22 kwietnia 2018

Trzysta piętnaście

Damien
Elizabeth była blada jak ściana. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami, wyraźnie zaskoczona, o ile to określenie było w obecnej sytuacji tym właściwym. W zasadzie Damienowi wydawało się, że w grę wchodziły przede wszystkim szok i – co uderzyło go najbardziej – coś na kształt poczucia winy. Przynajmniej tyle zdążył wywnioskować, zanim dziewczyna uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w następnej chwili wpadając w ramiona Ninie, kiedy ta znalazła się tuż obok niej.
– Liz…! – Kobieta odsunęła od siebie wnuczkę na tyle, by łatwiej móc jej się przyjrzeć. – Nic ci nie jest? Dlaczego wyszłaś? – zapytała spiętym tonem, wyraźnie podenerwowana.
– Gdzie jest tata?
To jedno pytanie wystarczyło, żeby zamknąć Ninie usta. Kobieta zmierzyła Liz wzrokiem, co najmniej zaskoczona, po czym potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia. Zresztą to nie jest teraz ważne – stwierdziła, chwytając dziewczynę za ramię. – Coś jest nie tak. Nie wiem, co o tym myśleć, ale…
– Chodzi o ten alarm? – drążyła Elizabeth, bynajmniej nie zamierzając tak po prostu odpuścić. – Obie go słyszałyśmy – dodała i dopiero w tamtej chwili Nina zwróciła uwagę na to, że jej wnuczka nie była sama.
– Kto…? – zaczęła, spinając się gwałtownie i w niemalże gniewny sposób spoglądając na zastygłą kilka metrów dalej Claire.
Damien również przeniósł wzrok na kuzynkę. Właściwie sam nie był pewien, dlaczego zwrócił na nią uwagę aż tak późno, niemniej to wyłącznie obecność Liz pochłonęła jego uwagę. Inaczej zachowała się Alessia, która bez słowa podeszła do dziewczyny, jak gdyby nigdy nic biorąc ją w ramiona. W zasadzie trudno było jednoznacznie stwierdzić, która w tamtej chwili podtrzymywała którą, zwłaszcza że obie wyglądały na wyjątkowo poruszone.
– To Claire – oznajmiła cicho Ali. – Wspominaliśmy, że szukamy kuzynek i… Och, Claire! – jęknęła, w pośpiechu przenosząc wzrok na pół-wampirzycę. – Co się stało? Widziałaś Joce i…? – zaczęła, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Teraz nie ma na to czasu! – zniecierpliwiła się Nina. – Cokolwiek się tutaj dzieje… A was nie powinno tutaj być.
Tym razem Damien naprawdę miał ochotę na nią warknąć. Zupełnie jakby mogli ot tak sobie pójść i zostawić sprawy własnemu biegowi!
– A mnie się wydaje, że będziecie nas potrzebować. Właśnie zginął człowiek i…
– Co takiego? – weszła mu w słowo Liz.
Coś w jej tonie sprawiło, że z miejsca zapragnął wziąć ją w ramiona. Jej głos brzmiał słabo, drżący i zdradzający czyste przerażenie, choć ona sama usiłowała jakkolwiek je zatuszować. Zauważył, że wyprostowała się jak w struna, mimo protestów Niny wyślizgując się z jej ramion i w popłochu cofając o krok. Jej oczy lśniły, zaś sama Elizabeth wyglądała na równie przerażoną, co i zdecydowaną, żeby zmierzyć się z prawdą. To drugie wydało mu się do przewidzenia, zwłaszcza że od samego początku uważał ją za silną – i to o wiele bardziej, niż ona sama mogłaby sądzić.
– W hotelu jest… ktoś niebezpieczny – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa. – I właśnie dlatego powinniśmy trzymać się razem.
– Jason…
Jej szept był tak cichy, że ledwo mógł go zrozumieć. Jakimś cudem pobladła jeszcze bardziej, chociaż nie sądził, że to w ogóle możliwe. Dłonie zacisnęła w pięści, przy okazji lekko pochylając się do przodu i napinając mięśnie. Krótko rozejrzała się dookoła, zupełnie jakby czegoś wypatrywała – albo raczej kogoś, o czym jednoznacznie świadczyły jej słowa. Słyszał, że puls gwałtownie jej przyśpieszył, choć Liz bez wątpienia próbowała nad sobą zapanować.
– Niemożliwe – zaoponowała natychmiast Nina. – Liz, moja droga, nie sądzę, żeby… – zaczęła, ale ostatecznie nie dokończyła i już tylko stała, energicznie potrząsając głową.
Nikt więcej się nie odezwał, ale to nie miało znaczenia. Damien mógł tylko zgadywać, czy kolejny raz w grę wchodził brat dziewczyny i to, jak bardzo Jason chciał dostać się do siostry. Z drugiej strony… Kto inny? Nie chciał o to pytać, zwłaszcza że Nina już i tak była podenerwowana tym, że sytuacja mogłaby wymykać się spod kontroli, ale podświadomie czuł, że Liz miała rację. Słodka bogini, z pewnością nie chodziło o żadnego z jego bliskich – tego jednego akurat był pewny, choć łowczyni bez wątpienia by mu nie uwierzyła.
– Damien ma rację – doszło go jakby z oddali. Zamrugał nieco nieprzytomnie, z niedowierzaniem uświadamiając sobie, że te słowa padły z ust Elizabeth. – Powinniśmy trzymać się razem.
– Ale… – zaczęła Nina, jednak coś w spojrzeniu, które rzuciła jej wnuczka, ostatecznie przekonało ją, by jednak zamilkła.
– I tak nie możemy stąd iść – wtrąciła spiętym tonem Alessia. – Skoro jest tutaj Claire, to znaczy, że mieliśmy rację. Swoją drogą, piękne podziękowanie za to, co zrobiliśmy dla Liz – syknęła, rzucając babci dziewczyny co najmniej poirytowane spojrzenie.
Nina drgnęła, po czym w pośpiechu przeniosła na nią wzrok.
– Co proszę? Co tak naprawdę próbujesz nam teraz zarzucić? – obruszyła się, odsuwając od Liz i robiąc krok w stronę Alessi.
– Nie próbuję, ale zarzucam – oznajmiła z naciskiem dziewczyna. Damien zawahał się, przez krótką chwilę wahając nad tym, czy nie powinien jej upomnieć. – Ty też cały czas to robisz, skoro twierdzisz, że któreś z nas mogło zabić tamtego mężczyznę!
– Naprawdę tak bardzo cię to szokuje? – Nina z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – W tej chwili chodzi mi przede wszystkim o bezpieczeństwo Liz. Zresztą bądźmy szczerzy… Jesteś tu dla swojej rodziny. Ile byś dla nich zrobiła, co, drogie dziecko?
Ali gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Wyraźnie czuł gniew siostry, teraz dodatkowo pomieszany z silną, przybierającą na sile konsternacją i – był tego pewien – również poczuciem winy. Chciała tego czy nie, słowa Niny dały jej do myślenia.
– Wszystko – przyznała niechętnie.
Kobieta skinęła głową, wyraźnie spodziewając się takiej odpowiedzi.
– Tak jak i ja – stwierdziła i tym razem jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej. – Co nie czyni ze mnie ani potwora, ani waszego wroga. Wiem, jak wiele wasza rodzina zrobiła dla Liz… I możesz mi wierzyć, że ze strony łowców nie grozi wam żadne niebezpieczeństwo. Tak długo, jak jesteście po naszej stronie…
– Naprawdę? – Cichy, drżący głos Claire zaskoczył wszystkich do tego stopnia, by dookoła jak na zawołanie zapanowała cisza. Dziewczyna tkwiła w miejscu, obejmując się ramionami i nieznacznie drżąc. – Więc dlaczego od kilkunastu dni boję się, bo nie wiem, co dzieje się z moją mamą… I to z waszego powodu?
Nigdy wcześniej nie brzmiała na aż tak zagniewaną i rozżaloną, a przynajmniej Damien nie przypominał sobie, by widział ją w takim stanie. Gorzej było chyba tylko wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiała z Rufusem po tym, jak poznała prawdę o tym, kto tak naprawdę był jej ojcem, przy wszystkich sugerując wampirowi, że dalsze okłamywanie nie ma sensu. Jakkolwiek by nie było, Claire zdecydowanie nie wyglądała dobrze, a coś w jej słowach sprawiło, że również on zaczął się martwić bardziej niż do tej pory.
Słodka bogini, w zasadzie gdyby się uparł, mógłby przepraszać ją za to, co się wydarzyło. Gdyby nie to, że Layla zaproponowała mu, że popilnuje Liz…
– Co takiego? – zapytała cicho Nina, nagle tracąc cały dotychczasowy rezon. – Nie sądzę, żeby…– Zamilkła, po czym z uwagą zmierzyła Claire wzrokiem. – Jak wygląda twoja mama?
Dziewczyna drgnęła, wyraźnie zaskoczona tym pytaniem.
– Jak wygląda…? – powtórzyła, chociaż sprowadzało się to wyłącznie do poruszenia wargami. Zamrugała kilkukrotnie, wyraźnie próbując pohamować łzy. – O wiele gorzej, niż zanim wylądowała tutaj! A teraz jeszcze Joce… Słodka bogini, to jest dziecko! Dlaczego tak trudno wam zrozumieć, że to po prostu…
Gwałtownie urwała, nagle prostując się niczym struna. Damien zareagował mniej więcej w tym samym momencie, niespokojnie spoglądając w głąb korytarza. Chociaż nikogo tam nie zobaczył, wszystko w nim aż krzyczało, że coś jest nie tak – i że w tej chwili powinni przestać się kłócić, warczeć na siebie wzajemnie, a w zamian w końcu ruszyć się z miejsca.
– Porozmawiamy później – oznajmił i nie czekając na czyjekolwiek protesty, w pośpiechu ruszył w stronę przeciwną do tej, z której przyszły Liz i Claire. – Na początku stąd wyjdźmy i znajdźmy jakieś bezpieczne miejsce. Wiem jak to zabrzmi, ale nasz dom…
– W porządku – przerwała mu Nina i tym krótkim zdaniem zaskoczyła go bardziej, niż czymkolwiek innym do tej pory.
Kiedy w końcu zapanowała cisza i reszta tak po prostu poszła za nim, na krótką chwilę udało mu się odzyskać utracony spokój.
Gabriel
Zaklął, po czym w pośpiechu zamknął za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Oddychał szybko i płytko przez dłuższą chwilę świadom wyłącznie tłukącego się w piersi serca. Nasłuchiwał, ale albo jego zmysły były zbyt przytłumione, by wychwycić czyjąkolwiek obecność, a może po prostu sprzyjało mu szczęście i w pobliżu faktycznie nikogo nie było.
Z wolna wypuścił powietrze, próbując się uspokoić. Nie miał pojęcia, gdzie podziały się Renesmee i Beau, i to go martwiło, zwłaszcza że w pewnym momencie poczuł bardzo przytłumione, ale wciąż obecne zdenerwowanie żony. Skoro Nessie bała się aż do tego stopnia, by wieź dała o sobie znać nawet w takich warunkach, coś zdecydowanie było na rzeczy. To, że po raz kolejny ktoś na jego oczach próbował ją skrzywdzić, również mu nie pomagało, wręcz podsycając gniew, który towarzyszył mu aż do tej pory.
Gabriel skrzywił się, jednocześnie nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Niech to szlag! Kręciło mu się w głowie, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Musiał się uspokoić, a przynajmniej zrobić coś, byleby zapomnieć, że znów potrzebował tego, ale…
Och, gdyby to faktycznie było takie proste!
Głód dawał mu się we znaki, bynajmniej nie żądając od niego natychmiastowego zaspokojenia krwią. To nie było zwykłe pragnienie, ale to specyficzne i bardziej wymagające – wręcz zabójcze, gdyby pozwolił sobie zbytnio się zapędzić. Potrzebował energii i to go niepokoiło, zwłaszcza że w obecnej sytuacji zdecydowanie nie powinien pozwolić sobie na taką słabość. W najgorszym wypadku okazałoby się, że nawet człowiek jest wystarczająco silny, by sobie z nim poradzić, a do tego w żadnym razie nie mógł dopuścić.
Joce mogła go potrzebować. Już nawet nie chodziło o Nessie, choć i niepokój o żonę dawał mu się we znaki. Jakkolwiek by nie było, to córka wysuwała się na pierwszy plan, przysłaniając potrzebę chronienia Renesmee i Layli, choć i je pragnął jak najszybciej odnaleźć. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie tak i to mu się nie podobało, sprawiając, że czuł się coraz bardziej sfrustrowany. Czuł, że niepotrzebnie traci siły na zamartwianie się, ale nic nie mógł poradzić na to, że jego myśli raz po raz uciekały ku najbliższym.
To miejsce zdecydowanie nie było normalne. Mógł się tego spodziewać już wtedy, gdy Renesmee opowiadała mu o tych dziwnie zachowujących się ludziach. Z tym, który ją zaatakował, i z którym ostatecznie sam walczył, bez wątpienia tak było. Szlag, żaden śmiertelnik nie poruszał się aż tak szybko. Co więcej, żaden normalny człowiek nie miał w sobie czegoś, co od samego patrzenia doprowadzało do szału, podsycając głód i sprawiając, że tym bardziej chciało mu się rozszarpać gardło. Gabriel do tej pory błogosławił fakt, że facet sam zdecydował się wycofać i po prostu uciekł, bo czuł się tak niepewny i dziwnie roztrzęsiony, że naprawdę nie ręczył za siebie.
Z drugiej strony, naprawdę musiał się posilić. Potrzebował kogoś, kto posłużyłby mu jako ofiara, choć starał się o tym nie myśleć. Nessie z pewnością nie byłaby zadowolona, chociaż zwykle przymykała oczy na ten rodzaj polowania, tym bardziej że zwykle robił wszystko, byleby nikogo nie zabić. Jeśli żywił się regularnie, mimochodem podbierając energię różnym osobom i w takich ilościach, by nawet tego nie zauważyli, wszystko było w porządku, ale teraz…
Nie chciał zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby zbytnio go poniosło. Wiedział jedynie, że za żadne skarby nie może pozwolić sobie na to, by siostry albo żona użyczyły mu siebie, bo to jak nic skończyłoby się tragedią.
Cisza mimo wszystko miała w sobie coś kojącego, tak jak i poczucie, że był sam. Przełknął z trudem, po czym wyprostował się, by móc rozejrzeć się po pokoju, w którym się znalazł. W pomieszczeniu panował półmrok, ale to mu nie przeszkadzało, bo i tak doskonale widział każdy szczegół. To wystarczyło, by zorientował się, że znajduje się w czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na laboratorium – małe i o wiele mniej chaotyczne niż to Rufusa, ale jednak.
– Och, świetnie… – mruknął, po czym bez pośpiechu odsunął się od drzwi, po chwili wahania decydując się ruszyć w głąb pokoju.
Trudno było stwierdzić, czy z tego miejsca korzystano regularnie. Wyglądało na czyste, wręcz sterylne, przez co nie był w stanie wyczuć czegokolwiek, co świadczyłoby, że niedawno ktoś tutaj przebywał. W milczeniu przypatrywał się pozastawianym blatom i urządzeniom, których i tak nie potrafił nazwać. W powietrzu unosił się dziwny, typowy dla szpitala zapach, ale nie zwracał na to większej uwagi; w zasadzie zdążył się do tego przyzwyczaić, kiedy ponad wiek wcześniej próbował pomagać Carlisle’owi w pracy, naiwnie licząc na to, że dozna nagłego olśnienia w kwestii tego, jak powinien radzić sobie z ubytkami energii.
Cóż, teraz miał pewność, że to bez sensu, a jemu nie pozostało nic innego, jak uważać, by przypadkiem nie skrzywdzić dzieciaków albo Nessie. Kiedy na dodatek okazało się, że Alessia przejęła tę niedoskonałość po nim, niejako utwierdził się w przekonaniu, że to coś nieuniknionego – rodzaj choroby, którą najwyraźniej dało się przekazać w genach.
Odrzucił od siebie niechciane myśli, z dwojga złego woląc skupić się na laboratorium. Teraz już nie miał wątpliwości co do tego, że znaleźli się w rodzaju jakiejś jednostki badawczej, czy cholera wie czego jeszcze. Martwił się już wtedy, gdy Jocelyne wylądowała w tym dziwnym ośrodku, gdzie najwyraźniej ktoś próbował ją potraktować jako eksperymentalny obiekt, z kolei teraz… Zwłaszcza po tym, co zasugerował Rufus, wskazując im dość oczywistą zależność między zniknięciem Layli, a pojawieniem się istot, które miały jakiś związek z eksperymentami z wampirzą krwią, wnioski nasuwały się same. Co więcej, wcale mu się nie podobały, jedynie podsycając gniew. Jeśli ktokolwiek spróbował tknąć jego siostrę, o córce i Claire nie wspominając…
Dźwięk rozsuwanych drzwi skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast odwrócił się, gotowy do ataku, w następnej sekundzie stając tuż przed wyraźnie zaskoczonym, wpatrzonym w niego mężczyzną.
– Och…
Nieznajomy w popłochu cofnął się o krok. Ciemne oczy utkwił w Gabrielu, najwyraźniej zdajać sobie sprawę z tego, kogo ma przed sobą. Mimo wszystko wyglądał na zaskakująco wręcz spokojnego, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto ma ochotę odwrócić się na pięcie i uciec w popłochu.
Przez kilka następnych sekund oboje trwali w ciszy. Gabriel pomyślał, że nieznajomy niejako spadał mu z nieba, zwłaszcza przez wzgląd na głód, ale z jakiegoś powodu nie zdecydował się na atak. Zabijanie byłoby proste, ale zbyt wiele się działo, by tak po prostu pozbył się pierwszej, na dodatek nieuzbrojonej osoby, która nie próbowała go zabić po tym, jak znalazł się w tym miejscu.
– Nie skrzywdzę cię – oznajmił wprost, starannie dobierając słowa. O ile nie zaczniesz uciekać, dopowiedział w myślach, dochodząc do wniosku, że te słowa nie zabrzmiałyby zbyt pocieszająco, gdyby zdecydował się wypowiedzieć je na głos.
Mężczyzna po prostu na niego patrzył, intensywnie nad czymś myśląc. Gabriel miał ochotę przeniknąć jego umysł i tym samym ułatwić sobie zadanie, po prostu odszukując informacje, które go interesowały, ale nie zaryzykował posunięcie się do czegoś takiego. W tamtej chwili nie ufał sobie na tyle, by skorzystać z telepatii, zwłaszcza że nawet z odległości aura nieznajomego nieustannie go kusiła. Gdyby choć spróbował, nie powstrzymałby się przed zaspokojeniem głodu, a to jak nic skończyłoby się uśmierceniem tego mężczyzny.
– Och, rozumiem… – usłyszał i przez krótką chwilę naszła go irracjonalna, a przy tym niepokojąca myśl, że ten człowiek jakimś cudem mógł poznać jego myśli. – Przyszliście po nią – oznajmił, a Gabriel wyprostował się, nagle wytrącony z równowagi.
– Co takiego?
Mimo wszystko nie oczekiwał odpowiedzi. W zamian w pośpiechu zrobił krok naprzód, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego robi.
Mężczyzna obserwował go ze spokojem. W pewnym momencie nawet wysilił się na blady uśmiech, co jedynie utwierdziło Gabriela w przekonaniu, że coś było z nim nie tak. Z drugiej strony, chwilami miał wrażenie, że instynkt samozachowawczy większości ludzi, których spotykał na co dzień, wyjechał na wakacje, więc na dłuższą metę zachowanie tego gościa wcale nie było aż tak dziwne.
– Mówię o Layli – wyjaśnił cicho mężczyzna. Wciąż nie odrywał wzroku od bladej twarzy Gabriela. – Swoją drogą, mam na imię Simon. Jestem…
– Gdzie jest moja siostra? – przerwał mu, nie zamierzając tracić czasu na bezsensowną gadkę.
Simon uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. To była zaledwie krótka chwila, bo zaraz po tym skinął głową, zupełnie jakby coś w tym, co powiedział mu Gabriel, pasowało do jego dotychczasowych przypuszczeń.
– Siostry… Faktycznie jesteście podobni – oznajmił i zabrzmiał przy tym niemal pogodnie. – To znaczy…
Nie miał okazji dokończyć, bo Gabriel bezceremonialnie pokonał dzieląca ich odległość, pod wpływem impulsu zaciskając obie dłonie na ramionach nieznajomego. Z trudem powstrzymał się od zrobieniem czegoś więcej, zwłaszcza że bliskość aury i zapach krwi Simona skutecznie dawały mu się we znaki, drażniąc bardziej niż cokolwiek innego.
– Wiesz, gdzie jest Layla? Na litość bogini… – zniecierpliwił się. – Zabierz mnie do niej. Inaczej przysięgam, że…
– Domyślam się. – W głosie Simona pierwszy raz doszukał się nuty niepokoju. Zmusił się do poluzowania uścisku, tym bardziej że wszystko wskazywało na to, że mężczyzna zamierzał mu pomóc. – Po cichu miałem nadzieję, że ktoś się pojawi. Ta dziewczyna nie powinna się tutaj znaleźć… Zresztą jak i dwie pozostałe – stwierdził, a Gabriel spojrzał na niego z niedowierzaniem.
Tym razem nie skomentował słów Simona, z dwojga złego woląc zdecydować się na ciszę. Tak było prościej, nie wspominając o tym, że w głowie miał pustkę, co w szczególności przy wciąż odczuwanym głodzie aż za nadto dawało mu się we znaki.
Wciąż czuł na sobie przenikliwe spojrzenie mężczyzny. Miał wręcz wrażenie, że Simon na coś czeka – rodzaj konkretnej reakcji, tak jak wtedy, kiedy wspomniał o Layli – ostatecznie jednak musiał dojść do wniosku, że nie ma na co liczyć, bo odezwał się ponownie:
– To miejsce jest niebezpieczne, przynajmniej dla nieśmiertelnych. Nie wiem ile razy rozmawiałem z resztą o tym, że Layla… A potem trafiły tutaj jeszcze te dwie małe i ona twierdziła, że to dzieci. Nie tak powinno być – przyznał, brzmiąc przy tym tak, jakby za wszelką cenę próbował się wytłumaczyć. Gabriel jedynie potrząsnął głową, po czym rzucił mu naglące spojrzenie, gotowy natychmiast przerwać dalszy wywód Simona. – W porządku – zreflektował się tamten. – To teraz bez znaczenia… Mogę cię zabrać do siostry i… Jocelyne, tak? Młodsza ma na imię Jocelyne.
Wolał nie zastanawiać się, skąd Simon czerpał tę wiedzę, a tym bardziej dlaczego nie wspominał o Claire. Później, postanowił, bo to wydawało się sensowne. Musiał na początek odnaleźć którąkolwiek, dopiero później zamierzając odszukać pozostałych. Skoro mógł spróbować zapewnić bezpieczeństwo córce i bliźniaczce, na dobry początek musiało wystarczyć.
A później, pomyślał mimochodem, w pośpiechu ruszając za Simonem, znajdę resztę. Choćbym miał zrównać to miejsce z ziemią.
Pomimo zmęczenia czuł, że jak najbardziej mógłby to zrobić.

1 komentarz:

  1. No i jest rozdział! ;3 Przy okazji informuję, że niedawno w zakładkach pojawił się przedpremierowy opis ósmego tomu. Zainteresowanych zapraszam tutaj ;>
    Przy okazji informacja dla pewnego anonimka: odpisałam na Twoje komentarze. I przypominam, że zawsze jestem chętna, żeby popisać prywatnie, bo nie wszystko mogę wyjawić na blogu :)

    Nessa

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa