11 lutego 2018

Dwieście siedemdziesiąt siedem

Jocelyne
Zamrugała nieco nieprzytomnie. Przez kilka pierwszych sekund tępo wpatrywała się w coś, co ostatecznie okazało się zwykłą szklanką z wodą. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszym odruchu, zaraz po tym zaczynając mieć wątpliwości. Kwestia zaufania komukolwiek, zwłaszcza ze świadomością, że miejsce to jakkolwiek wiązało się z Projektem Beta, zdecydowanie nie było czymś do czego się paliła.
– Dziękuję – mruknęła już z przyzwyczajenia, ale nie tknęła naczynia. Po tym jak raz zaufała Julie, nie zamierzała popełniać tego samego błędu po raz drugi.
– Mhm… – Simon spojrzał na nią z powątpiewaniem, po czym z przeciągłym westchnieniem przeniósł wzrok na Laylę. – Jesteście do siebie zadziwiająco podobne.
Wampirzyca rzuciła mu znużone spojrzenie. Wciąż trzymała się na dystans, wyraźnie próbując nie reagować na zapach krwi oraz troskliwe spojrzenia, które raz po raz rzucała jej Claire.
– Pod jakim względem? – zapytała w końcu. – Mówiłam ci już, że to moja bratanica, więc…
– Pod takim, że mi nie ufacie – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością.
– Naprawdę aż tak cię to szokuje w obecnej sytuacji? – obruszyła się Layla.
Przez moment wyglądała na chętną, żeby dodać coś jeszcze, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian nerwowo zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Joce mimo wszystko miała wrażenie, że przez ułamek sekundy była w stanie dostrzec błysk czerwieni w zwykle niebieskich oczach.
– Mamo…?
Claire również musiała to zauważyć. Z wolna przesunęła się bliżej wampirzycy, ta jednak powstrzymała ją, energicznie zaczynając kręcić głową.
– Radzę sobie – zapewniła pośpiesznie. – Po prostu… na razie trzymajcie się na dystans. Sama wiesz – dodała, rzucając córce znaczące spojrzenie. Chyba nawet próbowała uśmiechnąć się w charakterystyczny dla siebie, przesadnie wręcz optymistyczny sposób, ale wyszło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Jak długo? – zapytała natychmiast dziewczyna i choć to pytanie początkowo wydało się Jocelyne bez sensu, Layla najwyraźniej musiała je zrozumieć.
– To nie ma teraz znaczenia – zapewniła pośpiesznie. – Teraz i tak przejmuję się czymś innym, więc… Hej, Joce, już ci lepiej? – dodała, bezceremonialnie zmieniając temat.
Jocelyne z wolna wyprostowała się na krześle. Poczuła się dziwnie, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że Layla mimo wszystko spoglądała na nią inaczej niż zwykle. Mogła tylko zgadywać, jak atrakcyjna jej krew musiała być dla głodnego nieśmiertelnego. Zaczynała podejrzewać, że wampirzyca nie miała co liczyć na choćby odrobinę posoki od dnia, w którym wylądowała w tym miejscu, więc… zdecydowanie zbyt długo.
Mimowolnie zadrżała, nagle zaniepokojona. Uświadomiła sobie, że podświadomie napinała mięśnie, siedząc dosłownie jak na szpilkach i w pewnym sensie… obawiając się Layli. Wiedziała, że to instynkt, a ta naprawdę mogła okazać się niebezpieczna, gdyby straciła kontrolę, ale i tak perspektywa lękania się ukochanej ciotki, wydała jej się co najmniej abstrakcyjna.
– Tak… Chyba tak – powiedziała z opóźnieniem, uświadamiając sobie, że milczała zdecydowanie zbyt długo, by wydało się to naturalne. Zaczęła nerwowo bawić się włosami, raz po raz nawijając jasny kosmyk na palec. – Czy… mogłabym ci pomóc? Nigdy tego nie robiłam, ale… wiem, że mogłaby i… – zaczęła z wahaniem, jednak Layla nie dała jej dokończyć.
– Nie ma mowy! – rzuciła o wiele ostrzej, niż Jocelyne mogłaby się spodziewać. Wampirzyca skrzywiła się, po czym pośpiesznie zreflektowała, widząc jak w odpowiedzi na jej reakcję, Joce mimowolnie się wzdryga. – Po prostu nie… Nie ma takiej potrzeby, kochanie. Zresztą nadal nie wyglądasz dobrze.
Innymi słowy, nie ufała sobie na tyle, by sobie na to pozwolić. Nigdy wcześniej nie podejrzewała, że znajdzie się w sytuacji, w której Layla mogłaby się bać zbliżyć do niej albo Claire. To nie powinno mieć miejsca, nie wspominając o wrażeniu, że naprawdę nie mogła ciotce ufać – nie, skoro w grę wchodziło tak silne pragnienie. Czasami odczuwała wątpliwości, kiedy przebywała z Rufusem, aż nazbyt świadoma, że miała do czynienia z kimś okazjonalnie nieprzewidywalnym, ale nigdy wcześniej podobne myśli nie tyczyły się jego drugiej połówki.
Z wolna wypuściła powietrze z płuc. Wszystko było nie tak, a jakby tego było mało…
– Jeśli nadal boli cię głowa, po prostu to wypij. Powinno pomóc – oznajmił nagle Simon.
– Co to jest? – zapytała, instynktownie odsuwając się od wciąż stojącej na stole szklanki.
Wcześniej mimochodem pomyślała, że mogłaby mieć do czynienia z czymś innym niż woda, jednak teraz miała tego jednoznaczne potwierdzenie. Momentalnie napięła mięśnie, czując się co najmniej zdradzoną. Co prawda mogła zapytać już na samym początku, ale to w najmniejszym nawet stopniu nie usprawiedliwiało w jej oczach tego, że ktoś całkiem obcy próbował podsuwać jej jakikolwiek środek.
– Coś przeciwbólowego – usłyszała w odpowiedzi. – Jeśli nie chcesz, nie pij. Ale zasadniczo nie mam powodu, by chcieć którąkolwiek skrzywdzić – zapewnił, a wciąż milcząca Layla prychnęła. Joce natychmiast przeniosła na nią wzrok, wampirzyca jednak nawet słowem nie skomentowała tego, co powiedział Simon.
– Ja… – Dziewczyna odchrząknęła, po czym wymownie spojrzała na szklankę. – Słyszałam pełno takich zapewnień, kiedy byłam w ośrodku. Szkoda, że ostatnim razem, kiedy wypiłam coś, co miało mi „pomóc”, prawie oszalałam – rzuciła zgoryczą, nie mogąc się powstrzymać.
Niechętnie wspominała o tym, co się wtedy stało, zwłaszcza przez wzgląd na Dallasa. Istniało wiele kwestii, których nie chciała poruszać, bo wydawały się zbyt bolesne albo niejasne. Miała równie wiele pytań, których nigdy nie zadała, bo sądziła, że wszystkie osoby, które miały szansę udzielić jej odpowiedzi, najzwyczajniej w świecie zginęły z rąk Within i demonów, które wypuściła.
– Nie rozumiem…
W milczeniu zmierzyła Simona wzrokiem.
– Projekt miał jakiś związek z tym miejscem, tak? I sądzę, że wszyscy tutaj wiedzieli o demonach – dodała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że trafiła w sedno. Mężczyzna mimo wszystko nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy wspomniała o tych istotach po raz pierwszy. – Już raz wypiłam coś, czego nie powinnam. Skoro mój dar to nie tajemnica… Wtedy przestałam widzieć i słyszeć kogokolwiek z… tamtego świata – przyznała, starannie dobierając słowa. – I to byłoby dobre, gdyby nie cena. Jeśli mam oszaleć z bólu, wolę to, co czuję teraz.
Wbiła wzrok w blat stołu, kolejny raz mając wrażenie, że znalazła się w samym środku zainteresowania. Nie chciała tego, tak jak i wyraźnie zaniepokojonych, zaskoczonych jej słowami Clare i Layli. Podejrzewała, że do tej pory jedynie tata tak naprawdę znał szczegóły, o ile sięgnął aż tak daleko, kiedy pozwoliła mu wniknąć w swój umysł. Ta kwestia zresztą wydawała się mało istotna, dotychczas stanowiąc mało znaczący incydent – coś, o czym jak najszybciej pragnęła zapomnieć. Po tym jak ośrodek został zrównany z ziemią, wszystko co wiązało się z projektem przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Cholera… – mruknął Simon. Po jego tonie trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Wydaje mi się, że aktualna wersja jest bardziej skuteczna, ale…
– Aktualna wersja czego? – wtrąciła dotychczas milcząca Claire. Dosłownie wyjęła jej to pytanie z ust, co było dobre, zwłaszcza że Joce czuła się zbyt zdezorientowana, by skupić się na rozmowie.
– Leków – rzucił jakby od niechcenia. – To znaczy… Testujemy różne rzeczy, tak? Layla widziała, że różnie zbyt bywa. Tak czy inaczej, z założenia Projekt Beta nie powinien mieć dostępu do niczego, co jest niebezpieczne.
– Cóż za łaskawość… – mruknęła Layla.
Simon się skrzywił.
– Mój Boże, nie oceniaj tego tak ostro, dobrze? Wcześniej wcale nie pracowaliśmy… w tak bezwzględny sposób – powiedział, ostrożnie dobierając słowa.
– Wcześniej zabijaliście mniej osób? – nie dawała za wygraną wampirzyca.
Jocelyne aż wzdrygnęła się na te słowa. Kiedy mimowolnie pomyślała o zakrwawionej dziewczynie, którą dopiero co widziała, dodatkowo poczuła, że zaczyna jej się robić niedobrze. Tak, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Ugh… – Simon skrzywił się, po czym nerwowo przeczesał ciemne włosy palcami. Wyglądał na podenerwowanego, zupełnie jakby ktoś nagle zapędził go pod ścianę, nie dając szans na ucieczkę. – Dobrze, po kolei. Mamy mało czasu, więc będę się streszcza… Mogłem zresztą zrobić to dawno temu, gdybyś chciała ze mną rozmawiać – dodał, wymownie zerkając na Laylę.
Wampirzyca rzuciła mu wymowne, wyprane z jakichkolwiek emocji spojrzenie.
– I dlatego od samego początku powtarzałeś mi, że wszystko jest w absolutnym porządku, a trzymanie mnie tutaj jest najlepszym, co mogłoby mnie spotkać? – zapytała cicho.
Mężczyzna jedynie się skrzywił.
– W porządku… – mruknął z rezerwą. – Ja… Uznajmy, że myślałem od tamtego czasu. I dalej podtrzymuję, że nie chcę niczego złego.
Layla nie odpowiedziała. Na kilka następnych sekund zapanowała wymowna, przenikliwa cisza, kolejny raz sprawiając, że Jocelyne zaczęła czuć się nieswojo.
Nerwowo zacisnęła usta, wciąż czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Kątem oka spojrzała na szklankę z wodą, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy jednak nie popełniała błędu, odrzucając propozycję.
– Twierdzisz, że one to dzieci… A jak długo sama już żyjesz, co Laylo? – zapytał nagle Simon, ponownie podejmując temat.
– Dość długo – odpowiedziała wymijająco wampirzyca.
Nawet jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości co do tak lakonicznej odpowiedzi, nie dał niczego po sobie poznać.
– Więc popraw mnie w razie co, ale śmiem twierdzić, że nieśmiertelni istnieją równie długo, co i rasa ludzka. Tworzycie jakiś odmienny świat, o którym większość z nas nie wie i którego przez większość czasu nie dostrzegamy… To przerażające – dodał po chwili zastanowienia. – Więc spójrz na to tak: jesteście wy i my. Gdzie wy najpewniej doskonale wiecie kim jesteśmy, jak działamy… Żyjecie pośród nas. Macie pełną świadomość tego, jak wygląda świat, podczas gdy my zachowujemy się jak dzieci we mgle. Na nieświadomą zwierzynę łatwiej polować, prawda?
Nikt mu nie odpowiedział. Jocelyne mimowolnie pomyślała o tym, że coś w takim spojrzeniu na świat było sensowne, zwłaszcza myśląc o nieśmiertelnych przez pryzmat tych wszystkich wierzeń i historii, które opowiadali sobie ludzie.
Simon wydawał się czytać jej w myślach, bo odchrząknął, po czym mówił dalej:
– Oczywiście pośród nas istnieją też tacy, którzy wiedzą więcej… Po prostu wierzą w to, co słyszeli albo doświadczyli dość, by jednak uwierzyć. Ciekawość jest w pełni ludzka, prawda? To, że boimy się tego, czego nie znamy, również. No i… Oczywiste, że będziemy się bronić – ciągnął, coraz szybciej wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Więc skoro wy polujecie, to my też.
– Mówisz o łowcach – wtrąciła Claire.
Mężczyzna urwał, po czym spojrzał na dziewczynę z zaciekawieniem.
– Masz mądrą córkę – zauważył, ale jego słowa nie zrobiły na Layli żadnego znaczenia.
– Mów dalej – ponagliła spiętym tonem. – Słyszałam o łowcach. Ale to od zawsze bardziej pasowało mi do…
– Zamierzchłych czasów i ciemnogrodu? Pewnie wtedy zaczynaliśmy – stwierdził, po czym wzruszył ramionami. – Teraz wam pewnie łatwiej, prawda? Ludzie nie wierzą. Większość z nas jest tutaj z racji tradycji, a nigdy tak naprawdę nie widziała wampira na oczy. Widziałaś, jak zachowywał się tamten strażnik… Mam wrażenie, że część z nich ekscytuje się jak dzieci, wyobrażając sobie polowanie na coś dotychczas nieznanego, ale kiedy przychodzi co do czego… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Rozumiesz już? Ja chciałem… dawać szansę. Ty jesteś taka ludzka, Laylo. One też – dodał, wymownie zerkając kolejno na Laylę, a potem Jocelyne. – Chciałem zrozumieć… I zapewnić bezpieczeństwo. Może źle się do tego zabrałem, ale nie chcę myśleć o was w kategorii niebezpiecznych zwierząt. Mówiłem ci, że dużo myślałem… I obserwowałem, bo ty nie chciałaś mi niczego powiedzieć. Widziałem obrączkę i to, jak nerwowo reagowałaś na pytania o rodzinę… Albo teraz, kiedy chodzi o twoją córkę i bratanicę. Nie jesteś człowiekiem, jasne, ale to wszystko jest w pełni ludzkie!
Brzmiał na co najmniej podekscytowanego wnioskami, które udało mu się wyciągnąć. W pewnym momencie wręcz nachylił się do przodu, wspierając obie dłonie na blacie stołu i tkwiąc w tej pozycji, obserwował Laylę. Od samego początku zwracał się wyłącznie do niej, dziwnie wręcz zafascynowany; wydawał się oczekiwać jakiejkolwiek reakcji z jej strony – aprobaty, potwierdzenia albo czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że kobieta mogłaby być pod wrażeniem wniosków, które wyciągnął. Joce wręcz przyszło do głowy, że to wyglądało niemalże jak jakiś wyjątkowo nieporadny, z góry skazany na niepowodzenie podryw, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni – i to zwłaszcza teraz, kiedy czuła się wyczerpana.
Wujek Rufus byłby zachwycony…, pomyślała mimochodem. Już i tak podejrzewała, że razem z Gabrielem zamierzali przy pierwszej możliwej okazji zrównać to miejsce z ziemią. Z łatwością mogła to sobie wyobrazić, tak jak i to, że przynajmniej ten jeden raz mieliby szansę się porozumieć.
Poczuła, że robi jej się zimno na samą myśl. Chciała zrzucić to na zmęczenie albo panujący w tym miejscu chłód, ale wiedziała, że to zdecydowanie nie działało w ten sposób. Przecież wiedziała, że wszystko to, co działo się w tym miejscu, przekraczało jej zdolności pojmowania. Co więcej, nie miała nawet pewności czy bardziej przerażała jej perspektywa tego, co mogłoby się wydarzyć, kiedy jej bliscy dotrą do tego miejsca, czy może raczej to, że nikt nie przyjdzie.
– Więc to jest takie szokujące? To, że żyjąc obok siebie, jesteśmy podobni?
Głos Claire skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Była wręcz kuzynce wdzięczna za to, że za decydowała się przerwać przeciągającą ciszę, tym samym prowokując dalszą rozmowę.
– To chyba nie takie dziwne, prawda? Choćby istoty jak ty… – rzucił Simon, momentalnie koncentrując się na dziewczynie. Co prawda już nie brzmiał na aż tak rozentuzjazmowanego jak wtedy, kiedy zwracał się do Layli, niemniej wciąż chciał ciągnąć rozmowę. – Problem polega na tym, że nie wszyscy tutaj myślą takimi kategoriami. Dla większości jesteście po prostu czymś, co należy tępić… Nie wszyscy byli zadowoleni, że mamy do czynienia z jakimikolwiek nieśmiertelnymi. W zasadzie część miała nawet obiekcje do współpracy z uzdolnionymi ludźmi, ale to wciąż to, co próbuję wam przekazać: niewiedza podsyca strach.
– A Nick? – zapytała wprost Layla.
To był przynajmniej drugi raz, kiedy Jocelyne miała okazję usłyszeć to imię. Co więcej, coś w tonie ciotki dało je do zrozumienia, że chodziło o kogoś, kogo lepiej było nie spotkać. Myśl o tym, że Layla mogłaby się kogokolwiek obawiać, wydawała się co najmniej dziwna, ale w tym wypadku bez wątpienia tak było.
O dziwo, Simon jedynie westchnął.
– Szczerze mówiąc, wcale nie jest tutaj aż tak długo – przyznał, a wampirzyca wyprostowała się i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Co proszę? Ale…
Simon pokręcił głową.
– Łowcy kiedyś stanowili całe rody. To wiedza, którą przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie, przekazywano pałeczkę i tak dalej – wyjaśnił, a Joce mimowolnie pomyślała o tym, co wiedziała na temat Carlisle’a. Cóż, mogła uwierzyć, że to w ten sposób działało. – Oczywiście z czasem to zaczęło brzmieć absurdalnie, ale wiele rodzin nawet teraz zachowało tradycję. Nie wnikam w politykę łowców, bo sam jestem raczej… cóż, pracownikiem – przyznał niechętnie – ale z tego, co mi wiadomo, Nick jest tutaj kimś ważnym, kto na długo się wycofał. Najwyraźniej coś się zmieniło, skoro zdecydował się wrócić i pała do was taką nienawiścią.
Kątem oka Joce zauważyła, że Layla pobladła. Co prawda już wcześniej wyglądała marnie, ale jakimś cudem stało się to jeszcze bardziej wyraźne. Jocelyne nie miała pojęcia, co ten człowiek zrobił jej ciotce, ale obserwując jej zachowanie i reakcje, zdecydowanie nie chciała się tego dowiedzieć.
Przez kilka sekund panowała cisza, zanim Simon zdecydował się mówić dalej. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że oczekiwanie na jakiekolwiek reakcje nie miało sensu, zwłaszcza że – jak sam kilkukrotnie powtarzał – mieli mało czasu.
– Innymi słowy, łowcy wciąż istnieją, mają fundusze i zmienili sposób działania. Już nikt nie biega z osinowym kołkiem, chociaż podobno zawsze dobrze mieć jakiś pod ręką. – Zamilkł, uświadamiając sobie, że jego słowa zabrzmiały co najmniej źle. – Nieważne. Tak czy siak, to dość spory projekt, pewne rozsiany po całym świecie. Na pewno jest więcej komórek takich, jak ta nasza… I więcej projektów. Nie interesują nas tylko wampiry, ale zasadniczo wszelkiego rodzaju anomalie. Stąd Projekt Beta i jemu pokrewne… Z czego pierwotnym założeniem współpracy z ludźmi było to, żeby im pomagać. Takie dary z pewnością są zarazem przekleństwem – dodał i – Joce mogła to wręcz przysiąc – jego spojrzenie na dłuższą chwilę spoczęło na niej.
Spuściła wzrok, dziwnie oszołomiona. To wszystko mimo wszystko brzmiało abstrakcyjnie, nawet pomimo tego, że osobiście miała z tym styczność. Och, aż za dobrze rozumiała, co oznaczało szukać pomocy w jakiejkolwiek formie – choćby cienia odpowiedzi, by zrozumieć coś, co zaczynało ją przerastać.
– Coś marnie wam idzie – mruknęła mimochodem. – Zwłaszcza pomaganie.
– Przeprosiłbym, ale to nie moja wina. Pewnie nie wiem o połowie decyzji, które są podejmowane – stwierdził z rozdrażnieniem Simon. – Robię to, co należy do mnie. Tylko tyle, więc…
– I też zabijasz – zarzuciła mu Layla.
Coś w jego słowach sprawiło, że się zawahał.
– Powiedziałbym, że cel uświęca środki, ale… nie to chcesz usłyszeć, prawda? – odpowiedział, ale nie czekał na czyjąkolwiek reakcję. – Działamy pod presją. Poza tym wciąż brakuje nam odpowiedzi. Ty dodatkowo – zerknął na Laylę – raczej nie wzbudziłaś zaufania Nicka, więc nadal masz do powiedzenia mniej od Jaquesa. Tyle w temacie tego, co się tutaj dzieje.
– Nadal mógłbyś odejść – nie dawała za wygraną Layla, wyraźnie jednak zaczynała się wahać. Z drugiej strony, być może w jej przypadku chodziło przede wszystkim o głód, ale to wydawało się najmniej istotne.
– I pozwolić, by było gorzej?
Najwyraźniej ten jeden argument wystarczył, żeby zamknąć wampirzycy usta.
Jocelyne słuchała tego w milczeniu, aż nazbyt świadoma, że najpewniej unikało jej to, co najważniejsze. Nie wiedziała kim są Jaques, Nick i co aż do tego stopnia wytrącało Laylę z równowagi. Co więcej, wcale nie chciała tego wiedzieć, czując, że odpowiedzi zszokowałyby ją równie mocno, co i wszystko to, co przyszło jej usłyszeć do tej pory.
– Zresztą nieważne. Wiecie, co jest gorsze teraz, kiedy trafiły nam się dwie pół-wampirzyce? – podjął Simon, nagle spinając się. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, wyraźnie podenerwowany. – To, że w końcu ktoś zainteresuje się tym, co mówiłaś, Laylo. Pamiętasz? Cały czas powtarzałaś, że tej krwi nie miesza się z ludzką, więc… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Powtarzałaś, że tę przemianę przechodzą pół-wampiry i tylko wtedy ma to sens… Obawiam się, że ktoś będzie chciał to zobaczyć.
– Nie…
Głos Layli był tak cichy, że Joe ledwo mogła ją zrozumieć. Nie od razu dotarło do niej nie tylko to, jak zareagowała ciotka, ale przede wszystkim sens wypowiedzianych przez Simona słów. Do tej pory siedziała, biernie słuchając i w gruncie rzeczy nie będąc w stanie w pełni pojąć znaczenia poszczególnych wypowiedzi. Słuchała, ale to działo się jakby poza nią, zniekształcone przez wciąż dający jej się we znaki ból głowy, czyniący poszczególne wypowiedzi czymś co najmniej odległym i pozbawionym głębszego znaczenia.
Do czasu.
Aż za dobrze rozumiała, dokąd to wszystko zmierzało. Wiedziała, w jaki sposób działała przemiana – i to nie tylko za sprawą jadu, ale przede wszystkim krwi nowych wampirów. Słyszała o Syndromie Agresji, zwłaszcza że sprawa dotyczyła części osób, które były dla niej ważne. Co prawda do tej pory wszystko to brzmiało jak naukowy bełkot, który może i rozumiała, ale nie był dla niej istotny, ale teraz…
Wzdrygnęła się, słysząc dźwięki tłuczonego szkła. Nie zarejestrowała momentu, w którym przypadkiem potraciła szklankę, przy okazji rozlewając wodę. Zamrugała, w roztargnieniu spoglądając na rozbite naczynie, ale nie potrafiąc jakkolwiek się tym przejąć.
W tamtej chwili liczyło się coś zgoła innego, Joce zaś uświadomiła sobie, że naprawdę miała dość powodów, by zacząć się bać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa