13 stycznia 2018

Dwieście sześćdziesiąt jeden

Renesmee
Cassandra milczała, ale mogłam się tego spodziewać. Wyczułam jej wahanie już w progu domu, kiedy z wyraźną niechęcią zmusiła się do wyjścia na zewnątrz. Wyglądała na spiętą i wystraszoną, choć wyraźnie nie chciała tego okazywać. Zdążyłam zauważyć, że dziewczyna była – delikatnie rzecz ujmując – uparta, odznaczając się charakterem na tyle silnym, by panowanie nad sobą okazało się dla niej czymś możliwym, szczerze jednak wątpiłam, by ot tak poradziła sobie z tym, co działo się z nią w ostatnim czasie.
Czekałam, chociaż sama nie byłam pewna na co. Miałam wrażenie, że najlepiej byłoby, gdybym jako pierwsza zainicjowała jakąkolwiek rozmowę, zwłaszcza że po Rufusie zdecydowanie nie spodziewałam się delikatności, ale jak na ironię nie miałam pewności od czego powinnam zacząć. W głowie najzwyczajniej w świecie miałam pustkę, wciąż rozproszona zapachem krwi, rysunkiem Jaquesa i tym, z czym to mogło się wiązać.
– Więc? – To Cassandra jako pierwsza zdecydowała się przerwać ciszę. – Do rzeczy. Nie żeby coś, ale nie lubię wychodzić o tej godzinie.
Jej słowa nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia, zwłaszcza że już w chwili, w której zauważyłam zaciągnięte zasłony w jej pokoju, zorientowałam się, że miała problemy ze światłem dnia. Co prawda dzień okazał się na tyle pochmurny, że nawet Rufus mógł swobodnie mi towarzyszyć, nie zmieniało to jednak faktu, że dla kogoś tak roztrzęsionego jak Cassandra, radzenie sobie z instynktem mogło okazać się problematyczne.
– Jak się czujesz? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
Uniosła brwi, po czym spojrzała na mnie z ukosa, wyraźnie sceptycznie nastawiona do jakichkolwiek oznak troski z mojej strony.
– To ma znaczenie? – rzuciła z rozdrażnieniem, najwyraźniej nie zamierzając mi odpowiedzieć.
– Dla mnie tak – zapewniłam pośpiesznie. – Tylko on jest tutaj złośliwy – dodałam, a milczący do tej pory Rufus wywrócił oczami.
– I dlatego rzekomo ze mną chodzisz? – zapytał przesadnie wręcz uprzejmym tonem.
Zapragnęłam na niego warknąć, zwłaszcza że to wydawało się najmniej odpowiednim momentem na żarty. Ostatecznie uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, raz po raz powtarzając sobie, że w tamtej chwili najważniejsze było porozumienie się z Cassandrą.
– Tak czy inaczej – podjęłam z naciskiem – powiedziałam ci już, że chcemy pomóc. Z różnych powodów, ale jednak… Tak, dla mnie to ważne, czy wszystko z tobą w porządku.
Dziewczyna wciąż nie wyglądała na przekonaną, przez dłuższą chwilę milcząc i po prostu bez pośpiechu idąc przed siebie. To Cassandra prowadziła, zdecydowanie lepiej orientując się w tej części miasta. Co więcej, to dzięki niej ostatecznie trafiliśmy na opustoszałą, przyjemnie cichą uliczkę, gdzie natrafienie na jakiegokolwiek przechodnia wydawało się graniczyć z cudem.
– Tia… Ta, jest w porządku – mruknęła w końcu, tym razem nawet na mnie nie patrząc. Założyła ramiona na piersi, po czym wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. – Chociaż byłoby dużo lepiej, gdybym wiedziała, co się dzieje.
– To nie jest takie pro… – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Ależ oczywiście, że jest! – obruszyła się. – Zdążyłam zauważyć, że zaczyna mi odbijać i to o wiele bardziej, niż przed wejściem w ten chory projekt. Wymiotuję krwią, a dopiero co daliście mi do zrozumienia, że za którymś razem albo umrę, albo zrobię krzywdę komuś bliskiemu. Do rzeczy, bo już naprawdę zaczyna mi być wszystko jedno.
Westchnęłam cicho. Teoretycznie takie podejście powinno wszystko ułatwiać, ale z jakiegoś powodu wcale nie czułam się lepiej. Nie potrafiłam ot tak skupić się na jakichkolwiek korzystać, skoro jednocześnie współczułam Cassandrze. Fakt, że nie miałam pojęcia, jak tak naprawdę powinnam z nią rozmawiać, również niczego nie ułatwiał. Wręcz przeciwnie – nie byłam ani o krok bliższa tego, by wywiązać się z tego, co obiecałam Ryanowi, co jedynie potęgowało moje wątpliwości.
– Cóż… – Rufus powstrzymał się od komentarza, zwłaszcza kiedy przeniosłam na niego wzrok. Tak, Cassandra wręcz prosiła go o to, co sugerował jeszcze w samochodzie: o prawdę. – Jaki projekt?
– Najpierw chcę odpowiedzi – zniecierpliwiła się dziewczyna.
Przez twarz wampira przemknął cień. Sądziłam, że znów na nią naskoczy albo powie coś co najmniej złośliwego, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Och, w zasadzie było gorzej, niż mogłabym się spodziewać.
– Proszę bardzo – stwierdził takim tonem, jakby właśnie prowadzili uprzejmą konwersację o pogodzie. – Nie wiem, jak konkretnie jest w twoim przypadku, ale sądząc po twoim koledze, śmiem twierdzić, że ktoś eksperymentował na was z krwią demona albo wampira. Patrząc na ciebie, stawiałbym na to drugie. Dobra wiadomość jest taka, że najpewniej to przeżyjesz, Zła… Hm, z doświadczenia wiem, że sama sobie z tym nie poradzisz – stwierdził i zawahała się na moment. – Nie mam pojęcia ile to trwa i na jakim jesteś etapie, ale najwyraźniej masz się lepiej niż twój znajomy. Co nie zmienia faktu, że zmiany są nieodwracalne, a jedyną perspektywą dla ciebie jest pociągnięcie przemiany do końca.
Cassandra zastygła w bezruchu, zatrzymując się tak gwałtownie, że prawie na nią wpadłam. Jeśli do tej pory wydawała mi się blada, po wyjaśnieniach Rufusa jej skóra przybrała niemalże porcelanowy odcień. Nie miałam pojęcia, jak wyglądały duchy, które widywała Jocelyne, ale podejrzewałam, że gdybym mogła zapytać córkę o zdanie, najpewniej usłyszałabym, że dziewczyna jednak pasowała do ewentualnego opisu zjawy.
Spojrzałam na szwagra, przez krótką chwilę mając ochotę zapytać go o to, czy całkiem zwariował, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W zasadzie sama również mogłam co najwyżej milczeć, bezradnie wodząc wzrokiem to w stronę jego, to znów wyraźnie zszokowanej, milczącej Cassandry. Zauważyłam, że dziewczyna nerwowo zacisnęła powieki, po czym potrząsnęła głową w taki sposób, jakby w ten sposób chciała odrzucić od siebie prawdę. Miałam wrażenie, że ujęcie sprawy w tak bezpośredni, niemalże beznamiętny sposób było okrutne, ale z drugiej strony… Czy w ogóle dało się ująć to inaczej.
– Ach… Ach, tak… – wykrztusiła z siebie. Myślami wydawała się być daleko, być może nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że cokolwiek powiedziała.
– Teraz twoja kolej – zauważył przytomnie Rufus, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Rufus…
Nawet na mnie nie spojrzał.
– Wie na czym stoi. Tego chciała, a ja nie mam czasu prowadzić jej za rączkę – oznajmił z irytacją. Powstrzymałam się przed przypomnieniem mu, że nawet gdyby sytuacja była inna, najpewniej zachowałby się podobnie. To Layla zawsze miała w sobie dość cierpliwości, by brać pod opiekę „swoje dzieciaki” i pomagać im się odnaleźć. – Poza tym i tak nic nie zrobię, jeśli nie wiem na czym stoimy. Jak długo to trwa i skąd się wzięło? To ona musi mi odpowiedzieć.
Skrzywiłam się, zwłaszcza że wyrażał się o Cassandrze tak, jakby jej nie było. Co prawda sama zainteresowana wydawała się tego nie zauważać, wciąż zbytnio oszołomiona, to jednak wydało mi się najmniej istotne. Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, niemniej wytrącona z równowagi, co i milcząca dziewczyna, której tak czy inaczej nie mogłam pomóc. Być może Rufus miał rację i zmuszenie jej do mówienia było jedynym sensownym rozwiązaniem, ale zdecydowanie nie byłam za tym, żeby to przebiegało w ten sposób.
Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w ciszy, ale ta wydała mi się właściwa. Nie poganiałam i – całe szczęście – również Rufusowi nie przyszło do głowy, żeby bardziej na Cassandrę naciskać. Jasne, wyglądał na zniecierpliwionego, ale nie odezwał się nawet słowem, w zamian jak gdyby nigdy nic lustrując wzrokiem okolicę. Machinalnie również skupiłam się na tym, co podpowiadały mi zmysły, chcąc upewnić się, czy przypadkiem coś nam nie groziło, nie wyczuwałam jednak niczego, co mogłabym uznać za potencjalne zagrożenie.
– Żadne z was… nie jest normalne, prawda?
Drgnęłam, co najmniej zaskoczona słowami Cassandry. Natychmiast przeniosłam na nią wzrok, gotowa zacząć się bronić i zapewniać, że oboje z Rufusem mówiliśmy jej prawdę, ale powstrzymałam się. To pytanie nie brzmiało jak atak albo próba wyparcia tego, co sugerowaliśmy. Miałam raczej wrażenie, że dziewczyna wprost pytała o to, czy to prawda, że nie jesteśmy ludźmi – i choć to od jakiegoś czasu powinno być dla niej oczywiste, chcąc nie chcąc zdecydowałam się postawić sprawę jasno.
– Niekoniecznie – przyznałam, ostrożnie dobierając słowa. – Jeśli o to pytasz, to cóż… Chyba daleko nam do ludzi – dodałam, a Cassandra westchnęła.
– W porządku. Ostrzegali mnie.
Rufus jęknął cicho.
– Kto ostrzegał? – niemalże warknął, wyraźnie zaczynając tracić cierpliwość. – Dostałaś odpowiedzi. Nie mogę powiedzieć ci więcej, jeśli…
– Mówiłam już. To wszystko jest… projektem. A przynajmniej w to początkowo wierzyłam – poprawiła się po chwili zastanowienia. Mówiła cicho, beznamiętnie, zupełnie jakby zaczynało jej być wszystko jedno. – Ale teraz to nie ma dla mnie sensu. Wampirza krew… – Zacisnęła usta. – Dlaczego ktokolwiek chciał zrobić ze mnie istotę, o której powtarzali, że należy tępić…?
– Kto?!
Dla pewności przesunęłam się, woląc nie ryzykować, że Rufus posunie się za daleko. Już sama nie byłam pewna, co i dlaczego powinnam czuć, ale jedno wydawało się oczywiste: Cassandra wiedziała coś, co mogło okazać się kluczowe.
– Łowcy – stwierdziła w zamyśleniu dziewczyna. – Tak powinnam ich określić? To mi powiedzieli, ale…
– Konkrety – ponaglił Rufus, kolejny raz decydując jej się przerwać. – O jakim projekcie mówisz? I jaki mają z tym związek łowcy? Co z…? – Urwał, po czym nieznaczne potrząsnął głową, uświadamiając sobie, że nadmiar pytań prowadził donikąd. – Skup się, dziewczyno, bo to ważne. Co wiesz? Przypomnij sobie cokolwiek, zwłaszcza jeśli może się wiązać z tym, co dzieje się z tobą teraz.
Nie miałam wątpliwości, że zachowanie choćby namiastki spokoju kosztowało go mnóstwo energii. Właściwie sama nie byłam pewna, czy powstrzymywał się przez wzgląd na mnie, czy może jednak rozumiał, że Cassandra sama w sobie nie była niczemu winna. Jakkolwiek by jednak nie było, czułam, że Rufus był podenerwowany. Cóż, nie jako jedyny, bo kierunek, który przybrała rozmowa, zdecydowanie nie zwiastował niczego dobrego.
Łowcy? Niby jak powinniśmy to rozumieć? Sama wzmianka wystarczyła, żebym z miejsca pomyślała o Liz, Damienie i tym, co działo się pomiędzy nimi. Miałam wrażenie, że to nie przypadek, że akurat teraz, kiedy te fakty wyszły na jaw, akurat ta grupa miałaby odegrać jakąkolwiek większą rolę, ale mimo wszystko…
– To od samego początku nie miało być tak…
Cassandra cicho jęknęła, po czym odeszła o kilka kroków. Rufus wyglądał na chętnego, żeby ruszyć za nią, najwyraźniej obawiając się, że mogłaby spróbować uciec, ale powstrzymałam go, stanowczo zastępując mu drogę. Szczerze wątpiłam, by akurat dziewczyna miała siłę, by próbować z którymkolwiek z nas walczyć, nie sądziłam zresztą, żeby po takich rewelacjach w ogóle chciała czemukolwiek zaprzeczać. W zamian znów wydała mi się zmęczona i bardzo zniechęcona, kiedy zaś nagle po prostu usiadła na ziemi, pociągając kolana pod brodę i obejmując się ramionami, jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że nigdzie się nie wybierała.
Zawahałam się, przez dłuższą chwilę niepewna, co takiego powinnam zrobić. Chciałam przynajmniej spróbować ją pocieszyć, ale zarazem nie miałam złudzeń co do tego, że niezależnie od doboru słów, żadne moje zapewnienia nie zabrzmiałyby dobrze. W obecnej sytuacji zresztą pewnie sama na jej miejscu nie marzyłabym o niczym innym, prócz chwili spokoju i możliwości zebrania myśli.
– Cholera, to nie jest coś… Och, nie mogę się skupić. – Cassandra wplotła palce we włosy, przez krótką chwilę wyglądając na chętną, by zacząć je szarpać albo nawet wyrwać. – Zawsze byłam… podobno trudna. Ja bym to po prostu nazwała zapatrzeniem w sztukę, ale… – Urwała, po czym parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – ASP to marzenie, a przynajmniej tak było do pewnego momentu. Zwłaszcza pod koniec ostatniego semestru, kiedy… Och, przez chwilę wierzyłam, że jestem wyjątkowa.
– Nie rozumiem… – przyznałam, jednak decydując się odezwać.
Cassandra nawet nie drgnęła, zupełnie jakby wcale mnie nie słyszała. Z drugiej strony, może po prostu było jej wszystko jedno.
– Moje rysunki się podobały. Ciągle słyszałam, że jestem dobra… I że to talent, którego nie należy marnować – podjęła i coś w tych słowach sprawiło, że prawie udało mi się uśmiechnąć.
Tylko prawie.
– Widziałam – przyznałam zgodnie z prawdą. – Dawno nie widziałam czegoś tak realistycznego.
Dziewczyna jedynie prychnęła.
– To widziałaś też, ile osób dostało się na uczelnię. Nie bez powodu niektórzy twierdzą, że sztuka to nie zawód: bo prawdziwym cudem jest się przebić – stwierdziła i zawahała się na dłuższą chwilę. – Może dlatego niczego nie podejrzewałam. Projekt miał pozwolić się nam rozwinąć… Coś specjalnie dla prawdziwych „wybrańców” – dodała i zawahała się na dłuższą chwilę.
– Jak rozumiem, mówimy teraz o stypendium… Oficjalnie – podsunął Rufus, a dziewczyna z wolna skinęła głową.
– Tak. To chyba początkowo miało być stypendium… Dobre przybory i uczelnia kosztują i są horrendalnie drogie. To po pierwsze – przyznała Cassandra. – Ale w tym projekcie chodziło o coś więcej. O rozwijanie talentu i… – Urwała, po czym nagle wyprostowała się niczym struna. – Powinnam wiedzieć, skąd bierze się to, co się ze mną dzieje? Skoro to eksperymenty z… hm, krwią – podjęła z wyraźną niechęcią, wypowiadając kolejne słowa tak cicho, że ledwo mogłam ją usłyszeć – to znaczy, że jakimś cudem musiałam…
– Musiałaś mieć z nią kontakt – dopowiedział za nią Rufus. – Tak, inaczej tego nie widzę.
Jedynie skinęła głową.
– A czy jest możliwe… żeby coś takiego działo się od pojedynczych dawek?
Rufus spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– To mogłoby wyjaśniać, dlaczego wciąż żyjesz – oznajmił, po raz kolejny nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. – Teoretycznie, chociaż…
– W takim razie… chyba wiem – oznajmiła dziewczyna, jak gdyby nigdy nic wchodząc mu w słowo.
Jeszcze kiedy mówiła, błyskawicznie poderwała się na równe nogi. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, że jej ruchy wydawały się bardziej płynne i szybsze, niż w przypadku normalnego człowieka. To były subtelne, ale możliwe do dostrzeżenia zmiany, co do których sama nie miałam pewności, jak powinnam je interpretować.
Dopiero w chwili, w której Cassandra skupiła się na przetrząsaniu torebki, zorientowała się, że w ogóle zabrała ją z domu. Dziewczyna zaklęła cicho, po czym bezceremonialnie odwróciła saszetkę do góry dnem, by wytrząsnąć jej zawartość. Poza kluczami i telefonem, który w porę pochwyciła, zanim zdążyłby roztrzaskać się na kawałki, najwyraźniej pośród zawartości znalazło się coś, co zainteresowało Rufusa.
– Co to jest? – zapytał, przemieszczając się tak szybko, że ledwo mogłam za nim nadążyć. Zauważyłam, że zdążył pochwycić jakiś niewielki przedmiot, w który ostatecznie rozpoznałam plastikowe, na wpół przeźroczyste pudełeczko z czymś, co wyglądało na najzwyklejsze w świecie leki.
– Coś, co było założeniem… „projektu” – przyznała niechętnie Cassandra. – To nie działało tak, że dostajemy kasę za „ładne rysunki” – mruknęła, kreśląc w powietrzu cudzysłów. – W zasadzie tu nie chodziło tylko o osoby z APS. Zebrała się nas niezła grupka i to nie tylko studentów. Wszyscy rzekomo uzdolnieni, więc… – Wzruszyła ramionami. – Ktoś życzliwy chciał nam „pomóc rozwijać zdolności” – ciągnęła, nie kryjąc się z sarkazmem. – I na początku tak naprawdę brzmiało cudownie. Hej, ktoś uznał, że jestem na tyle dobra, by proponować mi pomoc. Prawdziwa bajka!
– Ale nie chodziło o to, tak? – drążył Rufus i coś w jego tonie dało mi do zrozumienia, że przynajmniej na razie rozumiał o wiele więcej, niż ja bym mogła.
Przez twarz Cassandry przemknął cień.
– Jak widać – zauważyła z przekąsem. – Na początku nawet nie dziwiło mnie to, że rozwijanie zdolności miałoby się wiązać z łykaniem jakichś prochów. Zresztą miałam wrażenie, że to naprawdę pomaga. To miał być tylko kontrolowany test, ale… Och, dawno nie rysowało mi się aż tak dobrze. Każdy detal, najdrobniejszy szczegół…
– Oczywiście, że tak – zniecierpliwił się Rufus. – Przy wyostrzonych zmysłach wszystko wydaje się łatwiejsze, zwłaszcza dla kogoś, kto do tej pory był człowiekiem.
Tym razem Cassandra w żaden sposób nie zareagowała na jawną sugestię tego, że mogłaby przestać być po prostu istotą ludzką.
– Nieważne – oznajmiła natychmiast dziewczyna. – To już naprawdę… nie ma teraz znaczenia, ale…
– Co było potem? – zasugerowałam, w końcu zmuszając się do tego, by choćby spróbować się odezwać.
Jedynie pokręciła głową.
– Nie jestem pewna.
Zerknęłam na Rufusa, podejrzewając, że mógł się zdenerwować. Tym bardziej zaskoczył mnie fakt, że wyglądał na względnie opanowanego, zupełnie jakby już na tym etapie był świadom wystarczającej ilości faktów, by wyciągnąć sensowne wnioski.
– Co masz na myśli? – zapytał mimo wszystko, a Cassandra skrzywiła się, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– W pewnym momencie… wszystko zaczęło się komplikować. Nie mogłam nad sobą zapanować, chwilami nie byłam pewna, co takiego robiłam, a co tylko sobie wyobraziłam i… – Zamilkła, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Powiedziałam wam o łowcach, ale i tego nie jestem pewna. Czasami miewam dziwne sny, chociaż… A może to właśnie działo się naprawdę?
Spojrzałam na Rufusa, próbując stwierdzić, co takiego sądził o tym wszystkim. Sama Cassandra nagle wydała mi się tak zagubiona i pełna wątpliwości, że całkiem zwątpiłam, by mogła powiedzieć nam cokolwiek więcej. Mimowolnie pomyślałam o rysunkach, które tak bardzo różniły się od dotychczasowych portretów – tych bardziej abstrakcyjnych, wyglądających jak żywcem wyjętych z koszmarów. Teraz mogłam potwierdzić tę teorię, chociaż wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej.
Z wolna przesunęłam się bliżej szwagra, czując, że powinnam coś zrobić. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że stojąca tuż obok Cassandra wciąż mogła nas usłyszeć, mimo wszystko spróbowałam odezwać się szeptem.
– Więc… co robimy?
Rufus spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Nie zauważyłaś tego, co ja, prawda? – zapytał i przez krótką chwilę brzmiał na niemalże rozczarowanego.
– Niekoniecznie…
Westchnął, po czym wywrócił oczami.
– Podobno cudowny, pomocny projekt, który okazuje się czymś zupełnie innym – zauważył, spoglądając przy tym na mnie wyczekująco. – I demony, bo przynajmniej jeden musi się z tym wiązać… Nie wydaje ci się to znajome? – zapytał, a ja zamarłam.
– Ale…
Słodka bogini, to faktycznie brzmiało jak kolejna odmiana Projektu Beta. Co prawda Cassandra nie wchodziła w szczegóły na tyle, by doszukiwać się dalszych podobieństw, ale to i tak wystarczyło, żebym zaczęła się niepokoić. To wydawało się zdecydowanie zbyt wielkim zbiegiem okoliczności, bym uwierzyła w jakikolwiek przypadek.
– Wezmę to sobie, jeśli pozwolisz – rzucił Rufus, tym razem zwracając się bezpośrednio do Cassandry. Nie musiał dodawać, że chodziło mu o tabletki, które nam pokazała. – Jeśli chodzi o ciebie i twojego znajomego, coś wymyślę, ale… potrzebuję konkretów – dodał, a dziewczyna w roztargnieniu przeniosła na niego wzrok.
– Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć – mruknęła, wyraźnie zniechęcona. – Może Ryan, ale…
– Więc przekonaj go, żeby w końcu zaczął rozmawiać – przerwał jej wampir. – Albo sama spróbuj sobie cokolwiek przypomnieć. Jest jeszcze coś, ale to ewentualnie może zaczekać… Przynajmniej na razie – stwierdził, myślami wydając się być gdzieś daleko. – Na tę chwilę najbardziej potrzebuję jakichkolwiek namiarów na osoby, które odpowiadały za ten projekt. Adresu, nazwiska… Czegokolwiek – dodał, ale Cassandra tylko wpatrywała się w niego tępo.
– Mogę… spróbować – powiedziała w końcu, ale nie brzmiało to przekonywująco. – Mogę…
Urwała, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia odskoczyła na bok, by w następnej sekundzie najzwyczajniej w świecie zwymiotować. Chociaż mogłam spodziewać się widoku krwi, na dłuższą chwilę zamarłam, porażona nie tylko jej widokiem, ale przede wszystkim słodkim, przyprawiającym o zawroty głowy zapachem.
Rufus jedynie przypatrywał się roztrzęsionej, wymiotującej dziewczynie, nie sprawiając przy tym wrażenia ani trochę zaskoczonego tym, co się z nią działo.
– Tak… Jedźmy do domu, co? – zasugerował w końcu. – Oczywiście z nią – dodał, bo otworzyłam usta, chcąc zapytać o Cassandrę.
Z braku lepszych pomysłów po prostu się zgodziłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa