Elizabeth
Pokój był duży, chociaż nie
przytłaczał swoim rozmiarem. Również sposób, w jaki został urządzony, miał
w sobie coś, dzięki czemu poczuła się niezwykle przytulnie. Na pewno nie
miała poczucia, że w rzeczywistości znajduje się gdzieś pod ziemią,
odizolowana od świata zewnętrznego, a już zwłaszcza zagrożenia, które
dotychczas podążało za nią niemalże krok w krok.
Z drugiej
strony, być może czuła się w ten sposób dlatego, że wciąż nie docierało do
niej to, co miało miejsce. „To niemożliwe” – tłukło jej się w głowie raz
po raz, a wtedy dopadał ją naprawdę silny lęk przed tym, że tak jest w istocie.
Wciąż miała wrażeni, że to sen z którego wkrótce się obudzi, mogąc co
najwyżej po raz kolejny przeżywać to, czego przyszło jej doświadczyć. Pewne
rzeczy po prostu miały miejsce, a perspektywa zmienienia ich brzmiała jak
marzenie, a jednak…
Być może
nadal była w szoku. Ale nawet jeśli, wolała trwać w tym stanie niż
nagle obudzić się z poczuciem, że przez chwilę uwierzyła w coś, co w rzeczywistości
nie miało sensu.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić. Wcześniej bez celu kręciła się po
pokoju, poniekąd chcąc oswoić się z pomieszczeniem, ale przede wszystkim
pragnąć zająć czymś umysł. Zaraz wróci,
prawda? Powiedział, że wychodzi na chwilę, pomyślała w niemalże
rozgorączkowany sposób, raz po raz odtwarzając w pamięci kolejne rozmowy.
Przecież była dorosła, a to, że na moment została sama, o niczym nie
świadczyło.
Wszystko jest już w porządku…
Czuła, że
to dość naciągana teoria, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W zasadzie
próbowała ignorować bardzo wiele kwestii, począwszy od tego, że przecież nie
wszystko wróciło do normy. Jason wciąż na nią polował, wciąż była przerażona, a mama…
Mama nie
miała w cudowny sposób tuż przed nią stanąć.
Coś
ścisnęło ją w gardle, więc w pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane
myśli. Musiała zmusić się do odsunięcia obrazów, które jak na zawołanie stanęły
jej przed oczami – czający się Jason, krew dookoła i świadomość, że dom, w którym
do tej pory czuła się bezpieczna, nagle mógł okazać się jej mogiłą. To oraz sposób,
w jaki jej palce zaciskały się wokół tej cholernej czterdziestki piątki,
chociaż pewnie i tak nie miałaby w sobie dość odwagi, żeby pociągnąć
za spust. Wtedy była zdesperowana, tak, ale na dłuższą metę…
To wszystko
nie powinno wyglądać w ten sposób.
Wciąż
trwała w napięciu i własnych myślach, przez co omal nie wyszła z siebie,
słysząc jak drzwi do pokoju zaczynają się otwierać. Wzdrygnęła się, po czym
błyskawicznie zwróciła w stronę wejścia, podejrzewając, że wyglądała przy
tym niemalże jak jakaś desperatka, gotowa rzucić się na potencjalnego intruza z pięściami.
Jesteś tutaj bezpieczna!, warknęła na
siebie w duchu, ale mimo usilnych prób nie potrafiła uwierzyć, że tak jest
naprawdę.
Jej spojrzenie
jak na zawołanie spoczęło na postaci, która przystanęła w progu. A potem
już tylko stała w miejscu, czując, że po raz kolejny zaczyna się trząść, a łzy
powoli zbierają jej się pod powiekami. Zamrugała kilkukrotnie, nie chcąc pozwolić,
by obraz całkiem się zamazał, nie tyle z obawy przed tym, że w ten
sposób stanie się całkowicie bezbronna, ale niemalże panicznie bojąc się, że
wszystko jednak okaże się jedną wielką iluzją.
– Nina…
Właściwie
sama nie była pewna, czy zdołała wypowiedzieć to jedno słowo. Głos drżał jej
równie mocno, co i ciało, które nagle zaczęło wymykać się spod kontroli.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, nagle mając wątpliwości co do tego,
jakim cudem wciąż była w stanie utrzymać się na nogach.
– Ach… Mógł
cię uprzedzić. – Kobieta w pośpiechu zrobiła kilka kroków naprzód,
zachęcająco wyciągając ramiona. – Chodź tutaj do mnie, kochanie.
Nawet się
nie zawahała. Tak jak i w momencie, w którym natknęła się w domu
Ulricha na ojca, tak również tym razem nie zastanawiała się czy to w ogóle
możliwe, że stał przed nią ktoś, kto z założenia powinien być martwy. Cóż,
tak przynajmniej sądziła, ale jakie to miało znaczenie? Liczyło się, że chwilę
później otoczyły ją znajome ramiona i zapach, który pamiętała tak
doskonale. Z miejsca poczuła się bezpieczna, choć przez chwilę nie zastanawiając
się nad tym, jakim cudem po tylu tygodniach mogłaby znaleźć się pośród tych,
których kochała.
Dom.
To było
tak, jakby jednak wróciła do domu.
– Cii, Liz…
– usłyszała tuż przy uchu. Głos Niny nie pierwszy raz podziałał na nią kojąco,
prawie tak jak wtedy, gdy jako dziecko budziła się z koszmaru. Sęk w tym,
że nawet najgorszy z jej snów nigdy nie przebiegał w ten sposób. – W porządku…
Kto jak kto, ale ty zawsze byłaś silna, prawda?
Nie
odpowiedziała, chociaż w naturalny sposób zapragnęła zaprotestować. Nie,
absolutnie nie czuła się silna, zwłaszcza w ostatnim czasie, zdolna co
najwyżej kryć się po kątach, izolować i uciekać. Jeśli już, to
zdecydowanie chciała taka być, przez krótką chwilę licząc pod tym względem na
pomoc Ulricha, ale to już nie miało znaczenia.
Nina nie
poganiała jej, najpewniej dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nie
otrzyma odpowiedzi. Ciepłe palce raz po raz muskały plecy i włosy Liz, co
również wydało się dziewczynie kojące. Z pewnym opóźnieniem uprzytomniła
sobie, że jednak powstrzymała się od płaczu, po prostu trwając w mocnym
uścisku babci i bezskutecznie próbując zwalczyć mętlik w głowie.
– J-jak…? –
wykrztusiła w końcu.
To było
pierwsze pytanie, które nasunęło jej się na myśli. W zasadzie jedno z wielu,
które pragnęła zadać ojcu, ale przez tyle czasu nie była w stanie. Miała
wrażenie, że od chwili wizyty w mieszkaniu Ulricha trwała we śnie, po
prostu przystając na wszystko, co działo się wokół niej. Przez chwilę czuła się
jak dziecko, całkowicie zależna od swojego opiekuna, ale to było dobre – choć
przez moment, kiedy po całym szaleństwie, którego doświadczyła, mogła w końcu
przestać się bać. Liczyło się, że krótki moment to nie ona musiała obawiać się o to,
co się wydarzy i czy przypadkiem ktoś nie spróbuje jej znowu skrzywdzić.
Tak, to
było wygodne, ale wiedziała, że nie działało na dłuższą metę. Musiała coś
zrobić, aż nazbyt świadoma, że jeśli sama zdecyduje się naruszyć ochronną
otoczkę, która powstała wokół niej, zderzenie z rzeczywistością zaboli o wiele
mniej.
– Za chwilę
– padło w odpowiedzi. Coś podobnego usłyszała od ojca, ale w ustach
Niny te dwa słowa zabrzmiały inaczej, stanowiąc nie tyle wymówkę, by
powstrzymać Liz od zadawania pytań, co faktyczną obietnicę. – Chodź.
Porozmawiamy.
– Wciąż nie
rozumiem… – przyznała, machinalnie dostosowując się do tego, że obejmująca ją
kobieta ruszyła w stronę łóżka.
Opadła na
materac, chociaż zdecydowanie prościej byłoby stać. Co prawda paradoksalnie
wydawała się nie mieć do tego siły, zbytnio roztrzęsiona i wytrącona z równowagi,
by utrzymać się na nogach, niemniej trwanie w miejscu także wydawało się
ją przerastać. W głowie miała mętlik, zaś nadmiar emocji sprawiał, że
miała ochotę niespokojnie krążyć, byleby tylko nie musieć bezmyślnie tkwić w miejscu.
– To nie
powinno trwać tyle czasu… Nigdy by się nie wydarzyło, gdyby wcześniej mnie
posłuchali – stwierdziła w zamyśleniu Nina, a Liz z niedowierzaniem
potrząsnęła głową.
– Jasno…
Kobieta
westchnęła.
– Zaskoczył
nas… Mnie, chociaż to było do przewidzenia. Nie ma groźniejszej istoty, niż
pałający żądzą zemsty wampir – stwierdziła cicho, tym samym przyprawiając dziewczynę
o dreszcze.
To brzmiało
niemalże abstrakcyjnie. Miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd ostatni raz
rozmawiała z babcią. Aż za dobrze pamiętała, jak dziwnie się czuła, kiedy
Nina na dobry początek wymierzyła w Damiena kuszą, gotowa postrzelić go
przy pierwszej możliwej okazji. Co więcej, to w jakiś pokrętny sposób
pasowało do tej silnej, zdecydowanej kobiety, znała przecież od tylu lat.
Zabawne,
ale zwłaszcza teraz mogła wyobrazić sobie polująca na wampiry Ninę. Może to
oznaczało, że całkiem postradała zmysły, ale…
– Dalej uważam,
że to nasza wina… Na Boga, to wciąż mój wnuk. – Zamilkła, po czym z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. – Ale to nie jest pora na sentymenty. Popełniliśmy błędy
lata temu, a teraz kolejny raz ty możesz za to zapłacić – stwierdziła
cicho, stanowczo ściskając dłonie dziewczyny.
Było coś
pocieszającego w tym geście, ale Elizabeth wcale nie poczuła się dzięki
temu lepiej. Aż za dobrze pamiętała, dlaczego Jason w ogóle stał się
wampirem. Jej wina, chociaż nikt nie powiedział tego wprost. Wszyscy wokół
chronili ją, zupełnie jakby lata temu była ważniejsza od Jasona.
Mimowolnie
pomyślała o tym, że może gdyby lata temu ktoś zdecydował się przystać na
żądania tamtego obcego wampira, wszystko potoczyłoby się inaczej. Wtedy jej
brat nie skrzywdziłby żadnego ze swoich bliskich, a ona…
Cóż,
najpewniej byłaby martwa.
– Jason…
zabił mamę – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. –
Widziałam krew… Salon był we krwi – wykrztusiła z trudem. – Widziałam twój
samochód pod domem. Myślałam… Zostawiliście mnie – jęknęła, a przez twarz
Niny przemknął cień.
– To nie
tak.
Wciąż czuła
niewysłowioną wręcz ulgę na widok tej kobiety, w rzeczywsitości nade
wszystko pragnąć wpaść jej w ramiona, zamknąć oczy i udawać, że nic
się nie stało. Tak byłoby prościej, przynajmniej teoretycznie, bo Liz aż nazbyt
dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ucieczka prowadziła donikąd.
Chciała tego czy też nie, musiała zrobić cokolwiek, by spróbować się z tym
zmierzyć, a skoro tak…
Z wolna
wypuściła powietrze, wciąż podenerwowana. Zdołała znaleźć w sobie dość
siły i uporu, by wyprostować się i spróbować oswobodzić dłoni z uścisku
Niny. Z wolna odsunęła się, by móc spojrzeć na kobietę w niemalże
naglący sposób. Wciąż czuła dziwnie, pomimo ulgi świadoma narastającej goryczy.
To, co się stało… cały ten czas, kiedy nie była pewna, co się dzieje… lata
kłamstw i…
Za dużo.
Czuła, że
to wszystko naprawdę zaczyna ją przerastać.
– Prawie
umarłam. Więcej niż raz – oznajmiła wprost. – I myślałam… – Urwała, czując
narastający ucisk w gardle. Ostatecznie doszła do wniosku, że to i tak
bez znaczenia, zwłaszcza że sama nie potrafiła już liczyć, jak wiele razy
wypłakiwała sobie oczy w ramionach Damiena. – Nie rozumiałam niczego, nie
mogłam zrobić nic, a jednak…
– Dobrze
sobie poradziłaś – zapewniła ją pośpiesznie Nina. – A teraz jesteś tutaj.
Przynajmniej jeden błąd wciąż możemy zapłacić.
Liz
spojrzała na nią z powątpiewaniem, niepewna jak powinna rozumieć te słowa.
Tutaj? Pod tym słowem mogło kryć się
dosłownie wszystko, chociaż miejsce akurat wydawało się najmniej istotne. Była
bezpieczna, przynajmniej tymczasowo, a przecież to w tym wszystkim
się liczyło, prawda? To oraz fakt, że po tych wszystkich tygodniach trafiła do
miejsca, do którego najwyraźniej przynależała.
– Chcę…
zrozumieć – powiedziała w końcu, chociaż miała wrażenie, że brzmi to
dziecinnie. Z drugiej strony, przecież tak właśnie się czuła – jak
niedoświadczona małolata, którą ktoś nagle wrzucił do świata, którego nie
rozumiała.
Wciąż o tym
myślała, machinalnie unosząc dłonie do zawieszki na szyi. Nosiła ten drobiazg
cały czas, mając wrażenie, że niezrozumiały dla niej symbol napełniał ją swego
rodzaju energią. Jak długo miała go przy sobie, czuła się lepiej – przynajmniej
do pewnego stopnia, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
– Och….
Znalazłaś go! – Nina bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnęła rękę ku
zawieszce. Liz pozwoliła jej ująć naszyjnik, momentalnie skupiając się na
perspektywie poznania jakichkolwiek szczegółów. – Na to liczyłam… To jeden z naszych
największych skarbów – stwierdziła, tym samym wzbudzając w dziewczynie
jeszcze więcej wątpliwości.
– Więc
wiesz, co to jest?
To było
głupie pytanie, zwłaszcza że znalazła biżuterię właśnie w mieszkaniu Niny,
ale nie mogła się powstrzymać. Od dawna miotała się, aż rwąc do tego, żeby
kogoś o ten symbol zapytać. Niejednokrotnie miała ochotę porozmawiać z Ulrichem,
ale z jakiegoś powodu za każdym razem rezygnowała, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że to zbyt osobista kwestia, którą powinna zachować dla siebie. Wiedziała
jedynie, że w tym przedmiocie jest coś, co ją przyciągało i niepokoiło
zarazem, zwłaszcza kiedy czuła, jak zawieszka nagrzewa się sama z siebie,
emanując ciepłem równie intensywnym, co i żywa istota. To wszystko nie
miało sensu, ale…
– To nasz
symbol, dziecino. Dziedzictwo łowców… Najwyższa ochrona – oznajmiła z przekonaniem
Nina. – Jest wiele rzeczy, o których muszę ci opowiedzieć, Liz. Część z tego
zabrzmi jak bajka, ale biorąc pod uwagę to, jak wiele dowiedziałaś się o świecie,
być może to nie będzie aż tak szokujące. Ja sama wciąż się uczę, chociaż przez
tyle lat udawało mi się od tego odcinać… – Kobieta zamilkła, po czym westchnęła
przeciągle. – Ale teraz wszystko się zmienia, Elizabeth. Nie sądziłam, że
jeszcze tego dożyję, ale… nie możemy ciągle trwać w uśpieniu. Twoja matka
chciała spokoju i sama widzisz, dokąd nas to zaprowadziło… Obawiam się, że
nasza rodzina po prostu nie może odciąć się od przeszłości.
– Nie
rozumiem… – zaczęła, ale tym razem Nina nie dała jej szansy na sformułowanie
jakiegokolwiek pytania.
– Powiedziałam
ci ostatnio, że odcięliśmy się od tradycji, bo tego chciała twoja matka.
Poniekąd, bo dla kogoś, kto raz urodził się w klanie, powrót zawsze będzie
możliwy… – Babcia znów zamilkła, po czym wymownie powiodła wzrokiem dookoła. –
Nie wiem, w jaki sposób wyobrażałaś sobie łowców i to, czym się
zajmujemy, ale witaj w samym sercu organizacji… Lokalnej, bo jest nas dużo
więcej.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Potrzebowała dłuższej chwili, by w ogóle przyjąć do
świadomości to, co usłyszała, a co dopiero wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.
Jasne, do głowy przyszło jej, że powinna szukać łowców, w nadziei na to,
że w ten sposób dowie się czegoś więcej o własnej rodzinie, ale wtedy
nie przewidziała, że to ma jakikolwiek sens. Sama myśl o ludziach, którzy
mogliby być na tyle szaleni, by polować na nieśmiertelnych, brzmiała jak marny
żart – i to zwłaszcza po tym, co zdążyła zaobserwować, stając oko w oko
z Jasonem. Ba! Wystarczył czas, który spędziła pod opieką bliskich
Damiena, żeby zrozumieć, że zwykli śmiertelnicy nie mieli żadnych szans w starciu
z istotami nadnaturalnymi. To było tak, jakby stado owieczek chciało
sprzeciwić się wilkom – bezsensowne i sprzeczne z naturą – a jednak…
I co tak naprawdę sobie wyobrażałaś? Kołki?
Pochodnie i okrzyk na poziomie nieświadomych chłopów ze średniowiecza,
pomyślała z przekąsem. Cóż, możliwe, że tak było, chociaż kiedy przyszło
co do czego, samej sobie nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań.
Prawda była taka, że mierzyła się z czymś, czego nie rozumiała, gotowa
wręcz przysiąc, że to w rzeczywistości i tak nie miało sensu.
–
Powiedziałaś… Mówiłaś – zaczęła raz jeszcze, wręcz zmuszając się do wyrzucenia z siebie
kolejnych słów – że to tradycja, która jakoś przetrwała. Myślałam, że łowcy…
Sama nie wiem. Są w uśpieniu?
– Działają
inaczej – poprawiła machinalnie Nina. – Rody wyginęły, a inne przeszły w stan
uśpienia, tak jak chociażby twoi rodzice. Cóż, tego chciała twoja matka –
stwierdziła, zaciskając usta. Liz nie pierwszy raz odniosła wrażenie, że
kobieta miała do zmarłej synowej olbrzymi żal. – Ale to zaledwie garstka. Och,
Liz… Kiedyś było nam łatwiej, bo ludzie wiedzieli, co czai się w mroku. To
tak, jak powiedziałam ci, kiedy byłaś u mnie ze swoim… kolegą – przypomniała, a dziewczyna
uciekła wzrokiem gdzieś w bok na samą wzmiankę o Damienie. – Ale to
nie oznacza, że stare wierzenia poszły w zapomnienie. Spójrz na siebie,
Elizabeth. Jak wiele dowiedziałaś się zupełnym przypadkiem? – Nina rzuciła
wnuczce wymowne spojrzenie. – Większość ludzi ma to szczęście, że przechodzą
przez życie i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że otarli się o coś
mrocznego. To na swój sposób przerażające, ale wydaje mi się, że niewiedza
czasami jest błogosławieństwem… Ale są i tacy, których los splata się z tamtym
innym światem – czy to z racji pochodzenia, czy zwykłego przypadku, który
sprawia, że pojawiają się w złym miejscu i czasie. I chociaż nie
wątpię, że wielu nie przeżywa takiego spotkania, wciąż są ludzie, którym się
udaje… Albo ich bliscy, którzy drążą tak długo, aż poznają prawdę. Mnóstwo
osób, które wiedzą i wierzą, w naturalny sposób pragnąc walczyć z tym,
co nam zagraża. To dlatego łowcy przetrwali, a ja wierzę, że będą trwali
zawsze, bo ludzie nigdy w pełni nie zatracili instynktu.
Kolejne
słowa po prostu się pojawiały, każde bardziej zdecydowane od poprzedniego. W tamtej
chwili Liz mimowolne pomyślała o tym, że Nina jak najbardziej nadawałaby
się na wojowniczkę – pewna, zdecydowana i bardzo groźna. To był rodzaj
charyzmy, którą nie do końca pojmowała i która wręcz ją onieśmielała,
chociaż dziewczyna sama nie była pewna dlaczego. Co więcej, wszystko to, co
słyszała, wydawało się zadziwiająco prawdziwe i abstrakcyjne zarazem,
chociaż zdążyła zaobserwować dość, by nie mieć zamiaru w jakikolwiek
kwestionować wypowiedzianych przez Ninę słów.
Och, mogła
to sobie wyobrazić. Ludzie zawsze potrafili się zmotywować do tego, żeby
walczyć. Kiedy w grę wchodziło przeżycie, do głosu dochodziły instynkt,
które w normalnym wypadku wydawały się czymś absolutnie nierealnym.
Przecież sama tego doświadczyła, chociaż w jej przypadku chęć przeżycia
niezmiennie ścierała się z czystym przerażeniem na samą myśl o tym,
że Jason jednak miałby ją dorwać i przemienić.
– Tak czy
inaczej… Łowcy wciąż działają, Liz. Nick o to zadbał zwłaszcza teraz, po
wszystkim, co się stało – dodała z naciskiem.
– Tata…? –
rzuciła z powątpiewaniem. – To zabrzmiało tak, jakby miał cokolwiek do
powiedzenia. To znaczy… – zaczęła, mając wrażenie, że jej słowa mimo wszystko
zabrzmiały źle, Nina jednak nie potrzebowała dodatkowych uściśleń.
– Ponieważ
tak jest – oznajmiła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Łowcy, świadomość istnienia wampirów i polowanie… To jest w naszej
rodzinie od pokoleń, Elizabeth – przypomniała cicho, raz jeszcze ujmując
dziewczynę za ręce. Z jakiegoś powodu ten gest wcale nie przyniósł Liz
ukojenia. – Czasami przychodzą tutaj ludzie, którzy po prostu wierzą… Albo są
ciekawi, a przy okazji mogą nam pomóc. To przypadkowe osoby, jednak my…
Tradycja jest ważna – stwierdziła z przekonaniem. – Ty czy ja mamy do
powiedzenia o wiele więcej niż reszta, bo to nasza spuścizna. Z kolei
po tym, co się stało… Wierz mi, że nikt więcej cię nie skrzywdzi, Liz. – Coś w spojrzeniu,
które rzuciła jej Nina, jednoznacznie dało dziewczynie do zrozumienia, że była
poważna… I to aż za nadto. – Skoro odcięcie się od źródła zagrożenia nic
nie dało, nie sądzę, żebyśmy mieli większy wybór. Można powiedzieć, że twój
ojciec wszedł na ścieżkę wojenną i… Cóż, czas pokaże dokąd to nas zaprowadzi.
O mój Boże…
Liz
zadrżała, po czym nieznacznie pokręciła głową. To wciąż brzmiało jak czysta
abstrakcja, ale tym razem już nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać.
Wiedziała jedynie, że działo się coś naprawdę niepokojącego, o czym nawet
nie miała pewności, czy faktycznie tego chciała. W zasadzie mogła co
najwyżej patrzeć, kryjąc się za plecami ludzi, którzy mieli szansę zapewnić jej
bezpieczeństwo – i to może byłoby dobre, gdyby wciąż nie towarzyszyło jej
przy tym poczucie, że sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana, niż
mogłoby się wydawać.
Mimowolnie
pomyślała o Damienie i wszystkim, co dla niej zrobił. Może gdyby
potrafiła uwierzyć, że świat był czarno-biały, a każdy nieśmiertelny to
potwór, byłoby łatwiej, ale…
A potem mimowolnie
pomyślała o sobie, ojcu i całym tym szaleństwie, i uświadomiła
sobie, że nie tylko pragnący zemsty wampir mógł okazać się niebezpieczny.
Ufff a już się bałam, że porzuciłaś bloga ����❤
OdpowiedzUsuńNiby czemu? O.o
Usuń