24 marca 2018

Dwieście osiemdziesiąt osiem

Claire
Rozmowa z Simonem nie dawała jej spokoju. Chociaż znacznie rozluźniła się z chwilą, w której mężczyzna jedna wyprowadził ją z pokoju z kryształem, Claire nie mogła powstrzymać się przed pośpiesznym analizowaniem wszystkiego, co usłyszała. To, o co ten mężczyzna ją wypytywał… Miała wrażenie, że to coś więcej niż zwykła ciekawość, a sam Simon może okazać się naprawdę niebezpieczny.
Był jeszcze tamten wampir, Jaques, który spoglądał na nią tak dziwnie. Coś było na rzeczy, ale była w stanie co najwyżej zgadywać, co takiego działo się w tym miejscu. Naprawdę zaczynała się bać, stopniowo dochodząc do wniosku, że sytuacja prezentowała się o wiele gorzej, niż mogłaby do tej pory przypuszczać. Naprawdę chciała wierzyć, że chęć współpracy i obietnica wyjaśnienia tego i owego, okażą się wystarczające, by zapewnić bezpieczeństwo sobie, Layli i Jocelyne, jednak im dłużej się nad tym zastanawiała, tym więcej miała wątpliwości.
Na pewno wiedziała już, że powinna zważać na słowa. Cokolwiek by powiedziała, mogło zostać wykorzystane jako broń, a na to nie mogła pozwolić. W tamtej chwili wręcz cieszyła się, że jednak nie była telepatką, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy gdyby dysponowała nadnaturalnymi zdolnościami, Simon nakłaniałby ją do dotknięcia kryształu. Skoro nawet bez dysponowania mocą wolała trzymać się od kamienia z daleka, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
Miała wątpliwości, kiedy mężczyzna poprowadził ją do kolejnego pomieszczenia, tym razem jednak nie dostrzegła w pokoju niczego, co mogłoby ją zaniepokoić. To było laboratorium, na dodatek uporządkowane, więc nie widziała powodu, by czuć się jakkolwiek nieswojo. Zabawne, bo pewnie każda inna osoba na jej miejscu poczułaby się przynajmniej osaczona, Claire jednak rozejrzała się z zaciekawieniem, spoglądając na obecny w tym miejscu sprzęt. Cóż, przynajmniej widziała blaty i nie musiała obawiać się, że przypadkiem potknie się o stos książek, notatek albo cokolwiek innego, czego mogłaby się spodziewać, gdyby przebywała w pracowni ojca. Z drugiej strony, prawda była taka, że zdążyła przywyknąć do panującego w laboratorium Rufusa chaosu, przez co spoglądanie na uporządkowaną, niemalże sterylną przestrzeń, wydało się dziewczynie… nudne.
To nie jest normalne, prawda? Nie tego się po mnie spodziewał, pomyślała mimochodem, aż nazbyt świadoma, że Simon nie odrywał od niej wzroku. Wydawał się na coś czekać, niemalże przenikając ją spojrzeniem, co na dłuższą metę okazało się wyjątkowo irytujące.
– Coś nie tak? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać.
Mężczyzna z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Jesteś zadziwiająco spokojna – stwierdził i zawahał się na krótką chwilę. – To dobrze, bo nie stanie ci się krzywda. Pomyślałem po prostu, że łatwiej będzie ci rozmawiać, jeśli wyjaśnię na czym do tej pory stoimy.
– W porządku.
Chciała przynajmniej wierzyć, że tak jest. Swoją drogą, w ten sposób niejako szedł jej na rękę, a przynajmniej miała taką nadzieję. Wciąż nie dysponowała żadnym konkretnym planem, w efekcie próbując co najwyżej skoncentrować się na jak największej liczbie szczegółów, w nadziei na nagłe olśnienie. Warto było obserwować, a później odpowiednio łączyć fakty, a przynajmniej taką miała nadzieję. Potrzebowała jakiegokolwiek punktu zaczepienia, by mieć szansę zrobić coś praktycznego – choćby jednak dorwać się do jakiegoś komputera w nadziei na to, że uda jej się namieszać w zabezpieczeniach i elektronice.
Z drugiej strony, do pewnego stopnia naprawdę liczyła, że sprawy rozwiążą się same. To było jak marzenie ściętej głowy – czymś absolutnie nierealnym, wręcz naiwnym – ale nie mogła powstrzymać się od tych myśli. Gdyby istniał choć cień szansy, że wystarczy ustosunkować się do informacji, które zgromadzili łowcy… Po prostu wytłumaczyć, gdzie popełnili błędy i pokazać, jak wyglądała rzeczywistość…
Nieznacznie potrząsnęła głową. Podejrzewała, że gdyby to było takie proste, mama już dawno by sobie poradziła.
– Layla była mocno wzburzona, kiedy próbowałem wtajemniczyć ją w część naszych projektów. Zwłaszcza to, co tyczyło się wampirzej krwi… – Simon westchnął przeciągle i już nie miała wątpliwości, że te rozmowy nie wyglądały zbyt interesująco. Zdenerwowana mama to nigdy nic dobrego, a sądząc po tym, w jakim była stanie… – Ale ty jesteś inna, prawda Claire? Ty wiesz, że nauka wymaga poświęceń.
– I zdrowego rozsądku – wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać. – Igranie z naturą też ma swoje granice, których nie należy przekraczać, a tutaj właśnie do tego doszło.
Nie chciała myśleć o tym, czego doświadczyła w domu Marissy, ale wspomnienia w naturalny sposób zaczęły ją dręczyć. Oczywiście Rufus i tak trzymał ją na dystans, izolując od głównego problemu – w końcu ani razu nie miała styczności z tym, co kryło się w piwnicy domu Licavolich – ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że sytuacja przymusiła go do powiedzenia wystarczająco wielu rzeczy, by Claire rozumiała, co się stało. Zdaniem ojca tak właśnie było – a to, co zobaczyła i co sam jej powiedział, w zupełności wystarczyło, by wyciągnęła poprawne wnioski.
Już nawet nie chodziło o to, skąd on sam wiedział pewne rzeczy. Nie chciała rozmyślać nad przeszłością, chociaż przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej ojciec nie był święty. Ba! Jakoś nie miała wątpliwości, że wciąż potrafiłby aż za bardzo się zapędzić, gdyby nie ona i mama. W jakiś sposób pobudzały w nim człowieczeństwo, co zwłaszcza w przypadku kogoś takiego jak on okazało się kluczowe. Jakkolwiek by jednak nie było, spędziła z Rufusem dość czasu, by nauczyć się granic i zrozumieć najistotniejsze kwestie. W tym to, co wydawało się najważniejsze w obecnej sytuacji: to, że wampirzej krwi za żadne skarby nie należało podawać ludziom.
– Więc wiesz, jakie jest ryzyko? – usłyszała i to wystarczyło, by spojrzała na swojego rozmówcę z niedowierzaniem.
– Ryzyko? – powtórzyła, nie kryjąc oszołomienia. – Ryzykiem jest to, czy kobieta bezpiecznie donosi nieśmiertelny płód podczas ciąży. Tutaj za każdym razem mamy do czynienia z nieszczęściem.
– Niektórzy przeżywają, więc…
– Jakim kosztem? – przerwała, nie mogąc się powstrzymać. Czuła się niemniej pobudzona, co i wtedy, gdy rozmawiała z Rafaelem na temat Lily Anne, mimo strachu gotowa prowadzić z nim sensowną dyskusję.
Simon rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie.
– Wnioskuję, że już się z tym spotkałaś – stwierdził cicho, niemalże łagodnie. – Nie wiem, jakie masz doświadczenia, ale byłbym wdzięczny, gdybyś nie spoglądała na mnie w taki sposób, Claire. Nikt z nas nigdy nie miał złych zamiarów.
– Spotkałam wyłącznie istoty, które wy stworzyliście. A jedna z nich zabiła kogoś bliskiego mojej przyjaciółce – oznajmiła cicho, starannie dobierając słowa. – Do tej pory nie miałam pojęcia. Tej krwi po prostu nigdy się nie mieszało. Nigdy – powtórzyła z naciskiem.
Coś ścisnęło ją w gardle na samą myśl o ojcu Marissy. Nie chciała myśleć o tamtym dniu, zwłaszcza że wkrótce po tym zginął Seth, ale nie mogła ot tak odciąć się od tego tematu. Nie, skoro rozmowa ostatecznie przybrała taki obrót.
– Więc czym to jest? Opowiedz mi, jak powinno wyglądać… z perspektywy kogoś nieśmiertelnego.
Jeszcze kiedy mówił, zachęcająco kiwnął głową w stronę niewielkiego, wciśniętego w kąt pomieszczenia stolika. Chcąc nie chcąc zajęła metalowe krzesło, wciąż z uwagą obserwując poczytania Simona. Mężczyzna wciąż stał, właściwie nie odrywając od niej wzroku i wydając się nad czymś intensywnie myśleć.
Przez krótką chwilę miała ochotę zapytać, dlaczego wciąż byli sami. Sądząc po tym, w jaki sposób rozmawiał z nią jeszcze w obecności mamy i Joce, nie miał zastrzeżeń do informacji, których mogły mu udzielić. Skoro tak, w jaki sposób miała przekonać kogokolwiek innego, skoro Simon pozostawał jedynym słuchaczem?
Nie zapytała o to, ale nagle naszło ją przejmujące uczucie bycia obserwowaną.
– Nie wiem od czego zacząć – przyznała cicho, rzucając swojemu rozmówcy przepraszające spojrzenie. – Może… Och, tak naprawdę istnieją dwie rasy, które my nazywamy „wampirami”. I jedna z nich jest o wiele potężniejsza. Można by powiedzieć, że naturalna, bo występowała od samego początku… Nie przeczę, że wszyscy byli kiedyś ludźmi, ale zostali przemienieni, kiedy…
– Tak, przez jad – przerwał niecierpliwie Simon. – O tym wiemy. Długo tkwiliśmy w martwym punkcie, bo właściwie nie mieliśmy żadnych szans walczyć. Niewiele to miało związku z tymi wszystkimi podaniami o świetle dnia, kołkach i kłach… Ale potem coś się zmieniło, prawda? – dodał, a Claire mimowolnie zadrżała. – Podobno nie po raz pierwszy, ale…
Nie od razu zareagowała na te słowa, sama niepewna, jak powinna interpretować wzmiankę na końcu. W istocie, gdyby się nad tym zastanowić, mężczyzna trafił w sedno – nowe wampiry na długo zostały zapomniane, chociaż jakieś musiały przetrwać, skoro ostatecznie wróciły, zresztą tak jak i Isobel. Historia miała to do siebie, że lubiła się powtarzać, poza tym pewne fakty w naturalny sposób bywały zapomniane. Swoją drogą, właśnie to sugerował jej Rafael, przypominając, że istniały tak zwane „czarne karty”, które zarówno nieśmiertelni, jak i ludzie, po prostu pomijali, nie chcąc przekazywać ich kolejnym pokoleniom.
– Tak – przyznała cicho. – Trochę się zmieniło, kiedy pojawili się pierwsi… zarażeni. W zasadzie trudno to opisać, zwłaszcza mnie, bo urodziłam się już po tych zmianach.
– Ale? – drążył Simon, wyraźnie nie zamierzając dać za wygraną.
Claire westchnęła.
– Czasami mówimy o „nowych” wampirach – przyznała, starannie dobierając słowa. Mimo wszystko zawsze czuła się dobrze, kiedy musiała wytłumaczyć jakąś czystko naukową kwestię, a przecież teraz właśnie o to chodziło. – Ktoś taki jak moja mama… Tyle że te wampiry nie powstały naturalnie. W uproszczeniu mogłabym to nazwać wirusem, który działał na pół-wampiry. Ludzka kobieta jest w stanie zajść w ciążę z wampirem. Stąd… Cóż, tacy jak ja, bo po części jestem człowiekiem – przypomniała, chociaż ten fakt w żadnym stopniu nie poprawiał jej sytuacji. – Jeśli spojrzeć na moich pobratymców, jesteśmy o wiele słabsi od w pełni nieśmiertelnych. Czasami dysproporcja jest znacząca, tak jak z Joce, bo ona naprawdę ma więcej z człowieka niż nieśmiertelnej. Wirus miał to eliminować – pozwalać odciąć się od emocji, z czasem doprowadzić do śmierci i… zmartwychwstania. Z ludźmi najwyraźniej jest tak, że przez wampirzą krew nie potrafią przejść pierwszej fazy – utykają gdzieś między momentem zarażenia a śmiercią, ale za to z pełnym obciążeniem tym, co muszą zmienić wampiry przed i po przemianie. Dla kogoś, kto wciąż pozostaje człowiekiem, to musi być katorga.
Zamilkła, uświadamiając sobie, że w którymś momencie zapędziła się, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Mówiła szybko i rzeczowo, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zwracała się bardziej do siebie niż do Simona. Już od dłuższego czasu dręczyło ją wszystko, czego się dowiedziała, teraz zaś miała okazję, by spróbować to uporządkować. W ten sam sposób zwykle radziła sobie ze wszystkim, czego próbował nauczyć ją Rufus – pozwalała, by podsuwał jej fakty i wskazówki, a potem układała to wszystko w spójną całość, pozwalając by ojciec skorygował ewentualne błędy, które popełniła.
Tym razem nie miała nikogo, kto mógłby powiedzieć jej, czy podejrzenia, które miała, były poprawne, ale to wydawało się najmniej istotne. Nie musiało, skoro tak naprawdę wiedziała, że ma rację. Co więcej, wypowiedziane na głos brzmiało naprawdę źle – o wiele gorzej niż wtedy, gdy po prostu podejrzewała.
Z wahaniem spojrzała na Simona, świadoma, że wciąż z uwagą ją obserwował. Mogła tylko zgadywać, co takiego w tamtej chwili chodziło mu po głowie, zwłaszcza że wyglądał na zafascynowanego sposobem, w jaki się wypowiadała. Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić, a tym bardziej czy postąpiła słusznie, godząc się rozwodzić nad wszystkim, co chciał wiedzieć. To nie tak, że miała jakiś szczególny wybór, ale mimo wszystko…
– Zadziwiające jest to, jak wiele wiesz – stwierdził w zamyśleniu Simon. – Oczywiście nie ma w tym nic złego. Po prostu zadziwia mnie sposób, w jaki się wyrażasz – wyjaśnił, a dziewczyna wymownie uniosła brwi ku górze.
– Nie rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Mężczyzna zaśmiał się cicho. Było w tym coś wymuszonego, a może to po prostu ona miała problem ze stwierdzeniem, które z reakcji jej rozmówcy były tak naprawdę szczere.
– Jesteś inteligentna. Mówiłem to już Layli, a teraz potwierdzam, zwłaszcza że jestem pod wrażeniem, Claire – stwierdził, po czym raptownie spoważniał. – To, co mi tłumaczysz, ma znaczenie. A sądząc po tym, co powiedziałaś matce, jest tego więcej.
– Zależy o co chodzi – przyznała wymijająco, nagle zaczynając mieć wątpliwości. Zdecydowanie musiała uważać na to, co mówiła.
– O to, co powiedziałaś o szczepionce – wyjaśnił pośpiesznie Simon. – Porównujesz wampiryzm do choroby? Tak to działa?
– Mój tata dostaje szału przez takie porównanie, ale to chyba najbliższe prawdy… – Zamilkła, wahając się przez dłuższą chwilę. – Rozumiem to wszystko, bo mam dobrego nauczyciela. Poza tym sama pomagałam przy szczepionce. Skoro my szukaliśmy rozwiązania, żeby zatrzymać ten rodzaj przemiany, to chyba oczywiste, że nie potrzebujemy ani broni, ani tym bardziej nie chcemy krzywdzić wszystkich wokół – zauważyła przytomnie.
Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że nie powstrzymała nutki goryczy, która jak na zawołanie wkradła się do jej głosu. Nie chciała tego okazywać, ale też nie była w stanie zareagować inaczej, wciąż porażona sposobem, w jaki myśleli łowcy. Jasne, być może ludzie faktycznie znajdowali się na straconej pozycji, nie zdając sobie sprawy z tego, co kryło się w mroku, ale doprowadzili do tego na własne życzenie. Co więcej, to wyparcie wydawało się właściwe, w dużej mierze ułatwiając sytuację i zapewniając wszystkim w miarę spokojną egzystencję. Wystarczyło spojrzeć jak zachowywali się ci wszyscy ogarnięci strachem ludzie, by zrozumieć, gdzie leżał problem.
Inna sprawa, że wampiry zabijały po to, żeby przetrwać. To leżało w ich naturze, a za większość przypadkowych mordów tak czy inaczej odpowiadał trudny do opanowania instynkt. Młody, ogarnięty żądzą krwi nieśmiertelny zdecydowanie nie był w pełni świadomym, planującym kolejne posunięcia psychopatą, prawda? Co prawda podejrzewała, że dla ludzi nie było to żadnym usprawiedliwieniem, ale prawda była taka, że w przypadku nieśmiertelnych w grę wchodziła przede wszystkim natura. Wszystko działało w ten sposób, bo właśnie tak wyglądał świat.
Zupełnie inaczej sprawy miały się w tym miejscu, skoro ci ludzie byli w stanie uśmiercać sobie podobnych, igrając z czymś, czego nawet nie rozumieli.
– Wiem… Ja to wiem, Claire – zapewnił pośpiesznie Simon. – Rozumiem… Z kolei innymi kieruje strach. Nie powinniśmy mieć do nich o to pretensji.
To strach ma usprawiedliwiać uśmiercanie kolejnych dzieciaków tylko po to, by stworzyć kolejne potwory?, pomyślała z niedowierzaniem, ale nie odważyła się zadać tego pytania na głos.
Zacisnęła usta, dochodząc do wniosku, że tymczasowo milczenie będzie bezpieczniejsze. Czekała na kolejne pytania, próbując skupić się na tyle, by jak najmniej zastanawiać się nad tym, co i dlaczego mogłaby bezpiecznie zdradzić temu mężczyźnie. Z tym, że Simon również milczał, bez pośpiechu krążąc po laboratorium i wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Muszę pobrać ci krew – oznajmił nagle, zatrzymując się tuż przed nią.
Zawahała się, z powątpiewaniem spoglądając na zapakowaną strzykawkę, którą przygotował. To i tak brzmiało lepiej, niż gdyby nagle spróbował jej wstrzyknąć wampirzą krew.
– Dlaczego? – zapytała wprost, ale nawet nie drgnęła, kiedy podszedł bliżej, by ująć ją za rękę. Bez słowa wyprostowała ramię, pozwalając, żeby zacisnął ucisk powyżej jej łokcia.
– Właśnie przez to, co powiedziałaś o szczepionce. Może jednak będziesz dla nas przydatna i to nawet bardziej, niż mogłoby ci się wydawać.
Obserwowała go w milczeniu, niemalże z obojętnością, zwłaszcza że igła nie robiła na niej wrażenia. Zdecydowanie bardziej przejmowała się tym, czego mógł chcieć od jej krwi i czy faktycznie mogła liczyć na to, że ograniczy się do małej fiolki. Z jednej strony to wydawało się naturalne, że był zaintrygowany wzmiankami o szczepionce i tym, że mogłaby być odporna na przemianę, ale z drugiej…
Och, może ją sprawdzał. A może oczekiwał, że uda mu się znaleźć coś więcej.
Uparcie trwała w ciszy, mimowolnie zastanawiając nad tym, co powinna zrobić. W zamyśleniu wbiła wzrok w strzykawkę, niemalże obojętnie obserwując, jak ta napełnia się krwią. W porządku, nie była wampirzycą, więc nie musiała obawiać się, że ktoś wykorzysta choćby odrobinę posoki, by zrobić coś naprawdę głupiego. W zasadzie z dwojga złego wolała, żeby skupili się na wzmiankach o szczepionce, bo to mogło przynieść o wiele więcej dobrego, niż dalsze eksperymentowanie z genami. Tak przynajmniej sądziła, chociaż zdążyła przekonać się, że pomysły ludzi w tym miejscu pozostawiały naprawdę wiele do życzenia.
– Chciałbym na chwilę wyjść, o ile nie masz nic przeciwko – usłyszała i to wystarczyło, by z powątpiewaniem spojrzała na Simona. W pośpiechu zgięła ramię, przyciskając rękę do piersi, ledwo tylko mężczyzna oswobodził ją ze swojego uścisku. – Chętnie jeszcze z tobą porozmawiam, ale najpierw muszę coś załatwić.
– Mam tutaj zaczekać – domyśliła się.
Nie zaprotestował, co samo w sobie wydało jej się dziwne. Słodka bogini, naprawdę zamierzał zostawić ją tak po prostu w laboratorium? To brzmiało wręcz wyjątkowo naiwnie, nawet jeśli wcześniej stwierdził, że wierzy w jej słowa. Zdążyła się zresztą przekonać, że myślenie o ucieczce wcale nie było takie proste – nie w tym miejscu – zwłaszcza że nie mogła ot tak zostawić mamy i Jocelyne. Możliwe, że Simon to wiedział, ograniczając się do świadomości, że i tak miała zbyt wiele do stracenia, by zdobyć się na coś głupiego.
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy mruknął coś na temat tego, że zaraz wraca. Została sama, wciąż nieruchomo siedząc na metalowym krzesełku i czując przede wszystkim to, w jaki sposób serce tłukło jej się w piersi. Po raz wtóry niespokojnie rozejrzała się dookoła, zupełnie jakby spodziewała się zobaczyć w laboratorium coś, czego nie powinna – kamerę, jakąś postać albo cokolwiek innego, co świadczyłoby o tym, że wcale nie została sama. Miała wrażenie, że najrozsądniej tak czy inaczej byłoby po prostu siedzieć i cierpliwie czekać na powrót Simona, nawet jeśli perspektywa odpowiadania na dalsze pytania coraz mniej jej się podobała – nie, skoro czuła, że jej rozmówca miał wyjątkowo niepokojący sposób spoglądania na rzeczywistość. Czuła, że igra z ogniem, w równym stopniu mogąc poprawić sytuację, co i nieświadomie wszystko zepsuć.
Właściwie sama nie była pewna, co podkusiło ją, by poderwać się na równe nogi. Z uwagą rozejrzała się po laboratorium, co okazało się bardzo proste, skoro pomieszczenie wyglądało na uporządkowane. Jej uwagę jak na zawołanie przyciągnął wygaszony komputer, zwłaszcza że już wcześniej zastanawiała się nad możliwościami, które zyskałaby, gdyby zdołała podpiąć się do sieci. Na dobry początek potrzebowała przynajmniej informacji, żeby rozeznać się na czym stała i podjąć jakąkolwiek decyzję.
Zawahała się, dopiero po kilku kolejnych sekundach wahania decydując się ułożyć palce na klawiaturze. Wystarczyło jedno kliknięcie, by ekran ułożonego na blacie laptopa rozjaśnił się, ku jej zaskoczeniu ukazując nie ekran logowania, ale pulpit. Słodka bogini… Poważnie?, pomyślała z niedowierzaniem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. To, że w tak dobrze zabezpieczonym miejscu, dostęp do komputera mógł się okazać wręcz dziecinnie prosty, wydawało się wręcz niedorzeczne – a przy tym zadziwiająco wręcz prawdziwe.
Z wolna wypuściła powietrze, nagle uświadamiając sobie, że z wrażenia aż wstrzymała oddech. Nie chciała pozwolić sobie na przedwczesną radość, aż nazbyt świadoma, że wciąż tak naprawdę nie wiedziała niczego. W zasadzie nie miała pojęcia, czego i gdzie powinna szukać, ale…
W zamyśleniu nie od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. W ostatniej chwili usłyszała dźwięk uchylanych drzwi i przeładowywanej broni, nagle pojmując, że po raz kolejny ktoś próbował do niej celować.
– Nie ruszaj się…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa