Layla
Nie była pewna ile czasu
minęło, zanim zdążyła się uspokoić. Dopiero wtedy w pełni dotarło do niej,
co miało miejsce, a także to, że Simon nadal otaczał ją ramionami.
Natychmiast wyprostowała się niczym struna, wyślizgując się z jego uścisku
i instynktownie odsuwając na względnie bezpieczną odległość. O dziwo
pozwolił jej na to, jedynie w milczeniu obserwując, kiedy zaczęła
niespokojnie krążyć, niezdolna do tego, by ustać w miejscu.
– O bogini…
– wyrwało jej się. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, wciąż nie
potrafiąc ot tak przyjąć do wiadomości tego, co miało miejsce. – Ja nie…
–
Powiedziałem ci już, że wiem. – Simon zacisnął usta, po czym uciekł wzrokiem
gdzieś w bok. Sama dopiero po kilku sekundach zdecydowała się przenieść
wzrok na zamkniętą, wypełnioną dymem celę. Wszystko wskazywało na to, że ktoś
wcześniej zadbał o to, by nie była w stanie wydostać się nawet z pomocą
żywiołu, nie wspominając o wznieceniu pożaru – ogień po prostu powoli
dogasał wewnątrz, nie będąc w stanie się rozprzestrzenić. – Mamy kamery.
No i… Widziałem, co się stało.
Z wolna
skinęła głową. Cóż, nawet nie była zaskoczona tym, że niejako wprost oznajmiał,
że mógłby ją obserwować. Jeśli miała być ze sobą szczera, to w jakiś
pokrętny sposób wydało jej się sensowne, a może wręcz oczywiste. W końcu…
Czemu nie, prawda? Skoro to on za każdym razem przychodził, próbując rozmawiać i nakłonić
ją do czegokolwiek, tym bardziej mogła się tego spodziewać.
Zawahała
się, uświadamiając sobie, że to najpewniej oznaczało, że Simon najpewniej
wiedział, że unikała go z premedytacją. Mimo wszystko nie poczuła się z tego
powodu źle, dochodząc do wniosku, że dbanie o samopoczucie tego mężczyzny
zdecydowanie nie było czymś, czym powinna się przejmować. Wiedział, że nie
chciała tutaj był, nie wspominając o tym, że była jedną z najbardziej
poszkodowanych osób w tym cholernym miejscu. Z drugiej strony, w tamtej
chwili cieszyła się z jego obecności, aż nazbyt świadoma, że Simon
pozostawał jedną z nielicznych osób, które były jej życzliwe.
– Już ci
lepiej? – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Spojrzała na swojego towarzysza z powątpiewaniem, sama niepewna, jak
powinna zareagować na jego pytanie.
– Żartujesz
sobie? – mruknęła, krzywiąc się mimowolnie. – Widziałeś, co się stało.
Simon
potrząsnął głową.
– Broniłaś
się.
Prychnęła,
co najmniej rozbawiona tym stwierdzeniem.
– Sądzisz,
że najbardziej przejmuje się tym, że mogłabym spalić kogoś żywcem? – zapytała
cicho, a oczy mężczyzny rozszerzyły się nieznacznie.
– W zasadzie…
– Nie patrz
na mnie w ten sposób – zniecierpliwiła się. – Jestem wampirem, tak? Na
dodatek kontroluję ogień. Wierz mi, że przeżyłam dość, by musieć bronić się w ten
sposób więcej razy. – Zacisnęła usta. – Ale za każdym razem chodziło właśnie o obronę.
Czy to takie złe, że nie jestem w stanie żałować kogoś, kto…?
Zamilkła,
niezdolna ot tak dokończyć myśli. Właściwie dlaczego próbowała się przed nim
tłumaczyć? Podejrzewała, że to szok, zresztą trudno było nie zastanawiać się
nad doborem słów przy ludziach, którzy z łatwością mogli ją skrzywdzić. W oczach
niektórych była potworem, więc szczerze wątpiła, by ktokolwiek wziął pod uwagę,
kto naprawdę zawinił. Obawiała się tego, co mogło wydarzyć się w związku z tym,
co zrobiła, ale mimo wszystko…
– To nie ma
znaczenia – stwierdził cicho Simon. – Jak wspomniałem, widziałem. Moim zdaniem
miałaś do tego prawo… I tego się trzymajmy, jasne?
– Mówisz
tak, jakby to było takie proste – zarzuciła mu, nie mogąc się powstrzymać.
Jedynie
wzruszył ramionami.
–
Powiedziałem ci już, że chcę dla ciebie dobrze. Mam tu zresztą coś do
powiedzenia, więc nie musisz się obawiać – stwierdził, po czym westchnął cicho.
– Inna sprawa, że dzieje się coś o wiele ważniejszego. Musisz ze mną pójść
i to w tej chwili, Laylo – stwierdził, znaczącym gestem wyciągając ku
niej dłoń.
Spojrzała
na niego, nie kryjąc zaskoczenia. W pamięci wciąż miała rozmowę z Jaquesem
o moralności i tym, czy faktycznie byli do siebie podobni. Zwłaszcza
po tym, co się wydarzyło, ta kwestia nie dawała jej spokoju, nie wspominając o tym,
że reakcja Simona również wydała jej się nietypowa. Ludzie zazwyczaj reagowali zupełnie
inaczej, kiedy w grę wchodziła śmierć drugiego człowieka, zwłaszcza jeśli
dochodziło do tego w taki sposób. Przez to zachowanie mężczyzny wydało jej
się tym dziwniejsze, wzbudzając w wampirzycy jeszcze więcej wątpliwości
niż do tej pory.
Zdążyła
zaobserwować, co działo się w tym miejscu. Och, w zasadzie wiedziała o wiele
więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. To wciąż brzmiało jak marny żart, którego
nie tyle nie potrafiła, co przede wszystkim nie chciała pojąć i zaakceptować.
Na samo wspomnienie tego, co miało miejsce w laboratorium, dostawała
szału. Jakoś nie miała wątpliwości, że w tym miejscu śmierć nie była nowym
zjawiskiem, a reakcja Simona wyraźnie sugerowała, że również personel nie
mógł czuć się absolutnie bezpiecznie. Skoro tak, jak często działy się takie
rzeczy? Co przegapiła, skoro…?
– Dokąd
idziemy? – zapytała cicho, chcąc zająć czymś myśli. Wolała nie zastanawiać się
nad tym, co jeszcze miało miejsce w przeszłości. – I po co? Znów zabrakło
wam krwi do eksperymentów, czy może od razu poprosicie mnie, żebym zabiła kilka
osób? Pójdzie szybciej – zadrwiła, nie mogąc się powstrzymać.
Simon
jedynie westchnął. Przez chwilę wyglądał na chętnego, by próbować się z nią
kłócić, bo najpewniej do tego doprowadziłaby jakakolwiek próba wyjaśnień i usprawiedliwiania,
ale ostatecznie zachował wszelakie uwagi dla siebie. Cokolwiek sobie w tamtym
momencie myślał, po prostu zdecydował się to przemilczeć. Z jakiegoś
powodu wydało się to Layli podejrzane i dopiero w tamtej chwili
zwróciła uwagę na to, że mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany.
– To coś innego
– stwierdził w końcu. – A jeśli chodzi o jakiekolwiek postępy,
jeśli chodzi o krew…
– Nie chcę
wiedzieć – przerwała mu natychmiast.
Zawahał
się, ale przynajmniej postanowił przystać na to, czego oczekiwała.
Podejrzewała, że to co najmniej dziecinne, zwłaszcza że uciekanie od problemu
niczego nie rozwiązywała, ale zdecydowanie nie była gotowa słuchać o kolejnych
umierających ludziach.
– W porządku
– rzucił z rezerwą Simon. – A teraz chodź. Sama zobaczysz, co się
dzieje, poza tym… Laylo, spróbuj być spokojna, dobrze? Wolałbym, żeby nie stała
ci się krzywda – dodał i coś w jego słowach ją zaniepokoiło.
Nie
odpowiedziała, decydując się zbyt jego słowa milczeniem. Mógł mówić, co tylko
mu się podobało, ale i tak mu nie ufała. To, że jego przybycie było jej na
rękę i wyraźnie się troszczył, tak naprawdę niczego nie zmieniało.
Bez słowa
ruszyła za Simonem, aż nazbyt świadoma, że nie miała większego wyboru.
Czegokolwiek od niej oczekiwali, przynajmniej na początek musiała się
podporządkować. Inna sprawa, że już i tak była wdzięczna opatrzności, że
to właśnie ten mężczyzna po nią przyszedł. Jasne, była na niego zła, a już
na pewno nie chciała, by zmuszał ją do jakiejkolwiek rozmowy, ale… to wciąż
pozostawało lepsze od kolejnego spotkania z Nickiem, nie wspominając o tym,
co mogłoby się stać, gdyby…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Zaraz po tym krótko obejrzała się na zamkniętą
celę, prawie natychmiast odwracając wzrok.
Choć miała
złe przeczucia, w tamtej chwili pragnęła znaleźć się jak najdalej.
Renesmee
Z wolna wypuściłam powietrze.
Cassandra zasnęła, a przynajmniej zakładałam, że była w takim stanie,
by skorzystać z okazji i chwili spokoju. Miałam przynajmniej
nadzieję, że to jej pomoże, zwłaszcza że wciąż wyglądała marnie. Rufus mógł
zachowywać się tak, jakby to nie miało znaczenia, a przy tym było czymś
absolutnie normalnym w stanie tej dziewczyny, ale ja najzwyczajniej w świecie
się przejmowałam.
Na krótką
chwilę oparłam się o zamknięte drzwi pokoju, który zaoferowałam Cassandry.
Nie byłam pewna, która jest godzina, ale wciąż było na tyle wcześnie, by
normalne funkcjonowanie sprawiało jej trudność. Wyraźnie miała w sobie
więcej z istoty nocy, dlatego zamierzałam poczekać przynajmniej do
wieczora, zanim znów zaczęlibyśmy ją o cokolwiek wypytywać. Sama również
potrzebowałam czasu, by spróbować się uspokoić i jakkolwiek uporządkować
wszystko to, czego w międzyczasie zdążyliśmy się dowiedzieć.
Dopiero po
dłuższej chwili otrząsnęłam się na tyle, by spróbować zejść na dół. W międzyczasie
wysłałam SMS Damienowi, chociaż sama nie byłam pewna, czy wypytywanie go o łowców
było dobrym pomysłem. Wiedziałam, że on i Liz mieli jakieś problemy, ale
starałam się nie wchodzić w szczegóły, aż nazbyt świadoma, że gdyby
potrzebował, sam przyszedłby do mnie, żeby porozmawiać. Z drugiej strony,
jaki tak naprawdę mieliśmy wybór? Zbyt wiele niejasności wynikało ze spraw,
które – jak na ironię – okazały się ze sobą idealnie współgrać. To było tak,
jakbyśmy mieli przed sobą prawie kompletną układankę, ale za żadne skarby nie
potrafili dopasować elementu, który nadałby im sensu.
Zdążyłam
pokonać zaledwie dwa stopnie, gdy ktoś zdecydował się mnie zatrzymać.
– Czy
dzieje się coś złego? – doszedł mnie znajomy głos, więc poderwałam głowę, by
spojrzeć na Beatrycze. Stała w progu swojej tymczasowej sypialni, wyraźnie
zmartwiona. – Wydawało mi się, że jest jakieś zamieszanie, więc…
– To… nic
takiego – zapewniłam pośpiesznie. – A przynajmniej nic, co sama bym
rozumiała.
Skinęła
głową, wyraźnie nieprzekonana. Co prawda nie powiedziała mi tego wprost, ale
mogłam się założyć, że po tak lakonicznych wyjaśnieniach nie czuła się
usatysfakcjonowana. Nic dziwnego, bo sama nie byłabym zadowolona, gdyby
ktokolwiek udzielił mi jakiej odpowiedzi. Sęk w tym, że nie kłamałam,
naprawdę nie będąc w stanie wytłumaczyć jej czegoś, czego sama nie
pojmowałam.
– Nie chcę
nic mówić, ale martwię się o Joce – oznajmiła cicho Beatrycze, nagle
decydując się zmienić temat. Natychmiast skoncentrowałam na niej wzrok,
zaniepokojona jakąkolwiek wzmianką o córce.
– Coś jest
nie tak? – zapytałam, z opóźnieniem uprzytamniając sobie, że zadałam
niemalże bliźniaczo podobne pytanie do tego, które chwilę wcześniej padło z jej
ust.
– Po prostu
się martwię… Po tym wypadku – wyjaśniła, a mnie udało się nieznacznie rozluźnić.
Cóż, przynajmniej nie działo się nic, o czym nie miałabym pojęcia. – Może
to nic, ale wygląda na zmartwioną… I bardzo zmęczoną – dodała, tym samym
wzbudzając moje wątpliwości.
–
Porozmawiam z nią, kiedy wróci – zapewniłam natychmiast. – I… dziękuję.
Skinęła
głową, by w następnej chwili zniknąć mi z oczu, znikając w swojej
sypialni. Westchnęłam cicho, kiedy na powrót zostałam sama, poniekąd jeszcze
bardziej zaniepokojona niż do tej pory. Ja też martwiłam się o Joce, nie
pierwszy raz mając wrażenie, że dręczyło ją coś, o czym nie chciała
żadnemu z nas powiedzieć. Już nie chodziło nawet o ten upadek i to,
że z jakiegokolwiek powodu wypadła z okna – nie w aż takim
stopniu, jak aż nazbyt znajome mi już milczenie. Podejrzewałam, że potrzebowała
czasu, zresztą jak i wcześniej, zanim w końcu zaczęła rozmawiać o swoich
zdolnościach. Co więcej, potrafiłam to zrozumieć, a przynajmniej tak
sądziłam, nie pierwszy raz próbując postawić się w sytuacji kogoś, kto
doświadczał tego, co ona. Chciałam wierzyć, że to naturalne, zresztą jak i powracające
zmęczenie, które dręczyło ją już od chwili powrotu z Londynu.
Jakkolwiek by
jednak nie było, w naturalny sposób się o nią martwiłam. Cokolwiek
się z nią działo, niepokoiło mnie równe mocno, co i sposób, w jaki
dar wydawał się oddziaływać na jej organizm. Bałam się tego, dokąd mogło to
prowadzić, z kolei milczenie Joce ani trochę mi nie pomagało. Miałam
świadomość, że za tamtym wypadkiem z oknem kryło się coś więcej, ale…
Słodka
bogini, co tak naprawdę miałabym z tym zrobić?
Mimo
wszystko chciałam pocieszać się myśląc, że Jocelyne wyglądała na dość pobudzoną,
kiedy mówiła mi o wyjściu z Claire do biblioteki. Biorąc pod uwagę
to, że większość czasu spędzała w domu, kryjąc się w swoim pokoju,
mogłam to chyba uznać za swego rodzaju sukces. Zamierzałam wypytać ją po
powrocie, zwłaszcza po uwadze Beatrycze, która – jak zdążyłam zaobserwować –
darzyła dziewczynę wyjątkową sympatią.
Jeden priorytet na raz, nakazałam sobie
stanowczo. Machinalnie sprawdziłam telefon, wciąż wyczekując odpowiedzi od
Damiena. Co prawda wątpiłam, bym mogła ot tak przegapić sygnał zwiastujący
otrzymanie nowej wiadomości, ale ten odruch okazał się silniejszy ode mnie.
Przy okazji sprawdziłam godzinę, po czym nieznacznie skrzywiłam się, myślami
wciąż będąc przy Jocelyne. O tej porze roku szybko robiło się ciemno i choć
zdawałam sobie sprawę z tego, że była z Claire, w obecnej
sytuacji naprawdę nie czułam się dobrze z tym, że po zmroku mogłaby
znajdować się poza domem.
Westchnęłam,
w ostatniej chwili powstrzymując się przed tym, by zacząć do niej
wydzwaniać. Nie chciałam zachowywać się tak, jakbym była przewrażliwiona, tym
bardziej że Joce już się bała. Jeśli potrzebowała tego wyjścia, nie zamierzałam
jej niczego utrudniać, nie wspominając o tym, że nie wyobrażałam sobie, by
cokolwiek złego mogło spotkać ją akurat w bibliotece.
– Trochę ci
zeszło – zauważył Rufus, ledwo tylko znalazłam się w zasięgu jego wzroku.
Mimo
wszystko nie zabrzmiało to złośliwie, a przynajmniej nie bardziej niż
zwykle, kiedy z jakiegoś powodu był podenerwowany. Jedynie wzruszyłam
ramionami, po czym w milczeniu zmierzyłam go wzrokiem. Trudno było mi
jednoznacznie stwierdzić, w jakim tym razem był nastroju, ale z jakiegoś
powodu nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w grę wchodziło… swego rodzaju podenerwowanie.
Problem w tym, że zwłaszcza w jego przypadku nie wiedziałam czy to
dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Cassandra
chyba śpi – powiedziałam w końcu, próbując brzmieć jak najbardziej
beztrosko. – Jest jeszcze dość wcześnie, a ona funkcjonuje podobnie do
ciebie… Dobrze zrozumiałam?
– Poniekąd –
przyznał w zamyśleniu. – Tyle przynajmniej by wynikało z tego, co się
z nią dzieje. Wspominałem już chyba, że w przypadku kogoś takiego jak
ona nie dojdzie do pełnej przemiany, ale… – zaczął i zawahał się, co
jedynie jeszcze bardziej mnie rozdrażniło.
– Nie
rozumiem.
Obrzucił
mnie wymownym, zdradzającym przede wszystkim obojętność spojrzeniem. Myślami
wydawał się być gdzieś daleko.
– Czego
znowu? – zapytał, wymownie wznosząc oczy ku górze. Mogłam się tego spodziewać,
chociaż zarazem jego ton dał mi do zrozumienia, że ewentualnie był w nastroju
na tyle dobrym, by próbować mi cokolwiek wytłumaczyć.
– Jak to
działa – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Wampira i demoniczna krew
są podobne, bo wirus – ciągnęłam, udając, że nie widzę jak krzywi się w odpowiedzi
na porównanie SA do choroby – to wynik zabawy z genami tych drugich. To
akurat jasne, chociaż wcześniej nie wspominałeś o demonach.
– Bo
wydawało mi się, że to widać – zniecierpliwił się. Właściwie sama nie byłam
pewna, dlaczego brzmiał tak, jakby próbował się przede mną tłumaczyć. – Zresztą
nie o to chodzi. Chyba oczywiste, że nie stworzyłbym czegoś takiego z powietrza,
prawda?
Pominęłam
to pytanie, aż nazbyt świadoma, że nie oczekiwał odpowiedzi. Czułam, że
powinnam się pośpieszyć, zanim zdenerwowałabym go na tyle, by całkowicie
odmówił jakiejkolwiek formy rozmowy.
– W porządku
– rzuciłam pośpiesznie. – Więc ta kwestia jest jasna. Wampiry i demony są
do siebie podobne… A ich krwi nie powinno się podawać ludziom, bo wtedy
dzieją się… niepokojące rzeczy – dodałam, a mój rozmówca prychnął.
– Ładnie to
ujęłaś – mruknął, ale nie miałam pewności czy w istocie tak uważał, czy może
żartował sobie moim kosztem. – Ale dalej nie widzę problemu. Wytłumaczyłaś to
sobie po swojemu i teoretycznie wszystko się zgadza, więc…
–
Powiedziałeś – przerwałam mu, po czym w pośpiechu mówiłam dalej, nie
zamierzając czekać aż zacznie na mnie warczeć – że ludzie się nie przemieniają.
Więc co tak naprawdę dzieje się z Ryanem i Cassandrą?
Rufus obrzucił
mnie bliżej nieokreślonym spojrzeniem, zupełnie jakby czekał, aż sama doznam
olśnienia. Kiedy do tego nie doszło, jedynie westchnął i wyprostowawszy
się, jednak zdecydował się odezwać.
– Powiedz
mi… Co jest tak naprawdę charakterystyczne dla przemiany w takim
rozumieniu, o którym najpewniej rozmawiamy? Możesz spojrzeć na mnie, pół
swojej rodziny czy chociażby na Elenę – dodał, ale jedynie spojrzałam na niego z powątpiewaniem,
niepewna, co tak naprawdę miał na myśli. Miałam wrażenie, że tak zwykle
zdarzało mu się rozmawiać z Claire, zamiast gotowych odpowiedzi podsuwając
jej wskazówki, które – w przeciwieństwie do mnie – była w stanie sensownie
połączyć. – Och, Renesmee… Po prostu nazwij rzeczy po imieniu: każde z nas
umarło. Nie definitywnie, ale do tego właśnie prowadziła przemiana.
– No tak,
ale…
– To nie
jest jad, który załatwia sprawę, jeśli tylko człowiek jest w stanie na
tyle dobrym, by dotrzymać do końca procesu. Ci ludzie… Cóż, kiedy umierają, to
definitywnie. Mało kiedy wytrzymują zmiany i trwają w zawieszeniu,
ale żadnego z nich nie nazwałbym wampirem czy demonem w pełnym tego
słowa znaczeniu. Co nie zmienia faktu, że mają ich cechy – przyznał, a przez
jego twarz przemknął cień. – W tym problem. To jak dać dziecku w pełni
sprawna i odbezpieczoną broń. Nie potrafi się nią posługiwać, a tym
bardziej to niej dla niego czymś naturalnym, ale jednak ma taką możliwość i…
Cóż, resztę sobie dopowiedz.
Jego słowa
rozjaśniły mi w głowie, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Już
nawet nie chodziło o potencjalne zagrożenie, bo zdążyłam zauważyć, że
zarówno Ryan, jak i Cassandra, są na tyle niestabilni i porywczy, bo
okazać się niebezpiecznymi. Większy problem leżał w tym, że najwyraźniej
oboje trwali gdzieś w zawieszeniu – i że zabrnęli na tyle daleko, by
nie było powrotu. Chociaż Rufus nie powiedział mi tego wprost, wszystko
wskazywało na to, że oboje nadal mogli po prostu umrzeć i to być może bez konkretnego
powodu. W tamtej chwili ostatecznie zwątpiłam w to, czy mój szwagier
faktycznie wiedział, co robi, kiedy zdecydował się Ryana kołkiem – bo choć
wszystko wskazywało na to, że chłopak był na tyle stabilny, by przetrwać nawet
to, równie dobrze mógł wcale się nie obudzić.
Zacisnęłam
usta. Co prawda znałam Rufusa i większość jego decyzji już dawno przestała
mnie aż tak bardzo szokować, to mimo wszystko…
– Jest
jeszcze jedna sprawa – odezwał się ponownie wampir, skutecznie sprowadzając
mnie na ziemię. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, po czym przeniosłam na niego
wzrok. Jak gdyby nigdy nic opierał się o ścianę, z uwagą przyglądając
się niewielkiemu pojemnikowi z lekami, które pokazała nam Cassandra. –
Wiesz, że tymczasowo nie mam dostępu do laboratorium, a niekoniecznie mam
czas na powrót do Miasta Nocy tylko po to, żeby to sprawdzić – zauważył, dla
podkreślenia swoich słów unosząc fiolkę. – Gdybyś była taka dobra…
– Mam
porozmawiać z dziadkiem – domyśliłam się. To wydawało się sensowne,
zwłaszcza że Carlisle z łatwością mógł załatwić pewne kwestie w szpitalu.
– Więc
załatwione. – Rufus wydawał się usatysfakcjonowany tym, że przynajmniej tym
razem nie musiał dłużej rozwodzić się nad tym, czego ode mnie oczekiwał. –
Przynajmniej nie będziesz miała do mnie pretensji o rzekomą nieuprzejmość –
dodał, a ja parsknęłam pozbawionym wesołości śmiechem.
– Kiedy w większości
przypadków jesteś nieuprzejmy – zarzuciłam mu, ale w odpowiedzi doczekałam
się wyłącznie wymownego wywrócenia oczami.
– Zauważ, że
właśnie cię o coś poprosiłem.
Przez
chwilę sama nie byłam pewna czy mówił poważnie, czy może próbował sobie ze mnie
żartować. Znowu, jakby mało było, że już i tak zrobiłam z siebie
idiotkę, kiedy jeszcze byliśmy w domu Cassandry. Co prawda już nie
próbował do tego nawiązywać, ale wcale nie czułam się dzięki temu lepiej.
– Ty wcale
nie… – zaczęłam, chcąc wytknąć mu, że słowo „prośba” pojawiło się dopiero
teraz, wampir jednak nie zwrócił na mnie najmniejszej nawet uwagi.
– Daj mi
znać, kiedy w końcu przestaniemy tracić czas na bzdury, dobrze? – rzucił w zamian,
a potem jak gdyby nigdy nic odszedł w swoją stronę, zostawiając mnie
samą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz