Jocelyne
Zamrugała nieco nieprzytomnie.
Przez kilka pierwszych sekund tępo wpatrywała się w coś, co ostatecznie
okazało się zwykłą szklanką z wodą. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszym
odruchu, zaraz po tym zaczynając mieć wątpliwości. Kwestia zaufania komukolwiek,
zwłaszcza ze świadomością, że miejsce to jakkolwiek wiązało się z Projektem Beta, zdecydowanie nie było
czymś do czego się paliła.
– Dziękuję
– mruknęła już z przyzwyczajenia, ale nie tknęła naczynia. Po tym jak raz
zaufała Julie, nie zamierzała popełniać tego samego błędu po raz drugi.
– Mhm… –
Simon spojrzał na nią z powątpiewaniem, po czym z przeciągłym
westchnieniem przeniósł wzrok na Laylę. – Jesteście do siebie zadziwiająco
podobne.
Wampirzyca
rzuciła mu znużone spojrzenie. Wciąż trzymała się na dystans, wyraźnie próbując
nie reagować na zapach krwi oraz troskliwe spojrzenia, które raz po raz rzucała
jej Claire.
– Pod jakim
względem? – zapytała w końcu. – Mówiłam ci już, że to moja bratanica,
więc…
– Pod
takim, że mi nie ufacie – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością.
– Naprawdę
aż tak cię to szokuje w obecnej sytuacji? – obruszyła się Layla.
Przez
moment wyglądała na chętną, żeby dodać coś jeszcze, ale ostatecznie tego nie
zrobiła. W zamian nerwowo zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś
w bok. Joce mimo wszystko miała wrażenie, że przez ułamek sekundy była
w stanie dostrzec błysk czerwieni w zwykle niebieskich oczach.
– Mamo…?
Claire
również musiała to zauważyć. Z wolna przesunęła się bliżej wampirzycy, ta
jednak powstrzymała ją, energicznie zaczynając kręcić głową.
– Radzę
sobie – zapewniła pośpiesznie. – Po prostu… na razie trzymajcie się na dystans.
Sama wiesz – dodała, rzucając córce znaczące spojrzenie. Chyba nawet próbowała
uśmiechnąć się w charakterystyczny dla siebie, przesadnie wręcz
optymistyczny sposób, ale wyszło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując –
marnie.
– Jak
długo? – zapytała natychmiast dziewczyna i choć to pytanie początkowo
wydało się Jocelyne bez sensu, Layla najwyraźniej musiała je zrozumieć.
– To nie ma
teraz znaczenia – zapewniła pośpiesznie. – Teraz i tak przejmuję się czymś
innym, więc… Hej, Joce, już ci lepiej? – dodała, bezceremonialnie zmieniając
temat.
Jocelyne
z wolna wyprostowała się na krześle. Poczuła się dziwnie, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, że Layla mimo wszystko spoglądała na nią inaczej niż
zwykle. Mogła tylko zgadywać, jak atrakcyjna jej krew musiała być dla głodnego
nieśmiertelnego. Zaczynała podejrzewać, że wampirzyca nie miała co liczyć na
choćby odrobinę posoki od dnia, w którym wylądowała w tym miejscu,
więc… zdecydowanie zbyt długo.
Mimowolnie
zadrżała, nagle zaniepokojona. Uświadomiła sobie, że podświadomie napinała
mięśnie, siedząc dosłownie jak na szpilkach i w pewnym sensie…
obawiając się Layli. Wiedziała, że to instynkt, a ta naprawdę mogła okazać
się niebezpieczna, gdyby straciła kontrolę, ale i tak perspektywa lękania
się ukochanej ciotki, wydała jej się co najmniej abstrakcyjna.
– Tak…
Chyba tak – powiedziała z opóźnieniem, uświadamiając sobie, że milczała
zdecydowanie zbyt długo, by wydało się to naturalne. Zaczęła nerwowo bawić się
włosami, raz po raz nawijając jasny kosmyk na palec. – Czy… mogłabym ci pomóc?
Nigdy tego nie robiłam, ale… wiem, że mogłaby i… – zaczęła z wahaniem,
jednak Layla nie dała jej dokończyć.
– Nie ma
mowy! – rzuciła o wiele ostrzej, niż Jocelyne mogłaby się spodziewać.
Wampirzyca skrzywiła się, po czym pośpiesznie zreflektowała, widząc jak w odpowiedzi
na jej reakcję, Joce mimowolnie się wzdryga. – Po prostu nie… Nie ma takiej
potrzeby, kochanie. Zresztą nadal nie wyglądasz dobrze.
Innymi
słowy, nie ufała sobie na tyle, by sobie na to pozwolić. Nigdy wcześniej nie
podejrzewała, że znajdzie się w sytuacji, w której Layla mogłaby się
bać zbliżyć do niej albo Claire. To nie powinno mieć miejsca, nie wspominając
o wrażeniu, że naprawdę nie mogła ciotce ufać – nie, skoro w grę
wchodziło tak silne pragnienie. Czasami odczuwała wątpliwości, kiedy przebywała
z Rufusem, aż nazbyt świadoma, że miała do czynienia z kimś
okazjonalnie nieprzewidywalnym, ale nigdy wcześniej podobne myśli nie tyczyły
się jego drugiej połówki.
Z wolna
wypuściła powietrze z płuc. Wszystko było nie tak, a jakby tego było
mało…
– Jeśli
nadal boli cię głowa, po prostu to wypij. Powinno pomóc – oznajmił nagle Simon.
– Co to
jest? – zapytała, instynktownie odsuwając się od wciąż stojącej na stole
szklanki.
Wcześniej
mimochodem pomyślała, że mogłaby mieć do czynienia z czymś innym niż woda,
jednak teraz miała tego jednoznaczne potwierdzenie. Momentalnie napięła
mięśnie, czując się co najmniej zdradzoną. Co prawda mogła zapytać już na samym
początku, ale to w najmniejszym nawet stopniu nie usprawiedliwiało w jej
oczach tego, że ktoś całkiem obcy próbował podsuwać jej jakikolwiek środek.
– Coś
przeciwbólowego – usłyszała w odpowiedzi. – Jeśli nie chcesz, nie pij. Ale
zasadniczo nie mam powodu, by chcieć którąkolwiek skrzywdzić – zapewnił,
a wciąż milcząca Layla prychnęła. Joce natychmiast przeniosła na nią
wzrok, wampirzyca jednak nawet słowem nie skomentowała tego, co powiedział
Simon.
– Ja… –
Dziewczyna odchrząknęła, po czym wymownie spojrzała na szklankę. – Słyszałam
pełno takich zapewnień, kiedy byłam w ośrodku. Szkoda, że ostatnim razem,
kiedy wypiłam coś, co miało mi „pomóc”, prawie oszalałam – rzuciła zgoryczą,
nie mogąc się powstrzymać.
Niechętnie
wspominała o tym, co się wtedy stało, zwłaszcza przez wzgląd na Dallasa.
Istniało wiele kwestii, których nie chciała poruszać, bo wydawały się zbyt
bolesne albo niejasne. Miała równie wiele pytań, których nigdy nie zadała, bo
sądziła, że wszystkie osoby, które miały szansę udzielić jej odpowiedzi,
najzwyczajniej w świecie zginęły z rąk Within i demonów, które
wypuściła.
– Nie
rozumiem…
W milczeniu
zmierzyła Simona wzrokiem.
– Projekt
miał jakiś związek z tym miejscem, tak? I sądzę, że wszyscy tutaj
wiedzieli o demonach – dodała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że trafiła
w sedno. Mężczyzna mimo wszystko nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy
wspomniała o tych istotach po raz pierwszy. – Już raz wypiłam coś, czego
nie powinnam. Skoro mój dar to nie tajemnica… Wtedy przestałam widzieć i słyszeć
kogokolwiek z… tamtego świata – przyznała, starannie dobierając słowa. –
I to byłoby dobre, gdyby nie cena. Jeśli mam oszaleć z bólu, wolę to,
co czuję teraz.
Wbiła wzrok
w blat stołu, kolejny raz mając wrażenie, że znalazła się w samym
środku zainteresowania. Nie chciała tego, tak jak i wyraźnie
zaniepokojonych, zaskoczonych jej słowami Clare i Layli. Podejrzewała, że
do tej pory jedynie tata tak naprawdę znał szczegóły, o ile sięgnął aż tak
daleko, kiedy pozwoliła mu wniknąć w swój umysł. Ta kwestia zresztą
wydawała się mało istotna, dotychczas stanowiąc mało znaczący incydent – coś,
o czym jak najszybciej pragnęła zapomnieć. Po tym jak ośrodek został
zrównany z ziemią, wszystko co wiązało się z projektem przestało mieć
jakiekolwiek znaczenie.
– Cholera…
– mruknął Simon. Po jego tonie trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie
myślał. – Wydaje mi się, że aktualna wersja jest bardziej skuteczna, ale…
– Aktualna
wersja czego? – wtrąciła dotychczas milcząca Claire. Dosłownie wyjęła jej to
pytanie z ust, co było dobre, zwłaszcza że Joce czuła się zbyt
zdezorientowana, by skupić się na rozmowie.
– Leków –
rzucił jakby od niechcenia. – To znaczy… Testujemy różne rzeczy, tak? Layla
widziała, że różnie zbyt bywa. Tak czy inaczej, z założenia Projekt Beta nie powinien mieć dostępu
do niczego, co jest niebezpieczne.
– Cóż za
łaskawość… – mruknęła Layla.
Simon się
skrzywił.
– Mój Boże,
nie oceniaj tego tak ostro, dobrze? Wcześniej wcale nie pracowaliśmy… w tak
bezwzględny sposób – powiedział, ostrożnie dobierając słowa.
– Wcześniej
zabijaliście mniej osób? – nie dawała za wygraną wampirzyca.
Jocelyne aż
wzdrygnęła się na te słowa. Kiedy mimowolnie pomyślała o zakrwawionej
dziewczynie, którą dopiero co widziała, dodatkowo poczuła, że zaczyna jej się
robić niedobrze. Tak, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Ugh… –
Simon skrzywił się, po czym nerwowo przeczesał ciemne włosy palcami. Wyglądał
na podenerwowanego, zupełnie jakby ktoś nagle zapędził go pod ścianę, nie dając
szans na ucieczkę. – Dobrze, po kolei. Mamy mało czasu, więc będę się
streszcza… Mogłem zresztą zrobić to dawno temu, gdybyś chciała ze mną rozmawiać
– dodał, wymownie zerkając na Laylę.
Wampirzyca
rzuciła mu wymowne, wyprane z jakichkolwiek emocji spojrzenie.
– I dlatego
od samego początku powtarzałeś mi, że wszystko jest w absolutnym porządku,
a trzymanie mnie tutaj jest najlepszym, co mogłoby mnie spotkać? –
zapytała cicho.
Mężczyzna
jedynie się skrzywił.
– W porządku…
– mruknął z rezerwą. – Ja… Uznajmy, że myślałem od tamtego czasu. I dalej
podtrzymuję, że nie chcę niczego złego.
Layla nie
odpowiedziała. Na kilka następnych sekund zapanowała wymowna, przenikliwa
cisza, kolejny raz sprawiając, że Jocelyne zaczęła czuć się nieswojo.
Nerwowo
zacisnęła usta, wciąż czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Kątem
oka spojrzała na szklankę z wodą, mimowolnie zastanawiając się nad tym,
czy jednak nie popełniała błędu, odrzucając propozycję.
–
Twierdzisz, że one to dzieci… A jak długo sama już żyjesz, co Laylo? –
zapytał nagle Simon, ponownie podejmując temat.
– Dość
długo – odpowiedziała wymijająco wampirzyca.
Nawet jeśli
miał jakiekolwiek wątpliwości co do tak lakonicznej odpowiedzi, nie dał niczego
po sobie poznać.
– Więc
popraw mnie w razie co, ale śmiem twierdzić, że nieśmiertelni istnieją
równie długo, co i rasa ludzka. Tworzycie jakiś odmienny świat, o którym
większość z nas nie wie i którego przez większość czasu nie
dostrzegamy… To przerażające – dodał po chwili zastanowienia. – Więc spójrz na
to tak: jesteście wy i my. Gdzie wy najpewniej doskonale wiecie kim
jesteśmy, jak działamy… Żyjecie pośród nas. Macie pełną świadomość tego, jak
wygląda świat, podczas gdy my zachowujemy się jak dzieci we mgle. Na
nieświadomą zwierzynę łatwiej polować, prawda?
Nikt mu nie
odpowiedział. Jocelyne mimowolnie pomyślała o tym, że coś w takim
spojrzeniu na świat było sensowne, zwłaszcza myśląc o nieśmiertelnych
przez pryzmat tych wszystkich wierzeń i historii, które opowiadali sobie
ludzie.
Simon
wydawał się czytać jej w myślach, bo odchrząknął, po czym mówił dalej:
–
Oczywiście pośród nas istnieją też tacy, którzy wiedzą więcej… Po prostu wierzą
w to, co słyszeli albo doświadczyli dość, by jednak uwierzyć. Ciekawość
jest w pełni ludzka, prawda? To, że boimy się tego, czego nie znamy,
również. No i… Oczywiste, że będziemy się bronić – ciągnął, coraz szybciej
wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Więc skoro wy polujecie, to my też.
– Mówisz
o łowcach – wtrąciła Claire.
Mężczyzna
urwał, po czym spojrzał na dziewczynę z zaciekawieniem.
– Masz
mądrą córkę – zauważył, ale jego słowa nie zrobiły na Layli żadnego znaczenia.
– Mów dalej
– ponagliła spiętym tonem. – Słyszałam o łowcach. Ale to od zawsze
bardziej pasowało mi do…
–
Zamierzchłych czasów i ciemnogrodu? Pewnie wtedy zaczynaliśmy –
stwierdził, po czym wzruszył ramionami. – Teraz wam pewnie łatwiej, prawda?
Ludzie nie wierzą. Większość z nas jest tutaj z racji tradycji,
a nigdy tak naprawdę nie widziała wampira na oczy. Widziałaś, jak
zachowywał się tamten strażnik… Mam wrażenie, że część z nich ekscytuje
się jak dzieci, wyobrażając sobie polowanie na coś dotychczas nieznanego, ale
kiedy przychodzi co do czego… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Rozumiesz
już? Ja chciałem… dawać szansę. Ty jesteś taka ludzka, Laylo. One też – dodał,
wymownie zerkając kolejno na Laylę, a potem Jocelyne. – Chciałem
zrozumieć… I zapewnić bezpieczeństwo. Może źle się do tego zabrałem, ale
nie chcę myśleć o was w kategorii niebezpiecznych zwierząt. Mówiłem
ci, że dużo myślałem… I obserwowałem, bo ty nie chciałaś mi niczego
powiedzieć. Widziałem obrączkę i to, jak nerwowo reagowałaś na pytania
o rodzinę… Albo teraz, kiedy chodzi o twoją córkę i bratanicę.
Nie jesteś człowiekiem, jasne, ale to wszystko jest w pełni ludzkie!
Brzmiał na
co najmniej podekscytowanego wnioskami, które udało mu się wyciągnąć. W pewnym
momencie wręcz nachylił się do przodu, wspierając obie dłonie na blacie stołu
i tkwiąc w tej pozycji, obserwował Laylę. Od samego początku zwracał
się wyłącznie do niej, dziwnie wręcz zafascynowany; wydawał się oczekiwać
jakiejkolwiek reakcji z jej strony – aprobaty, potwierdzenia albo
czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że kobieta mogłaby być pod wrażeniem
wniosków, które wyciągnął. Joce wręcz przyszło do głowy, że to wyglądało
niemalże jak jakiś wyjątkowo nieporadny, z góry skazany na niepowodzenie
podryw, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni –
i to zwłaszcza teraz, kiedy czuła się wyczerpana.
Wujek Rufus byłby zachwycony…, pomyślała
mimochodem. Już i tak podejrzewała, że razem z Gabrielem zamierzali
przy pierwszej możliwej okazji zrównać to miejsce z ziemią. Z łatwością
mogła to sobie wyobrazić, tak jak i to, że przynajmniej ten jeden raz
mieliby szansę się porozumieć.
Poczuła, że
robi jej się zimno na samą myśl. Chciała zrzucić to na zmęczenie albo panujący
w tym miejscu chłód, ale wiedziała, że to zdecydowanie nie działało
w ten sposób. Przecież wiedziała, że wszystko to, co działo się w tym
miejscu, przekraczało jej zdolności pojmowania. Co więcej, nie miała nawet
pewności czy bardziej przerażała jej perspektywa tego, co mogłoby się wydarzyć,
kiedy jej bliscy dotrą do tego miejsca, czy może raczej to, że nikt nie
przyjdzie.
– Więc to
jest takie szokujące? To, że żyjąc obok siebie, jesteśmy podobni?
Głos Claire
skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Była wręcz kuzynce wdzięczna za to, że
za decydowała się przerwać przeciągającą ciszę, tym samym prowokując dalszą
rozmowę.
– To chyba
nie takie dziwne, prawda? Choćby istoty jak ty… – rzucił Simon, momentalnie
koncentrując się na dziewczynie. Co prawda już nie brzmiał na aż tak
rozentuzjazmowanego jak wtedy, kiedy zwracał się do Layli, niemniej wciąż
chciał ciągnąć rozmowę. – Problem polega na tym, że nie wszyscy tutaj myślą
takimi kategoriami. Dla większości jesteście po prostu czymś, co należy tępić…
Nie wszyscy byli zadowoleni, że mamy do czynienia z jakimikolwiek
nieśmiertelnymi. W zasadzie część miała nawet obiekcje do współpracy
z uzdolnionymi ludźmi, ale to wciąż to, co próbuję wam przekazać:
niewiedza podsyca strach.
– A Nick?
– zapytała wprost Layla.
To był
przynajmniej drugi raz, kiedy Jocelyne miała okazję usłyszeć to imię. Co
więcej, coś w tonie ciotki dało je do zrozumienia, że chodziło o kogoś,
kogo lepiej było nie spotkać. Myśl o tym, że Layla mogłaby się kogokolwiek
obawiać, wydawała się co najmniej dziwna, ale w tym wypadku bez wątpienia
tak było.
O dziwo,
Simon jedynie westchnął.
– Szczerze
mówiąc, wcale nie jest tutaj aż tak długo – przyznał, a wampirzyca
wyprostowała się i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Co
proszę? Ale…
Simon
pokręcił głową.
– Łowcy
kiedyś stanowili całe rody. To wiedza, którą przekazywano sobie z pokolenia
na pokolenie, przekazywano pałeczkę i tak dalej – wyjaśnił, a Joce
mimowolnie pomyślała o tym, co wiedziała na temat Carlisle’a. Cóż, mogła
uwierzyć, że to w ten sposób działało. – Oczywiście z czasem to
zaczęło brzmieć absurdalnie, ale wiele rodzin nawet teraz zachowało tradycję.
Nie wnikam w politykę łowców, bo sam jestem raczej… cóż, pracownikiem –
przyznał niechętnie – ale z tego, co mi wiadomo, Nick jest tutaj kimś
ważnym, kto na długo się wycofał. Najwyraźniej coś się zmieniło, skoro
zdecydował się wrócić i pała do was taką nienawiścią.
Kątem oka
Joce zauważyła, że Layla pobladła. Co prawda już wcześniej wyglądała marnie,
ale jakimś cudem stało się to jeszcze bardziej wyraźne. Jocelyne nie miała
pojęcia, co ten człowiek zrobił jej ciotce, ale obserwując jej zachowanie
i reakcje, zdecydowanie nie chciała się tego dowiedzieć.
Przez kilka
sekund panowała cisza, zanim Simon zdecydował się mówić dalej. Najwyraźniej
doszedł do wniosku, że oczekiwanie na jakiekolwiek reakcje nie miało sensu,
zwłaszcza że – jak sam kilkukrotnie powtarzał – mieli mało czasu.
– Innymi
słowy, łowcy wciąż istnieją, mają fundusze i zmienili sposób działania. Już
nikt nie biega z osinowym kołkiem, chociaż podobno zawsze dobrze mieć
jakiś pod ręką. – Zamilkł, uświadamiając sobie, że jego słowa zabrzmiały co
najmniej źle. – Nieważne. Tak czy siak, to dość spory projekt, pewne rozsiany
po całym świecie. Na pewno jest więcej komórek takich, jak ta nasza… I więcej
projektów. Nie interesują nas tylko wampiry, ale zasadniczo wszelkiego rodzaju
anomalie. Stąd Projekt Beta i jemu
pokrewne… Z czego pierwotnym założeniem współpracy z ludźmi było to,
żeby im pomagać. Takie dary z pewnością są zarazem przekleństwem – dodał
i – Joce mogła to wręcz przysiąc – jego spojrzenie na dłuższą chwilę
spoczęło na niej.
Spuściła
wzrok, dziwnie oszołomiona. To wszystko mimo wszystko brzmiało abstrakcyjnie,
nawet pomimo tego, że osobiście miała z tym styczność. Och, aż za dobrze
rozumiała, co oznaczało szukać pomocy w jakiejkolwiek formie – choćby
cienia odpowiedzi, by zrozumieć coś, co zaczynało ją przerastać.
– Coś
marnie wam idzie – mruknęła mimochodem. – Zwłaszcza pomaganie.
–
Przeprosiłbym, ale to nie moja wina. Pewnie nie wiem o połowie decyzji,
które są podejmowane – stwierdził z rozdrażnieniem Simon. – Robię to, co
należy do mnie. Tylko tyle, więc…
– I też
zabijasz – zarzuciła mu Layla.
Coś w jego
słowach sprawiło, że się zawahał.
– Powiedziałbym,
że cel uświęca środki, ale… nie to chcesz usłyszeć, prawda? – odpowiedział, ale
nie czekał na czyjąkolwiek reakcję. – Działamy pod presją. Poza tym wciąż
brakuje nam odpowiedzi. Ty dodatkowo – zerknął na Laylę – raczej nie wzbudziłaś
zaufania Nicka, więc nadal masz do powiedzenia mniej od Jaquesa. Tyle w temacie
tego, co się tutaj dzieje.
– Nadal
mógłbyś odejść – nie dawała za wygraną Layla, wyraźnie jednak zaczynała się
wahać. Z drugiej strony, być może w jej przypadku chodziło przede
wszystkim o głód, ale to wydawało się najmniej istotne.
– I pozwolić,
by było gorzej?
Najwyraźniej
ten jeden argument wystarczył, żeby zamknąć wampirzycy usta.
Jocelyne
słuchała tego w milczeniu, aż nazbyt świadoma, że najpewniej unikało jej
to, co najważniejsze. Nie wiedziała kim są Jaques, Nick i co aż do tego
stopnia wytrącało Laylę z równowagi. Co więcej, wcale nie chciała tego
wiedzieć, czując, że odpowiedzi zszokowałyby ją równie mocno, co i wszystko
to, co przyszło jej usłyszeć do tej pory.
– Zresztą
nieważne. Wiecie, co jest gorsze teraz, kiedy trafiły nam się dwie
pół-wampirzyce? – podjął Simon, nagle spinając się. Uciekł wzrokiem gdzieś
w bok, wyraźnie podenerwowany. – To, że w końcu ktoś zainteresuje się
tym, co mówiłaś, Laylo. Pamiętasz? Cały czas powtarzałaś, że tej krwi nie
miesza się z ludzką, więc… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. –
Powtarzałaś, że tę przemianę przechodzą pół-wampiry i tylko wtedy ma to
sens… Obawiam się, że ktoś będzie chciał to zobaczyć.
– Nie…
Głos Layli
był tak cichy, że Joe ledwo mogła ją zrozumieć. Nie od razu dotarło do niej nie
tylko to, jak zareagowała ciotka, ale przede wszystkim sens wypowiedzianych
przez Simona słów. Do tej pory siedziała, biernie słuchając i w gruncie
rzeczy nie będąc w stanie w pełni pojąć znaczenia poszczególnych
wypowiedzi. Słuchała, ale to działo się jakby poza nią, zniekształcone przez
wciąż dający jej się we znaki ból głowy, czyniący poszczególne wypowiedzi czymś
co najmniej odległym i pozbawionym głębszego znaczenia.
Do czasu.
Aż za
dobrze rozumiała, dokąd to wszystko zmierzało. Wiedziała, w jaki sposób
działała przemiana – i to nie tylko za sprawą jadu, ale przede wszystkim
krwi nowych wampirów. Słyszała
o Syndromie Agresji, zwłaszcza że sprawa dotyczyła części osób, które były
dla niej ważne. Co prawda do tej pory wszystko to brzmiało jak naukowy bełkot,
który może i rozumiała, ale nie był dla niej istotny, ale teraz…
Wzdrygnęła
się, słysząc dźwięki tłuczonego szkła. Nie zarejestrowała momentu,
w którym przypadkiem potraciła szklankę, przy okazji rozlewając wodę.
Zamrugała, w roztargnieniu spoglądając na rozbite naczynie, ale nie
potrafiąc jakkolwiek się tym przejąć.
W tamtej
chwili liczyło się coś zgoła innego, Joce zaś uświadomiła sobie, że naprawdę
miała dość powodów, by zacząć się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz