Claire
Jocelyne wyglądała na co
najmniej przygnębioną. To, że się martwiła, było widać na pierwszy rzut oka,
zwłaszcza że zaczęła w wyraźnie niespokojny sposób bawić się końcówkami
włosów. Co więcej, wyraźnie pobladła, choć to w jej przypadku nie było
niczym nowym, zwłaszcza w ostatnim czasie.
– Hej, w porządku
– zapewniła pośpiesznie Claire. Machinalnie pochyliła się nad stołem, by móc
chwycić kuzynkę za rękę. Palce Joce kazały się wręcz nienaturalnie zimne, ale
zdecydowała się tego nie komentować. – Na razie mówię ci tylko to, co przeczytałam.
Zresztą mam problem ze zrozumieniem wszystkiego tak, jak by tego chciała –
przyznała, próbując jakkolwiek rozluźnić sytuację. – Wiesz, to coś innego, niż
zagadnienia do których przywykłam. Już sama kwestia mocy jest… naprawdę interesująca,
więc…
Zamilkła,
uświadamiając sobie, że zaczyna pleść od rzeczy. Z drugiej strony, mimo
wszystko nie kłamała, zwłaszcza wyjaśniając kuzynce to, jak się z tym
wszystkim czuła. Zdążyła przywyknąć do myśli, że wszystko dało się jakoś
wytłumaczyć – że istniały twarde, poparte naukowymi tezami dowody na to, co
miało prawo istnieć. Co prawda już w przypadku darów i telepatii
wydawała się balansować gdzieś na granicy tego stwierdzenia, ale to mimo
wszystko była w stanie zaakceptować.
Cóż, do
czasu. W ostatnich latach wiele z tego, w co wierzyła, zostało
naruszone wystarczająco dotkliwie, by szczerze wątpiła, że świat faktycznie
rządził się jakimkolwiek prawami. Już próba pojęcia własnych zdolności daleko
wykraczała za to, co do tej pory przyjmowała, z kolei umiejętności Joce…
Miała w głowie
mętlik, a to o czymś świadczyło. Wolała w takim razie nie
zastanawiać się nad tym, jak w takim razie musiała czuć się sama
zainteresowana.
– Powiedz
mi więcej – odezwała się cicho Jocelyne. Wciąż siedziała niemalże jak na
szpilkach, kiedy jednak skupiła spojrzenie na Claire, jej spojrzenie wydawało
się naprawdę zdecydowane. – Nieważne, co to jest. Po prostu… chcę wiedzieć.
– Tak… Już.
– Claire mimo wszystko się zawahała. – Nie wiem, czy wszystko dobrze
zrozumiałam, ale ta energia, którą posługują się duchy… Cóż, nie jest ani zła,
ani dobra. Przez większość czasu jest po prostu neutralna – podjęła, a Jocelyne
skinęła głową.
–
Oczywiście, że tak. To trochę jak z telepatią – oznajmiła z rozbrajającą
wręcz szczerością, być może nawet nie zdając sobie sprawy z tego, na jak
pewną sensowności własnych słów brzmiała. – Mogę uderzyć, żeby się bronić albo
zaatakować. Decyduję ja, a nie moc.
To brzmiało
sensownie, choć zarazem wydało się Claire ni mniej, ni więcej, ale truizmem.
Mimowolne pomyślała o tym, że czasami najprostsze zasady i odpowiedzi
w rzeczywistości wystarczyły, by rozjaśnić sytuację. Być może tak było
również tym razem, zwłaszcza że nie od razu zaczęła rozważać problem takimi
kategoriami, jakimi myślała Jocelyne.
– Tak –
powiedziała cicho, wciąż zamyślona. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym na
powrót przeniosła wzrok na tekst w książce. – Działanie pod wpływem emocji
nigdy nie jest dobre. Mam wrażenie, że to emocje nadają charakter energii,
którą posługują się… albo wręcz są dusze. Nie wiem, jak powinnam ci to opisać,
ale… z tego wynika, że duch bardzo łatwo może przejąć to, co najgorsze.
Stąd podania o demonach, ale… – Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową.
– Mówiłaś, że Dallas cię przeraził. I że przez moment wyglądał jak cień, a to
też nie brzmi dobrze. Widziałaś, jak wyglądały demony, które zaatakowały nas w ośrodku
– przypomniała, a Jocelyne jakimś cudem jeszcze bardziej pobladła.
– W-widziałam
– wykrztusiła z siebie z wyraźnym trudem.
Claire
westchnęła cicho, uświadamiając sobie co najmniej niefortunny dobór słow.
– Wybacz –
zreflektowała się pośpiesznie, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, w jakich
okolicznościach zginął Dallas. Nie, Jocelyne zdecydowanie nie trzeba było
tłumaczyć, o które demony chodziło. – Tak czy inaczej, nie chcę
prorokować, zwłaszcza że to wszystko wiemy z podań i wierzeń. Z drugiej
strony… Sama zauważyłaś dość, żeby się martwić. Może po prostu… powinnaś mieć
się na baczności, jeśli chodzi o Dallasa.
Dziewczyna
nie odpowiedziała od razu, w milczeniu wpatrując się w bliżej nieokreślony
punkt w przestrzeni. Lekko pochyliła głowę, pozwalając, żeby jasne włosy
opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając; końcówki loków musnęły blat
stołu.
– Dallas
był wystarczająco wściekły, by zmaterializować się przy Marco – powiedziała tak
cicho, że Claire musiała nachylić się w jej stronę, by mieć szansę
usłyszeć poszczególne słowa. Coś w wypowiedzi kuzynki sprawiło, że poczuła
się naprawdę niespokojna. – I mam wrażenie, że w tamtej chwili
czerpał energię ze mnie, może nawet bardziej niż kiedykolwiek. Nie panował nad
sobą, a ja…
–
Najważniejsze, że nic ci nie jest – stwierdziła cicho, ale Jocelyne jedynie
potrząsnęła głową.
– Tak, ale
on wciąż za mną chodzi. Chce przepraszać, ale wydaje mi się, że jeśli znów się pokłócimy…
– Urwała, a Claire odniosła wrażenie, że dziewczyna jest bliska tego, by
na domiar złego się popłakać. Co prawda wyraźnie się powstrzymywała, ale… –
Przyszedł do mnie, zanim tutaj przyjechałam, wiesz? I… Słodka bogini, Claire,
ja się go boję. Nie chcę tego, ale za każdym razem mnie przeraża.
Słuchała w tego
milczeniu, niepewna, w jaki sposób powinna zareagować. Kiedy rozmawiały o Dallasie
po raz pierwszy, po cicho miała nadzieję na to, że Joce histeryzowała,
zwłaszcza że – jakby nie patrzeć – dopiero co wypadła przez okno. To
zdecydowanie nie było normalną sytuacją, ale przecież sama zarzekała się, że to
nie była wina Dallasa. Obserwując dziewczynę w tamtej chwili, Claire
zaczęła wątpić, czy kuzynka faktycznie była z nią w pełni szczera, w zamian
dochodząc do wniosku, że zdecydowanie powinna zacząć się o nią martwić.
– A co
na to… twoja przyjaciółka? – zapytała w końcu. – Kiedy byłyśmy w Volterze,
był przy tobie ktoś jeszcze, prócz Dallasa, prawda? Może…
– Nie
widziałam Rosy od jakiegoś czasu.
Westchnęła,
po czym poderwała się na równe nogi, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy
Jocelyne. Miała wrażenie, że powinna zrobić coś więcej, bo przetrząśnięcie
biblioteki w poszukiwaniu odpowiednich tytułów zdecydowanie nie
rozwiązywało problemu. Sęk w tym, że nie miała pojęcia, co takiego powinna
zrobić, z kolei sama Joce nie ułatwiała jej podjęcia decyzji.
–
Posłuchaj… – Zawahała się, gorączkowo próbując znaleźć odpowiednie słowa. Jakim
cudem Allegrze czy Isabeau przychodziło to z taką łatwością. – Wszystko
będzie w porządku, tak? Możemy jeszcze pomówić z Marco albo… Och, tak
czy inaczej, na pewno nie stanie ci się krzywda.
Joce
spojrzała na nią w bliżej nieokreślony sposób. Jej oczy wydawały się lśnić
w podejrzany sposób, ostatecznie jednak dziewczyna nie pozwoliła sobie na
płacz – i to pomimo tego, że oczywistym wydawało się, że była tego bliska.
Cokolwiek sobie myślała, zachowała jakiekolwiek uwagi dla siebie, ostatecznie
zmuszając się do niepewnego skinięcia głową.
– Jasne.
Dzięki, Claire.
– Właściwie
nie zrobiłam nic – stwierdziła, aż nazbyt świadoma, że tak naprawdę tkwiła
ciągle w tym samym miejscu. Chciała tego czy też nie, nie miała pojęcia, w jaki
sposób mogłaby Jocelyne pomóc.
– Dla mnie
to dużo. Ja… jakoś sobie z tym poradzę – mruknęła Joce, chociaż nie
zabrzmiała przy tym na szczególnie pewną własnych słów. – Spróbuję porozmawiać z Rosą.
Przyjdzie do mnie prędzej czy później.
– Ja też
jeszcze poszukam – oznajmiła natychmiast. – I tak długo tutaj siedzę, więc
przy okazji…
– A czego
ty szukasz?
To pytanie
ją zaskoczyło, zwłaszcza że wcześniej nawet nie wzięła pod uwagę tego, że Joce
mogłaby zwracać aż taką uwagę na słowa, które padły w rozmowie. Claire
uświadomiła sobie, że jak najbardziej nie kryła się z tym, że sama również
próbowała się czegoś dowiedzieć. Do tej pory jedynie Setowi powiedziała o Lily
Anne i nieszczególnie miała ochotę na to, by komukolwiek się zwierzać,
chociaż z drugiej strony…
–
Podejrzewam, że tego samego, co i ty: zrozumienia – przyznała, po czym wzruszyła
ramionami. – Nie miałam tego przy tacie, ale miałam okazję porozmawiać z Rafaelem…
I on zdradził mi imię kogoś, kto przed laty potrafił coś bardzo podobnego
do tego, co sama robię. Co prawda niedawno dowiedziałam się, że najpewniej nie
mam co liczyć na znalezienie jakichkolwiek wzmianek, ale… Och, wciąż mam
wrażenie, że jednak powinnam.
W porządku,
ludzie mieli to do siebie, że lubili pomijać niewygodne fakty i luki,
które pojawiały się w historii, ale to jeszcze nie znaczyło, że była na
straconej pozycji, prawda? Ktoś, kto miał na sumieniu setki ludzkich żyć, po
prostu nie mógł ot tak zostać zapomniany, chociaż…
Tysiąc przy jednym podejściu,
przypomniała sobie. Zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. To znaczyło,
że ostateczny wynik był inny, a skoro tak…
– Mogę
jakoś pomóc?
Claire
zamrugała, po czym w roztargnieniu spojrzała na przypatrującą jej się
Jocelyne. Potrzebowała kilku sekund, by uświadomić sobie, o co pytała ją
kuzynka i odpowiedzieć.
– Nie
musisz – zapewniła pośpiesznie. – Joce, naprawdę nie… – zaczęła, ale dziewczyna
nie pozwoliła jej dokończyć.
– Nie chcę
wracać do domu, przynajmniej na razie – oznajmiła i coś w jej tonie
jasno dało Claire do zrozumienia, że wciąż była przestraszona. Bez wątpienia
chodziło o możliwość spotkania z Dallasem, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu,
że z duchem zdecydowanie musiało dziać się coś niepokojącego. – Poza tym
chyba podoba mi się to, że w końcu gdzieś wyszłam… Nawet jeśli to
biblioteka.
– Ja… W porządku
– ustąpiła, jednak decydując się dać za wygraną.
Skoro przy
szukaniu informacji o nekromantach dopisało jej szczęście, może z dodatkową
pomocą mogła jednak liczyć na to, że i w sprawie Lily Anne dojdzie do
jakiegoś przełomu.
Melanie
– To nie jest dobry pomysł.
Potrzebowała
kilku sekund, by uświadomić sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Dopiero z chwilą,
w której Jason nagle zesztywniał, po czym przeniósł na nią wzrok,
uświadomiła sobie, że jednak nie wytrzymała przeciągającej się, pełnej napięcia
ciszy.
Przez twarz
wampira przeszedł ledwo zauważalny, ale mimo to wyraźny cień. Jego oczy na
ułamek sekundy pociemniały, to jednak również stało się tak szybko, że równie
dobrze mogło okazać się zwykłym złudzeniem.
– Przestań
marudzić, Mel – rzucił z wyraźną rezerwą Jason. – Wiesz jak to wygląda i dlaczego
to robimy, prawda? Omawialiśmy to.
– Ty
omówiłeś – sprostowała, nie mogąc się powstrzymać.
Drgnęła,
kiedy nagle zmaterializował się tuż przed nią. Chociaż była nieśmiertelna i świadoma
tego, że miała do czynienia z kimś jej podobnym, mimo wszystko poczuła się
niemalże jak otoczone, potencjalnie zagrożone zwierzę. Napięła mięśnie, przez
krótką chwilę mając ochotę się wyrwać albo przynajmniej odsunąć, kiedy Jason
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczył ją ramionami, stanowczo przygarniając do
siebie.
– Musimy
znów przez to przechodzić, kotek? – zapytał, krzywiąc się. Był zniecierpliwiony
i – najpewniej – coraz bardziej poirytowany tym, że kolejny raz miałby
tracić czas na wyjaśnienia. Swoją drogą, słyszała jego argumenty tak wiele
razy, że spokojnie mogłaby je cytować z pamięci. – Plan się zmienił. Wiem o tym,
jasne? Ale tak samo ty zdajesz sobie sprawę z tego, że obecna sytuacja jest
mi na rękę.
– Owszem. –
Melanie nerwowo zacisnęła wargi. W ostatniej chwili powstrzymała się od
powiedzenia czegoś, czego być może przyszłoby jej żałować. – Ale nie podoba mi
się to. Wiesz dlaczego.
– Wiem.
Ne brzmiało
to tak, jakby taki stan rzeczy w choć niewielkim stopniu go martwił. W zasadzie
już jakiś czas temu Jason przestał zwracać choćby szczątkową uwagę na to, czego
potrzebowała bądź nie. Chwilami czuła się niemalże tak, jakby mu zawadzała,
zwłaszcza kiedy burzył się za każdym razem, gdy próbowała coś zasugerować.
Mogła mówić, sugerować i oczekiwać tego, że jako jego partnerka jednak miała
coś do powiedzenia, ale…
Cóż, to
zdecydowanie nie działało w ten sposób.
Mocniej zacisnęła
wargi, kiedy Jason nachylił się, żeby ją pocałować. Naprawdę uważał, że to cokolwiek
zmieniało? Że była na tyle pusta, by pieszczotami namieszać jej w głowie?
Już i tak miała poczucie, że trwała w tym zbyt długo, naiwnie
próbując ratować coś, co już nie miało przyszłości. Może gdyby zdążyła go
przekonać do wyjazdu i zostawienia w spokoju Liz, tej chorej zemsty i całego
tego szaleństwa, wtedy istniałaby jakakolwiek szansa na powrót do
wcześniejszego, wręcz beztroskiego stanu rzeczy, ale w obecnej sytuacji to
zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Rany
boskie, o co ci tak naprawdę chodzi, Mel? – jęknął Jason, napotkawszy
wyraźny opór z jej strony. Odsunął się, wyraźnie urażony tym, że okazywała
mu jasny sprzeciw. – Rozmawialiśmy o tym. Wydawało mi się, że sprawa
jasna.
– A mnie
się wydawało – rzuciła w odpowiedzi
– że jesteśmy w związku. Z tym, że to wymaga partnerstwa, a ja
już od dłuższego czasu tego nie dostrzegam.
Wcale nie
poczuła się lepiej, w końcu wyrzucając z siebie słowa, które już od
dłuższego czasu nie dawały jej spokoju. Zacisnęła dłonie w pięści, po czym
wyprostowała się niczym struna, niemalże nagląco spoglądając na stojącego przed
nią mężczyznę. Naprawdę nie dostrzegał, w czym tak naprawdę leżał problem?
Nie widział, że wszystko zmieniło się od chwili, w której oboje wylądowali
w Seattle i pierwszy raz wpadli w kłopoty? Skoro podobno ją
kochał, dlaczego nawet nie próbował wysłuchać tego, co miała mu do powiedzenia?
Chciała
zadać te wszystkie pytania – najlepiej jedno po drugim – a potem zmusić go
do odpowiedzi, jednak nie potrafiła się na to zdobyć. W zamian bezradnie
wpatrywała się w Jasona, w duchu modląc o to, żeby jakkolwiek
zareagował na jej sugestie, błagalne gesty i to, że kolejny raz próbowała
prosić go o to, żeby odeszli. Wystarczyłoby podjąć decyzję – i to choćby
tu i teraz, kryjąc się w jakimś cholernym zaułku i czekając na
nie wiadomo co. Dobrze wiedziała, co zamierzał zrobić Jason i dlaczego
kierował się ku centrum, ale nie podobało jej się to. Nie, bynajmniej nie
dlatego, że komukolwiek współczuła, ale przede wszystkim przez wzgląd na własne
obawy i pragnienia.
Nie chciała
tego. Wiedziała, że ryzykowali, raz po raz zadzierając z osobami, które
były dużo silniejsze i bardziej doświadczone od nich. Mogli się o tym
przekonać w tamtym magazynie, zwłaszcza że ich dotychczasowa kryjówka
finalnie poszła z dymem. Melanie aż za dobrze wiedziała, że posunęli się za
daleko, aż prosząc o to, by oberwać – zasłużyć na coś więcej, niż tylko
konieczność natychmiastowej ucieczki. Za którymś razem mogli być martwi, a skoro
tak…
Była
jeszcze tamta kobieta – wampirzyca, która obiecała jej bezpieczeństwo, o którym
w innym wypadku Melanie mogłaby co najwyżej pomarzyć. Gdyby problem wciąż leżał
w presji ze strony Volturi albo kogokolwiek innego, mieli dokąd się udać.
Wystarczyło, żeby odważyli się sprzeciwić, by to szaleństwo w końcu
dobiegło końca.
Cóż, nie
miała na co liczyć.
Nie, skoro
Jason kierował się czymś zupełnie innym, zbytnio zaślepiony zemstą. Już od dłuższego
czasu miała tego dość, teraz zaś naprawdę zaczynała drżeć o własne życie.
– Więc
teraz nagle nie jesteśmy partnerami, tak? – Jason już nawet nie próbował udawać
spokojnego. No i proszę bardzo!,
pomyślała z przekąsem, prostując się niczym struna i przybierając pozycję
obronną. – I co jeszcze, hm? Masz jeszcze coś ciekawego do powiedzenia? –
drążył, chociaż tak naprawdę i tak nie było dla niego istotne to, co
zamierzała powiedzieć.
– Wiesz, że
to nie tak. Przestań ciągle wpędzać mnie w poczucie winy! – zaoponowała,
czując jak coś nieprzyjemnie ściska ją w gardle. Przecież mogła
przewidzieć, że ta rozmowa skończy się w ten sposób. – Powtarzałam ci nie
raz, że troszczę się o ciebie. Gdyby tak nie było, ja nie…
– Skoro tak
bardzo się troszczysz – przerwał chłodno, tym samym skutecznie przyprawiając Melanie
o dreszcze – to przestań pieprzyć i mi pomóż. Chyba przynajmniej tyle
mogę od ciebie wymagać, prawda?
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc pokazać, że kolejny raz ją skrzywdził.
Jego słowa bolały, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie mówił niczego, co
mogłoby zabrzmieć jak jawne oskarżenie. Cóż, nie musiał, bo znała go zbyt
dobrze, by po samym tonie zorientować się, co takiego miał na myśli. Co więcej,
dobrze wiedziała, że miał jej za złe każda z tych rozmów, którymi
próbowała przekonać go do zmiany decyzji. Jeszcze jakiś czas temu może nawet
uwierzyłaby, że postępowała niewłaściwie, zamiast wsparcia oferując mu ciągłe
wymówki, ale po tym, co się wydarzyło…
Ktoś, komu
zależy, potrafiłby słuchać – a już na pewno nie zmuszałby podobno
ukochanej osoby do podejmowania aż tak wielkiego ryzyka.
Poczuła
nieprzyjemny ucisk w gardle na samą myśl. Wnioski, które w naturalny
sposób przychodziły jej na myśl wydawały się aż nazbyt oczywiste, chociaż
niemalże za każdym razem próbowała je od siebie odsunąć. To zbyt bolało, a może
to po prostu ona zbytnio bała się tego, co stałoby się, gdyby nazwała rzeczy po
imieniu. Próbowała utrzymać przy sobie Jasona, coraz częściej mając wątpliwości
co do tego, czy miało to jakikolwiek sens. Sęk w tym, że perspektywa
zostania samą, na dodatek teraz, kiedy mogła liczyć się z wyjątkowo
niebezpiecznymi wrogami, brzmiało jak najgorszy z możliwych scenariuszy.
– Po
prostu… to mi się nie podoba – powiedziała tak cicho, że gdyby nie wyostrzone
zmysły, Jason nie miałby prawa jej usłyszeć.
Nawet nie
próbowała ukrywać zrezygnowania, nie po raz pierwszy w ostatniej chwili
decydując się wycofać. Mogła to zakończyć choćby zaraz, ale znów zabrakło jej
odwagi. To było niczym błędne koło, w którym trwała już od dłuższego czasu
i które stopniowo doprowadzało ją do szaleństwa. Fakt, że niezmiennie
okazywała się zbyt słaba, by spróbować cokolwiek zmienić, jedynie wszystko
dodatkowo komplikował, skutecznie mieszając Melanie w głowie.
– Więc może
najwyższa pora się zadeklarować. – Jason zawahał się. Ona sama wyprostowała się
niczym struna, co najmniej zaskoczona jego słowami. – Czego tak naprawdę
chcesz, co Mel? Nie trzymam cię przy sobie. Jeśli teraz chcesz odejść…
– Nie chcę –
zapewniła pośpiesznie.
Skinął
głową. Po wyrazie jego twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co sobie myślał.
Wiedziała jedynie, że powinna skorzystać z okazji, skoro to on zaczął
temat, by zareagować zupełnie inaczej. Cóż, nie zrobiła tego, w zamian po
prostu ulegając, kiedy wampir ponownie spróbował wziąć ją w ramiona.
Jeszcze jakiś czas temu sprawiłoby jej to przyjemność, ale w tamtej chwili
naprawdę wątpiła w szczerość jego gestów. To było tak, jakby trzymał ją
przy sobie wyłącznie przez wzgląd na wygodę…
Albo to, że
tak naprawdę została mu tylko ona.
– Dobrze –
usłyszała, a chłodne palce delikatnie przesunęły się po jej policzku.
Nachyliła się, pozwalając żeby Jason ją pocałował. – A teraz nie traćmy
już czasu. To naprawdę niedługo się skończy.
Gdyby nie
fakt, że wcześniej słyszała to jedno zdanie już wielokrotnie, być może nawet
zdołałaby mu uwierzyć. W tamtej chwili jednak mogła co najwyżej pomarzyć,
że zapewnienia mężczyzny miały jakikolwiek związek z rzeczywistością. Cóż,
może naprawdę trwał w przekonaniu, że mieli szansę cokolwiek zdziałać,
jednak Melanie szczerze w to zwątpiła. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie
tak, poza tym… to po prostu wydawało się niewłaściwe.
Westchnęła
cicho, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Znów pomyślała o zapewnieniach
Isabeau, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, czy to faktycznie mogło
okazać się aż takie proste. Gdyby tylko zdołała przekonać Jasona i zmusić
go do tego, żeby wykorzystali szansę…
Najbardziej
jednak martwiło ją to, że z każdą kolejną decyzją pogrążała się coraz
bardziej. Czuła, że Jason coraz bardziej stanowczo ciągnie ją na dno, zaś
zastanawiając się nad tym, co zamierzał tym razem, Melanie ostatecznie doszła
do wniosku, że mimo wcześniejszych zapewnień, Isabeau nie będzie chciała
widzieć jej na oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz