Layla
Poczuła, że z miejsca
zaczyna robić jej się gorąco. W pierwszym odruchu zesztywniała, gwałtownie
napinając mięśnie i prostując się niemalże niczym struna. Słabość
utrudniała jakąkolwiek sensowną reakcję, tak jak i wciąż dające jej się we
znaki pragnienie, to jednak bardzo szybko zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte
przez wspomnienia, do których zdecydowanie nie chciała wracać.
To sen, tak?, pomyślała w niemalże rozgorączkowany
sposób. Nic się nie dzieje… Po prostu
śnisz.
Przynajmniej
teoretycznie to miało sens. Czasami te sny wciąż dawały jej się we znaki,
powracając w najmniej oczekiwanych momentach. W zasadzie zdążyła przywyknąć,
że bywały takie chwile, kiedy przeszłość dawała o sobie znać, nawet jeśli
wydarzenia ostatnich lat pozwoliły Layli odnaleźć spokój. Nie przypominała
sobie, kiedy ostatnim razem zrywała się z krzykiem albo była na tyle
niespokojna, by bardziej niż zazwyczaj potrzebować obecności Rufusa, żeby
spokojnie spać. W zasadzie już od chwili powrotu Marco zdążyła
uporządkować wszystko na tyle, by przestać się bać – i to zwłaszcza żyjąc
ze świadomością, że dosłownie w każdej chwili wciąż mogła wpaść na ojca.
Skoro widywała go regularnie, a mimo wszystko była bezpieczna…
Więc dlaczego…?
W
rzeczywistości wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Tylko tyle potrzebowała,
żeby uświadomić sobie, że nie śni – i że powinna zareagować, zanim sprawy
wymkną się spod kontroli. Już nie była nieporadnym dzieckiem, które nie miało
najmniejszego wpływu na własne bezpieczeństwo – tamten okres przeminął, za co
zresztą była opatrzności wdzięczna. Teraz potrafiła i wręcz musiała się
obronić, jak najbardziej zdolna zrobić coś, by zaprotestować.
Tak byłoby w każdej
innej sytuacji, gdyby była o wiele bardziej świadoma.
Zareagowała
nagle, jakimś cudem znajdując w sobie dość siły, by strząsnąć z siebie
obce dłonie. Zaraz po tym poderwała się na równe nogi, materializując w kącie
wąskiego pomieszczenia – na tyle daleko, na ile to w ogóle było możliwe.
Czuła, że drży, już nie tylko wytrącona z równowagi narastającym
pragnieniem, ale przede wszystkim przybierającymi na sile, coraz trudniejszymi
do opanowania emocjami. Oddychała szybko i płytko, niemalże jak za każdym
razem, kiedy musiała walczyć ze wspomnieniami, nie zamierzając pozwolić na to,
by kolejny raz przejęły kontrolę. Sęk w tym, że potencjalne zagrożenie
wcale nie tkwiło gdzieś w jej umyśle, ale znajdowało się na wyciągnięcie
ręki – tuż przed nią, bynajmniej nie mając związku z Marco.
Nie
przypominała sobie, by wcześniej widziała tego mężczyznę. Możliwe, że był jednym
ze strażników albo jakimkolwiek innym pracownikiem – nie miała pojęcia, to
zresztą nie miało dla niej najmniejszego nawet znaczenia. I tak ledwo była
w stanie się skupić, w pierwszym odruchu zatrzymując wzrok na
odsłoniętej szyi stojącego przed nią człowieka. Podejrzewała, że gdyby tak po
prostu wszedł do celi, wcześniej nie próbując jej obmacywać, już na wstępie
zaatakowałaby, chcąc przynieść ulgę pulsującym boleśnie kłom. Cóż, nie zrobiła
tego, zbytnio wytrącona z równowagi i szczerze obrzydzona tym, że
miałaby posilić się krwią kogoś, kto potraktował ją w ten sposób. Te
wspomnienia, nie wspominając o zdecydowanie „niewłaściwym”, niechcianym
dotyku…
Chyba że
coś pomyliła. Mogła coś pomylić, zwłaszcza w tym stanie, ale…
– Wyjdź –
wychrypiała. W zasadzie zabrzmiało to bardziej jak ostrzegawcze
warknięcie, aniżeli pełnowartościowe słowo, ale wystarczyło, by zwrócić uwagę
wpatrzonego w nią człowieka. – W tej chwili.
Miała mentlik
w głowie, co w najmniejszym stopniu nie ułatwiało oceny sytuacji. To
nie był pierwszy raz, kiedy ktoś do niej przychodził, prawda? Była zmęczona,
więc mogła się pomylić, zwłaszcza w takim stanie zdolna zrobić coś, czego
później przyszłoby jej żałować. Czegokolwiek od niej chciał, musiał widzieć, że
najrozsądniej byłoby wyjść; wysunięte kły i – była gotowa przysiąc, że tak
właśnie jest – dziki, czerwony błysk w oczach, najpewniej stanowiły
wystarczająco wymowny komunikat.
Czekała,
oddychając szybko i płytko. W duchu odliczała kolejne sekundy, mając
wrażenie, że czas ciągnie się dosłownie w nieskończoność. Wdech, wydech, wdech…
A jednak
wcale nie czuła się spokojniejsza, zaś obecny w celi śmiertelnik nie
wyglądał na kogoś, kto gdziekolwiek się wybierał.
Mocniej
przywarła do ściany, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem jeszcze
nie przebiła się na drugą stronę. Czuła, że się trzęsie, w równym stopniu
bliska tego, żeby zaatakować, co i zemdleć od nadmiaru emocji. Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści – i to na tyle gwałtownie, że doświadczenie okazało
się niemalże bolesne. Skrzywiła się, dopiero po dłuższej chwili zmuszając do
rozprostowania placów. Przecież nic się
nie dzieje, prawda?, pomyślała, próbując przemawiać do samej siebie w taki
sposób, jak w chwilach kryzysu zdarzało jej się mówić do Rufusa. Wszystko jest w porządku, ale…
– Jakaś ty
nerwowa… – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Tępo
spojrzała na tego mężczyznę, niezdolna choćby opisać tego, jak wyglądał.
Wiedziała jedynie, że miał szare oczy – bezbarwne, całkowicie bez wyrazu. Nie
miała pewności, dlaczego to właśnie kolor jego tęczówek tak wyraźnie zapadł jej
w pamięć, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, co
się działo – i że wciąż nie czuła się bezpieczna. Cokolwiek było nie tak z tym
mężczyzną, wyraźnie widziała, że się jej nie bał. Nie zachowywał się jak ktoś,
kto stał naprzeciwko wampira i w każdej chwili mógł paść jego ofiarą.
Możliwe, że w obecnym stanie nie wyglądała na kogoś, kto mógłby okazać się
zdolny do podjęcia polowania, to jednak nie zmieniało faktu, że była od niego
silniejsza. Tak przynajmniej sądziła, podczas gdy postawa śmiertelnika
sugerowała coś zupełnie innego. To było tak, jakby miał przewagę, choć Layla
nie zdawała sobie z tego sprawy.
Te
wszystkie myśli wydawały się całkowicie pozbawione sensu, na dodatek
przemykając przez jej umysł tak szybko, że nie potrafiła się skupić. Mogła co
najwyżej reagować na kolejne bodźce, które podsuwały jej zmysły – zwłaszcza te
najbardziej intensywne, takie jak wciąż odczuwalny strach. Nie jego, ale jej. Bała się, chociaż dopiero po chwili
dotarło do niej, skąd brało się narastające z każdą kolejną sekundą przerażenie.
Słodka
bogini, nie chodziło tylko o to, że mógłby jej dotykać. Nie miało
znaczenia, że mogłaby wyczuć intencje, które nim kierowały – w końcu nieśmiertelni
mieli to do siebie, że z łatwością oczarowywali ludzi samym tylko
wyglądem. Przywykła, że niektórzy mężczyźni patrzyli na nią zdecydowanie nie w ten
sposób, którego mogłaby sobie życzyć, ale…
Och, ale on
jej pragnął.
Co więcej,
aż za dobrze znała to spojrzenie, w dzieciństwie mając z nim styczność
o wiele więcej razy, niż mogłaby sobie tego życzyć. Myśląc o wszystkim,
co miało miejsce, uświadomiła sobie, że o wiele lepiej niż twarz Marco,
pamiętała jego oczy – niepokojące i zwiastujące tylko jedno. Teraz to
odżyło, a Layla po prostu wiedziała, dlaczego ten mężczyzna tutaj
przyszedł. Zmroczona czy nie, nie miała co do jego intencji najmniejszych nawet
wątpliwości.
Serce
tłukło jej się w piersi tak mocno i szybko, że aż trudno jej było
oddychać. Spróbowała nad sobą zapanować, próbując przekonać samą siebie, że coś
pomyliła i że tak naprawdę nie miała powodów do niepokoju. Potrafiła się
obronić, prawda? Odkryła to już dawno, w zasadzie w chwili, w której
pierwszy raz zdołała zapanować nad ogniem. Wystarczyło, żeby również tym razem
przywołała do siebie jakże niebezpieczny żywioł, a wtedy…
Ale ognia
nie było i zdawała sobie sprawę z tego już od jakiegoś czasu.
Zniknął, stłamszony w równym stopniu, co i telepatyczne zdolności.
Gdyby było inaczej, zdecydowanie nie siedziałaby tutaj, pozwalając, by
ktokolwiek ją krzywdził. W tamtej chwili znów czuła się słaba, mała i bezbronna,
chociaż do tej pory nie dopuszczała do siebie tej myśli. Cóż, nie w takim
stopniu, jak dotarło to do niej z chwilą, w której uprzytomniła
sobie, że ten mężczyzna jednak mógł okazać się zagrożeniem. Co więcej, na dodatek
w sposób, którego nigdy więcej nie chciała doświadczać.
Nie, nie, nie… To nie tak, prawda?
Nie zadała
tego pytania na głos, to zresztą wydawało się najmniej istotne, skoro i tak
nie miała otrzymać odpowiedzi.
Zacisnęła
powieki, choć instynkt podpowiadał jej, że nie powinna tracić potencjalnego
zagrożenia z oczu. W głowie wciąż miała mętlik, nie będąc w stanie
nadążyć za tym, co działo się wokół niej. Po cichu chciała wierzyć, że jej
sprzeciw wystarczą, żeby obcy mężczyzna się wycofał, zostawiając ja co prawda
roztrzęsioną i z dziesiątkami pytań, ale przynajmniej względnie
bezpieczną. Wszystko wydawało się lepsze, jeśli tylko mogłaby zostawić
przeszłość tam, gdzie jej miejsce – gdzieś daleko, najlepiej na tyle, by nigdy więcej
nie była w stanie na nią wpłynąć. Pewne rzeczy już miały miejsce i należało
o nich jak najszybciej zapomnieć.
Sęk w tym,
że ten mężczyzna zdecydowanie nie miał w planach się podporządkować.
Czuła, że wciąż znajdował się zdecydowanie zbyt blisko, nie tylko drażniąc ją
słodkim zapachem krwi, ale przede wszystkim samą obecnością. To, czego chciał,
było tak oczywiste, że aż samej sobie dziwiła się, że w międzyczasie nie
zaczęła krzyczeć z frustracji. Przecież komunikował to całym sobą i to
do tego stopnia, że ledwo mogła oddychać. To właśnie dlatego zwykle z rezerwą
podchodziła do klubów, nawet jeśli podobała jej się perspektywa tańca i niezobowiązującej
zabawy. Jak długo wszyscy ci napaleńcy trzymali się na dystans, mogła ich
znosić, jednak w tym wypadku i na dodatek w sytuacji, w której
czuła się tak bardzo bezbronna…
Wszystko
było nie tak – i wciąż zmierzało ku gorszemu.
Wyraźnie
wyczuła, że intruz się przesunął. Chociaż nie od razu otworzyła oczy, nie miała
wątpliwości, że zobaczy go tuż przed sobą, na dodatek opierającego się rękoma o ścianę.
Czuła, że trzymał dłonie na wysokości jej ramion, tym samym niejako zmuszając
do pozostawania pod ścianą. Mogła co najwyżej trwać w jednej pozycji,
nerwowo napinając mięśnie i nie próbując się ruszać, by przypadkiem się o niego
nie otrzeć.
– No weź… –
W tamtej chwili zabrzmiał na niemalże rozdrażnionego. – Moglibyśmy się
dogadać…
W tamtej
chwili zapragnęła się roześmiać, całkowicie wytrącona z równowagi jego
słowami. Że co? Chociaż dobrze rozumiała, co takiego jej proponował, to i tak
nie było w stanie w pełni do niej dotrzeć. Wręcz przeciwnie – z każdą
kolejną sekundą coraz bardziej brzmiało jak jakiś żałosny, pozbawiony sensu
żart, który nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego. Sama propozycja
okazała się tak niedorzeczna, że Layla aż zamarła, choć na moment znajdując w sobie
siłę, by jednak nad sobą zapanować.
– Słucham?
Otworzyła
oczy, po czym skrzywiła się, uświadamiając sobie, że jednak nie pomyliła się co
do pozycji, w jakiej znalazł się jej… rozmówca.
Gdyby tylko mogła, natychmiast spróbowałaby się odsunąć, ale w ciasnej
celi, gdy na dodatek intruz niemalże napierał na nią całym ciałem, okazało się
to niemożliwe.
– Nie
udawaj głuchej. – Mężczyzna nieznacznie się odsunął. Layla zauważyła, że
wywrócił oczami, wyraźnie rozdrażniony koniecznością ciągnięcia jakiejkolwiek
rozmowy. – Powiedziałem, że moglibyśmy się dogadać… Oczywiście pod warunkiem,
że trochę się postarasz. Ślicznotka z ciebie.
– Wyjdź – wycedziła
przez zaciśnięte zęby.
Jedynie się
zaśmiał.
– Bez
przesady! Oboje wiemy, że twoje położenie… jest dość niefortunne – zauważył,
wręcz przesadnie starannie dobierając słowa. – Ale mnie naprawdę nie obchodzi
czy masz kły, czy nie… W sumie to mogłoby się okazać całkiem ciekawe –
dodał i przez chwilę naprawdę wydawał się zafascynowany taką perspektywą. –
Jedno twoje słowo i…
– Jedno
słowo już padło – przypomniała lodowatym tonem. – Wynocha!
Byłaby
naiwna, gdyby uwierzyła, że to wystarczy. Zrozumiała to już w chwili, w której
kolejny raz zwróciła uwagę na jego oczy. Kiedy chwilę później przesunął się w taki
sposób, by już bez większych oporów spróbować na nią naprzeć, ostatecznie doszła
do wniosku, że rozmową niczego nie załatwi. Zresztą i tak nie miała na to
siły, aż nazbyt świadoma, że nie miała w sobie aż tyle energii, co w normalnej
sytuacji.
Przełknęła z trudem,
czując palenie w gardle. Znów wyraźnie poczuła głód, jednak za żadne
skarby nie potrafiła zmusić się do tego, żeby skorzystać z sytuacji i spróbować
zaatakować. Nie, zdecydowanie nie chciała próbować krwi kogoś, kto wyraźnie
chciał ją skrzywdzić – i to na dodatek w taki sposób. Z dwojga złego wolała już to, jak Nick raził ją
prądem. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepsze, ale…
Z tym, że
pragnienie okazało się silniejsze.
Jęknęła
cicho, czując, że jest bliska tego, żeby stracić kontrolę. Nie pamiętała, kiedy
ostatnim razem miała problem z zapanowaniem nad własnym ciałem, to zresztą
wydawało się najmniej istotne. Coś zmieniło się w zaledwie ułamek sekundy,
a Layla ostatecznie pozwoliła sobie na to, żeby wysunąć kły. Syknęła
ostrzegawczo w chwili, w której niechciane myśli uleciały z jej
głowy, pozostawiając po sobie wyłącznie konsternację, głód i instynktowne
odruchy, które ostatecznie przysłoniły wszystko inne. W tamtej chwili już
nie myślała, świadoma wyłącznie poczucia zagrożenia i tego, że na własne
życzenie przyszedł do niej ktoś, kto miał szansę pomóc jej zaspokoić
pragnienie.
Zaraz po
tym wszystko potoczyło się bardzo szybko, chociaż zdecydowanie nie w sposób,
którego mogłaby się spodziewać.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym skoczyła do przodu, wręcz diametralnie zamieniając
się z nieznajomym miejscami. Nagle to ona przyciskała wyraźnie
zaskoczonego mężczyznę do ściany, bynajmniej nie po to, by go komplementować
albo zamierzać zaspokoić jego zachcianki. W jej oczach był co najwyżej
chodzącą torebką z krwią – kimś, komu bez chwili wahania rozerwałaby
gardło, byleby dostać się do zawartości żył. Kto wie, być może po wszystkim
miała nawet nie odczuwać wyrzutów sumienia, zwłaszcza z powodu kogoś, kto
chciał zrobić… coś takiego.
Właśnie ta
świadomość sprawiła, że się zawahała – jedynie na ułamek sekundy, ale to
wystarczyło. Nie brała pod uwagę, że jakikolwiek człowiek mógłby być w stanie
obronić się przed wampirem – nie, skoro na własne życzenie zamknął się z nią
w malutkiej celi – przez co tym bardziej zaskoczył ją znajomy już, przeszywający
ból. Z wrażenia aż zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem nie
potykając o własne nogi. Zaraz po tym ciężko opadła na kolana, dysząc
ciężko i mając problem z tym, żeby złapać oddech. Jej oczy
rozszerzyły się nieznacznie, kiedy nieprzytomnie powiodła wzrokiem dookoła,
dopiero po kilku następnych sekundach będąc w stanie skupić wzrok na
stojącym przed nią mężczyźnie. Nie od razu dostrzegła czym ją zaatakowało,
początkowo mając wątpliwości co do tego, jakie zastosowanie powinna przypisać
niewielkiemu urządzeniu, które trzymał.
Paralizator.
Kiedy to zrozumiała, wszystko stało się jasne. Co prawda wciąż znajdowała się w sytuacji
o niebo lepszej, niż w przypadku, gdyby jej przeciwnik okazał się zdolny
do uruchomienia tej przeklętej obręczy, którą nosiła na szyi, ale to wcale jej
nie pocieszyło. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że wciąż próbowała przywyknąć do
myśli o tym, że prąd mógłby okazać się bronią równie skuteczną, co i osinowy
kołek, wbity prosto w serce.
– Ty… – Po
tonie swojego niechcianego towarzysza poznała, że zdołała go rozjuszyć i –
przynajmniej odrobinę – nastraszyć. W innym wypadku poczułaby z tego
powodu satysfakcję, jednak w tamtej chwili zdecydowanie nie mogła sobie na
to pozwolić. – Pożałujesz.
Mogła to
sobie wyobrazić, aż za dobrze pamiętając, co spotykało ją ze strony Marco za
każdym razem, kiedy jednak próbowała się bronić. Coś w tej myśli sprawiło,
że serce jak na zawołanie podeszło jej do gardła. Zabawne, ale w tamtej
chwili naprawdę wolałaby po raz kolejny mieć przed sobą ojca. Być może różnica
brała się stąd, że w jakiś pokrętny sposób potrafiła zrozumieć, co takiego
kierowało tym wampirem. Zwłaszcza od chwili jego powrotu była w stanie
uwierzyć, że żałował i nie wszystko, czego doświadczyła w dzieciństwie,
miało związek z tym, czego tak naprawdę chciał Marco. Podejrzewała, że
Gabriel wyśmiałby ja za samą próbę bronienia ojca, ale nawet on musiał
przyznać, że sytuacja była bardziej skomplikowana, niż którekolwiek z nich
mogłoby sobie tego życzyć.
Ale nie w przypadku
tego mężczyzny.
Poczuła
pieczenie pod powiekami, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Obraz na ułamek
sekundy się zamazał, przez co widziała wyłącznie niewyraźny zarys ludzkiej
sylwetki. Zadrżała mimowolnie, sama niepewna, czy w tamtej chwili w grę
wchodził przede wszystkim strach, czy może narastający z każdą kolejną
sekundą gniew. Nie… Po prostu nie,
pomyślała, nie zamierzając choćby brać pod uwagę tego, że kolejny raz miałaby
siedzieć i czekać na najgorsze, skoro mogła przynajmniej próbować się bronić.
Pod wpływem
impulsu wyrzuciła obie ręce przed siebie, układając je w taki sposób,
jakby chciała się osłonić. Nawet nie zastanawiała się nad tym, co robi,
pozwalając, by jej ciało zareagowało samoistnie. Nie od razu zarejestrowała
moment, w którym wypełniło ją znajome, przyjemne ciepło, zwiastujące tylko
jedno. Ulga, którą w tamtej chwili poczuła, była wręcz nie do opisania,
zwłaszcza że zdążyła już niemal uwierzyć, że ogień jednak ją opuścił. Obecność
żywiołu była niczym wybawienie, nie zrażając jej nawet w chwili, w której
usłyszała krzyk. To nie był pierwszy raz, prawda? Nie potrafiła zliczyć, jak
wiele razy w przeszłości broniła się właśnie w ten sposób, ot tak pozwalając,
żeby jej przeciwnicy stanęli w płomieniach. W tamtej chwili nie dbała
nawet o to, że wciąż znajdowała się w malutkiej celi, na dodatek tak
blisko płonącego ciała, że mogła wyraźnie poczuć muskające jej skórę płomienie.
Spuściła
głowę, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Nie chciała patrzeć na to, co
zrobiła, w zamian pozwalając, żeby przyjemnie ciepłe języki ognia muskał
jej odsłoniętą skórę. Nie czuła bólu, zwłaszcza że ogień nigdy nie był w stanie
jej skrzywdzić. Jedynie dym i swąd spalenizny okazały się uciążliwe, ale
nawet to nie zmusiło Layli do tego, by ruszyła się z miejsca. W zasadzie
w tamtej chwili równie dobrze mogłaby wylądować w samym środku szalejącego
pożaru, a to i tak nie zrobiłoby na niej wrażenia. Liczyło się przede
wszystkim to, że czuła się bezpieczna – choć przez chwilę, jakkolwiek
niedorzeczne by się to nie wydawało. Płomienie dawały jej poczucie
bezpieczeństwa i tylko to się liczyło, choć na krótką chwilę pozwalając
wampirzycy zapomnieć o tym, gdzie i dlaczego się znajdowała.
– Layla!
Nie od razu
zareagowała na to, że ktokolwiek wypowiedział jej imię. Oprzytomniała dopiero w chwili,
w której ktoś bezceremonialnie chwycił ją za ramię, zmuszając do ruchu.
Dosłownie wypadła na korytarz i dopiero wtedy zaczęła kaszleć, przy okazji
uprzytomniając sobie, że tkwiła w ciasnej, wypełnionej dymem celi
zdecydowanie zbyt długo. Wciąż wirowało jej w głowie, co w połączeniu
ze zmęczeniem i raz po raz powracającym głodem, skutecznie utrudniało jej
koncentrację. W efekcie cicho warknęła, gdy coś poruszyło się u jej
boku, a czyjaś dłoń spróbowała pochwycić ją za ramię.
– Nie
podchodź! – syknęła, próbując samej sobie odpowiedzieć na pytanie czy to
możliwe, by ten bezimienny mężczyzna uszedł z życiem. To brzmiało jak
marny żart, ale…
– To ja! –
padło w odpowiedzi.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, zmuszając się do skupienia wzroku na stojącej przed nią
postaci. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zapanowała nad sobą na
tyle, by jednak rozpoznać kto i dlaczego przed nią stał.
– Ja… –
zaczęła i zaraz urwała, mając wrażenie, że brzmiała w co najmniej
żałosny sposób.
– Wiem.
Jedynie
skinęła głową. Z jakiegoś powodu nawet nie drgnęła, kiedy Simon bez
zbędnych wyjaśnień przesunął się bliżej i jak gdyby nigdy nic otoczył ją
ramionami.
Na korytarzu
zapanowała długa, wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz