26 stycznia 2018

Dwieście sześćdziesiąt sześć

Layla
Nie była pewna ile czasu minęło, zanim zdążyła się uspokoić. Dopiero wtedy w pełni dotarło do niej, co miało miejsce, a także to, że Simon nadal otaczał ją ramionami. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, wyślizgując się z jego uścisku i instynktownie odsuwając na względnie bezpieczną odległość. O dziwo pozwolił jej na to, jedynie w milczeniu obserwując, kiedy zaczęła niespokojnie krążyć, niezdolna do tego, by ustać w miejscu.
– O bogini… – wyrwało jej się. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, wciąż nie potrafiąc ot tak przyjąć do wiadomości tego, co miało miejsce. – Ja nie…
– Powiedziałem ci już, że wiem. – Simon zacisnął usta, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Sama dopiero po kilku sekundach zdecydowała się przenieść wzrok na zamkniętą, wypełnioną dymem celę. Wszystko wskazywało na to, że ktoś wcześniej zadbał o to, by nie była w stanie wydostać się nawet z pomocą żywiołu, nie wspominając o wznieceniu pożaru – ogień po prostu powoli dogasał wewnątrz, nie będąc w stanie się rozprzestrzenić. – Mamy kamery. No i… Widziałem, co się stało.
Z wolna skinęła głową. Cóż, nawet nie była zaskoczona tym, że niejako wprost oznajmiał, że mógłby ją obserwować. Jeśli miała być ze sobą szczera, to w jakiś pokrętny sposób wydało jej się sensowne, a może wręcz oczywiste. W końcu… Czemu nie, prawda? Skoro to on za każdym razem przychodził, próbując rozmawiać i nakłonić ją do czegokolwiek, tym bardziej mogła się tego spodziewać.
Zawahała się, uświadamiając sobie, że to najpewniej oznaczało, że Simon najpewniej wiedział, że unikała go z premedytacją. Mimo wszystko nie poczuła się z tego powodu źle, dochodząc do wniosku, że dbanie o samopoczucie tego mężczyzny zdecydowanie nie było czymś, czym powinna się przejmować. Wiedział, że nie chciała tutaj był, nie wspominając o tym, że była jedną z najbardziej poszkodowanych osób w tym cholernym miejscu. Z drugiej strony, w tamtej chwili cieszyła się z jego obecności, aż nazbyt świadoma, że Simon pozostawał jedną z nielicznych osób, które były jej życzliwe.
– Już ci lepiej? – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Spojrzała na swojego towarzysza z powątpiewaniem, sama niepewna, jak powinna zareagować na jego pytanie.
– Żartujesz sobie? – mruknęła, krzywiąc się mimowolnie. – Widziałeś, co się stało.
Simon potrząsnął głową.
– Broniłaś się.
Prychnęła, co najmniej rozbawiona tym stwierdzeniem.
– Sądzisz, że najbardziej przejmuje się tym, że mogłabym spalić kogoś żywcem? – zapytała cicho, a oczy mężczyzny rozszerzyły się nieznacznie.
– W zasadzie…
– Nie patrz na mnie w ten sposób – zniecierpliwiła się. – Jestem wampirem, tak? Na dodatek kontroluję ogień. Wierz mi, że przeżyłam dość, by musieć bronić się w ten sposób więcej razy. – Zacisnęła usta. – Ale za każdym razem chodziło właśnie o obronę. Czy to takie złe, że nie jestem w stanie żałować kogoś, kto…?
Zamilkła, niezdolna ot tak dokończyć myśli. Właściwie dlaczego próbowała się przed nim tłumaczyć? Podejrzewała, że to szok, zresztą trudno było nie zastanawiać się nad doborem słów przy ludziach, którzy z łatwością mogli ją skrzywdzić. W oczach niektórych była potworem, więc szczerze wątpiła, by ktokolwiek wziął pod uwagę, kto naprawdę zawinił. Obawiała się tego, co mogło wydarzyć się w związku z tym, co zrobiła, ale mimo wszystko…
– To nie ma znaczenia – stwierdził cicho Simon. – Jak wspomniałem, widziałem. Moim zdaniem miałaś do tego prawo… I tego się trzymajmy, jasne?
– Mówisz tak, jakby to było takie proste – zarzuciła mu, nie mogąc się powstrzymać.
Jedynie wzruszył ramionami.
– Powiedziałem ci już, że chcę dla ciebie dobrze. Mam tu zresztą coś do powiedzenia, więc nie musisz się obawiać – stwierdził, po czym westchnął cicho. – Inna sprawa, że dzieje się coś o wiele ważniejszego. Musisz ze mną pójść i to w tej chwili, Laylo – stwierdził, znaczącym gestem wyciągając ku niej dłoń.
Spojrzała na niego, nie kryjąc zaskoczenia. W pamięci wciąż miała rozmowę z Jaquesem o moralności i tym, czy faktycznie byli do siebie podobni. Zwłaszcza po tym, co się wydarzyło, ta kwestia nie dawała jej spokoju, nie wspominając o tym, że reakcja Simona również wydała jej się nietypowa. Ludzie zazwyczaj reagowali zupełnie inaczej, kiedy w grę wchodziła śmierć drugiego człowieka, zwłaszcza jeśli dochodziło do tego w taki sposób. Przez to zachowanie mężczyzny wydało jej się tym dziwniejsze, wzbudzając w wampirzycy jeszcze więcej wątpliwości niż do tej pory.
Zdążyła zaobserwować, co działo się w tym miejscu. Och, w zasadzie wiedziała o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. To wciąż brzmiało jak marny żart, którego nie tyle nie potrafiła, co przede wszystkim nie chciała pojąć i zaakceptować. Na samo wspomnienie tego, co miało miejsce w laboratorium, dostawała szału. Jakoś nie miała wątpliwości, że w tym miejscu śmierć nie była nowym zjawiskiem, a reakcja Simona wyraźnie sugerowała, że również personel nie mógł czuć się absolutnie bezpiecznie. Skoro tak, jak często działy się takie rzeczy? Co przegapiła, skoro…?
– Dokąd idziemy? – zapytała cicho, chcąc zająć czymś myśli. Wolała nie zastanawiać się nad tym, co jeszcze miało miejsce w przeszłości. – I po co? Znów zabrakło wam krwi do eksperymentów, czy może od razu poprosicie mnie, żebym zabiła kilka osób? Pójdzie szybciej – zadrwiła, nie mogąc się powstrzymać.
Simon jedynie westchnął. Przez chwilę wyglądał na chętnego, by próbować się z nią kłócić, bo najpewniej do tego doprowadziłaby jakakolwiek próba wyjaśnień i usprawiedliwiania, ale ostatecznie zachował wszelakie uwagi dla siebie. Cokolwiek sobie w tamtym momencie myślał, po prostu zdecydował się to przemilczeć. Z jakiegoś powodu wydało się to Layli podejrzane i dopiero w tamtej chwili zwróciła uwagę na to, że mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany.
– To coś innego – stwierdził w końcu. – A jeśli chodzi o jakiekolwiek postępy, jeśli chodzi o krew…
– Nie chcę wiedzieć – przerwała mu natychmiast.
Zawahał się, ale przynajmniej postanowił przystać na to, czego oczekiwała. Podejrzewała, że to co najmniej dziecinne, zwłaszcza że uciekanie od problemu niczego nie rozwiązywała, ale zdecydowanie nie była gotowa słuchać o kolejnych umierających ludziach.
– W porządku – rzucił z rezerwą Simon. – A teraz chodź. Sama zobaczysz, co się dzieje, poza tym… Laylo, spróbuj być spokojna, dobrze? Wolałbym, żeby nie stała ci się krzywda – dodał i coś w jego słowach ją zaniepokoiło.
Nie odpowiedziała, decydując się zbyt jego słowa milczeniem. Mógł mówić, co tylko mu się podobało, ale i tak mu nie ufała. To, że jego przybycie było jej na rękę i wyraźnie się troszczył, tak naprawdę niczego nie zmieniało.
Bez słowa ruszyła za Simonem, aż nazbyt świadoma, że nie miała większego wyboru. Czegokolwiek od niej oczekiwali, przynajmniej na początek musiała się podporządkować. Inna sprawa, że już i tak była wdzięczna opatrzności, że to właśnie ten mężczyzna po nią przyszedł. Jasne, była na niego zła, a już na pewno nie chciała, by zmuszał ją do jakiejkolwiek rozmowy, ale… to wciąż pozostawało lepsze od kolejnego spotkania z Nickiem, nie wspominając o tym, co mogłoby się stać, gdyby…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Zaraz po tym krótko obejrzała się na zamkniętą celę, prawie natychmiast odwracając wzrok.
Choć miała złe przeczucia, w tamtej chwili pragnęła znaleźć się jak najdalej.
Renesmee
Z wolna wypuściłam powietrze. Cassandra zasnęła, a przynajmniej zakładałam, że była w takim stanie, by skorzystać z okazji i chwili spokoju. Miałam przynajmniej nadzieję, że to jej pomoże, zwłaszcza że wciąż wyglądała marnie. Rufus mógł zachowywać się tak, jakby to nie miało znaczenia, a przy tym było czymś absolutnie normalnym w stanie tej dziewczyny, ale ja najzwyczajniej w świecie się przejmowałam.
Na krótką chwilę oparłam się o zamknięte drzwi pokoju, który zaoferowałam Cassandry. Nie byłam pewna, która jest godzina, ale wciąż było na tyle wcześnie, by normalne funkcjonowanie sprawiało jej trudność. Wyraźnie miała w sobie więcej z istoty nocy, dlatego zamierzałam poczekać przynajmniej do wieczora, zanim znów zaczęlibyśmy ją o cokolwiek wypytywać. Sama również potrzebowałam czasu, by spróbować się uspokoić i jakkolwiek uporządkować wszystko to, czego w międzyczasie zdążyliśmy się dowiedzieć.
Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęłam się na tyle, by spróbować zejść na dół. W międzyczasie wysłałam SMS Damienowi, chociaż sama nie byłam pewna, czy wypytywanie go o łowców było dobrym pomysłem. Wiedziałam, że on i Liz mieli jakieś problemy, ale starałam się nie wchodzić w szczegóły, aż nazbyt świadoma, że gdyby potrzebował, sam przyszedłby do mnie, żeby porozmawiać. Z drugiej strony, jaki tak naprawdę mieliśmy wybór? Zbyt wiele niejasności wynikało ze spraw, które – jak na ironię – okazały się ze sobą idealnie współgrać. To było tak, jakbyśmy mieli przed sobą prawie kompletną układankę, ale za żadne skarby nie potrafili dopasować elementu, który nadałby im sensu.
Zdążyłam pokonać zaledwie dwa stopnie, gdy ktoś zdecydował się mnie zatrzymać.
– Czy dzieje się coś złego? – doszedł mnie znajomy głos, więc poderwałam głowę, by spojrzeć na Beatrycze. Stała w progu swojej tymczasowej sypialni, wyraźnie zmartwiona. – Wydawało mi się, że jest jakieś zamieszanie, więc…
– To… nic takiego – zapewniłam pośpiesznie. – A przynajmniej nic, co sama bym rozumiała.
Skinęła głową, wyraźnie nieprzekonana. Co prawda nie powiedziała mi tego wprost, ale mogłam się założyć, że po tak lakonicznych wyjaśnieniach nie czuła się usatysfakcjonowana. Nic dziwnego, bo sama nie byłabym zadowolona, gdyby ktokolwiek udzielił mi jakiej odpowiedzi. Sęk w tym, że nie kłamałam, naprawdę nie będąc w stanie wytłumaczyć jej czegoś, czego sama nie pojmowałam.
– Nie chcę nic mówić, ale martwię się o Joce – oznajmiła cicho Beatrycze, nagle decydując się zmienić temat. Natychmiast skoncentrowałam na niej wzrok, zaniepokojona jakąkolwiek wzmianką o córce.
– Coś jest nie tak? – zapytałam, z opóźnieniem uprzytamniając sobie, że zadałam niemalże bliźniaczo podobne pytanie do tego, które chwilę wcześniej padło z jej ust.
– Po prostu się martwię… Po tym wypadku – wyjaśniła, a mnie udało się nieznacznie rozluźnić. Cóż, przynajmniej nie działo się nic, o czym nie miałabym pojęcia. – Może to nic, ale wygląda na zmartwioną… I bardzo zmęczoną – dodała, tym samym wzbudzając moje wątpliwości.
– Porozmawiam z nią, kiedy wróci – zapewniłam natychmiast. – I… dziękuję.
Skinęła głową, by w następnej chwili zniknąć mi z oczu, znikając w swojej sypialni. Westchnęłam cicho, kiedy na powrót zostałam sama, poniekąd jeszcze bardziej zaniepokojona niż do tej pory. Ja też martwiłam się o Joce, nie pierwszy raz mając wrażenie, że dręczyło ją coś, o czym nie chciała żadnemu z nas powiedzieć. Już nie chodziło nawet o ten upadek i to, że z jakiegokolwiek powodu wypadła z okna – nie w aż takim stopniu, jak aż nazbyt znajome mi już milczenie. Podejrzewałam, że potrzebowała czasu, zresztą jak i wcześniej, zanim w końcu zaczęła rozmawiać o swoich zdolnościach. Co więcej, potrafiłam to zrozumieć, a przynajmniej tak sądziłam, nie pierwszy raz próbując postawić się w sytuacji kogoś, kto doświadczał tego, co ona. Chciałam wierzyć, że to naturalne, zresztą jak i powracające zmęczenie, które dręczyło ją już od chwili powrotu z Londynu.
Jakkolwiek by jednak nie było, w naturalny sposób się o nią martwiłam. Cokolwiek się z nią działo, niepokoiło mnie równe mocno, co i sposób, w jaki dar wydawał się oddziaływać na jej organizm. Bałam się tego, dokąd mogło to prowadzić, z kolei milczenie Joce ani trochę mi nie pomagało. Miałam świadomość, że za tamtym wypadkiem z oknem kryło się coś więcej, ale…
Słodka bogini, co tak naprawdę miałabym z tym zrobić?
Mimo wszystko chciałam pocieszać się myśląc, że Jocelyne wyglądała na dość pobudzoną, kiedy mówiła mi o wyjściu z Claire do biblioteki. Biorąc pod uwagę to, że większość czasu spędzała w domu, kryjąc się w swoim pokoju, mogłam to chyba uznać za swego rodzaju sukces. Zamierzałam wypytać ją po powrocie, zwłaszcza po uwadze Beatrycze, która – jak zdążyłam zaobserwować – darzyła dziewczynę wyjątkową sympatią.
Jeden priorytet na raz, nakazałam sobie stanowczo. Machinalnie sprawdziłam telefon, wciąż wyczekując odpowiedzi od Damiena. Co prawda wątpiłam, bym mogła ot tak przegapić sygnał zwiastujący otrzymanie nowej wiadomości, ale ten odruch okazał się silniejszy ode mnie. Przy okazji sprawdziłam godzinę, po czym nieznacznie skrzywiłam się, myślami wciąż będąc przy Jocelyne. O tej porze roku szybko robiło się ciemno i choć zdawałam sobie sprawę z tego, że była z Claire, w obecnej sytuacji naprawdę nie czułam się dobrze z tym, że po zmroku mogłaby znajdować się poza domem.
Westchnęłam, w ostatniej chwili powstrzymując się przed tym, by zacząć do niej wydzwaniać. Nie chciałam zachowywać się tak, jakbym była przewrażliwiona, tym bardziej że Joce już się bała. Jeśli potrzebowała tego wyjścia, nie zamierzałam jej niczego utrudniać, nie wspominając o tym, że nie wyobrażałam sobie, by cokolwiek złego mogło spotkać ją akurat w bibliotece.
– Trochę ci zeszło – zauważył Rufus, ledwo tylko znalazłam się w zasięgu jego wzroku.
Mimo wszystko nie zabrzmiało to złośliwie, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle, kiedy z jakiegoś powodu był podenerwowany. Jedynie wzruszyłam ramionami, po czym w milczeniu zmierzyłam go wzrokiem. Trudno było mi jednoznacznie stwierdzić, w jakim tym razem był nastroju, ale z jakiegoś powodu nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w grę wchodziło… swego rodzaju podenerwowanie. Problem w tym, że zwłaszcza w jego przypadku nie wiedziałam czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Cassandra chyba śpi – powiedziałam w końcu, próbując brzmieć jak najbardziej beztrosko. – Jest jeszcze dość wcześnie, a ona funkcjonuje podobnie do ciebie… Dobrze zrozumiałam?
– Poniekąd – przyznał w zamyśleniu. – Tyle przynajmniej by wynikało z tego, co się z nią dzieje. Wspominałem już chyba, że w przypadku kogoś takiego jak ona nie dojdzie do pełnej przemiany, ale… – zaczął i zawahał się, co jedynie jeszcze bardziej mnie rozdrażniło.
– Nie rozumiem.
Obrzucił mnie wymownym, zdradzającym przede wszystkim obojętność spojrzeniem. Myślami wydawał się być gdzieś daleko.
– Czego znowu? – zapytał, wymownie wznosząc oczy ku górze. Mogłam się tego spodziewać, chociaż zarazem jego ton dał mi do zrozumienia, że ewentualnie był w nastroju na tyle dobrym, by próbować mi cokolwiek wytłumaczyć.
– Jak to działa – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Wampira i demoniczna krew są podobne, bo wirus – ciągnęłam, udając, że nie widzę jak krzywi się w odpowiedzi na porównanie SA do choroby – to wynik zabawy z genami tych drugich. To akurat jasne, chociaż wcześniej nie wspominałeś o demonach.
– Bo wydawało mi się, że to widać – zniecierpliwił się. Właściwie sama nie byłam pewna, dlaczego brzmiał tak, jakby próbował się przede mną tłumaczyć. – Zresztą nie o to chodzi. Chyba oczywiste, że nie stworzyłbym czegoś takiego z powietrza, prawda?
Pominęłam to pytanie, aż nazbyt świadoma, że nie oczekiwał odpowiedzi. Czułam, że powinnam się pośpieszyć, zanim zdenerwowałabym go na tyle, by całkowicie odmówił jakiejkolwiek formy rozmowy.
– W porządku – rzuciłam pośpiesznie. – Więc ta kwestia jest jasna. Wampiry i demony są do siebie podobne… A ich krwi nie powinno się podawać ludziom, bo wtedy dzieją się… niepokojące rzeczy – dodałam, a mój rozmówca prychnął.
– Ładnie to ujęłaś – mruknął, ale nie miałam pewności czy w istocie tak uważał, czy może żartował sobie moim kosztem. – Ale dalej nie widzę problemu. Wytłumaczyłaś to sobie po swojemu i teoretycznie wszystko się zgadza, więc…
– Powiedziałeś – przerwałam mu, po czym w pośpiechu mówiłam dalej, nie zamierzając czekać aż zacznie na mnie warczeć – że ludzie się nie przemieniają. Więc co tak naprawdę dzieje się z Ryanem i Cassandrą?
Rufus obrzucił mnie bliżej nieokreślonym spojrzeniem, zupełnie jakby czekał, aż sama doznam olśnienia. Kiedy do tego nie doszło, jedynie westchnął i wyprostowawszy się, jednak zdecydował się odezwać.
– Powiedz mi… Co jest tak naprawdę charakterystyczne dla przemiany w takim rozumieniu, o którym najpewniej rozmawiamy? Możesz spojrzeć na mnie, pół swojej rodziny czy chociażby na Elenę – dodał, ale jedynie spojrzałam na niego z powątpiewaniem, niepewna, co tak naprawdę miał na myśli. Miałam wrażenie, że tak zwykle zdarzało mu się rozmawiać z Claire, zamiast gotowych odpowiedzi podsuwając jej wskazówki, które – w przeciwieństwie do mnie – była w stanie sensownie połączyć. – Och, Renesmee… Po prostu nazwij rzeczy po imieniu: każde z nas umarło. Nie definitywnie, ale do tego właśnie prowadziła przemiana.
– No tak, ale…
– To nie jest jad, który załatwia sprawę, jeśli tylko człowiek jest w stanie na tyle dobrym, by dotrzymać do końca procesu. Ci ludzie… Cóż, kiedy umierają, to definitywnie. Mało kiedy wytrzymują zmiany i trwają w zawieszeniu, ale żadnego z nich nie nazwałbym wampirem czy demonem w pełnym tego słowa znaczeniu. Co nie zmienia faktu, że mają ich cechy – przyznał, a przez jego twarz przemknął cień. – W tym problem. To jak dać dziecku w pełni sprawna i odbezpieczoną broń. Nie potrafi się nią posługiwać, a tym bardziej to niej dla niego czymś naturalnym, ale jednak ma taką możliwość i… Cóż, resztę sobie dopowiedz.
Jego słowa rozjaśniły mi w głowie, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Już nawet nie chodziło o potencjalne zagrożenie, bo zdążyłam zauważyć, że zarówno Ryan, jak i Cassandra, są na tyle niestabilni i porywczy, bo okazać się niebezpiecznymi. Większy problem leżał w tym, że najwyraźniej oboje trwali gdzieś w zawieszeniu – i że zabrnęli na tyle daleko, by nie było powrotu. Chociaż Rufus nie powiedział mi tego wprost, wszystko wskazywało na to, że oboje nadal mogli po prostu umrzeć i to być może bez konkretnego powodu. W tamtej chwili ostatecznie zwątpiłam w to, czy mój szwagier faktycznie wiedział, co robi, kiedy zdecydował się Ryana kołkiem – bo choć wszystko wskazywało na to, że chłopak był na tyle stabilny, by przetrwać nawet to, równie dobrze mógł wcale się nie obudzić.
Zacisnęłam usta. Co prawda znałam Rufusa i większość jego decyzji już dawno przestała mnie aż tak bardzo szokować, to mimo wszystko…
– Jest jeszcze jedna sprawa – odezwał się ponownie wampir, skutecznie sprowadzając mnie na ziemię. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, po czym przeniosłam na niego wzrok. Jak gdyby nigdy nic opierał się o ścianę, z uwagą przyglądając się niewielkiemu pojemnikowi z lekami, które pokazała nam Cassandra. – Wiesz, że tymczasowo nie mam dostępu do laboratorium, a niekoniecznie mam czas na powrót do Miasta Nocy tylko po to, żeby to sprawdzić – zauważył, dla podkreślenia swoich słów unosząc fiolkę. – Gdybyś była taka dobra…
– Mam porozmawiać z dziadkiem – domyśliłam się. To wydawało się sensowne, zwłaszcza że Carlisle z łatwością mógł załatwić pewne kwestie w szpitalu.
– Więc załatwione. – Rufus wydawał się usatysfakcjonowany tym, że przynajmniej tym razem nie musiał dłużej rozwodzić się nad tym, czego ode mnie oczekiwał. – Przynajmniej nie będziesz miała do mnie pretensji o rzekomą nieuprzejmość – dodał, a ja parsknęłam pozbawionym wesołości śmiechem.
– Kiedy w większości przypadków jesteś nieuprzejmy – zarzuciłam mu, ale w odpowiedzi doczekałam się wyłącznie wymownego wywrócenia oczami.
– Zauważ, że właśnie cię o coś poprosiłem.
Przez chwilę sama nie byłam pewna czy mówił poważnie, czy może próbował sobie ze mnie żartować. Znowu, jakby mało było, że już i tak zrobiłam z siebie idiotkę, kiedy jeszcze byliśmy w domu Cassandry. Co prawda już nie próbował do tego nawiązywać, ale wcale nie czułam się dzięki temu lepiej.
– Ty wcale nie… – zaczęłam, chcąc wytknąć mu, że słowo „prośba” pojawiło się dopiero teraz, wampir jednak nie zwrócił na mnie najmniejszej nawet uwagi.
– Daj mi znać, kiedy w końcu przestaniemy tracić czas na bzdury, dobrze? – rzucił w zamian, a potem jak gdyby nigdy nic odszedł w swoją stronę, zostawiając mnie samą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa