24 stycznia 2018

Dwieście sześćdziesiąt pięć

Layla
Poczuła, że z miejsca zaczyna robić jej się gorąco. W pierwszym odruchu zesztywniała, gwałtownie napinając mięśnie i prostując się niemalże niczym struna. Słabość utrudniała jakąkolwiek sensowną reakcję, tak jak i wciąż dające jej się we znaki pragnienie, to jednak bardzo szybko zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez wspomnienia, do których zdecydowanie nie chciała wracać.
To sen, tak?, pomyślała w niemalże rozgorączkowany sposób. Nic się nie dzieje… Po prostu śnisz.
Przynajmniej teoretycznie to miało sens. Czasami te sny wciąż dawały jej się we znaki, powracając w najmniej oczekiwanych momentach. W zasadzie zdążyła przywyknąć, że bywały takie chwile, kiedy przeszłość dawała o sobie znać, nawet jeśli wydarzenia ostatnich lat pozwoliły Layli odnaleźć spokój. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem zrywała się z krzykiem albo była na tyle niespokojna, by bardziej niż zazwyczaj potrzebować obecności Rufusa, żeby spokojnie spać. W zasadzie już od chwili powrotu Marco zdążyła uporządkować wszystko na tyle, by przestać się bać – i to zwłaszcza żyjąc ze świadomością, że dosłownie w każdej chwili wciąż mogła wpaść na ojca. Skoro widywała go regularnie, a mimo wszystko była bezpieczna…
Więc dlaczego…?
W rzeczywistości wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Tylko tyle potrzebowała, żeby uświadomić sobie, że nie śni – i że powinna zareagować, zanim sprawy wymkną się spod kontroli. Już nie była nieporadnym dzieckiem, które nie miało najmniejszego wpływu na własne bezpieczeństwo – tamten okres przeminął, za co zresztą była opatrzności wdzięczna. Teraz potrafiła i wręcz musiała się obronić, jak najbardziej zdolna zrobić coś, by zaprotestować.
Tak byłoby w każdej innej sytuacji, gdyby była o wiele bardziej świadoma.
Zareagowała nagle, jakimś cudem znajdując w sobie dość siły, by strząsnąć z siebie obce dłonie. Zaraz po tym poderwała się na równe nogi, materializując w kącie wąskiego pomieszczenia – na tyle daleko, na ile to w ogóle było możliwe. Czuła, że drży, już nie tylko wytrącona z równowagi narastającym pragnieniem, ale przede wszystkim przybierającymi na sile, coraz trudniejszymi do opanowania emocjami. Oddychała szybko i płytko, niemalże jak za każdym razem, kiedy musiała walczyć ze wspomnieniami, nie zamierzając pozwolić na to, by kolejny raz przejęły kontrolę. Sęk w tym, że potencjalne zagrożenie wcale nie tkwiło gdzieś w jej umyśle, ale znajdowało się na wyciągnięcie ręki – tuż przed nią, bynajmniej nie mając związku z Marco.
Nie przypominała sobie, by wcześniej widziała tego mężczyznę. Możliwe, że był jednym ze strażników albo jakimkolwiek innym pracownikiem – nie miała pojęcia, to zresztą nie miało dla niej najmniejszego nawet znaczenia. I tak ledwo była w stanie się skupić, w pierwszym odruchu zatrzymując wzrok na odsłoniętej szyi stojącego przed nią człowieka. Podejrzewała, że gdyby tak po prostu wszedł do celi, wcześniej nie próbując jej obmacywać, już na wstępie zaatakowałaby, chcąc przynieść ulgę pulsującym boleśnie kłom. Cóż, nie zrobiła tego, zbytnio wytrącona z równowagi i szczerze obrzydzona tym, że miałaby posilić się krwią kogoś, kto potraktował ją w ten sposób. Te wspomnienia, nie wspominając o zdecydowanie „niewłaściwym”, niechcianym dotyku…
Chyba że coś pomyliła. Mogła coś pomylić, zwłaszcza w tym stanie, ale…
– Wyjdź – wychrypiała. W zasadzie zabrzmiało to bardziej jak ostrzegawcze warknięcie, aniżeli pełnowartościowe słowo, ale wystarczyło, by zwrócić uwagę wpatrzonego w nią człowieka. – W tej chwili.
Miała mentlik w głowie, co w najmniejszym stopniu nie ułatwiało oceny sytuacji. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś do niej przychodził, prawda? Była zmęczona, więc mogła się pomylić, zwłaszcza w takim stanie zdolna zrobić coś, czego później przyszłoby jej żałować. Czegokolwiek od niej chciał, musiał widzieć, że najrozsądniej byłoby wyjść; wysunięte kły i – była gotowa przysiąc, że tak właśnie jest – dziki, czerwony błysk w oczach, najpewniej stanowiły wystarczająco wymowny komunikat.
Czekała, oddychając szybko i płytko. W duchu odliczała kolejne sekundy, mając wrażenie, że czas ciągnie się dosłownie w nieskończoność. Wdech, wydech, wdech…
A jednak wcale nie czuła się spokojniejsza, zaś obecny w celi śmiertelnik nie wyglądał na kogoś, kto gdziekolwiek się wybierał.
Mocniej przywarła do ściany, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem jeszcze nie przebiła się na drugą stronę. Czuła, że się trzęsie, w równym stopniu bliska tego, żeby zaatakować, co i zemdleć od nadmiaru emocji. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści – i to na tyle gwałtownie, że doświadczenie okazało się niemalże bolesne. Skrzywiła się, dopiero po dłuższej chwili zmuszając do rozprostowania placów. Przecież nic się nie dzieje, prawda?, pomyślała, próbując przemawiać do samej siebie w taki sposób, jak w chwilach kryzysu zdarzało jej się mówić do Rufusa. Wszystko jest w porządku, ale…
– Jakaś ty nerwowa… – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Tępo spojrzała na tego mężczyznę, niezdolna choćby opisać tego, jak wyglądał. Wiedziała jedynie, że miał szare oczy – bezbarwne, całkowicie bez wyrazu. Nie miała pewności, dlaczego to właśnie kolor jego tęczówek tak wyraźnie zapadł jej w pamięć, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, co się działo – i że wciąż nie czuła się bezpieczna. Cokolwiek było nie tak z tym mężczyzną, wyraźnie widziała, że się jej nie bał. Nie zachowywał się jak ktoś, kto stał naprzeciwko wampira i w każdej chwili mógł paść jego ofiarą. Możliwe, że w obecnym stanie nie wyglądała na kogoś, kto mógłby okazać się zdolny do podjęcia polowania, to jednak nie zmieniało faktu, że była od niego silniejsza. Tak przynajmniej sądziła, podczas gdy postawa śmiertelnika sugerowała coś zupełnie innego. To było tak, jakby miał przewagę, choć Layla nie zdawała sobie z tego sprawy.
Te wszystkie myśli wydawały się całkowicie pozbawione sensu, na dodatek przemykając przez jej umysł tak szybko, że nie potrafiła się skupić. Mogła co najwyżej reagować na kolejne bodźce, które podsuwały jej zmysły – zwłaszcza te najbardziej intensywne, takie jak wciąż odczuwalny strach. Nie jego, ale jej. Bała się, chociaż dopiero po chwili dotarło do niej, skąd brało się narastające z każdą kolejną sekundą przerażenie.
Słodka bogini, nie chodziło tylko o to, że mógłby jej dotykać. Nie miało znaczenia, że mogłaby wyczuć intencje, które nim kierowały – w końcu nieśmiertelni mieli to do siebie, że z łatwością oczarowywali ludzi samym tylko wyglądem. Przywykła, że niektórzy mężczyźni patrzyli na nią zdecydowanie nie w ten sposób, którego mogłaby sobie życzyć, ale…
Och, ale on jej pragnął.
Co więcej, aż za dobrze znała to spojrzenie, w dzieciństwie mając z nim styczność o wiele więcej razy, niż mogłaby sobie tego życzyć. Myśląc o wszystkim, co miało miejsce, uświadomiła sobie, że o wiele lepiej niż twarz Marco, pamiętała jego oczy – niepokojące i zwiastujące tylko jedno. Teraz to odżyło, a Layla po prostu wiedziała, dlaczego ten mężczyzna tutaj przyszedł. Zmroczona czy nie, nie miała co do jego intencji najmniejszych nawet wątpliwości.
Serce tłukło jej się w piersi tak mocno i szybko, że aż trudno jej było oddychać. Spróbowała nad sobą zapanować, próbując przekonać samą siebie, że coś pomyliła i że tak naprawdę nie miała powodów do niepokoju. Potrafiła się obronić, prawda? Odkryła to już dawno, w zasadzie w chwili, w której pierwszy raz zdołała zapanować nad ogniem. Wystarczyło, żeby również tym razem przywołała do siebie jakże niebezpieczny żywioł, a wtedy…
Ale ognia nie było i zdawała sobie sprawę z tego już od jakiegoś czasu. Zniknął, stłamszony w równym stopniu, co i telepatyczne zdolności. Gdyby było inaczej, zdecydowanie nie siedziałaby tutaj, pozwalając, by ktokolwiek ją krzywdził. W tamtej chwili znów czuła się słaba, mała i bezbronna, chociaż do tej pory nie dopuszczała do siebie tej myśli. Cóż, nie w takim stopniu, jak dotarło to do niej z chwilą, w której uprzytomniła sobie, że ten mężczyzna jednak mógł okazać się zagrożeniem. Co więcej, na dodatek w sposób, którego nigdy więcej nie chciała doświadczać.
Nie, nie, nie… To nie tak, prawda?
Nie zadała tego pytania na głos, to zresztą wydawało się najmniej istotne, skoro i tak nie miała otrzymać odpowiedzi.
Zacisnęła powieki, choć instynkt podpowiadał jej, że nie powinna tracić potencjalnego zagrożenia z oczu. W głowie wciąż miała mętlik, nie będąc w stanie nadążyć za tym, co działo się wokół niej. Po cichu chciała wierzyć, że jej sprzeciw wystarczą, żeby obcy mężczyzna się wycofał, zostawiając ja co prawda roztrzęsioną i z dziesiątkami pytań, ale przynajmniej względnie bezpieczną. Wszystko wydawało się lepsze, jeśli tylko mogłaby zostawić przeszłość tam, gdzie jej miejsce – gdzieś daleko, najlepiej na tyle, by nigdy więcej nie była w stanie na nią wpłynąć. Pewne rzeczy już miały miejsce i należało o nich jak najszybciej zapomnieć.
Sęk w tym, że ten mężczyzna zdecydowanie nie miał w planach się podporządkować. Czuła, że wciąż znajdował się zdecydowanie zbyt blisko, nie tylko drażniąc ją słodkim zapachem krwi, ale przede wszystkim samą obecnością. To, czego chciał, było tak oczywiste, że aż samej sobie dziwiła się, że w międzyczasie nie zaczęła krzyczeć z frustracji. Przecież komunikował to całym sobą i to do tego stopnia, że ledwo mogła oddychać. To właśnie dlatego zwykle z rezerwą podchodziła do klubów, nawet jeśli podobała jej się perspektywa tańca i niezobowiązującej zabawy. Jak długo wszyscy ci napaleńcy trzymali się na dystans, mogła ich znosić, jednak w tym wypadku i na dodatek w sytuacji, w której czuła się tak bardzo bezbronna…
Wszystko było nie tak – i wciąż zmierzało ku gorszemu.
Wyraźnie wyczuła, że intruz się przesunął. Chociaż nie od razu otworzyła oczy, nie miała wątpliwości, że zobaczy go tuż przed sobą, na dodatek opierającego się rękoma o ścianę. Czuła, że trzymał dłonie na wysokości jej ramion, tym samym niejako zmuszając do pozostawania pod ścianą. Mogła co najwyżej trwać w jednej pozycji, nerwowo napinając mięśnie i nie próbując się ruszać, by przypadkiem się o niego nie otrzeć.
– No weź… – W tamtej chwili zabrzmiał na niemalże rozdrażnionego. – Moglibyśmy się dogadać…
W tamtej chwili zapragnęła się roześmiać, całkowicie wytrącona z równowagi jego słowami. Że co? Chociaż dobrze rozumiała, co takiego jej proponował, to i tak nie było w stanie w pełni do niej dotrzeć. Wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą coraz bardziej brzmiało jak jakiś żałosny, pozbawiony sensu żart, który nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego. Sama propozycja okazała się tak niedorzeczna, że Layla aż zamarła, choć na moment znajdując w sobie siłę, by jednak nad sobą zapanować.
– Słucham?
Otworzyła oczy, po czym skrzywiła się, uświadamiając sobie, że jednak nie pomyliła się co do pozycji, w jakiej znalazł się jej… rozmówca. Gdyby tylko mogła, natychmiast spróbowałaby się odsunąć, ale w ciasnej celi, gdy na dodatek intruz niemalże napierał na nią całym ciałem, okazało się to niemożliwe.
– Nie udawaj głuchej. – Mężczyzna nieznacznie się odsunął. Layla zauważyła, że wywrócił oczami, wyraźnie rozdrażniony koniecznością ciągnięcia jakiejkolwiek rozmowy. – Powiedziałem, że moglibyśmy się dogadać… Oczywiście pod warunkiem, że trochę się postarasz. Ślicznotka z ciebie.
– Wyjdź – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Jedynie się zaśmiał.
– Bez przesady! Oboje wiemy, że twoje położenie… jest dość niefortunne – zauważył, wręcz przesadnie starannie dobierając słowa. – Ale mnie naprawdę nie obchodzi czy masz kły, czy nie… W sumie to mogłoby się okazać całkiem ciekawe – dodał i przez chwilę naprawdę wydawał się zafascynowany taką perspektywą. – Jedno twoje słowo i…
– Jedno słowo już padło – przypomniała lodowatym tonem. – Wynocha!
Byłaby naiwna, gdyby uwierzyła, że to wystarczy. Zrozumiała to już w chwili, w której kolejny raz zwróciła uwagę na jego oczy. Kiedy chwilę później przesunął się w taki sposób, by już bez większych oporów spróbować na nią naprzeć, ostatecznie doszła do wniosku, że rozmową niczego nie załatwi. Zresztą i tak nie miała na to siły, aż nazbyt świadoma, że nie miała w sobie aż tyle energii, co w normalnej sytuacji.
Przełknęła z trudem, czując palenie w gardle. Znów wyraźnie poczuła głód, jednak za żadne skarby nie potrafiła zmusić się do tego, żeby skorzystać z sytuacji i spróbować zaatakować. Nie, zdecydowanie nie chciała próbować krwi kogoś, kto wyraźnie chciał ją skrzywdzić – i to na dodatek w taki sposób. Z dwojga złego wolała już to, jak Nick raził ją prądem. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepsze, ale…
Z tym, że pragnienie okazało się silniejsze.
Jęknęła cicho, czując, że jest bliska tego, żeby stracić kontrolę. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem miała problem z zapanowaniem nad własnym ciałem, to zresztą wydawało się najmniej istotne. Coś zmieniło się w zaledwie ułamek sekundy, a Layla ostatecznie pozwoliła sobie na to, żeby wysunąć kły. Syknęła ostrzegawczo w chwili, w której niechciane myśli uleciały z jej głowy, pozostawiając po sobie wyłącznie konsternację, głód i instynktowne odruchy, które ostatecznie przysłoniły wszystko inne. W tamtej chwili już nie myślała, świadoma wyłącznie poczucia zagrożenia i tego, że na własne życzenie przyszedł do niej ktoś, kto miał szansę pomóc jej zaspokoić pragnienie.
Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko, chociaż zdecydowanie nie w sposób, którego mogłaby się spodziewać.
Nie zarejestrowała momentu, w którym skoczyła do przodu, wręcz diametralnie zamieniając się z nieznajomym miejscami. Nagle to ona przyciskała wyraźnie zaskoczonego mężczyznę do ściany, bynajmniej nie po to, by go komplementować albo zamierzać zaspokoić jego zachcianki. W jej oczach był co najwyżej chodzącą torebką z krwią – kimś, komu bez chwili wahania rozerwałaby gardło, byleby dostać się do zawartości żył. Kto wie, być może po wszystkim miała nawet nie odczuwać wyrzutów sumienia, zwłaszcza z powodu kogoś, kto chciał zrobić… coś takiego.
Właśnie ta świadomość sprawiła, że się zawahała – jedynie na ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Nie brała pod uwagę, że jakikolwiek człowiek mógłby być w stanie obronić się przed wampirem – nie, skoro na własne życzenie zamknął się z nią w malutkiej celi – przez co tym bardziej zaskoczył ją znajomy już, przeszywający ból. Z wrażenia aż zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem nie potykając o własne nogi. Zaraz po tym ciężko opadła na kolana, dysząc ciężko i mając problem z tym, żeby złapać oddech. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy nieprzytomnie powiodła wzrokiem dookoła, dopiero po kilku następnych sekundach będąc w stanie skupić wzrok na stojącym przed nią mężczyźnie. Nie od razu dostrzegła czym ją zaatakowało, początkowo mając wątpliwości co do tego, jakie zastosowanie powinna przypisać niewielkiemu urządzeniu, które trzymał.
Paralizator. Kiedy to zrozumiała, wszystko stało się jasne. Co prawda wciąż znajdowała się w sytuacji o niebo lepszej, niż w przypadku, gdyby jej przeciwnik okazał się zdolny do uruchomienia tej przeklętej obręczy, którą nosiła na szyi, ale to wcale jej nie pocieszyło. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że wciąż próbowała przywyknąć do myśli o tym, że prąd mógłby okazać się bronią równie skuteczną, co i osinowy kołek, wbity prosto w serce.
– Ty… – Po tonie swojego niechcianego towarzysza poznała, że zdołała go rozjuszyć i – przynajmniej odrobinę – nastraszyć. W innym wypadku poczułaby z tego powodu satysfakcję, jednak w tamtej chwili zdecydowanie nie mogła sobie na to pozwolić. – Pożałujesz.
Mogła to sobie wyobrazić, aż za dobrze pamiętając, co spotykało ją ze strony Marco za każdym razem, kiedy jednak próbowała się bronić. Coś w tej myśli sprawiło, że serce jak na zawołanie podeszło jej do gardła. Zabawne, ale w tamtej chwili naprawdę wolałaby po raz kolejny mieć przed sobą ojca. Być może różnica brała się stąd, że w jakiś pokrętny sposób potrafiła zrozumieć, co takiego kierowało tym wampirem. Zwłaszcza od chwili jego powrotu była w stanie uwierzyć, że żałował i nie wszystko, czego doświadczyła w dzieciństwie, miało związek z tym, czego tak naprawdę chciał Marco. Podejrzewała, że Gabriel wyśmiałby ja za samą próbę bronienia ojca, ale nawet on musiał przyznać, że sytuacja była bardziej skomplikowana, niż którekolwiek z nich mogłoby sobie tego życzyć.
Ale nie w przypadku tego mężczyzny.
Poczuła pieczenie pod powiekami, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Obraz na ułamek sekundy się zamazał, przez co widziała wyłącznie niewyraźny zarys ludzkiej sylwetki. Zadrżała mimowolnie, sama niepewna, czy w tamtej chwili w grę wchodził przede wszystkim strach, czy może narastający z każdą kolejną sekundą gniew. Nie… Po prostu nie, pomyślała, nie zamierzając choćby brać pod uwagę tego, że kolejny raz miałaby siedzieć i czekać na najgorsze, skoro mogła przynajmniej próbować się bronić.
Pod wpływem impulsu wyrzuciła obie ręce przed siebie, układając je w taki sposób, jakby chciała się osłonić. Nawet nie zastanawiała się nad tym, co robi, pozwalając, by jej ciało zareagowało samoistnie. Nie od razu zarejestrowała moment, w którym wypełniło ją znajome, przyjemne ciepło, zwiastujące tylko jedno. Ulga, którą w tamtej chwili poczuła, była wręcz nie do opisania, zwłaszcza że zdążyła już niemal uwierzyć, że ogień jednak ją opuścił. Obecność żywiołu była niczym wybawienie, nie zrażając jej nawet w chwili, w której usłyszała krzyk. To nie był pierwszy raz, prawda? Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy w przeszłości broniła się właśnie w ten sposób, ot tak pozwalając, żeby jej przeciwnicy stanęli w płomieniach. W tamtej chwili nie dbała nawet o to, że wciąż znajdowała się w malutkiej celi, na dodatek tak blisko płonącego ciała, że mogła wyraźnie poczuć muskające jej skórę płomienie.
Spuściła głowę, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Nie chciała patrzeć na to, co zrobiła, w zamian pozwalając, żeby przyjemnie ciepłe języki ognia muskał jej odsłoniętą skórę. Nie czuła bólu, zwłaszcza że ogień nigdy nie był w stanie jej skrzywdzić. Jedynie dym i swąd spalenizny okazały się uciążliwe, ale nawet to nie zmusiło Layli do tego, by ruszyła się z miejsca. W zasadzie w tamtej chwili równie dobrze mogłaby wylądować w samym środku szalejącego pożaru, a to i tak nie zrobiłoby na niej wrażenia. Liczyło się przede wszystkim to, że czuła się bezpieczna – choć przez chwilę, jakkolwiek niedorzeczne by się to nie wydawało. Płomienie dawały jej poczucie bezpieczeństwa i tylko to się liczyło, choć na krótką chwilę pozwalając wampirzycy zapomnieć o tym, gdzie i dlaczego się znajdowała.
– Layla!
Nie od razu zareagowała na to, że ktokolwiek wypowiedział jej imię. Oprzytomniała dopiero w chwili, w której ktoś bezceremonialnie chwycił ją za ramię, zmuszając do ruchu. Dosłownie wypadła na korytarz i dopiero wtedy zaczęła kaszleć, przy okazji uprzytomniając sobie, że tkwiła w ciasnej, wypełnionej dymem celi zdecydowanie zbyt długo. Wciąż wirowało jej w głowie, co w połączeniu ze zmęczeniem i raz po raz powracającym głodem, skutecznie utrudniało jej koncentrację. W efekcie cicho warknęła, gdy coś poruszyło się u jej boku, a czyjaś dłoń spróbowała pochwycić ją za ramię.
– Nie podchodź! – syknęła, próbując samej sobie odpowiedzieć na pytanie czy to możliwe, by ten bezimienny mężczyzna uszedł z życiem. To brzmiało jak marny żart, ale…
– To ja! – padło w odpowiedzi.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, zmuszając się do skupienia wzroku na stojącej przed nią postaci. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zapanowała nad sobą na tyle, by jednak rozpoznać kto i dlaczego przed nią stał.
– Ja… – zaczęła i zaraz urwała, mając wrażenie, że brzmiała w co najmniej żałosny sposób.
– Wiem.
Jedynie skinęła głową. Z jakiegoś powodu nawet nie drgnęła, kiedy Simon bez zbędnych wyjaśnień przesunął się bliżej i jak gdyby nigdy nic otoczył ją ramionami.
Na korytarzu zapanowała długa, wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa