23 lutego 2018

Dwieście osiemdziesiąt jeden

Elizabeth
Pokój był duży, chociaż nie przytłaczał swoim rozmiarem. Również sposób, w jaki został urządzony, miał w sobie coś, dzięki czemu poczuła się niezwykle przytulnie. Na pewno nie miała poczucia, że w rzeczywistości znajduje się gdzieś pod ziemią, odizolowana od świata zewnętrznego, a już zwłaszcza zagrożenia, które dotychczas podążało za nią niemalże krok w krok.
Z drugiej strony, być może czuła się w ten sposób dlatego, że wciąż nie docierało do niej to, co miało miejsce. „To niemożliwe” – tłukło jej się w głowie raz po raz, a wtedy dopadał ją naprawdę silny lęk przed tym, że tak jest w istocie. Wciąż miała wrażeni, że to sen z którego wkrótce się obudzi, mogąc co najwyżej po raz kolejny przeżywać to, czego przyszło jej doświadczyć. Pewne rzeczy po prostu miały miejsce, a perspektywa zmienienia ich brzmiała jak marzenie, a jednak…
Być może nadal była w szoku. Ale nawet jeśli, wolała trwać w tym stanie niż nagle obudzić się z poczuciem, że przez chwilę uwierzyła w coś, co w rzeczywistości nie miało sensu.
Wzięła kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić. Wcześniej bez celu kręciła się po pokoju, poniekąd chcąc oswoić się z pomieszczeniem, ale przede wszystkim pragnąć zająć czymś umysł. Zaraz wróci, prawda? Powiedział, że wychodzi na chwilę, pomyślała w niemalże rozgorączkowany sposób, raz po raz odtwarzając w pamięci kolejne rozmowy. Przecież była dorosła, a to, że na moment została sama, o niczym nie świadczyło.
Wszystko jest już w porządku…
Czuła, że to dość naciągana teoria, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W zasadzie próbowała ignorować bardzo wiele kwestii, począwszy od tego, że przecież nie wszystko wróciło do normy. Jason wciąż na nią polował, wciąż była przerażona, a mama…
Mama nie miała w cudowny sposób tuż przed nią stanąć.
Coś ścisnęło ją w gardle, więc w pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Musiała zmusić się do odsunięcia obrazów, które jak na zawołanie stanęły jej przed oczami – czający się Jason, krew dookoła i świadomość, że dom, w którym do tej pory czuła się bezpieczna, nagle mógł okazać się jej mogiłą. To oraz sposób, w jaki jej palce zaciskały się wokół tej cholernej czterdziestki piątki, chociaż pewnie i tak nie miałaby w sobie dość odwagi, żeby pociągnąć za spust. Wtedy była zdesperowana, tak, ale na dłuższą metę…
To wszystko nie powinno wyglądać w ten sposób.
Wciąż trwała w napięciu i własnych myślach, przez co omal nie wyszła z siebie, słysząc jak drzwi do pokoju zaczynają się otwierać. Wzdrygnęła się, po czym błyskawicznie zwróciła w stronę wejścia, podejrzewając, że wyglądała przy tym niemalże jak jakaś desperatka, gotowa rzucić się na potencjalnego intruza z pięściami. Jesteś tutaj bezpieczna!, warknęła na siebie w duchu, ale mimo usilnych prób nie potrafiła uwierzyć, że tak jest naprawdę.
Jej spojrzenie jak na zawołanie spoczęło na postaci, która przystanęła w progu. A potem już tylko stała w miejscu, czując, że po raz kolejny zaczyna się trząść, a łzy powoli zbierają jej się pod powiekami. Zamrugała kilkukrotnie, nie chcąc pozwolić, by obraz całkiem się zamazał, nie tyle z obawy przed tym, że w ten sposób stanie się całkowicie bezbronna, ale niemalże panicznie bojąc się, że wszystko jednak okaże się jedną wielką iluzją.
– Nina…
Właściwie sama nie była pewna, czy zdołała wypowiedzieć to jedno słowo. Głos drżał jej równie mocno, co i ciało, które nagle zaczęło wymykać się spod kontroli. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, nagle mając wątpliwości co do tego, jakim cudem wciąż była w stanie utrzymać się na nogach.
– Ach… Mógł cię uprzedzić. – Kobieta w pośpiechu zrobiła kilka kroków naprzód, zachęcająco wyciągając ramiona. – Chodź tutaj do mnie, kochanie.
Nawet się nie zawahała. Tak jak i w momencie, w którym natknęła się w domu Ulricha na ojca, tak również tym razem nie zastanawiała się czy to w ogóle możliwe, że stał przed nią ktoś, kto z założenia powinien być martwy. Cóż, tak przynajmniej sądziła, ale jakie to miało znaczenie? Liczyło się, że chwilę później otoczyły ją znajome ramiona i zapach, który pamiętała tak doskonale. Z miejsca poczuła się bezpieczna, choć przez chwilę nie zastanawiając się nad tym, jakim cudem po tylu tygodniach mogłaby znaleźć się pośród tych, których kochała.
Dom.
To było tak, jakby jednak wróciła do domu.
– Cii, Liz… – usłyszała tuż przy uchu. Głos Niny nie pierwszy raz podziałał na nią kojąco, prawie tak jak wtedy, gdy jako dziecko budziła się z koszmaru. Sęk w tym, że nawet najgorszy z jej snów nigdy nie przebiegał w ten sposób. – W porządku… Kto jak kto, ale ty zawsze byłaś silna, prawda?
Nie odpowiedziała, chociaż w naturalny sposób zapragnęła zaprotestować. Nie, absolutnie nie czuła się silna, zwłaszcza w ostatnim czasie, zdolna co najwyżej kryć się po kątach, izolować i uciekać. Jeśli już, to zdecydowanie chciała taka być, przez krótką chwilę licząc pod tym względem na pomoc Ulricha, ale to już nie miało znaczenia.
Nina nie poganiała jej, najpewniej dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nie otrzyma odpowiedzi. Ciepłe palce raz po raz muskały plecy i włosy Liz, co również wydało się dziewczynie kojące. Z pewnym opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jednak powstrzymała się od płaczu, po prostu trwając w mocnym uścisku babci i bezskutecznie próbując zwalczyć mętlik w głowie.
– J-jak…? – wykrztusiła w końcu.
To było pierwsze pytanie, które nasunęło jej się na myśli. W zasadzie jedno z wielu, które pragnęła zadać ojcu, ale przez tyle czasu nie była w stanie. Miała wrażenie, że od chwili wizyty w mieszkaniu Ulricha trwała we śnie, po prostu przystając na wszystko, co działo się wokół niej. Przez chwilę czuła się jak dziecko, całkowicie zależna od swojego opiekuna, ale to było dobre – choć przez moment, kiedy po całym szaleństwie, którego doświadczyła, mogła w końcu przestać się bać. Liczyło się, że krótki moment to nie ona musiała obawiać się o to, co się wydarzy i czy przypadkiem ktoś nie spróbuje jej znowu skrzywdzić.
Tak, to było wygodne, ale wiedziała, że nie działało na dłuższą metę. Musiała coś zrobić, aż nazbyt świadoma, że jeśli sama zdecyduje się naruszyć ochronną otoczkę, która powstała wokół niej, zderzenie z rzeczywistością zaboli o wiele mniej.
– Za chwilę – padło w odpowiedzi. Coś podobnego usłyszała od ojca, ale w ustach Niny te dwa słowa zabrzmiały inaczej, stanowiąc nie tyle wymówkę, by powstrzymać Liz od zadawania pytań, co faktyczną obietnicę. – Chodź. Porozmawiamy.
– Wciąż nie rozumiem… – przyznała, machinalnie dostosowując się do tego, że obejmująca ją kobieta ruszyła w stronę łóżka.
Opadła na materac, chociaż zdecydowanie prościej byłoby stać. Co prawda paradoksalnie wydawała się nie mieć do tego siły, zbytnio roztrzęsiona i wytrącona z równowagi, by utrzymać się na nogach, niemniej trwanie w miejscu także wydawało się ją przerastać. W głowie miała mętlik, zaś nadmiar emocji sprawiał, że miała ochotę niespokojnie krążyć, byleby tylko nie musieć bezmyślnie tkwić w miejscu.
– To nie powinno trwać tyle czasu… Nigdy by się nie wydarzyło, gdyby wcześniej mnie posłuchali – stwierdziła w zamyśleniu Nina, a Liz z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Jasno…
Kobieta westchnęła.
– Zaskoczył nas… Mnie, chociaż to było do przewidzenia. Nie ma groźniejszej istoty, niż pałający żądzą zemsty wampir – stwierdziła cicho, tym samym przyprawiając dziewczynę o dreszcze.
To brzmiało niemalże abstrakcyjnie. Miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd ostatni raz rozmawiała z babcią. Aż za dobrze pamiętała, jak dziwnie się czuła, kiedy Nina na dobry początek wymierzyła w Damiena kuszą, gotowa postrzelić go przy pierwszej możliwej okazji. Co więcej, to w jakiś pokrętny sposób pasowało do tej silnej, zdecydowanej kobiety, znała przecież od tylu lat.
Zabawne, ale zwłaszcza teraz mogła wyobrazić sobie polująca na wampiry Ninę. Może to oznaczało, że całkiem postradała zmysły, ale…
– Dalej uważam, że to nasza wina… Na Boga, to wciąż mój wnuk. – Zamilkła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ale to nie jest pora na sentymenty. Popełniliśmy błędy lata temu, a teraz kolejny raz ty możesz za to zapłacić – stwierdziła cicho, stanowczo ściskając dłonie dziewczyny.
Było coś pocieszającego w tym geście, ale Elizabeth wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Aż za dobrze pamiętała, dlaczego Jason w ogóle stał się wampirem. Jej wina, chociaż nikt nie powiedział tego wprost. Wszyscy wokół chronili ją, zupełnie jakby lata temu była ważniejsza od Jasona.
Mimowolnie pomyślała o tym, że może gdyby lata temu ktoś zdecydował się przystać na żądania tamtego obcego wampira, wszystko potoczyłoby się inaczej. Wtedy jej brat nie skrzywdziłby żadnego ze swoich bliskich, a ona…
Cóż, najpewniej byłaby martwa.
– Jason… zabił mamę – powiedziała tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. – Widziałam krew… Salon był we krwi – wykrztusiła z trudem. – Widziałam twój samochód pod domem. Myślałam… Zostawiliście mnie – jęknęła, a przez twarz Niny przemknął cień.
– To nie tak.
Wciąż czuła niewysłowioną wręcz ulgę na widok tej kobiety, w rzeczywsitości nade wszystko pragnąć wpaść jej w ramiona, zamknąć oczy i udawać, że nic się nie stało. Tak byłoby prościej, przynajmniej teoretycznie, bo Liz aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ucieczka prowadziła donikąd. Chciała tego czy też nie, musiała zrobić cokolwiek, by spróbować się z tym zmierzyć, a skoro tak…
Z wolna wypuściła powietrze, wciąż podenerwowana. Zdołała znaleźć w sobie dość siły i uporu, by wyprostować się i spróbować oswobodzić dłoni z uścisku Niny. Z wolna odsunęła się, by móc spojrzeć na kobietę w niemalże naglący sposób. Wciąż czuła dziwnie, pomimo ulgi świadoma narastającej goryczy. To, co się stało… cały ten czas, kiedy nie była pewna, co się dzieje… lata kłamstw i…
Za dużo.
Czuła, że to wszystko naprawdę zaczyna ją przerastać.
– Prawie umarłam. Więcej niż raz – oznajmiła wprost. – I myślałam… – Urwała, czując narastający ucisk w gardle. Ostatecznie doszła do wniosku, że to i tak bez znaczenia, zwłaszcza że sama nie potrafiła już liczyć, jak wiele razy wypłakiwała sobie oczy w ramionach Damiena. – Nie rozumiałam niczego, nie mogłam zrobić nic, a jednak…
– Dobrze sobie poradziłaś – zapewniła ją pośpiesznie Nina. – A teraz jesteś tutaj. Przynajmniej jeden błąd wciąż możemy zapłacić.
Liz spojrzała na nią z powątpiewaniem, niepewna jak powinna rozumieć te słowa. Tutaj? Pod tym słowem mogło kryć się dosłownie wszystko, chociaż miejsce akurat wydawało się najmniej istotne. Była bezpieczna, przynajmniej tymczasowo, a przecież to w tym wszystkim się liczyło, prawda? To oraz fakt, że po tych wszystkich tygodniach trafiła do miejsca, do którego najwyraźniej przynależała.
– Chcę… zrozumieć – powiedziała w końcu, chociaż miała wrażenie, że brzmi to dziecinnie. Z drugiej strony, przecież tak właśnie się czuła – jak niedoświadczona małolata, którą ktoś nagle wrzucił do świata, którego nie rozumiała.
Wciąż o tym myślała, machinalnie unosząc dłonie do zawieszki na szyi. Nosiła ten drobiazg cały czas, mając wrażenie, że niezrozumiały dla niej symbol napełniał ją swego rodzaju energią. Jak długo miała go przy sobie, czuła się lepiej – przynajmniej do pewnego stopnia, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
– Och…. Znalazłaś go! – Nina bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnęła rękę ku zawieszce. Liz pozwoliła jej ująć naszyjnik, momentalnie skupiając się na perspektywie poznania jakichkolwiek szczegółów. – Na to liczyłam… To jeden z naszych największych skarbów – stwierdziła, tym samym wzbudzając w dziewczynie jeszcze więcej wątpliwości.
– Więc wiesz, co to jest?
To było głupie pytanie, zwłaszcza że znalazła biżuterię właśnie w mieszkaniu Niny, ale nie mogła się powstrzymać. Od dawna miotała się, aż rwąc do tego, żeby kogoś o ten symbol zapytać. Niejednokrotnie miała ochotę porozmawiać z Ulrichem, ale z jakiegoś powodu za każdym razem rezygnowała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to zbyt osobista kwestia, którą powinna zachować dla siebie. Wiedziała jedynie, że w tym przedmiocie jest coś, co ją przyciągało i niepokoiło zarazem, zwłaszcza kiedy czuła, jak zawieszka nagrzewa się sama z siebie, emanując ciepłem równie intensywnym, co i żywa istota. To wszystko nie miało sensu, ale…
– To nasz symbol, dziecino. Dziedzictwo łowców… Najwyższa ochrona – oznajmiła z przekonaniem Nina. – Jest wiele rzeczy, o których muszę ci opowiedzieć, Liz. Część z tego zabrzmi jak bajka, ale biorąc pod uwagę to, jak wiele dowiedziałaś się o świecie, być może to nie będzie aż tak szokujące. Ja sama wciąż się uczę, chociaż przez tyle lat udawało mi się od tego odcinać… – Kobieta zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Ale teraz wszystko się zmienia, Elizabeth. Nie sądziłam, że jeszcze tego dożyję, ale… nie możemy ciągle trwać w uśpieniu. Twoja matka chciała spokoju i sama widzisz, dokąd nas to zaprowadziło… Obawiam się, że nasza rodzina po prostu nie może odciąć się od przeszłości.
– Nie rozumiem… – zaczęła, ale tym razem Nina nie dała jej szansy na sformułowanie jakiegokolwiek pytania.
– Powiedziałam ci ostatnio, że odcięliśmy się od tradycji, bo tego chciała twoja matka. Poniekąd, bo dla kogoś, kto raz urodził się w klanie, powrót zawsze będzie możliwy… – Babcia znów zamilkła, po czym wymownie powiodła wzrokiem dookoła. – Nie wiem, w jaki sposób wyobrażałaś sobie łowców i to, czym się zajmujemy, ale witaj w samym sercu organizacji… Lokalnej, bo jest nas dużo więcej.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Potrzebowała dłuższej chwili, by w ogóle przyjąć do świadomości to, co usłyszała, a co dopiero wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Jasne, do głowy przyszło jej, że powinna szukać łowców, w nadziei na to, że w ten sposób dowie się czegoś więcej o własnej rodzinie, ale wtedy nie przewidziała, że to ma jakikolwiek sens. Sama myśl o ludziach, którzy mogliby być na tyle szaleni, by polować na nieśmiertelnych, brzmiała jak marny żart – i to zwłaszcza po tym, co zdążyła zaobserwować, stając oko w oko z Jasonem. Ba! Wystarczył czas, który spędziła pod opieką bliskich Damiena, żeby zrozumieć, że zwykli śmiertelnicy nie mieli żadnych szans w starciu z istotami nadnaturalnymi. To było tak, jakby stado owieczek chciało sprzeciwić się wilkom – bezsensowne i sprzeczne z naturą – a jednak…
I co tak naprawdę sobie wyobrażałaś? Kołki? Pochodnie i okrzyk na poziomie nieświadomych chłopów ze średniowiecza, pomyślała z przekąsem. Cóż, możliwe, że tak było, chociaż kiedy przyszło co do czego, samej sobie nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Prawda była taka, że mierzyła się z czymś, czego nie rozumiała, gotowa wręcz przysiąc, że to w rzeczywistości i tak nie miało sensu.
– Powiedziałaś… Mówiłaś – zaczęła raz jeszcze, wręcz zmuszając się do wyrzucenia z siebie kolejnych słów – że to tradycja, która jakoś przetrwała. Myślałam, że łowcy… Sama nie wiem. Są w uśpieniu?
– Działają inaczej – poprawiła machinalnie Nina. – Rody wyginęły, a inne przeszły w stan uśpienia, tak jak chociażby twoi rodzice. Cóż, tego chciała twoja matka – stwierdziła, zaciskając usta. Liz nie pierwszy raz odniosła wrażenie, że kobieta miała do zmarłej synowej olbrzymi żal. – Ale to zaledwie garstka. Och, Liz… Kiedyś było nam łatwiej, bo ludzie wiedzieli, co czai się w mroku. To tak, jak powiedziałam ci, kiedy byłaś u mnie ze swoim… kolegą – przypomniała, a dziewczyna uciekła wzrokiem gdzieś w bok na samą wzmiankę o Damienie. – Ale to nie oznacza, że stare wierzenia poszły w zapomnienie. Spójrz na siebie, Elizabeth. Jak wiele dowiedziałaś się zupełnym przypadkiem? – Nina rzuciła wnuczce wymowne spojrzenie. – Większość ludzi ma to szczęście, że przechodzą przez życie i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że otarli się o coś mrocznego. To na swój sposób przerażające, ale wydaje mi się, że niewiedza czasami jest błogosławieństwem… Ale są i tacy, których los splata się z tamtym innym światem – czy to z racji pochodzenia, czy zwykłego przypadku, który sprawia, że pojawiają się w złym miejscu i czasie. I chociaż nie wątpię, że wielu nie przeżywa takiego spotkania, wciąż są ludzie, którym się udaje… Albo ich bliscy, którzy drążą tak długo, aż poznają prawdę. Mnóstwo osób, które wiedzą i wierzą, w naturalny sposób pragnąc walczyć z tym, co nam zagraża. To dlatego łowcy przetrwali, a ja wierzę, że będą trwali zawsze, bo ludzie nigdy w pełni nie zatracili instynktu.
Kolejne słowa po prostu się pojawiały, każde bardziej zdecydowane od poprzedniego. W tamtej chwili Liz mimowolne pomyślała o tym, że Nina jak najbardziej nadawałaby się na wojowniczkę – pewna, zdecydowana i bardzo groźna. To był rodzaj charyzmy, którą nie do końca pojmowała i która wręcz ją onieśmielała, chociaż dziewczyna sama nie była pewna dlaczego. Co więcej, wszystko to, co słyszała, wydawało się zadziwiająco prawdziwe i abstrakcyjne zarazem, chociaż zdążyła zaobserwować dość, by nie mieć zamiaru w jakikolwiek kwestionować wypowiedzianych przez Ninę słów.
Och, mogła to sobie wyobrazić. Ludzie zawsze potrafili się zmotywować do tego, żeby walczyć. Kiedy w grę wchodziło przeżycie, do głosu dochodziły instynkt, które w normalnym wypadku wydawały się czymś absolutnie nierealnym. Przecież sama tego doświadczyła, chociaż w jej przypadku chęć przeżycia niezmiennie ścierała się z czystym przerażeniem na samą myśl o tym, że Jason jednak miałby ją dorwać i przemienić.
– Tak czy inaczej… Łowcy wciąż działają, Liz. Nick o to zadbał zwłaszcza teraz, po wszystkim, co się stało – dodała z naciskiem.
– Tata…? – rzuciła z powątpiewaniem. – To zabrzmiało tak, jakby miał cokolwiek do powiedzenia. To znaczy… – zaczęła, mając wrażenie, że jej słowa mimo wszystko zabrzmiały źle, Nina jednak nie potrzebowała dodatkowych uściśleń.
– Ponieważ tak jest – oznajmiła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Łowcy, świadomość istnienia wampirów i polowanie… To jest w naszej rodzinie od pokoleń, Elizabeth – przypomniała cicho, raz jeszcze ujmując dziewczynę za ręce. Z jakiegoś powodu ten gest wcale nie przyniósł Liz ukojenia. – Czasami przychodzą tutaj ludzie, którzy po prostu wierzą… Albo są ciekawi, a przy okazji mogą nam pomóc. To przypadkowe osoby, jednak my… Tradycja jest ważna – stwierdziła z przekonaniem. – Ty czy ja mamy do powiedzenia o wiele więcej niż reszta, bo to nasza spuścizna. Z kolei po tym, co się stało… Wierz mi, że nikt więcej cię nie skrzywdzi, Liz. – Coś w spojrzeniu, które rzuciła jej Nina, jednoznacznie dało dziewczynie do zrozumienia, że była poważna… I to aż za nadto. – Skoro odcięcie się od źródła zagrożenia nic nie dało, nie sądzę, żebyśmy mieli większy wybór. Można powiedzieć, że twój ojciec wszedł na ścieżkę wojenną i… Cóż, czas pokaże dokąd to nas zaprowadzi.
O mój Boże…
Liz zadrżała, po czym nieznacznie pokręciła głową. To wciąż brzmiało jak czysta abstrakcja, ale tym razem już nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Wiedziała jedynie, że działo się coś naprawdę niepokojącego, o czym nawet nie miała pewności, czy faktycznie tego chciała. W zasadzie mogła co najwyżej patrzeć, kryjąc się za plecami ludzi, którzy mieli szansę zapewnić jej bezpieczeństwo – i to może byłoby dobre, gdyby wciąż nie towarzyszyło jej przy tym poczucie, że sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.
Mimowolnie pomyślała o Damienie i wszystkim, co dla niej zrobił. Może gdyby potrafiła uwierzyć, że świat był czarno-biały, a każdy nieśmiertelny to potwór, byłoby łatwiej, ale…
A potem mimowolnie pomyślała o sobie, ojcu i całym tym szaleństwie, i uświadomiła sobie, że nie tylko pragnący zemsty wampir mógł okazać się niebezpieczny.

2 komentarze:









After We Fall
stories by Nessa