Claire
Rozmowa z Simonem nie
dawała jej spokoju. Chociaż znacznie rozluźniła się z chwilą, w której
mężczyzna jedna wyprowadził ją z pokoju z kryształem, Claire nie
mogła powstrzymać się przed pośpiesznym analizowaniem wszystkiego, co
usłyszała. To, o co ten mężczyzna ją wypytywał… Miała wrażenie, że to coś
więcej niż zwykła ciekawość, a sam Simon może okazać się naprawdę
niebezpieczny.
Był jeszcze
tamten wampir, Jaques, który spoglądał na nią tak dziwnie. Coś było na rzeczy,
ale była w stanie co najwyżej zgadywać, co takiego działo się w tym
miejscu. Naprawdę zaczynała się bać, stopniowo dochodząc do wniosku, że
sytuacja prezentowała się o wiele gorzej, niż mogłaby do tej pory
przypuszczać. Naprawdę chciała wierzyć, że chęć współpracy i obietnica
wyjaśnienia tego i owego, okażą się wystarczające, by zapewnić
bezpieczeństwo sobie, Layli i Jocelyne, jednak im dłużej się nad tym
zastanawiała, tym więcej miała wątpliwości.
Na pewno
wiedziała już, że powinna zważać na słowa. Cokolwiek by powiedziała, mogło
zostać wykorzystane jako broń, a na to nie mogła pozwolić. W tamtej
chwili wręcz cieszyła się, że jednak nie była telepatką, mimowolnie
zastanawiając nad tym, czy gdyby dysponowała nadnaturalnymi zdolnościami, Simon
nakłaniałby ją do dotknięcia kryształu. Skoro nawet bez dysponowania mocą
wolała trzymać się od kamienia z daleka, coś zdecydowanie musiało być na
rzeczy.
Miała
wątpliwości, kiedy mężczyzna poprowadził ją do kolejnego pomieszczenia, tym
razem jednak nie dostrzegła w pokoju niczego, co mogłoby ją zaniepokoić.
To było laboratorium, na dodatek uporządkowane, więc nie widziała powodu, by
czuć się jakkolwiek nieswojo. Zabawne, bo pewnie każda inna osoba na jej
miejscu poczułaby się przynajmniej osaczona, Claire jednak rozejrzała się
z zaciekawieniem, spoglądając na obecny w tym miejscu sprzęt. Cóż,
przynajmniej widziała blaty i nie musiała obawiać się, że przypadkiem
potknie się o stos książek, notatek albo cokolwiek innego, czego mogłaby
się spodziewać, gdyby przebywała w pracowni ojca. Z drugiej strony,
prawda była taka, że zdążyła przywyknąć do panującego w laboratorium
Rufusa chaosu, przez co spoglądanie na uporządkowaną, niemalże sterylną
przestrzeń, wydało się dziewczynie… nudne.
To nie jest normalne, prawda? Nie tego się
po mnie spodziewał, pomyślała mimochodem, aż nazbyt świadoma, że Simon nie
odrywał od niej wzroku. Wydawał się na coś czekać, niemalże przenikając ją
spojrzeniem, co na dłuższą metę okazało się wyjątkowo irytujące.
– Coś nie
tak? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać.
Mężczyzna
z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Jesteś
zadziwiająco spokojna – stwierdził i zawahał się na krótką chwilę. – To
dobrze, bo nie stanie ci się krzywda. Pomyślałem po prostu, że łatwiej będzie
ci rozmawiać, jeśli wyjaśnię na czym do tej pory stoimy.
– W porządku.
Chciała
przynajmniej wierzyć, że tak jest. Swoją drogą, w ten sposób niejako szedł
jej na rękę, a przynajmniej miała taką nadzieję. Wciąż nie dysponowała
żadnym konkretnym planem, w efekcie próbując co najwyżej skoncentrować się
na jak największej liczbie szczegółów, w nadziei na nagłe olśnienie. Warto
było obserwować, a później odpowiednio łączyć fakty, a przynajmniej
taką miała nadzieję. Potrzebowała jakiegokolwiek punktu zaczepienia, by mieć
szansę zrobić coś praktycznego – choćby jednak dorwać się do jakiegoś komputera
w nadziei na to, że uda jej się namieszać w zabezpieczeniach i elektronice.
Z drugiej
strony, do pewnego stopnia naprawdę liczyła, że sprawy rozwiążą się same. To
było jak marzenie ściętej głowy – czymś absolutnie nierealnym, wręcz naiwnym –
ale nie mogła powstrzymać się od tych myśli. Gdyby istniał choć cień szansy, że
wystarczy ustosunkować się do informacji, które zgromadzili łowcy… Po prostu
wytłumaczyć, gdzie popełnili błędy i pokazać, jak wyglądała rzeczywistość…
Nieznacznie
potrząsnęła głową. Podejrzewała, że gdyby to było takie proste, mama już dawno
by sobie poradziła.
– Layla
była mocno wzburzona, kiedy próbowałem wtajemniczyć ją w część naszych
projektów. Zwłaszcza to, co tyczyło się wampirzej krwi… – Simon westchnął
przeciągle i już nie miała wątpliwości, że te rozmowy nie wyglądały zbyt
interesująco. Zdenerwowana mama to nigdy nic dobrego, a sądząc po tym,
w jakim była stanie… – Ale ty jesteś inna, prawda Claire? Ty wiesz, że
nauka wymaga poświęceń.
– I zdrowego
rozsądku – wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać. – Igranie z naturą też ma
swoje granice, których nie należy przekraczać, a tutaj właśnie do tego
doszło.
Nie chciała
myśleć o tym, czego doświadczyła w domu Marissy, ale wspomnienia
w naturalny sposób zaczęły ją dręczyć. Oczywiście Rufus i tak trzymał
ją na dystans, izolując od głównego problemu – w końcu ani razu nie miała
styczności z tym, co kryło się w piwnicy domu Licavolich – ale to nie
miało znaczenia. Liczyło się, że sytuacja przymusiła go do powiedzenia
wystarczająco wielu rzeczy, by Claire rozumiała, co się stało. Zdaniem ojca tak
właśnie było – a to, co zobaczyła i co sam jej powiedział, w zupełności
wystarczyło, by wyciągnęła poprawne wnioski.
Już nawet
nie chodziło o to, skąd on sam wiedział pewne rzeczy. Nie chciała
rozmyślać nad przeszłością, chociaż przecież doskonale zdawała sobie sprawę
z tego, że jej ojciec nie był święty. Ba! Jakoś nie miała wątpliwości, że
wciąż potrafiłby aż za bardzo się zapędzić, gdyby nie ona i mama. W jakiś
sposób pobudzały w nim człowieczeństwo, co zwłaszcza w przypadku
kogoś takiego jak on okazało się kluczowe. Jakkolwiek by jednak nie było,
spędziła z Rufusem dość czasu, by nauczyć się granic i zrozumieć
najistotniejsze kwestie. W tym to, co wydawało się najważniejsze w obecnej
sytuacji: to, że wampirzej krwi za żadne skarby nie należało podawać ludziom.
– Więc
wiesz, jakie jest ryzyko? – usłyszała i to wystarczyło, by spojrzała na
swojego rozmówcę z niedowierzaniem.
– Ryzyko? –
powtórzyła, nie kryjąc oszołomienia. – Ryzykiem jest to, czy kobieta
bezpiecznie donosi nieśmiertelny płód podczas ciąży. Tutaj za każdym razem mamy
do czynienia z nieszczęściem.
– Niektórzy
przeżywają, więc…
– Jakim
kosztem? – przerwała, nie mogąc się powstrzymać. Czuła się niemniej pobudzona,
co i wtedy, gdy rozmawiała z Rafaelem na temat Lily Anne, mimo
strachu gotowa prowadzić z nim sensowną dyskusję.
Simon
rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie.
–
Wnioskuję, że już się z tym spotkałaś – stwierdził cicho, niemalże
łagodnie. – Nie wiem, jakie masz doświadczenia, ale byłbym wdzięczny, gdybyś
nie spoglądała na mnie w taki sposób, Claire. Nikt z nas nigdy nie
miał złych zamiarów.
– Spotkałam
wyłącznie istoty, które wy stworzyliście. A jedna z nich zabiła kogoś
bliskiego mojej przyjaciółce – oznajmiła cicho, starannie dobierając słowa. –
Do tej pory nie miałam pojęcia. Tej krwi po prostu nigdy się nie mieszało.
Nigdy – powtórzyła z naciskiem.
Coś
ścisnęło ją w gardle na samą myśl o ojcu Marissy. Nie chciała myśleć
o tamtym dniu, zwłaszcza że wkrótce po tym zginął Seth, ale nie mogła ot
tak odciąć się od tego tematu. Nie, skoro rozmowa ostatecznie przybrała taki
obrót.
– Więc czym
to jest? Opowiedz mi, jak powinno wyglądać… z perspektywy kogoś
nieśmiertelnego.
Jeszcze
kiedy mówił, zachęcająco kiwnął głową w stronę niewielkiego, wciśniętego
w kąt pomieszczenia stolika. Chcąc nie chcąc zajęła metalowe krzesło,
wciąż z uwagą obserwując poczytania Simona. Mężczyzna wciąż stał,
właściwie nie odrywając od niej wzroku i wydając się nad czymś intensywnie
myśleć.
Przez krótką
chwilę miała ochotę zapytać, dlaczego wciąż byli sami. Sądząc po tym, w jaki
sposób rozmawiał z nią jeszcze w obecności mamy i Joce, nie miał
zastrzeżeń do informacji, których mogły mu udzielić. Skoro tak, w jaki
sposób miała przekonać kogokolwiek innego, skoro Simon pozostawał jedynym
słuchaczem?
Nie
zapytała o to, ale nagle naszło ją przejmujące uczucie bycia obserwowaną.
– Nie wiem
od czego zacząć – przyznała cicho, rzucając swojemu rozmówcy przepraszające
spojrzenie. – Może… Och, tak naprawdę istnieją dwie rasy, które my nazywamy
„wampirami”. I jedna z nich jest o wiele potężniejsza. Można by
powiedzieć, że naturalna, bo występowała od samego początku… Nie przeczę, że
wszyscy byli kiedyś ludźmi, ale zostali przemienieni, kiedy…
– Tak,
przez jad – przerwał niecierpliwie Simon. – O tym wiemy. Długo tkwiliśmy
w martwym punkcie, bo właściwie nie mieliśmy żadnych szans walczyć.
Niewiele to miało związku z tymi wszystkimi podaniami o świetle dnia,
kołkach i kłach… Ale potem coś się zmieniło, prawda? – dodał, a Claire
mimowolnie zadrżała. – Podobno nie po raz pierwszy, ale…
Nie od razu
zareagowała na te słowa, sama niepewna, jak powinna interpretować wzmiankę na
końcu. W istocie, gdyby się nad tym zastanowić, mężczyzna trafił w sedno
– nowe wampiry na długo zostały
zapomniane, chociaż jakieś musiały przetrwać, skoro ostatecznie wróciły,
zresztą tak jak i Isobel. Historia miała to do siebie, że lubiła się
powtarzać, poza tym pewne fakty w naturalny sposób bywały zapomniane.
Swoją drogą, właśnie to sugerował jej Rafael, przypominając, że istniały tak
zwane „czarne karty”, które zarówno nieśmiertelni, jak i ludzie, po prostu
pomijali, nie chcąc przekazywać ich kolejnym pokoleniom.
– Tak –
przyznała cicho. – Trochę się zmieniło, kiedy pojawili się pierwsi… zarażeni.
W zasadzie trudno to opisać, zwłaszcza mnie, bo urodziłam się już po tych
zmianach.
– Ale? –
drążył Simon, wyraźnie nie zamierzając dać za wygraną.
Claire
westchnęła.
– Czasami
mówimy o „nowych” wampirach – przyznała, starannie dobierając słowa. Mimo
wszystko zawsze czuła się dobrze, kiedy musiała wytłumaczyć jakąś czystko
naukową kwestię, a przecież teraz właśnie o to chodziło. – Ktoś taki
jak moja mama… Tyle że te wampiry nie powstały naturalnie. W uproszczeniu
mogłabym to nazwać wirusem, który działał na pół-wampiry. Ludzka kobieta jest
w stanie zajść w ciążę z wampirem. Stąd… Cóż, tacy jak ja, bo po
części jestem człowiekiem – przypomniała, chociaż ten fakt w żadnym
stopniu nie poprawiał jej sytuacji. – Jeśli spojrzeć na moich pobratymców,
jesteśmy o wiele słabsi od w pełni nieśmiertelnych. Czasami
dysproporcja jest znacząca, tak jak z Joce, bo ona naprawdę ma więcej
z człowieka niż nieśmiertelnej. Wirus miał to eliminować – pozwalać odciąć
się od emocji, z czasem doprowadzić do śmierci i… zmartwychwstania.
Z ludźmi najwyraźniej jest tak, że przez wampirzą krew nie potrafią
przejść pierwszej fazy – utykają gdzieś między momentem zarażenia a śmiercią,
ale za to z pełnym obciążeniem tym, co muszą zmienić wampiry przed i po
przemianie. Dla kogoś, kto wciąż pozostaje człowiekiem, to musi być katorga.
Zamilkła,
uświadamiając sobie, że w którymś momencie zapędziła się, w pośpiechu
wyrzucając z siebie kolejne słowa. Mówiła szybko i rzeczowo, nie
mogąc pozbyć się wrażenia, że zwracała się bardziej do siebie niż do Simona.
Już od dłuższego czasu dręczyło ją wszystko, czego się dowiedziała, teraz zaś
miała okazję, by spróbować to uporządkować. W ten sam sposób zwykle
radziła sobie ze wszystkim, czego próbował nauczyć ją Rufus – pozwalała, by
podsuwał jej fakty i wskazówki, a potem układała to wszystko w spójną
całość, pozwalając by ojciec skorygował ewentualne błędy, które popełniła.
Tym razem
nie miała nikogo, kto mógłby powiedzieć jej, czy podejrzenia, które miała, były
poprawne, ale to wydawało się najmniej istotne. Nie musiało, skoro tak naprawdę
wiedziała, że ma rację. Co więcej, wypowiedziane na głos brzmiało naprawdę źle
– o wiele gorzej niż wtedy, gdy po prostu podejrzewała.
Z wahaniem
spojrzała na Simona, świadoma, że wciąż z uwagą ją obserwował. Mogła tylko
zgadywać, co takiego w tamtej chwili chodziło mu po głowie, zwłaszcza że
wyglądał na zafascynowanego sposobem, w jaki się wypowiadała. Nie miała
pojęcia, co powinna o tym sądzić, a tym bardziej czy postąpiła
słusznie, godząc się rozwodzić nad wszystkim, co chciał wiedzieć. To nie tak,
że miała jakiś szczególny wybór, ale mimo wszystko…
–
Zadziwiające jest to, jak wiele wiesz – stwierdził w zamyśleniu Simon. – Oczywiście
nie ma w tym nic złego. Po prostu zadziwia mnie sposób, w jaki się
wyrażasz – wyjaśnił, a dziewczyna wymownie uniosła brwi ku górze.
– Nie
rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Mężczyzna
zaśmiał się cicho. Było w tym coś wymuszonego, a może to po prostu
ona miała problem ze stwierdzeniem, które z reakcji jej rozmówcy były tak
naprawdę szczere.
– Jesteś
inteligentna. Mówiłem to już Layli, a teraz potwierdzam, zwłaszcza że
jestem pod wrażeniem, Claire – stwierdził, po czym raptownie spoważniał. – To,
co mi tłumaczysz, ma znaczenie. A sądząc po tym, co powiedziałaś matce,
jest tego więcej.
– Zależy
o co chodzi – przyznała wymijająco, nagle zaczynając mieć wątpliwości.
Zdecydowanie musiała uważać na to, co mówiła.
– O to,
co powiedziałaś o szczepionce – wyjaśnił pośpiesznie Simon. – Porównujesz
wampiryzm do choroby? Tak to działa?
– Mój tata
dostaje szału przez takie porównanie, ale to chyba najbliższe prawdy… –
Zamilkła, wahając się przez dłuższą chwilę. – Rozumiem to wszystko, bo mam
dobrego nauczyciela. Poza tym sama pomagałam przy szczepionce. Skoro my
szukaliśmy rozwiązania, żeby zatrzymać ten rodzaj przemiany, to chyba
oczywiste, że nie potrzebujemy ani broni, ani tym bardziej nie chcemy krzywdzić
wszystkich wokół – zauważyła przytomnie.
Z
zaskoczeniem uświadomiła sobie, że nie powstrzymała nutki goryczy, która jak na
zawołanie wkradła się do jej głosu. Nie chciała tego okazywać, ale też nie była
w stanie zareagować inaczej, wciąż porażona sposobem, w jaki myśleli
łowcy. Jasne, być może ludzie faktycznie znajdowali się na straconej pozycji,
nie zdając sobie sprawy z tego, co kryło się w mroku, ale
doprowadzili do tego na własne życzenie. Co więcej, to wyparcie wydawało się
właściwe, w dużej mierze ułatwiając sytuację i zapewniając wszystkim
w miarę spokojną egzystencję. Wystarczyło spojrzeć jak zachowywali się ci
wszyscy ogarnięci strachem ludzie, by zrozumieć, gdzie leżał problem.
Inna
sprawa, że wampiry zabijały po to, żeby przetrwać. To leżało w ich
naturze, a za większość przypadkowych mordów tak czy inaczej odpowiadał
trudny do opanowania instynkt. Młody, ogarnięty żądzą krwi nieśmiertelny
zdecydowanie nie był w pełni świadomym, planującym kolejne posunięcia
psychopatą, prawda? Co prawda podejrzewała, że dla ludzi nie było to żadnym
usprawiedliwieniem, ale prawda była taka, że w przypadku nieśmiertelnych
w grę wchodziła przede wszystkim natura. Wszystko działało w ten
sposób, bo właśnie tak wyglądał świat.
Zupełnie
inaczej sprawy miały się w tym miejscu, skoro ci ludzie byli w stanie
uśmiercać sobie podobnych, igrając z czymś, czego nawet nie rozumieli.
– Wiem… Ja
to wiem, Claire – zapewnił pośpiesznie Simon. – Rozumiem… Z kolei innymi
kieruje strach. Nie powinniśmy mieć do nich o to pretensji.
To strach ma usprawiedliwiać uśmiercanie
kolejnych dzieciaków tylko po to, by stworzyć kolejne potwory?, pomyślała
z niedowierzaniem, ale nie odważyła się zadać tego pytania na głos.
Zacisnęła
usta, dochodząc do wniosku, że tymczasowo milczenie będzie bezpieczniejsze.
Czekała na kolejne pytania, próbując skupić się na tyle, by jak najmniej
zastanawiać się nad tym, co i dlaczego mogłaby bezpiecznie zdradzić temu
mężczyźnie. Z tym, że Simon również milczał, bez pośpiechu krążąc po
laboratorium i wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Muszę
pobrać ci krew – oznajmił nagle, zatrzymując się tuż przed nią.
Zawahała
się, z powątpiewaniem spoglądając na zapakowaną strzykawkę, którą
przygotował. To i tak brzmiało lepiej, niż gdyby nagle spróbował jej
wstrzyknąć wampirzą krew.
– Dlaczego?
– zapytała wprost, ale nawet nie drgnęła, kiedy podszedł bliżej, by ująć ją za
rękę. Bez słowa wyprostowała ramię, pozwalając, żeby zacisnął ucisk powyżej jej
łokcia.
– Właśnie
przez to, co powiedziałaś o szczepionce. Może jednak będziesz dla nas
przydatna i to nawet bardziej, niż mogłoby ci się wydawać.
Obserwowała
go w milczeniu, niemalże z obojętnością, zwłaszcza że igła nie robiła
na niej wrażenia. Zdecydowanie bardziej przejmowała się tym, czego mógł chcieć
od jej krwi i czy faktycznie mogła liczyć na to, że ograniczy się do małej
fiolki. Z jednej strony to wydawało się naturalne, że był zaintrygowany
wzmiankami o szczepionce i tym, że mogłaby być odporna na przemianę,
ale z drugiej…
Och, może
ją sprawdzał. A może oczekiwał, że uda mu się znaleźć coś więcej.
Uparcie
trwała w ciszy, mimowolnie zastanawiając nad tym, co powinna zrobić.
W zamyśleniu wbiła wzrok w strzykawkę, niemalże obojętnie obserwując,
jak ta napełnia się krwią. W porządku, nie była wampirzycą, więc nie
musiała obawiać się, że ktoś wykorzysta choćby odrobinę posoki, by zrobić coś
naprawdę głupiego. W zasadzie z dwojga złego wolała, żeby skupili się
na wzmiankach o szczepionce, bo to mogło przynieść o wiele więcej
dobrego, niż dalsze eksperymentowanie z genami. Tak przynajmniej sądziła,
chociaż zdążyła przekonać się, że pomysły ludzi w tym miejscu pozostawiały
naprawdę wiele do życzenia.
– Chciałbym
na chwilę wyjść, o ile nie masz nic przeciwko – usłyszała i to
wystarczyło, by z powątpiewaniem spojrzała na Simona. W pośpiechu
zgięła ramię, przyciskając rękę do piersi, ledwo tylko mężczyzna oswobodził ją
ze swojego uścisku. – Chętnie jeszcze z tobą porozmawiam, ale najpierw
muszę coś załatwić.
– Mam tutaj
zaczekać – domyśliła się.
Nie
zaprotestował, co samo w sobie wydało jej się dziwne. Słodka bogini,
naprawdę zamierzał zostawić ją tak po prostu w laboratorium? To brzmiało
wręcz wyjątkowo naiwnie, nawet jeśli wcześniej stwierdził, że wierzy w jej
słowa. Zdążyła się zresztą przekonać, że myślenie o ucieczce wcale nie
było takie proste – nie w tym miejscu – zwłaszcza że nie mogła ot tak
zostawić mamy i Jocelyne. Możliwe, że Simon to wiedział, ograniczając się
do świadomości, że i tak miała zbyt wiele do stracenia, by zdobyć się na
coś głupiego.
Odprowadziła
go wzrokiem, kiedy mruknął coś na temat tego, że zaraz wraca. Została sama,
wciąż nieruchomo siedząc na metalowym krzesełku i czując przede wszystkim
to, w jaki sposób serce tłukło jej się w piersi. Po raz wtóry
niespokojnie rozejrzała się dookoła, zupełnie jakby spodziewała się zobaczyć
w laboratorium coś, czego nie powinna – kamerę, jakąś postać albo
cokolwiek innego, co świadczyłoby o tym, że wcale nie została sama. Miała
wrażenie, że najrozsądniej tak czy inaczej byłoby po prostu siedzieć i cierpliwie
czekać na powrót Simona, nawet jeśli perspektywa odpowiadania na dalsze pytania
coraz mniej jej się podobała – nie, skoro czuła, że jej rozmówca miał wyjątkowo
niepokojący sposób spoglądania na rzeczywistość. Czuła, że igra z ogniem,
w równym stopniu mogąc poprawić sytuację, co i nieświadomie wszystko
zepsuć.
Właściwie
sama nie była pewna, co podkusiło ją, by poderwać się na równe nogi. Z uwagą
rozejrzała się po laboratorium, co okazało się bardzo proste, skoro
pomieszczenie wyglądało na uporządkowane. Jej uwagę jak na zawołanie
przyciągnął wygaszony komputer, zwłaszcza że już wcześniej zastanawiała się nad
możliwościami, które zyskałaby, gdyby zdołała podpiąć się do sieci. Na dobry
początek potrzebowała przynajmniej informacji, żeby rozeznać się na czym stała
i podjąć jakąkolwiek decyzję.
Zawahała
się, dopiero po kilku kolejnych sekundach wahania decydując się ułożyć palce na
klawiaturze. Wystarczyło jedno kliknięcie, by ekran ułożonego na blacie laptopa
rozjaśnił się, ku jej zaskoczeniu ukazując nie ekran logowania, ale pulpit. Słodka bogini… Poważnie?, pomyślała
z niedowierzaniem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
To, że w tak dobrze zabezpieczonym miejscu, dostęp do komputera mógł się
okazać wręcz dziecinnie prosty, wydawało się wręcz niedorzeczne – a przy
tym zadziwiająco wręcz prawdziwe.
Z wolna
wypuściła powietrze, nagle uświadamiając sobie, że z wrażenia aż
wstrzymała oddech. Nie chciała pozwolić sobie na przedwczesną radość, aż nazbyt
świadoma, że wciąż tak naprawdę nie wiedziała niczego. W zasadzie nie
miała pojęcia, czego i gdzie powinna szukać, ale…
W
zamyśleniu nie od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. W ostatniej
chwili usłyszała dźwięk uchylanych drzwi i przeładowywanej broni, nagle
pojmując, że po raz kolejny ktoś próbował do niej celować.
– Nie
ruszaj się…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz