Renesmee
Cassandra milczała, ale mogłam
się tego spodziewać. Wyczułam jej wahanie już w progu domu, kiedy z wyraźną
niechęcią zmusiła się do wyjścia na zewnątrz. Wyglądała na spiętą i wystraszoną,
choć wyraźnie nie chciała tego okazywać. Zdążyłam zauważyć, że dziewczyna była –
delikatnie rzecz ujmując – uparta, odznaczając się charakterem na tyle silnym,
by panowanie nad sobą okazało się dla niej czymś możliwym, szczerze jednak
wątpiłam, by ot tak poradziła sobie z tym, co działo się z nią w ostatnim
czasie.
Czekałam,
chociaż sama nie byłam pewna na co. Miałam wrażenie, że najlepiej byłoby,
gdybym jako pierwsza zainicjowała jakąkolwiek rozmowę, zwłaszcza że po Rufusie
zdecydowanie nie spodziewałam się delikatności, ale jak na ironię nie miałam
pewności od czego powinnam zacząć. W głowie najzwyczajniej w świecie
miałam pustkę, wciąż rozproszona zapachem krwi, rysunkiem Jaquesa i tym, z czym
to mogło się wiązać.
– Więc? –
To Cassandra jako pierwsza zdecydowała się przerwać ciszę. – Do rzeczy. Nie
żeby coś, ale nie lubię wychodzić o tej godzinie.
Jej słowa
nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia, zwłaszcza że już w chwili, w której
zauważyłam zaciągnięte zasłony w jej pokoju, zorientowałam się, że miała problemy
ze światłem dnia. Co prawda dzień okazał się na tyle pochmurny, że nawet Rufus
mógł swobodnie mi towarzyszyć, nie zmieniało to jednak faktu, że dla kogoś tak
roztrzęsionego jak Cassandra, radzenie sobie z instynktem mogło okazać się
problematyczne.
– Jak się
czujesz? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
Uniosła
brwi, po czym spojrzała na mnie z ukosa, wyraźnie sceptycznie nastawiona
do jakichkolwiek oznak troski z mojej strony.
– To ma
znaczenie? – rzuciła z rozdrażnieniem, najwyraźniej nie zamierzając mi odpowiedzieć.
– Dla mnie
tak – zapewniłam pośpiesznie. – Tylko on jest tutaj złośliwy – dodałam, a milczący
do tej pory Rufus wywrócił oczami.
– I dlatego
rzekomo ze mną chodzisz? – zapytał przesadnie wręcz uprzejmym tonem.
Zapragnęłam
na niego warknąć, zwłaszcza że to wydawało się najmniej odpowiednim momentem na
żarty. Ostatecznie uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, raz po raz powtarzając
sobie, że w tamtej chwili najważniejsze było porozumienie się z Cassandrą.
– Tak czy
inaczej – podjęłam z naciskiem – powiedziałam ci już, że chcemy pomóc. Z różnych
powodów, ale jednak… Tak, dla mnie to ważne, czy wszystko z tobą w porządku.
Dziewczyna wciąż
nie wyglądała na przekonaną, przez dłuższą chwilę milcząc i po prostu bez
pośpiechu idąc przed siebie. To Cassandra prowadziła, zdecydowanie lepiej
orientując się w tej części miasta. Co więcej, to dzięki niej ostatecznie
trafiliśmy na opustoszałą, przyjemnie cichą uliczkę, gdzie natrafienie na
jakiegokolwiek przechodnia wydawało się graniczyć z cudem.
– Tia… Ta,
jest w porządku – mruknęła w końcu, tym razem nawet na mnie nie
patrząc. Założyła ramiona na piersi, po czym wbiła wzrok w bliżej nieokreślony
punkt przestrzeni. – Chociaż byłoby dużo lepiej, gdybym wiedziała, co się
dzieje.
– To nie
jest takie pro… – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Ależ
oczywiście, że jest! – obruszyła się. – Zdążyłam zauważyć, że zaczyna mi
odbijać i to o wiele bardziej, niż przed wejściem w ten chory
projekt. Wymiotuję krwią, a dopiero co daliście mi do zrozumienia, że za
którymś razem albo umrę, albo zrobię krzywdę komuś bliskiemu. Do rzeczy, bo już
naprawdę zaczyna mi być wszystko jedno.
Westchnęłam
cicho. Teoretycznie takie podejście powinno wszystko ułatwiać, ale z jakiegoś
powodu wcale nie czułam się lepiej. Nie potrafiłam ot tak skupić się na
jakichkolwiek korzystać, skoro jednocześnie współczułam Cassandrze. Fakt, że nie
miałam pojęcia, jak tak naprawdę powinnam z nią rozmawiać, również niczego
nie ułatwiał. Wręcz przeciwnie – nie byłam ani o krok bliższa tego, by
wywiązać się z tego, co obiecałam Ryanowi, co jedynie potęgowało moje
wątpliwości.
– Cóż… –
Rufus powstrzymał się od komentarza, zwłaszcza kiedy przeniosłam na niego
wzrok. Tak, Cassandra wręcz prosiła go o to, co sugerował jeszcze w samochodzie:
o prawdę. – Jaki projekt?
– Najpierw
chcę odpowiedzi – zniecierpliwiła się dziewczyna.
Przez twarz
wampira przemknął cień. Sądziłam, że znów na nią naskoczy albo powie coś co
najmniej złośliwego, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Och, w zasadzie
było gorzej, niż mogłabym się spodziewać.
– Proszę
bardzo – stwierdził takim tonem, jakby właśnie prowadzili uprzejmą konwersację o pogodzie.
– Nie wiem, jak konkretnie jest w twoim przypadku, ale sądząc po twoim
koledze, śmiem twierdzić, że ktoś eksperymentował na was z krwią demona
albo wampira. Patrząc na ciebie, stawiałbym na to drugie. Dobra wiadomość jest
taka, że najpewniej to przeżyjesz, Zła… Hm, z doświadczenia wiem, że sama
sobie z tym nie poradzisz – stwierdził i zawahała się na moment. –
Nie mam pojęcia ile to trwa i na jakim jesteś etapie, ale najwyraźniej
masz się lepiej niż twój znajomy. Co nie zmienia faktu, że zmiany są
nieodwracalne, a jedyną perspektywą dla ciebie jest pociągnięcie przemiany
do końca.
Cassandra
zastygła w bezruchu, zatrzymując się tak gwałtownie, że prawie na nią wpadłam.
Jeśli do tej pory wydawała mi się blada, po wyjaśnieniach Rufusa jej skóra
przybrała niemalże porcelanowy odcień. Nie miałam pojęcia, jak wyglądały duchy,
które widywała Jocelyne, ale podejrzewałam, że gdybym mogła zapytać córkę o zdanie,
najpewniej usłyszałabym, że dziewczyna jednak pasowała do ewentualnego opisu
zjawy.
Spojrzałam
na szwagra, przez krótką chwilę mając ochotę zapytać go o to, czy całkiem
zwariował, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W zasadzie sama
również mogłam co najwyżej milczeć, bezradnie wodząc wzrokiem to w stronę
jego, to znów wyraźnie zszokowanej, milczącej Cassandry. Zauważyłam, że
dziewczyna nerwowo zacisnęła powieki, po czym potrząsnęła głową w taki
sposób, jakby w ten sposób chciała odrzucić od siebie prawdę. Miałam
wrażenie, że ujęcie sprawy w tak bezpośredni, niemalże beznamiętny sposób
było okrutne, ale z drugiej strony… Czy w ogóle dało się ująć to
inaczej.
– Ach… Ach,
tak… – wykrztusiła z siebie. Myślami wydawała się być daleko, być może
nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że cokolwiek powiedziała.
– Teraz
twoja kolej – zauważył przytomnie Rufus, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Rufus…
Nawet na
mnie nie spojrzał.
– Wie na
czym stoi. Tego chciała, a ja nie mam czasu prowadzić jej za rączkę –
oznajmił z irytacją. Powstrzymałam się przed przypomnieniem mu, że nawet
gdyby sytuacja była inna, najpewniej zachowałby się podobnie. To Layla zawsze
miała w sobie dość cierpliwości, by brać pod opiekę „swoje dzieciaki” i pomagać
im się odnaleźć. – Poza tym i tak nic nie zrobię, jeśli nie wiem na czym
stoimy. Jak długo to trwa i skąd się wzięło? To ona musi mi odpowiedzieć.
Skrzywiłam
się, zwłaszcza że wyrażał się o Cassandrze tak, jakby jej nie było. Co
prawda sama zainteresowana wydawała się tego nie zauważać, wciąż zbytnio
oszołomiona, to jednak wydało mi się najmniej istotne. Nerwowo zacisnęłam
dłonie w pięści, niemniej wytrącona z równowagi, co i milcząca
dziewczyna, której tak czy inaczej nie mogłam pomóc. Być może Rufus miał rację i zmuszenie
jej do mówienia było jedynym sensownym rozwiązaniem, ale zdecydowanie nie byłam
za tym, żeby to przebiegało w ten sposób.
Przez dłuższą
chwilę trwaliśmy w ciszy, ale ta wydała mi się właściwa. Nie poganiałam i –
całe szczęście – również Rufusowi nie przyszło do głowy, żeby bardziej na
Cassandrę naciskać. Jasne, wyglądał na zniecierpliwionego, ale nie odezwał się
nawet słowem, w zamian jak gdyby nigdy nic lustrując wzrokiem okolicę.
Machinalnie również skupiłam się na tym, co podpowiadały mi zmysły, chcąc
upewnić się, czy przypadkiem coś nam nie groziło, nie wyczuwałam jednak
niczego, co mogłabym uznać za potencjalne zagrożenie.
– Żadne z was…
nie jest normalne, prawda?
Drgnęłam,
co najmniej zaskoczona słowami Cassandry. Natychmiast przeniosłam na nią wzrok,
gotowa zacząć się bronić i zapewniać, że oboje z Rufusem mówiliśmy
jej prawdę, ale powstrzymałam się. To pytanie nie brzmiało jak atak albo próba
wyparcia tego, co sugerowaliśmy. Miałam raczej wrażenie, że dziewczyna wprost
pytała o to, czy to prawda, że nie jesteśmy ludźmi – i choć to od
jakiegoś czasu powinno być dla niej oczywiste, chcąc nie chcąc zdecydowałam się
postawić sprawę jasno.
–
Niekoniecznie – przyznałam, ostrożnie dobierając słowa. – Jeśli o to
pytasz, to cóż… Chyba daleko nam do ludzi – dodałam, a Cassandra
westchnęła.
– W porządku.
Ostrzegali mnie.
Rufus jęknął
cicho.
– Kto
ostrzegał? – niemalże warknął, wyraźnie zaczynając tracić cierpliwość. –
Dostałaś odpowiedzi. Nie mogę powiedzieć ci więcej, jeśli…
– Mówiłam
już. To wszystko jest… projektem. A przynajmniej w to początkowo wierzyłam
– poprawiła się po chwili zastanowienia. Mówiła cicho, beznamiętnie, zupełnie
jakby zaczynało jej być wszystko jedno. – Ale teraz to nie ma dla mnie sensu.
Wampirza krew… – Zacisnęła usta. – Dlaczego ktokolwiek chciał zrobić ze mnie
istotę, o której powtarzali, że należy tępić…?
– Kto?!
Dla
pewności przesunęłam się, woląc nie ryzykować, że Rufus posunie się za daleko.
Już sama nie byłam pewna, co i dlaczego powinnam czuć, ale jedno wydawało
się oczywiste: Cassandra wiedziała coś, co mogło okazać się kluczowe.
– Łowcy –
stwierdziła w zamyśleniu dziewczyna. – Tak powinnam ich określić? To mi
powiedzieli, ale…
– Konkrety –
ponaglił Rufus, kolejny raz decydując jej się przerwać. – O jakim
projekcie mówisz? I jaki mają z tym związek łowcy? Co z…? – Urwał, po
czym nieznaczne potrząsnął głową, uświadamiając sobie, że nadmiar pytań
prowadził donikąd. – Skup się, dziewczyno, bo to ważne. Co wiesz? Przypomnij
sobie cokolwiek, zwłaszcza jeśli może się wiązać z tym, co dzieje się z tobą
teraz.
Nie miałam
wątpliwości, że zachowanie choćby namiastki spokoju kosztowało go mnóstwo energii.
Właściwie sama nie byłam pewna, czy powstrzymywał się przez wzgląd na mnie, czy
może jednak rozumiał, że Cassandra sama w sobie nie była niczemu winna.
Jakkolwiek by jednak nie było, czułam, że Rufus był podenerwowany. Cóż, nie
jako jedyny, bo kierunek, który przybrała rozmowa, zdecydowanie nie zwiastował
niczego dobrego.
Łowcy? Niby
jak powinniśmy to rozumieć? Sama wzmianka wystarczyła, żebym z miejsca
pomyślała o Liz, Damienie i tym, co działo się pomiędzy nimi. Miałam
wrażenie, że to nie przypadek, że akurat teraz, kiedy te fakty wyszły na jaw,
akurat ta grupa miałaby odegrać jakąkolwiek większą rolę, ale mimo wszystko…
– To od
samego początku nie miało być tak…
Cassandra
cicho jęknęła, po czym odeszła o kilka kroków. Rufus wyglądał na chętnego,
żeby ruszyć za nią, najwyraźniej obawiając się, że mogłaby spróbować uciec, ale
powstrzymałam go, stanowczo zastępując mu drogę. Szczerze wątpiłam, by akurat
dziewczyna miała siłę, by próbować z którymkolwiek z nas walczyć, nie
sądziłam zresztą, żeby po takich rewelacjach w ogóle chciała czemukolwiek
zaprzeczać. W zamian znów wydała mi się zmęczona i bardzo
zniechęcona, kiedy zaś nagle po prostu usiadła na ziemi, pociągając kolana pod
brodę i obejmując się ramionami, jedynie utwierdziłam się w przekonaniu,
że nigdzie się nie wybierała.
Zawahałam
się, przez dłuższą chwilę niepewna, co takiego powinnam zrobić. Chciałam
przynajmniej spróbować ją pocieszyć, ale zarazem nie miałam złudzeń co do tego,
że niezależnie od doboru słów, żadne moje zapewnienia nie zabrzmiałyby dobrze. W obecnej
sytuacji zresztą pewnie sama na jej miejscu nie marzyłabym o niczym innym,
prócz chwili spokoju i możliwości zebrania myśli.
– Cholera,
to nie jest coś… Och, nie mogę się skupić. – Cassandra wplotła palce we włosy,
przez krótką chwilę wyglądając na chętną, by zacząć je szarpać albo nawet
wyrwać. – Zawsze byłam… podobno trudna. Ja bym to po prostu nazwała
zapatrzeniem w sztukę, ale… – Urwała, po czym parsknęła pozbawionym
wesołości śmiechem. – ASP to marzenie, a przynajmniej tak było do pewnego
momentu. Zwłaszcza pod koniec ostatniego semestru, kiedy… Och, przez chwilę
wierzyłam, że jestem wyjątkowa.
– Nie
rozumiem… – przyznałam, jednak decydując się odezwać.
Cassandra
nawet nie drgnęła, zupełnie jakby wcale mnie nie słyszała. Z drugiej
strony, może po prostu było jej wszystko jedno.
– Moje
rysunki się podobały. Ciągle słyszałam, że jestem dobra… I że to talent,
którego nie należy marnować – podjęła i coś w tych słowach sprawiło,
że prawie udało mi się uśmiechnąć.
Tylko
prawie.
– Widziałam
– przyznałam zgodnie z prawdą. – Dawno nie widziałam czegoś tak
realistycznego.
Dziewczyna
jedynie prychnęła.
– To
widziałaś też, ile osób dostało się na uczelnię. Nie bez powodu niektórzy
twierdzą, że sztuka to nie zawód: bo prawdziwym cudem jest się przebić –
stwierdziła i zawahała się na dłuższą chwilę. – Może dlatego niczego nie
podejrzewałam. Projekt miał pozwolić się nam rozwinąć… Coś specjalnie dla
prawdziwych „wybrańców” – dodała i zawahała się na dłuższą chwilę.
– Jak
rozumiem, mówimy teraz o stypendium… Oficjalnie – podsunął Rufus, a dziewczyna
z wolna skinęła głową.
– Tak. To
chyba początkowo miało być stypendium… Dobre przybory i uczelnia kosztują i są
horrendalnie drogie. To po pierwsze – przyznała Cassandra. – Ale w tym
projekcie chodziło o coś więcej. O rozwijanie talentu i… – Urwała, po
czym nagle wyprostowała się niczym struna. – Powinnam wiedzieć, skąd bierze się
to, co się ze mną dzieje? Skoro to eksperymenty z… hm, krwią – podjęła z wyraźną
niechęcią, wypowiadając kolejne słowa tak cicho, że ledwo mogłam ją usłyszeć –
to znaczy, że jakimś cudem musiałam…
– Musiałaś
mieć z nią kontakt – dopowiedział za nią Rufus. – Tak, inaczej tego nie
widzę.
Jedynie skinęła
głową.
– A czy
jest możliwe… żeby coś takiego działo się od pojedynczych dawek?
Rufus
spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– To
mogłoby wyjaśniać, dlaczego wciąż żyjesz – oznajmił, po raz kolejny nawet nie
zastanawiając się nad doborem słów. – Teoretycznie, chociaż…
– W takim
razie… chyba wiem – oznajmiła dziewczyna, jak gdyby nigdy nic wchodząc mu w słowo.
Jeszcze
kiedy mówiła, błyskawicznie poderwała się na równe nogi. Dopiero wtedy
zwróciłam uwagę na to, że jej ruchy wydawały się bardziej płynne i szybsze,
niż w przypadku normalnego człowieka. To były subtelne, ale możliwe do
dostrzeżenia zmiany, co do których sama nie miałam pewności, jak powinnam je interpretować.
Dopiero w chwili,
w której Cassandra skupiła się na przetrząsaniu torebki, zorientowała się,
że w ogóle zabrała ją z domu. Dziewczyna zaklęła cicho, po czym
bezceremonialnie odwróciła saszetkę do góry dnem, by wytrząsnąć jej zawartość.
Poza kluczami i telefonem, który w porę pochwyciła, zanim zdążyłby
roztrzaskać się na kawałki, najwyraźniej pośród zawartości znalazło się coś, co
zainteresowało Rufusa.
– Co to
jest? – zapytał, przemieszczając się tak szybko, że ledwo mogłam za nim
nadążyć. Zauważyłam, że zdążył pochwycić jakiś niewielki przedmiot, w który
ostatecznie rozpoznałam plastikowe, na wpół przeźroczyste pudełeczko z czymś,
co wyglądało na najzwyklejsze w świecie leki.
– Coś, co
było założeniem… „projektu” – przyznała niechętnie Cassandra. – To nie działało
tak, że dostajemy kasę za „ładne rysunki” – mruknęła, kreśląc w powietrzu
cudzysłów. – W zasadzie tu nie chodziło tylko o osoby z APS.
Zebrała się nas niezła grupka i to nie tylko studentów. Wszyscy rzekomo
uzdolnieni, więc… – Wzruszyła ramionami. – Ktoś życzliwy chciał nam „pomóc
rozwijać zdolności” – ciągnęła, nie kryjąc się z sarkazmem. – I na
początku tak naprawdę brzmiało cudownie. Hej, ktoś uznał, że jestem na tyle
dobra, by proponować mi pomoc. Prawdziwa bajka!
– Ale nie
chodziło o to, tak? – drążył Rufus i coś w jego tonie dało mi do
zrozumienia, że przynajmniej na razie rozumiał o wiele więcej, niż ja bym
mogła.
Przez twarz
Cassandry przemknął cień.
– Jak widać
– zauważyła z przekąsem. – Na początku nawet nie dziwiło mnie to, że
rozwijanie zdolności miałoby się wiązać z łykaniem jakichś prochów.
Zresztą miałam wrażenie, że to naprawdę pomaga. To miał być tylko kontrolowany
test, ale… Och, dawno nie rysowało mi się aż tak dobrze. Każdy detal, najdrobniejszy
szczegół…
–
Oczywiście, że tak – zniecierpliwił się Rufus. – Przy wyostrzonych zmysłach
wszystko wydaje się łatwiejsze, zwłaszcza dla kogoś, kto do tej pory był
człowiekiem.
Tym razem
Cassandra w żaden sposób nie zareagowała na jawną sugestię tego, że
mogłaby przestać być po prostu istotą ludzką.
– Nieważne –
oznajmiła natychmiast dziewczyna. – To już naprawdę… nie ma teraz znaczenia,
ale…
– Co było
potem? – zasugerowałam, w końcu zmuszając się do tego, by choćby spróbować
się odezwać.
Jedynie
pokręciła głową.
– Nie
jestem pewna.
Zerknęłam
na Rufusa, podejrzewając, że mógł się zdenerwować. Tym bardziej zaskoczył mnie
fakt, że wyglądał na względnie opanowanego, zupełnie jakby już na tym etapie był
świadom wystarczającej ilości faktów, by wyciągnąć sensowne wnioski.
– Co masz
na myśli? – zapytał mimo wszystko, a Cassandra skrzywiła się, po czym
uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– W pewnym
momencie… wszystko zaczęło się komplikować. Nie mogłam nad sobą zapanować,
chwilami nie byłam pewna, co takiego robiłam, a co tylko sobie wyobraziłam
i… – Zamilkła, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Powiedziałam wam o łowcach,
ale i tego nie jestem pewna. Czasami miewam dziwne sny, chociaż… A może
to właśnie działo się naprawdę?
Spojrzałam
na Rufusa, próbując stwierdzić, co takiego sądził o tym wszystkim. Sama
Cassandra nagle wydała mi się tak zagubiona i pełna wątpliwości, że
całkiem zwątpiłam, by mogła powiedzieć nam cokolwiek więcej. Mimowolnie
pomyślałam o rysunkach, które tak bardzo różniły się od dotychczasowych
portretów – tych bardziej abstrakcyjnych, wyglądających jak żywcem wyjętych z koszmarów.
Teraz mogłam potwierdzić tę teorię, chociaż wcale nie poczułam się dzięki temu
lepiej.
Z wolna przesunęłam
się bliżej szwagra, czując, że powinnam coś zrobić. Chociaż zdawałam sobie
sprawę z tego, że stojąca tuż obok Cassandra wciąż mogła nas usłyszeć,
mimo wszystko spróbowałam odezwać się szeptem.
– Więc… co
robimy?
Rufus
spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Nie
zauważyłaś tego, co ja, prawda? – zapytał i przez krótką chwilę brzmiał na
niemalże rozczarowanego.
– Niekoniecznie…
Westchnął,
po czym wywrócił oczami.
– Podobno
cudowny, pomocny projekt, który okazuje się czymś zupełnie innym – zauważył, spoglądając
przy tym na mnie wyczekująco. – I demony, bo przynajmniej jeden musi się z tym
wiązać… Nie wydaje ci się to znajome? – zapytał, a ja zamarłam.
– Ale…
Słodka
bogini, to faktycznie brzmiało jak kolejna odmiana Projektu Beta. Co prawda Cassandra nie wchodziła w szczegóły
na tyle, by doszukiwać się dalszych podobieństw, ale to i tak wystarczyło,
żebym zaczęła się niepokoić. To wydawało się zdecydowanie zbyt wielkim zbiegiem
okoliczności, bym uwierzyła w jakikolwiek przypadek.
– Wezmę to
sobie, jeśli pozwolisz – rzucił Rufus, tym razem zwracając się bezpośrednio do
Cassandry. Nie musiał dodawać, że chodziło mu o tabletki, które nam
pokazała. – Jeśli chodzi o ciebie i twojego znajomego, coś wymyślę,
ale… potrzebuję konkretów – dodał, a dziewczyna w roztargnieniu
przeniosła na niego wzrok.
– Nie wiem,
co jeszcze mogłabym powiedzieć – mruknęła, wyraźnie zniechęcona. – Może Ryan,
ale…
– Więc
przekonaj go, żeby w końcu zaczął rozmawiać – przerwał jej wampir. – Albo sama
spróbuj sobie cokolwiek przypomnieć. Jest jeszcze coś, ale to ewentualnie może
zaczekać… Przynajmniej na razie – stwierdził, myślami wydając się być gdzieś
daleko. – Na tę chwilę najbardziej potrzebuję jakichkolwiek namiarów na osoby,
które odpowiadały za ten projekt. Adresu, nazwiska… Czegokolwiek – dodał, ale
Cassandra tylko wpatrywała się w niego tępo.
– Mogę… spróbować
– powiedziała w końcu, ale nie brzmiało to przekonywująco. – Mogę…
Urwała, po
czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia odskoczyła na bok, by w następnej
sekundzie najzwyczajniej w świecie zwymiotować. Chociaż mogłam spodziewać
się widoku krwi, na dłuższą chwilę zamarłam, porażona nie tylko jej widokiem,
ale przede wszystkim słodkim, przyprawiającym o zawroty głowy zapachem.
Rufus
jedynie przypatrywał się roztrzęsionej, wymiotującej dziewczynie, nie sprawiając
przy tym wrażenia ani trochę zaskoczonego tym, co się z nią działo.
– Tak…
Jedźmy do domu, co? – zasugerował w końcu. – Oczywiście z nią –
dodał, bo otworzyłam usta, chcąc zapytać o Cassandrę.
Z braku
lepszych pomysłów po prostu się zgodziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz