16 stycznia 2018

Dwieście sześćdziesiąt trzy

Claire
Jocelyne wyglądała na co najmniej przygnębioną. To, że się martwiła, było widać na pierwszy rzut oka, zwłaszcza że zaczęła w wyraźnie niespokojny sposób bawić się końcówkami włosów. Co więcej, wyraźnie pobladła, choć to w jej przypadku nie było niczym nowym, zwłaszcza w ostatnim czasie.
– Hej, w porządku – zapewniła pośpiesznie Claire. Machinalnie pochyliła się nad stołem, by móc chwycić kuzynkę za rękę. Palce Joce kazały się wręcz nienaturalnie zimne, ale zdecydowała się tego nie komentować. – Na razie mówię ci tylko to, co przeczytałam. Zresztą mam problem ze zrozumieniem wszystkiego tak, jak by tego chciała – przyznała, próbując jakkolwiek rozluźnić sytuację. – Wiesz, to coś innego, niż zagadnienia do których przywykłam. Już sama kwestia mocy jest… naprawdę interesująca, więc…
Zamilkła, uświadamiając sobie, że zaczyna pleść od rzeczy. Z drugiej strony, mimo wszystko nie kłamała, zwłaszcza wyjaśniając kuzynce to, jak się z tym wszystkim czuła. Zdążyła przywyknąć do myśli, że wszystko dało się jakoś wytłumaczyć – że istniały twarde, poparte naukowymi tezami dowody na to, co miało prawo istnieć. Co prawda już w przypadku darów i telepatii wydawała się balansować gdzieś na granicy tego stwierdzenia, ale to mimo wszystko była w stanie zaakceptować.
Cóż, do czasu. W ostatnich latach wiele z tego, w co wierzyła, zostało naruszone wystarczająco dotkliwie, by szczerze wątpiła, że świat faktycznie rządził się jakimkolwiek prawami. Już próba pojęcia własnych zdolności daleko wykraczała za to, co do tej pory przyjmowała, z kolei umiejętności Joce…
Miała w głowie mętlik, a to o czymś świadczyło. Wolała w takim razie nie zastanawiać się nad tym, jak w takim razie musiała czuć się sama zainteresowana.
– Powiedz mi więcej – odezwała się cicho Jocelyne. Wciąż siedziała niemalże jak na szpilkach, kiedy jednak skupiła spojrzenie na Claire, jej spojrzenie wydawało się naprawdę zdecydowane. – Nieważne, co to jest. Po prostu… chcę wiedzieć.
– Tak… Już. – Claire mimo wszystko się zawahała. – Nie wiem, czy wszystko dobrze zrozumiałam, ale ta energia, którą posługują się duchy… Cóż, nie jest ani zła, ani dobra. Przez większość czasu jest po prostu neutralna – podjęła, a Jocelyne skinęła głową.
– Oczywiście, że tak. To trochę jak z telepatią – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością, być może nawet nie zdając sobie sprawy z tego, na jak pewną sensowności własnych słów brzmiała. – Mogę uderzyć, żeby się bronić albo zaatakować. Decyduję ja, a nie moc.
To brzmiało sensownie, choć zarazem wydało się Claire ni mniej, ni więcej, ale truizmem. Mimowolne pomyślała o tym, że czasami najprostsze zasady i odpowiedzi w rzeczywistości wystarczyły, by rozjaśnić sytuację. Być może tak było również tym razem, zwłaszcza że nie od razu zaczęła rozważać problem takimi kategoriami, jakimi myślała Jocelyne.
– Tak – powiedziała cicho, wciąż zamyślona. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym na powrót przeniosła wzrok na tekst w książce. – Działanie pod wpływem emocji nigdy nie jest dobre. Mam wrażenie, że to emocje nadają charakter energii, którą posługują się… albo wręcz są dusze. Nie wiem, jak powinnam ci to opisać, ale… z tego wynika, że duch bardzo łatwo może przejąć to, co najgorsze. Stąd podania o demonach, ale… – Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Mówiłaś, że Dallas cię przeraził. I że przez moment wyglądał jak cień, a to też nie brzmi dobrze. Widziałaś, jak wyglądały demony, które zaatakowały nas w ośrodku – przypomniała, a Jocelyne jakimś cudem jeszcze bardziej pobladła.
– W-widziałam – wykrztusiła z siebie z wyraźnym trudem.
Claire westchnęła cicho, uświadamiając sobie co najmniej niefortunny dobór słow.
– Wybacz – zreflektowała się pośpiesznie, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, w jakich okolicznościach zginął Dallas. Nie, Jocelyne zdecydowanie nie trzeba było tłumaczyć, o które demony chodziło. – Tak czy inaczej, nie chcę prorokować, zwłaszcza że to wszystko wiemy z podań i wierzeń. Z drugiej strony… Sama zauważyłaś dość, żeby się martwić. Może po prostu… powinnaś mieć się na baczności, jeśli chodzi o Dallasa.
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu, w milczeniu wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Lekko pochyliła głowę, pozwalając, żeby jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając; końcówki loków musnęły blat stołu.
– Dallas był wystarczająco wściekły, by zmaterializować się przy Marco – powiedziała tak cicho, że Claire musiała nachylić się w jej stronę, by mieć szansę usłyszeć poszczególne słowa. Coś w wypowiedzi kuzynki sprawiło, że poczuła się naprawdę niespokojna. – I mam wrażenie, że w tamtej chwili czerpał energię ze mnie, może nawet bardziej niż kiedykolwiek. Nie panował nad sobą, a ja…
– Najważniejsze, że nic ci nie jest – stwierdziła cicho, ale Jocelyne jedynie potrząsnęła głową.
– Tak, ale on wciąż za mną chodzi. Chce przepraszać, ale wydaje mi się, że jeśli znów się pokłócimy… – Urwała, a Claire odniosła wrażenie, że dziewczyna jest bliska tego, by na domiar złego się popłakać. Co prawda wyraźnie się powstrzymywała, ale… – Przyszedł do mnie, zanim tutaj przyjechałam, wiesz? I… Słodka bogini, Claire, ja się go boję. Nie chcę tego, ale za każdym razem mnie przeraża.
Słuchała w tego milczeniu, niepewna, w jaki sposób powinna zareagować. Kiedy rozmawiały o Dallasie po raz pierwszy, po cicho miała nadzieję na to, że Joce histeryzowała, zwłaszcza że – jakby nie patrzeć – dopiero co wypadła przez okno. To zdecydowanie nie było normalną sytuacją, ale przecież sama zarzekała się, że to nie była wina Dallasa. Obserwując dziewczynę w tamtej chwili, Claire zaczęła wątpić, czy kuzynka faktycznie była z nią w pełni szczera, w zamian dochodząc do wniosku, że zdecydowanie powinna zacząć się o nią martwić.
– A co na to… twoja przyjaciółka? – zapytała w końcu. – Kiedy byłyśmy w Volterze, był przy tobie ktoś jeszcze, prócz Dallasa, prawda? Może…
– Nie widziałam Rosy od jakiegoś czasu.
Westchnęła, po czym poderwała się na równe nogi, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy Jocelyne. Miała wrażenie, że powinna zrobić coś więcej, bo przetrząśnięcie biblioteki w poszukiwaniu odpowiednich tytułów zdecydowanie nie rozwiązywało problemu. Sęk w tym, że nie miała pojęcia, co takiego powinna zrobić, z kolei sama Joce nie ułatwiała jej podjęcia decyzji.
– Posłuchaj… – Zawahała się, gorączkowo próbując znaleźć odpowiednie słowa. Jakim cudem Allegrze czy Isabeau przychodziło to z taką łatwością. – Wszystko będzie w porządku, tak? Możemy jeszcze pomówić z Marco albo… Och, tak czy inaczej, na pewno nie stanie ci się krzywda.
Joce spojrzała na nią w bliżej nieokreślony sposób. Jej oczy wydawały się lśnić w podejrzany sposób, ostatecznie jednak dziewczyna nie pozwoliła sobie na płacz – i to pomimo tego, że oczywistym wydawało się, że była tego bliska. Cokolwiek sobie myślała, zachowała jakiekolwiek uwagi dla siebie, ostatecznie zmuszając się do niepewnego skinięcia głową.
– Jasne. Dzięki, Claire.
– Właściwie nie zrobiłam nic – stwierdziła, aż nazbyt świadoma, że tak naprawdę tkwiła ciągle w tym samym miejscu. Chciała tego czy też nie, nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby Jocelyne pomóc.
– Dla mnie to dużo. Ja… jakoś sobie z tym poradzę – mruknęła Joce, chociaż nie zabrzmiała przy tym na szczególnie pewną własnych słów. – Spróbuję porozmawiać z Rosą. Przyjdzie do mnie prędzej czy później.
– Ja też jeszcze poszukam – oznajmiła natychmiast. – I tak długo tutaj siedzę, więc przy okazji…
– A czego ty szukasz?
To pytanie ją zaskoczyło, zwłaszcza że wcześniej nawet nie wzięła pod uwagę tego, że Joce mogłaby zwracać aż taką uwagę na słowa, które padły w rozmowie. Claire uświadomiła sobie, że jak najbardziej nie kryła się z tym, że sama również próbowała się czegoś dowiedzieć. Do tej pory jedynie Setowi powiedziała o Lily Anne i nieszczególnie miała ochotę na to, by komukolwiek się zwierzać, chociaż z drugiej strony…
– Podejrzewam, że tego samego, co i ty: zrozumienia – przyznała, po czym wzruszyła ramionami. – Nie miałam tego przy tacie, ale miałam okazję porozmawiać z Rafaelem… I on zdradził mi imię kogoś, kto przed laty potrafił coś bardzo podobnego do tego, co sama robię. Co prawda niedawno dowiedziałam się, że najpewniej nie mam co liczyć na znalezienie jakichkolwiek wzmianek, ale… Och, wciąż mam wrażenie, że jednak powinnam.
W porządku, ludzie mieli to do siebie, że lubili pomijać niewygodne fakty i luki, które pojawiały się w historii, ale to jeszcze nie znaczyło, że była na straconej pozycji, prawda? Ktoś, kto miał na sumieniu setki ludzkich żyć, po prostu nie mógł ot tak zostać zapomniany, chociaż…
Tysiąc przy jednym podejściu, przypomniała sobie. Zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. To znaczyło, że ostateczny wynik był inny, a skoro tak…
– Mogę jakoś pomóc?
Claire zamrugała, po czym w roztargnieniu spojrzała na przypatrującą jej się Jocelyne. Potrzebowała kilku sekund, by uświadomić sobie, o co pytała ją kuzynka i odpowiedzieć.
– Nie musisz – zapewniła pośpiesznie. – Joce, naprawdę nie… – zaczęła, ale dziewczyna nie pozwoliła jej dokończyć.
– Nie chcę wracać do domu, przynajmniej na razie – oznajmiła i coś w jej tonie jasno dało Claire do zrozumienia, że wciąż była przestraszona. Bez wątpienia chodziło o możliwość spotkania z Dallasem, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że z duchem zdecydowanie musiało dziać się coś niepokojącego. – Poza tym chyba podoba mi się to, że w końcu gdzieś wyszłam… Nawet jeśli to biblioteka.
– Ja… W porządku – ustąpiła, jednak decydując się dać za wygraną.
Skoro przy szukaniu informacji o nekromantach dopisało jej szczęście, może z dodatkową pomocą mogła jednak liczyć na to, że i w sprawie Lily Anne dojdzie do jakiegoś przełomu.
Melanie
– To nie jest dobry pomysł.
Potrzebowała kilku sekund, by uświadomić sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Dopiero z chwilą, w której Jason nagle zesztywniał, po czym przeniósł na nią wzrok, uświadomiła sobie, że jednak nie wytrzymała przeciągającej się, pełnej napięcia ciszy.
Przez twarz wampira przeszedł ledwo zauważalny, ale mimo to wyraźny cień. Jego oczy na ułamek sekundy pociemniały, to jednak również stało się tak szybko, że równie dobrze mogło okazać się zwykłym złudzeniem.
– Przestań marudzić, Mel – rzucił z wyraźną rezerwą Jason. – Wiesz jak to wygląda i dlaczego to robimy, prawda? Omawialiśmy to.
– Ty omówiłeś – sprostowała, nie mogąc się powstrzymać.
Drgnęła, kiedy nagle zmaterializował się tuż przed nią. Chociaż była nieśmiertelna i świadoma tego, że miała do czynienia z kimś jej podobnym, mimo wszystko poczuła się niemalże jak otoczone, potencjalnie zagrożone zwierzę. Napięła mięśnie, przez krótką chwilę mając ochotę się wyrwać albo przynajmniej odsunąć, kiedy Jason bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczył ją ramionami, stanowczo przygarniając do siebie.
– Musimy znów przez to przechodzić, kotek? – zapytał, krzywiąc się. Był zniecierpliwiony i – najpewniej – coraz bardziej poirytowany tym, że kolejny raz miałby tracić czas na wyjaśnienia. Swoją drogą, słyszała jego argumenty tak wiele razy, że spokojnie mogłaby je cytować z pamięci. – Plan się zmienił. Wiem o tym, jasne? Ale tak samo ty zdajesz sobie sprawę z tego, że obecna sytuacja jest mi na rękę.
– Owszem. – Melanie nerwowo zacisnęła wargi. W ostatniej chwili powstrzymała się od powiedzenia czegoś, czego być może przyszłoby jej żałować. – Ale nie podoba mi się to. Wiesz dlaczego.
– Wiem.
Ne brzmiało to tak, jakby taki stan rzeczy w choć niewielkim stopniu go martwił. W zasadzie już jakiś czas temu Jason przestał zwracać choćby szczątkową uwagę na to, czego potrzebowała bądź nie. Chwilami czuła się niemalże tak, jakby mu zawadzała, zwłaszcza kiedy burzył się za każdym razem, gdy próbowała coś zasugerować. Mogła mówić, sugerować i oczekiwać tego, że jako jego partnerka jednak miała coś do powiedzenia, ale…
Cóż, to zdecydowanie nie działało w ten sposób.
Mocniej zacisnęła wargi, kiedy Jason nachylił się, żeby ją pocałować. Naprawdę uważał, że to cokolwiek zmieniało? Że była na tyle pusta, by pieszczotami namieszać jej w głowie? Już i tak miała poczucie, że trwała w tym zbyt długo, naiwnie próbując ratować coś, co już nie miało przyszłości. Może gdyby zdążyła go przekonać do wyjazdu i zostawienia w spokoju Liz, tej chorej zemsty i całego tego szaleństwa, wtedy istniałaby jakakolwiek szansa na powrót do wcześniejszego, wręcz beztroskiego stanu rzeczy, ale w obecnej sytuacji to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Rany boskie, o co ci tak naprawdę chodzi, Mel? – jęknął Jason, napotkawszy wyraźny opór z jej strony. Odsunął się, wyraźnie urażony tym, że okazywała mu jasny sprzeciw. – Rozmawialiśmy o tym. Wydawało mi się, że sprawa jasna.
– A mnie się wydawało – rzuciła w odpowiedzi – że jesteśmy w związku. Z tym, że to wymaga partnerstwa, a ja już od dłuższego czasu tego nie dostrzegam.
Wcale nie poczuła się lepiej, w końcu wyrzucając z siebie słowa, które już od dłuższego czasu nie dawały jej spokoju. Zacisnęła dłonie w pięści, po czym wyprostowała się niczym struna, niemalże nagląco spoglądając na stojącego przed nią mężczyznę. Naprawdę nie dostrzegał, w czym tak naprawdę leżał problem? Nie widział, że wszystko zmieniło się od chwili, w której oboje wylądowali w Seattle i pierwszy raz wpadli w kłopoty? Skoro podobno ją kochał, dlaczego nawet nie próbował wysłuchać tego, co miała mu do powiedzenia?
Chciała zadać te wszystkie pytania – najlepiej jedno po drugim – a potem zmusić go do odpowiedzi, jednak nie potrafiła się na to zdobyć. W zamian bezradnie wpatrywała się w Jasona, w duchu modląc o to, żeby jakkolwiek zareagował na jej sugestie, błagalne gesty i to, że kolejny raz próbowała prosić go o to, żeby odeszli. Wystarczyłoby podjąć decyzję – i to choćby tu i teraz, kryjąc się w jakimś cholernym zaułku i czekając na nie wiadomo co. Dobrze wiedziała, co zamierzał zrobić Jason i dlaczego kierował się ku centrum, ale nie podobało jej się to. Nie, bynajmniej nie dlatego, że komukolwiek współczuła, ale przede wszystkim przez wzgląd na własne obawy i pragnienia.
Nie chciała tego. Wiedziała, że ryzykowali, raz po raz zadzierając z osobami, które były dużo silniejsze i bardziej doświadczone od nich. Mogli się o tym przekonać w tamtym magazynie, zwłaszcza że ich dotychczasowa kryjówka finalnie poszła z dymem. Melanie aż za dobrze wiedziała, że posunęli się za daleko, aż prosząc o to, by oberwać – zasłużyć na coś więcej, niż tylko konieczność natychmiastowej ucieczki. Za którymś razem mogli być martwi, a skoro tak…
Była jeszcze tamta kobieta – wampirzyca, która obiecała jej bezpieczeństwo, o którym w innym wypadku Melanie mogłaby co najwyżej pomarzyć. Gdyby problem wciąż leżał w presji ze strony Volturi albo kogokolwiek innego, mieli dokąd się udać. Wystarczyło, żeby odważyli się sprzeciwić, by to szaleństwo w końcu dobiegło końca.
Cóż, nie miała na co liczyć.
Nie, skoro Jason kierował się czymś zupełnie innym, zbytnio zaślepiony zemstą. Już od dłuższego czasu miała tego dość, teraz zaś naprawdę zaczynała drżeć o własne życie.
– Więc teraz nagle nie jesteśmy partnerami, tak? – Jason już nawet nie próbował udawać spokojnego. No i proszę bardzo!, pomyślała z przekąsem, prostując się niczym struna i przybierając pozycję obronną. – I co jeszcze, hm? Masz jeszcze coś ciekawego do powiedzenia? – drążył, chociaż tak naprawdę i tak nie było dla niego istotne to, co zamierzała powiedzieć.
– Wiesz, że to nie tak. Przestań ciągle wpędzać mnie w poczucie winy! – zaoponowała, czując jak coś nieprzyjemnie ściska ją w gardle. Przecież mogła przewidzieć, że ta rozmowa skończy się w ten sposób. – Powtarzałam ci nie raz, że troszczę się o ciebie. Gdyby tak nie było, ja nie…
– Skoro tak bardzo się troszczysz – przerwał chłodno, tym samym skutecznie przyprawiając Melanie o dreszcze – to przestań pieprzyć i mi pomóż. Chyba przynajmniej tyle mogę od ciebie wymagać, prawda?
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc pokazać, że kolejny raz ją skrzywdził. Jego słowa bolały, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie mówił niczego, co mogłoby zabrzmieć jak jawne oskarżenie. Cóż, nie musiał, bo znała go zbyt dobrze, by po samym tonie zorientować się, co takiego miał na myśli. Co więcej, dobrze wiedziała, że miał jej za złe każda z tych rozmów, którymi próbowała przekonać go do zmiany decyzji. Jeszcze jakiś czas temu może nawet uwierzyłaby, że postępowała niewłaściwie, zamiast wsparcia oferując mu ciągłe wymówki, ale po tym, co się wydarzyło…
Ktoś, komu zależy, potrafiłby słuchać – a już na pewno nie zmuszałby podobno ukochanej osoby do podejmowania aż tak wielkiego ryzyka.
Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle na samą myśl. Wnioski, które w naturalny sposób przychodziły jej na myśl wydawały się aż nazbyt oczywiste, chociaż niemalże za każdym razem próbowała je od siebie odsunąć. To zbyt bolało, a może to po prostu ona zbytnio bała się tego, co stałoby się, gdyby nazwała rzeczy po imieniu. Próbowała utrzymać przy sobie Jasona, coraz częściej mając wątpliwości co do tego, czy miało to jakikolwiek sens. Sęk w tym, że perspektywa zostania samą, na dodatek teraz, kiedy mogła liczyć się z wyjątkowo niebezpiecznymi wrogami, brzmiało jak najgorszy z możliwych scenariuszy.
– Po prostu… to mi się nie podoba – powiedziała tak cicho, że gdyby nie wyostrzone zmysły, Jason nie miałby prawa jej usłyszeć.
Nawet nie próbowała ukrywać zrezygnowania, nie po raz pierwszy w ostatniej chwili decydując się wycofać. Mogła to zakończyć choćby zaraz, ale znów zabrakło jej odwagi. To było niczym błędne koło, w którym trwała już od dłuższego czasu i które stopniowo doprowadzało ją do szaleństwa. Fakt, że niezmiennie okazywała się zbyt słaba, by spróbować cokolwiek zmienić, jedynie wszystko dodatkowo komplikował, skutecznie mieszając Melanie w głowie.
– Więc może najwyższa pora się zadeklarować. – Jason zawahał się. Ona sama wyprostowała się niczym struna, co najmniej zaskoczona jego słowami. – Czego tak naprawdę chcesz, co Mel? Nie trzymam cię przy sobie. Jeśli teraz chcesz odejść…
– Nie chcę – zapewniła pośpiesznie.
Skinął głową. Po wyrazie jego twarzy trudno było jednoznacznie stwierdzić, co sobie myślał. Wiedziała jedynie, że powinna skorzystać z okazji, skoro to on zaczął temat, by zareagować zupełnie inaczej. Cóż, nie zrobiła tego, w zamian po prostu ulegając, kiedy wampir ponownie spróbował wziąć ją w ramiona. Jeszcze jakiś czas temu sprawiłoby jej to przyjemność, ale w tamtej chwili naprawdę wątpiła w szczerość jego gestów. To było tak, jakby trzymał ją przy sobie wyłącznie przez wzgląd na wygodę…
Albo to, że tak naprawdę została mu tylko ona.
– Dobrze – usłyszała, a chłodne palce delikatnie przesunęły się po jej policzku. Nachyliła się, pozwalając żeby Jason ją pocałował. – A teraz nie traćmy już czasu. To naprawdę niedługo się skończy.
Gdyby nie fakt, że wcześniej słyszała to jedno zdanie już wielokrotnie, być może nawet zdołałaby mu uwierzyć. W tamtej chwili jednak mogła co najwyżej pomarzyć, że zapewnienia mężczyzny miały jakikolwiek związek z rzeczywistością. Cóż, może naprawdę trwał w przekonaniu, że mieli szansę cokolwiek zdziałać, jednak Melanie szczerze w to zwątpiła. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść nie tak, poza tym… to po prostu wydawało się niewłaściwe.
Westchnęła cicho, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Znów pomyślała o zapewnieniach Isabeau, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, czy to faktycznie mogło okazać się aż takie proste. Gdyby tylko zdołała przekonać Jasona i zmusić go do tego, żeby wykorzystali szansę…
Najbardziej jednak martwiło ją to, że z każdą kolejną decyzją pogrążała się coraz bardziej. Czuła, że Jason coraz bardziej stanowczo ciągnie ją na dno, zaś zastanawiając się nad tym, co zamierzał tym razem, Melanie ostatecznie doszła do wniosku, że mimo wcześniejszych zapewnień, Isabeau nie będzie chciała widzieć jej na oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa