14 stycznia 2018

Dwieście sześćdziesiąt dwa

Jocelyne
Wyczuła cudzą obecność na ułamek sekundy przed tym, jak zdecydowała się odwrócić. Mimowolnie drgnęła, po czym napięła mięśnie, wciąż dziwnie wytrącona z równowagi. Kiedy na dodatek już na wstępie napotkała spojrzenie wpatrzonego w nią z najciemniejszego kąta pokoju Dallasa, momentalnie poderwała się na równe nogi, mocniej przyciskając do siebie mruczącego cicho, wtulonego w nią kota.
– Joce…
– Nie – zaoponowała natychmiast, ledwo powstrzymując się przed krzykiem. – Nie, nie…
– Proszę cię – odezwał się ponownie duch. Z wolna przesunął się bliżej, ostatecznie zamierając w miejscu, kiedy zrobiła ruch, który jednoznacznie sugerował, że wolałaby już rzucić się do ucieczki, niż próbować z nim rozmawiać. – Chciałem tylko upewnić się, że jesteś cała.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, bezskutecznie próbując go ignorować. Z miejsca poczuła, że zaczyna robić jej się gorąco, a pod powiekami jak na zawołanie zbierając się łzy. Z jakiegoś powodu nie potrafiła nawet ot tak na Dallasa spojrzeć, zbytnio obawiając się, że już na wstępie zobaczy cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że duch nadal jest niebezpieczny. W pamięci wciąż miała wyraz jego twarzy i tę niepokojącą, przypominającą wijące się, czarne macki aurę, która…
Nie.
Znów zadrżała, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. Czuła się niemalże jak na krótko po odkryciu swoich zdolności, kiedy dopiero zaczynała się oswajać z tym, co widziała. Wtedy zamknięcie oczu i ignorancja naprawdę jawiły się jako ewentualny sposób na to, by odciąć się od tego, czego nie chciała widzieć. Gdyby do tego wszystkiego to naprawdę okazało się aż takie proste, wtedy wszystko stałoby się przynajmniej znośne, jednak tymczasowo najwyraźniej nie miała na co liczyć.
Po prostu sobie idź… Proszę, pomyślała gorączkowo, ale i tym razem nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek miał wysłuchać jej pragnień. Zacisnęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując się od wypowiedzenia tych kilku słów na głos, woląc po raz kolejny nie testować cierpliwości Dallasa. To nie było do końca tak, że świadomie wypchnął ją z okna, niemniej nie mogła zapomnieć, w jaki sposób do tego doszło. Być może oboje zawinili, ale zdecydowanie nie czuła się z tą świadomością lepiej. Inna sprawa, że wciąż nie potrafiła sobie wyobrazić, że mieliby ot tak porozmawiać, zwłaszcza że w głowie wciąż miała mętlik po tym, co powiedział jej Dallas.
Wciąż o tym myślała, w duchu wręcz modląc się o to, żeby jej niechciany gość trzymał się na dystans. Pragnęła przynajmniej tego, by nie próbował zmniejszyć dzielącej ich odległości, niezależnie od tego, jakie miał względem niej intencje. Przez krótką chwilę miała nawet ochotę zawołać Rosę, po cichu licząc na to, że ta tym razem by się pojawiła. Jako jedyna wydawała się mieć wpływ na Dallasa, a skoro tak…
– Joce?
Zareagowała natychmiast, ledwo tylko ktoś wypowiedział jej imię. Niemalże biegiem pokonała dzieląca ją od drzwi odległość, po czym dosłownie wypadła na korytarz, starannie ignorując Dallasa. Wiedziała, że mógł ruszyć za nią, ale nie sądziła, żeby zamierzał to zrobić, zwłaszcza że już nie mała być sama.
Zeszła po schodach, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Potrzebowała dłuższej chwili, by doprowadzić się do względnego porządku i nawet wysilić się na blady uśmiech, zwłaszcza kiedy zauważyła mamę.
– Jestem tutaj – zapewniła, a Renesmee wyraźnie rozluźniła się na jej widok.
Mama nie była sama, co na dłuższą chwilę wytrąciło Jocelyne z równowagi. Przystanęła wpół kroku, z wahaniem spoglądając na obcą, wyraźnie zagubioną dziewczynę. Przez chwilę nawet przyszło jej do głowy, że to kolejny duch, zwłaszcza że nieznajoma wyglądała co najmniej marnie. Blada skóra rzucała się w oczy, aż nazbyt wyraźnie kontrastując z ciemnymi, związanymi w niedbały sposób włosami. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, poza tym – co uderzyło Joce w największym stopniu – najzwyczajniej w świecie pachniała krwią i to w o wiele intensywniejszy sposób, niż można by spodziewać się po zwykłym człowieku
Jakby tego było mało, coś w obecności nieznajomej sprawiło, że Jocelyne z miejsca poczuła się dziwnie. To był rodzaj niejasnego, przejmującego niepokoju, którego już doświadczyła – ostatni raz całkiem niedawno, a konkretnie podczas rozmowy z Ryanem. Cóż, chłopak jakby nie patrzeć powiedział jej, że zawarł jakiś układ z Renesmee, ale Joce wciąż nie miała pewności, w jaki sposób powinna to rozumieć.
– To Cassandra – wyjaśniła pośpiesznie Nessie. – Ach… Widziałaś gdzieś może Allegrę? Wydaje mi się, że mogłaby mi pomóc – dodała, w odpowiedzi doczekując się wyłącznie wymownego prychnięcia. Dopiero wtedy Jocelyne zauważyła dotychczas milczącego, poirytowanego Rufusa.
– I wierzysz, że mamy na to czas? – zapytał z rezerwą wampir.
Renesmee jedynie potrząsnęła głową.
– Prawie zemdlała nam w samochodzie. Ty nie zamierzasz nic z tym zrobić, więc może przynajmniej Allegra albo Beau będą bardziej wyrozumiałe – stwierdziła, bynajmniej nie satysfakcjonując naukowca takim stwierdzeniem.
– Przepraszam bardzo, że jako jedyny próbuję być praktyczny. Zresztą powiedziałem ci już w drodze, że to najpewniej przez wczesną godzinę.
Jocelyne spojrzała na niego z powątpiewaniem, ostatecznie na powrót przenosząc wzrok na dziewczynę. Cassandra w istocie wyglądała marnie, wyraźnie zmęczona. W zasadzie faktycznie wyglądała na kogoś chorego, kto najchętniej zamknąłby oczy i odpłynął na kilka następnych godzin. Z łatwością mogła sobie wyobrazić taką potrzebę, zwłaszcza że sama doświadczała czegoś podobnego o wiele częściej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– To pewnie to – stwierdziła cicho Cassandra, brzmiąc przy tym trochę tak, jakby nade wszystko pragnęła uwierzyć we własne słowa. – Nie lubię światła dnia… Zresztą nie sypiam.
– Tak czy inaczej, kilka godzin nas nie zbawi – oznajmiła z przekonaniem Renesmee.
Brzmiała na zmartwioną, chociaż to nie wydało się Jocelyne niczym dziwnym. W zasadzie w ostatnim czasie działo się tyle, że niepokój wydawał się czymś absolutnie naturalnym, co na dodatek towarzyszyło im wszystkim dosłownie na każdym kroku. Co więcej, Joce była gotowa przysiąc, że podczas nieobecności mamy wydarzyło się coś więcej, co zresztą musiało mieć związek z obecnością Cassandry, choć nie miała co do tego pewności.
– Mogę pójść poszukać – zaproponowała w końcu. – Taty i Damiena też nie ma, ale zawsze mogę zadzwonić albo…
– Jesteś kochana – stwierdziła, zachęcająco wyciągając ręce w jej stronę.
Joce zareagowała instynktownie, momentalnie pozwalając sobie na to, by wpaść jej w ramiona. Wcześniej wypuściła z objęć kota, pozwalając, żeby kolejny raz zeskoczył na ziemię i ruszył w swoją stronę, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie jest nikomu potrzebny.
Rozluźniła się, bez słowa wtulając się Renesmee. W tamtej chwili w końcu poczuła się bezpieczniej, choć na moment pozwalając sobie, żeby zapomnieć o być może wciąż czekającym na piętrze Dallasie. Istniało małe prawdopodobieństwo, by pojawił się w sytuacji, w której przebywała w czyimkolwiek towarzystwie, zresztą nawet gdyby to zrobił, przy bliskich czuła się pewniej.
– Wszystko w porządku? – usłyszała tuż przy uchu, więc wyprostowała się, próbując sprawiać wrażenie w pełni rozluźnionej.
– Jasne – zapewniła pośpiesznie. – Ja… Idę trochę podzwonić, w porządku? Ktoś na pewno zaraz wróci.
Renesmee skinęła głową, chociaż wciąż nie wyglądała na w pełni przekonaną. Nadal korciło ją, by zapytać mamę i wujka, co tak naprawdę się działo, ale ostatecznie doszła do wniosku, że to mogło poczekać. Inna sprawa, że wciąż nie była pewna, co powinna myśleć o Ryanie, choć oczywiście w najmniejszym stopniu nie wierzyła w to, by utknął w piwnicy bez powodu. Ostatecznie doszła do wniosku, że mogła spróbować ustalić to później i najlepiej z mamą, bo drażnienie już i tak podenerwowanego Rufusa zdecydowanie nie było dobry pomysłem.
Bez słowa ruszyła w stronę kuchni, tym razem nie zastając w pomieszczeniu nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Z wolna wypuściła powietrze, po czym przysiadła na krześle, w rękach nerwowo obracając komórkę. Nie miała pewności, co jest nie tak z towarzyszącą Renesmee i Rufusowi dziewczyną, ale to Damien wydawał się najodpowiedniejszą osobą, jeśli chodziło o pomoc. Z drugiej strony, wciąż czekała na możliwość rozmowy z Allegrą, a skoro tak…
– Jocelyne, serio? Teraz będziesz mnie ignorować?
Jej palce jeszcze bardziej nerwowo zacisnęły się na telefonie. Powstrzymała się przed próbą obejrzenia przez ramię, aż nazbyt świadoma, że Dallas musiał zmaterializować się gdzieś za nią. Z drugiej strony, mógł być gdziekolwiek – to i tak niczego nie zmieniało, przynajmniej z jej perspektywy.
Słodka bogini, dlaczego aż do tego stopnia się go bała…?
Po prostu się uspokój, nakazała sobie stanowczo, chociaż to wcale nie było aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Z uwagą wpatrywała się w ekran telefonu, chociaż w rzeczywistości nie widziała niczego. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że ręce mimowolnie zaczęły jej drżeć, przez co utrzymanie komórki okazało się problematyczne. To wciąż wydawało się co najmniej niewłaściwe – to, że miałaby reagować w ten sposób akurat na niego – ale z drugiej strony…
Aż wzdrygnęła się, kiedy telefon nagle zaczął dzwonić. Drgnęła, po czym wyprostowała się niczym struna, z opóźnieniem reagując na tyle przytomnie, by zdążyć odebrać połączenie.
– Tak? – rzuciła spiętym tonem, przyciskając aparat do ucha. Nie miała okazji, by choćby sprawdzić z kim przyszło jej rozmawiać.
– Joce? – Głos Claire mimo wszystko ją zaskoczył. Po tonie dziewczyny trudno było stwierdzić, co takiego chodziło jej po głowie, niemniej wydawała się brzmieć na… dziwnie podekscytowaną. – Jesteś w domu, prawda?
– Tak – zapewniła, mimo wszystko odpowiadając na pytanie kuzynki ze sporym opóźnieniem. Nie mogła się skupić, zwłaszcza że Dallas wciąż nie odrywał od niej wzroku. – Mama i wujek Rufus wrócili. Chyba coś się dzieje – dodała pod wpływem impulsu.
Po drugiej stronie usłyszała wyłącznie wymowne westchnienie.
– Przecież i tak mi nie wyjaśni… – mruknęła, ale nie brzmiała na szczególnie sfrustrowaną z tego powodu. Zaraz po tym w pośpiechu wzięła się w garść, w końcu przechodząc do rzeczy. – Posłuchaj… Pamiętasz o czym rozmawiałyśmy, prawda?
– Jasne – zapewniła pośpiesznie.
Momentalnie poczuła, że serce zaczyna bić jej szybciej. Podejrzewała, że Claire może okazać się pomocna, zwłaszcza kiedy zadeklarowała znalezienie jakichkolwiek informacji, ale zdecydowanie nie brała pod uwagę, że kuzynka zabierze się za to natychmiast.
– Jestem w bibliotece i… Cóż, jeśli chcesz, możemy się zobaczyć – zaproponowała wprost Claire. – Chyba mam coś, co powinnaś zobaczyć. Poza tym przydałaby mi się mała pomoc, więc…
– Po prostu wyślij mi adres – przerwała, mając wrażenie, że za moment najzwyczajniej w świecie wyjdzie z siebie.
Fakt, że Dallas nie odrywał od niej wzroku, jedynie wszystko komplikował. Była pewna, że chłopak przysłuchuje się jej rozmowie, przez co tym bardziej zapragnęła wyjść z domu. Biblioteka wydawała się bezpiecznym miejscem, zwłaszcza w środku dnia i – jak przekonała się po odczytaniu SMS-a, który chwilę po zakończeniu rozmowy dostała od Claire – w samym środku miasta. Swoją drogą, to wystarczyło, żeby sama również poczuła się dziwnie podekscytowana, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że minęło dość sporo czasu, odkąd gdziekolwiek sama poszła. Odkąd stanowczo odmówiła jakichkolwiek kolejnych prób pojawienia się w liceum – czy to dotychczasowym, czy nowym – większość czasu spędzała zamknięta w pokoju.
– Co się dzieje? – usłyszała niepewny głos Dallasa. – Tak po prostu wychodzisz? Na dodatek sama, kiedy…
– Dallas – przerwała mu i to wystarczyło, żeby natychmiast zamilkł.
Jednak zdecydowała się przenieść na niego wzrok. Wydawał się zmartwiony i – mogła wręcz przysiąc – naprawdę przygnębiony tym, co między nimi zaszło. Spoglądał na nią niemalże błagalnie, przez co ignorowanie go stało się prawdziwym wyzwaniem. Nie, zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto mógłby świadomie ją skrzywdzić, a jednak… mimo wszystko okazał się do tego zdolny, prawda?
Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się od powiedzeniem czegoś, czego mogłaby żałować. W zamian potrząsnęła głową, próbując jakkolwiek zmusić się do tego, żeby spróbować zebrać myśli.
– Po prostu… daj mi trochę czasu, dobrze? – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Tylko trochę. Porozmawiamy, kiedy wrócę.
– Ale…
Cokolwiek miał do powiedzenia, ostatecznie zdecydował się zamilknąć. Poczuła wręcz niewysłowioną ulgę, kiedy ostatecznie skinął i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rozpłynął się w powietrzu. Nie czuła się z tym lepiej, ale kiedy została sama, w końcu pozwoliła sobie na to, żeby odetchnąć. To, jakie emocje nagle zaczął w niej wzbudzać, nie było normalne, a tym bardziej nie potrafiła ot tak tego zaakceptować. W efekcie tym bardziej zaczęła liczyć na spotkanie z Claire, próbując uwierzyć, że ta naprawdę miała jej do pokazania coś, co mogło okazać się w tym wszystkim kluczowe.
Z chwilą, w której w końcu zaczęłaby w to wierzyć, wszystko stałoby się o wiele prostsze.

Renesmee nie wyglądała na szczególnie przekonaną, słysząc, że Jocelyne miałaby gdziekolwiek wychodzić. Ostatecznie nie zaprotestowała, zwłaszcza gdy pojawiła się wzmianka o bibliotece i Claire, to jednak nie zmieniało faktu, że mama była spięta. Co więcej, wyraźnie wciąż się martwiła, skupiona czy to na Cassandrze, czy też na Ryanie, choć – oczywiście – jakiekolwiek wzmianki o tym drugim ostatecznie nie padły.
Joce nie była pewna, kiedy ostatnim razem przyszło jej poruszać się samodzielnie po Seattle. Mimo wszystko trafienie pod adres, który wskazała jej Claire, okazało się dziecinnie proste, zwłaszcza po zapoznaniu się z komunikacją miejską. Zawahała się, przystając przed okazałym gmachem jednej z większych bibliotek w okolicy. Dotychczas nie zastanawiała się nad tym, co tak naprawdę zamierzała pokazać jej kuzynka, ale z chwilą spotkanie okazało się kwestią minut, naprawdę zaczęła się denerwować.
Sama chciałaś wiedzieć, prawda?, warknęła na siebie w duchu, bezskutecznie próbując wziąć się w garść. To wystarczyło, by w końcu ruszyła się z miejsca i jednak zdecydowała wejść do środka. Cokolwiek działo się z Dallasem, musiała wiedzieć, nie wspominając o tym, że każda informacja o duchach mogła okazać się na wagę złota. Chciała tego czy nie, musiała wiedzieć na czym stoi, by mieć szansę jakkolwiek zareagować na wszystko, co miało miejsce.
– Claire? – rzuciła z wahaniem, rozglądając się pomiędzy rzędami wypełnionymi książkami regałów. Przynajmniej nie musiała krzyczeć, tym bardziej że biblioteka nie była opustoszała.
– Jestem tutaj – usłyszała w pewnym momencie.
Znalazła kuzynkę w jednym z opustoszałych, ulokowanych na tyłach działu, gromadzącym pozycję, których tytuły jak najbardziej pasowały do okultyzmu. Jocelyne jakoś nie miała wątpliwości, że ta kategoria zdecydowanie nie cieszyła się popularnością, przez co poczuła się jeszcze dziwniej niż do tej pory. Co prawda mogła liczyć na spokój, ale z drugiej strony… Cóż, dziwne spojrzenia ludzi zdecydowanie nie były tym, na co miała szczególną ochotę – i to zwłaszcza po tym, jak już zdążyła doświadczyć, że obce osoby potrafiły być naprawdę okrutne.
Claire zajęła jeden z ustawionych pomiędzy regałami stolików. Nie pierwszy raz widziała dziewczynę w otoczeniu książek, na dodatek takich, których uniesienie niejedną drobniejszą osobę kosztowałoby wiele wysiłku. Zwłaszcza w przypadku Claire taki widok wydawał się w pełni normalne, tak jak i fakt, że pół-wampirzyca z przesadną wręcz studiowała tekst w jednej z otwartych książek.
– Mam coś, co aż za dobrze pasuje mi do tego, co opowiadałaś… I szczerze mówiąc, wygląda to dość kiepsko – oznajmiła już na wstępie Claire, nawet nie unosząc wzroku.
Zapowiada się cudownie, pomyślała z przekąsem Jocelyne. Z wolna podeszła bliżej, coraz bardziej podenerwowana. Wzrokiem dla pewności powiodła dookoła, chcąc upewnić się, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby się przysłuchiwać – i to zarówno osoby żywej, jak i umarłego.
– Spędziłaś cały dzień w bibliotece? – zapytała z powątpiewaniem. Co prawda stos na stole nie był wyjątkowo duży, ale dotarcie do choćby kilku pozycji w miejscu, gdzie książki wydawały się być wszędzie, musiało być wyzwaniem.
– Niekoniecznie. – Claire uśmiechnęła się blado. – Po prostu wprost powiedziałam, czego szukam. Oficjalnie piszę… dość nietypową pracę zaliczeniową – przyznała, prostując się na krześle. – Zresztą nie o to chodzi. Mówiłam, że widziałam coś, co mogłoby okazać się przydatne przy twoim problemie i miałam rację. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, bo tak naprawdę nie wiemy, które fakty o nekromancji są prawdziwe, ale… No cóż – przyznała, raptownie poważniejąc.
– Więc… Co się dzieje, Claire? – zapytała, czując, że znów zaczyna się denerwować.
Dziewczyna obrzuciła ją bliżej nieokreślonym, niemalże troskliwym spojrzeniem. Lśniące, jasnoniebieskie oczy zdradzały pełne skupienie i swego rodzaju fascynację. To z miejsca skojarzyło się Jocelyne z zachowaniem zaintrygowanego jakimkolwiek tematem Rufusem, jednak Claire sprawiała przy tym wrażenie o wiele łagodniejszej i niemalże niewinnej.
– Siadaj, w porządku?
To nie zabrzmiał szczególnie przekonująco, a tym bardziej jej nie uspokoiło, ale Jocelyne zdecydowała się tego nie komentować. W milczeniu zajęła miejsce naprzeciwko kuzynki, niemalże musząc zmuszać się do tego, żeby usiedzieć w miejscu. Wzrok machinalnie wbiła w książkę, próbując odczytać tekst, który tak zaintrygował Claire. Nie miała pewności, czego powinna się spodziewać, ale po wstępie, jaki zaserwowała jej kuzynka, zdecydowanie wątpiła w to, żeby mogła wyjść z biblioteki zadowolona.
– Allegra miała dużo racji z tym, że zwróciła uwagę na te twoje spadki energii. Trudno zresztą nie zauważyć, że coś jest na rzeczy i… Hm, o nekromantach zawsze pisano, że mieli w sobie coś atrakcyjnego dla umarłych. Najpewniej chodzi właśnie o aurę i to, że ty nadmiar energii pożytkujesz w zupełnie inny sposób, niż chociażby Damien. – Claire zawahała się, wyraźnie zastanawiając nad doborem kolejnych słów. – Jesteś zawieszona gdzieś pomiędzy, Joce. Przyciągasz ich, bo mogą z tobą porozmawiać, a to… dla wielu z pewnością wyjątkowa możliwość. Duchy z założenia nie powinny błąkać się w tym świecie. Wiele religii opierało się na różnych wyjaśnieniach tego, co dzieje się po śmierci. Chyba sama rozumiesz… Wszelkiego rodzaju czyście, raje i odmiany piekła. Błądzenie pomiędzy żywymi zawsze było opisywane jako coś nienaturalnego i złego, więc być może powinnyśmy teraz założyć, że tak faktycznie jest.
– Niespokojne dusze… – powiedziała mimochodem, a Claire drgnęła i skinęła głową.
– Tak. Znalazłam pełno wzmianek o tym, że dusza, która nie była gotowa na śmierć, nie będzie potrafiła odejść w spokoju. Niezałatwione sprawy albo wręcz wyparcie informacji o śmierci… – ciągnęła, po czym wzruszyła ramionami. – Podejrzewam, że to sama słyszałaś. Swoją drogą, trudno byłoby się dziwić, że w taki wypadku te… dusze mogłyby chcieć do ciebie przychodzić. Nie wyobrażam sobie krążenia pomiędzy osobami, które nawet nie mogą mnie zobaczyć.
Joce w zamyśleniu skinęła głową. Aż za dobrze pamiętała, czego doświadczyła chociażby w szkole, uciekając przed tamtym mężczyzną. Myśl, że mógłby oczekiwać od niej po prostu rozmowy i pomocy wydała jej się abstrakcyjna, ale i bardzo prawdopodobna zarazem. Już od jakiegoś czasu zastanawiała się nad tym, czego powinna spodziewać się po umarłych, zwłaszcza że ci prędzej czy później mieli zacząć do niej lgnąć. To było nieuniknione, ale…
– Co dalej? – zapytała cicho. – Ja… Przyjaciółka powiedziała mi, że moja energia sprawia, że czuje się bardziej… żywa. Pewnie w ten sposób przywołałam Beatrycze, ale i tak… Och, wciąż nie wszystko rozumiem – przyznała, a Claire rzuciła jej co najmniej zaniepokojone spojrzenie.
– Pytasz mnie teraz o Dallasa – stwierdziła, nawet nie próbując uciekać się do pytania. Nie musiała, zwłaszcza po ostatniej rozmowie świadoma, co najbardziej dręczyło Jocelyne. – Tu wracamy do tego, co powiedziałam ci o energii… Bo w pewnym sensie dusze składają się właśnie z niej – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Czytałam, że…duchy bardzo silnie reagują na emocje. Zwłaszcza te skrajne, więc…
– Jak gniew – dopowiedziała cicho.
Claire zacisnęła usta.
– Gorzej – przyznała w końcu. – Nie bez powodu w kulturze istnieje tyle wzmianek o złych duszach. Wydaje mi się, że nie wzięły się znikąd, a skoro tak… Sęk w tym, że bardzo łatwo zatracić się w tych złych emocjach. – Zamilkła na dłuższą chwilę. – Możliwe wręcz, że jeśli ktoś raz sobie na to pozwoli… Cóż, po przekroczeniu pewnych granic nie ma powrotu. Rozumiesz, co ma na myśli.
Jocelyne cicho jęknęła. Obawiała się, że jak najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa