Jocelyne
Wyczuła cudzą obecność na
ułamek sekundy przed tym, jak zdecydowała się odwrócić. Mimowolnie drgnęła, po
czym napięła mięśnie, wciąż dziwnie wytrącona z równowagi. Kiedy na
dodatek już na wstępie napotkała spojrzenie wpatrzonego w nią z najciemniejszego
kąta pokoju Dallasa, momentalnie poderwała się na równe nogi, mocniej
przyciskając do siebie mruczącego cicho, wtulonego w nią kota.
– Joce…
– Nie –
zaoponowała natychmiast, ledwo powstrzymując się przed krzykiem. – Nie, nie…
– Proszę
cię – odezwał się ponownie duch. Z wolna przesunął się bliżej, ostatecznie
zamierając w miejscu, kiedy zrobiła ruch, który jednoznacznie sugerował,
że wolałaby już rzucić się do ucieczki, niż próbować z nim rozmawiać. –
Chciałem tylko upewnić się, że jesteś cała.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, bezskutecznie próbując go ignorować. Z miejsca
poczuła, że zaczyna robić jej się gorąco, a pod powiekami jak na zawołanie
zbierając się łzy. Z jakiegoś powodu nie potrafiła nawet ot tak na Dallasa
spojrzeć, zbytnio obawiając się, że już na wstępie zobaczy cokolwiek, co
świadczyłoby o tym, że duch nadal jest niebezpieczny. W pamięci wciąż
miała wyraz jego twarzy i tę niepokojącą, przypominającą wijące się,
czarne macki aurę, która…
Nie.
Znów
zadrżała, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. Czuła się niemalże jak na
krótko po odkryciu swoich zdolności, kiedy dopiero zaczynała się oswajać z tym,
co widziała. Wtedy zamknięcie oczu i ignorancja naprawdę jawiły się jako
ewentualny sposób na to, by odciąć się od tego, czego nie chciała widzieć.
Gdyby do tego wszystkiego to naprawdę okazało się aż takie proste, wtedy
wszystko stałoby się przynajmniej znośne, jednak tymczasowo najwyraźniej nie
miała na co liczyć.
Po prostu sobie idź… Proszę, pomyślała
gorączkowo, ale i tym razem nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek miał
wysłuchać jej pragnień. Zacisnęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując
się od wypowiedzenia tych kilku słów na głos, woląc po raz kolejny nie testować
cierpliwości Dallasa. To nie było do końca tak, że świadomie wypchnął ją z okna,
niemniej nie mogła zapomnieć, w jaki sposób do tego doszło. Być może oboje
zawinili, ale zdecydowanie nie czuła się z tą świadomością lepiej. Inna sprawa,
że wciąż nie potrafiła sobie wyobrazić, że mieliby ot tak porozmawiać, zwłaszcza
że w głowie wciąż miała mętlik po tym, co powiedział jej Dallas.
Wciąż o tym
myślała, w duchu wręcz modląc się o to, żeby jej niechciany gość
trzymał się na dystans. Pragnęła przynajmniej tego, by nie próbował zmniejszyć
dzielącej ich odległości, niezależnie od tego, jakie miał względem niej
intencje. Przez krótką chwilę miała nawet ochotę zawołać Rosę, po cichu licząc
na to, że ta tym razem by się pojawiła. Jako jedyna wydawała się mieć wpływ na
Dallasa, a skoro tak…
– Joce?
Zareagowała
natychmiast, ledwo tylko ktoś wypowiedział jej imię. Niemalże biegiem pokonała
dzieląca ją od drzwi odległość, po czym dosłownie wypadła na korytarz,
starannie ignorując Dallasa. Wiedziała, że mógł ruszyć za nią, ale nie sądziła,
żeby zamierzał to zrobić, zwłaszcza że już nie mała być sama.
Zeszła po
schodach, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Potrzebowała dłuższej chwili, by
doprowadzić się do względnego porządku i nawet wysilić się na blady
uśmiech, zwłaszcza kiedy zauważyła mamę.
– Jestem
tutaj – zapewniła, a Renesmee wyraźnie rozluźniła się na jej widok.
Mama nie
była sama, co na dłuższą chwilę wytrąciło Jocelyne z równowagi.
Przystanęła wpół kroku, z wahaniem spoglądając na obcą, wyraźnie zagubioną
dziewczynę. Przez chwilę nawet przyszło jej do głowy, że to kolejny duch,
zwłaszcza że nieznajoma wyglądała co najmniej marnie. Blada skóra rzucała się w oczy,
aż nazbyt wyraźnie kontrastując z ciemnymi, związanymi w niedbały
sposób włosami. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, poza tym – co uderzyło Joce w największym
stopniu – najzwyczajniej w świecie pachniała krwią i to w o wiele
intensywniejszy sposób, niż można by spodziewać się po zwykłym człowieku
Jakby tego
było mało, coś w obecności nieznajomej sprawiło, że Jocelyne z miejsca
poczuła się dziwnie. To był rodzaj niejasnego, przejmującego niepokoju, którego
już doświadczyła – ostatni raz całkiem niedawno, a konkretnie podczas
rozmowy z Ryanem. Cóż, chłopak jakby nie patrzeć powiedział jej, że zawarł
jakiś układ z Renesmee, ale Joce wciąż nie miała pewności, w jaki
sposób powinna to rozumieć.
– To
Cassandra – wyjaśniła pośpiesznie Nessie. – Ach… Widziałaś gdzieś może Allegrę?
Wydaje mi się, że mogłaby mi pomóc – dodała, w odpowiedzi doczekując się
wyłącznie wymownego prychnięcia. Dopiero wtedy Jocelyne zauważyła dotychczas
milczącego, poirytowanego Rufusa.
– I wierzysz,
że mamy na to czas? – zapytał z rezerwą wampir.
Renesmee
jedynie potrząsnęła głową.
– Prawie
zemdlała nam w samochodzie. Ty nie zamierzasz nic z tym zrobić, więc
może przynajmniej Allegra albo Beau będą bardziej wyrozumiałe – stwierdziła,
bynajmniej nie satysfakcjonując naukowca takim stwierdzeniem.
–
Przepraszam bardzo, że jako jedyny próbuję być praktyczny. Zresztą powiedziałem
ci już w drodze, że to najpewniej przez wczesną godzinę.
Jocelyne
spojrzała na niego z powątpiewaniem, ostatecznie na powrót przenosząc
wzrok na dziewczynę. Cassandra w istocie wyglądała marnie, wyraźnie
zmęczona. W zasadzie faktycznie wyglądała na kogoś chorego, kto
najchętniej zamknąłby oczy i odpłynął na kilka następnych godzin. Z łatwością
mogła sobie wyobrazić taką potrzebę, zwłaszcza że sama doświadczała czegoś
podobnego o wiele częściej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– To pewnie
to – stwierdziła cicho Cassandra, brzmiąc przy tym trochę tak, jakby nade
wszystko pragnęła uwierzyć we własne słowa. – Nie lubię światła dnia… Zresztą
nie sypiam.
– Tak czy
inaczej, kilka godzin nas nie zbawi – oznajmiła z przekonaniem Renesmee.
Brzmiała na
zmartwioną, chociaż to nie wydało się Jocelyne niczym dziwnym. W zasadzie w ostatnim
czasie działo się tyle, że niepokój wydawał się czymś absolutnie naturalnym, co
na dodatek towarzyszyło im wszystkim dosłownie na każdym kroku. Co więcej, Joce
była gotowa przysiąc, że podczas nieobecności mamy wydarzyło się coś więcej, co
zresztą musiało mieć związek z obecnością Cassandry, choć nie miała co do
tego pewności.
– Mogę
pójść poszukać – zaproponowała w końcu. – Taty i Damiena też nie ma, ale
zawsze mogę zadzwonić albo…
– Jesteś kochana
– stwierdziła, zachęcająco wyciągając ręce w jej stronę.
Joce
zareagowała instynktownie, momentalnie pozwalając sobie na to, by wpaść jej w ramiona.
Wcześniej wypuściła z objęć kota, pozwalając, żeby kolejny raz zeskoczył
na ziemię i ruszył w swoją stronę, najwyraźniej dochodząc do wniosku,
że nie jest nikomu potrzebny.
Rozluźniła
się, bez słowa wtulając się Renesmee. W tamtej chwili w końcu poczuła
się bezpieczniej, choć na moment pozwalając sobie, żeby zapomnieć o być
może wciąż czekającym na piętrze Dallasie. Istniało małe prawdopodobieństwo, by
pojawił się w sytuacji, w której przebywała w czyimkolwiek towarzystwie,
zresztą nawet gdyby to zrobił, przy bliskich czuła się pewniej.
– Wszystko w porządku?
– usłyszała tuż przy uchu, więc wyprostowała się, próbując sprawiać wrażenie w pełni
rozluźnionej.
– Jasne –
zapewniła pośpiesznie. – Ja… Idę trochę podzwonić, w porządku? Ktoś na
pewno zaraz wróci.
Renesmee skinęła
głową, chociaż wciąż nie wyglądała na w pełni przekonaną. Nadal korciło
ją, by zapytać mamę i wujka, co tak naprawdę się działo, ale ostatecznie
doszła do wniosku, że to mogło poczekać. Inna sprawa, że wciąż nie była pewna,
co powinna myśleć o Ryanie, choć oczywiście w najmniejszym stopniu
nie wierzyła w to, by utknął w piwnicy bez powodu. Ostatecznie doszła
do wniosku, że mogła spróbować ustalić to później i najlepiej z mamą,
bo drażnienie już i tak podenerwowanego Rufusa zdecydowanie nie było dobry
pomysłem.
Bez słowa ruszyła
w stronę kuchni, tym razem nie zastając w pomieszczeniu nikogo, z kim
mogłaby porozmawiać. Z wolna wypuściła powietrze, po czym przysiadła na
krześle, w rękach nerwowo obracając komórkę. Nie miała pewności, co jest
nie tak z towarzyszącą Renesmee i Rufusowi dziewczyną, ale to Damien
wydawał się najodpowiedniejszą osobą, jeśli chodziło o pomoc. Z drugiej
strony, wciąż czekała na możliwość rozmowy z Allegrą, a skoro tak…
– Jocelyne,
serio? Teraz będziesz mnie ignorować?
Jej palce
jeszcze bardziej nerwowo zacisnęły się na telefonie. Powstrzymała się przed
próbą obejrzenia przez ramię, aż nazbyt świadoma, że Dallas musiał
zmaterializować się gdzieś za nią. Z drugiej strony, mógł być gdziekolwiek
– to i tak niczego nie zmieniało, przynajmniej z jej perspektywy.
Słodka
bogini, dlaczego aż do tego stopnia się go bała…?
Po prostu się uspokój, nakazała sobie
stanowczo, chociaż to wcale nie było aż takie proste, jak mogłaby tego
oczekiwać. Z uwagą wpatrywała się w ekran telefonu, chociaż w rzeczywistości
nie widziała niczego. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że ręce mimowolnie
zaczęły jej drżeć, przez co utrzymanie komórki okazało się problematyczne. To wciąż
wydawało się co najmniej niewłaściwe – to, że miałaby reagować w ten
sposób akurat na niego – ale z drugiej strony…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy telefon nagle zaczął dzwonić. Drgnęła, po czym
wyprostowała się niczym struna, z opóźnieniem reagując na tyle przytomnie,
by zdążyć odebrać połączenie.
– Tak? –
rzuciła spiętym tonem, przyciskając aparat do ucha. Nie miała okazji, by choćby
sprawdzić z kim przyszło jej rozmawiać.
– Joce? –
Głos Claire mimo wszystko ją zaskoczył. Po tonie dziewczyny trudno było
stwierdzić, co takiego chodziło jej po głowie, niemniej wydawała się brzmieć
na… dziwnie podekscytowaną. – Jesteś w domu, prawda?
– Tak –
zapewniła, mimo wszystko odpowiadając na pytanie kuzynki ze sporym opóźnieniem.
Nie mogła się skupić, zwłaszcza że Dallas wciąż nie odrywał od niej wzroku. –
Mama i wujek Rufus wrócili. Chyba coś się dzieje – dodała pod wpływem
impulsu.
Po drugiej stronie
usłyszała wyłącznie wymowne westchnienie.
– Przecież i tak
mi nie wyjaśni… – mruknęła, ale nie brzmiała na szczególnie sfrustrowaną z tego
powodu. Zaraz po tym w pośpiechu wzięła się w garść, w końcu
przechodząc do rzeczy. – Posłuchaj… Pamiętasz o czym rozmawiałyśmy,
prawda?
– Jasne –
zapewniła pośpiesznie.
Momentalnie
poczuła, że serce zaczyna bić jej szybciej. Podejrzewała, że Claire może okazać
się pomocna, zwłaszcza kiedy zadeklarowała znalezienie jakichkolwiek
informacji, ale zdecydowanie nie brała pod uwagę, że kuzynka zabierze się za to
natychmiast.
– Jestem w bibliotece
i… Cóż, jeśli chcesz, możemy się zobaczyć – zaproponowała wprost Claire. –
Chyba mam coś, co powinnaś zobaczyć. Poza tym przydałaby mi się mała pomoc,
więc…
– Po prostu
wyślij mi adres – przerwała, mając wrażenie, że za moment najzwyczajniej w świecie
wyjdzie z siebie.
Fakt, że
Dallas nie odrywał od niej wzroku, jedynie wszystko komplikował. Była pewna, że
chłopak przysłuchuje się jej rozmowie, przez co tym bardziej zapragnęła wyjść z domu.
Biblioteka wydawała się bezpiecznym miejscem, zwłaszcza w środku dnia i –
jak przekonała się po odczytaniu SMS-a, który chwilę po zakończeniu rozmowy
dostała od Claire – w samym środku miasta. Swoją drogą, to wystarczyło,
żeby sama również poczuła się dziwnie podekscytowana, zwłaszcza gdy uświadomiła
sobie, że minęło dość sporo czasu, odkąd gdziekolwiek sama poszła. Odkąd
stanowczo odmówiła jakichkolwiek kolejnych prób pojawienia się w liceum –
czy to dotychczasowym, czy nowym – większość czasu spędzała zamknięta w pokoju.
– Co się
dzieje? – usłyszała niepewny głos Dallasa. – Tak po prostu wychodzisz? Na
dodatek sama, kiedy…
– Dallas –
przerwała mu i to wystarczyło, żeby natychmiast zamilkł.
Jednak
zdecydowała się przenieść na niego wzrok. Wydawał się zmartwiony i – mogła
wręcz przysiąc – naprawdę przygnębiony tym, co między nimi zaszło. Spoglądał na
nią niemalże błagalnie, przez co ignorowanie go stało się prawdziwym wyzwaniem.
Nie, zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto mógłby świadomie ją skrzywdzić, a jednak…
mimo wszystko okazał się do tego zdolny, prawda?
Zacisnęła
usta, ledwo powstrzymując się od powiedzeniem czegoś, czego mogłaby żałować. W zamian
potrząsnęła głową, próbując jakkolwiek zmusić się do tego, żeby spróbować
zebrać myśli.
– Po
prostu… daj mi trochę czasu, dobrze? – powiedziała w końcu, starannie dobierając
słowa. – Tylko trochę. Porozmawiamy, kiedy wrócę.
– Ale…
Cokolwiek
miał do powiedzenia, ostatecznie zdecydował się zamilknąć. Poczuła wręcz
niewysłowioną ulgę, kiedy ostatecznie skinął i bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia rozpłynął się w powietrzu. Nie czuła się z tym lepiej,
ale kiedy została sama, w końcu pozwoliła sobie na to, żeby odetchnąć. To,
jakie emocje nagle zaczął w niej wzbudzać, nie było normalne, a tym
bardziej nie potrafiła ot tak tego zaakceptować. W efekcie tym bardziej
zaczęła liczyć na spotkanie z Claire, próbując uwierzyć, że ta naprawdę
miała jej do pokazania coś, co mogło okazać się w tym wszystkim kluczowe.
Z chwilą, w której
w końcu zaczęłaby w to wierzyć, wszystko stałoby się o wiele
prostsze.
Renesmee nie wyglądała na
szczególnie przekonaną, słysząc, że Jocelyne miałaby gdziekolwiek wychodzić.
Ostatecznie nie zaprotestowała, zwłaszcza gdy pojawiła się wzmianka o bibliotece
i Claire, to jednak nie zmieniało faktu, że mama była spięta. Co więcej,
wyraźnie wciąż się martwiła, skupiona czy to na Cassandrze, czy też na Ryanie,
choć – oczywiście – jakiekolwiek wzmianki o tym drugim ostatecznie nie
padły.
Joce nie
była pewna, kiedy ostatnim razem przyszło jej poruszać się samodzielnie po
Seattle. Mimo wszystko trafienie pod adres, który wskazała jej Claire, okazało
się dziecinnie proste, zwłaszcza po zapoznaniu się z komunikacją miejską.
Zawahała się, przystając przed okazałym gmachem jednej z większych
bibliotek w okolicy. Dotychczas nie zastanawiała się nad tym, co tak
naprawdę zamierzała pokazać jej kuzynka, ale z chwilą spotkanie okazało
się kwestią minut, naprawdę zaczęła się denerwować.
Sama chciałaś wiedzieć, prawda?,
warknęła na siebie w duchu, bezskutecznie próbując wziąć się w garść.
To wystarczyło, by w końcu ruszyła się z miejsca i jednak
zdecydowała wejść do środka. Cokolwiek działo się z Dallasem, musiała
wiedzieć, nie wspominając o tym, że każda informacja o duchach mogła
okazać się na wagę złota. Chciała tego czy nie, musiała wiedzieć na czym stoi,
by mieć szansę jakkolwiek zareagować na wszystko, co miało miejsce.
– Claire? –
rzuciła z wahaniem, rozglądając się pomiędzy rzędami wypełnionymi
książkami regałów. Przynajmniej nie musiała krzyczeć, tym bardziej że
biblioteka nie była opustoszała.
– Jestem
tutaj – usłyszała w pewnym momencie.
Znalazła
kuzynkę w jednym z opustoszałych, ulokowanych na tyłach działu,
gromadzącym pozycję, których tytuły jak najbardziej pasowały do okultyzmu.
Jocelyne jakoś nie miała wątpliwości, że ta kategoria zdecydowanie nie cieszyła
się popularnością, przez co poczuła się jeszcze dziwniej niż do tej pory. Co
prawda mogła liczyć na spokój, ale z drugiej strony… Cóż, dziwne
spojrzenia ludzi zdecydowanie nie były tym, na co miała szczególną ochotę – i to
zwłaszcza po tym, jak już zdążyła doświadczyć, że obce osoby potrafiły być
naprawdę okrutne.
Claire
zajęła jeden z ustawionych pomiędzy regałami stolików. Nie pierwszy raz
widziała dziewczynę w otoczeniu książek, na dodatek takich, których uniesienie
niejedną drobniejszą osobę kosztowałoby wiele wysiłku. Zwłaszcza w przypadku
Claire taki widok wydawał się w pełni normalne, tak jak i fakt, że
pół-wampirzyca z przesadną wręcz studiowała tekst w jednej z otwartych
książek.
– Mam coś,
co aż za dobrze pasuje mi do tego, co opowiadałaś… I szczerze mówiąc,
wygląda to dość kiepsko – oznajmiła już na wstępie Claire, nawet nie unosząc
wzroku.
Zapowiada się cudownie, pomyślała z przekąsem
Jocelyne. Z wolna podeszła bliżej, coraz bardziej podenerwowana. Wzrokiem
dla pewności powiodła dookoła, chcąc upewnić się, że w pobliżu nie było
nikogo, kto mógłby się przysłuchiwać – i to zarówno osoby żywej, jak i umarłego.
– Spędziłaś
cały dzień w bibliotece? – zapytała z powątpiewaniem. Co prawda stos
na stole nie był wyjątkowo duży, ale dotarcie do choćby kilku pozycji w miejscu,
gdzie książki wydawały się być wszędzie, musiało być wyzwaniem.
–
Niekoniecznie. – Claire uśmiechnęła się blado. – Po prostu wprost powiedziałam,
czego szukam. Oficjalnie piszę… dość nietypową pracę zaliczeniową – przyznała, prostując
się na krześle. – Zresztą nie o to chodzi. Mówiłam, że widziałam coś, co
mogłoby okazać się przydatne przy twoim problemie i miałam rację. Wtedy
nie zwróciłam na to uwagi, bo tak naprawdę nie wiemy, które fakty o nekromancji
są prawdziwe, ale… No cóż – przyznała, raptownie poważniejąc.
– Więc… Co
się dzieje, Claire? – zapytała, czując, że znów zaczyna się denerwować.
Dziewczyna
obrzuciła ją bliżej nieokreślonym, niemalże troskliwym spojrzeniem. Lśniące, jasnoniebieskie
oczy zdradzały pełne skupienie i swego rodzaju fascynację. To z miejsca
skojarzyło się Jocelyne z zachowaniem zaintrygowanego jakimkolwiek tematem
Rufusem, jednak Claire sprawiała przy tym wrażenie o wiele łagodniejszej i niemalże
niewinnej.
– Siadaj, w porządku?
To nie
zabrzmiał szczególnie przekonująco, a tym bardziej jej nie uspokoiło, ale
Jocelyne zdecydowała się tego nie komentować. W milczeniu zajęła miejsce
naprzeciwko kuzynki, niemalże musząc zmuszać się do tego, żeby usiedzieć w miejscu.
Wzrok machinalnie wbiła w książkę, próbując odczytać tekst, który tak
zaintrygował Claire. Nie miała pewności, czego powinna się spodziewać, ale po
wstępie, jaki zaserwowała jej kuzynka, zdecydowanie wątpiła w to, żeby
mogła wyjść z biblioteki zadowolona.
– Allegra
miała dużo racji z tym, że zwróciła uwagę na te twoje spadki energii.
Trudno zresztą nie zauważyć, że coś jest na rzeczy i… Hm, o nekromantach
zawsze pisano, że mieli w sobie coś atrakcyjnego dla umarłych. Najpewniej
chodzi właśnie o aurę i to, że ty nadmiar energii pożytkujesz w zupełnie
inny sposób, niż chociażby Damien. – Claire zawahała się, wyraźnie zastanawiając
nad doborem kolejnych słów. – Jesteś zawieszona gdzieś pomiędzy, Joce.
Przyciągasz ich, bo mogą z tobą porozmawiać, a to… dla wielu z pewnością
wyjątkowa możliwość. Duchy z założenia nie powinny błąkać się w tym
świecie. Wiele religii opierało się na różnych wyjaśnieniach tego, co dzieje
się po śmierci. Chyba sama rozumiesz… Wszelkiego rodzaju czyście, raje i odmiany
piekła. Błądzenie pomiędzy żywymi zawsze było opisywane jako coś nienaturalnego
i złego, więc być może powinnyśmy teraz założyć, że tak faktycznie jest.
–
Niespokojne dusze… – powiedziała mimochodem, a Claire drgnęła i skinęła
głową.
– Tak.
Znalazłam pełno wzmianek o tym, że dusza, która nie była gotowa na śmierć,
nie będzie potrafiła odejść w spokoju. Niezałatwione sprawy albo wręcz
wyparcie informacji o śmierci… – ciągnęła, po czym wzruszyła ramionami. –
Podejrzewam, że to sama słyszałaś. Swoją drogą, trudno byłoby się dziwić, że w taki
wypadku te… dusze mogłyby chcieć do ciebie przychodzić. Nie wyobrażam sobie
krążenia pomiędzy osobami, które nawet nie mogą mnie zobaczyć.
Joce w zamyśleniu
skinęła głową. Aż za dobrze pamiętała, czego doświadczyła chociażby w szkole,
uciekając przed tamtym mężczyzną. Myśl, że mógłby oczekiwać od niej po prostu
rozmowy i pomocy wydała jej się abstrakcyjna, ale i bardzo
prawdopodobna zarazem. Już od jakiegoś czasu zastanawiała się nad tym, czego
powinna spodziewać się po umarłych, zwłaszcza że ci prędzej czy później mieli
zacząć do niej lgnąć. To było nieuniknione, ale…
– Co dalej?
– zapytała cicho. – Ja… Przyjaciółka powiedziała mi, że moja energia sprawia, że
czuje się bardziej… żywa. Pewnie w ten sposób przywołałam Beatrycze, ale i tak…
Och, wciąż nie wszystko rozumiem – przyznała, a Claire rzuciła jej co
najmniej zaniepokojone spojrzenie.
– Pytasz
mnie teraz o Dallasa – stwierdziła, nawet nie próbując uciekać się do
pytania. Nie musiała, zwłaszcza po ostatniej rozmowie świadoma, co najbardziej
dręczyło Jocelyne. – Tu wracamy do tego, co powiedziałam ci o energii… Bo w pewnym
sensie dusze składają się właśnie z niej – przyznała, ostrożnie dobierając
słowa. – Czytałam, że…duchy bardzo silnie reagują na emocje. Zwłaszcza te
skrajne, więc…
– Jak gniew
– dopowiedziała cicho.
Claire zacisnęła
usta.
– Gorzej –
przyznała w końcu. – Nie bez powodu w kulturze istnieje tyle wzmianek
o złych duszach. Wydaje mi się, że nie wzięły się znikąd, a skoro
tak… Sęk w tym, że bardzo łatwo zatracić się w tych złych emocjach. –
Zamilkła na dłuższą chwilę. – Możliwe wręcz, że jeśli ktoś raz sobie na to
pozwoli… Cóż, po przekroczeniu pewnych granic nie ma powrotu. Rozumiesz, co ma
na myśli.
Jocelyne
cicho jęknęła. Obawiała się, że jak najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz