Damien
Elizabeth była blada jak
ściana. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami, wyraźnie zaskoczona, o ile
to określenie było w obecnej sytuacji tym właściwym. W zasadzie
Damienowi wydawało się, że w grę wchodziły przede wszystkim szok i –
co uderzyło go najbardziej – coś na kształt poczucia winy. Przynajmniej tyle
zdążył wywnioskować, zanim dziewczyna uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w następnej
chwili wpadając w ramiona Ninie, kiedy ta znalazła się tuż obok niej.
– Liz…! –
Kobieta odsunęła od siebie wnuczkę na tyle, by łatwiej móc jej się przyjrzeć. –
Nic ci nie jest? Dlaczego wyszłaś? – zapytała spiętym tonem, wyraźnie
podenerwowana.
– Gdzie jest
tata?
To jedno pytanie
wystarczyło, żeby zamknąć Ninie usta. Kobieta zmierzyła Liz wzrokiem, co
najmniej zaskoczona, po czym potrząsnęła głową.
– Nie mam
pojęcia. Zresztą to nie jest teraz ważne – stwierdziła, chwytając dziewczynę za
ramię. – Coś jest nie tak. Nie wiem, co o tym myśleć, ale…
– Chodzi o ten
alarm? – drążyła Elizabeth, bynajmniej nie zamierzając tak po prostu odpuścić. –
Obie go słyszałyśmy – dodała i dopiero w tamtej chwili Nina zwróciła
uwagę na to, że jej wnuczka nie była sama.
– Kto…? –
zaczęła, spinając się gwałtownie i w niemalże gniewny sposób
spoglądając na zastygłą kilka metrów dalej Claire.
Damien
również przeniósł wzrok na kuzynkę. Właściwie sam nie był pewien, dlaczego
zwrócił na nią uwagę aż tak późno, niemniej to wyłącznie obecność Liz
pochłonęła jego uwagę. Inaczej zachowała się Alessia, która bez słowa podeszła do
dziewczyny, jak gdyby nigdy nic biorąc ją w ramiona. W zasadzie
trudno było jednoznacznie stwierdzić, która w tamtej chwili podtrzymywała którą,
zwłaszcza że obie wyglądały na wyjątkowo poruszone.
– To Claire
– oznajmiła cicho Ali. – Wspominaliśmy, że szukamy kuzynek i… Och, Claire! –
jęknęła, w pośpiechu przenosząc wzrok na pół-wampirzycę. – Co się stało?
Widziałaś Joce i…? – zaczęła, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Teraz nie
ma na to czasu! – zniecierpliwiła się Nina. – Cokolwiek się tutaj dzieje… A was
nie powinno tutaj być.
Tym razem
Damien naprawdę miał ochotę na nią warknąć. Zupełnie jakby mogli ot tak sobie
pójść i zostawić sprawy własnemu biegowi!
– A mnie
się wydaje, że będziecie nas potrzebować. Właśnie zginął człowiek i…
– Co
takiego? – weszła mu w słowo Liz.
Coś w jej
tonie sprawiło, że z miejsca zapragnął wziąć ją w ramiona. Jej głos
brzmiał słabo, drżący i zdradzający czyste przerażenie, choć ona sama
usiłowała jakkolwiek je zatuszować. Zauważył, że wyprostowała się jak w struna,
mimo protestów Niny wyślizgując się z jej ramion i w popłochu cofając
o krok. Jej oczy lśniły, zaś sama Elizabeth wyglądała na równie
przerażoną, co i zdecydowaną, żeby zmierzyć się z prawdą. To drugie
wydało mu się do przewidzenia, zwłaszcza że od samego początku uważał ją za
silną – i to o wiele bardziej, niż ona sama mogłaby sądzić.
– W hotelu
jest… ktoś niebezpieczny – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa.
– I właśnie dlatego powinniśmy trzymać się razem.
– Jason…
Jej szept
był tak cichy, że ledwo mógł go zrozumieć. Jakimś cudem pobladła jeszcze bardziej,
chociaż nie sądził, że to w ogóle możliwe. Dłonie zacisnęła w pięści,
przy okazji lekko pochylając się do przodu i napinając mięśnie. Krótko
rozejrzała się dookoła, zupełnie jakby czegoś wypatrywała – albo raczej kogoś, o czym
jednoznacznie świadczyły jej słowa. Słyszał, że puls gwałtownie jej
przyśpieszył, choć Liz bez wątpienia próbowała nad sobą zapanować.
–
Niemożliwe – zaoponowała natychmiast Nina. – Liz, moja droga, nie sądzę, żeby… –
zaczęła, ale ostatecznie nie dokończyła i już tylko stała, energicznie
potrząsając głową.
Nikt więcej
się nie odezwał, ale to nie miało znaczenia. Damien mógł tylko zgadywać, czy
kolejny raz w grę wchodził brat dziewczyny i to, jak bardzo Jason
chciał dostać się do siostry. Z drugiej strony… Kto inny? Nie chciał o to
pytać, zwłaszcza że Nina już i tak była podenerwowana tym, że sytuacja
mogłaby wymykać się spod kontroli, ale podświadomie czuł, że Liz miała rację.
Słodka bogini, z pewnością nie chodziło o żadnego z jego
bliskich – tego jednego akurat był pewny, choć łowczyni bez wątpienia by mu nie
uwierzyła.
– Damien ma
rację – doszło go jakby z oddali. Zamrugał nieco nieprzytomnie, z niedowierzaniem
uświadamiając sobie, że te słowa padły z ust Elizabeth. – Powinniśmy
trzymać się razem.
– Ale… –
zaczęła Nina, jednak coś w spojrzeniu, które rzuciła jej wnuczka,
ostatecznie przekonało ją, by jednak zamilkła.
– I tak
nie możemy stąd iść – wtrąciła spiętym tonem Alessia. – Skoro jest tutaj
Claire, to znaczy, że mieliśmy rację. Swoją drogą, piękne podziękowanie za to,
co zrobiliśmy dla Liz – syknęła, rzucając babci dziewczyny co najmniej poirytowane
spojrzenie.
Nina
drgnęła, po czym w pośpiechu przeniosła na nią wzrok.
– Co
proszę? Co tak naprawdę próbujesz nam teraz zarzucić? – obruszyła się, odsuwając
od Liz i robiąc krok w stronę Alessi.
– Nie próbuję, ale zarzucam – oznajmiła z naciskiem dziewczyna. Damien zawahał
się, przez krótką chwilę wahając nad tym, czy nie powinien jej upomnieć. – Ty
też cały czas to robisz, skoro twierdzisz, że któreś z nas mogło zabić
tamtego mężczyznę!
– Naprawdę
tak bardzo cię to szokuje? – Nina z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – W tej
chwili chodzi mi przede wszystkim o bezpieczeństwo Liz. Zresztą bądźmy
szczerzy… Jesteś tu dla swojej rodziny. Ile byś dla nich zrobiła, co, drogie
dziecko?
Ali
gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Wyraźnie czuł gniew siostry, teraz
dodatkowo pomieszany z silną, przybierającą na sile konsternacją i –
był tego pewien – również poczuciem winy. Chciała tego czy nie, słowa Niny dały
jej do myślenia.
– Wszystko –
przyznała niechętnie.
Kobieta
skinęła głową, wyraźnie spodziewając się takiej odpowiedzi.
– Tak jak i ja
– stwierdziła i tym razem jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej. – Co
nie czyni ze mnie ani potwora, ani waszego wroga. Wiem, jak wiele wasza rodzina
zrobiła dla Liz… I możesz mi wierzyć, że ze strony łowców nie grozi wam
żadne niebezpieczeństwo. Tak długo, jak jesteście po naszej stronie…
– Naprawdę?
– Cichy, drżący głos Claire zaskoczył wszystkich do tego stopnia, by dookoła
jak na zawołanie zapanowała cisza. Dziewczyna tkwiła w miejscu, obejmując
się ramionami i nieznacznie drżąc. – Więc dlaczego od kilkunastu dni boję
się, bo nie wiem, co dzieje się z moją mamą… I to z waszego powodu?
Nigdy wcześniej
nie brzmiała na aż tak zagniewaną i rozżaloną, a przynajmniej Damien
nie przypominał sobie, by widział ją w takim stanie. Gorzej było chyba
tylko wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiała z Rufusem po tym, jak poznała
prawdę o tym, kto tak naprawdę był jej ojcem, przy wszystkich sugerując
wampirowi, że dalsze okłamywanie nie ma sensu. Jakkolwiek by nie było, Claire
zdecydowanie nie wyglądała dobrze, a coś w jej słowach sprawiło, że
również on zaczął się martwić bardziej niż do tej pory.
Słodka
bogini, w zasadzie gdyby się uparł, mógłby przepraszać ją za to, co się
wydarzyło. Gdyby nie to, że Layla zaproponowała mu, że popilnuje Liz…
– Co
takiego? – zapytała cicho Nina, nagle tracąc cały dotychczasowy rezon. – Nie
sądzę, żeby…– Zamilkła, po czym z uwagą zmierzyła Claire wzrokiem. – Jak
wygląda twoja mama?
Dziewczyna
drgnęła, wyraźnie zaskoczona tym pytaniem.
– Jak
wygląda…? – powtórzyła, chociaż sprowadzało się to wyłącznie do poruszenia
wargami. Zamrugała kilkukrotnie, wyraźnie próbując pohamować łzy. – O wiele
gorzej, niż zanim wylądowała tutaj! A teraz jeszcze Joce… Słodka bogini,
to jest dziecko! Dlaczego tak trudno wam zrozumieć, że to po prostu…
Gwałtownie
urwała, nagle prostując się niczym struna. Damien zareagował mniej więcej w tym
samym momencie, niespokojnie spoglądając w głąb korytarza. Chociaż nikogo
tam nie zobaczył, wszystko w nim aż krzyczało, że coś jest nie tak – i że
w tej chwili powinni przestać się kłócić, warczeć na siebie wzajemnie, a w zamian
w końcu ruszyć się z miejsca.
– Porozmawiamy
później – oznajmił i nie czekając na czyjekolwiek protesty, w pośpiechu
ruszył w stronę przeciwną do tej, z której przyszły Liz i Claire.
– Na początku stąd wyjdźmy i znajdźmy jakieś bezpieczne miejsce. Wiem jak
to zabrzmi, ale nasz dom…
– W porządku
– przerwała mu Nina i tym krótkim zdaniem zaskoczyła go bardziej, niż czymkolwiek
innym do tej pory.
Kiedy w końcu
zapanowała cisza i reszta tak po prostu poszła za nim, na krótką chwilę udało
mu się odzyskać utracony spokój.
Gabriel
Zaklął, po czym w pośpiechu
zamknął za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Oddychał szybko i płytko
przez dłuższą chwilę świadom wyłącznie tłukącego się w piersi serca.
Nasłuchiwał, ale albo jego zmysły były zbyt przytłumione, by wychwycić czyjąkolwiek
obecność, a może po prostu sprzyjało mu szczęście i w pobliżu
faktycznie nikogo nie było.
Z wolna
wypuścił powietrze, próbując się uspokoić. Nie miał pojęcia, gdzie podziały się
Renesmee i Beau, i to go martwiło, zwłaszcza że w pewnym momencie
poczuł bardzo przytłumione, ale wciąż obecne zdenerwowanie żony. Skoro Nessie bała
się aż do tego stopnia, by wieź dała o sobie znać nawet w takich
warunkach, coś zdecydowanie było na rzeczy. To, że po raz kolejny ktoś na jego
oczach próbował ją skrzywdzić, również mu nie pomagało, wręcz podsycając gniew,
który towarzyszył mu aż do tej pory.
Gabriel
skrzywił się, jednocześnie nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Niech to
szlag! Kręciło mu się w głowie, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Musiał się uspokoić, a przynajmniej zrobić coś, byleby zapomnieć, że znów
potrzebował tego, ale…
Och, gdyby to
faktycznie było takie proste!
Głód dawał
mu się we znaki, bynajmniej nie żądając od niego natychmiastowego zaspokojenia
krwią. To nie było zwykłe pragnienie, ale to specyficzne i bardziej wymagające
– wręcz zabójcze, gdyby pozwolił sobie zbytnio się zapędzić. Potrzebował
energii i to go niepokoiło, zwłaszcza że w obecnej sytuacji zdecydowanie
nie powinien pozwolić sobie na taką słabość. W najgorszym wypadku
okazałoby się, że nawet człowiek jest wystarczająco silny, by sobie z nim
poradzić, a do tego w żadnym razie nie mógł dopuścić.
Joce mogła
go potrzebować. Już nawet nie chodziło o Nessie, choć i niepokój o żonę
dawał mu się we znaki. Jakkolwiek by nie było, to córka wysuwała się na pierwszy
plan, przysłaniając potrzebę chronienia Renesmee i Layli, choć i je
pragnął jak najszybciej odnaleźć. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie tak i to
mu się nie podobało, sprawiając, że czuł się coraz bardziej sfrustrowany. Czuł,
że niepotrzebnie traci siły na zamartwianie się, ale nic nie mógł poradzić na
to, że jego myśli raz po raz uciekały ku najbliższym.
To miejsce
zdecydowanie nie było normalne. Mógł się tego spodziewać już wtedy, gdy
Renesmee opowiadała mu o tych dziwnie zachowujących się ludziach. Z tym,
który ją zaatakował, i z którym ostatecznie sam walczył, bez
wątpienia tak było. Szlag, żaden śmiertelnik nie poruszał się aż tak szybko. Co
więcej, żaden normalny człowiek nie miał w sobie czegoś, co od samego
patrzenia doprowadzało do szału, podsycając głód i sprawiając, że tym
bardziej chciało mu się rozszarpać gardło. Gabriel do tej pory błogosławił fakt,
że facet sam zdecydował się wycofać i po prostu uciekł, bo czuł się tak
niepewny i dziwnie roztrzęsiony, że naprawdę nie ręczył za siebie.
Z drugiej strony,
naprawdę musiał się posilić. Potrzebował kogoś, kto posłużyłby mu jako ofiara,
choć starał się o tym nie myśleć. Nessie z pewnością nie byłaby zadowolona,
chociaż zwykle przymykała oczy na ten rodzaj polowania, tym bardziej że zwykle robił
wszystko, byleby nikogo nie zabić. Jeśli żywił się regularnie, mimochodem podbierając
energię różnym osobom i w takich ilościach, by nawet tego nie zauważyli,
wszystko było w porządku, ale teraz…
Nie chciał
zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby zbytnio go poniosło. Wiedział
jedynie, że za żadne skarby nie może pozwolić sobie na to, by siostry albo żona
użyczyły mu siebie, bo to jak nic skończyłoby się tragedią.
Cisza mimo
wszystko miała w sobie coś kojącego, tak jak i poczucie, że był sam.
Przełknął z trudem, po czym wyprostował się, by móc rozejrzeć się po
pokoju, w którym się znalazł. W pomieszczeniu panował półmrok, ale to
mu nie przeszkadzało, bo i tak doskonale widział każdy szczegół. To
wystarczyło, by zorientował się, że znajduje się w czymś, co na pierwszy
rzut oka wyglądało na laboratorium – małe i o wiele mniej chaotyczne
niż to Rufusa, ale jednak.
– Och, świetnie…
– mruknął, po czym bez pośpiechu odsunął się od drzwi, po chwili wahania
decydując się ruszyć w głąb pokoju.
Trudno było
stwierdzić, czy z tego miejsca korzystano regularnie. Wyglądało na czyste,
wręcz sterylne, przez co nie był w stanie wyczuć czegokolwiek, co świadczyłoby,
że niedawno ktoś tutaj przebywał. W milczeniu przypatrywał się
pozastawianym blatom i urządzeniom, których i tak nie potrafił nazwać.
W powietrzu unosił się dziwny, typowy dla szpitala zapach, ale nie zwracał
na to większej uwagi; w zasadzie zdążył się do tego przyzwyczaić, kiedy
ponad wiek wcześniej próbował pomagać Carlisle’owi w pracy, naiwnie licząc
na to, że dozna nagłego olśnienia w kwestii tego, jak powinien radzić
sobie z ubytkami energii.
Cóż, teraz
miał pewność, że to bez sensu, a jemu nie pozostało nic innego, jak
uważać, by przypadkiem nie skrzywdzić dzieciaków albo Nessie. Kiedy na dodatek
okazało się, że Alessia przejęła tę niedoskonałość po nim, niejako utwierdził
się w przekonaniu, że to coś nieuniknionego – rodzaj choroby, którą najwyraźniej
dało się przekazać w genach.
Odrzucił od
siebie niechciane myśli, z dwojga złego woląc skupić się na laboratorium. Teraz
już nie miał wątpliwości co do tego, że znaleźli się w rodzaju jakiejś
jednostki badawczej, czy cholera wie czego jeszcze. Martwił się już wtedy, gdy
Jocelyne wylądowała w tym dziwnym ośrodku, gdzie najwyraźniej ktoś
próbował ją potraktować jako eksperymentalny obiekt, z kolei teraz…
Zwłaszcza po tym, co zasugerował Rufus, wskazując im dość oczywistą zależność
między zniknięciem Layli, a pojawieniem się istot, które miały jakiś związek
z eksperymentami z wampirzą krwią, wnioski nasuwały się same. Co
więcej, wcale mu się nie podobały, jedynie podsycając gniew. Jeśli ktokolwiek
spróbował tknąć jego siostrę, o córce i Claire nie wspominając…
Dźwięk
rozsuwanych drzwi skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast odwrócił
się, gotowy do ataku, w następnej sekundzie stając tuż przed wyraźnie
zaskoczonym, wpatrzonym w niego mężczyzną.
– Och…
Nieznajomy w popłochu
cofnął się o krok. Ciemne oczy utkwił w Gabrielu, najwyraźniej zdajać
sobie sprawę z tego, kogo ma przed sobą. Mimo wszystko wyglądał na
zaskakująco wręcz spokojnego, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto ma
ochotę odwrócić się na pięcie i uciec w popłochu.
Przez kilka
następnych sekund oboje trwali w ciszy. Gabriel pomyślał, że nieznajomy
niejako spadał mu z nieba, zwłaszcza przez wzgląd na głód, ale z jakiegoś
powodu nie zdecydował się na atak. Zabijanie byłoby proste, ale zbyt wiele się
działo, by tak po prostu pozbył się pierwszej, na dodatek nieuzbrojonej osoby,
która nie próbowała go zabić po tym, jak znalazł się w tym miejscu.
– Nie
skrzywdzę cię – oznajmił wprost, starannie dobierając słowa. O ile nie zaczniesz uciekać, dopowiedział w myślach, dochodząc
do wniosku, że te słowa nie zabrzmiałyby zbyt pocieszająco, gdyby zdecydował
się wypowiedzieć je na głos.
Mężczyzna
po prostu na niego patrzył, intensywnie nad czymś myśląc. Gabriel miał ochotę przeniknąć
jego umysł i tym samym ułatwić sobie zadanie, po prostu odszukując informacje,
które go interesowały, ale nie zaryzykował posunięcie się do czegoś takiego. W tamtej
chwili nie ufał sobie na tyle, by skorzystać z telepatii, zwłaszcza że nawet
z odległości aura nieznajomego nieustannie go kusiła. Gdyby choć
spróbował, nie powstrzymałby się przed zaspokojeniem głodu, a to jak nic
skończyłoby się uśmierceniem tego mężczyzny.
– Och,
rozumiem… – usłyszał i przez krótką chwilę naszła go irracjonalna, a przy
tym niepokojąca myśl, że ten człowiek jakimś cudem mógł poznać jego myśli. – Przyszliście
po nią – oznajmił, a Gabriel wyprostował się, nagle wytrącony z równowagi.
– Co
takiego?
Mimo
wszystko nie oczekiwał odpowiedzi. W zamian w pośpiechu zrobił krok
naprzód, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego robi.
Mężczyzna
obserwował go ze spokojem. W pewnym momencie nawet wysilił się na blady
uśmiech, co jedynie utwierdziło Gabriela w przekonaniu, że coś było z nim
nie tak. Z drugiej strony, chwilami miał wrażenie, że instynkt
samozachowawczy większości ludzi, których spotykał na co dzień, wyjechał na
wakacje, więc na dłuższą metę zachowanie tego gościa wcale nie było aż tak
dziwne.
– Mówię o Layli
– wyjaśnił cicho mężczyzna. Wciąż nie odrywał wzroku od bladej twarzy Gabriela.
– Swoją drogą, mam na imię Simon. Jestem…
– Gdzie
jest moja siostra? – przerwał mu, nie zamierzając tracić czasu na bezsensowną
gadkę.
Simon
uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. To była zaledwie krótka chwila, bo zaraz po
tym skinął głową, zupełnie jakby coś w tym, co powiedział mu Gabriel,
pasowało do jego dotychczasowych przypuszczeń.
– Siostry…
Faktycznie jesteście podobni – oznajmił i zabrzmiał przy tym niemal
pogodnie. – To znaczy…
Nie miał
okazji dokończyć, bo Gabriel bezceremonialnie pokonał dzieląca ich odległość,
pod wpływem impulsu zaciskając obie dłonie na ramionach nieznajomego. Z trudem
powstrzymał się od zrobieniem czegoś więcej, zwłaszcza że bliskość aury i zapach
krwi Simona skutecznie dawały mu się we znaki, drażniąc bardziej niż cokolwiek
innego.
– Wiesz,
gdzie jest Layla? Na litość bogini… – zniecierpliwił się. – Zabierz mnie do
niej. Inaczej przysięgam, że…
– Domyślam
się. – W głosie Simona pierwszy raz doszukał się nuty niepokoju. Zmusił
się do poluzowania uścisku, tym bardziej że wszystko wskazywało na to, że
mężczyzna zamierzał mu pomóc. – Po cichu miałem nadzieję, że ktoś się pojawi.
Ta dziewczyna nie powinna się tutaj znaleźć… Zresztą jak i dwie pozostałe –
stwierdził, a Gabriel spojrzał na niego z niedowierzaniem.
Tym razem
nie skomentował słów Simona, z dwojga złego woląc zdecydować się na ciszę.
Tak było prościej, nie wspominając o tym, że w głowie miał pustkę, co
w szczególności przy wciąż odczuwanym głodzie aż za nadto dawało mu się we
znaki.
Wciąż czuł
na sobie przenikliwe spojrzenie mężczyzny. Miał wręcz wrażenie, że Simon na coś
czeka – rodzaj konkretnej reakcji, tak jak wtedy, kiedy wspomniał o Layli –
ostatecznie jednak musiał dojść do wniosku, że nie ma na co liczyć, bo odezwał
się ponownie:
– To
miejsce jest niebezpieczne, przynajmniej dla nieśmiertelnych. Nie wiem ile razy
rozmawiałem z resztą o tym, że Layla… A potem trafiły tutaj
jeszcze te dwie małe i ona twierdziła, że to dzieci. Nie tak powinno być –
przyznał, brzmiąc przy tym tak, jakby za wszelką cenę próbował się wytłumaczyć.
Gabriel jedynie potrząsnął głową, po czym rzucił mu naglące spojrzenie, gotowy
natychmiast przerwać dalszy wywód Simona. – W porządku – zreflektował się
tamten. – To teraz bez znaczenia… Mogę cię zabrać do siostry i… Jocelyne, tak?
Młodsza ma na imię Jocelyne.
Wolał nie
zastanawiać się, skąd Simon czerpał tę wiedzę, a tym bardziej dlaczego nie
wspominał o Claire. Później,
postanowił, bo to wydawało się sensowne. Musiał na początek odnaleźć
którąkolwiek, dopiero później zamierzając odszukać pozostałych. Skoro mógł
spróbować zapewnić bezpieczeństwo córce i bliźniaczce, na dobry początek
musiało wystarczyć.
A później, pomyślał mimochodem, w pośpiechu
ruszając za Simonem, znajdę resztę.
Choćbym miał zrównać to miejsce z ziemią.
Pomimo
zmęczenia czuł, że jak najbardziej mógłby to zrobić.
No i jest rozdział! ;3 Przy okazji informuję, że niedawno w zakładkach pojawił się przedpremierowy opis ósmego tomu. Zainteresowanych zapraszam tutaj ;>
OdpowiedzUsuńPrzy okazji informacja dla pewnego anonimka: odpisałam na Twoje komentarze. I przypominam, że zawsze jestem chętna, żeby popisać prywatnie, bo nie wszystko mogę wyjawić na blogu :)
Nessa