała je równie intensywnie, co i swoje własne. To nie był rodzaj tych chaotycznych widzeń, których po wszystkim nie potrafiła odtworzyć, nie wspominając o zapamiętaniu wszystkiego, co się wydarzyło. Tym razem było inaczej, ale Isabeau wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Złudna nadzieja. Spoglądając na przyszłość w ten sposób zawsze towarzyszyło jej poczucie, że jednak mogła coś zrobić, a jednak…
Wszystko działo się bardzo szybko. Allegra szła przodem, niespokojnie nasłuchując, by mieć w stanie wychwycić potencjalne niebezpieczeństwo. Nie skupiała się na otoczeniu na tyle, by Beau mogła ocenić, gdzie i dlaczego się znajdowała. Z drugiej strony, być może to jej umysł odmawiał przetworzenia wszystkich bodźców, zwłaszcza że tak naprawdę nie odbierała ich osobiście – wyjaśnień mogło być wiele, niemniej żadne z nich nie było w stanie zmienić tego, co wydarzyło się później.
Pamiętała wyłącznie huk – odległy i ogłuszający, a przy tym wystarczająco gwałtowny, by wyrwać ją z letargu.
Zaraz po tym wizja zniknęła, a ona znów tkwiła na opustoszałym korytarzu.
Nie zarejestrowała momentu, w którym wylądowała na kolanach, zanosząc szlochem i trzęsąc na całym ciele. Chyba krzyknęła, ale nie miała pewności. Oddychała szybko i płytko, niezdolna złapać tchu; w piersi czuła silny uścisk i to wystarczyło, by zaczęła się krztusić, przez krótką chwilę czując się niemalże tak jak wtedy, gdy blisko wiek temu umierała, wydając na świat Camerona i Aldero. Miała wrażenie, że się rozpada, nie po raz pierwszy chcąc kląć na czym świat stoi, miotać się, a najlepiej komuś przyłożyć.
Słodka bogini, czemu?! Czemu pozwalasz mi na to patrzeć, skoro…?!
– Isabeau… Isabeau, to ty? – Męski głos doszedł do niej jakby z oddali, a Beau w pierwszym odruchu wyprostowała się, warcząc cicho i wysuwając kły. To wystarczyło, by zmierzająca ku niej postać przystanęła, a ona w końcu rozpoznała Sage’a. – Mon chéri, co się stało?
Nie odpowiedziała, zwłaszcza że to nie miało znaczenia. Jedynie potrząsnęła głową i spróbowała dźwignąć się na nogi, nie upadając wyłącznie dlatego, że wampir w porę znalazł się tuż obok, obejmując Beau w pasie. Pozwoliła, żeby ją podtrzymał, musząc wręcz walczyć o to, by utrzymać się w pionie.
Gniewnym ruchem otarła policzki, bezskutecznie próbując ukryć spływające po twarzy łzy.
– Co się stało? – ponowił pytanie Sage. Nie znała go zbyt dobrze, ale i tak brzmiał na poruszonego, wyraźnie zmartwiony jej stanem. – Czy Layla…?
– Nie, nie chodzi o Laylę – przerwała mu cicho.
Spojrzał na nią bezradnie, ale przynajmniej milczał, co Isabeau przyjęła z ulgą. Wystarczyło, że już teraz była na dobrej drodze, żeby zrobić z siebie idiotkę – z tym, że przy nim przynajmniej tego nie czuła. Mniej więcej wtedy doszła do wniosku, że w sumie mogłaby tego mężczyznę polubić, zwłaszcza że najwyraźniej zamierzał traktować ją równie ciepło, co i jej rodzeństwo.
– Więc dlaczego płaczesz? Kobieta nigdy nie powinna uronić choćby łzy – stwierdził i przez krótką chwilę Beau była bliska tego, żeby się uśmiechnąć. Prawie.
– Sądzę, że porozumiałbyś się z moim mężem – przyznała słabym głosem. Czasami miała wrażenie, że niewiele brakuje, by Dimitr zaczął mówić do niej wierszem.
– To nie wyjaśnia dlaczego płaczesz – zauważył przytomnie. Jego czerwone, utkwione w jej twarzy oczy wydawały się lśnić w ciemnościach. – Mogę ci jakoś pomóc? Isabeau… – zaczął raz jeszcze, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
Nie, skoro odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
– Dziękuję za troskę, Sage – wyszeptała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie. – Ale obawiam się, że nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc.
Marco
Layla wydawała się nienaturalnie leciutka i drobna. Zwłaszcza skulona i wtulona w jego tors tak ufnie, jak małe dziecko. W tamtej chwili w niczym nie przypominała mu tej silnej, władającej ogniem dziewczyny, która byłaby w stanie zabić każdego, kto jej zagrażał. Co więcej, do Marco nadal nie docierało to, że ufała właśnie jemu, niejako dając przyzwolenie na to, by przejął kontrolę nad wszystkim, co się z nią działo. Tulił ją do siebie, starając się trzymać z największą delikatnością i (bogini, uchowaj!) przypadkiem nie zrobić czegoś, co mogłoby zostać przez córkę odebrane w niewłaściwy sposób.
– Mogę pomóc? – zapytała cicho Allegra, podchodząc bliżej. Zauważył, że podciągnęła rękaw, odsłaniając nadgarstek; błękitne żyły wyraźnie rysowały się pod bladą skórą.
Marco rzucił jej przelotne spojrzenie, po czym skinął głową. Na powrót skoncentrował się na Layli, przenosząc ciężar jej ciała na jedną rękę i wyciągając dłoń, by musnąć palcami jej policzek.
Amore, posłuchaj… – zaryzykował, ale wampirzyca w odpowiedzi zesztywniała, nagle spoglądając na niego rozszerzonymi do granic możliwości oczami.
– Nie… Nie, nie, nie – wyszeptała gorączkowo. – Nie mogę. Nie mogę!
Objął ją mocniej, czując, że jej ciało zaczyna się nagrzewać. Allegra również musiała wyczuć, że naciskanie na dziewczynę nie jest najlepszym pomysłem, bo w popłochu cofnęła się, po czym w pośpiechu wyszła z celi.
– W porządku. Nie musisz, jeśli nie chcesz – rzucił spiętym tonem Marco, chcąc jak najszybciej zapanować nad sytuacją. Sam czuł, że powinna się posilić, ale zarazem miała wrażenie, że prędzej by ich spopieliła, niż pozwoliła siłą podać sobie krew. – Zabiorę cię stąd, tak jak obiecałem.
Nie rozluźniła się od razu, ale przynajmniej przestała z nim walczyć. Mimo wszystko wciąż wpatrywała się w niego rozszerzonymi, nieco zamglonymi oczami, wyraźnie czymś zaniepokojona.
Zdążył zrobić zaledwie jeden niepewny krok ku drzwiom, gdy poczuł, że Layla się wzdrygnęła.
– Co się dzieje?
Nie odpowiedziała mu, ale mógł się tego spodziewać. Wciąż wahając się nad tym, czy w ten sposób jednak nie podpisuje na siebie wyroku, ostrożnie wślizgnął się do umysłu dziewczyny. Nie próbował ukrywać swojej obecności, wręcz podkreślając ją, by w razie potrzeby mogła zaprotestować – z tym, że nie napotkał choćby cienia oporu. Pomyślał, że mogła nie mieć na to siły, ale nawet jeśli tak było, ostatecznie nie zwrócił na to uwagi, w zamian decydując się skoncentrować na jej myślach i wspomnieniach.
A potem bardzo szybko tego pożałował, przez krótką chwilę pewien, że za moment trafi go szlag!
Na kilka następnych sekund wszystko inne przysłonił nieopisany wręcz gniew. Jedynie świadomość, że wciąż trzymał na rękach Laylę, powstrzymała go od zrobienia czegoś głupiego, ale i tak miał ochotę odłożyć dziewczynę, obawiając się, że mógłby ją przypadkiem skrzywdzić. Dłonie nerwowo zacisnął w pięści, w rzeczywistości mając ochotę owinąć palce wokół gardła każdej osoby, która śmiała skrzywdzić jego córkę.
Zacisnął zęby, ledwo powstrzymując gniewne, zwierzęce warknięcie. Natychmiast odgarnął loki Layli na bok, chcąc przyjrzeć się jej szyi. Na krótką chwilę zamarł, gniewnie wpatrując się w otaczającą gardło dziewczyny metalową obręcz – rodzaj obroży, która…
Słodka bogini, jednak kogoś zabije.
Ale wcześniej wepchnie komuś ten kawałek metalu do gardła, a potem znajdzie sposób na rażenie takiego delikwenta prądem tak długo, aż ten zamieni się w pierdoloną grzankę.
– Marco? – doszło go jakby z oddali, ale nie odpowiedział.
Zignorował Allegrę, wciąż skupiony na córce. Pogładził dziewczynę po policzku, bezskutecznie próbując ją w ten sposób uspokoić. To, że nie skuliła się pod jego dotykiem, było na swój sposób pocieszne, ale w tamtej chwili trudno było mu się z tego cieszyć.
Gdzieś za jego plecami Allegra raz jego wypowiedziała jego imię, wyraźnie zaniepokojona.
– Zaraz – rzucił zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym w pośpiechu przeniósł wzrok na Laylę. – Nie ruszaj się.
Nie czekał na odpowiedź, zwłaszcza że pewnie i tak by mu jej nie udzieliła. W pośpiechu wsunął palce pod obręcz, w duchu modląc się o to, by Layli jednak nie puściły nerwy. Zauważył, że spojrzała na niego z niepokojem, ale w żaden sposób nie zaprotestowała, w zamian po prostu napinając mięśnie.
Wystarczył jeden zdecydowany ruch, by zmiażdżyć obręcz i w pośpiechu zerwać to cholerstwo z jej szyi. Aż skuliła się, co uświadomiło Marco, że i tak musiało ją zaboleć (mógł przewidzieć, że urządzenie będzie w jakiś sposób zabezpieczone, by sama go nie zdjęła), ale również wtedy nie zaczęła walczyć. Przeciwnie – po prostu leżała w jego ramionach, wyraźnie oszołomiona i z przyśpieszonym, nienaturalnie głośnym oddechem.
Tym razem nie zaprotestowała, kiedy wyniósł ją z celi. Wciąż wydawała się spięta, ale z wolna zaczynała się uspokajać, co wydało się Marco co najmniej zastanawiające. Sam dosłownie wychodził z siebie, jedynie przez wzgląd na Laylę powstrzymując się przed zrobieniem czegoś, czego prędzej czy później przyszłoby mu żałować.
– W porządku? – usłyszał, a kiedy poderwał głowę, przekonał się, że Allegra obserwowała go z niepokojem.
– Nie – wymamrotał, nie kryjąc rozdrażnienia.
O dziwo, jedynie wywróciła oczami.
– Pytam o Laylę – wyjaśniła i jej głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie.
– Ach… – Marco na powrót przeniósł wzrok na bladą twarz córki. Zauważył, że zamknęła oczy, najwyraźniej mając w planach ułożyć się do snu. – Tak… Tak sądzę – zreflektował się pośpiesznie. – Raczej nic jej nie będzie, ale i tak musimy stąd wyjść.
– Dobrze – odetchnęła, ale i tak nie ruszyła się z miejsca, po prostu obserwując go ze smutkiem. Coś w wyrazie tych błękitnych oczu sprawiło, że poczuł się nieswojo.
– Allegro?
Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
– Cieszę się, mogąc widzieć cię takim… Nawet w tych okolicznościach – wyjaśniła cicho. – Wierzę, że nigdy nie jest za późno… Pod warunkiem, że gdzieś w sobie zawsze będziemy pielęgnować człowieczeństwo.
Słodka bogini, teraz naprawdę zaczynała go niepokoić. Stojąc w niewielkim oddaleniu od niego, na dodatek z lekko pochyloną głową i opadającymi na twarz blond włosami, wydawała mu się niezwykle eteryczna, odległa i… jakby nierzeczywista.
– Dlaczego… mówisz mi to akurat teraz? – zapytał po chwili wahania. Wciąż tulił do siebie Laylę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości trzymał w ramionach wystraszone dziecko.
Allegra jedynie wzruszyła ramionami.
– Bez powodu – oznajmiła i choć wyraźnie siliła się na beztroski ton, wyczuł w jej głosie… coś niepokojącego. Rodzaj żalu, który… – Nigdy więcej jej nie skrzywdź, dobrze? Ani jej, ani nikogo innego… Zwłaszcza swoich wnuków – dodała, raptownie poważniejąc. – A teraz chodźmy. Nie mamy czasu.
Otworzył i zaraz zamknął usta, co najmniej zaskoczony. Z opóźnieniem ruszył się z miejsca, zwłaszcza że Allegra bez wahania popędziła w drogę powrotną. Dogonił ją, wciąż ostrożnie trzymając Laylę i starając się zrobić wszystko, byleby w żaden sposób dziewczynie nie zaszkodzić. Chciał, żeby jednak zasnęła, zresztą jej bliskość sprawiała, że wciąż był w stanie utrzymać nerwy na wodzy.
Wrócili na korytarz, tym razem nie zwracając większej uwagi na to, że dookoła panowała cisza. Marco skupił się na liczeniu kolejnych oddechów, na dodatek Layli, a nie swoich, bo w pewnym momencie po prostu odciął się od konieczności chwytania powietrza. Wciąż miał ochotę kogoś zabić, ale wszystko wskazywało na to, że będzie musiał obejść się smakiem. Teraz ważniejsze wydawało się znalezienie wyjścia, a później…
– Na litość Selene!
Nie zwrócił większej uwagi na pojawienie się Rufusa. W zasadzie do przewidzenia było, że prędzej czy później natrafią na pozostałych, a tym bardziej że to akurat ten wampir mógłby pojawić się jako pierwszy. Więź była silna, zresztą sądząc po tym, jak bardzo Layla była przerażona, naukowiec po prostu musiał ją wyczuć.
– Tak, tak… Nic jej nie jest, jak sądzę – zniecierpliwił się Marco, po czym zawahał się, widząc jak wampir przystaje i z uwagą mierzy go wzrokiem. – Co?
– Nic. Jest… spokojna – oznajmił w końcu i wydał się tym faktem co najmniej zaskoczony. – To znaczy… Nieważne – zreflektował się, a Marco prychnął.
– Tak, zrozumiałem! – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Czy to, że Layla nie krzyczała na jego widok, było aż tak szokujące? – A teraz chodź tutaj. Może ty ją przekonasz, żeby napiła się krwi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa